Zachęcam do komentowania i mam nadzieję, że będzie się wam podobać. Miłego czytania ;-)
Śmierć Anny była tym punktem w życiu Andrzeja, w którym zbiegały się wszelkie jego dążenia i marzenia - i ginęły jakoby utopione przez okrutną rzeczywistość.
Śmierć Anny była tym punktem w życiu Andrzeja, w którym zbiegały się wszelkie jego dążenia i marzenia - i ginęły jakoby utopione przez okrutną rzeczywistość.
Gdy wrócił do domu następnego
poranka, z trudem mógł patrzeć na z pozoru normalne obrazy codziennego życia.
Lodówka, ta biała lodówka z jakimiś rozpiskami Anny o kolejnych sympozjach czy
chociażby notatka na różowej karteczce z
informacją o wizycie z Louim u
weterynarza, wydawała mu się tak potworna i okrutna; że gdy ją zobaczył-
rozpłakał się. Na kuchni stały brudne talerze, których nie zdążył wstawić do
zmywarki; na jednym z talerzy widać było przyklejony zaschnięty kawałek
jajecznicy; kubek po kawie na samym wierzchu wewnętrznej części zawierał
brązowy osad po napoju, a kuchenka, ta tak przyjemna kuchenka, na której co
jakiś czas Anna nieudolnie starała się coś upichcić, wskazywała godzinę 10 ;
wszystkie te drobnostki były wszelako dla Andrzeja zbyt straszne i dla jego
psychiki druzgocące by na nie patrzeć - szybko więc odwracał wzrok.
Nawet Loui, a może tym bardziej
przemiły i ukochany kot Anny, stał się czymś dla Andrzeja tak szpetnym iż tylko
przez litość i świadomość przywiązania jakim Anna darzyła zwierzaka - nie
cisnął czymś w niego, nie zrobił krzywdy. Zamiast tego, biorąc porcelanową
wazę, która w pierwszej kolejności miała być przeznaczona dla kota,
finalnie Andrzej cisnął nią w jedną z salonowych ścian. Kaktus z jadalni
znalazł się na podłodze w łazience przełamany na pół, a sam Andrzej z 36 igłami
w ręce prawej i 13 w lewej, legł na podłodze w łazience oparty o marmurową
wannę.
Po jego zmęczonej, zdruzgotanej
twarzy ściekały łzy, które ocierał wierzchem dłoni.
Gdzieś słyszał klakson
samochodu, gdzieś ktoś zahamował z piskiem opon, jeszcze gdzie indziej karetka
pogotowia jechała na sygnale.
Spojrzał na własne ręce, po
których już nieśmiałymi strużkami sączyła się czerwonobrunatna krew. Zębami
zaczął wyjmować igły z jednej reki by następnie zakrwawiona ręką pozbywać się
igieł z drugiej reki. Gdy skończył krew leciała już obficie z jednej jak i
drugiej dłoni.
Podszedł do lustra i spojrzał
na własne odbicie. Kilkakrotnie mrugnął. Wyjął z małej apteczki mieszczącej się
w jednej z szufladek pod umywalką - malutką fiolkę. Wysypał na blat umywalki
kilka tabletek; wziął do reki dwie i ważąc ich ciężar w dłoni by zyskać na
czasie przyglądał się swojemu odbiciu w lustrze.
Po chwili zażył.
v
O 4 po południu automatyczna
sekretarka w domu Andrzeja zanotowała 56 wiadomości głosowych.
5 autorstwa Wiktorii, 2 Adama i
reszta od ludzi z kondolencjami. Skasował wszystko i ponownie usiadł na
podłodze w łazience.
0 5 zadzwonił dzwonek do drzwi,
a będąc prawie pewny iż jest to Wiktoria bądź Adam ( nikt inny bowiem nie znał
kodu do furtki), wstał i ociągając się jak tylko to możliwie poszedł otworzyć.
Jakież było jego zdziwienie gdy
jego oczom w drzwiach ukazała się zmęczona twarzyczka o wydatnych szczekach;
o smutnych oczach płaczących znad
grubych lenonków, kościstych bladych rączkach i kruczo - czarnych loków spiętych
w słynnego eleganckiego koka; to podobieństwo do Anny było tak przerażające iż
w pierwszej chwili Andrzej poczuł się jak człowiek na polu z komórką w czasie
burzy- i tylko prosił by ten piorun w końcu go dosięgnął.
- Andrzej - szepnęła Marry i
nie mogąc wyrzec więcej zakryła usta dłonią i rozpłakała się.
