piątek, 20 czerwca 2014

XI "Plamki, krostki i inne nieczystości"

Ospa wietrzna (łac. varicella) jest nad wyraz interesującą jednostką chorobową. Początkowo objawiając się wysoką gorączką i ogólnie bardzo złym samopoczuciem, z czasem rozkręca się o dużo bardziej czyniąc sobie z całego ciała istne ogrody babilońskie, w których zamiast kwiatów sadzi się czerwone wykwity skórne. Oczywiście zdecydowanie częściej dosięga dzieci, z tego powodu nazywana jest raczej chorobą wieku dziecięcego. Gorzej gdy zaatakuje dorosłych bowiem w tym wypadku nie wykazuje żadnej dozy umiarkowania i litości, rozkręcając swoją zjadliwość do 100% wydajności.
Z tymi czerwonymi wykwitami także ciekawa sprawa jest...
Gdy jedna z takich czerwonawych plamek postanowi ulokować się na przykład na plecach, zrazu zadamawia się tam i rozpakowuje .Czyniąc powyższe czynności przekształca się w grudkę, a ta w pęcherzyk, który z kolei czasem mętnieje by zmienić swoje piękne oblicze i zostać krostką.
Teraz najważniejsze: w czasie gdy taka plamka się zagnieżdża może się zdarzyć, że poczuje się strasznie samotna. Przecież ma prawo czyż nie? Oczywiście, że tak. To całkiem normalne. Nam wolno a jej nie?
Wtedy to zaprasza gości. A może się zdarzyć, że jest naprawdę bardzo, bardzo samotna....i wtedy zaprasza bardzo, bardzo wielu gości.
Może być też imprezowa, wówczas wraz z zaproszonymi gośćmi urządza wesołą i ucieszną prywatkę.
I tym sposobem na plecach, twarzy i rękach takiego chorego przez około 2 tygodnie bądź nawet więcej, trwają tańce i swawole ,a jedyne zmiany jakie widać wynikają z licznych metamorfoz gospodarza i gości. ( plamka- grudka- pęcherzyk-krostka- strup)
Pierwsza krostka odwiedzająca plecki Andrzeja była bardzo ale to bardzo samotna i do tego obdarzona niezwykłym imprezowym charakterkiem. Skutkiem tego urządziła sobie na plecach, rękach i twarzy profesora istną niekulturalną orgię. O ile pokazała trochę skruchy na twarzy, o tyle pleców absolutnie nie oszczędzała.
Po długich sporach i dywagacjach ,Annie w końcu udało się przekonać Andrzeja do owinięcia rąk bandażami w celu ograniczenia pokusy rozdrapywania każdej krostki i czynienia blizn.  Pokusa została lecz summa summarum Andrzej nie mógł się więcej drapać prychając wściekle że takie drapanie to żadne drapanie.
W istocie profesor wyglądał teraz jak lekko przerośnięty, brudnawy ( z uwagi na pergaminowy kolor bandaży), bałwanek po przejściach. 
- Anna!!! - krzyknął siedząc na skraju swojego łóżka.
- Co się stało? - Anna przybiegła z kuchni w  trymiga, zaniepokojona już i tak dużą zjadliwością owej ospy.
- Błagam....- wychrypiał - Zdejmij mi te cholerne bandaże z rąk, albo podrap raz a porządnie.
- Andrzej, wiesz, że nie możesz się drapać. Zostaną ci okropne blizny.....
- Błagam....tylko raz ....- teraz profesor już niemal chlipał.
A  patrzył na nią w sposób tak ujmujący, nie dający się z niczym innym porównać jak z spojrzeniem małego, zranionego chłopczyka. Oprócz pergaminowych bandaży grubo oplatających  ręce, Andrzej miał na sobie luźny biały t-shirt i również luźne , krótkie szorty. Całe jego ciało było masowo obsypane czerwonymi wykwitami w postaci grudek bądź też krostek. Na mocnych, krzepkich rękach były one szczególnie rozwinięte, podobnie jak na plecach, jakoby obdzierając je z ich wielkości. Na policzkach widoczne były czerwone, gorączkowe rumieńce a zwężone w cienką kreskę usta utwierdzały w "swędzących cierpieniach” jakie w tym momencie doświadczał profesor.
