Ospa
wietrzna (łac. varicella) jest nad wyraz interesującą jednostką chorobową.
Początkowo objawiając się wysoką gorączką i ogólnie bardzo złym samopoczuciem,
z czasem rozkręca się o dużo bardziej czyniąc sobie z całego ciała istne ogrody
babilońskie, w których zamiast kwiatów sadzi się czerwone wykwity skórne.
Oczywiście zdecydowanie częściej dosięga dzieci, z tego powodu nazywana jest
raczej chorobą wieku dziecięcego. Gorzej gdy zaatakuje dorosłych bowiem w tym
wypadku nie wykazuje żadnej dozy umiarkowania i litości, rozkręcając swoją
zjadliwość do 100% wydajności.
Z tymi
czerwonymi wykwitami także ciekawa sprawa jest...
Gdy
jedna z takich czerwonawych plamek postanowi ulokować się na przykład na
plecach, zrazu zadamawia się tam i rozpakowuje .Czyniąc powyższe czynności
przekształca się w grudkę, a ta w pęcherzyk, który z kolei czasem mętnieje by
zmienić swoje piękne oblicze i zostać krostką.
Teraz
najważniejsze: w czasie gdy taka plamka się zagnieżdża może się zdarzyć, że
poczuje się strasznie samotna. Przecież ma prawo czyż nie? Oczywiście, że tak.
To całkiem normalne. Nam wolno a jej nie?
Wtedy
to zaprasza gości. A może się zdarzyć, że jest naprawdę bardzo, bardzo
samotna....i wtedy zaprasza bardzo, bardzo wielu gości.
Może
być też imprezowa, wówczas wraz z zaproszonymi gośćmi urządza wesołą i ucieszną
prywatkę.
I
tym sposobem na plecach, twarzy i rękach takiego chorego przez około 2 tygodnie
bądź nawet więcej, trwają tańce i swawole ,a jedyne zmiany jakie widać wynikają
z licznych metamorfoz gospodarza i gości. ( plamka- grudka- pęcherzyk-krostka-
strup)
Pierwsza
krostka odwiedzająca plecki Andrzeja była bardzo ale to bardzo samotna i do
tego obdarzona niezwykłym imprezowym charakterkiem. Skutkiem tego urządziła
sobie na plecach, rękach i twarzy profesora istną niekulturalną orgię. O ile
pokazała trochę skruchy na twarzy, o tyle pleców absolutnie nie oszczędzała.
Po
długich sporach i dywagacjach ,Annie w końcu udało się przekonać Andrzeja do owinięcia
rąk bandażami w celu ograniczenia pokusy rozdrapywania każdej krostki i
czynienia blizn. Pokusa została lecz
summa summarum Andrzej nie mógł się więcej drapać prychając wściekle że takie
drapanie to żadne drapanie.
W
istocie profesor wyglądał teraz jak lekko przerośnięty, brudnawy ( z uwagi na
pergaminowy kolor bandaży), bałwanek po przejściach.
-
Anna!!! - krzyknął siedząc na skraju swojego łóżka.
-
Co się stało? - Anna przybiegła z kuchni w
trymiga, zaniepokojona już i tak dużą zjadliwością owej ospy.
-
Błagam....- wychrypiał - Zdejmij mi te cholerne bandaże z rąk, albo podrap raz
a porządnie.
-
Andrzej, wiesz, że nie możesz się drapać. Zostaną ci okropne blizny.....
-
Błagam....tylko raz ....- teraz profesor już niemal chlipał.
A patrzył na nią w sposób tak ujmujący, nie
dający się z niczym innym porównać jak z spojrzeniem małego, zranionego
chłopczyka. Oprócz pergaminowych bandaży grubo oplatających ręce, Andrzej miał na sobie luźny biały
t-shirt i również luźne , krótkie szorty. Całe jego ciało było masowo obsypane
czerwonymi wykwitami w postaci grudek bądź też krostek. Na mocnych, krzepkich
rękach były one szczególnie rozwinięte, podobnie jak na plecach, jakoby
obdzierając je z ich wielkości. Na policzkach widoczne były czerwone,
gorączkowe rumieńce a zwężone w cienką kreskę usta utwierdzały w "swędzących
cierpieniach” jakie w tym momencie doświadczał profesor.
Toteż
widok ten rozczulił Anne do tego stopnia iż zdjęta niepohamowaną litością
mruknęła:
-
Dobrze, już dobrze....ale tylko po plecach.
