poniedziałek, 4 maja 2015

XXIX "Morfina"

Zachęcam do komentowania i mam nadzieję, że będzie się wam podobać. Miłego czytania ;-)


Śmierć Anny była tym punktem w życiu Andrzeja, w którym zbiegały się wszelkie jego dążenia i marzenia - i ginęły jakoby utopione przez okrutną rzeczywistość.
Gdy wrócił do domu następnego poranka, z trudem mógł patrzeć na z pozoru normalne obrazy codziennego życia. Lodówka, ta biała lodówka z jakimiś rozpiskami Anny o kolejnych sympozjach czy chociażby notatka na różowej karteczce  z informacją o  wizycie z Louim u weterynarza, wydawała mu się tak potworna i okrutna; że gdy ją zobaczył- rozpłakał się. Na kuchni stały brudne talerze, których nie zdążył wstawić do zmywarki; na jednym z talerzy widać było przyklejony zaschnięty kawałek jajecznicy; kubek po kawie na samym wierzchu wewnętrznej części zawierał brązowy osad po napoju, a kuchenka, ta tak przyjemna kuchenka, na której co jakiś czas Anna nieudolnie starała się coś upichcić, wskazywała godzinę 10 ; wszystkie te drobnostki były wszelako dla Andrzeja zbyt straszne i dla jego psychiki druzgocące by na nie patrzeć - szybko więc odwracał wzrok.
Nawet Loui, a może tym bardziej przemiły i ukochany kot Anny, stał się czymś dla Andrzeja tak szpetnym iż tylko przez litość i świadomość przywiązania jakim Anna darzyła zwierzaka - nie cisnął czymś w niego, nie zrobił krzywdy. Zamiast tego, biorąc porcelanową wazę, która w pierwszej kolejności miała być przeznaczona dla kota, finalnie  Andrzej cisnął nią w  jedną z salonowych ścian. Kaktus z jadalni znalazł się na podłodze w łazience przełamany na pół, a sam Andrzej z 36 igłami w ręce prawej i 13 w lewej, legł na podłodze w łazience oparty o marmurową wannę.
Po jego zmęczonej, zdruzgotanej twarzy ściekały łzy, które ocierał wierzchem dłoni.
Gdzieś słyszał klakson samochodu, gdzieś ktoś zahamował z piskiem opon, jeszcze gdzie indziej karetka pogotowia jechała na sygnale.
Spojrzał na własne ręce, po których już nieśmiałymi strużkami sączyła się czerwonobrunatna krew. Zębami zaczął wyjmować igły z jednej reki by następnie zakrwawiona ręką pozbywać się igieł z drugiej reki. Gdy skończył krew leciała już obficie z jednej jak i drugiej dłoni.
Podszedł do lustra i spojrzał na własne odbicie. Kilkakrotnie mrugnął. Wyjął z małej apteczki mieszczącej się w jednej z szufladek pod umywalką - malutką fiolkę. Wysypał na blat umywalki kilka tabletek; wziął do reki dwie i ważąc ich ciężar w dłoni by zyskać na czasie przyglądał się swojemu odbiciu w lustrze.
Po chwili zażył.
v   
O 4 po południu automatyczna sekretarka w domu Andrzeja zanotowała 56 wiadomości głosowych.
5 autorstwa Wiktorii, 2 Adama i reszta od ludzi z kondolencjami. Skasował wszystko i ponownie usiadł na podłodze w łazience.
0 5 zadzwonił dzwonek do drzwi, a będąc prawie pewny iż jest to Wiktoria bądź Adam ( nikt inny bowiem nie znał kodu do furtki), wstał i ociągając się jak tylko to możliwie poszedł otworzyć.
Jakież było jego zdziwienie gdy jego oczom w drzwiach ukazała się zmęczona twarzyczka o wydatnych szczekach; o  smutnych oczach płaczących znad grubych lenonków, kościstych bladych rączkach i kruczo - czarnych loków spiętych w słynnego eleganckiego koka; to podobieństwo do Anny było tak przerażające iż w pierwszej chwili Andrzej poczuł się jak człowiek na polu z komórką w czasie burzy- i tylko prosił by ten piorun w końcu go dosięgnął.
- Andrzej - szepnęła Marry i nie mogąc wyrzec więcej zakryła usta dłonią i rozpłakała się.