Toteż widok ten rozczulił Anne do tego stopnia iż zdjęta niepohamowaną litością mruknęła:
- Dobrze, już dobrze....ale tylko po plecach.
Podeszła i usiadła przy nim po czym poczęła go drapać niezwykle subtelnie i delikatnie.
- OOO jak dobrze....CO ZA ROZKOSZ!! - na jego twarzy zakwitł uśmiech ulgi.
- Przypominają mi się inne sytuacje, w których tak przyzywałeś rozkosz - wydukała rozbawiona kręcąc głową.
- A były one zgoła o dużo przyjemniejsze niż ta...nieprawdaż?
- Ooo tak..bezsprzecznie się z tym zgadzam.
Wstała i ruszyła w kierunku łazienki.
- Co robisz - zapytał - Przecież miałaś mnie drapać.
- Time is over. Zdejmij te ciuchy i chodź, wykapiemy się. Musimy często zmieniać te ubrania i moczyć skórę.
- Ciekawe jak mam to zrobić - stwierdził z wyrzutem - Zrobiłaś ze mnie brudnego bałwana po przejściach, nie dałaś ani wiadra ani marchewki i oczekujesz, że będę ci posłuszny.
Anna uśmiechnęła się zmysłowo i podeszła do niego. Zdjęła mu koszulkę i zaczęła odwijać bandaże.
- Pamiętasz co musisz dzisiaj załatwić. Adam umówił pacjentów z I tury. Z racji tego, że jestem niedysponowany to ty....
- Tak wiem, wiem - przerwała mu - Ja oficjalnie przejmuję Twoje obowiązki ordynatora. A nieoficjalnie...muszę dopełnić sprawę z badaniami. Tym się nie martw. Już wszystko ustaliliśmy.
I faktycznie, decyzja, że na czas nieobecności Andrzeja piecze na odziałem chirurgicznym przejmuje Anna, była zgoła prosta i bezproblemowa.
- Poradzisz sobie? - zapytał
Zmarszczyła tylko brwi po czym rzekła kpiąco:
- A jak ja mam sobie nie poradzić? przecież na oddziale mam i Zapałe i Nostradamusa i Rudnicką....Istną Armię Hunów powiedziałabym.
Andrzej roześmiał się szczerze przez co zaraz i Anna dołączyła do niego. Nostradamus to było określenie jakie ostatnimi czasy przyjął w ich rozmowach doktor Jakubek.
 Skończyła odwijać bandaże, wstała i ruszyła w stronę łazienki:
- Zdejmij szorty i chodź.
- Będziesz się ze mną kapać?
- Nie - skwitowała - Ale będę cię doglądać.
- Sądzisz, że nie sprostam zadaniu umycia wszystkich swoich członków? - zakpił wchodząc za nią do łazienki - Myślę, że dam sobie radę. W sumie robiłem to już wcześniej.
- Tak, ale nigdy nie w nadmanganianie potasu nieprawdaż? - uniosła buteleczkę z krystalicznym, fioletowym proszkiem po czym kontynuowała:
- Musisz trochę namoczyć skórę.
- Myślę, że dam radę.
- Wiem że dasz. Ja tu tylko będę siedzieć  i pilnować żebyś się nie drapał.
Uśmiechnęła się promiennie po czym zaczęła napuszczać wody do wanny.
- Przecież nie będę się drapał - Andrzej zdjął szorty i rzucił je w kąt łazienki - Obiecuje, masz moje słowo.
Anna wyprostowała się, ściągnęła brwi a kąciki jej ust ułożyły się w drobny, złośliwy uśmiech:
-Świetnie kłamiesz kochanie.

v   


Anna, przeciwnie do własnych zwyczajów, zjawiła się w pracy jakieś pół godziny przed porannym obchodem, wywołując tym powszechne zdziwienie całego personelu.
Na pytania: Co Pani profesor tak wcześnie robi w pracy? czy komentarz typu: Pani Profesor coś mi się zdaję, że ktoś tu ma zły zegarek, uśmiechała się i odpowiadała krótko : Muszę coś załatwić.
