sobota, 23 maja 2015

XXXI "Lubię kiedy kobieta"

Po pierwsze ( i po drugie i trzecie:D) przepraszam Was, że tak późno, wszakże już po północy, ale nie byłam świadoma, że redagowanie tego tekstu i dopisywanie tyle zajmie. Za późno się zabrałam. Mam nadzieje jednak,że będzie się wam podobać.  Piszcie w komentarzach co sądzicie. Miłego czytania.


Marry wypełniła Andrzejowi prawie cały czas jego pobytu w Nowym Yorku całkowicie zmieniając jego radykalne poglądy o amerykańskim jedzeniu, kulturze i sztuce. Mimo iż pierwsze ich spotkanie po jego przyjeździe  nie należało do udanych i z subtelnej i delikatnej dyskusji przerodziło się w głośną awanturę pod jednym głównym tematem tabu: Samobójstwo jako główny sposób ucieczki od wszystkiego i wszystkich; to i tak czas ten był dla Andrzeja swoistym etapem wyciszenia po burzy, kiedy to wszelkie emocje uległy wytłumieniu, a on sam z ulgą stwierdził, że może oddychać. Może jeść. Pić Spać. Może żyć. I potrafi żyć
Teraz i to tylko i wyłącznie dzięki Marry Nowy York nie kojarzył się Andrzejowi z infantylnymi ludźmi naszpikowanymi  tolerancją w każdym tego słowa znaczeniu ; z bezwzględnym konsumpcjonizmem;  i z nieustannym pogonią za czymś co tak naprawdę nie jest tej pogoni warte; a raczej z  pobłażliwym , z przymrużeniem oka spojrzeniem mieszkańców na to co na świecie, jakby Nowy York był tylko jedną odkrytą kropką na mapie wśród wielu białych plamek; będzie Andrzejowi się kojarzyć z serdecznymi ludźmi, ich ciepłem i otwartością; z stanowczym jednokierunkowym ruchem w postępie nauki i wykorzystania do jej rozwoju wszelkich jeszcze niewykorzystanych zasobów. No i z Marry. Będzie zawsze kojarzyć mu się z Marry. Pozytywnie.
Prawie całe dwa miesiące upłynęły Andrzejowi na zwiedzaniu miasta, degustacji właściwie wszelkich kuchni świata,. czytaniu książek w kawiarenkach czy też spacerowaniu po Central Parku. Bardzo dużo rozmawiał z Marry odkrywając, ze  zdziwieniem, iż bliskość siostry Anny, jest dla jego zdrowia psychicznego zbawienna i niebywale potrzebna, jakby Marry nieświadomie ciągle łatała tą dziurę jaka została po śmierci Anny, a którą należało stale łatać bo gdy się ją zostawiło to sie psuła.  Marry wiec ciągle łatała ową dziurę , starając się jednak subtelnie nie poruszać tematów smutnych i niewłaściwych, tak by Andrzej mógł wydobrzeć a owa dziura wreszcie przestała się kruszyć i została by definitywnie zalepiona.
Niestety Marry zawsze była szczera, zwłaszcza gdy uważała kogoś za swego przyjaciela, a ten wewnętrzny machinalny odruch mówienia ludziom prawdy i zawsze prawdy w końcu i tu, w przypadku Andrzeja, wziął górę...
- Wiesz, zawsze myślałam, że w końcu będziecie rodziną - wyrzekła patrząc się na już uschnięte liście drzew.
Spacerowali jak zwykle po Central Parku,  a chcąc się na chwile zatrzymać by porozmawiać usiedli na jednej ze swoich ulubionych ławeczek.
Marry popatrzyła łagodnie na Andrzeja, a on  zwęził nieznacznie usta nie patrząc na nią. Przez jego wzrok zrazu posępny przeświecał znowu ten smutek i żal jaki Marry widziała  u niego już wcześniej. a który on tak bardzo starał się ukryć. Od dziury ponownie odpadła duża łata.