Przytulił ją mocno.
v
Marry pozostała u Andrzeja
przez 3 tygodnie i jeszcze nigdy jej wizyta nie była mu tak droga.
Nie tylko ciszył się jej
bliskością wszakże było mu ona teraz tak niebywale potrzebna ale by wypełnić
minimum rozmów z człowiekiem jakie winien był światu - rozmawiał z nią o TYM
bowiem wydawało mu się, że nie jest w stanie rozmawiać z nikim innym o Annie
aniżeli z Marry - a potrzebował tego ; a ona go rozumiała. Jak człowiek zraniony głęboko czymś ostrym i
tępym - poczynając dużą ranę co jakiś czas polewa ją wodą utlenioną - Marry
była jego wodą utlenioną i chociaż nie goiła rany nieznacznie ją dezynfekowała.
Tydzień po śmierci odbył się
pogrzeb, na który przyjechali liczni goście pogrzebowi z Zurychu i Stanów
Zjednoczonych ; była mała rodzina Anny w liczbie pięciu osób - wuj, ciotka,
Marry i dwie siostry cioteczne (rodzice
Anny nie żyli) i duża szpitalna rodzina ze Szwajcarii w liczbie 113 osób.
Z Leśnej Góry zjawił się cały
szpital.
2 tygodnie po pogrzebie Marry
wyjechała a Andrzej jeszcze nigdy, mimo iż Wiktoria i Adam stale dotrzymywali
mu towarzystwa na zmianę, nie czuł się
tak samotny. Wręcz przeciwnie odstręczał mocno od ich towarzystwa znajdując w
tym ich poczynaniu coś odrażającego i litościwego; że przy każdej sposobności
ranił ich słowem jak tylko mógł.
Oni pozwalali mu na to
tłumacząc to jego zachowanie między sobą słowami : Potrzeba czasu.
I tak mijały kolejne dni
przechodząc w tygodnie, te z kolei w miesiące, a Andrzej jakoby obdarty z
wszelkich uczuć , złamany na pół tak że nie potrafił skleić się samodzielnie;
chodził do pracy, do której wrócił możliwie jak najszybciej i chyba tylko w niej
znajdował pewną dozę ukojenia; gdy rano wstawał brał tabletkę morfiny, gdy
kładł się wieczorem do łóżka nie mogąc zasnąć brał dwie tabletki. Na zapytanie
osób postronnych, które dostrzegając obłęd
w jego oczach i ogromne worki pod oczami, ziemistą cerę jego policzków
; którzy pytali: Wszystko w porządku profesorze? odpowiadał: W jak najlepszym.
Wiele razy chciał się zabić,
jednak już znajdując się z pistoletem bądź sznurem w ręku- wynajdował sobie
że ma niezapłacone rachunki czy też w
przyszłym tygodniu przyjdzie hydraulik naprawić kran w zlewie w kuchni- a on przecież musi być wtedy w domu; zdawał
sobie sprawę że po prostu brak mu odwagi. Żył więc dalej.
Wiktorie i Adama ,wszelako z ogromnym wysiłkiem, trzymał na dystans.
v
Wiktoria była osobą która, pomimo
swojej przekorności i impulsywności w działaniu, na własnym przykładzie
przekonywała się, że czas z własnej natury ma właściwości lecznicze. Trzeba
tylko zrazu dać mu działać. Jest jak najlepsza morfina z bonusem w postaci
dozownika, która codziennie odmierza ci
odpowiednie dawki specyfiku. A ty po pewnym czasie przekonujesz się nie odczuwając nareszcie bólu, że już jej nie
trzeba. Ona wiec wszelako zmniejsza dawki, po pewnym czasie sprawiając, że w
Twojej głowie toczy się istna batalia myśli bieżących z wspomnieniami
przeszłymi. I wykonujesz taki życiowy rozrachunek stawiając sobie podstawowe
pytanie: Co się teraz liczy? Co jest ważne?
A gdy odpowiesz, spokój napływa
do Twej duszy i już wiesz co masz czynić.
Wiktoria wiedziała.