Podeszła
i usiadła przy nim po czym poczęła go drapać niezwykle subtelnie i delikatnie.
-
OOO jak dobrze....CO ZA ROZKOSZ!! - na jego twarzy zakwitł uśmiech ulgi.
-
Przypominają mi się inne sytuacje, w których tak przyzywałeś rozkosz - wydukała
rozbawiona kręcąc głową.
-
A były one zgoła o dużo przyjemniejsze niż ta...nieprawdaż?
-
Ooo tak..bezsprzecznie się z tym zgadzam.
Wstała
i ruszyła w kierunku łazienki.
-
Co robisz - zapytał - Przecież miałaś mnie drapać.
-
Time is over. Zdejmij te ciuchy i chodź, wykapiemy się. Musimy często zmieniać
te ubrania i moczyć skórę.
-
Ciekawe jak mam to zrobić - stwierdził z wyrzutem - Zrobiłaś ze mnie brudnego
bałwana po przejściach, nie dałaś ani wiadra ani marchewki i oczekujesz, że będę
ci posłuszny.
Anna
uśmiechnęła się zmysłowo i podeszła do niego. Zdjęła mu koszulkę i zaczęła
odwijać bandaże.
-
Pamiętasz co musisz dzisiaj załatwić. Adam umówił pacjentów z I tury. Z racji
tego, że jestem niedysponowany to ty....
-
Tak wiem, wiem - przerwała mu - Ja oficjalnie przejmuję Twoje obowiązki
ordynatora. A nieoficjalnie...muszę dopełnić sprawę z badaniami. Tym się nie
martw. Już wszystko ustaliliśmy.
I
faktycznie, decyzja, że na czas nieobecności Andrzeja piecze na odziałem chirurgicznym
przejmuje Anna, była zgoła prosta i bezproblemowa.
-
Poradzisz sobie? - zapytał
Zmarszczyła
tylko brwi po czym rzekła kpiąco:
-
A jak ja mam sobie nie poradzić? przecież na oddziale mam i Zapałe i
Nostradamusa i Rudnicką....Istną Armię Hunów powiedziałabym.
Andrzej
roześmiał się szczerze przez co zaraz i Anna dołączyła do niego. Nostradamus to
było określenie jakie ostatnimi czasy przyjął w ich rozmowach doktor Jakubek.
Skończyła odwijać bandaże, wstała i ruszyła w
stronę łazienki:
-
Zdejmij szorty i chodź.
-
Będziesz się ze mną kapać?
-
Nie - skwitowała - Ale będę cię doglądać.
-
Sądzisz, że nie sprostam zadaniu umycia wszystkich swoich członków? - zakpił
wchodząc za nią do łazienki - Myślę, że dam sobie radę. W sumie robiłem to już
wcześniej.
-
Tak, ale nigdy nie w nadmanganianie potasu nieprawdaż? - uniosła buteleczkę z
krystalicznym, fioletowym proszkiem po czym kontynuowała:
-
Musisz trochę namoczyć skórę.
-
Myślę, że dam radę.
-
Wiem że dasz. Ja tu tylko będę siedzieć i pilnować żebyś się nie drapał.
Uśmiechnęła
się promiennie po czym zaczęła napuszczać wody do wanny.
-
Przecież nie będę się drapał - Andrzej zdjął szorty i rzucił je w kąt łazienki
- Obiecuje, masz moje słowo.
Anna
wyprostowała się, ściągnęła brwi a kąciki jej ust ułożyły się w drobny, złośliwy
uśmiech:
-Świetnie
kłamiesz kochanie.
v
Anna,
przeciwnie do własnych zwyczajów, zjawiła się w pracy jakieś pół godziny przed
porannym obchodem, wywołując tym powszechne zdziwienie całego personelu.
Na
pytania: Co Pani profesor tak wcześnie robi w pracy? czy komentarz typu: Pani
Profesor coś mi się zdaję, że ktoś tu ma zły zegarek, uśmiechała się i
odpowiadała krótko : Muszę coś załatwić.
