Mam nadzieję, że ta część Wam się spodoba. Zachęcam do komentowania bo jak to mawiają na blogach (podobno xD) to inspiruje. Coś w tym jest. Trzymajcie się i miłej lektury ;-)
Poranne słońce wkradało się do sypialni
przez delikatne muślinowe zasłony; gruba tkanina bawełnianych kotar nie
przeszkadzała bowiem wisiała odsłonięta, ściśnięta między materiałem ciężkiego
pasa. Mimo iż część domowników już nie spała, spora część bo jedna druga,
promienie i tak głaskały pozostawione przez nią, delikatne, podobne do kształtu
kremowego puddingu w szklanym pucharku, miejsce na poduszce. Wygniecioną
pościel. I nagą postać swego Pana. Jego ciche westchnienia dezaprobaty z powodu
braku jednej osoby obok siebie. Westchnienia dezaprobaty do którego niedługo
będzie musiał się przyzwyczaić. On i jego poranne promienie.
- Anna – krzyknął i wtopił głowę w
kremową poduszkę. – Anna! Wszystko w porządku!?
Anna stanęła w progu:
- A jakby było nie tak, to myślisz, że
bym Ci odpowiedziała?
Zaśmiała się widząc leżącego na brzuchu,
gołego – jedynego na świecie człowieka z trzema półdupkami.
Andrzej obrócił głowę tak by móc ją
widzieć i wyszczerzył się:
- Myślę, że jesteś na to za mądra.
Wzruszyła ramionami:
- Na co? – zapytała – Na skargę z powodu
cierpień czy na same cierpienia?
- Na cierpienia nie masz wpływu – wyrzekł
– Sądzę więc, że na skargę bo ona jest rzeczą podlegającym ludzkim wpływom.
Anna usiadła przy nogach Andrzeja i mimo
jego usilnych próśb – pogładziła trzeci półdupek po raz setny mówiąc, że jej
przykro. Należy stwierdzić rzecz oczywistą- gdy człowiek mówi, że mu przykro,
nawet taki jak Anna, rozbawionym głosem – to tak na prawdę nie jest mu przykro.
Złota zasada dwudziestego pierwszego wieku.
Anna zasugerowała rozbawiona, że posmaruje
mu tenże środkowy półdupek na co Andrzej nie mógł zaprotestować.
Gdy smarowała obrócił głowę w jej
kierunku i spojrzał oczyma przepełnionymi uczuciem i rzekł:
- Lepiej mi by było rok na Twojej
wycieraczce niż dwadzieścia lat samotnie w swoim łóżku.
Anna zaśmiała się i nachyliwszy się
ucałowała jego skórę na plecach w okolicach łopatki.
- Zawsze możesz się położyć na
wycieraczce – stwierdziła i po chwili dodała – Na naszej wycieraczce.
- Ja mówiłem serio.
- Wiesz co myślę?
Wzruszył
ramionami na znak że nie wie a ona zaraz kontynuowała:
– Ten trzeci półdupek cię inspiruje.
Dodaje ci romantyczności. Pcha do miłośnych wyznań i.....
- I? – uniósł brwi. Ona poczuła, że
napinają się wszystkie jego mięśnie na plecach jakby szykował się do szybkiego
zrywu i porwania jej w ramiona. Wyczuła to i z figlarnym uśmiechem dodała twardo:
-Miłosnych uniesień.
Andrzej na to czekał. Zerwał się i
porywając ją w ramiona, zakleszczył ją i bezpiecznie ulokował na poduszkach.
Sypialnie wypełniły na przemian męskie i
kobiecie radosne śmiechy.
- Lekarz mówił, że nie możesz się
przemęczać.
- Nie jesteś ciężka. – zripostował –
Raczej powiedziałbym, że słodkie z ciebie brzemię.
- Ja nie o tym. Mówię o pewnej czynności,
która w twoim porywie namiętności może się dla półdupka...
- Pieprzyć lekarzy, zawsze popełniają
błędy!
I sypialnie znów wypełniły radosne śmiechy, które po kilku minutach zmieniły się w jęki rozkoszy.