Widok Andrzeja, który ze
starego Andrzeja pozostawił sobie naprawdę nieliczne cechy, podziałał na nią
jak płachta na byka - rozjątrzył lecz zarazem zmusił do, tutaj nasilonego i
pozytywnego, działania. Porzuciła wszelkie myśli i wytłumaczenia jego okropnych
i bezdusznym zachowań; wyparła się świadomości uczucia jakim Andrzej darzył
Anne; pozostawiła za sobą wszelkie wydarzenia i wybory które ich dzieliły -
teraz liczył się tylko Andrzej. Kochała go, a widok cienia jaki pozostał z
ukochanego człowieka napawał ją potwornym smutkiem, żalem i lękiem. To
niezależne od niej uczucie kierowało nią i motywowało do nieustannego
działania; gdy obserwowała jego chmurne, posępne spojrzenie bez jakichkolwiek
ambicji, jego obojętność i szorstkość w obyciu z właściwie każdym człowiekiem,
brak chęci do jakiejkolwiek towarzyskiej aktywności (wyjścia do kawiarni czy chociażby pójścia na
siłownie) , przeciwnie aniżeli on pragnął
-nie zniechęcało ją.
Była przy nim dalej. Zgodnie z
obietnicą. Zgodnie ze sobą.
Trzy miesiące po śmierci Anny
stwierdzając , że owe : potrzeba czasu zdecydowanie sie wypaliło
a sam czas is over , postanowiła już
któryś z kolei raz porozmawiać z Adamem.
Złapała go na korytarzu i siłą
zmusiła do wejścia do szpitalnego
kantorka.
To jej przypomniało inną, teraz
tak odległą , jakby przysłoniętą gęstą i ciężką mgłą, scenę z jej życia.
- Musimy porozmawiać - zaczęła
twardo - Tak już nie można....
- Ahh Wiki...- odrzekł
zrezygnowany - Gdybym ja wiedział jak mu pomóc.
Od razu zorientował się o czym będzie prowadzona przez nich rozmowa.
Popatrzył na nią łagodnie.
- Mówiłeś, że potrzeba czasu,
minęły już 3 miesiące a on jest nie do życia, jest cieniem dawnego człowieka! -
w oczach Wiktorii zaczęły zbierać się łzy -
Powtarzałeś, że trzeba dać mu trochę swobody, jednocześnie pilnować tak
byśmy mieli go na oku lecz aby czasem nie odczuł ,że krepujemy mu ruchów.
Otarła łzy rękawem błękitnego
mankieciku.
Kontynuowała:
- Z tego nic nie wynika! Jest
coraz gorzej! -odrzekła po czym zapytała
- Kiedy ostatnio u niego byłeś?
- Przedwczoraj- łypnął na nią
spode łba - Nie muszę dodać, iż nie był
on ze mną zbyt rozmowny. Pogapiliśmy sie na siebie z pół godziny.
Zapytał się mnie tylko kiedy jest planowany poród po czym grzecznie oznajmił mi,
że idzie się wykąpać. Co znaczyło u niego kulturalnie - facet spadaj.
Wiktoria pokiwała głową. Życie
mimo iż na wiele z nich zesłało cierpienia i wątpliwości, dalej toczyło się
dawnym rytmem. Adam mimo iż w pewnych momentach cierpiał to w reszcie momentów
się radował. I ta mieszanka cierpienia i radości nie dawała mu zmrużyć oczu.
Nie wiedział, której z nich winien się podporządkować. Narodzinom swojego
pierwszego dziecka czy powolnemu rozpadowi jego ukochanego brata. Za dużo uczuć
w życiu to też niedobrze.
- Nie zrobiliśmy tego co
powinniśmy - zaczęła z wyrzutem - Powinniśmy...
- Uwierz mi Wiki - przerwał jej
- Zrobiliśmy wszystko co możliwe. Gdybym wiedział jak mu pomóc, zrobiłbym
wszystko. Myślisz że mnie to nie boli? Że nie jest mi ciężko? Za miesiąc
zostanę ojcem! Powinienem się w pełni cieszyć a on wraz ze mną! - rozłożył ręce
w geście, który oznaczał że nie mają już nic, wszelkie wysiłki i pokłady
pomysłów zostały już wyczerpane - To mój brat. Kocham go bardzo i poczyniłbym
wszystko by mu się polepszyło.
Wzruszył zrezygnowany ramionami.
- Tylko, że ja patrzę na niego
i dostrzegam tylko jedno...
Wiktoria smutno spojrzała na
Adama a on teraz , jak z otwartej księgi, mógł wyczytać z jej twarzy tak
wyraźną i krzyczącą bezsilność oraz prośbę o pomoc, iż poczuł, że nagle coś
uporczywie swędzi go w klatce piersiowej.
- Brak chęci do życia -
dokończył smutno - Brak jakiegokolwiek
przejawu chęci dalszego życia. Jemu po prostu przestało zależeć. - i wzruszył
przygnębiony ramionami.