Marry pokręciła głową:
- Przepraszam, że o tym mówię - zaczęła i tu zawahała się...-  Po prostu...myślałam, że któreś z was w końcu wydorośleje. Że się pobierzecie i zostaniecie rodziną. Że któreś z was w końcu postawi warunki. Określi reguły życia.
Andrzej popatrzył chmurnie na przejeżdżającego rowerzystę. Na lekkość i gracje jego pedałowania; na nieskrepowane żadną troską ruchy ramion  i uśmiechnięty , ten szczęśliwy, bez trosk wyraz twarzy. Dziś w istocie był ładny dzień.
Westchnął głęboko.
- Brak mi było odwagi - wychrypiał - A może brak świadomości tego co mam. Sam już nie wiem - wzruszył ramionami - Powinienem podjąć decyzje. Oświadczyć się albo pozwolić odejść. Nie więzić  jej. Czuję sie tak jakbym ją więził. Uczyniłem ją jakimś przepięknym niewolnikiem swojej osoby.
Popatrzył na Marry tak żywo i bystro utwierdzając ją , że ta świadomość powoduje u niego katusze i męki i że to w tej świadomości tkwi sedno całego jego cierpienia.
Po policzku spłynęła samotna łza, którą Andrzej nerwowo otarł wierzchem dłoni:
- Anna mogła mieć każdego. Porządnego faceta, który by ją kochał i troszczył się o nią. Każdego.
Pokręcił lekko zażenowany głową, wściekły na siebie, że po policzkach lecą mu łzy.
Marry uśmiechnęła się ciepło i mocno schwyciła Andrzeja pod ramię:
- Mogła..ale nie  chciała.  Nie więziłeś  jej. Miała możliwość wyboru. Wybrała Ciebie. Kochała Ciebie. Chciała być z Tobą.
Marry z roztkliwieniem otarła łzę już ściekającą po policzku Andrzeja. Gdy to zrobiła Andrzej nagle uśmiechnął się zawadiacko:
- Jakie to życie jest przewrotne - odparł rozbawiony - Czy wyobrażasz sobie jakiś rok temu, że będziemy siedzieć razem w Central Parku, ty będziesz trzymać mnie pod rękę ...będziesz się DO MNIE uśmiechać - Andrzej zaakcentował  dobitnie wyrażenie do mnie -
Marry wywróciła oczami:
- I co najważniejsze, będziemy rozmawiać ze sobą. Nie krzyczeć - rzekła ze śmiechem - Anna dostałaby zawału . Nie uwierzyłaby.
Nagle Marry spoważniała:
- Wiesz... Ja ci tego wszystkiego nie mówię aby sprawić czy przykrość. Abyś poczuł się jeszcze gorzej niż w istocie się czujesz. Mówię Ci to wszystko bo TY w porównaniu z Anną możesz coś z tym zrobić. Życie jest podłe zgadzam się z tym, i to, że ty i Anna nie mieliście czasu by do pewnych  kwestii dojrzeć, to niesprawiedliwe. Okrutne i niesprawiedliwe. Ale wiem za to czego Anna by teraz pragnęła.... - tu urwała patrząc się wymownie na Andrzeja, który teraz w ciszy się jej przyglądał.
Po chwili kontynuowała:
- Każdy z nas wybiera taki los na jaki myśli, że zasługuje nie wiedząc, że jest wart więcej. Andrzej....ty jesteś wart więcej. Nie skazuj swojego życia na porażkę, tylko dlatego, że żałujesz decyzji minionych czy niepodjętych - i teraz to w jej oczach poprzez nieśmiałe łzy Andrzej dostrzegł kształtującą się prośbę - Chciej żyć! Skoro nie dla siebie samego, to dla innych. Masz dla kogo żyć.
Pokiwał głową i odwrócił głowę jakby w tym wyznaniu Marry była jakaś cząstka jej intymności, którą on nie chciał naruszać. Właściwie chciał, tylko nie wiedział czy powinien.
Zapytał  jednak po chwili:
- A ty?
