Wiadomość jakoby Andrzej
Falkowicz został postrzelony rozeszła się po szpitalu lotem błyskawicy.
Skutkiem tego zanim jeszcze przywieźli Andrzeja do szpitala wszyscy o tym wiedzieli. Mało tego - wszyscy
domyślali się jaka jest przyczyna nieszczęśnie postrzelonego uda, pomimo tego
udawali niepoinformowanych, a wiec - wszakże wiedząc jak było tworzyli własne
historie i spekulowali nad domniemaną przyczyną. I tak profesor został
myśliwym, postrzelonym przez grasującego po warszawskich lasach łosia. Dalej,
profesor Andrzej Falkowicz był na strzelnicy; nie trafił w tarcze - kula odbiła
się od ściany i ugodziła go w udo. Zmyślnie prawda? Teraz będzie najlepsze -
wieść gminna niesie, że profesora postrzeliła mafia, z którą podobno Andrzej ma
zatargi od kilku lat. No cóż...tak było łatwiej.
Mimo tego świadomego i zarazem
dobrodusznego wyparcia ewidentnej przyczyny stanu Andrzeja, Adam nie mógł
wyzbyć się wrażenia iż czekając przed salą operacyjną, każdy i to bezwzględnie
każdy przechodzący patrzył na niego tak smutno i litościwie jakby los Andrzeja za jego czyny był już z góry przesądzony.
Wściekał się więc na każdego
spoglądając spode łba tak jak spogląda lew na hienę, a właściwie odwrotnie
-hiena na lwa; tym samym nie pozwalając ludziom podejść do siebie i w sposób
naturalny dla innych a nieswój dla niego - przyjąć ludzką dobroć i przyjaźń
jako najhojniejszy dar pociechy.
Adam nienawidził pociechy -
warczał więc. Zawsze warczał gdy się denerwował.
Zadzwonił do Wiktorii. Nie
odebrała. Zadzwonił ponownie. Ponownie nie odebrała.
Czując, że już nie da rady
ustać na nogach, usiadł na krześle i schował twarz w dłoniach.
Rozpłakał się.
v
Po pięciogodzinnej, udanej ,
bez powikłań operacji - wszelako udało się wyjąc pocisk, Andrzeja
przetransportowano na OIOM. Rana postrzałowa drasnęła tętnice udową stąd według
Sambora tak duże krwawienie - udało się jednak zszyć tętnice i mimo iż Andrzej
stracił dużo krwi prognozy były pomyślne.
Będzie żył. Wszystko będzie
dobrze - mówił do Adama Sambor - Teraz czeka go rekonwalescencja.
Tyle, że on nie chce żyć -
powtarzał do siebie Adam, gdy Sambor już
odszedł zostawiając go samego przed drzwiami OIOMU - Tyle, że on nie chce żyć
panie doktorze.
Wpatrując
się przez szybę w bladą, bezsilną postać
brata leżącą na jednym z łóżek do serca napłynął mu strach o dużo większy od
tego gdy zobaczył go leżącego na
podłodze w swoim gabinecie; strach większy od tego gdy widział tą coraz większą
kałuże krwi tworzącą się wokół Andrzeja; większy niż ten gdy uciskając udo
brata i licząc każdą tak cholernie długą dla niego sekundę - czekał na karetkę.
Teraz Andrzej przeżył a Adam
bał się jeszcze bardziej. O życie. Dalsze życie.
- Co z nim?
Wiktoria podeszła do Adama i
stając obok niego nieśmiało spojrzała na bezwładną, żałośnie wyglądająco
postać.
Adam badawczo przyjrzał się
zamglonym, lekko zaczerwienionym rysom Wiktorii.
Płakała. Wcześniej płakała -
pomyślał
- Dzwoniłem do ciebie -
westchnął - Kilkakrotnie
- Wiem - szepnęła - Wszystko
wiem. Co z nim?