I
faktycznie w tym stwierdzeniu było tyle prawdy....ile nieprawdy. Rzeczywiście musiała
przejrzeć papiery Andrzeja i dokumentacje medyczną pacjentów leżących na oddziale
chirurgicznym by właściwie przeprowadzić poranną odprawę, jednak nie to wchodziło
tutaj w sens tego zdania: Musze coś załatwić. Sedno i centrum wszystkiego były
badania, i to w ich sprawie Anna rzekła: Muszę coś załatwić, obiecując sobie,
że dołoży wszelkich starań by powierzone zadanie doprowadzić do samego końca. O
ile dla niej samej nie było to ważne o tyle dla Andrzeja sprawa ta przybierała
niebezpieczną rangę: BYĆ albo nie BYĆ. I ona o tym wiedziała. Podobnie jak krecik
, który po sporach z ewolucją , "pozbawiony został oczu", za to w
ramach rekompensacji otrzymał całkiem przydatne w swoim środowisku łapki, tak i
Anna odrzuciła wszelkie swoje dzisiejsze obowiązki by całkowicie oddać się
sprawie dla Andrzeja tak istotnej.
No....może
nie do końca odrzuciła....bądź co bądź musiała pełnić jako tako role ordynatora
lub chociaż stwarzać pewne pozory.
Dlatego
też od razu po zjawieniu się na oddziale udała się do jego gabinetu, przejrzała
wszystkie papiery, wydała rozporządzenia pielęgniarkom i z niezwykle dobrym
humorem udała się na odprawę, w myślach odhaczając kilka punktów ze swojego
uprzednio stworzonego planu dnia.
Weszła
do pokoju lekarskiego z ironicznym uśmiechem zadowolenia, który pogłębił się
nieco gdy zauważyła czekającą na ordynatora wesołą Armię Hunów . W istocie
Jakubek, Zapała i Rudnicka siedzieli na sofie, gawędząc wesoło ze sobą.
Zauważając panią profesor zamilkli na chwile, mruknęli: Dzień dobry pani
profesor po czym pokiwali głowami i wrócili do pogodnego trajkotania.
Adam
dyskutował z doktorem Samborem majstrując przy ekspresie do kawy. Co chwila z
rogu słychać było:
-
To włoski ekspres. Mówię Panu doktorowi.
-
A widział pan doktorze ten charakterystyczny dla amerykańskich ekspresów układ....
Doktor
Consalida siedziała w kącie pokoju zachowując pewną dozę dostojeństwa które
jakoby trzymała ją w tej swojej odrębności i czyniło zdecydowanie lepszą od
tamtych. Tak zrozumiała to pani profesor i tak też uważała. Bezsprzecznie dla
niej doktor Consalida nie miała książeczki członkostwa klasyfikującej ja do
Armii Hunów. Co prawda to prawda.
-
Witam wszystkich - stanęła przy biurku uśmiechając się sztucznie acz pogodnie-
Muszę Państwu z przykrością oznajmić że przez ten i następny tydzień będą
Państwo skazani na moje rządy. Zastąpię profesora Falkowicza.
Błyskawicznie
jedna z rąk wystrzeliła w górę, ta należąca do tych z rodzaju "bardziej
owłosionych"
-
Tak, doktorze Jakubek ?- zapytała
-
Co sie stało z profesorem Falkowiczem? Jest na urlopie? Kiedy wróci?
-
Jak już mówiłam wróci za około dwa tygodnie. Profesor jest....powiedzmy że
niedysponowany i to musi Panu wystarczyć. Jeśli ta odpowiedź jest niewystarczająca
i nie zapełniła
tej ogromnej tęsknoty tworzonej w Pana sercu do profesora Falkowicza to
ewentualnie mogę poprosić o jego prywatny numer telefonu to Pan zadzwoni do
niego i sobie pogada. Taka opcja Panu odpowiada?
Do
mocno zarośniętych policzków Jakubka napłynęła krew nadając chirurgowi wyraz
twarzy niemal groteskowy bowiem wśród skłębionych, czarnych kłaków włosów, teraz
co jakiś odstęp dało się zauważyć zdrową ,niezwykle czerwonawą skórę.
Nastał
moment niezwykle głośnej w swym wydźwięku ciszy.
The Sound of Silence
-
Ma Pan jeszcze jakieś pytanie doktorze, czy już mogę zacząć odprawę? Ktoś z
Państwa ma jakieś pytanie?
Zebrani
krótko zaprzeczyli głowami co chwila z rozbawieniem patrząc na czerwonego
Borysa.
Mała rzecz a jak cieszy pomyślała po czym rozpoczęła
przydzielanie obowiązków.
v
Schody
zaczęły się tworzyć dopiero gdy wróciła do gabinetu. Usiadła zrazu spokojna że
teraz całkowicie będzie mogła zając się pacjentami z I tury badań klinicznych.
