Po pierwsze ( i po drugie i trzecie:D) przepraszam Was, że tak późno, wszakże już po północy, ale nie byłam świadoma, że redagowanie tego tekstu i dopisywanie tyle zajmie. Za późno się zabrałam. Mam nadzieje jednak,że będzie się wam podobać. Piszcie w komentarzach co sądzicie. Miłego czytania.
Marry wypełniła Andrzejowi
prawie cały czas jego pobytu w Nowym Yorku całkowicie zmieniając jego radykalne
poglądy o amerykańskim jedzeniu, kulturze i sztuce. Mimo iż pierwsze ich
spotkanie po jego przyjeździe nie
należało do udanych i z subtelnej i delikatnej dyskusji przerodziło się w
głośną awanturę pod jednym głównym tematem tabu: Samobójstwo jako główny sposób
ucieczki od wszystkiego i wszystkich; to i tak czas ten był dla Andrzeja
swoistym etapem wyciszenia po burzy, kiedy to wszelkie emocje uległy
wytłumieniu, a on sam z ulgą stwierdził, że może oddychać. Może jeść. Pić Spać.
Może żyć. I potrafi żyć
Teraz i to tylko i wyłącznie
dzięki Marry Nowy York nie kojarzył się Andrzejowi z infantylnymi ludźmi naszpikowanymi tolerancją w każdym tego słowa znaczeniu ; z
bezwzględnym konsumpcjonizmem; i z
nieustannym pogonią za czymś co tak naprawdę nie jest tej pogoni warte; a
raczej z pobłażliwym , z przymrużeniem
oka spojrzeniem mieszkańców na to co na świecie, jakby Nowy York był tylko
jedną odkrytą kropką na mapie wśród wielu białych plamek; będzie Andrzejowi się
kojarzyć z serdecznymi ludźmi, ich ciepłem i otwartością; z stanowczym jednokierunkowym
ruchem w postępie nauki i wykorzystania do jej rozwoju wszelkich jeszcze
niewykorzystanych zasobów. No i z Marry. Będzie zawsze kojarzyć mu się z Marry.
Pozytywnie.
Prawie całe dwa miesiące
upłynęły Andrzejowi na zwiedzaniu miasta, degustacji właściwie wszelkich kuchni
świata,. czytaniu książek w kawiarenkach czy też spacerowaniu po Central Parku.
Bardzo dużo rozmawiał z Marry odkrywając, ze zdziwieniem, iż bliskość siostry Anny, jest
dla jego zdrowia psychicznego zbawienna i niebywale potrzebna, jakby Marry
nieświadomie ciągle łatała tą dziurę jaka została po śmierci Anny, a którą
należało stale łatać bo gdy się ją zostawiło to sie psuła. Marry wiec ciągle łatała ową dziurę ,
starając się jednak subtelnie nie poruszać tematów smutnych i niewłaściwych,
tak by Andrzej mógł wydobrzeć a owa dziura wreszcie przestała się kruszyć i
została by definitywnie zalepiona.
Niestety Marry zawsze była
szczera, zwłaszcza gdy uważała kogoś za swego przyjaciela, a ten wewnętrzny
machinalny odruch mówienia ludziom prawdy i zawsze prawdy w końcu i tu, w
przypadku Andrzeja, wziął górę...
- Wiesz, zawsze myślałam, że w końcu
będziecie rodziną - wyrzekła patrząc się na już uschnięte liście drzew.
Spacerowali jak zwykle po
Central Parku, a chcąc się na chwile
zatrzymać by porozmawiać usiedli na jednej ze swoich ulubionych ławeczek.
Marry popatrzyła łagodnie na
Andrzeja, a on zwęził nieznacznie usta
nie patrząc na nią. Przez jego wzrok zrazu posępny przeświecał znowu ten smutek
i żal jaki Marry widziała u niego już
wcześniej. a który on tak bardzo starał się ukryć. Od dziury ponownie odpadła
duża łata.