Pokręcił tylko głową:
- Kula drasnęła tętnicę udową -
zaczął beznamiętnie - Stracił dużo krwi. Samborowi i Rudnickiej udało się wyjąć
pocisk. Czeka go rekonwalescencja ale prognozy są pomyślne - popatrzył na nią
łagodnie - Będzie żył.
- Ale nie takie było jego pierwotne założenie
prawda? - zapytała starając się panować nad własnym głosem.
Nie oczekiwała odpowiedzi. Była
zła, roztrzęsiona i szukając ostatnich pokładów siły, walczyła ze sobą by się
nie rozpłakać.
Adam potarł jedynie zmęczone
oczy i z wyrazem braterskiej miłości i ufności spojrzał na Andrzeja.
Po chwili zwrócił się spokojnie
do Wiktorii:
- Mówił, że strzelił
nieumyślnie, że to był przypadek....
- Tak oczywiście! - machnęła
gwałtownie ręką w powietrzu a z oczu potoczyły się pierwsze pokłady łez -
Dobrze wiemy że chciał odebrać sobie życie. Przed wszystkim naokoło możemy
mówić że bawił się w Robin Hooda i polował ale przed sobą wzajemnie grajmy w
otwarte karty!
Gwałtownie zakryła usta dłonią
starając się powstrzymać dławiący jej gardło szloch.
Adam otoczył ją ramieniem i cicho mamrocząc
coś niezrozumiałego, starał się ją uspokoić. Jej roztrzęsienie dokładało
cierpień i jemu.
- On potrzebuje pomocy
Wiktoria. Ma tylko nas. Najbliższe tygodnie będą ciężkie.
Pokręciła głową i ciągle
tłumiąc szloch, wpatrzona w nieprzytomnego Andrzeja rzekła:
- Nienawidzę siebie.
- Co - Adam wycofał swoje ramie
z jej kibici i popatrzył na nią zdezorientowany - Co ty wygadujesz?
I cały troska z tych trzech miesięcy
wypłynęła z Wiktorii tak szybko jak wypływa leciutki, gumowy przedmiot
umieszczony w toni wodnej. Rozpłakała
się na dobre, a nie mogąc nic wyrzec ani złapać oddechu zakryła twarz dłońmi.
Po chwili opanowując się
zachlipała tylko; jednak z trudnością można było ją zrozumieć:
- Nienawidzę siebie za to, że
go kocham. Postaw się w mojej sytuacji: robię wszystko by mu pomóc ale tak
naprawdę nigdy mu nie pomogę. I mimo tego staram się chociaż i tak wiem, że to
do niczego nie prowadzi.
Popatrzyła smutno na
nieprzytomnego Andrzeja; na jego blade, całe nabrzmiałe w żyłach ramiona; na
czuprynę lekko przyprószoną paskami siwych włosów i na tą delikatną zmarszczkę
na czole nadającej jego aparycji tej tak nie pasującej do niego dojrzałości. Wszystko
to było teraz tak blade i zamglone jednak tak samo ukochane i z jeszcze większą
siłą upragnione.
Po chwil rzekła smutno:
- Nigdy nie będę Anną. Dopiero
teraz widzę jak on ją musiał kochać. I wiem jak ona go kochała - otarła dłonią załzawione
policzki - To było coś tak niezwykłego. Coś tak wyjątkowego i unikalnego, że
moje uczucie do niego jest...-tu
zawahała się - Co najwyżej śmieszne.
- Wiki on jest jak...
- Ahh Adam - nie dała mu
dokończyć - Czy ty nie widzisz iż czuję się jak piąte koło u wozu? Chce być
przy nim, wspierać go w tej sytuacji ale on odtrąca mnie. Chce tylko Anny! Cóż
mogę w tej sytuacji zrobić? Nie dam mu Anny, nie mam magicznych mocy by nagle
sprowadzić ją na ziemie - tu wyciągnęła
do Adama puste dłonie -Chodź uwierz mi, gdybym je miała zrobiłabym wszystko by
ją do jasnej cholery znowu tu sprowadzić!