I faktycznie w tym stwierdzeniu było tyle prawdy....ile nieprawdy. Rzeczywiście musiała przejrzeć papiery Andrzeja i dokumentacje medyczną pacjentów leżących na oddziale chirurgicznym by właściwie przeprowadzić poranną odprawę, jednak nie to wchodziło tutaj w sens tego zdania: Musze coś załatwić. Sedno i centrum wszystkiego były badania, i to w ich sprawie Anna rzekła: Muszę coś załatwić, obiecując sobie, że dołoży wszelkich starań by powierzone zadanie doprowadzić do samego końca. O ile dla niej samej nie było to ważne o tyle dla Andrzeja sprawa ta przybierała niebezpieczną rangę: BYĆ albo nie BYĆ. I ona o tym wiedziała. Podobnie jak krecik , który po sporach z ewolucją , "pozbawiony został oczu", za to w ramach rekompensacji otrzymał całkiem przydatne w swoim środowisku łapki, tak i Anna odrzuciła wszelkie swoje dzisiejsze obowiązki by całkowicie oddać się sprawie dla Andrzeja tak istotnej.
No....może nie do końca odrzuciła....bądź co bądź musiała pełnić jako tako role ordynatora lub chociaż stwarzać pewne pozory.
Dlatego też od razu po zjawieniu się na oddziale udała się do jego gabinetu, przejrzała wszystkie papiery, wydała rozporządzenia pielęgniarkom i z niezwykle dobrym humorem udała się na odprawę, w myślach odhaczając kilka punktów ze swojego uprzednio  stworzonego planu dnia.
Weszła do pokoju lekarskiego z ironicznym uśmiechem zadowolenia, który pogłębił się nieco gdy zauważyła czekającą na ordynatora wesołą Armię Hunów . W istocie Jakubek, Zapała i Rudnicka siedzieli na sofie, gawędząc wesoło ze sobą. Zauważając panią profesor zamilkli na chwile, mruknęli: Dzień dobry pani profesor po czym pokiwali głowami i wrócili do pogodnego trajkotania.
Adam dyskutował z doktorem Samborem majstrując przy ekspresie do kawy. Co chwila z rogu słychać było:
- To włoski ekspres. Mówię Panu doktorowi.
- A widział pan doktorze ten charakterystyczny dla amerykańskich ekspresów układ....
Doktor Consalida siedziała w kącie pokoju zachowując pewną dozę dostojeństwa które jakoby trzymała ją w tej swojej odrębności i czyniło zdecydowanie lepszą od tamtych. Tak zrozumiała to pani profesor i tak też uważała. Bezsprzecznie dla niej doktor Consalida nie miała książeczki członkostwa klasyfikującej ja do Armii Hunów. Co prawda to prawda.
- Witam wszystkich - stanęła przy biurku uśmiechając się sztucznie acz pogodnie- Muszę Państwu z przykrością oznajmić że przez ten i następny tydzień będą Państwo skazani na moje rządy. Zastąpię profesora Falkowicza.
Błyskawicznie jedna z rąk wystrzeliła w górę, ta należąca do tych z rodzaju "bardziej owłosionych"
- Tak, doktorze Jakubek ?- zapytała
- Co sie stało z profesorem Falkowiczem? Jest na urlopie? Kiedy wróci?
- Jak już mówiłam wróci za około dwa tygodnie. Profesor jest....powiedzmy że niedysponowany i to musi Panu wystarczyć. Jeśli ta odpowiedź jest niewystarczająca i nie zapełniła tej ogromnej tęsknoty tworzonej w Pana sercu do profesora Falkowicza to ewentualnie mogę poprosić o jego prywatny numer telefonu to Pan zadzwoni do niego i sobie pogada. Taka opcja Panu odpowiada?
Do mocno zarośniętych policzków Jakubka napłynęła krew nadając chirurgowi wyraz twarzy niemal groteskowy bowiem wśród skłębionych, czarnych kłaków włosów, teraz co jakiś odstęp dało się zauważyć zdrową ,niezwykle czerwonawą skórę.
Nastał moment niezwykle głośnej w swym wydźwięku ciszy.
The Sound of Silence
- Ma Pan jeszcze jakieś pytanie doktorze, czy już mogę zacząć odprawę? Ktoś z Państwa ma jakieś pytanie?
Zebrani krótko zaprzeczyli głowami co chwila z rozbawieniem patrząc na czerwonego Borysa.