Marry pokręciła głową:
- Przepraszam, że o tym mówię -
zaczęła i tu zawahała się...- Po
prostu...myślałam, że któreś z was w końcu wydorośleje. Że się pobierzecie i
zostaniecie rodziną. Że któreś z was w końcu postawi warunki. Określi reguły
życia.
Andrzej popatrzył chmurnie na przejeżdżającego
rowerzystę. Na lekkość i gracje jego pedałowania; na nieskrepowane żadną troską
ruchy ramion i uśmiechnięty , ten szczęśliwy,
bez trosk wyraz twarzy. Dziś w istocie był ładny dzień.
Westchnął głęboko.
- Brak mi było odwagi -
wychrypiał - A może brak świadomości tego co mam. Sam już nie wiem - wzruszył
ramionami - Powinienem podjąć decyzje. Oświadczyć się albo pozwolić odejść. Nie
więzić jej. Czuję sie tak jakbym ją więził.
Uczyniłem ją jakimś przepięknym niewolnikiem swojej osoby.
Popatrzył na Marry tak żywo i
bystro utwierdzając ją , że ta świadomość powoduje u niego katusze i męki i że
to w tej świadomości tkwi sedno całego jego cierpienia.
Po policzku spłynęła samotna
łza, którą Andrzej nerwowo otarł wierzchem dłoni:
- Anna mogła mieć każdego.
Porządnego faceta, który by ją kochał i troszczył się o nią. Każdego.
Pokręcił lekko zażenowany
głową, wściekły na siebie, że po policzkach lecą mu łzy.
Marry uśmiechnęła się ciepło i
mocno schwyciła Andrzeja pod ramię:
- Mogła..ale nie chciała. Nie więziłeś jej. Miała możliwość wyboru. Wybrała Ciebie.
Kochała Ciebie. Chciała być z Tobą.
Marry z roztkliwieniem otarła
łzę już ściekającą po policzku Andrzeja. Gdy to zrobiła Andrzej nagle
uśmiechnął się zawadiacko:
- Jakie to życie jest
przewrotne - odparł rozbawiony - Czy wyobrażasz sobie jakiś rok temu, że
będziemy siedzieć razem w Central Parku, ty będziesz trzymać mnie pod rękę
...będziesz się DO MNIE uśmiechać - Andrzej zaakcentował dobitnie wyrażenie do mnie -
Marry wywróciła oczami:
- I co najważniejsze, będziemy
rozmawiać ze sobą. Nie krzyczeć - rzekła ze śmiechem - Anna dostałaby zawału .
Nie uwierzyłaby.
Nagle Marry spoważniała:
- Wiesz... Ja ci tego
wszystkiego nie mówię aby sprawić czy przykrość. Abyś poczuł się jeszcze gorzej
niż w istocie się czujesz. Mówię Ci to wszystko bo TY w porównaniu z Anną
możesz coś z tym zrobić. Życie jest podłe zgadzam się z tym, i to, że ty i Anna
nie mieliście czasu by do pewnych kwestii
dojrzeć, to niesprawiedliwe. Okrutne i niesprawiedliwe. Ale wiem za to czego
Anna by teraz pragnęła.... - tu urwała patrząc się wymownie na Andrzeja, który
teraz w ciszy się jej przyglądał.
Po chwili kontynuowała:
- Każdy z nas wybiera taki los
na jaki myśli, że zasługuje nie wiedząc, że jest wart więcej. Andrzej....ty
jesteś wart więcej. Nie skazuj swojego życia na porażkę, tylko dlatego, że
żałujesz decyzji minionych czy niepodjętych - i teraz to w jej oczach poprzez
nieśmiałe łzy Andrzej dostrzegł kształtującą się prośbę - Chciej żyć! Skoro nie
dla siebie samego, to dla innych. Masz dla kogo żyć.
Pokiwał głową i odwrócił głowę
jakby w tym wyznaniu Marry była jakaś cząstka jej intymności, którą on nie
chciał naruszać. Właściwie chciał, tylko nie wiedział czy powinien.
Zapytał jednak po chwili:
- A ty?
Wzruszyła ramionami
- A ja? Co ja?