Przytulił ją mocno.
v   
Marry pozostała u Andrzeja przez 3 tygodnie i jeszcze nigdy jej wizyta nie była mu tak droga.
Nie tylko ciszył się jej bliskością wszakże było mu ona teraz tak niebywale potrzebna ale by wypełnić minimum rozmów z człowiekiem jakie winien był światu - rozmawiał z nią o TYM bowiem wydawało mu się, że nie jest w stanie rozmawiać z nikim innym o Annie aniżeli z Marry - a potrzebował tego ; a ona go rozumiała.  Jak człowiek zraniony głęboko czymś ostrym i tępym - poczynając dużą ranę co jakiś czas polewa ją wodą utlenioną - Marry była jego wodą utlenioną i chociaż nie goiła rany nieznacznie ją dezynfekowała.
Tydzień po śmierci odbył się pogrzeb, na który przyjechali liczni goście pogrzebowi z Zurychu i Stanów Zjednoczonych ; była mała rodzina Anny w liczbie pięciu osób - wuj, ciotka, Marry i dwie siostry cioteczne  (rodzice Anny nie żyli) i duża szpitalna rodzina ze Szwajcarii w liczbie 113 osób.
Z Leśnej Góry zjawił się cały szpital.
2 tygodnie po pogrzebie Marry wyjechała a Andrzej jeszcze nigdy, mimo iż Wiktoria i Adam stale dotrzymywali mu towarzystwa na zmianę, nie  czuł się tak samotny. Wręcz przeciwnie odstręczał mocno od ich towarzystwa znajdując w tym ich poczynaniu coś odrażającego i litościwego; że przy każdej sposobności ranił ich słowem jak tylko mógł.
Oni pozwalali mu na to tłumacząc to jego zachowanie między sobą słowami : Potrzeba czasu. 
I tak mijały kolejne dni przechodząc w tygodnie, te z kolei w miesiące, a Andrzej jakoby obdarty z wszelkich uczuć , złamany na pół tak że nie potrafił skleić się samodzielnie; chodził do pracy, do której wrócił możliwie jak najszybciej i chyba tylko w niej znajdował pewną dozę ukojenia; gdy rano wstawał brał tabletkę morfiny, gdy kładł się wieczorem do łóżka nie mogąc zasnąć brał dwie tabletki. Na zapytanie osób postronnych, które dostrzegając obłęd  w jego oczach i ogromne worki pod oczami, ziemistą cerę jego policzków ;  którzy pytali: Wszystko w porządku profesorze? odpowiadał: W jak najlepszym.
Wiele razy chciał się zabić, jednak już znajdując się z pistoletem bądź sznurem w ręku- wynajdował sobie że  ma niezapłacone rachunki czy też w przyszłym tygodniu przyjdzie hydraulik naprawić kran w zlewie w kuchni-  a on przecież musi być wtedy w domu; zdawał sobie sprawę że po prostu brak mu odwagi. Żył więc dalej.
Wiktorie i Adama ,wszelako  z ogromnym wysiłkiem, trzymał na dystans.
v   
Wiktoria była osobą która, pomimo swojej przekorności i impulsywności w działaniu, na własnym przykładzie przekonywała się, że czas z własnej natury ma właściwości lecznicze. Trzeba tylko zrazu dać mu działać. Jest jak najlepsza morfina z bonusem w postaci dozownika, która  codziennie odmierza ci odpowiednie dawki specyfiku. A ty po pewnym czasie przekonujesz się  nie odczuwając nareszcie bólu, że już jej nie trzeba. Ona wiec wszelako zmniejsza dawki, po pewnym czasie sprawiając, że w Twojej głowie toczy się istna batalia myśli bieżących z wspomnieniami przeszłymi. I wykonujesz taki życiowy rozrachunek stawiając sobie podstawowe pytanie: Co się teraz liczy? Co jest ważne?
A gdy odpowiesz, spokój napływa do Twej duszy i już wiesz co masz czynić.
Wiktoria wiedziała.