Mała rzecz a jak cieszy pomyślała po czym rozpoczęła przydzielanie obowiązków.
v   

Schody zaczęły się tworzyć dopiero gdy wróciła do gabinetu. Usiadła zrazu spokojna że teraz całkowicie będzie mogła zając się pacjentami z I tury badań klinicznych. Tak, dokładnie, tych nielegalnych badań klinicznych. Zrazu spokojna.....do pierwszego telefonu.
Gdy o 9 rano zadzwoniła instrumentariuszka z sali numer 3, Anna pozwoliła sobie jedynie na ciche westchniecie. Klimatyzatory przestały działać. To nic, zadzwonię do dyspozytora, zaraz przyjadą i to naprawią pomyślała wyciągając rękę po telefon jednak zanim sama zdążyła podnieść słuchawkę rozległ się przeciągły dźwięk telefonu. Zepsuł się kolejny klimatyzator. Sala numer 2.
Ekstra. Zawsze uwielbiałam komplikacje.
Nie minęło pół minuty a ponownie zadzwonił telefon, a po nim kolejny.
Skutkiem tego, brutalnie podsumowując z 5 sal operacyjnych 4 były nieczynne. Klimatyzatory odmówiły swojej posługi.
- Świetnie, a na dzisiaj z tych pięciu sal potrzebujemy pięć sal - mruknęła
Szybko wykonała telefon do dyspozytora, tłumacząc kulturalnie iż naprawa musi być możliwie jak najszybsza by nie zakłócać pracy całego oddziału. Najwidoczniej ten argument nie poskutkował bowiem według miłego pana ekipa może pojawić się dopiero za 3 godziny.
Gdy Anna zapytała dlaczego, mężczyzna począł tłumaczyć iż wcześniej muszą naprawić usterkę w przebieralniach u pani Jadwigi w sklepie odzieżowym. Już mocno podenerwowana pani profesor zaczęła wyjaśniać iż w szpitalu na oddziale chirurgicznym sale są całkiem potrzebne i jest to sprawa dosyć ważna, nie cierpiąca zwłoki.
Udało się tylko tyle: będą za dwie godziny.
No cóż....Jadzia czeka i się niecierpliwi.
Z furią odłożyła słuchawkę i wygodnie rozpostarła się na fotelu w myślach układając plan B.
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedziała groźnie.
Do pokoju wszedł nieśmiało Adam a raz tylko spoglądając na Anne zmarszczył brwi w ten charakterystyczny dla siebie pytający sposób.
- Nie pytaj - odrzekła
- Jednak zaryzykuje. Co jest? - uśmiechnął się pogodnie po czym nonszalancko usiadł na czerwonej sofie stojącej w kącie pokoju.
Anna teatralnie westchnęła po czym opierając się o biurko rzekła:
- No wiesz....Jadzi się zepsuły klimatyzatory w przebieralni.
Teraz brwi Adama podniosły się do tego stopnia, że można powiedzieć że stanowczo weszły w terytorium czoła. Tego się nie spodziewał.
- Eeee....nie znam żadnej Jadzi.....
- Jak to nie znasz Jadzi? - zapytała teatralnie, udając wielce zaskoczoną - Pani Jadwiga jest właścicielką wielkiego sklepu odzieżowego w Warszawie i najwidoczniej jej klimatyzatory są ważniejsze od tych szpitalnych. Zresztą nie dziwie się....pomyśl jaka byłaby tragedia gdyby jedna z warszawskich diw weszła do przebieralni bez klimatyzatora. Katastrofa! Mogłaby w wyniku niedotlenienia pomylić spódnicę ze skarpetką albo stanik z majtkami - fuknęła rozwścieczona po czym kontynuowała coraz bardziej się rozkręcając - A to, że dezorganizuje to całą prace oddziału chirurgicznego to przecież betka! Ważniejsze jest że przebieralnie u pani Jadzi działają bez zarzutu....
- Anna - przerwał jej subtelnie
- Co? - warknęła.
- Ile klimatyzatorów poszło?
- Cztery - skwitowała poważnie - Ekipa ma przyjechać za dwie godziny.
Krajewski założył nogę na nogę po czym uśmiechnął się krzepiąco.
- A wiec nie stała się jakaś wielka tragedia. Będziemy mieć drobne opóźnienie z planowymi zabiegami....
- Tak z planowymi.....gorzej jak przywiozą kogoś z wypadku.