I znów się rozpłakała.
Adam otoczył ją ramieniem i
delikatnie zaczął ją uspokajać wiedząc iż teraz jakakolwiek rozmowa nie ma
sensu.
- Już dobrze Wiki, jakoś się
ułoży - powtarzał - Jakoś się ułoży.
Sam wszakże nie był pewny co
owe "jakoś" kryło.
v
Andrzej pozostał nieprzytomny
aż do wieczora. Po obudzeniu nad swoją głową dostrzegł stado pięknych aniołków
i szpetną głowę pochylającego się nad nim brata.
Adam - pomyślał czując
przeraźliwą suchość w gardle - Na pewno to on
- Aniołki , piękne aniołki -
jęknął Andrzej - Są aniołki ...piękne aniołki i Adam.
- Obudził się - rzekł Krajewski
do kogoś w oddali. Kogoś kogo Andrzej stanowczo nie widział bądź też nie chciał
zobaczyć.
- Już nic nie mów - Adam
zwrócił się do niego - Wszystko jest okej. Pamiętasz co się stało?
Andrzej głośno przełknął ślinę
czując, że żołądek zaczyna się buntować. Mdliło go.
- Niestety pamiętam wszystko.
Ze szczegółami. Nie każesz mi mówić a zadajesz pytania.
Adam pokiwał głową i uśmiechnął
się szeroko. Ujął zimną dłoń brata w swoje ciepłe ręce:
- Pieprzony egoista - westchnął
- Egoista i furiat.
Andrzej skrzywił się w grymas,
który miał przedstawić uśmiech.
- Gdzie Wiktoria - zapytał -
Była tu?
Adam przytaknął tylko:
- Była. Poszła się trochę
przespać. Długo byłeś nieprzytomny...
- Ona wie ?- zapytał
przerywając mu - Wie, że...
Adam pokiwał głową.
- Tak wie, że strzeliłeś
nieumyślnie . Tak nieumyślnie, że wcześniej wszystko pieczołowicie sobie
zaplanowałeś.
- Nie planowałem tego -
stanowczo zaprzeczył - To był impuls.
Adam skrzywił się:
- A więc proszę Cię abyś więcej
nie podlegał takim impulsom. Nie jesteś sam a takie zachowania...
- Tak wiem, wiem.
Adam wyraźnie posmutniał:
- Ja
wiem, że jest Ci ciężko. Gdybyś z nami porozmawiał...
Andrzej
głośno westchnął:
- Znowu
zaczynasz! Co mam ci powiedzieć? Co to zmieni w mojej sytuacji? - oburzył się.
- Skoro
nie chcesz rozmawiać ze mną to może z Wiktorią.
- Jeszcze
gorzej - westchnął - Naprawdę uważasz, że to dobry pomysł? - poruszył się lekko
na łóżku przez co udo w bolesny sposób dało odczuć swoją przynależność do
reszty ciała - Mam jej opowiadać o tym jak każdego wieczoru przykładając głowę
do poduszki czuję zapach włosów Anny? Jak każdy przedmiot w kuchni mi o niej
przypomina? Jak nie mogę w spokoju myśli
wykąpać się w wannie bo z tą wanną wiąże się wiele moich intymnych
wspomnień? Mam jej mówić jak bardzo tęsknie za jej dotykiem, za uśmiechem? Za
tym by objęła mnie i ucałowała w sposób, który potrafiła tylko ona jedna?
Odwrócił
wzrok od Adama. Faktycznie, nie mógł.
- Nie,
nie mogę z nią rozmawiać. Nie o Annie. Poczyniłoby to jeszcze większą szkodę
dla mnie i jej ogromną przykrość - wyrzekł - Myślisz, że ja tego nie dostrzegam
jak Wiktoria i ty staracie się być dla mnie pomocni?
Nastąpiła
chwila ciszy podczas której Andrzej ze smutkiem wpatrywał się w z pozoru
spokojne oblicze brata.