Były to ostatnie radosne śmiechu,
pozbawione łez i nie zakrapiane goryczą w tej sypialni. Należy stwierdzić rzecz
całkiem oczywistą – gdy człowiek jest zbyt szczęśliwy; gdy świadomość bliskości
ukochanej osoby napełnia go pokarmem dla duszy; gdy zaspokajając najważniejszą
potrzebę człowieka czuje spokój – zawsze jego mur, którym się zamurował od
świata w pewnych miejscach zaczyna się sypać. W tym przypadku walił się on cały.
v
Mięśnie przepony jak każde inne w miarę
swojej pracy kurczą się i rozkurczają. I tak jak w przypadku długiego spaceru człowieka
bolą nogi, tak w przypadku długiego śmiechu ciężko się oddycha. O ile w
pierwszym przypadku można usiąść i dać odpocząć nogom o tyle w drugim przypadku
można się po prostu udusić.
Wiktoria złapała się za przeponę. Czuła że nie może oddychać. Bartek siedzący
koło. na podłodze śmiał się do rozpuku, łapał się za przeponę utwierdzając Wiktorię
w tym, że jeśli się uduszą – to razem.
Dlatego też uspokoiła się nieco.
Uspokoiła strach przed tym co nieuniknione i zaczęła się dusić spokojnie.
Bartek jedną ręką złapał się za mostek a
drugą uchwycił Wiktorii smukłą dłoń. Kojąco. Uspokajająco.
Zmieniła ton śmiechu na grubszy i
bardziej wpasowujący się w śmiech Bartka. I to wywołało kolejną salwę śmiechu.
Mało im teraz było potrzeba. Siedzieli na podłodze w salonie oparci o dużą sofę.
Na ladzie przed nimi stały dwie filiżanki na pół wypitej americano. Ich iPhony
były wyciszone tak by nikt i nic im nie przeszkadzało.
- Więc...- wysapała Wiktoria – Wróćmy do
tego twojego parzenia kawy. Studiowałeś na Cambridge..
- W oksfordzie – poprawił ją – Jestem
gentlemanem z Oksfordu.
- I byłeś baristą.
Bartek uśmiechnął się:
- I baristą z Oksfordu.
Pokręciła rozbawiona głową i kolejny
haust aromatycznego, pozostawiającego nutkę goryczy na wierzchniej stronie
języka, płynu rozkoszował podniebienie.
Bartek ponownie się uśmiechnął i zaczął
mówić:
- Widzę, że cię to dziwi. No cóż, tak,
chciałem zrobić na złość rodzicom i pokazać, że potrafię w miarę się
utrzymywać. Ale wiesz jak jest z tą złością. Przychodzi czas, że nas rozsadza.
Jak to mówią za dumą śpiesznie idzie upadek.
Wiktoria wybałuszyła oczy:
- Chciałeś zrobić im na złość? O to
chodziło?
Kolejna salwa śmiechu. Dopiero gdy
zapadła wilgotna od ich roześmianych oddechów cisza, Bartek począł wyjaśniać:
- Chciałem...chciałem wydębić pieniądze,
a najlepszym sposobem na to jest pokazanie moim rodzicom, że tak naprawdę ich
nie potrzebuje. A oni wtedy zrobią wszystko by udowodnić mi że się mylę.
- I udało się?
Pokiwał głową:
- Tak ale zdałem sobie sprawę z jednej
rzeczy. Że w tym układzie oni mnie potrzebują równie mocno co ja ich. Tak
działa rodzina.
- Ale pieniądze otrzymałeś – wypaliła – I
do tego nauczyłeś się parzyć doskonałą kawę – upiła kolejny łyk – Nie można
zaprzeczyć, że w dwulicowy i wredny sposób. Na co przynajmniej wydałeś te pieniądze?
Zaprzeczył głową na znak, że nie chce
wiedzieć. Ona jednak piorunowała go wzrokiem, tak, że w końcu musiał się ugiąć.
Śmiech. Przepona. Ból.
- Na samochód. Śliczne bmw z szyberdachem...
Skrzywiła się.
- W
Polsce szyberdach raczej na nic się nie zda. Chyba, że życzysz sobie
zapalenia opon mózgowych.
Bartek wyszczerzył się:
- Będę miał to na uwadze, dziękuję.