Widok Andrzeja, który ze starego Andrzeja pozostawił sobie naprawdę nieliczne cechy, podziałał na nią jak płachta na byka - rozjątrzył lecz zarazem zmusił do, tutaj nasilonego i pozytywnego, działania. Porzuciła wszelkie myśli i wytłumaczenia jego okropnych i bezdusznym zachowań; wyparła się świadomości uczucia jakim Andrzej darzył Anne; pozostawiła za sobą wszelkie wydarzenia i wybory które ich dzieliły - teraz liczył się tylko Andrzej. Kochała go, a widok cienia jaki pozostał z ukochanego człowieka napawał ją potwornym smutkiem, żalem i lękiem. To niezależne od niej uczucie kierowało nią i motywowało do nieustannego działania; gdy obserwowała jego chmurne, posępne spojrzenie bez jakichkolwiek ambicji, jego obojętność i szorstkość w obyciu z właściwie każdym człowiekiem, brak chęci do jakiejkolwiek towarzyskiej aktywności  (wyjścia do kawiarni czy chociażby pójścia na siłownie) , przeciwnie aniżeli on pragnął  -nie zniechęcało ją.
Była przy nim dalej. Zgodnie z obietnicą. Zgodnie ze sobą.
Trzy miesiące po śmierci Anny stwierdzając , że owe :  potrzeba czasu zdecydowanie sie wypaliło a sam czas is over , postanowiła już któryś z kolei raz porozmawiać z Adamem.
Złapała go na korytarzu i siłą zmusiła do  wejścia do szpitalnego kantorka.
To jej przypomniało inną, teraz tak odległą , jakby przysłoniętą gęstą i ciężką mgłą, scenę z jej życia.
- Musimy porozmawiać - zaczęła twardo - Tak już nie można....
- Ahh Wiki...- odrzekł zrezygnowany - Gdybym ja wiedział jak mu pomóc.
 Od razu zorientował się o czym będzie  prowadzona przez nich rozmowa.
Popatrzył na nią łagodnie.
- Mówiłeś, że potrzeba czasu, minęły już 3 miesiące a on jest nie do życia, jest cieniem dawnego człowieka! - w oczach Wiktorii zaczęły zbierać się łzy -  Powtarzałeś, że trzeba dać mu trochę swobody, jednocześnie pilnować tak byśmy mieli go na oku lecz aby czasem nie odczuł ,że krepujemy mu ruchów.
Otarła łzy rękawem błękitnego mankieciku.
Kontynuowała:
- Z tego nic nie wynika! Jest coraz gorzej! -odrzekła  po czym zapytała - Kiedy ostatnio u niego byłeś?
- Przedwczoraj- łypnął na nią spode łba - Nie muszę dodać, iż nie był  on ze mną zbyt rozmowny. Pogapiliśmy sie na siebie z pół godziny. Zapytał się mnie tylko kiedy jest planowany poród po czym grzecznie oznajmił mi, że idzie się wykąpać. Co znaczyło u niego kulturalnie - facet spadaj.
Wiktoria pokiwała głową. Życie mimo iż na wiele z nich zesłało cierpienia i wątpliwości, dalej toczyło się dawnym rytmem. Adam mimo iż w pewnych momentach cierpiał to w reszcie momentów się radował. I ta mieszanka cierpienia i radości nie dawała mu zmrużyć oczu. Nie wiedział, której z nich winien się podporządkować. Narodzinom swojego pierwszego dziecka czy powolnemu rozpadowi jego ukochanego brata. Za dużo uczuć w życiu to też niedobrze.
- Nie zrobiliśmy tego co powinniśmy - zaczęła z wyrzutem - Powinniśmy...
- Uwierz mi Wiki - przerwał jej - Zrobiliśmy wszystko co możliwe. Gdybym wiedział jak mu pomóc, zrobiłbym wszystko. Myślisz że mnie to nie boli? Że nie jest mi ciężko? Za miesiąc zostanę ojcem! Powinienem się w pełni cieszyć a on wraz ze mną! - rozłożył ręce w geście, który oznaczał że nie mają już nic, wszelkie wysiłki i pokłady pomysłów zostały już wyczerpane - To mój brat. Kocham go bardzo i poczyniłbym wszystko by mu się polepszyło.
Wzruszył zrezygnowany ramionami.
- Tylko, że ja patrzę na niego i dostrzegam tylko jedno...
Wiktoria smutno spojrzała na Adama a on teraz , jak z otwartej księgi, mógł wyczytać z jej twarzy tak wyraźną i krzyczącą bezsilność oraz prośbę o pomoc, iż poczuł, że nagle coś uporczywie swędzi go w klatce piersiowej.
- Brak chęci do życia - dokończył smutno -  Brak jakiegokolwiek przejawu chęci dalszego życia. Jemu po prostu przestało zależeć. - i wzruszył przygnębiony ramionami.