- Adam
ja to doceniam - wychrypiał krzywiąc się z bólu - Naprawdę to doceniam. Tyle,
że...- tu zawahał się - Co z tego? Ona nie żyje. Nie ma jej przy mnie. I nie
będzie jej już przy mnie. Potrafię
myśleć tylko o tym co było . O rzeczach minionych i decyzjach, na które brak mi
było wtedy odwagi. I widzisz ja cholernie żałuje tych niepodjętych decyzji. To
mnie prześladuje, nie mogę spać, nie mogę myśleć o niczym innym.
Adam
nie pytał jakich to decyzji żałuje Andrzej. Doskonale wiedział, a wiedząc nie
chciał wszakże rozgrzebywać ran, które jak mniemał, nigdy nie będą całkowicie
zagojone. Nie poruszał również tematu morfiny bo przy ich głębokich tematach
egzystencjalnych, ten temat jak uważał, był nadto przyziemny i mogą uporają się
z nim później. Ponadto Adam głęboko wierzył, że był on jedynie skutkiem,
ucieczką Andrzeja przed bolącą i smutną rzeczywistością.
Wpatrywali
się w ciszy ; Adam w zbolałe oblicze brata, Andrzej w sufit.
Po
chwili Adam pierwszy przerwał milczenie:
-
Kochasz ją - zapytał - Kochasz Wiktorię?
Andrzej
uśmiechnął się blado.
-
Wiktoria jest jedynym światełkiem w tym cholernym tunelu - przełknął głośno
ślinę i skrzywił się z bólu - Tylko widzisz, czasem dzieje się tak, że człowiek
chce żyć w ciemności, bo światło go oślepia. Z własnej świadomej decyzji chce
żyć w mroku i odtrąca to światełko.
-
Żałoba z czasem mija Andrzej - ścisnął mocniej zimną dłoń brata - Można trochę
pożyć w mroku ale... uwierz mi, jasność jest czadowa, do światła można się
przyzwyczaić a od mroku odzwyczaić, wszystko jest kwestią wprawy. Światło jest
fajne - tu Adam uniósł brwi i uśmiechnął się
- Światło to życie.
v
Andrzej przebywał w szpitalu w
charakterze pacjenta trzy tygodnie. Po tym tak długim czasie bezczynnego
leżenia, wszakże gdyby to tylko od niego zależało czas ten skróciłby się co najmniej
o połowę, został wypisany ze szpitala i oddelegowany na przymusowy dwu- miesięczny
urlop. Decyzja ta była podjęta za zgodą ogółu, omijając jednak osobę, której
sprawa ta bezpośrednio dotyczyła - to jest samego Andrzeja. Za rozkazami Adama,
Trettera i Sambora, Andrzej miał zakaz pojawiać się na oddziale przez
najbliższe dwa miesiące a na zapytanie cóż ja takiego będę robił przez cały ten
czas? Tretter tylko dobrodusznie odpowiedział: Coś Pan wykombinuje. Ja
proponuje odpoczynek.
I sprawa się rzekła. Andrzej ze
szpitala wrócił do domu odwieziony samochodem przez Adama. Przez całą drogę nerwowo
sprawdzał telefon w nadziei iż może przyszła chociażby jedna wiadomość od
Wiktorii. O nieodebranym połączeniu nawet nie śmiał marzyć. Consalida od czasu
jego postrzału nie odzywała się do niego słowem.
Sprawdził : brak wiadomości.
Głośno westchnął.
- Nie pisała? - Adam uniósł
brwi nie odwracając jednak wzroku z drogi - Ciągle brak wiadomości?
To właściwie było zdanie
oznajmujące aniżeli pytające i gdyby Adam patrzył na Andrzeja w jego posępnym
wzroku dostrzegłby potwierdzenie.
- Powinienem do niej
pojechać? Od 3 tygodni w ogóle się nie
odzywa. Ani razu do mnie nie zajrzała gdy leżałem...