- A ty nie żałujesz
...dokonanych wyborów? Każdy potrzebuje miłości
i nie wierze byś ty była tu wyjątkiem
- wziął głęboki oddech i kontynuował - Ja żałuje decyzji minionych,
niepodjętych przy odpowiednio
sprzyjająco wtedy czasie i przez to boję się też podejmować ich obecnie.
Zraniłem już jedną osobę. Właściwie dwie - poprawił się myśląc o Wiktorii - I
teraz nie chcę zranić jej znowu.
Andrzej wiedział, iż teraz
myśli już o Wiktorii. O decyzjach, które powinien już na dzień dzisiejszy
podjąć, a których konsekwencje sięgają daleko w przyszłość . Jego przyszłość. I
jej przyszłość.
Marry pokręciła głową
- Nie każdy jest do tego
stworzony - rzuciła cierpko - Nie każdy jest stworzony do kompromisów. Konsensusu. Wyrzeczeń.
Marry urwała i spojrzała na
niego smutno. I w tym ułamku sekundy, Andrzej poczuł niemal namacalnie tą silę
która pcha człowieka do czynów niezwykłych; jakby odkrył na czym to życie
powinno polegać i na czym jest oparte. Co je buduje i jest nieodłącznym
fundamentem bez którego cały świat nawet
pieczołowicie budowany jest pusty. I wtedy zrozumiał. To było super uczucie.
Uśmiechnął się serdecznie i
ujął jej dłoń.
- Czemu się uśmiechasz? -
spojrzała na niego zaskoczona.
- Bo miłość nie jest logiczna.
Nie można jej wytłumaczyć. I każdy jej potrzebuje, każdy jest do niej stworzony
mniej lub bardziej. Każdy chce być kochany .Każdy. Ja. Ty.
- Ja chyba muszę się tego
nauczyć - odparła chmurnie - Bo przez
minione lata mi to nie wychodziło.
Andrzej pokiwał zafrasowany
głową wpatrując się w ciszy w mieniące się czerwienią i brązem liście klonu naprzeciwko
ławeczki; ledwo już trzymające się na swoich blaszkach liściowych, gotowe do
ostatniego lotu i w efekcie finalnym uschnięcia na grząskiej ziemi
nowojorskiego parku.
Po chwili spojrzał pewnie na
Marry i rzekł rozbawiony:
- Ja Cie kocham i chociaż wiem,
że TO nie jest to o co ci chodzi - odparł tkliwie - To jest to COŚ godnego
uwagi. Coś wartego zanotowania.
Po chwili spoważniał:
- Zawsze możesz na mnie liczyć
Marry - wyrzekł - Zawsze JUŻ możesz na mnie liczyć
Na największych tragediach
można budować największe przyjaźnie. I miłości. Oto złota zasada. Marry pokręciła
rozbawiona głową. :
- Tak, na drugim końcu świata.
W Polsce...
- Ciałem - wtrącił jej w słowo
- Ale nie duchem.
Marry pokiwała głową i mocniej
ścisnęła jego dłoń.
Zasępiła się jeszcze bardziej .
Ten melancholijny nastój obojga zdawał się udzielać również otoczeniu; wzmógł
się wiatr a brunatne , uschnięte liście z jakąś dziwną zaciętością zaczęły
spadać z drzew na ubitą ścieżkę; wzmógł się również wiatr. Przez długą chwilę
milczała by dopiero po minucie powiedzieć już ze swoim ironicznym wydźwiękiem,
właściwym chyba obu siostrom:
- Od nienawiści do miłości.
Pięknie ...naprawdę pięknie
Andrzej wyszczerzył się.
-Pamiętam , że kiedyś uczyłem
się....- zaczął - Uczyłem się , że miłość i nienawiść to jedna rodzina wyrazów.
Dzieli je bardzo krucha granica.
Marry uśmiechnęła się i wstała:
- Chodź. Standardowo kawa i
naleśniki.
- Z syropem klonowym.