Wiktoria wyjęła z kieszeni
swojego błękitnego mankietu malutką fiolkę i podała Adamowi.
Spojrzał zdziwiony.
- Co to jest?
- Morfina.
I rozpłakała się.
v
Od razu po rozmowie z Wiktorią,
Adam postanowił powziąć nowe, bardziej radykalne kroki, które jak jeszcze nie
wiedział, summa summarum doprowadziły do felernych skutków. Odczuwał chęć,
podobnie jak dentysta, który nie wiedząc który ząb pacjenta jest zepsuty, a
widząc jego potworny ból - wszelako wyrywać wszystkie; tak i on pałał by
kompleksowo pozbawić Andrzeja wszystkich zębów.
I z tym nastrojem, po dyżurze
udał się do jego domu.
Padły nieładne słowa: debil,
imbecyl, cymbał i nie wiedzieć czemu
niedojda życiowa, po których Andrzej łypnął na brata spode łba, wzruszył
ramionami i odparł tylko:
- Może i tak.
Adam z furią wyszedł trzaskając
drzwiami, a sam Andrzej pozostawiony sam sobie, poszedł do swojego gabinetu i z
malutkiej szuflady przy swoim biurku wyjął pistolet.
Debatował nad czymś ważnym
kilka sekund, które jemu wszakże zdawały się być długimi godzinami; by po
chwili już podejmując decyzje zacisnąć mocnej dłoń na rękojeści pistoletu.
Czuł nagłą suchość w gardle; na
głębokiej zmarszczce na czole zaczęły zatrzymywać się drobniutkie kropelki potu
a wejrzenie jego nagle przybrało jakiegoś dziwnego wyrazu obłędu człowieka
uciekającego- zmęczonego pościgiem lecz
jednocześnie nie mogącego się zatrzymać; myśląc jednak, że wszelkie rachunki ma
zapłacone a hydraulik jakoby zaszczycił go wizytą wczoraj, drżącymi rękoma
przyłożył lufę do serca.
I zaraz znów począł odczuwać to
przeraźliwe rozdwojenie duszy, ból tak wielki jakby serce rwano mu na części. I
znowu wraz wszystko sobie przypominał: jej kochające piękne wejrzenie
zeszklonych błękitnych oczu, zapach włosów i skóry i cienką linie
elektrokardiografu, która nie wiedzieć czemu nagle zrobiła się tak płaska; czuł
niemal fizycznie jej dotyk i obecność, jej ciepły oddech, blade rączki o
kruchych paluszkach całych w delikatne pierścioneczki; a wiedząc, że już traci
wszelkie zmysły - pokręcił gwałtownie głową jakby chciał uciec gdzieś w
najskrytsze, jeszcze czyste, zakamarki umysłu.
Po chwili nacisnął spust.
v
Adam nie zdążył jeszcze wejść
do samochodu , gdy usłyszał strzał. Strzał, który przeniknął jego całego,
mrożąc go do szpiku kości.
- Boże jedyny - szepnął -
Andrzej ! - począł krzyczeć i powtarzać co raz.
Furtka była zatrzaśnięta.
Przeskoczył przez ogrodzenie i pognał do domu. Ogrodzenie było wysokie więc
zanim wspiął się, życie skradło mu sporo teraz tak potrzebnego czasu.
W dużych przeskokach dopadł
drzwi, które na szczęście były otwarte- Andrzej najwidoczniej w porywie
własnego szaleństwa , zapomniał ich zamknąć.
Wpadł do domu, krzycząc:
- Andrzej! Andrzej! Gdzie ty
jesteś?
Z gabinetu doszedł do jego uszu
cichutki, ledwo dosłyszalny jęk:
- Tutaj.
Andrzej leżał na podłodze w
gabinecie. skulony tak by móc dosięgnąć rękami swoje prawe udo i trzymając się
za nie stękał z bólu. Wszelako w tym
stęku i jęku, później Adam dopatrzył się nie tyle bólu co szaleństwa. Rana
postrzałowa z której teraz obficie skapywała na podłogę czerwonobrunatna gęsta
krew, znajdowała się na wewnętrznej stronie uda, niebezpiecznie blisko
pachwiny.
Gdy Andrzej zauważył brata
nieznacznie podniósł głowę by móc widzieć jego postać w progu:
- Strzeliłem nieumyślnie -
jęknął- Naprawdę nieumyślnie.