Tak, dokładnie, tych nielegalnych badań klinicznych. Zrazu spokojna.....do
pierwszego telefonu.
Gdy
o 9 rano zadzwoniła instrumentariuszka z sali numer 3, Anna pozwoliła sobie
jedynie na ciche westchniecie. Klimatyzatory przestały działać. To nic, zadzwonię do dyspozytora, zaraz
przyjadą i to naprawią pomyślała wyciągając rękę po telefon jednak zanim
sama zdążyła podnieść słuchawkę rozległ się przeciągły dźwięk telefonu. Zepsuł
się kolejny klimatyzator. Sala numer 2.
Ekstra. Zawsze
uwielbiałam komplikacje.
Nie
minęło pół minuty a ponownie zadzwonił telefon, a po nim kolejny.
Skutkiem
tego, brutalnie podsumowując z 5 sal operacyjnych 4 były nieczynne.
Klimatyzatory odmówiły swojej posługi.
-
Świetnie, a na dzisiaj z tych pięciu sal potrzebujemy pięć sal - mruknęła
Szybko
wykonała telefon do dyspozytora, tłumacząc kulturalnie iż naprawa musi być
możliwie jak najszybsza by nie zakłócać pracy całego oddziału. Najwidoczniej
ten argument nie poskutkował bowiem według miłego pana ekipa może pojawić się
dopiero za 3 godziny.
Gdy
Anna zapytała dlaczego, mężczyzna począł tłumaczyć iż wcześniej muszą naprawić
usterkę w przebieralniach u pani Jadwigi w sklepie odzieżowym. Już mocno
podenerwowana pani profesor zaczęła wyjaśniać iż w szpitalu na oddziale
chirurgicznym sale są całkiem potrzebne i jest to sprawa dosyć ważna, nie
cierpiąca zwłoki.
Udało
się tylko tyle: będą za dwie godziny.
No cóż....Jadzia czeka i
się niecierpliwi.
Z
furią odłożyła słuchawkę i wygodnie rozpostarła się na fotelu w myślach
układając plan B.
Rozległo
się pukanie do drzwi.
-
Proszę - powiedziała groźnie.
Do
pokoju wszedł nieśmiało Adam a raz tylko spoglądając na Anne zmarszczył brwi w
ten charakterystyczny dla siebie pytający sposób.
-
Nie pytaj - odrzekła
-
Jednak zaryzykuje. Co jest? - uśmiechnął się pogodnie po czym nonszalancko
usiadł na czerwonej sofie stojącej w kącie pokoju.
Anna
teatralnie westchnęła po czym opierając się o biurko rzekła:
-
No wiesz....Jadzi się zepsuły klimatyzatory w przebieralni.
Teraz
brwi Adama podniosły się do tego stopnia, że można powiedzieć że stanowczo
weszły w terytorium czoła. Tego się nie spodziewał.
-
Eeee....nie znam żadnej Jadzi.....
-
Jak to nie znasz Jadzi? - zapytała teatralnie, udając wielce zaskoczoną - Pani
Jadwiga jest właścicielką wielkiego sklepu odzieżowego w Warszawie i najwidoczniej
jej klimatyzatory są ważniejsze od tych szpitalnych. Zresztą nie dziwie
się....pomyśl jaka byłaby tragedia gdyby jedna z warszawskich diw weszła do
przebieralni bez klimatyzatora. Katastrofa! Mogłaby w wyniku niedotlenienia
pomylić spódnicę ze skarpetką albo stanik z majtkami - fuknęła rozwścieczona po
czym kontynuowała coraz bardziej się rozkręcając - A to, że dezorganizuje to
całą prace oddziału chirurgicznego to przecież betka! Ważniejsze jest że przebieralnie
u pani Jadzi działają bez zarzutu....
-
Anna - przerwał jej subtelnie
-
Co? - warknęła.
-
Ile klimatyzatorów poszło?
-
Cztery - skwitowała poważnie - Ekipa ma przyjechać za dwie godziny.
Krajewski
założył nogę na nogę po czym uśmiechnął się krzepiąco.
-
A wiec nie stała się jakaś wielka tragedia. Będziemy mieć drobne opóźnienie z
planowymi zabiegami....
-
Tak z planowymi.....gorzej jak przywiozą kogoś z wypadku.