Andrzej wstał; włożył ręce do
kieszenie i lekko się uśmiechając ruszył
dziarsko za Marry.
v
Irena
odetchnęła głęboko na tyle na ile tylko mogła. Miała niemal stu-procentową
pewność, że jej przeponie zostało brutalnie zabrane miejsce gdzie mogła unosić
się i opadać wymuszając skurcz i rozkurcz płuc, jedno z wielu miejsc, którymi oddychała
dostarczając tlenu do swoich komórek. Przepona. Irena. I dzisiaj właśnie poczuła, że jej
zabierano coś bardzo cennego. Zorientowała się, że przez osiem miesięcy pewien bardzo
uparty jegomość kradł jej tlen w zamian dając jedynie swoją obecność. Bystre
spostrzeżenie. Trafne odnotowanie.
Dokonywano
kradzieży stopniowo jakoby uprzednio planując każdy poczyniony krok, rozpatrując
każde zdobywane miejsce tak by matczyny inkubator przystosował się do zmieniających
warunków środowiska a cały proces nie przebiegałby tak gwałtownie. Czuła to.
Irena. I przepona. Mimo iż oddaleni byli całym niemal napiętnowanym
układem pokarmowym , to teraz odczucie braku miejsca przybrało niemal kuriozalną
wartość. W Irenie. I w przeponie.
Osiem miesięcy, cztery dni i dwie godziny –
pomyślała Irena, krzywiąc się gdy dziecko kopnęło uparcie, prosząc brutalnie o
jeszcze więcej miejsca.
Adam
uśmiechnął się i położył koło narzeczonej;
- Jeśli
on jeszcze trochę urośnie boję się, że eksplodujesz – stwierdził poważnie.
Jego
surowa mina mówiła sama za siebie. Naprawdę się bał.
- On?
-
Brzuch - wyjaśnił.
Troskliwie
dłonią zaczął wodzić po wydatnym brzuchu Ireny od dołu do góry. Tam gdzie
kończyła się obcisła podkoszulka a zaczynała ciepła skóra ciążowego brzuszka- a
było to w połowie brzucha ,tuż poniżej pępka - nagle zatrzymał dłoń i włożył ją
pod bluzkę tak by żaden ruch dziecka mu nie umknął.
- Lubię
kiedy kobieta* - zaczął ze śmiechem.
Irena
skrzywiła się.
-Lubię, kiedy kobieta omdlewa w objęciu - kontynuował
przykładając usta do brzucha i delikatnie odsłaniając go w całej okazałości. - kiedy
w lubieżnym zwisa przez ramię przegięciu.
- Kobieta owszem - wtrąciła sarkastycznie Irena - Ale nie tir z
przekroczonym ładunkiem.
Adam jednak nie zważał na jej humory. Prędziutko pozbawił jej
bluzki i dalej kontynuował jak zahipnotyzowany wpatrując się w jej ciążowy
brzuszek:
-Gdy jej oczy zachodzą mgłą, twarz cała blednie - ściągnął z niej
stanik-I wargi się wilgotne rozchylą bezwiednie - recytował pożądliwie co
chwila robiąc przerwę na składanie pocałunków na brzuszku, piersiach i szyi.
Irena zaczęła się śmiać.
Adam chwila się zawahał. Popatrzył z zawadiackim uśmiechem i zdjął
z niej ciasne spodnie. Teraz była już całkowicie naga a on mógł sycić się
każdym detalem jej pięknego ciała. Szybko również siebie pozbawił spodni i
bokserek:
-Lubię, kiedy ją rozkosz i żądza oniemi, gdy wpija się w ramiona
palcami drżącymi - mówił coraz szybciej i głośniej a Irena zaczęła na przemian cicho pojękiwać to się śmiać z odczuwanej przez nich rozkoszy - Gdy krótkim,
urywanym oddycha oddechem...
Irena tak właśnie oddychał. Adam zawahał się i pogładził jej
policzek. Urywanym niemiarodajnym oddechem chwytała powietrze jakby nagle w
otoczeniu było za mało tlenu. Zatrzymał się i popatrzył na ukochaną:
- Nie przestawaj - poprosiła - Nie teraz. Wszystko okej.