Adam machnął ręką:
- Eeee tam, trzeba być niepoprawnym optymistą.
Zadzwonił ponownie telefon. Anna odebrała po pierwszym sygnale. Krótko pokiwała głową by już po chwili odłożyć słuchawkę:
- Niepoprawnym optymistą mówisz....no, tak. Właśnie padł nam ostatni klimatyzator.
Krajewski wyszczerzył się po czym drapiąc się po kilkudniowym zaroście rzekł:
- To tylko dwie godziny.....
- Nic już mi więcej nie mów.
Anna schowała twarz w dłoniach teraz już układając sobie plan C.
plan C: ucieczka
Adam widząc i właściwie dopiero teraz zauważając iż faktycznie sytuacja ta frasuje Anne do tego stopnia iż uprzednio pogodną twarzyczkę wykrzywił grymas złości i frustracji ,rzekł pogodnie:
- Przecież to tylko drobna awaria....nie wiem po co się tak denerwujesz. Andrzej by po prostu nawrzeszczał na dyspozytora, w okopach gabinetu powiedział kilka przekleństw i od razu byłoby mu lepiej. A w międzyczasie przyjechałaby ekipa.
- Właśnie tym różnimy się z Andrzejem - mruknęła trochę się rozpogadzając- Zresztą chciałam mieć trochę świętego spokoju by zając się tą I turą pacjentów z badań, protokołem i tymi wszystkimi sprawami. Andrzejowi bardzo na tym zależy.....
- Właśnie a jak tam nasz trochę przerośnięty, brudnawy bałwanek? - Adam wyszczerzył się szeroko.
- Jest w "swędzących cierpieniach". Cały obsypany z gorączką 39 stopni jednym spojrzeniem wkrada się w najbardziej intymne zakamarki kobiecej duszy powodując litość, troskę i odruchy macierzyńskie.
- Dobrze że nie działa tak na mężczyzn...
- Tego nie wiem - uśmiechnęła się sprawiając że zaraz Adam dołączył do niej. W istocie uśmiech Anny działał jako najlepsze relanium na każdego człowieka - Właśnie ...mam do Ciebie prośbę.
- Słucham uprzejmie.
- Ktoś musi zanieść i dać Andrzejowi leki. Niestety nie udało mi się sprawić aby widział się z internistą w związku z tym sama wykupiłam leki i dzisiaj odebrałam w szpitalnej aptece.
- Uważam, że powinien ktoś go obejrzeć - powiedział krótko - Z ospą wietrzną nie ma żartów. Może mieć ona wiele powikłań, zwłaszcza ta przebyta w wieku dorosłym.
- Nie musisz mi tego mówić. Wiesz , że on prędzej wytatuuje sobie tatuaż: Sex&drugs and rockandrolls niż pójdzie z tym do internisty.
Spojrzała subtelnie na Krajewskiego po czym zapytała:
- Pójdziesz do niego? Wolałabym aby ktoś co jakiś kontrolował sprawę gdy ja nie mogę. Trzeba dać mu lekarstwa i nasmarować plecy. Te krosty nie wyglądają za dobrze, boję się, że zostaną mu spore blizny.
-Hmm....chciałbym do niego pójść, niestety obawiam się, że to niemożliwe - odparł prostolinijnie.
- Dlaczego? Nie przechodziłeś ospy jak byłeś mały?
Anna popatrzyła na niego zaskoczona.
- Przechodziłem ospę. Wytłumaczenie jest zgoła prostsze - za godzinę idę na izbę w związku z tym....
- Nie zdążysz - dokończyła za niego
- Właśnie.....ale możesz poprosić kogoś innego. Gdy użyjesz własnych wdzięków, myślę, że ani Jakubek ani Zapała, nie będą w stanie ci odmówić. Po prostu posłusznie wykonają zlecone przez ciebie zadanie.
- Wyobrażasz sobie Nostradamusa smarującego plecy Andrzejowi? - zapytała, po czym dodała - Może inaczej....wyobrażasz sobie sytuacje , w której Andrzej pozwolił by się dotknąć Jakubkowi albo Zapale?