Adam
machnął ręką:
-
Eeee tam, trzeba być niepoprawnym optymistą.
Zadzwonił
ponownie telefon. Anna odebrała po pierwszym sygnale. Krótko pokiwała głową by
już po chwili odłożyć słuchawkę:
-
Niepoprawnym optymistą mówisz....no, tak. Właśnie padł nam ostatni
klimatyzator.
Krajewski
wyszczerzył się po czym drapiąc się po kilkudniowym zaroście rzekł:
-
To tylko dwie godziny.....
-
Nic już mi więcej nie mów.
Anna
schowała twarz w dłoniach teraz już układając sobie plan C.
plan C: ucieczka
Adam
widząc i właściwie dopiero teraz zauważając iż faktycznie sytuacja ta frasuje
Anne do tego stopnia iż uprzednio pogodną twarzyczkę wykrzywił grymas złości i
frustracji ,rzekł pogodnie:
-
Przecież to tylko drobna awaria....nie wiem po co się tak denerwujesz. Andrzej
by po prostu nawrzeszczał na dyspozytora, w okopach gabinetu powiedział kilka
przekleństw i od razu byłoby mu lepiej. A w międzyczasie przyjechałaby ekipa.
-
Właśnie tym różnimy się z Andrzejem - mruknęła trochę się rozpogadzając-
Zresztą chciałam mieć trochę świętego spokoju by zając się tą I turą pacjentów
z badań, protokołem i tymi wszystkimi sprawami. Andrzejowi bardzo na tym
zależy.....
-
Właśnie a jak tam nasz trochę przerośnięty, brudnawy bałwanek? - Adam wyszczerzył
się szeroko.
-
Jest w "swędzących cierpieniach". Cały obsypany z gorączką 39 stopni
jednym spojrzeniem wkrada się w najbardziej intymne zakamarki kobiecej duszy
powodując litość, troskę i odruchy macierzyńskie.
-
Dobrze że nie działa tak na mężczyzn...
-
Tego nie wiem - uśmiechnęła się sprawiając że zaraz Adam dołączył do niej. W
istocie uśmiech Anny działał jako najlepsze relanium na każdego człowieka -
Właśnie ...mam do Ciebie prośbę.
-
Słucham uprzejmie.
-
Ktoś musi zanieść i dać Andrzejowi leki. Niestety nie udało mi się sprawić aby
widział się z internistą w związku z tym sama wykupiłam leki i dzisiaj
odebrałam w szpitalnej aptece.
-
Uważam, że powinien ktoś go obejrzeć - powiedział krótko - Z ospą wietrzną nie
ma żartów. Może mieć ona wiele powikłań, zwłaszcza ta przebyta w wieku
dorosłym.
-
Nie musisz mi tego mówić. Wiesz , że on prędzej wytatuuje sobie tatuaż:
Sex&drugs and rockandrolls niż pójdzie z tym do internisty.
Spojrzała
subtelnie na Krajewskiego po czym zapytała:
-
Pójdziesz do niego? Wolałabym aby ktoś co jakiś kontrolował sprawę gdy ja nie
mogę. Trzeba dać mu lekarstwa i nasmarować plecy. Te krosty nie wyglądają za
dobrze, boję się, że zostaną mu spore blizny.
-Hmm....chciałbym
do niego pójść, niestety obawiam się, że to niemożliwe - odparł prostolinijnie.
-
Dlaczego? Nie przechodziłeś ospy jak byłeś mały?
Anna
popatrzyła na niego zaskoczona.
-
Przechodziłem ospę. Wytłumaczenie jest zgoła prostsze - za godzinę idę na izbę
w związku z tym....
-
Nie zdążysz - dokończyła za niego
-
Właśnie.....ale możesz poprosić kogoś innego. Gdy użyjesz własnych wdzięków, myślę, że ani Jakubek ani Zapała, nie będą w stanie ci odmówić. Po prostu
posłusznie wykonają zlecone przez ciebie zadanie.
-
Wyobrażasz sobie Nostradamusa smarującego plecy Andrzejowi? - zapytała, po
czym dodała - Może inaczej....wyobrażasz sobie sytuacje , w której Andrzej
pozwolił by się dotknąć Jakubkowi albo Zapale?