- Oj nie, nie. Raz była u
Ciebie - stanowczo zaprzeczył - Gdy byłeś nieprzytomny.
- A więc wybrała świetny moment
!Gdy nie mogę jej przeprosić a ona może mnie dobijać swoim morderczym wzrokiem!
- prychnął zezłoszczony.
Adam mocniej zacisnął dłonie na
kierownicy:
- Jesteś niesprawiedliwy. Ty
też wybrałeś świetną metodę zranienia jej. Udało Ci się to znakomicie. Nawet
nie wiesz jak ona to przeżyła. Każdy ma określony próg bólu powyżej którego nie
jest już w stanie znieść tego co wokół niego. Wiktoria swój próg juz dawno
przekroczyła a swoją PRÓBĄ SAMOBÓJCZĄ zdecydowanie wbiłeś ostatni gwóźdź do
trumny.
Andrzej skrzywił się na słowa
"próba samobójcza":
- Wiem - odparł chmurnie - Muszę z nią porozmawiać. Wiele rzeczy
wyjaśnić.
- O to to. To będzie całkiem
niezły początek. A tak z innej beczki co planujesz robić przez te piękne
jesienne wakacje?
Andrzej uśmiechnął się:
- Pomyślisz, że zwariowałem
ale...
- Za późno na takie
stwierdzenia - przerwał mu - Już dawno przestałem się tego wypierać jakoby ty
miałbyś być zdrowy na umyśle. Dla mnie to taka sama głupota jak pić ciepłą
wódkę czy jeść pierogi bez zasmażki...
- Dobrze już dobrze. A więc,
pomyślisz, że zwariowałem bardziej niż myślisz...
Adam wyszczerzył się a Andrzej
kontynuował.
- Mam zamiar pojechać odwiedzić
Marry. Wsiąść w pierwszy najbliższy lot do Nowego Yorku i spędzić tam całe dwa
miesiące. Pierwotnym moim planem było to, że zabiorę ze sobą Wiktorię ale
biorąc pod uwagę fakt iż ona się do mnie nie odzywa jakby niweluje i zmienia wszystko.
Może zdążę z nią porozmawiać zanim wyjadę.
Adam pokręcił głową:
- Nie. Stanowczo nie. Jedź. I
Tobie i jej przyda się odpoczynek. Gdy wrócisz wypoczęty, z jasnym i czystym
oglądem na rzeczywistość po zmienieniu środowiska: porozmawiasz z nią. Teraz i
ona będzie pełna emocji i ty. Tylko się pokłócicie, padną niemiłe słowa,
których będziecie żałowali - stwierdził - To świetny pomysł. Mam tylko pytanie:
Czy Marry wie, że przyjedziesz?
Andrzej skrzywił się jakby
właśnie do ust była mu dana cytryna.
- To jest kwestia, której
lepiej nie poruszać - mruknął - Bo widzisz Marry jakimś dziwnym trafem wie o
TYM incydencie, który miał miejsce - Andrzej wolał mówić incydent aniżeli próba
samobójcza - I wolę jednak zrobić jej niespodziankę żeby nie miała czasu zaplanować
bardzo bolesnego morderstwa i mieć czas by sprzątnąć szafę w celu ukrycia ciała. Podejrzewam iż i tak zrobi mi
małą awanturę... Swoją drogą ciekawe skąd ona o TYM wie.
- Nie mam pojęcia - Adam
wyszczerzył się - No, jesteśmy na miejscu. Dasz mi znać jutro kiedy wyjeżdżasz?
Odwiozę cie na lotnisko.
- Pewnie. Zaopiekujesz się
Wiktorią? Będzie troszkę wściekła, że tak nagle daję nogę.
- Zrozumie. Lepsze to niż
strzelanie sobie, oczywiście nieumyślnie, w udo- wyrzekł rezolutnie - Wszystko
zrozumie. Myślę, że dobrze wam to zrobi.