Adam uśmiechnął się promiennie. Rzeczywiście Andrzej prędzej by został primabaleriną i zrobiłby karierę grając główną rolę w "Dziadku do orzechów" niżby pozwolił się dotknąć któremuś z wyżej wymienionych panów. Nawet subtelne dotkniecie w plecy byłoby tu określane stanowczo jako "zły dotyk"
- Rudnicka? -  wyszczerzył się, pokazując równy rząd białych zębów.
- Ją do niego wyśle wtedy kiedy będę chciała aby mu się pogorszyło - mruknęła - Nie, dziękuje...Ona też nie wchodzi w grę.
Krajewski zmarszczył czoło, które zaraz przecięła głęboka zmarszczka dzieląca go na dwa nierówne płaty. Nagle na jego zdrowej, męskiej twarzy zakwitł szeroki uśmiech.
- Jest jeszcze inna opcja - powiedział.
v   

Mimo iż w wyniku awarii rozkład dnia na oddziale uległ znacznym zmianom, Wiktoria i tak pozostawała na izbie, tocząc ciężkie walki z emocjonującym kaszakami, szyjąc niezwykle złożone rany i walcząc ze straszną  plagą ludzkości: woreczkiem żółciowym. Oto kwintesencja polskiej medycyny.
Rudowłosa przeciągnęła się, siedząc na jednym z tych surowych krzeseł będących stałym wyposażeniem gabinetów na izbie gdy weszła profesor Schultz, już od drzwi uśmiechając się niezwykle łagodnie  i całkowicie nie- ironicznie.
- Dzień dobry Pani Doktor ....Jak tam? Podobno dzisiaj jest aż dziwnie spokojnie - powiedziała wyraźnie akcentując słowo " spokojnie"
- To prawda dzisiaj jest wręcz doskonale. Nawet był czas na poranną kawę.
Rudowłosa rozpromieniła się a na jej ślicznej, lekko piegowatej twarzyczce zakwitł szeroki uśmiech.
Anna więc, postanowiła wyłożyć karty na stół.
- Pani Wiktorio, mam do pani małą prośbę....ja wiem, że to nie leży w zakresie Pani obowiązków ale jednak jestem powiedziałabym w sytuacji podbramkowej... Nie mam się do kogo z tym zwrócić z racji......
- Pani profesor proszę po prostu powiedzieć -  Wiktoria odparła pogodnie
Anna przybrała najbardziej przymilną maskę na swoją piękną, bladą twarz i zapytała :
- Chorowała już Pani na ospę wietrzną?      
v   

Anna wróciła do gabinetu w zdecydowanie lepszym humorze niż w tym ,w którym z niego wychodziła. Powierzając Andrzeja Wiktorii czuła wewnętrzny spokój porównywalny do tego  jaki odczuwa rybak, który wypłynąwszy w morze z pustym ładunkiem, wraca z pełnymi sieciami ryb i wie, że każda z nich jest dobra i smaczna.
Wiktora Consalida bez wątpienia była nie tyle smaczna co przede wszystkim dobra. Pod jej opieką Andrzej pozostanie w jednej całości i tego Anna bezdyskusyjnie była pewna.
Wyciągnęła rękę po papiery leżące na skraju dębowego biurka gdy rozległo się głośne pukanie do drzwi.
- Proszę - odparła stanowczo.
Do pokoju weszła pielęgniarka Iza, a jej surowo ściągnięte rysy nie zwiastowały niczego dobrego.
- Co się znowu stało? - westchnęła tylko Anna, delikatnie masując sobie skronie
- Niech Pani profesor lepiej sama zobaczy. Sala numer 3, izba przyjęć.
v   
W przeciągu dosłownie minuty Anna zeszła z 3 pietra na dół do izby przyjęć w duchu używając niecenzuralnych słów i przeklinając własną głupotę.
A mogłam zostać z Andrzejem w domu.....nie, chwila nie mogłam...
Badania...ot co !...Szlag by do wszystko trafił, chcę do Zurychu.
Weszła do pomieszczenia mając wrażenie iż wchodzi do filmu, w którym włączono spowolniony tryb.
Zapała miał kamienną, niemal grobową twarz. Rysy jego twarzy pozostały bez jakiegokolwiek wyrazu a jedynym przymiotem pokazującym jego rzeczywiste emocje, były zwężone w jedną, cienką kreskę usta. Wyraźnie się nad czymś zastanawiał, nad czymś co możliwe, że wprawiało go w przerażenie i powodowało ten bezruch całej jego postaci.