Wiktoria wyjęła z kieszeni swojego błękitnego mankietu malutką fiolkę i podała Adamowi.
Spojrzał zdziwiony.
- Co to jest?
- Morfina.
I rozpłakała się.
v   
Od razu po rozmowie z Wiktorią, Adam postanowił powziąć nowe, bardziej radykalne kroki, które jak jeszcze nie wiedział, summa summarum doprowadziły do felernych skutków. Odczuwał chęć, podobnie jak dentysta, który nie wiedząc który ząb pacjenta jest zepsuty, a widząc jego potworny ból - wszelako wyrywać wszystkie; tak i on pałał by kompleksowo pozbawić Andrzeja wszystkich zębów.
I z tym nastrojem, po dyżurze udał się do jego domu.
Padły nieładne słowa: debil, imbecyl, cymbał i nie wiedzieć czemu  niedojda życiowa, po których Andrzej łypnął na brata spode łba, wzruszył ramionami i odparł tylko:
- Może i tak.
Adam z furią wyszedł trzaskając drzwiami, a sam Andrzej pozostawiony sam sobie, poszedł do swojego gabinetu i z malutkiej szuflady przy swoim biurku wyjął pistolet.
Debatował nad czymś ważnym kilka sekund, które jemu wszakże zdawały się być długimi godzinami; by po chwili już podejmując decyzje zacisnąć mocnej dłoń na rękojeści pistoletu.
Czuł nagłą suchość w gardle; na głębokiej zmarszczce na czole zaczęły zatrzymywać się drobniutkie kropelki potu a wejrzenie jego nagle przybrało jakiegoś dziwnego wyrazu obłędu człowieka uciekającego- zmęczonego pościgiem  lecz jednocześnie nie mogącego się zatrzymać; myśląc jednak, że wszelkie rachunki ma zapłacone a hydraulik jakoby zaszczycił go wizytą wczoraj, drżącymi rękoma przyłożył lufę do serca.
I zaraz znów począł odczuwać to przeraźliwe rozdwojenie duszy, ból tak wielki jakby serce rwano mu na części. I znowu wraz wszystko sobie przypominał: jej kochające piękne wejrzenie zeszklonych błękitnych oczu, zapach włosów i skóry i cienką linie elektrokardiografu, która nie wiedzieć czemu nagle zrobiła się tak płaska; czuł niemal fizycznie jej dotyk i obecność, jej ciepły oddech, blade rączki o kruchych paluszkach całych w delikatne pierścioneczki; a wiedząc, że już traci wszelkie zmysły - pokręcił gwałtownie głową jakby chciał uciec gdzieś w najskrytsze, jeszcze czyste, zakamarki umysłu.
Po chwili nacisnął spust.
v   
Adam nie zdążył jeszcze wejść do samochodu , gdy usłyszał strzał. Strzał, który przeniknął jego całego, mrożąc go do szpiku kości.
- Boże jedyny - szepnął - Andrzej ! - począł krzyczeć i powtarzać co raz.
Furtka była zatrzaśnięta. Przeskoczył przez ogrodzenie i pognał do domu. Ogrodzenie było wysokie więc zanim wspiął się, życie skradło mu sporo teraz tak potrzebnego czasu.
W dużych przeskokach dopadł drzwi, które na szczęście były otwarte- Andrzej najwidoczniej w porywie własnego szaleństwa , zapomniał ich zamknąć.
Wpadł do domu, krzycząc:
- Andrzej! Andrzej! Gdzie ty jesteś?
Z gabinetu doszedł do jego uszu cichutki, ledwo dosłyszalny jęk:
- Tutaj.
Andrzej leżał na podłodze w gabinecie. skulony tak by móc dosięgnąć rękami swoje prawe udo i trzymając się za nie stękał z bólu. Wszelako w  tym stęku i jęku, później Adam dopatrzył się nie tyle bólu co szaleństwa. Rana postrzałowa z której teraz obficie skapywała na podłogę czerwonobrunatna gęsta krew, znajdowała się na wewnętrznej stronie uda, niebezpiecznie blisko pachwiny.
Gdy Andrzej zauważył brata nieznacznie podniósł głowę by móc widzieć jego postać w progu:
- Strzeliłem nieumyślnie - jęknął-  Naprawdę nieumyślnie.
- KURWA, TO NIE STRZELAJ WIĘCEJ NIEUMYŚLNIE - krzyknął  - Dobrze, już dobrze , wszystko będzie dobrze- powtarzał zdenerwowany.