Wzruszyła ramionami
- A ja?  Co ja?
- A ty nie żałujesz ...dokonanych wyborów? Każdy potrzebuje miłości  i nie wierze byś ty była tu wyjątkiem  - wziął głęboki oddech i kontynuował - Ja żałuje decyzji minionych, niepodjętych  przy odpowiednio sprzyjająco wtedy czasie i przez to boję się też podejmować ich obecnie. Zraniłem już jedną osobę. Właściwie dwie - poprawił się myśląc o Wiktorii - I teraz nie chcę zranić jej znowu.
Andrzej wiedział, iż teraz myśli już o Wiktorii. O decyzjach, które powinien już na dzień dzisiejszy podjąć, a których konsekwencje sięgają daleko w przyszłość . Jego przyszłość. I jej przyszłość.
Marry pokręciła głową
- Nie każdy jest do tego stworzony - rzuciła cierpko - Nie każdy jest stworzony do  kompromisów. Konsensusu.  Wyrzeczeń.
Marry urwała i spojrzała na niego smutno. I w tym ułamku sekundy, Andrzej poczuł niemal namacalnie tą silę która pcha człowieka do czynów niezwykłych; jakby odkrył na czym to życie powinno polegać i na czym jest oparte. Co je buduje i jest nieodłącznym fundamentem bez którego cały  świat nawet pieczołowicie budowany jest pusty. I wtedy zrozumiał. To było super uczucie.
Uśmiechnął się serdecznie i ujął jej dłoń.
- Czemu się uśmiechasz? - spojrzała na niego zaskoczona.
- Bo miłość nie jest logiczna. Nie można jej wytłumaczyć. I każdy jej potrzebuje, każdy jest do niej stworzony mniej lub bardziej. Każdy chce być kochany .Każdy. Ja. Ty.
- Ja chyba muszę się tego nauczyć - odparła  chmurnie - Bo przez minione lata  mi to nie wychodziło.
Andrzej pokiwał zafrasowany głową wpatrując się w ciszy w mieniące się czerwienią i brązem liście klonu naprzeciwko ławeczki; ledwo już trzymające się na swoich blaszkach liściowych, gotowe do ostatniego lotu i w efekcie finalnym uschnięcia na grząskiej ziemi nowojorskiego parku.
Po chwili spojrzał pewnie na Marry i rzekł rozbawiony:
- Ja Cie kocham i chociaż wiem, że TO nie jest to o co ci chodzi - odparł tkliwie - To jest to COŚ godnego uwagi. Coś wartego zanotowania.
Po chwili spoważniał:
- Zawsze możesz na mnie liczyć Marry - wyrzekł - Zawsze JUŻ możesz na mnie liczyć
Na największych tragediach można budować największe przyjaźnie. I miłości. Oto złota zasada. Marry pokręciła rozbawiona głową. :
- Tak, na drugim końcu świata. W Polsce...
- Ciałem - wtrącił jej w słowo - Ale nie duchem.
Marry pokiwała głową i mocniej ścisnęła jego dłoń.
Zasępiła się jeszcze bardziej . Ten melancholijny nastój obojga zdawał się udzielać również otoczeniu; wzmógł się wiatr a brunatne , uschnięte liście z jakąś dziwną zaciętością zaczęły spadać z drzew na ubitą ścieżkę; wzmógł się również wiatr. Przez długą chwilę milczała by dopiero po minucie powiedzieć już ze swoim ironicznym wydźwiękiem, właściwym chyba obu siostrom:
- Od nienawiści do miłości. Pięknie ...naprawdę pięknie
Andrzej wyszczerzył się.
-Pamiętam , że kiedyś uczyłem się....- zaczął - Uczyłem się , że miłość i nienawiść to jedna rodzina wyrazów. Dzieli je bardzo krucha granica.
Marry uśmiechnęła się i wstała:
- Chodź. Standardowo kawa i naleśniki.
- Z syropem klonowym.