- Gdy krótkim, urywanym
oddycha oddechem - kontynuował jednak trochę wolniej - I oddaje się cała z
mdlejącym uśmiechem.
Irena wybuchnęła głośnym śmiechem:
- Pieprzony hedonista
- I lubię ten wstyd - Adam mówił dalej co chwila sapiąc
pożądliwie - co się kobiecie zabrania, przyznać,
że czuje rozkosz, że moc pożądania, zwalcza ją, a sycenie żądzy oszalenia, gdy
szuka ust, a lęka się słów i spojrzenia.
- Hedonista szowinista.
Gdzieś w oddali rozległ się odgłos zamykanych z trzaskiem drzwi.
v
Wiktoria wróciła z pracy i gdy tylko usłyszała dosyć głośne
jęki i śmiechy rozchodzące się w całym korytarzu, a trzeba wiedzieć że doktor
Consalida miała plastyczną wyobraźnię, zamknęła się w swoim pokoju z uporem
maniakalno - depresyjnym trzaskając drzwiami.
Należy stwierdzić że maniak depresyjny ma dobrą wyobraźnię, a
maniak depresyjny z plastyczną wyobraźnią potrafi do jęków i stęków dorobić w
głowie obraz kopulującej pary. Jeśli w tym obrazie kobietę zrobić ciężarną a mężczyznę
wpatrzonego w niewiastę jak w prawosławną ikonę obraz wychodzi całkiem sexy. Dlatego
też można powiedzieć,, że Wiktoria miała świetną wyobraźnie. Maniak depresyjny
z plastyczną wyobraźnią.
Skrzywiła się gdy okazało się, że dźwięki przechodzą przez cienkie
drewno drzwi.
Rozebrała się, założyła luźny T- shirt i spodenki. Męskie. Kąpać
się nie ma po co - pomyślała kwaśno wąchając pomięty T- shirt pod pachami..
Godzinna 20. Później prysznic.
Już chciała położyć się w swoim łóżku, zagłębić się w zimnej,
samotnej pościeli gdy do głowy napłynęła inna chęć.
Wstała i poszła do kuchni zrobić sobie podwójne espresso.
Jedno w hotelu rezydentów było
najwyższej jakości. Ekspres do kawy -marki Aid Kitchen, który parzył kawę
jakości iście kawiarnianej o ile taka jakość w ogóle istniała. Adam lubujący
się w kawie, jak jego brat - pomyślała
cierpko Wiktoria, postawił sprawę jasno - W hotelu może nie być papieru
toaletowego ale dobry ekspres musi być. Wyłożył połowę kwoty czyli trzy tysiące
złotych a reszta podzieliła się kosztami. Ekspres tej marki był także w domu
Andrzeja o czym ostatnio patrząc na logo firmy na ekspresie, Wiktoria sobie
przypominała parząc swoje ulubione espresso.
Do kuchni dobiegły głośne śmiechy. Jęki. Stęki. Chichy. Ledwie karczmy
nie rozwalą. Hihi, hejże hola! Wpatrzyła się w brązowy płyn powoli cieknący do
malutkiej filiżanki.
I zaraz chciało jej się płakać. Nic jej tu nie trzymało.
Zrobiła espresso i wróciła do łóżka. Zdjęła majtki i zanurzyła się w pościel sącząc energetyczny napar. Po chwil dołączył
do niej Bartek. Stanął w progu z własną filiżanką. Z lekkim zarostem, białym
podkoszulkiem i luźnymi szortami wyglądać niezwykle atrakcyjnie. Niechlujno
atrakcyjnie. Prawda, w tym momencie doktor Consalida chciała go znów przelecieć
ale kładła to na karb swojej samotności i tęsknoty za kimś tak odległym, że aż
niedostępnym. Za niedostępnością, która nie była łaskawa nawet powiadomić jej
osobiście o swojej czasowej niedostępności.
- Mogłeś mi powiedzieć, że będziesz parzyć sobie shota - rzekła z
wyrzutem - Poczekałabym na ciebie. Zrobiłbyś i mi panie baristo.