Adam uśmiechnął się promiennie. Rzeczywiście Andrzej prędzej by został primabaleriną
i zrobiłby karierę grając główną rolę w "Dziadku do orzechów" niżby
pozwolił się dotknąć któremuś z wyżej wymienionych panów. Nawet subtelne
dotkniecie w plecy byłoby tu określane stanowczo jako "zły dotyk"
-
Rudnicka? - wyszczerzył się, pokazując
równy rząd białych zębów.
-
Ją do niego wyśle wtedy kiedy będę chciała aby mu się pogorszyło - mruknęła -
Nie, dziękuje...Ona też nie wchodzi w grę.
Krajewski
zmarszczył czoło, które zaraz przecięła głęboka zmarszczka dzieląca go na dwa nierówne płaty. Nagle na jego zdrowej, męskiej twarzy zakwitł szeroki uśmiech.
-
Jest jeszcze inna opcja - powiedział.
v
Mimo
iż w wyniku awarii rozkład dnia na oddziale uległ znacznym zmianom, Wiktoria i
tak pozostawała na izbie, tocząc ciężkie walki z emocjonującym kaszakami,
szyjąc niezwykle złożone rany i walcząc ze straszną plagą ludzkości: woreczkiem żółciowym. Oto
kwintesencja polskiej medycyny.
Rudowłosa
przeciągnęła się, siedząc na jednym z tych surowych krzeseł będących stałym wyposażeniem
gabinetów na izbie gdy weszła profesor Schultz, już od drzwi uśmiechając się
niezwykle łagodnie i całkowicie nie-
ironicznie.
-
Dzień dobry Pani Doktor ....Jak tam? Podobno dzisiaj jest aż dziwnie spokojnie
- powiedziała wyraźnie akcentując słowo " spokojnie"
-
To prawda dzisiaj jest wręcz doskonale. Nawet był czas na poranną kawę.
Rudowłosa
rozpromieniła się a na jej ślicznej, lekko piegowatej twarzyczce zakwitł
szeroki uśmiech.
Anna
więc, postanowiła wyłożyć karty na stół.
-
Pani Wiktorio, mam do pani małą prośbę....ja wiem, że to nie leży w zakresie
Pani obowiązków ale jednak jestem powiedziałabym w sytuacji podbramkowej... Nie mam się do kogo z tym zwrócić z racji......
-
Pani profesor proszę po prostu powiedzieć -
Wiktoria odparła pogodnie
Anna
przybrała najbardziej przymilną maskę na swoją piękną, bladą twarz i zapytała :
-
Chorowała już Pani na ospę wietrzną?
v
Anna
wróciła do gabinetu w zdecydowanie lepszym humorze niż w tym ,w którym z niego
wychodziła. Powierzając Andrzeja Wiktorii czuła wewnętrzny spokój porównywalny do tego
jaki odczuwa rybak, który wypłynąwszy w morze z pustym ładunkiem, wraca
z pełnymi sieciami ryb i wie, że każda z nich jest dobra i smaczna.
Wiktora
Consalida bez wątpienia była nie tyle smaczna co przede wszystkim dobra. Pod
jej opieką Andrzej pozostanie w jednej całości i tego Anna bezdyskusyjnie była
pewna.
Wyciągnęła rękę po papiery leżące na skraju dębowego biurka gdy rozległo się głośne pukanie do drzwi.
-
Proszę - odparła stanowczo.
Do
pokoju weszła pielęgniarka Iza, a jej surowo ściągnięte rysy nie zwiastowały
niczego dobrego.
-
Co się znowu stało? - westchnęła tylko Anna, delikatnie masując sobie skronie
-
Niech Pani profesor lepiej sama zobaczy. Sala numer 3, izba przyjęć.
v
W przeciągu dosłownie minuty Anna zeszła z 3 pietra na dół do izby przyjęć w
duchu używając niecenzuralnych słów i przeklinając własną głupotę.
A mogłam zostać z
Andrzejem w domu.....nie, chwila nie mogłam...
Badania...ot co
!...Szlag by do wszystko trafił, chcę do Zurychu.
Weszła
do pomieszczenia mając wrażenie iż wchodzi do filmu, w którym włączono
spowolniony tryb.
Zapała
miał kamienną, niemal grobową twarz. Rysy jego twarzy pozostały bez
jakiegokolwiek wyrazu a jedynym przymiotem pokazującym jego rzeczywiste emocje,
były zwężone w jedną, cienką kreskę usta. Wyraźnie się nad czymś zastanawiał,
nad czymś co możliwe, że wprawiało go w przerażenie i powodowało ten bezruch
całej jego postaci.