Andrzej wstał; włożył ręce do kieszenie i lekko się uśmiechając  ruszył dziarsko za Marry.
v   
Irena odetchnęła głęboko na tyle na ile tylko mogła. Miała niemal stu-procentową pewność, że jej przeponie zostało brutalnie zabrane miejsce gdzie mogła unosić się i opadać wymuszając skurcz i rozkurcz płuc, jedno z wielu miejsc, którymi oddychała dostarczając tlenu do swoich komórek. Przepona.  Irena. I dzisiaj właśnie poczuła, że jej zabierano coś bardzo cennego. Zorientowała się, że przez osiem miesięcy pewien bardzo uparty jegomość kradł jej tlen w zamian dając jedynie swoją obecność. Bystre spostrzeżenie. Trafne odnotowanie.
Dokonywano kradzieży stopniowo jakoby uprzednio planując każdy poczyniony krok, rozpatrując każde zdobywane miejsce tak by matczyny inkubator przystosował się do zmieniających warunków środowiska a cały proces nie przebiegałby tak gwałtownie. Czuła to. Irena. I przepona.  Mimo  iż oddaleni byli całym niemal napiętnowanym układem pokarmowym , to teraz odczucie braku miejsca przybrało niemal kuriozalną wartość. W Irenie. I w przeponie.
Osiem miesięcy, cztery dni i dwie godziny – pomyślała Irena, krzywiąc się gdy dziecko kopnęło uparcie, prosząc brutalnie o jeszcze więcej miejsca.
Adam uśmiechnął się i położył koło narzeczonej;
- Jeśli on jeszcze trochę urośnie boję się, że eksplodujesz – stwierdził poważnie.
Jego surowa mina mówiła sama za siebie. Naprawdę się bał.
- On?
- Brzuch - wyjaśnił.
Troskliwie dłonią zaczął wodzić po wydatnym brzuchu Ireny od dołu do góry. Tam gdzie kończyła się obcisła podkoszulka a zaczynała ciepła skóra ciążowego brzuszka- a było to w połowie brzucha ,tuż poniżej pępka - nagle zatrzymał dłoń i włożył ją pod bluzkę tak by żaden ruch dziecka mu nie umknął.
- Lubię kiedy kobieta* - zaczął ze śmiechem.
Irena skrzywiła się.
-Lubię, kiedy kobieta omdlewa w objęciu - kontynuował przykładając usta do brzucha i delikatnie odsłaniając go w całej okazałości. - kiedy w lubieżnym zwisa przez ramię przegięciu.
- Kobieta owszem - wtrąciła sarkastycznie Irena - Ale nie tir z przekroczonym ładunkiem.
Adam jednak nie zważał na jej humory. Prędziutko pozbawił jej bluzki i dalej kontynuował jak zahipnotyzowany wpatrując się w jej ciążowy brzuszek:
-Gdy jej oczy zachodzą mgłą, twarz cała blednie - ściągnął z niej stanik-I wargi się wilgotne rozchylą bezwiednie - recytował pożądliwie co chwila robiąc przerwę na składanie pocałunków na brzuszku, piersiach i szyi.
Irena zaczęła się śmiać.
Adam chwila się zawahał. Popatrzył z zawadiackim uśmiechem i zdjął z niej ciasne spodnie. Teraz była już całkowicie naga a on mógł sycić się każdym detalem jej pięknego ciała. Szybko również siebie pozbawił spodni i bokserek:
-Lubię, kiedy ją rozkosz i żądza oniemi, gdy wpija się w ramiona palcami drżącymi - mówił coraz szybciej i głośniej a Irena zaczęła na przemian cicho pojękiwać to się śmiać z odczuwanej przez nich rozkoszy - Gdy krótkim, urywanym oddycha oddechem...
Irena tak właśnie oddychał. Adam zawahał się i pogładził jej policzek. Urywanym niemiarodajnym oddechem chwytała powietrze jakby nagle w otoczeniu było za mało tlenu. Zatrzymał się i popatrzył na ukochaną:
- Nie przestawaj - poprosiła - Nie teraz. Wszystko okej.
 - Gdy krótkim, urywanym oddycha oddechem - kontynuował jednak trochę wolniej - I oddaje się cała z mdlejącym uśmiechem.
Irena wybuchnęła głośnym śmiechem:
- Pieprzony hedonista
-  I lubię ten wstyd - Adam mówił dalej co chwila sapiąc pożądliwie -  co się kobiecie zabrania, przyznać, że czuje rozkosz, że moc pożądania, zwalcza ją, a sycenie żądzy oszalenia, gdy szuka ust, a lęka się słów i spojrzenia.
- Hedonista szowinista.
Gdzieś w oddali rozległ się odgłos zamykanych z trzaskiem drzwi.
v   
 Wiktoria wróciła z pracy i gdy tylko usłyszała dosyć głośne jęki i śmiechy rozchodzące się w całym korytarzu, a trzeba wiedzieć że doktor Consalida miała plastyczną wyobraźnię, zamknęła się w swoim pokoju z uporem maniakalno - depresyjnym trzaskając drzwiami.
Należy stwierdzić że maniak depresyjny ma dobrą wyobraźnię, a maniak depresyjny z plastyczną wyobraźnią potrafi do jęków i stęków dorobić w głowie obraz kopulującej pary. Jeśli w tym obrazie kobietę zrobić ciężarną a mężczyznę wpatrzonego w niewiastę jak w prawosławną ikonę obraz wychodzi całkiem sexy. Dlatego też można powiedzieć,, że Wiktoria miała świetną wyobraźnie. Maniak depresyjny z plastyczną wyobraźnią.
Skrzywiła się gdy okazało się, że dźwięki przechodzą przez cienkie drewno drzwi.
Rozebrała się, założyła luźny T- shirt i spodenki. Męskie. Kąpać się nie ma po co - pomyślała kwaśno wąchając pomięty T- shirt pod pachami.. Godzinna 20. Później prysznic.
Już chciała położyć się w swoim łóżku, zagłębić się w zimnej, samotnej pościeli gdy do głowy napłynęła inna chęć.
Wstała i poszła do kuchni zrobić sobie podwójne espresso. Jedno  w hotelu rezydentów było najwyższej jakości. Ekspres do kawy -marki Aid Kitchen, który parzył kawę jakości iście kawiarnianej o ile taka jakość w ogóle istniała. Adam lubujący się w kawie, jak jego brat - pomyślała cierpko Wiktoria, postawił sprawę jasno - W hotelu może nie być papieru toaletowego ale dobry ekspres musi być. Wyłożył połowę kwoty czyli trzy tysiące złotych a reszta podzieliła się kosztami. Ekspres tej marki był także w domu Andrzeja o czym ostatnio patrząc na logo firmy na ekspresie, Wiktoria sobie przypominała parząc swoje ulubione espresso.
Do kuchni dobiegły głośne śmiechy. Jęki. Stęki. Chichy. Ledwie karczmy nie rozwalą. Hihi, hejże hola! Wpatrzyła się w brązowy płyn powoli cieknący do malutkiej filiżanki.
I zaraz chciało jej się płakać. Nic jej tu nie trzymało.
Zrobiła espresso i wróciła do łóżka. Zdjęła majtki i  zanurzyła się w pościel  sącząc energetyczny napar. Po chwil dołączył do niej Bartek. Stanął w progu z własną filiżanką. Z lekkim zarostem, białym podkoszulkiem i luźnymi szortami wyglądać niezwykle atrakcyjnie. Niechlujno atrakcyjnie. Prawda, w tym momencie doktor Consalida chciała go znów przelecieć ale kładła to na karb swojej samotności i tęsknoty za kimś tak odległym, że aż niedostępnym. Za niedostępnością, która nie była łaskawa nawet powiadomić jej osobiście o swojej czasowej niedostępności.
- Mogłeś mi powiedzieć, że będziesz parzyć sobie shota - rzekła z wyrzutem - Poczekałabym na ciebie. Zrobiłbyś i mi panie baristo.
Wzruszył ramionami. Usiadł na skraju łóżka.
- Włączymy muzykę.
Wiktoria nawet nie kiwając głową na akceptację wychyliła się do szafki przy łóżku chwytając pilota od wieży.
Zaraz rozległy się nostalgiczne nuty utworów Chopina.
Nokturn E- flat major, Op.9, No.2.
Bartek pokiwał głową i spojrzał wymownie na Wiktorię:
- Rozumiem.
Zamknęła oczy i " w ciszy" rozkoszowali się muzyką póki nie doszedł ich tak głośny męski okrzyk, że śmiało można powiedzieć, że przy tej ekspresji Adam mógł swobodnie konkurować z innymi starając się o pracę jako sprzedawca kukurydzy na bałtyckiej plaży. A jakiego rodzaju był to okrzyk to sprawa do prywatnego wyobrażenia.
Wiktoria otworzyła oczy i wywróciła nimi jak starsza ciotka- trzpiotka-przyzwoitka.
Bartek zaśmiał się i dalej sączył swoje espresso.
Po chwili odezwał się:
- Zazdroszczę im.
- Czego?
- Daj spokój Wiki. No wiesz... Ty też im zazdrościsz. Tego, że mają siebie nawzajem. Że kochają się tak bardzo, pożądają siebie tak chciwie, że nawet ósmy miesiąc ciąży Ireny im nie przeszkadza by uprawiać miłość - Bartek dobitnie i najwidoczniej z właściwym sobie celem zaakcentował wyrażenie "uprawiać miłość" zamiast "uprawiać seks". - To naprawdę piękne.
Wiktoria milczała. To prawda bardzo im zazdrościła ponieważ tęskniła. Wkurzała się pomimo tęsknoty i pragnienia bliskości z mężczyzną będącym teraz na innym kontynencie - mimo to wiedziała, że Andrzej wykonał słuszny krok.  Jednocześnie miała mu to za złe, tęskniąc za nim i pragnąc jeszcze bardziej tego co teraz mogłoby się wydawać dla nich, dla niej jedynie czystą mrzonką.
Podjął decyzje a za każdą decyzją idą jej konsekwencje - pomyślała gorzko - Nie pytał mnie o zdanie co znaczy, że nie jestem dla niego dostatecznie ważna.
Gorycz w umyśle Wiktorii sprawiła, że po policzku spłynęła samotna łza.
-  Więc to profesor Andrzej Falkowicz jest tym mężczyzną, którego darzysz uczuciem. Widziałem jak płakałaś kiedy " nieumyślnie" się postrzelił, wtedy w szpitalu - wytłumaczył po chwili gdy spojrzała na niego.
Pokręciła głową:
- Bartek, ja nie chcę o tym rozmawiać.
- W porządku. Nie będę ciągnąć cię za język.
Wiktoria uśmiechnęła się i jeszcze wyżej podciągnęła pościel zdając sobie sprawę, że jest pod nią całkowicie naga od pasa w dół.  Bartek młody i przystojny. Amant. Ona samotna i zraniona. Kompilacja idealna. Chopin w tle.
- Musze sobie wszystko poukładać - po chwili powiedziała - Podjąć pewne decyzje.
- Ale ja ci nie przeszkadzam w dumaniu?
Zmarszczyła czoło:
- Nie, absolutnie nie.
- Lubię kiedy kobieta duma - odparł ze śmiechem - Chodź - wstał i wziął również jej filiżankę stojącą na szafce przy łóżku - Zrobimy sobie kolejną porcję kofeiny i wtedy podumamy.
Wiktoria jeszcze wyżej podciągnęła pościel i wtopiła głowę w mięciutką puchową poduszkę.
- Nie mogę - rzuciła figlarnie - Jestem naga od pasa w dół.