Wzruszył ramionami. Usiadł na skraju łóżka.
- Włączymy muzykę.
Wiktoria nawet nie kiwając głową na akceptację wychyliła się do
szafki przy łóżku chwytając pilota od wieży.
Zaraz rozległy się nostalgiczne nuty utworów Chopina.
Nokturn E- flat major, Op.9, No.2.
Bartek pokiwał głową i spojrzał wymownie na Wiktorię:
- Rozumiem.
Zamknęła oczy i " w ciszy" rozkoszowali się muzyką póki
nie doszedł ich tak głośny męski okrzyk, że śmiało można powiedzieć, że przy
tej ekspresji Adam mógł swobodnie konkurować z innymi starając się o pracę jako
sprzedawca kukurydzy na bałtyckiej plaży. A jakiego rodzaju był to okrzyk to
sprawa do prywatnego wyobrażenia.
Wiktoria otworzyła oczy i wywróciła nimi jak starsza ciotka-
trzpiotka-przyzwoitka.
Bartek zaśmiał się i dalej sączył swoje espresso.
Po chwili odezwał się:
- Zazdroszczę im.
- Czego?
- Daj spokój Wiki. No wiesz... Ty też im zazdrościsz. Tego, że
mają siebie nawzajem. Że kochają się tak bardzo, pożądają siebie tak chciwie,
że nawet ósmy miesiąc ciąży Ireny im nie przeszkadza by uprawiać miłość -
Bartek dobitnie i najwidoczniej z właściwym sobie celem zaakcentował wyrażenie "uprawiać
miłość" zamiast "uprawiać seks". - To naprawdę piękne.
Wiktoria milczała. To prawda bardzo im zazdrościła ponieważ tęskniła.
Wkurzała się pomimo tęsknoty i pragnienia bliskości z mężczyzną będącym teraz
na innym kontynencie - mimo to wiedziała, że Andrzej wykonał słuszny krok. Jednocześnie miała mu to za złe, tęskniąc za
nim i pragnąc jeszcze bardziej tego co teraz mogłoby się wydawać dla nich, dla
niej jedynie czystą mrzonką.
Podjął decyzje a za każdą decyzją
idą jej konsekwencje - pomyślała gorzko - Nie pytał mnie o zdanie co znaczy, że nie
jestem dla niego dostatecznie ważna.
Gorycz w umyśle Wiktorii sprawiła, że po policzku spłynęła samotna
łza.
- Więc to profesor Andrzej
Falkowicz jest tym mężczyzną, którego darzysz uczuciem. Widziałem jak płakałaś
kiedy " nieumyślnie" się postrzelił, wtedy w szpitalu - wytłumaczył
po chwili gdy spojrzała na niego.
Pokręciła głową:
- Bartek, ja nie chcę o tym rozmawiać.
- W porządku. Nie będę ciągnąć cię za język.
Wiktoria uśmiechnęła się i jeszcze wyżej podciągnęła pościel
zdając sobie sprawę, że jest pod nią całkowicie naga od pasa w dół. Bartek młody i przystojny. Amant. Ona samotna
i zraniona. Kompilacja idealna. Chopin w tle.
- Musze sobie wszystko poukładać - po chwili powiedziała - Podjąć
pewne decyzje.
- Ale ja ci nie przeszkadzam w dumaniu?
Zmarszczyła czoło:
- Nie, absolutnie nie.
- Lubię kiedy kobieta duma - odparł ze śmiechem - Chodź - wstał i
wziął również jej filiżankę stojącą na szafce przy łóżku - Zrobimy sobie
kolejną porcję kofeiny i wtedy podumamy.
Wiktoria jeszcze wyżej podciągnęła pościel i wtopiła głowę w mięciutką
puchową poduszkę.
- Nie mogę - rzuciła figlarnie - Jestem naga od pasa w dół.
- Tego nie musiałaś mi mówić.
v
Do planowanego powrotu
pozostawały Andrzejowi jeszcze trzy tygodnie i chociaż tęsknił za Wiktorią i
Adamem; chociaż w głowie planował już
sobie rozmowę jaką będzie chciał odbyć z ukochaną; i chociaż wizje tego co będzie się starał
wyrazić słowami a co wiedział słowami
chyba nie da się wyrazić, krążyły mu w głowie ; mimo tego to wszystko nie
sprawiało, że chciał wracać.
Prawda jest taka, że zadomowił
się tu w Nowym Yorku. Dobrze mu było z
Marry, a ten wszechobecny smród tłocznego miasta pieścił jego nozdrza i działał
jak narkotyk; przeciwnie aniżeli powinien nie odstręczał go. Zakochał się w tym
mieście tak bardzo jak można zakochać się w francuskich bagietkach czy w
gorącej czekoladzie z ekstra pianką. Zakochał się na słodko. Na trwale.
Siedząc w kawiarence na Washington
Square Park przeglądał wiadomości na swoim iPadzie i sączył kawę, gdy zadzwonił telefon.
To był Adam.
Andrzej uśmiechnął się szeroko.
- Co tam braciszku? - odebrał po drugim sygnale - Cieszę się, że
dzwo...
- Andrzej, ona chce wyjechać -
głoś Adama brzmiał głośno i niezwykle rzetelnie przez słuchawkę - Wiktoria chce
wyjechać. Dostała propozycje pracy, bardzo korzystną ofertę pracy z dużymi
perspektywami rozwoju. Z początku się wahała, nic nie chciała mi powiedzieć, siłą
musiałem od niej wyciągać informacje, ale wygląda na to, że się skusi. Pójdzie
na to.
Andrzej słuchał z posępnym
wyrazem twarzy. Poczuł na karku jak zjeżyły mu się wszystkie drobne włoski.
Adam kontynuował:
- Informuje cię o tym, żebyś
nie był zaskoczony. - ciągnął - Podejrzewam, że ona sama cię o tym nie poinformuje.
- Gdzie ta praca? Gdzie chce
się przeprowadzić?
Usłyszał ciche westchniecie w
słuchawce:
- Kraków. Do Krakowa
Andrzej prychnął:
- Pewnie M.D Clinic....to ją
pewnie skusiło...wysokie zarobki....badania.
- Pewnie tak - Adam westchnął -
Pewnie tak.
Nastała chwila ciszy na linii.
Obaj panowie wiedzieli, że Wiktorii nie chodzi o zarobki, odległość czy
perspektywy rozwoju.
Po chwili Andrzej ścisnął
mocniej słuchawkę.
- Adam ...nie możesz pozwolić
jej wyjechać - wyrzekł zdesperowany - Ja wiem...
- Nie, Andrzej! - przerwał mu -
Nie! Nie mam prawa by tego robić. To jest jej świadomy wybór, a ja nie mogę na
nią wpływać. Jest wolną kobietą, sama za siebie odpowiada - tu Adam zawahał
sie - Dlatego błagam Cie nie proś mnie o
to. Chciałem Ci tylko powiedzieć...abyś wiedział
Andrzej złapał się nerwowo za
włosy.
- Proszę cię tylko - wychrypiał - abyś ją zatrzymał na kilka
dni.
- Andrzej co znaczy zatrzymaj
na kilka dni? Mam ją więzić w domu, trzymać pod kluczem w pokoju?
- Cholera po prostu postaraj
się ją zatrzymać! Niech się wstrzyma.
I'm
coming.
- Andrzej co ty zamierzasz zrobić?
Ale Andrzej już się rozłączył.
Jak najszybciej zarezerwował najbliższy wolny lot do Warszawy.
Odlot
jutro o godzinie 9.00 czasu miejscowego - przeczytał na ekranie
swojego iPhona i bez zastanowienia zabukował jedno miejsce.
Ja jej dam Kraków - pomyślał
wściekły - Kurwa już ja jej dam.
Dopił pośpiesznie kawę ,
zostawił spory napiwek i ruszył do domu spakować wszystkie swoje rzeczy.
Ola
"Lubię kiedy kobieta" - liryk Kazimierza Przerwy - Tetmajera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz