Troszkę się w środkowej części poprzesuwało, ale mam nadzieję, że to was nie razi w oczy. A teraz, życzę miłego czytania :)
Stosunki
pomiędzy profesorem Falkowiczem, a doktor Consalida nie tyle uległy ociepleniu
co radykalnemu wyprostowaniu. To "wyprostowanie" wszelako nie wyszło
z inicjatywy samego profesora, tylko doktor Consalidy, która bystro zauważyła iż
pewnych osobników po prostu nie da się zmienić, a więc trzeba nauczyć się z nimi obcować. I tym właśnie
sposobem od momentu zauważenia pewnych , nikłych cech człowieczeństwa u
profesora, rudowłosa postanowiła zgłębić tajniki szowinistycznego świata mężczyzn
w którym kobieta - uległa i słaba jednostka, zostaje wrzucona w gąszcz ociekających
testosteronem samców. Cała ta edukacja zajęła jej niecałe 2 tygodnie i chociaż
na początku było to bardzo kosztowne dla jej duszy, po pewnym czasie zdała
sobie sprawę , że nie diabeł taki straszny jak go malują. Mało tego, odtąd to"
kształcenie" zaczęło jej się podobać, a sam diabeł, jak z nie bez trwogi
zauważyła, zaczął jawić jej się jako lekko drażniący acz pociągający samiec
alfa.
W istocie ruda nauczyła się z profesorem
rozmawiać, tolerowała jego szowinistyczne żarty, mało tego gdy podjudzał ją i
drażnił, w sposób czysto ironiczny odpowiadała mu tym samym. I jej i jemu sie
to podobało a więc naturalnie przeszli z tym do porządku dziennego. Można powiedzieć,
że zawarli swoisty pakt o nieagresji, z którego każde mogło się wycofać kiedy
tylko chciało. Gdyby jednak ktoś jakieś 2 tygodnie temu oznajmił jej koleje
tych rzeczy grzecznie popukałaby się w
głowę i kulturalnie zasugerowałaby takiemu jegomościowi dożywotnią kurację w
szpitalu psychiatrycznym. No bo ordnung muss sein. Porządek na świecie musi być
zachowany, a kooperacja Falkowicz+Consalida bezapelacyjne źle prognozuje dla
społeczeństwa. Życie jednak zaskakuje nas na każdym kroku. I w istocie
zaskoczyło ją i teraz.
Dzisiaj
jednak prognoza dla społeczeństwa była niemal fatalna, przynajmniej tak się
rudowłosej zdawało. Przyczyny: zaspała i
nie zdążyła na obchód, który skończył się jakieś 5 minut temu. Przewidywane
skutki: Rozjątrzony Falkowicz, zarażający swoją diaboliczną złośliwością i
cynizmem. Domniemany pierwszy cel: Ona sama . Przypuszczalna obrona: ucieczka.
Wnioski Consalida, wnioski: kupić sobie działający budzik? Ruszyła raźno
zatłoczonym korytarzem oddziału chirurgicznego, co chwile przystając by wyminąć
napotkane na drodze osoby. Już była prawie w pokoju lekarskim gdy nagle przed
samymi drzwiami, profesor zmaterlializował sie, jak gdyby z powietrza, powodując
iż Wiktoria podskoczyła w wyniku niepomiernego zaskoczenia.
-
Serwus pani Doktor. Czyżbyśmy zaspali? - prawy kącik ust profesora uniósł się
nieznacznie do góry przez co jego twarz przybrała ten tak znany Wiktorii wyraz.
Oho już coś ma dla mnie w zanadrzu.
Niemal widać jak mu pracują trybiki.
- Przepraszam panie profesorze. Wiem,
że się spóźniłam , ale......No
właśnie...ale? ale, co do cholery? - słowa urwały się w pół zdania bowiem
Consalida faktycznie nie wiedziała jak ma się wytłumaczyć. Popatrzyła tylko na profesora wzrokiem bez
jakiegokolwiek wyrazu, w duchu modląc się aby karą jaką zaraz otrzyma, były
archiwa. Tam przynajmniej można w spokoju
wypić kawę i trochę się pouczyć. Lepsze to niż mozolne trzymanie haków....Rany
Consalida, jak ty nisko upadłaś. Andrzej zauważając iż rudowłosa nie wie
jak ma się usprawiedliwić, przyszedł jej z pomocą. W istocie miał dzisiaj dla niej zajęcie inne niż tajna nauka w szpitalnym archiwum:
-
Nic nie szkodzi pani Doktor. Każdy już dzisiaj
ma przydzielone obowiązki, pani wiec została praca ze mną
-
Z Panem? - popatrzyła na niego przenikliwie
-
Zaiste ze mną pani Doktor. Pomoże mi Pani zając się moją specjalną pacjentką -
dobitne zaakcentował słowo specjalna co pozwoliło Wiktorii się domyśleć iż dzisiejszy
dzień będzie niebywale długi.
-
Kim jest pacjenta? Jakie rozpoznanie? - zapytała
-
Pacjentką jest pani Gertruda Gekon , lat 78, przyjechała do nas z ostrym
zapaleniem wyrostka robaczkowego. 2 tygodnie
temu została poddana zabiegowi appendektomii jednak pojawiły się
komplikacje w postaci ropnia w zatoce Douglasa..
-
Nakłuliście śródskórnie i zostawiliście dren na kilka dni? - wtrąciła mu w
słowo.
-
Ależ oczywiście pani Wiktorio, może ja jestem naczyniowcem ale ogólne podstawy
nie są mi obce. Problem jednak znowu wrócił, pacjenta ma wysoką gorączkę i skarży
się na ostry ból w nadbrzuszu.
-
To co, opróżniamy operacyjne? - spojrzała na niego, wiedząc iż to on musi podjąć
ostateczną decyzje.
-
Tak też uważam pani Doktor. A teraz pozwoli Pani, że przedstawię panią
Gertrudę. To naprawdę niebywała kobieta - ruchem reki pokazał jej kierunek,
gdzie spoczywała rzekoma pani Gekon. Ruszyli razem szpitalnym korytarzem. Na oddziale
panował wszechobecny zgiełk, który profesor trafnie określił używając jednego krótkiego
słowa: sajgon . Gdy dotarli przed sale, Andrzej złapał Consalide za łokieć i
tym samym zatrzymał zanim jeszcze przekroczyła próg:
-
Pani Doktor, ta pacjenta jest dla mnie naprawdę ważna. Oczekuję od Pani pełnego
profesjonalizmu w zachowaniu i obejściu - powiedział poważnie sprawiając iż
Wiktoria zaczęła się zastanawiać kimże jest ta pacjenta, skoro sam Falkowicz
tak pieczołowicie się nią zajmuje.
-
Okej, rozumiem. Potraktuję ja jak każdego naszego pacjenta panie profesorze -
stwierdziła dumnie, strosząc się niczym samiec pawia w czasie toków. Sam fakt
iż mógł myśleć , że potraktuje pacjent w sposób gorszy niż innych, obrażał ją
do granic możliwości. Come
back.....właściwie to dlaczego miałabym traktować ją inaczej? gorzej? Andrzej
z precyzją aktora udawał wyniosłą powagę aż do momentu gdy Wiktoria przestała
lustrować go wzrokiem, obróciła się i weszła do sali. Wtedy to dopiero jego
wargi wygięły się w drobnym, złośliwym uśmieszku po czym za Consalidą wszedł do
pokoju.
W
centralnej części, na środkowym łóżku widoczna była drobna staruszka, a właściwie
cześć tej drobnej staruszki . Cała jej postać bowiem jakoby ginęła w morzu oplatającego
jej ciało muślinu. Po bokach z całej tej luźnej masy wystawały drobne rączki ,
o wystających, zapewne przez ta nadmierną chudość, kosteczkach. Na górnej części
tego turbanu spoczywała mała głowa o pomarszczonej twarzyczce, przyozdobionej
licznymi gęstymi piórkami siwych włosów. Obrazek ten roztkliwił Consalidę dogłębnie
gdyż widok starszych schorowanych ludzi, zawsze wywoływał u niej odpowiedni
odruch emocjonalny . Profesor stanął przy łóżku z udawaną powagą przyglądając
się to Wiktorii to pani Gertrudzie. Skinieniem głowy zachęcił lekarkę aby
przedstawiła przypadek,by formalności
stało się za dość. Wiktoria stanęła naprzeciwko Andrzeja, po drugiej stronie łóżka
tkliwie obserwując tą kruchą staruszkę i rzekła. :
-
Tak więc, pani Gertruda, 2 tygodnie tem.... -
- ILE JA MAM NA WAS CZEKAĆ...NIE MACIE ZA
GROSZ PRZYZWOITOŚCI - słowa Consalidy urwały się w pół zdania bowiem szpitalne
powietrze nagle przeciął straszny
skrzekot dobiegający z małych niepozornych usteczek wystających z nad turbanu -
TO ŻE JESTEM STARSZA NIE OBLIGUJE WAS DO SPÓŹNIANIA SIĘ I TRAKTOWANIA MNIE W
TAKI SPOSÓB - staruszka kontynuowała tym niezmierne jazgocącym głosem powodując
iż na plecach i karku Wiktorii pojawiły się gęsia skórka. Matko niech ona przestanie tak trajkotać...to jest nie do wytrzymania.
Owe roztkliwienie nad panią Gertrudą i ogólny czar tej postaci czmychnął w popłochu z pierwszym
momentem przemówienia staruszki. Jej głos nie dało się porównać z niczym
innych, jak skrzekotem olbrzymiej, oślizgłej ropuchy
-Pani
Gerr....
-CZY JA CI UDZIELIŁAM GŁOSU? PATRZAJ NO IGNASIU JAKA TO JEST TA DZISIEJSZA MŁODZIEŻ. ZERO KULTURY I PODSTAWOWYCH ZASAD BEHAWIORU. I PANI JEST LEKARZEM? TO
GDZIE ONI DZISIAJ ROZDAJĄ TE SŁAWNE INDEKSY NA MEDYCYNĘ? W SKLEPIE MOŻE?, JAK SADZISZ IGNASIU? - kobieta popatrzyła
w bok na stojące przy łóżka puste krzesło. Rudowłosa teraz poczuła się jakby
grała w jakimś programie z ukrytą kamerą, w którym na samym końcu prowadzący
oznajmia, że całe to przedstawienie było
farsą, a zachowania osób po prostu ukartowane i grane pod publikę. Wiktoria
spojrzała na profesora, który w tym momencie z ogromnym trudem starał się
zachować powagę. Nie wychodziło mu to jednakowoż, bowiem co opanował drżenie
jednego kąciku ust, to drgał drugi kącik, skutkiem czego profesor wyglądał
nieco komicznie.
-
Przepraszam, do kogo pani mówi? - Consalida pochyliła się nieznacznie patrząc
pod łóżko, rozumując iż tym rzekomym "Ignasiem" musi być jakiś wnuk
pani Gekon bowiem osobnika większych gabarytów raczej by zauważyła. Albo może to kot....nieee, kota Falkowicz by
nie wpuścił na odział. Myśl Consalida, myśl. Staruszka popatrzyła się na
nią jak na człowieka o mocno nadwątlonym zdrowiu psychicznym i znowu poczęła
trajkotać w sobie tylko znanym skrzekocie:
-
PRZEPRASZAM BARDZO, IGNAŚ PRZECIEŻ NIE JEST TAKI MALUTKI ŻEBY GO NIE ZAUWAŻYĆ.
TOĆ TO ROSŁY CHŁOP. POWIEDZ JEJ IGUSIU - i wtedy zapadła niezwykle długa, ślamazarna
cisza przerywana co jakiś czas jedynie
odgłosami dławiącego sie ze śmiechu Andrzeja. Owy Ignaś właśnie przemawiał a Pani Gertruda wtórowała mu ,wściekle
marszcząc czoło i potakując głową. Gdy Ignaś skończył spojrzała wymownie na
Consalidę jak gdyby wszystko już dogłębnie zostało wyjaśnione.
Consalida all is clear? Yes ma'am.
-Pani Gertrudo, chce z Panią
porozmawiać o nadchodzącej operacji, o ewentualnych komplikacjach, zadać kilka
pytań.... - odparła z zniecierpliwieniem
-A
CZY JA PANI ZABRANIAM? NA WSZELKIE PYTANIA ODPOWIE MÓJ IGNAŚ. ON JEST ZNACZNIE
BYSTRZEJSZY ODE MNIE DO TAKICH ROZMÓW - skwitowała poważnie uśmiechając się do
pustego taboretu. Wiktoria teraz już zezłoszczona do granic możliwości starając
się brzmieć jak najbardziej spokojnie odparła:
-
Pani Gekon, ja przychodzę porozmawiać z Panią a nie z jakimś tam Ignn....
-JAKIMŚ TAM! DOBRE SOBIE! IGNAŚ ONA CIĘ NAPRAWDĘ NIE WIDZI - z niedowierzaniem prychnęła staruszka - PANI
DOKTOR CHYBA ZŁĄ PROFESJE WYBRAŁA. TRZEBA BYŁO PÓJŚĆ NA OKULISTYKĘ BĄDŹ TEMU
PODOBNE USTROJSTWO! PRZYNAJMNIEJ ZBADALI BY PANI WZROK. HA! PRAWDA IGNACY? - na
te słowa Andrzej zaczął uporczywie wpatrywać się w podłogę, trzęsąc się
niemiłosiernie ze śmiechu. Wiktoria natomiast obdarzyła go tak nienawistnym
wzrokiem, którego nie powstydziłyby sie niejeden kat bądź morderca. Tak to zmyślnie sobie wykombinowałeś. Brawo
panie profesorze.- PANIE PROFESORZE
,PAN OCZYWIŚCIE WIDZI MOJEGO IGNASIA? - staruszka zwróciła się do Falkowicza.
- Oczywiście ,że widzę pani Gertrudo - z
uśmiechem odpowiedział rezolutnie, teraz to wpatrując się z wyrzutem w Wiktorie
- Doktor Consalida jest dzisiaj niebywale zmęczona, niewyspana jak mniemam.
Proszę jej wybaczyć to chwilowe zaćmienie umysłu.
- SKORO PANI DOKTOR NIE MOŻE PODOŁAĆ ZWYCZAJNEMU DNIU W PRACY TO POLECAM PRZEKWALIFIKOWANIE SIĘ NA INNĄ PROFESJĘ - staruszka spojrzała na rudowłosą, po
czym jakby od niechcenia dodała: W OGÓLE UWAŻAM ŻE JAKO LEKARZ PANI SIĘ MARNUJĘ....WIDZIAŁABYM CIEBIE KOCHANIUTKA W INNYM ZAWODZIE.
-
Tak, a w jakim pani Gertrudo? - głos Andrzeja brzmiał niewyraźnie od
długotrwałego powstrzymywania własnego śmiechu. Pani Gertruda zlustrowała lekarkę
,wzrokiem godnym najlepszego doradcy zawodowego po czym odparła:
- BYŁABY PANI PIERWSZORZĘDNĄ MODELKĄ. WYSOKA, RUMIANA DZIEWCZYNA.DO TEGO TE PIEGUSKI NA POLICZKACH....CO MYŚLISZ IGNACY? - na to pytanie , jak zresztą na każde
inne Ignacy odpowiedział ciszą, która pani Gertruda odpowiednio zanalizowała i wyciągnęła
"po swojemu" właściwie
wnioski:
-
HA! MAM! MOGŁABYŚ KOCHANIUTKA REKLAMOWAĆ BIELIZNĘ. WIE PAN PANIE PROFESORZE- zwróciła
się do Andrzeja - TERAZ W TELEWIZJI BIELIZNĘ REKLAMUJĄ SAME SZKARADY. NOŻYNY
KOŚLAWE, CHUDE JAK PATYKI, DO TEGO JESZCZE USTA NADMUCHANE BOTOKSEM....MY Z
IGNACYM PO PROSTU NIE MOŻEMY NA TO PATRZEĆ. A PANI .....-zawahała się patrząc pytająco
na lekarkę
-
Wiktoria - wycedziła przez zęby Ruda
- ANO WŁAŚNIE....NA CZYM TO JA SKOŃCZYŁAM? A
TAK! JUŻ WIEM..... PANI WIKTORIA DO TAKICH REKLAM WNIOSŁA BY POWIEW ŚWIEŻOŚCI.
PO CO MĘCZYĆ I TAK JUŻ PEWNIE PRZECIĄŻONĄ GŁÓWKĘ TYMI WSZYSTKIMI MEDYCZNYMI
DYRDYMAŁAMI, JAK W TEJ BRANŻY ZAROBIŁABY PANI ZNACZNIE WIĘCEJ.- teraz to profesor Falkowicz stanął przed
jednym z tych moralnych dylematów: czy zachować tą resztkę profesjonalizmu i
nie wybuchnąć śmiechem czy może dla własnego zdrowia nie blokować i tak już przeciążonej
przepony. Wybrał to drugie i zaraz to szpitalne powietrze przeciął jego
chrapliwy acz stonowany śmiech:
-
Pani Gertrudo wie Pani, coś w tym musi być. Hmm....Pani Wiktoria i reklama
bielizny....czemu nie - i znów zaczął się śmiać, nonszalancko patrząc na
czerwoną ze złości Consalidę. Naraz to lekarka chwyciła chirurga pod ramię, bąknęła
krótkie: Zraz wrócimy pani Gekon, i
razem wyszli z sali.
-
Zmyśle sobie to Pan wykombinował - syknęła - Stanowczo wolę archiwum. Do tego
ten Ignacy! Kto to do cholerny jest?...albo był.
-
Mąż pani Gekon....teraz już zmarły maż. Biedula niezwykle za nim tęskni.
-
I dlatego widzi Go siedzącego na taborecie?
-
Faktycznie, zapomniałem dodać że od kilku lat ma stwierdzoną chorobę
dwubiegunową...Mój błąd - dodał, widząc w oczach Wiktorii kształtujące się
groźne ogniki. Po chwili rzekł:
-Pani
Wiktorio prawda jest taka, że mam tej kobiety dość. Operowałem ją kilka lat
temu, zgodziłem się operować i teraz bo nalegała ( tu czytaj: jazgotała). To
nie moja wina, że matka natura pomyliła się aż tak znacząco, obdarzając kogoś o
tak wątłej posturze tak wysoce irytującym głosem....
-
i charakterem - burknęła łypiąc na niego spode łba- Teraz jak się domyślam...
-
Dokładnie pani Doktor, przygotuje ja Pani do operacji- dokończył za nią
zadowolony
coś w tym jest, iż
człowiek tęskni za tym co bezpowrotnie utracił. Kości zostały rzucone, a
archiwa spalone. Szlag ! Niech to szlag!
- Jeszcze raz winszuje pomysłu .
Naprawdę wszystko zręcznie przemyślane..
-
Naprawdę uważa pani że to ukartowałem? - zapytał niewinnie -Czy Pani mnie uważa za taką szuję?
Czy ja muszę na to
odpowiadać?
-
Nie, nie, lepiej niech pani nie mówi - Andrzej machnął energiczne ręką po czym
mruknął: Widzimy się za 2 godziny na bloku. Miłego....
-
Ale.....
-
Pani Doktor -westchnął - Postawie sprawę jasno: Nie dotknę się do niej dopóki,
dopóty nie będzie uśpiona. I basta w tym temacie. - i ruszył zadowolony
korytarzem zostawiając Wiktorie w stanie ogromnego niezdecydowania: wejść tam
ponownie i doszczętnie zniszczyć sobie błonę bębenkową? czy może wysłać biedną,
nieświadomą pielęgniarkę?
Cholera jasna, Consalida
odwagi! Przecież błona bębenkowa się regeneruje. Odwagi!
V
Wiktoria
Manuela Consalida wbrew opinii innych osób, możliwe także iż z czystej
przekory, uważała przyjaźń damsko - męską, za pierwszy etap miłości. Wszelako
była to rzecz nie tyle wymagana co niezbędna do zawarcia jeszcze
"ciaśniejszych" stosunków pomiędzy kobietą i mężczyzną. Pomimo stwierdzenia
naukowców i filozofów ( których imienia nie pamiętała) iż miłość i przyjaźń
oparte są na różnych formach miłości, a sama przyjaźń powinna być czysta i w
swym obrazie jakoby pozbawiona pierwiastka erotyczności, odnosząc to do damsko
- męskich relacji; było to dla niej po prostu niemożnością. Kobieta i mężczyzna
tak zostali stworzeni by dostrzegać te "subtelne" różnice w swojej
anatomii; zgłębiać je; później pogłębiać ;a przy tym wszystkim się nimi
rozkoszować. Dlatego też, biorąc pod lupę myśl uczonych, było to dla niej
niewyobrażalne by taka przyjaźń, nawet w aspekcie myślowym, pozostała czysta.
Zawsze
tak uważała.....zawsze to znaczy.......do teraz.
Mimo
tej otoczki bawidamka i "warszawskiego patrycjusza" Adam, stał się
nie tyle jej bliskim co najlepszym przyjacielem. I chociaż dostrzegała jego
walory fizyczne, ich relacje pozostały czyste niczym kropla nie brudnego deszczu
ściekająca po umytym oknie.
Sam
Krajewski, jak typowy mężczyzna, obdarzony wieloma gadżetami a tylko jednym
silnikiem, rozumiał ich wzajemne powiązania w sposób o dużo prostszy-
przyjemnie było mieć kogoś kto cię kocha.....a jeszcze przyjemniej gdy cię kocha,
wcale nie dlatego, że z tobą śpi. W istocie to dla Adama, było dowodem siły,
ich ciągle budującej się, cnotliwej i dziewiczej relacji. I o dziwo, taką
chciał, by ona pozostała.
Zszedł
po schodach na dół, gotowy na umówione już od tygodnia spotkanie. Wszedł do kuchni
z zamiarem napicia się jeszcze wody, gdy tam, natknął się na dwie panie, wesoło
gawędzące ze sobą. Wiktoria i Irena plotkowały , zrazu nie dostrzegając
stojącego w drzwiach Adama. Na twarzy tej pierwszej widniał szeroki uśmiech,
utwierdzający wszystkich wkoło, że w tej zaistniałej rozmowie jest jej
niezwykle przyjemnie i miło. Twarz Ireny natomiast, pozostała bez
jakiegokolwiek wyrazu; co jakiś czas tylko na jej licach zakwitał drobny, i
bardzo nieśmiały w swym wyrazie uśmiech. Niemniej jednak, z chwilą zauważenia
Krajewskiego, nawet taki drobny ruch mięśni mimicznych twarzy znikł,
pozostawiając twarz bez wyrazu.
-
Brunetki, blondynki, ja wszystkie was dziewczynki całooować chcę!
Uśmiechnięty
od ucha do ucha Adam, podszedł do Wiktorii i delikatnie ucałował ją w policzek
po czym pomachał koleżeńsko Irenie ręką....oczywiście bez jakiejkolwiek informacji
zwrotnej
-
A ty co, odganiasz się od much, że tak
machasz? - zapytała Irena patrząc z wyraźną kpiną na Krajewskiego.
-
Na niektóre "muszyska" nie wystarczy sama ręka. Potrzeba wyjątkowo
dużej łapki - wyszczerzył się złośliwie po czym zwrócił się do Wiktorii;
-
Jak wyglądam?
Rudowłosa
pobieżnie zlustrowała go wzrokiem, wstała i podeszła do niego, nieznacznie
poprawiając mu kołnierzyk jego błękitnej koszuli:
-
Jak Adam Krajewski - skwitowała - Gdzieś się wybierasz?
-
Mam randkę. Możliwie, że wrócę bardzo późno.....
-
Albo jutro rano - wtrąciła Irena - Mam pytanie, od jak dawna ze sobą sypiacie?
To
pytanie zawisło w powietrzu jakoby zatrzymując wszelką cyrkulacje kuchennego
powietrza. Wiktoria i Adam spojrzeli po sobie, uśmiechając się do siebie
niezwykle znacząco.
-
Muszę cię zadziwić Ireno....ale ja i Adam nie sypiamy ze sobą...łączy nas
"tylko i wyłącznie" przyjaźń.
Irena
wzruszyła ramionami i lekko się przygarbiając upiła łyk herbaty.
-
Okej. Jak chcecie. Myślałam, że brat profesora musi na swojej liście odhaczyć
wszystkie piękne kobiety z naszego szpitala - stwierdziła prostolinijnie,
wpatrując się w bursztynowy kolor trunku w białym kubku. Po chwili podniosła
głowę i spojrzała na nich szczerze zdziwiona ich reakcją:
-
Powiedziałam coś nie tak?
-
Skąd wiesz, że jestem bratem Falkowicza? - zapytał Adam
-
A jesteś jego bratem? - wydukała Wiktoria z trudem hamując się by Krajewskiemu
nie przyłożyć....czymś dużym i ciężkim
-
Powtarzam moje pytanie: skąd o tym wiesz? czytałaś moje akta? pytam się! - Adam
lekko poczerwieniał na twarzy, nerwowo wpatrując się w opanowaną i spokojną
Irenę
-
Przede wszystkim to nie podnoś na mnie głosu. Nie, nie czytałam twoich akt,
wyobraź sobie, że mam ciekawsze lektury na podorędziu. Wszystko strawie, nawet
"Dumę i uprzedzenie" tylko nie Twoje akta. A co, pewnie w przeszłości
byłeś notowany..czyż nie?
-
Jasna cholera z Tobą! - Adam jeszcze bardziej poczerwieniał i pocierając swój
kilkudniowy zarost spojrzał na milczącą Wiktorie, w której głowie toczyła się
teraz wnikliwa analiza postaci dwóch rzekomych braci.
Po
chwili zwróciła się do Ireny, pytając ciekawsko :
-
Jak to zauważyłaś?
-
To wcale nie było trudne. Ich podobieństwo jest widoczne gołym okiem. Profesora
Falkowicza widziałam tylko raz, jedyny raz, ale koło niego stał Adam. Ich
gesty, mimika...to się po prostu widzi. No i oczywiście to wszechobecne
przekonanie, że jest się panem świata.....po którym z rodziców to macie?
-
Wypraszam sobie! Nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy....nie masz prawa!
Irena
szczerze zdziwiona tym gwałtownym wybuchem, nieznacznie się skuliła patrząc
pytająco na obserwującą ich Consalide : Czy
ja powiedziałam coś nie tak?
-
Adam, opamiętaj się! - wiktoria zwróciła się do niego - Przecież nic złego nie
powiedziała!
-
Nie, w ogóle. Cholerna wyrocznia z Delf!
Irena
wstała i już wychodząc, cicho mruknęła pod nosem:
-
Zostawię was. Macie sobie do pogadania. Dzięki za herbatę - uśmiechnęła się
nieśmiało do Wiktorii po czym wyszła.
-
Tak idź, idź! Powinnaś pracować w cbś aniżeli w szpitalu w Leśnej Górze! -
wołał za nią
-
Człowieku, uspokój się! Czemu tak krzyczysz?
-
Bo mnie zdenerwowała. Myśli, że może rzucać informacjami o ludziach na prawo i
lewo.
-
Powiedziała tylko i wyłącznie prawdę. Nie rozumiem czemu tak cie to
zdenerwowało tak jak nie rozumiem czemu mi o tym wcześniej nie powiedziałeś -
Wiktoria odparła łagodnie ponownie siadając przy kuchennym stole. Po chwili
dołączył do niej Adam.
-
Nie powiedziałem Ci właśnie dlatego - wskazał na jej minę - Nie chciałem abyś
sobie pomyślała, aby wszyscy sobie pomyśleli, że własną karierę buduję tylko i
wyłącznie pod okiem i skrzydłami sławnego brata.
-
Wcale tak nie uważam....
-
To prawda. Andrzej bardzo mi pomógł w tym wszystkim. W istocie dzięki niemu
poszedłem na medycynę i teraz mogę robić to co my - tu wskazał palcem na
Wiktorie - kochamy. Bardzo go sobie cenię nie tylko jako wyśmienitego
specjalistę ale także jako przyjaciela. Wiem, że za nim nie przepadasz, ale nie
znasz go tak dobrze jak ja. Fakt, ma wiele wad, ale też jak wiele zalet. Kocham
go miłością bezwarunkową z racji tego że
jest moim bratem i ufam bezgranicznie ponieważ zawsze mogłem na niego liczyć i
nigdy się nie zawiodłem.
Oniemiała
Wiktoria słuchała w osłupieniu po czym cicho rzekła:
-
Nie wiedziałam, że macie takie bliskie relacje.
-
Prawie nikt o tym nie wie. Jest to dla mnie zbyt cenne by rozgłaszać to wszem i
wobec dlatego proszę cię o dyskrecje.
-
Nie jesteście do siebie bardzo podobni - stwierdziła krótko
-
Podobno ja jestem bardziej podobny do matki, Andrzej do ojca.
-
Podobno?
Adam
popatrzył się smutno na Wiktorię
-
Ja nie znałem swoich biologicznych rodziców. Zginęli w wypadku gdy miałem 1,5
roku. Trafiłem do domu adopcyjnego skąd po jakimś czasie adoptowała mnie
rodzina Krajewskich - uśmiechnął się blado - Trafiło się ślepej kurze ziarno.
Wiktoria,
nie widząc co powiedzieć, zdołała jedynie wydukać:
-
Musiało ci być ciężko.
-
Mnie? Daj spokój! To mojemu bratu było ciężko. Ja byłem jedynie małym chłopcem,
zresztą za małym by cokolwiek pamiętać. Andrzej natomiast pamięta
wszystko....moment wypadku, nasze rozdzielenie.....on nie trafił tak dobrze jak
ja. I pomimo tego wszystkiego zatroszczył się o to byśmy mieli ze sobą kontakt.
Krajewski
wstał by po chwili kontynuować:
-
Zresztą to nie jest rozmowa na teraz. Obiecuję, że kiedyś ci wszystko opowiem -
uśmiechnął się szeroko, w mgnieniu oka rozweselając się - A teraz już lecę. Do
zobaczenia!
-
Jutro rano - dokończyła po czym zostając sama, piła herbatę w milczeniu,
zastanawiając się nad pewnym tajemniczym profesorem.
Ola
Uhuhu dwa tygodnie czekania, ale warto było:D Andrzeja i Consalidę coś jednak zaczyna pomalutku, powolutku, krok po kroczku coś łączyć...Pani Gertruda to mnie rozwaliła, chyba bardziej niż Falkowicza. A co do Adama i Wiktorii to proszę cie tylko o jedno, nie zrób z nich pary, bo ja chyba pojadę nogami do przodu jak zobaczę ich razem w Waszym opowiadaniu. Oczywiście czekam na nexta niecierpliwe:)))
OdpowiedzUsuńFlorentyna
Bardzo mi się podobał początek ;p Kocham czytać o nich, a gdy się coś zbliźa do FaWi to w ogóle ;d Szybko next ;) Czekam z niecierpliwością
OdpowiedzUsuńSzczerze mowiac to ta czesc nie powala, tak jak poprzednie... A szkoda, bo mialyscie sporo czasu na doszlifowanie. Adam bratem Falka? Troche nudny, powielony schemat. No i ciagoty Adama do Wiki.... Nie rob nam tego! :C Niemniej jednak weny ;)
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim czytelnik, który czyta nas od samego początku wie że Adam jest bratem Falkowicza. A więc nie jest to żadna nowość. Niemniej jednak teraz Wiktoria się o tym dowiaduje, co natomiast jest nowe i możliwe, że będzie miało jakieś dalsze konsekwencje na jej osądy dotyczące profesora.
UsuńCo do Adama i jego ciągot.....nie ma żadnych ciągot. Było to jasno i wyraźnie napisane......pozwolę sobie zacytować:"przyjemnie było mieć kogoś kto cię kocha.....a jeszcze przyjemniej gdy cię kocha, wcale nie dlatego, że z tobą śpi." Jest tu powiedziane o relacjach czysto przyjacielskich, budowanych na takiej właśnie miłości. I im jest poświęcone prawie 2 akapity rozważań Wiktorii.
Jeśli chodzi o to "doszlifowanie" to właśnie nie było na to czasu, bo od razu jak wróciłam znad morza, musiałam się zabrać za rozdział. Skutkiem tego, pierwszy raz od początku prowadzenia strony, dopisywałam prawie połowę rozdziału tuż przed wstawieniem ( a nie lubię tak robić, wolę mieć, gdzieś tydzień wcześniej rozdział gotowy) No cóż....nie usprawiedliwiam się ( w każdym razie nie próbuje:)
Każdy ma prawo do własnych opinii i osadów, które niezwykle szanuję i przyjmuję.
Pozdrawiam
P.S Będę bardziej pilnować znaków interpunkcyjnych i tego typu rzeczy.
PS -Zauwazylam, ze zawsze jeden z akapitow zawiera wiecej bledow typu: spacje przed/po znakach interpunkcyjnych, brak ogonkow, itp. Wiem, to blahe, ale postarajcie sie troche bardziej tego pilnowac. :)
OdpowiedzUsuńNo ja nie mogę z tego opowiadania:))))))))))))) Oczywiscie też czekam na kolejną cześć bardzo, ale to bardzo niecierpliwe
OdpowiedzUsuńMichalina
Macie do góry ukryty napis ,,Falkowicz's Anatomi. '' o.O
OdpowiedzUsuń