- KURWA, TO NIE STRZELAJ WIĘCEJ
NIEUMYŚLNIE - krzyknął - Dobrze, już
dobrze , wszystko będzie dobrze- powtarzał zdenerwowany.
Dopadł do niego i pośpiesznie
zdjął swoją granatową bluzę zaciskając nią wokół uda tak by zahamować
krwawienie.
- CO CI STRZELIŁO DO GŁOWY ?-
zapytał krzycząc.
Właściwie
nie oczekiwał odpowiedzi.
- Strzeliłem nieumyślnie,
nieumyślnie strzeliłem - powtarzał co raz - Cóż za wstyd! Cóż za hańba!
Upokorzenie! Nawet zabić się nie potrafię. Tak raz a porządnie! Ot co!
- Przestań! Zamknij się do
cholery ! - warknął Adam .
Pośpiesznie wyjął telefon komórkowy
- Zaczynasz majaczyć -westchnął
- Pieprzony egoista
Wybrał numer szpitala.
- Co ty robisz ? - jęknął
Andrzej i nagle, jego dotąd bystre spojrzenie zaszło mgłą, a wyraz twarzy ze
zdenerwowanego grymasu bólu przeszło w jakiś bardziej odległy stan szczęśliwej
obojętności.
- Andrzej! Kurwa Andrzej,
zostań ze mną ! Zostań ze mną do cholery.
Klepnął go kilka razy po
policzkach. Dosyć dobitnie. Musiał zrozumieć.
- Zostań ze mną!
Andrzej wytrzeszczył oczy tak, że pomijając szare tęczówki gałki przypominały teraz dwa, bardzo dobrze wypolerowane białe spodki do zastawy od herbaty.
- Jak sobie życzysz....Nie bądź
zły, moralisto.
I Andrzej uśmiechnął się
szeroko.
Widząc ten wyraźny objaw
szaleństwa czy raczej przykład klasycznej beznadziejności, Adam wybałuszył oczy i warknął :
- Ty masz nie po kolei w głowie
. Zostań ze mną!
Zadzwonił po karetkę co raz
powtarzając zabieg klepania po policzkach. Co uderzenie zwiększał jego siłę.
- Strzeliłem nieumyślnie,
nieumyślnie strzeliłem - majaczył - Cóż za wstyd....Wiktoria....Strzeliłem
nieumyślnie....Wiktoria...Nie może się dowiedz...Strzeliłem nieumyślnie -
powtarzał.
Zaczął zatracać się we własnej
podświadomości.
Adam ujął jego twarz w swoje
dłonie dopiero teraz czując napływającą do jego żołądka lodowatą gulę
przerażenia.
Na aksamitnie utkanym lnianym
dywanie wokół Andrzeja zaczęła się zbierać duża kałuża krwi :
- Już dobrze, wszystko będzie
dobrze - załkał przerażony Adam- Nikt się nie dowie. Już nic nie mów.
Ucisnął mocniej jego udo swoją bluzą.
Ucisnął mocniej jego udo swoją bluzą.
On wszelako majaczył:
- Wiktoria...Nie mów
jej...Strzeliłem nieumyślnie... Wiktoria- i stracił przytomność.
Po dziesięciu minutach
przyjechała karetka pogotowia.
Ola
Cudo ❤
OdpowiedzUsuńStrasznie mi szkoda, że Anna zmarła :c Bardzo mi się podoba połączenie Falkowicz & Anna Shultz (dobrze napisałam nazwisko?)
Mimo, że Anna zmarła, cieszę się, że Wiki i Falkowicz znów się do siebie zbliżają ❤ Strasznie żal mi Andrzeja... Widać, że bardzo kochał Annę, i że mu na niej bardzo zależało. I ta morfina...
Plus ten strzał. Niefortunny, co prawda :D. Tak szczerze, to lubię takie wątki dramatyczne(?) w opowiadaniach, w stylu wypadek czy postrzelenie. Jak przeczytałam zdanie "Po chwili nacisnął spust" zamarłam. Strzelił w udo (dobrze, że nie w serce).
Trochę żałuję, że tak szybko przeczytałam tę część, bo nie mam pojęcia co będzie dalej i będę musiała czekać na dalszą część. Błagam, pisz jak najszybciej! :)
PS. Opowiadanie piszesz z Eweliną? Czy sama? Bo ostatnio każdy post jest podpisany "Ola", więc się tak zastanawiałam...
~ruda
Cześć
UsuńPrawie od pół - roku piszę sama. Czasem Ewelina coś tam przeczyta i sprawdzi mi błędy ale tak sama. Tak się złożyło:-)
Ola