Wiktoria wyjęła iPhona ze swojej
kieszeni. Aż tak bardzo nie można odciąć się od rzeczywistości. Nawet chwilka
całkowitej ucieczki jest ważna tylko w momencie powrotu do rzeczywistości. Wtedy możemy ocenić ważność chwili, tęsknimy jednak co jest nieuniknione, a
jeśli się tęskni to czuje.Się czuje. Jeśli czuje potrafi docenić. Się.
Tylko w zestawieniu z normom to co
wyjątkowe za wyjątkowe może uchodzić.
Wiktoria tak dobrze czuła się w
towarzystwie Bartka, że prawie zapomniała, że jest nieszczęśliwa. Dopiero godzina sprowadziła ją na ziemię.
Bartek spojrzał pytająco.
- Muszę lecieć do roboty. Dyżur nocny.
Pokiwał głową wspominając mimochodem o
powtórce z rozrywki i mlecznej, puszystej latte.
v
Gdy Andrzej wszedł wieczorem do łazienki
nie spodziewał się, że zobaczy to co zobaczy. Wprawdzie wiedziony jakimś
dziwnym impulsem rozkochanego człowieka udał się do łazienki by umyć zęby, co
było tylko wymówką, chciał się bowiem oderwać od gabinetu i mimo iż Anna nie
była taką sentymentalną osobą, spędzić wieczór przed telewizorem z zakleszczoną
kobietą w jego ramionach. Toteż kroki swoje skierował do łazienki, po cichu
licząc, że spędzi z Anną bardzo miły wieczór na nie oglądaniu telewizji. Musi
tylko umyć zęby bo gdy ząbki czyste to wszystko jakby przejrzyste.
Zatrzymał się w progu.
Anna leżała na podłodze przy umywalce.
Musiała się walnąć w głowę bo wokół jasnych kosmyków włosów zebrała się kałuża
krwi. Włosy pozlepiane w strąki pływały w morzu czerwieni jak żeglarze w czasie
regat na Pacyfiku.
Była nieprzytomna.
Kucnął koło niej a nie wyczuwając pulsu zaczął
reanimować. W takich to momentach, lekarz potrafi jasno i klarownie ocenić całą
sytuację. W takich to monetach człowiek, który jest lekarzem, lekarzem, który
kocha tą leżąca w kałuży własnej krwi ukochaną kobietę ; w takich momentach
lekarz przestaje być lekarzem. Nie sprawdza się. Strach przed krzywdą wyrządzoną
kochanej osobie wyłącza całkowicie myślenie. Taki człowiek pozostaje jedynie
człowiekiem. W wielu momentach bycie człowiekiem nie wystarcza.
Andrzejowi trzęsły się ręce gdy dzwonił
na pogotowie. Trzęsły się jeszcze bardziej gdy usilnie starał się Anne
reanimować, od własnych łez mocząc jej piękną twarz.
Gdy karetka przyjechała, gdy dojechali
jakby w sekundę później : sam już nie wiedział jakim jest człowiekiem. Gdy zobaczył przerażoną twarz Wiktorii na izbie
przyjęć - z trudnością sobie przypomniał. Był Andrzejem Falkowiczem. Tym
Andrzejem, któremu w tym momencie coś zabierano. A on był zawsze bardzo
przywiązany do swojej własności. Przypomniał sobie nagle, że potrafi
chodzić. I mówić.
- Wiki – wychrypiał – Błagam zrób coś –
załkał – Ona nie oddycha.
Nie minęła minuta gdy znaleźli się na OIOMIE.
Wiktoria spojrzała na bezwładną i bladą
postać Anny; na pozlepiane od krwi strąki i na niemal papierowego teraz koloru
dłonie; jej wzrok dłużej zatrzymał się na krwawiącej ranie, którą zaopatrywała
pielęgniarka. Wtedy jej wzrok przeniósł się na Andrzeja.
- Wiesz że nam nie wolno – szepnęła –
Podpisała papiery i ...
- Pieprzyć papiery ! – krzyknął – W dupie
mam papiery rozumiesz !? Podłącz ją natychmiast!
Andrzej dławił się we własnych szlochach
i opierał o łóżko jakby stanie na własnych nogach było ponad jego siły.
Mamrotał coś do siebie i do Anny, ciężko było stwierdzić do kogo konkretnie.
- Błagam cię Wiki – łkał – Błagam.
Ich spojrzenia się spotkały. Zdawać by
sie mogło, że tyle cierpienia i bólu nawet Wiktoria nie była w stanie
ścierpieć. A był to dopiero początek.
Westchnęła. I jej oczy nagle zrobiły się
wilgotne. Nie mogła dłużej wytrzymać widoku cierpienia mężczyzny, którego
kochała. Przypomniała sobie przyrzeczenie jakie złożyła tej kobiecie. Nawet jeśli
opacznie rozumiane na pewno obracało się wokół cierpień Andrzeja.
- Pieprzyć to.
Kiwnęła głową na pielęgniarkę. Ta
najwyraźniej zrozumiała. Zniknęła na chwilę by zaraz wrócić z gotowym sprzętem.
Anna została podłączona do respiratora.
Wiktoria zdjęła rękawiczki i nieśmiało
popatrzyła na Andrzeja. Wziął on sobie krzesło i podsunął przy łóżku. Gładził
jej pozlepiane włosy, całował papierowe dłonie, szeptał coś do ucha – przy tym
wszystkim po twarzy jego skapywały słone łzy rozpaczy. W oczach wszelako mimo
bólu tliła się nadzieja człowieka któremu pozostała już tylko nadzieja. I
Wiktoria miała zabić własną tą nadzieję. Podeszła do niego.
- Ona się obudzi – wychrypiał – Znam ją.
To nie w jej stylu tak odchodzić.
Wiktoria przełknęła ślinę i powiedziała
twardo:
- Andrzej, ona się nie obudzi, wiesz to
równie dobrze co ja. Zajęło płuca. Nie wytrzymały i w wyniku
niedotlenienia....zresztą wiesz to doskonale.
Andrzej otarł łzy.
- Ona się obudzi – wyrzekł twardo –
Zobaczysz.
Ciężko było zabić Wiktorii taką nadzieję.
Zresztą wcale nie chciała jej zabijać. To była konieczność. Konieczność wyższa.
Położyła mu rękę na ramieniu i spojrzała
pytająco czy dotyk w tym wypadku jest wskazany. Nic nie powiedział.
- Teraz – rzekła cicho – Musisz się
pożegnać i wybrać właściwy moment by odłączyć respirator. Przestać męczyć
siebie.
Andrzej schował twarz w dłonie i zaczął
głośno płakać. Po chwili otarł łzy i poważnie wpatrzył się w Anne jakby tym
wzrokiem prosił ją by skończyła żartować bo to naprawdę nie jest śmieszne.
To nie było śmieszne. W istocie. Wiktoria
subtelnie wycofała się z pokoju. Zatrzymała się na progu:
- Ona nie żyje Andrzej – i zaczęła
nienawidzić się za te słowa – Zadzwonię do Adama.
A to był dopiero początek dyżuru.
Nienawidziła takiej prawdy.
v
Adam zjawił się w szpitalu najszybciej jak tylko mógł. Jego wejście w
dresach nie wywoływało jakiegoś zbytniego zdziwienia bowiem plotki rozchodzą
się szybciej niż światło. Uprzedziły dresy.
Wiktorie spotkał na korytarzu.
Zatrzymała się gdy go zauważyła i stojąc
na środku korytarza spoglądali na siebie. Ona poważna. On z nadzieją w
zeszklonych łzami oczach. W końcu podeszła do niego.
- Musisz mu wytłumaczyć....
Chciał coś powiedzieć jednak słowa ugrzęzły
mu w gardle.
Wiktoria kontynuowała:
- Podłączyłam ją do respiratora –
powiedziała cicho. Oczy Adama rozszerzyły się na tę wiadomość, przyjaciółka
jednak pośpieszyła z wyjaśnieniami:
- Nie był gotowy jeszcze się pożegnać. To
się stało tak szybko. Doszło do płuc. Nastąpiło niedotlenienie i na skutek tego
śmierć mózgowa. Teraz Twoje zadanie.
- To znaczy?