I Adam pomógł wyjść bratu,
odprowadził aż do drzwi gdzie się uściskali przyjaźnie.
Andrzej przez chwilę obserwując
badawczo Adama zapytał z uśmiechem:
- Jeszcze miesiąc prawda?
- Jeszcze miesiąc - Adam
roześmiał się i pokręcił głową - Jestem lekko przerażony.
Andrzej pokiwał głową:
- Poradzisz sobie. Skoro ja
mogę być ojcem chrzestnym to ty na pewno możesz być ojcem. I to całkiem dobrym
ojcem.
- To mało budujący argument.
Andrzej uśmiechnął się:
- Słusznie, stać mnie na
lepsze. Posłuchasz ich jak wejdziesz do domu. Mała lufka?
Uniósł brwi w geście zapytania.
Adam pokręcił głową:
- Ty nie możesz pić bo
bierzesz leki a ja prowadzę samochód...
Andrzej uśmiechnął się szeroko:
- No tak, mogłem się tego
spodziewać. Jako przyszła głowa rodziny musisz świecić przykładem. To kawa albo
herbata?
- A chcesz słuchać? - zapytał
Adam -Masz na to chęci?
Andrzej roześmiał się szczerze
i nic nie mówiąc wepchnął brata do domu. Chociaż działał o nadwątlonych siłach,
Adam znalazł się w przedpokoju:
- Ja nie marze o niczym innym
jak o tym by słuchać jak mój mały braciszek dorasta. Bardzo się raduje słysząc o twoim szczęściu - Andrzej skrzywił się lekko po czym nagle spoważniał. Zaczął mówić przyciszonym głosem - Niedługo jeszcze pożyję bo albo mnie zabije starsza siostra Schultz i schowa ciało w swojej ogromnej, pustej szafie, albo Wiki na wieść, że ją zostawiam. Albo w ogóle będą działać w koalicji. Mają sprzecznie interesy jednakowoż jeden wspólny cel...
- Dobrze, już dobrze -
Adam pojął, że brat żartuje i lekko zażenowany zamknął drzwi po czym pomógł kuśtykającemu Andrzejowi zdjąć bardzo prawidłowo zawiązane buty- Napijmy
się więc małej herbacianej lufki.
I rozmawiali o Adamie i Irenie: Adamie, Irenie i mającym się
narodzić dziecku .A widok rozpromienionego brata opowiadającego o trwających
przygotowaniach do narodzin potomka
napawała go czystą radością, tak rzadką w jego teraźniejszym życiu. Uświadomił sobie, że czas a wraz z nim całe
życie mimo jego kilku - miesięcznej wegetacji biegnie dalej, nawet jeśli bardzo
chcielibyśmy go zastopować. Gdy Adam opowiadał o tym jak montował kołyskę; malował
pokój dziecięcy czy chociażby wybierał
wraz z Ireną wózek dla malca, Andrzej nie mógł odpędzić się od wizji
Adama trzymającego mały tobołek z pomarszczoną twarzyczką dziecka; z małymi
rączkami zaciśniętymi w piąstki i zaróżowionymi policzkami.
I uśmiechał się promiennie,
pierwszy raz od wielu, wielu dni. Nawet jeśli miały to być jego ostatnie dni. Nawet jeśli cała jego radość wypływała z cudzego życia, z jego szczęścia a nie własnego. Nawet jeśli dzisiaj stoczy najtrudniejszą z bitew stojąc wieczorem przed lustrem w łazience. Samotnie.
Nawet jeśli miałby być smutny przez resztę życia . Teraz się uśmiechnie. Nawet radośnie.
Ola
W tej części świetnie pokazujesz,że mimo tęsknoty za Anną Andrzej martwi się o Wiki i o to jak się czuje. Jesteś świetna pisarką . Czekam na szybki next :) / I.
OdpowiedzUsuńPiękne !!! <3
OdpowiedzUsuńJuż nie mogę doczekać się soboty ;D / B