Dopadł do niego i pośpiesznie zdjął swoją granatową bluzę zaciskając nią wokół uda tak by zahamować krwawienie.
- CO CI STRZELIŁO DO GŁOWY ?- zapytał krzycząc.
 Właściwie  nie oczekiwał odpowiedzi.
- Strzeliłem nieumyślnie, nieumyślnie strzeliłem - powtarzał co raz - Cóż za wstyd! Cóż za hańba! Upokorzenie! Nawet zabić się nie potrafię. Tak raz a porządnie! Ot co!
- Przestań! Zamknij się do cholery ! - warknął Adam .
Pośpiesznie wyjął  telefon komórkowy
- Zaczynasz majaczyć -westchnął - Pieprzony egoista
Wybrał numer szpitala.
- Co ty robisz ? - jęknął Andrzej i nagle, jego dotąd bystre spojrzenie zaszło mgłą, a wyraz twarzy ze zdenerwowanego grymasu bólu przeszło w jakiś bardziej odległy stan szczęśliwej obojętności.
- Andrzej! Kurwa Andrzej, zostań ze mną ! Zostań ze mną do cholery.
Klepnął go kilka razy po policzkach. Dosyć dobitnie. Musiał zrozumieć.
- Zostań ze mną!
Andrzej wytrzeszczył oczy tak, że pomijając szare tęczówki gałki przypominały teraz dwa, bardzo dobrze wypolerowane białe spodki do zastawy od herbaty.
- Jak sobie życzysz....Nie bądź zły, moralisto.
I Andrzej uśmiechnął się szeroko. 
Widząc ten wyraźny objaw szaleństwa czy raczej przykład klasycznej beznadziejności, Adam  wybałuszył oczy i warknął :
- Ty masz nie po kolei w głowie . Zostań ze mną!
Zadzwonił po karetkę co raz powtarzając zabieg klepania po policzkach. Co uderzenie zwiększał jego siłę.
- Strzeliłem nieumyślnie, nieumyślnie strzeliłem - majaczył - Cóż za wstyd....Wiktoria....Strzeliłem nieumyślnie....Wiktoria...Nie może się dowiedz...Strzeliłem nieumyślnie - powtarzał.
Zaczął zatracać się we własnej podświadomości.
Adam ujął jego twarz w swoje dłonie dopiero teraz czując napływającą do jego żołądka lodowatą gulę przerażenia. 
Na aksamitnie utkanym lnianym dywanie wokół Andrzeja zaczęła się zbierać duża kałuża krwi :
- Już dobrze, wszystko będzie dobrze - załkał przerażony Adam- Nikt się nie dowie. Już nic nie mów.
Ucisnął mocniej jego udo swoją bluzą.
On wszelako majaczył:
- Wiktoria...Nie mów jej...Strzeliłem nieumyślnie... Wiktoria- i stracił przytomność.
Po dziesięciu minutach przyjechała karetka pogotowia.


Ola

2 komentarze:

  1. Cudo ❤
    Strasznie mi szkoda, że Anna zmarła :c Bardzo mi się podoba połączenie Falkowicz & Anna Shultz (dobrze napisałam nazwisko?)
    Mimo, że Anna zmarła, cieszę się, że Wiki i Falkowicz znów się do siebie zbliżają ❤ Strasznie żal mi Andrzeja... Widać, że bardzo kochał Annę, i że mu na niej bardzo zależało. I ta morfina...
    Plus ten strzał. Niefortunny, co prawda :D. Tak szczerze, to lubię takie wątki dramatyczne(?) w opowiadaniach, w stylu wypadek czy postrzelenie. Jak przeczytałam zdanie "Po chwili nacisnął spust" zamarłam. Strzelił w udo (dobrze, że nie w serce).
    Trochę żałuję, że tak szybko przeczytałam tę część, bo nie mam pojęcia co będzie dalej i będę musiała czekać na dalszą część. Błagam, pisz jak najszybciej! :)
    PS. Opowiadanie piszesz z Eweliną? Czy sama? Bo ostatnio każdy post jest podpisany "Ola", więc się tak zastanawiałam...
    ~ruda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć
      Prawie od pół - roku piszę sama. Czasem Ewelina coś tam przeczyta i sprawdzi mi błędy ale tak sama. Tak się złożyło:-)
      Ola

      Usuń