Jakubek natomiast, skakał wokół niego co chwila przytykając swoje owłosione dłonie do twarzy tym samym pokazując swoje niebywałe przerażenie.
Rudnicka także była tam obecna, wrzeszcząc wniebogłosy to na jednego to na drugiego, jednak ani Zapała ani Jakubek nie reagowali na jej pokrzykiwania.
Wszyscy troje zauważając panią profesor zastygli, wpatrując się w nią niczym podróżnik w świętego Graala.
Slow action, please
- Co tu się dzieje? - zapytała
Dopiero teraz zauważyła muskularnego, nieco otyłego mężczyznę leżącego na noszach. Jego wzrok błądził to od Jakubka to do Zapały, aż do Rudnickiej.
-Pani profesor - zaczął Jakubek - ja nie chciałem.....to znaczy było zamieszanie....
Na zarośniętej twarzy Jakubka odbiło się piętno okropnego bólu. Tego wewnętrznego. Teraz już chirurg niemal płakał.
- Doktorze Jakubek, proszę uprzejmie wziąć się w garść. - rzekła surowo Anna - Czy ktoś z zebranych mógłby mi wytłumaczyć co się tutaj stało?
Rudnicka wystąpiła z szeregu jako ochotnik i zaczęła mówić:
- Przywieźli nam Pana Nowaka z wypadku....Pan Nowak boi się igieł wiec pani Beata miała lekki problem z wkłuciem. Nastało małe zamieszanie .
Rudnicka wymownie spojrzała na Jakubka i rzekła:
- Doktor Jakubek wziął więc igłę i postanowił sam spróbować się wkłuć.
Owy Pan Nowak w tym momencie patrzył przerażony swoimi rozbieganymi, świńskimi oczkami na panią profesor jakby wiedząc, że zaraz nastąpi jego osobisty Sąd Ostateczny.
 - I?
- I nie mógł. Zaczął się sprzeczać z doktorem Zapałą o to jak odpowiednio powinno się to robić.
Rudnicka, teraz lekko zawstydzona kontynuowała:
- I nagle pan Nowak wierzgnął nogami odpychając doktora Jakubka.
- Wierzgnąłem instynktownie - wtrącił pacjent.
- Wierzymy, że tak było. W każdym razie Borys został lekko odrzucony w tył tym samym wpadając na Przemka - rzuciła okiem na przerażonych kolegów - Wraz z igłą oczywiście.
- Dobrze, już dobrze, więc jak mniemam doktor Zapała został przez przypadek ugodzony igłą .....w co? - zapytała pani profesor.
- W udo.
- No tak, oczywiście w udo. A więc, trzeba pro forma wykonać wszelkie badania, morfologie itp. Nie stała się jakaś wielka tragedia, tak się czasem zdarza. Nie rozumiem tylko czemu w waszych oczach, gestach widać takie przerażenie. Morfologie doktora Zapały zrobimy....
- Ehem...pani profesor jest tylko pewien szkopuł...- wtrąciła jej w słowo Rudnicka
- Jaki?
Na twarzach zebranych w sali numer 3 przeszła fala ogólnie udzielającego się przerażenia. Zapała blady jak trup usiadł na stojącym w rogu krześle.

- Pan Nowak jest zarażony wirusem HIV.

5 komentarzy:

  1. Super. Niesamowite po prostu nie umiem znaleźć słów ,.,, cudo <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Bez Falkowicza ten szpital zamienia się w jakieś kompletne bezkrólewie:) Anna ma wszystkiego i wszystkich dość co pokazuje wszystkim wszem i wobec. Zapała wraz z Jakubkiem i Rudnicka to jakaś banda idiotów wyrwana rodem z komedii;P Wiktoria jako jedyna nie dała się wciągnąć na ten "plan filmowy"... No nie mogę się po prostu doczekać tego nexta
    Florentyna

    OdpowiedzUsuń
  3. O cholera, ale się porobiło... :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Hahahahahahaah xD Omg ;p Przemek będzie miał HIVa (y) Ale dlaczego dopiero w następnej części będzie wizyta Wiki u Falka ;c Błagam pisz szybko ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. jak dotąd nie komentowałam, ale muszę przyznać że jesteście GENIALNE! :)

    OdpowiedzUsuń