Jakubek
natomiast, skakał wokół niego co chwila przytykając swoje owłosione dłonie do
twarzy tym samym pokazując swoje niebywałe przerażenie.
Rudnicka
także była tam obecna, wrzeszcząc wniebogłosy to na jednego to na drugiego, jednak
ani Zapała ani Jakubek nie reagowali na jej pokrzykiwania.
Wszyscy
troje zauważając panią profesor zastygli, wpatrując się w nią niczym podróżnik
w świętego Graala.
Slow action, please
-
Co tu się dzieje? - zapytała
Dopiero
teraz zauważyła muskularnego, nieco otyłego mężczyznę leżącego na noszach. Jego
wzrok błądził to od Jakubka to do Zapały, aż do Rudnickiej.
-Pani
profesor - zaczął Jakubek - ja nie chciałem.....to znaczy było zamieszanie....
Na zarośniętej twarzy Jakubka odbiło się piętno okropnego bólu. Tego wewnętrznego.
Teraz już chirurg niemal płakał.
-
Doktorze Jakubek, proszę uprzejmie wziąć się w garść. - rzekła surowo Anna -
Czy ktoś z zebranych mógłby mi wytłumaczyć co się tutaj stało?
Rudnicka wystąpiła z szeregu jako ochotnik i zaczęła mówić:
-
Przywieźli nam Pana Nowaka z wypadku....Pan Nowak boi się igieł wiec pani Beata
miała lekki problem z wkłuciem. Nastało małe zamieszanie .
Rudnicka
wymownie spojrzała na Jakubka i rzekła:
-
Doktor Jakubek wziął więc igłę i postanowił sam spróbować się wkłuć.
Owy
Pan Nowak w tym momencie patrzył przerażony swoimi rozbieganymi, świńskimi
oczkami na panią profesor jakby wiedząc, że zaraz nastąpi jego osobisty Sąd
Ostateczny.
- I?
-
I nie mógł. Zaczął się sprzeczać z doktorem Zapałą o to jak odpowiednio powinno
się to robić.
Rudnicka,
teraz lekko zawstydzona kontynuowała:
-
I nagle pan Nowak wierzgnął nogami odpychając doktora Jakubka.
- Wierzgnąłem instynktownie - wtrącił pacjent.
-
Wierzymy, że tak było. W każdym razie Borys został lekko odrzucony w tył tym
samym wpadając na Przemka - rzuciła okiem na przerażonych kolegów - Wraz z igłą oczywiście.
-
Dobrze, już dobrze, więc jak mniemam doktor Zapała został przez przypadek
ugodzony igłą .....w co? - zapytała pani profesor.
-
W udo.
-
No tak, oczywiście w udo. A więc, trzeba pro forma wykonać wszelkie badania,
morfologie itp. Nie stała się jakaś wielka tragedia, tak się czasem zdarza. Nie
rozumiem tylko czemu w waszych oczach, gestach widać takie przerażenie.
Morfologie doktora Zapały zrobimy....
-
Ehem...pani profesor jest tylko pewien szkopuł...- wtrąciła jej w słowo
Rudnicka
-
Jaki?
Na
twarzach zebranych w sali numer 3 przeszła fala ogólnie udzielającego się
przerażenia. Zapała blady jak trup usiadł na stojącym w rogu krześle.
-
Pan Nowak jest zarażony wirusem HIV.
Super. Niesamowite po prostu nie umiem znaleźć słów ,.,, cudo <3
OdpowiedzUsuńBez Falkowicza ten szpital zamienia się w jakieś kompletne bezkrólewie:) Anna ma wszystkiego i wszystkich dość co pokazuje wszystkim wszem i wobec. Zapała wraz z Jakubkiem i Rudnicka to jakaś banda idiotów wyrwana rodem z komedii;P Wiktoria jako jedyna nie dała się wciągnąć na ten "plan filmowy"... No nie mogę się po prostu doczekać tego nexta
OdpowiedzUsuńFlorentyna
O cholera, ale się porobiło... :D
OdpowiedzUsuńHahahahahahaah xD Omg ;p Przemek będzie miał HIVa (y) Ale dlaczego dopiero w następnej części będzie wizyta Wiki u Falka ;c Błagam pisz szybko ;)
OdpowiedzUsuńjak dotąd nie komentowałam, ale muszę przyznać że jesteście GENIALNE! :)
OdpowiedzUsuń