- Musisz mu wytłumaczyć, że ona nie żyje.
Mnie nie słucha, święcie chce wierzyć, że ona się obudzi.
Adam pokiwał głową i wziął głęboki oddech:
- Gdzie on jest?
- W swoim gabinecie.
Ujął jej rękę i mocno ścisnął po czym
odszedł korytarzem.
Andrzej siedział na podłodze, oparty o
kanapę z bezsilnym wyrazem niemocy na twarzy. Niemoc jest wyłącznie bezsilna,
przychodzi i nie można z nią nic zrobić. Dopada każdego człowieka w chwilach
gdy mogłoby się wydawać człowiek jest tak silny, iż przysłowiowo
"przeniesienie góry" to mały wysiłek. Dopada tylko w takich
momentach.
- Andrzej – szepnął Adam i usiadł na podłodze
obok brata – Andrzej to...
- Trzeba ją teraz odłączyć – wyrzekł
twardo – Nie można z tym czekać. Ona by sobie tego nie życzyła.
Adam pokiwał głową i mocno uścisnął go za
ramię:
- To dobra decyzja.
W oczach Andrzeja znów zebrały się łzy
rozpaczy :
- Gdybym wiedział powiedziałbym coś
mądrzejszego, gdybym wiedział, że to ten ostatni raz – zachrypiał i spojrzał
szeroko otwartymi oczyma na brata – Adam, ona już nigdy nic do mnie nie powie.
Rozumiesz?
Świadomość ta napawała Andrzeja
przerażeniem tak wielkim, że perspektywa kataklizmu żywiołowego byłaby tu
zbawienna.
Adam rozumiał i dlatego nic nie mówił.
Andrzej otarł łzy i wziął jeden głęboki
oddech.
v
Gdy stał przed oszkloną szybą OIOMU i gdy
był już przy niej; gdy gładził ten ostatni raz jej pozlepiane w strąki włosy ;
i gdy gładzenie jej policzków czy
całowanie papierowych rączek nie przynosiło żadnej ulgi – wtedy nic nie
rozumiał. I długo jeszcze nic nie rozumiał.
Magnes wykazuje silne powinowactwo do
lodówki i nawet gdy trzyma się go w pewnej odległości ciągnie go tam gdzie jego
przeznaczenie chyba, że jest osoba trzecia, która podtrzymuje ten magnes; tak i Andrzej nie miał siły ani chęci by od niej
odchodzić mimo iż to nie przynosiło ulgi a tylko przedłużało cierpienia. Adam jednak
był na miejscu i ścisnął go mocno za ramię.
- Już czas, Andrzej – wychrypiał - Pożegnałeś się. Trzeba to zrobić. Trzeba ją
odłączyć.
Andrzej nie reagował. Gładził tylko te
ukochane policzki i w pewnym momencie jakby jego duszę napastowały
widma wspomnień – uśmiechnął się gorzko. Wstał i pocałował ją, ten ostatni raz
smakując te tak znane i ukochane wargi.
Adam kiwnął głową w kierunku Wiktorii.
Ona, starając się nie patrzeć na Andrzeja
– odłączyła respirator.
Po piętnastu minutach Anna Schultz
zmarła.
Ola
Strasznie smutna część, poryczałam się jak małe dziecko. Nadal nie mogę się opanować. Czuję się jakby to właśnie mi odszedł ktoś ważny. Przywiązałam się do Anny i będę za nią tęsknić. Jak dla mnie kolejna genialna część. Świetnie napisane !!! A szczególnie w pamięć zapadnie mi to zdanie: " Gdybym wiedział powiedziałbym coś mądrzejszego, gdybym wiedział, że to ten ostatni raz – zachrypiał i spojrzał szeroko otwartymi oczyma na brata – Adam, ona już nigdy nic do mnie nie powie. Rozumiesz?"
OdpowiedzUsuń:'( Anna nie żyje !
OdpowiedzUsuńTo dla Andrzeja straszny cios,teraz na prawdę zrozumiał jak Ją kochał. Wiki też nie potrafi sobie z tym poradzić a tym bardziej zaopiekować się Andrzejem tak jak prosiła o to Anna ...
Czekam na szybką część ! / I.