- Tego nie musiałaś mi mówić.
v   
Do planowanego powrotu pozostawały Andrzejowi jeszcze trzy tygodnie i chociaż tęsknił za Wiktorią i Adamem;  chociaż w głowie planował już sobie rozmowę jaką będzie chciał odbyć z ukochaną;  i chociaż wizje tego co będzie się starał wyrazić  słowami a co wiedział słowami chyba nie da się wyrazić, krążyły mu w głowie ; mimo tego to wszystko nie sprawiało, że chciał wracać.
Prawda jest taka, że zadomowił się tu w Nowym Yorku. Dobrze mu było  z Marry, a ten wszechobecny smród tłocznego miasta pieścił jego nozdrza i działał jak narkotyk; przeciwnie aniżeli powinien nie odstręczał go. Zakochał się w tym mieście tak bardzo jak można zakochać się w francuskich bagietkach czy w gorącej czekoladzie z ekstra pianką. Zakochał się na słodko. Na trwale.
Siedząc w kawiarence na Washington Square Park przeglądał wiadomości na swoim iPadzie  i sączył kawę, gdy zadzwonił telefon.
To był Adam.
Andrzej uśmiechnął się szeroko.
- Co tam braciszku?  - odebrał po drugim sygnale - Cieszę się, że dzwo...
- Andrzej, ona chce wyjechać - głoś Adama brzmiał głośno i niezwykle rzetelnie przez słuchawkę - Wiktoria chce wyjechać. Dostała propozycje pracy, bardzo korzystną ofertę pracy z dużymi perspektywami rozwoju. Z początku się wahała, nic nie chciała mi powiedzieć, siłą musiałem od niej wyciągać informacje, ale wygląda na to, że się skusi. Pójdzie na to.
Andrzej słuchał z posępnym wyrazem twarzy. Poczuł na karku jak zjeżyły mu się wszystkie drobne włoski.
Adam kontynuował:
- Informuje cię o tym, żebyś nie był zaskoczony. - ciągnął - Podejrzewam, że ona sama cię o tym nie poinformuje.
- Gdzie ta praca? Gdzie chce się przeprowadzić?
Usłyszał ciche westchniecie w słuchawce:
- Kraków. Do Krakowa
Andrzej prychnął:
- Pewnie M.D Clinic....to ją pewnie skusiło...wysokie zarobki....badania.
- Pewnie tak - Adam westchnął - Pewnie tak.
Nastała chwila ciszy na linii. Obaj panowie wiedzieli, że Wiktorii nie chodzi o zarobki, odległość czy perspektywy rozwoju.
Po chwili Andrzej ścisnął mocniej słuchawkę.
- Adam ...nie możesz pozwolić jej wyjechać - wyrzekł zdesperowany - Ja wiem...
- Nie, Andrzej! - przerwał mu - Nie! Nie mam prawa by tego robić. To jest jej świadomy wybór, a ja nie mogę na nią wpływać. Jest wolną kobietą, sama za siebie odpowiada - tu Adam zawahał sie  - Dlatego błagam Cie nie proś mnie o to. Chciałem Ci tylko powiedzieć...abyś wiedział
Andrzej złapał się nerwowo za włosy.
 - Proszę cię tylko  - wychrypiał - abyś ją zatrzymał na kilka dni.
- Andrzej co znaczy zatrzymaj na kilka dni? Mam ją więzić w domu, trzymać pod kluczem w pokoju?
- Cholera po prostu postaraj się ją zatrzymać! Niech się wstrzyma.
I'm coming.
 - Andrzej co ty zamierzasz zrobić?
Ale Andrzej już się rozłączył. Jak najszybciej zarezerwował najbliższy wolny lot do Warszawy.
Odlot jutro o godzinie 9.00 czasu miejscowego - przeczytał na ekranie swojego iPhona i bez zastanowienia zabukował jedno miejsce.
Ja jej dam Kraków - pomyślał wściekły - Kurwa już ja jej dam.

Dopił pośpiesznie kawę , zostawił spory napiwek i ruszył do domu spakować wszystkie swoje rzeczy.


Ola

"Lubię kiedy kobieta" - liryk Kazimierza Przerwy - Tetmajera.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz