Znowu coś się przesunęło (próbowałyśmy to poprawiać na róże sposoby, oczywiście bezskutecznie) ale mamy nadzieję, że nie przeszkadza to w czytaniu. Zachęcamy do komentowania i ....miłego czytania :)
Stan irytacji jaki w ten upalny majowy poranek osiągnął
Andrzej, zadziwił w istocie jego samego. Nadmierna ekspozycja Słońca nad
horyzontem faktycznie zawsze powodowała u niego rozdrażnienie równe temu jakie
osiąga mrówkojad bez mrówek czy też bąkojad bez bąków. Jednakże mimo iż stan
tejże irytacji osiągnął swój punkt krytyczny, to dalej nieustannie rósł
powodując u Andrzeja to powszechne zjawisko czucia się jakoby "szprotka w
oleju".
W rzeczy samej dzisiejszy dzień był niezwykle parny i prawie
każdy człowiek mógł stwierdzić iż nie ma czym oddychać. Nawet pomimo niezwykle
komfortowego położenia szpitala - wśród gęstego poszycia zielonego listowia,
słońce i tak docierało niemal do każdego zakątka, a wszelkie termometry uparcie
wskazywały 38 stopni Celsjusza.
W ogólnym samopoczuciu Andrzeja oliwy do ognia dolewało
wszakże coś więcej. Coś czego on zwyczajnie nie mógł określić ani zlokalizować.
Coś co go zwyczajnie podrażniało a dodając do tego okropną pogodę za oknem,
stanowiło istne apogeum frustracji i irytacji.
Podszedł do okna by zasłonić zasłony po czym zirytowany
podrapał się za lewym uchem:
- Sacrebleu - syknął po francusku dając nieznaczny upust
własnym emocjom.
Zaraz to wybrał na swoim telefonie numer Adama by dopełnić
ten tak zwany upust emocji ( tu czytaj wyżyć się)
- Adam, do mnie! - powiedział stanowczo.
Z telefonu dobiegł lekki protest który jednak absolutnie nie
zraził profesora
- Nie dyskutuj ze mną! tylko raz dwa!
Po upływie kilku minut Krajewski był już w gabinecie, a jego
wejście było hucznie zaanonsowane przez trzaskające drzwi:
- Ja nie jestem twoim psem by......
- Ja mam kota jakbyś nie pamiętał - przerwał mu
- Mam to gdzieś....Kota czy psa....Jeden pies! Nie możesz
sobie ot tak dzwonić do mnie i rozkazywać mi jakbym był.....- tu Krajewski sie
zawahał nie wiedząc jak dokończyć to zdanie by miało logiczny sens
niepodważalnie broniący jego racji
- Twoim pracownikiem? Twoim podwładnym? Twoim podopiecznym?
- Andrzej przyszedł mu z pomocą znów drapiąc się tym razem za prawym uchem -
Ależ braciszku, niestety tak jest w istocie. Jestem twoim ordynatorem, starszym
o dużo stażem kolegą , krótko mówiąc po prostu Twoim szefem.
- Jesteś także moim bratem a więc chociażby dla tego należy
mi się odrobina szacunku, nie uważasz?-wykrzyknął Adam , składając ręce w
geście obrażenia.
Tak, doktor Krajewski był z osób nie kryjących uczuć i summa
summarum dzisiaj także jawne pokazywał swoje urażenie i dotknięcie tą sprawą.
Andrzej zniecierpliwiony machnął ręką po czym rzekł:
- Dobrze już dobrze. Przejdźmy do naszego istotnego
problemu.
- Najpierw mnie przeproś - uparcie rozkazał ciągle urażony
Adam.
- Słucham?
- Słyszałeś przecież. Chcę byś mnie przeprosił. Czuję iż tą
zniewagą pogwałciłeś moją godność i zwyczajnie chcę być przeproszony.
- A ja chciałbym pojechać do Norwegii i zaszyć się gdzieś na
fiordach z haremem dziewic by w ciszy i spokoju rozkoszować się urokami życia -
zakpił profesor - Ale jak doskonale wiesz nie można mieć wszystkiego.
Adam wykrzywił się nieznacznie ciągle uparcie stojąc z
założonymi rękami i czekając na oddanie broni przez Andrzeja.
Ten tylko westchnął:
- Dobrze już dobrze. Zachowujesz się jak naładowana
progesteronem kobieta ale...- widząc błysk gniewu w oczach Krajewskiego szybko
kontynuował - Przepraszam cię, faktycznie forma mojego rozkazu powinna być inna.
To się więcej nie powtórzy doktorze Krajewski.Obiecuję.
- A więc możemy przejść do meritum - Brunet rozluźnił się i
usiadł na krześle naprzeciwko biurka. - O co chodzi?
- Nasze badania lekko
się skomplikowały, a właściwie termin sprawozdania uległ znacznemu skróceniu.
- Jak to? Przecież termin sprawozdań miał być datowany na
pierwszą połowę przyszłego miesiąca - odparł zdziwiony Adam
- Tak miało być ale wczoraj miałem telefon ze Szwajcarii z
informacją, że podsumowanie ma być gotowe
za dwa tygodnie inaczej....- nawet nie chciał kończyć tego zdania. Wiedział ,
że te słowa dla niego byłyby zbyt bolesne - W każdym razie mamy mało czasu,
musimy przyspieszyć niektóre procedury. Jeszcze dzisiaj wykonasz telefony do
jednej grupy pacjentów umawiając ich na kontrolne badania, a jutro zadzwonisz
do tych z drugiej grupy.
- A na kiedy mam ich umówić?
- Na najbliżej pasujący im termin. Jak najszybciej! - syknął
poirytowany.
Dla Adama jak i dla każdego bacznie obserwującego człowieka, już powierzchownie widać było dzisiejsze samopoczucie Andrzeja. Kształtowało
się ono w głębokiej zmarszczce na czole, gniewnych ognikach w oczach i brwiach
ściągniętych do tego stopnia iż więcej się nie dało bowiem dalej już zaczynały
się oczy.
- Coś ty dzisiaj taki zezłoszczony? - zapytał teraz to
przyglądając mu się z nieukrywanym rozbawieniem
- A widzisz co się dzieje za oknem?
- Widzę. Jest piękna pogoda. Ptaszki śpiewają, słoneczko
ogrzewa, niewiasty wybiegają na ulice.
- Ja już chcę zobaczyć jak ty w taką pogodę wychodzisz na
ulicę w poszukiwaniu kobiet. Nie przeszedłbyś jednej przecznicy a już trzeba by
było cię reanimować. Nie, stanowczo nie, pogoda jest obrzydliwa, do tego chyba
coś mnie pogryzło - ponownie podrapał się za uchem.
- Nie martw się, przecież wiesz, że z raportem się wyrobimy.
My zawsze dajemy radę czyż nie?
- Tak wiem, wiem.
Krajewski wziął leżący na biurku długopis i począł się nim
bawić.
- A jak zbieranie zespołu naczyniowego? Masz już wytypowaną grupę?
Twarz Andrzeja wykrzywiła się w jeszcze większym grymasie
powodującym raptowny atak brwi na oczy w celu ich całkowitego acz niemożliwego
zakrycia.
- Szczerze powiedziawszy liczyłem, że będę mieć tutaj lepszy
narybek. Najwidoczniej się przeliczyłem-powiedział - Jakubek nadaje się
wyłącznie do trzymania jednego narzędzia w dłoniach bowiem przy większej ilości
się gubi. Najlepiej radzi sobie ze skalpelem....przynajmniej wie gdzie jest
rączka a gdzie ostrze, przez co potrafi go odpowiednio uchwycić.
Adam wyszczerzył się szeroko, kręcąc z rozbawienia głową.
Andrzej kontynuował:
- Zapała potrafi tylko robić do mnie maślane oczy, a ślini
się przy tym jak pies Pawłowa. Nie wiem czy to ma być dla mnie komplement czy
nie, ale ja boję się z tym facetem pracować. Idąc dalej hmmm...a no tak, doktor
Rudnicka, blondyneczka strzelająca estrogenami jak z armaty i wiecznie krzywiąca
się na mój widok jakby miała porażenie nerwu twarzowego. Gdy w grę wchodzi
appendektomia radzi sobie doskonale, ale nawet przy tym z Jakubka wychodzi
istny Nostradamus, natomiast jeśli chodzi o zachowanie trzeźwego umysłu w
momencie zagrożenia, spokoju ducha acz stanowczości w działaniu, doktor
Rudnicka plasuje się u mnie na samym dnie.
- Powiedz mi, ty z nią spałeś kiedyś?
- Ooo przepraszam, w tym akurat była dobra - rzekł
rozbawiony -Tutaj nawet nie będąc człowiekiem obiektywnym, muszę stwierdzić, że
na TYM doktor Rudnicka się naprawdę zna. Pokuszę się o stwierdzenie, że
wychodzi jej TO znacznie lepiej niż appendektomia.
Profesor uśmiechnął się delikatnie acz złośliwie przez co
nie wiadomo było czy ostatni komentarz był ironią czy suchą prawdą. A może tym
i tym.
-No więc
widzisz...sami idioci.- westchnął podsumowując całą swoją myśl.
Adam pokręcił tylko głową i bacznie spoglądając na Andrzeja
rzekł:
- No a doktor Consalida? Zdolna, ambitna, opanowana,
wiedząca czego chce. Świetny chirurg. Wiesz, w jej przypadku pokuszę się nawet
o stwierdzenie, że ma głowę na karku.
Andrzej łypnął tylko spode łba na brata odczuwając niemiłe
pieczenie żeby nie powiedzieć istny swąd w okolicy części lędźwiowej
kręgosłupa. Choć było i tak niesamowicie parno teraz miał wrażenie iż w pokoju zrobiło się nagle jak w istnym
piekarniku.
Adam kontynuował :
- No wiesz poza tym patrząc z całkowicie męskiego punktu
widzenie Wiktoria to niezwykle atrakcyjna kobieta - spojrzał badawczo na
Andrzeja wiedząc, że z tym faktem nie może się nie zgodzić. Ponadto chciał wybadać jego reakcje i wyrobić sobie odpowiedni
pogląd na stosunek brata do swojej przyjaciółki.
Andrzej czując okropne gorąco przebiegające wzdłuż
skroni aż do potylicy mruknął:
- Masz rację doktor Consalida to wspaniały chirurg i chyba
jako jedyna z całej tej polskiej swołoczy się nadaję.
- Tylko tyle? Nie mów że ci się nie podoba. Przecież cie
znam....nie po to ją szykanowałeś bite trzy miesiące żeby teraz zluzować że tak
powiem te utworzone więzy - uśmiechnął się jadowicie - Co do kobiet Andrzejku
to ja znam wszelkie twoje metody podrywu. Mało tego wiem dokładnie na jakie
klasy dzielisz kobiety.
- Ah tak ? A więc na jakie Adasiu? - zapytał profesor
- A no na te jedno- nocne , nie warte zapamiętania.... przede
wszystkim chyba dlatego, że były jedno-nocne.
- Bo gdy kobieta oddaję ci to co najcenniejsze pierwszego
dnia znajomości to na pewno nie jest warta zapamiętania - wtrącił profesor -
Chociaż trzeba brać pod uwagę fakt iż przy mnie nawet wiele szanujących się
kobiet traci głowę...także...
- Dobrze, dobrze...zrozumiałem. Idźmy dalej. Kolejna klasa -
kobiety jedno-nocne ale warte zapamiętania . Tu chyba wiadomo czemu są warte
zapamiętania pomimo że były jedno-nocne.
- To się rozumie samo przez się. Niewiarygodnie wysokie
libido prowadzące do rozkoszy bezsprzecznie wartych zanotowania.
Andrzej uśmiechnął się bezwiednie, rozmarzając się dzięki
czemu przynajmniej na sekundę zapomniał o tym skwarze i swoim dzisiejszym samopoczuciu. Niestety tylko na sekundę.
- Tak, tak zgadzam się. Dalej kobiety klasy średniej, które
chcą najpierw być poznane od strony psychicznej nie fizycznej. Dopiero później
otwierają wrota własnej fizyczności - Krajewski wyszczerzył się na co profesor
pokiwał głową i odparł:
- Tak, to niezwykle nudna klasa.
- Taką jest w istocie. No i dochodzimy do klasy wysokiej.
Nastąpiła chwila pauzy, która według Krajewskiego miała
stopniować napięcie. Nie wyszło mu to jednak bowiem Andrzej jedynie zaczął
wiercić się na krześle i ,w oznakach swojego zniecierpliwienia, drapać się
niemiłosiernie za prawym uchem.
- No mów wreszcie!
- Klasa wysoka....jak sama nazwa wskazuje jest wysoka.
- No co ty nie powiesz - odparł sarkastycznie
- Kobiety z tej klasy są ambitnymi i niezwykle ceniącymi się osobami - kontynuował Adam -
Znają poczucie własnej wartości, mierzą wysoko. A facetów i związki stawiają
zdecydowanie niżej niż własną karierę. Możliwie że właśnie dlatego tak imponują
nam facetom....Przy tym wszystkim są zniewalająco piękne. Dla nich facet jest w
stanie robić rzeczy których nigdy nie robił. Jak mniemam są oszałamiającymi kochankami,
a kto raz wpadnie w ich sidła już nigdy więcej nie będzie chciał się wyplątać -
spojrzał poważnie na niego - Aaa i najważniejsze....takich kobiet na świecie
jest bardzo mało, myślę że tylko garstka.
Na te słowa profesor pokiwał tylko głową
- A może zrobiliśmy
błąd kiedy jeszcze wybieraliśmy twoją drogę życiową ? Może ty powinieneś być
psychologiem albo seksuologiem? O tak! W tym z pewnością byś się spełniał.
- Nie zbywaj mnie, jeszcze nie skończyłem. Teraz tylko
pozostaje pytanie , w której z tych grup lokujesz Consalide?
- Nie wiem, nie spałem z nią. Poza tym zbyt sobie ją cenie
jako chirurga - wzruszył ramionami.
Chociaż wiedział iż było to kłamstwo starał się dobierać
odpowiednie maski by ukryć tą ciągle powiększającą się słabość tworzoną w swym
sercu do tej w istocie uroczej, rudowłosej lekarki.
Nie tylko piękną, ale po wielu już przeprowadzanych razem
zabiegach niezwykle zdolna, zaimponowała Andrzejowi na linii na której nie
spodziewał się, że jakakolwiek jeszcze kobieta prócz Anny mu zaimponuje. A
jednak, doktor Consalidzie się udało.
- Ha! Zaczerwieniłeś się! Spłonąłeś rumieńcem! Spiekłeś
przysłowiowego raka!
- Twoje zachowanie jest zgoła dziecinne Adamie.
Faktycznie policzki Andrzeja przybrały odcień żywej
czerwieni a na czole zaczęły się zbierać malutkie, perliste kropelki potu.
-Ty ją klasyfikujesz do klasy wysokiej - ucieszony Adam
podniósł się z krzesła i jakby dumny z własnego odkrycia skrzyżował ręce w
geście triumfu.
- Nie mogę już tego słuchać. Gwarantuje ci iż w mojej klasie
wysokiej znajduje się tylko Anna. Zawsze była tylko ona. Jest. I będzie.
- People change Andrzeju. People change....- podjudzał go
dalej Adam.
Już mocno zniecierpliwiony profesor wstał, otworzył
największą szufladę w biurku i począł coś w niej nerwowo szukać.
- Co robisz?
-Idę poćwiczyć w sali rehabilitacyjnej. Muszę się porządnie
wypocić by wywalić z siebie wszelkie toksyny i głupoty któreś mi nagadał.
Zaraz znalazł swoje szorty , wstał i ruszył do drzwi.
Krajewski także wstał i podążał za nim co chwila mówiąc:
- People change....people change...
v
Jeszcze 10 - pomyślał wykonując czwartą serię pompek. Nie licząc
jego samego szpitalna sala rehabilitacyjna była
pusta. Lubił tu przychodzić. Miał wrażenie, że jest to jedne z tych nielicznych miejsc gdzie człowiek poprzez ćwiczenia fizyczne może wyrzucić z siebie to wszystko co zalega w wszelkich tkankach jak i w duszy. Przez fizyczne ćwiczenia do oczyszczenia.
Podniósł się z podłogi
masując obolałe mięśnie łydek. Od zawsze uważał
ze tężyzna fizyczna to podstawa jeśli chce sie wytrzymać
długie godziny na sali operacyjnej. A kto jak kto ale ja muszę być najlepszy - uśmiechnął sie sam do siebie na te myśl,
kładąc sie na ławeczce
do robienia brzuszków.
- Dobra Andrzej, cztery serie i
kończymy. Bez pracy nie ma kołaczy
-powiedział do siebie na głos czując
jak mięśnie napinają się przy każdym spięciu.
v
- Przepraszam pani Izo, nie wie Pani gdzie jest profesor
Falkowicz ? - Rudowłosa
podeszła do pielęgniarki niosąc w rękach
pokaźny plik dokumentacji medycznej
-
A była Pani doktor w zabiegowym? - kobieta
uśmiechnęła sie życzliwie opierając
się o recepcyjne biurko.
-
Byłam wszędzie, w gabinecie, w zabiegowym,
sprawdziłam w rozpisce czy czasem nie ma jakieś
operacji...- rzuciła dokumentacje na biurko - wygląda na
to, że profesor Falkowicz poleciał pierwszym wolnym lotem na Marsa....-
odparła sfrustrowana pocierając skronie - Szkoda tylko, że zanim
odleciał nie zabrał tych papierów. Męczyłam
się nad nimi z 2 h.....
-
W takim razie proszę je tu
zostawić, pani doktor. Jak tylko zobaczę
profesora to mu wszystko przekaże, obiecuję
-
Dziękuje bardzo ale wolałabym
mu osobiście przekazać.
- Może Pani spróbować
zapytać profesor Schultz - pielęgniarka wskazała ręką
na idącą korytarzem panią chirurg.
Rudowłosa chwyciła karty i pognała w kierunku lekarki.
- Pani profesor przepraszam że zawracam głowę
ale nie mogę znaleźć profesora Falkowicza. Szukałam
go niemal wszędzie...miałam mu
przekazać dokumentacje - wydyszała patrząc na
nią błagalnie.
Profesor Schultz zlustrowała
ją życzliwym acz ździebko ironicznym wzrokiem, wpisanym chyba na
trwale w jej naturę.
-
Skoro nigdzie nie ma profesora to wnioskuje, że
zaszył się w sali rehabilitacyjnej - rzeka z rozbawieniem obserwując zmachaną Consalide -Pewnie oddaje się fizycznym przyjemnościom pracując
nad swoją muskulaturą - dorzuciła uśmiechając się.
- Znaczy, że...ćwiczy?
- Tak, pani doktor, to właśnie
miałam na myśli....proszę zejść
na piętro i sprawdzić. Najpewniej tam Go Pani znajdzie-
odwróciła się na pięcie i ruszyła
w drugą stronę korytarzem.
-
Dziękuje bardzo - mruknęła rudowłosa
patrząc na odchodzącą lekarkę.
v
Na ćwiczenia mu się zebrało-
pomyślała wchodząc do szpitalnej sali rehabilitacyjnej.
Omiotła wzrokiem pomieszczenie dostrzegając
postawną postać profesora w kącie. Leżał
na ławeczce robiąc brzuszki co chwila wzdychając
i stękając z wysiłku. Spojrzała uważnie
raz...by już więcej nie patrzeć.
Cholera....On jest prawie nagi.
W istocie profesor oprócz krótkich
szortów nie posiadał nic na sobie. Była
to jedyna zdobiąca go teraz garderoba, która
jak się Wiktorii wydawało, opinała te rejony ciała, których
opinać nie powinna.
O mój Boże...
W gruncie rzeczy, na domiar złego, oprócz ciasnych acz seksownych szortów,
profesora zdobił także doskonale wyrzeźbiony
tors, po którym teraz jak po torze wyścigowym ściekały
perliste kropelki potu by następnie zginąć gdzieś w bliżej nieokreślonym
miejscu w okolicy bioder i...łona.
Tak właśnie,...takie spostrzeżenia
zobaczy kobieta raz tylko lustrując cały obrazek. W rzeczy samej zobaczyła
to także i Wiktoria, a ten wizerunek Andrzeja speszył
ją do tego stopnia iż pierwsze co zrobiła
to odwróciła wzrok. Chęć
ucieczki zwalczyła...bo tak naprawdę
uciekać nie chciała. Przeciwnie, odczuwała
przemożną chęć by bliżej przyjrzeć się
tym ściekającym kropelkom potu jakoby nagle ginącym
gdzieś w okolicach doskonale wyrzeźbionych pachwin......
Niech to szlag! Cholera Consalida, ogarnij się!
To przecież Twój szef!
-Yhm Yhm - Rudowłosa
nieznacznie chrząknęła podchodząc bliżej.
Uniósł głowę i podparł się na rękach.
-
A dzień dobry Pani doktor. W czym mogę Pani służyć?
- Ehem ekhem - odchrząknęła nieznacznie gdy podniósł
się. - Miałam
Panie Profesorze przekazać Panu obiecaną dokumentacje
medyczną..... z tego co pamiętam bardzo Panu zależało aby otrzymać ją
jak najszybciej - dodała starając sie nie patrzeć
na półnagiego lekarza.
Chirurg podszedł
do kąta biorąc leżący na torbie ręcznik.
- Miło mi ze tak przykładnie
wywiązuje się Pani ze swoich obowiązków - przybliżył
sie do niej wycierając spocony tors.
Jasna cholera.....nie
patrz Consalida.- Położę na oknie - odparła
podenerwowana kładąc papiery na parapecie.
Andrzej badawczo ją obserwował a zauważając, że w wyniku jego niekompletnego stroju,
jest speszona ,na jego twarzy pojawił sie triumfalny uśmieszek.
Postanowił działać. Podszedł do lekarki
tak, że teraz stali twarzą
w twarz .
W tej chwili już Wiktoria nie mogła
nie patrzeć na te drobne kropelki czyniące sobie z tego seksownego torsu tor wyścigowy,
na czarujący uśmiech uwydatniony
przez urocze dołeczki w kącikach
ust ...nie mogła nie poczuć tego
jego męskiego zapachu.
Męskiego zapachu? Co jest do
cholery?....Anyway...
Faktycznie, nie mogła mu się oprzeć.
Naraz profesor troszeczkę spoważniał i przybliżył
się jeszcze bliżej, zarzucając
sobie ręcznik przez ramię.
Wiktoria odgarnęła niesforny kosmyk włosów
z twarzy rzucając mu wyzywające spojrzenie.
- Myślę, że stoi Pan Profesor troszeczkę
za blisko - odparła odważnie patrząc mu
prosto w oczy.
- Peszy Panią Doktor moja osoba?- uśmiechnął
się zadziornie jeszcze nieznacznie
zmniejszając dzielącą ich odległość.
- Pochlebia Pan sobie.......Panie Profesorze-
twardo zerknęła na Falkowicza starając się nie pokazywać
wzrastającego w niej zmieszania wywołanego bliskością
chirurga - Uważam, że to nie jest miejsce i pora na
takie gierki.
- Jakie gierki ,Pani Doktor, nie wiem o czym Pani
mówi? - zrobił udawaną minę niewiniątka.
-
Widzę ze nie oszczędza
się Pan - Consalida ściągnęła brwi tym pytaniem stanowczo zbaczając
z niebezpiecznych dla niej tematów.
-
Za urodę trzeba płacić
Pani Doktor
-
Radziłabym jednak uważać,
w Pana wieku serduszko może nie wytrzymać.
-
Mam mocna serce droga Pani, odporne na wszelakie
wstrząsy i fizyczne przeciążenia.
-
W to nie wątpię - odparła rozbawiona dalej stojąc
w miejscu i się nie wycofując.
- Zresztą gdyby mi padło serduszko, mógłbym
liczyć na jakąś pomoc z Pani strony......jakaś
mała reanimacja? - Rudowłosa wywróciła oczami uśmiechając
się serdecznie. Andrzej odwzajemnił uśmiech patrząc
na nią z nieukrywaną życzliwą nonszalancją. W
jego oczach, po raz kolejny, Rudowłosa dostrzegła to
ciepło i delikatność, które na ślepo szukać u
profesora w codziennych sytuacjach w pracy. Rzeczywiście
Andrzej bardzo rzadko tak patrzył na kobiety. Traktując
prawie wszystkie w sposób przedmiotowy jak gdyby zamykał
te swoje spojrzenia w skrzynce z mosiężną kłódką, a otwierał
jedynie dla osób wyjątkowych. Taką osobą
była Anna i właściwie zdał sobie
sprawę, że powoli staję się
nią Wiktoria....
W tym momencie do sali wpadła
Agata zastając lekarzy w dwuznacznej sytuacji. Szybko oceniła
całą scenę pozwalając
sobie na wysnucie mocnych i niezatapialnych wniosków: W
porządku, to nie wygląda dobrze pomyślała patrząc na zamieszaną Wiktorię
stojąca cal od półnagiego Falkowicza. Bardzo niedobrze.
-
Przepraszam powinnam zapukać...
-
Powinna Pani - odrzekł chłodno
Profesor
Zawstydzona Consalida odsunęła się od chirurga nie patrząc
na przyjaciółkę.
-Właściwie Wiki to cię
szukałam......Chciałam zapytać
czy.....- Rudowłosa nie dała jej dokończyć. Mruknęła tylko: Ma pan całą
dokumentacje na parapecie;złapała blondynkę pod rękę i pośpiesznie opuściła
sale.
-
Ahhh te kobiety.
Dopiero na korytarzu Ruda wypuściła
Agatę z mocnego uścisku. Pewnym krokiem ruszyła korytarzem. Woźnicka za nią starając się dotrzymać jej
kroku.
-
Możesz mi wytłumaczyć
co to miało znaczyć?
-
Zamilcz, proszę cię.
v
Z kolejnym
dniem pogoda postanowiła zlitować się nad wszystkim cierpiętnikami z Warszawy i
okolicznych terenów, obniżając temperaturę ze stopni 38 do 34. Miała gest.
Wiktoria
jednak nie była takim cierpiętnikiem. Gorące upały stanowiły dla niej namiastkę
Hiszpanii i wspomnienie dawnego, beztroskiego życia wśród zatłoczonych targów
pełnych owoców morza i najróżniejszych oliwek, które Consalida tak uwielbiała,
zielonych parków porośniętych przez palmy i drzewka mandarynkowe oraz miłych i
życzliwych ludzi. Na Polskim bazarze egzotyczne przysmaki nie wyglądały, a na
pewno nie smakowały tak dobrze, w parku mogła jedynie dostać szyszką w głowę od jakieś niepoczytalnej wiewiórki, a ludzie narzekali tutaj dosłownie na
wszystko.
Czasami sama
nie wiedziała czemu porzuciła tamto życie. Nie, nie porzuciła. A na pewno nie z
własnej woli. Matka i ojciec nie
potrafili sobie już po prostu poradzić, więc wybrali opcję, która pozwoliła
uciec od problemów. Co poniekąd przyniosło zamierzony rezultat.
Wiktoria
pociągnęła łyk, zimnej już herbaty. Czy żałowała? Nie, a przynajmniej nie
teraz. Na samym początku miała ogromny żal za to, że wywieziono ją do tego
smutnego, zimnego kraju pełnego tak nieżyczliwych ludzi. Ale i ona wtedy dała
wszystkim nieźle w kość. A z czasem… wszystko się ułożyło. Pomimo ciąży udało
jej się ukończyć szkołę i pójść na studia. Poznała Przemka i Agatę, rozpoczęła
pracę w Leśnej Górze. W końcu zaczęła się naprawdę realizować.
Wiktoria zauważyła, że z drugiego
końca stołu przygląda jej się Irena. Jak zawsze pozwalała sobie na cichą obserwacje,
nigdy jednak nikomu nie przeszkadzała, gdy zatracał się w swoich własnych
przemyśleniach. Czasem Consalida odnosiła wrażenie, że ta kobieta czyta z
ludzkich oczu, jak z otwartej księgi.
-Wybacz, zamyśliłam
się. – Ruda uśmiechnęła się przepraszająco.
-Nie szkodzi, właściwie nie mówiłam nic
szczególnie ciekawego.
Obie kobiety, przez chwilę, w ciszy
popijały zawartość swoich kubków. Irena spojrzała na zegar wiszący nad wyjściem
z kuchni i westchnęła cicho. Ponownie zawiesiła swoje spojrzenie na nieobecnej
Wiktorii.
-Jest 8:27,wiesz?
-Wiem. Spokojnie,
pilnuję czasu.
-Jasne. - Niklińska wzruszyła tylko
ramionami
Wiktoria uśmiechnęła się lekko.
Siedząca przed nią stażystka była dla niej ostatnio kimś w rodzaju matki
pilnującej żeby jej dziecko nie spóźniło się do szkoły, a przy okazji nie
zapomniało swojego śniadania. Przez wydarzeniach ostatnich dni, które
właściwie zawsze miały związek z Falkowiczem, stała się strasznie roztargniona i
często nieobecna. Chyba nigdy tyle nie rozmyślała nad swoim życiem, jak właśnie
w ostatnich dniach. Boże, co ten człowiek
ze mną zrobił?
-Dziewczynki… zróbcie mi kawy, co? Jestem padnięty.
Do przybytku
jakim niewątpliwie jest hotel rezydentów wszedł nie kto inny jak sam Adam
Krajewski, który po nocnym dyżurze prezentował się odrobinę nieświeżo, ale
mimo wszystko nadal trzymał fason. Wiktoria wyrwana ze swoich przemyśleń,
wstała i podeszła do ekspresu. Irena nie zaszczyciła Adama nawet spojrzeniem. Od
momentu, kiedy Krajewski naskoczył na nią gdy ogłosiła wszem i wobec całemu
światu (który ograniczał się wtedy jedynie do niej samej, Adama oraz Wiktorii),
że jest bratem Falkowicza ich i tak niezbyt bliskie relacje uległy znacznemu
ochłodzeniu. Nie żeby któreś otwarcie okazywało sobie wrogość. Adam, jak to
Adam przeszedł z tym wszystkim do porządku dziennego, Irena zaś jak sama to
określiła „nie narzucała mu się ze swoim towarzystwem”, co w praktyce oznaczało
mniej więcej tyle co olewanie obecności Adama i odpowiadanie na pytania jedynie
gdy było to konieczne. Wiktoria kręciła tylko głową na ich zachowanie, ale
wyglądało na to, że ani Krajewski, ani Niklińska nie zaprzyjaźnią się ze sobą.
A przynajmniej nie w najbliższym czasie.
-Nie lepiej żebyś się położył do
łóżka? Nie wiem czy jeszcze pamiętasz, ale kawę pijemy po to żeby wytrzymać na
dyżurze, który w twoim przypadku już się skończył. – Wiktoria wyjęła z szafki
ulubiony kubek Adama z napisem „like a boss”.
-Ja jeszcze się nie
kładę, muszę coś załatwić dla Falkowicza… a do tego potrzebny jest mi
całkowicie trzeźwy umysł! – Adam spojrzał na Wiktorią z powagą.
-Krajewski, słowo
„trzeźwy” to dla twojego umysłu oksymoron.
Adam
roześmiał się, próbując jednocześnie wyplątać się z krótkiej, skórzanej kurtki po
czym udał się do swojego pokoju. Irena zdobyła się jedynie na delikatny
uśmiech. Wiktoria zaś wróciła do przygotowywania kawy.
Jak widać zmiany zachodzą nieubłaganie nie
tylko na zewnątrz pomyślała Wiktoria z niejaką nostalgią, widząc jak
zmieniło się jej dotychczasowe życie. Ten rok miał być w końcu pełen zmian,
choć nie przypuszczała, że tak wiele rzeczy zostanie zastąpionych czymś nowym. Przede wszystkim egzamin
specjalizacyjny. W końcu zostanie pełnoprawnym lekarzem, czego nie mogła
doczekać się odkąd zaczęła staż w Leśnej Górze.Bycie rezydentką niosło ze sobą poniekąd jeszcze pewną beztroskę. Osiągnięcie
tytułu pełnoprawnego lekarza zaś… gdyby została w Leśnej Górze to wiele by się
nie zmieniło, ale przecież nikt nie powiedział, że jest tam jakoś szczególnie
uwiązana. No może jednak odrobinę,
pomyślała lekko rozbawiona w końcu nie
jesteś w ogóle pozbawiona sentymentalności. No i ludzie którzy tam pracują…
tego nie da się zastąpić niczym.
Co do ludzi zaś tu też
zaszły pewne zmiany. Przede wszystkim „święta trójca” jaką tworzyła ona, Agata
i Przemek, powoli, ale i skutecznie rozpadła się na duet i Wiktorię w roli
solistki. Woźnicka rzuciła się ostatnio w wir pracy i przygotowań do egzaminu
specjalizacyjnego. Po nieudanym pseudo-małżeństwie i jej epizodami z
Latoszkiem, jak na razie dała sobie spokój jeśli chodzi o jakiekolwiek bliższe
relacje z mężczyznami. Niestety odbiło się to też na ich przyjaźni. Ostatnio to z Przemkiem rozmawiała o wiele częściej niż z nią. No właśnie, a
jeśli chodzi o Przemka to i coś między nimi zmieniło się nieodwracalnie. Nie, to właściwie zaczęło się już wcześniej,
kiedy się z nim rozstałam. Niby zostaliśmy przyjaciółmi, ale pojawiało się coraz
więcej sytuacji, kiedy się ze sobą nie zgadzaliśmy albo rzeczy o których
przestaliśmy sobie mówić. Wiktoria wiedziała, że mocno nadwyrężyła zaufanie
Zapały, ale starała się je za wszelką cenę odbudować. Jednak dopiero teraz
zdała sobie sprawę, że utraciła je bezpowrotnie. Nie mogła go za to winić, ale
z drugiej strony miała też do niego żal, że wtedy nie próbował nawet zrozumieć
dlaczego postąpiła tak, a nie inaczej.
No cóż...people change.
v
Andrzej wrócił do domu wczesnym porankiem po 24 h mozolnego
dyżuru. Wrócił z humorem zdecydowanie gorszym, o ile to możliwe, niż z tym z
którym wstawał dnia wczorajszego do pracy.
Było mu gorąco, odczuwał nieprzyjemnie pulsujące bóle w
okolicach skroni, do tego teraz całe ciało swędziało go niemiłosiernie. I nawet ostatnie tak "miłe" ćwiczenia nie pomogły. Skutkiem powyższych objawów profesor wparował do kuchni z ogólną miną cierpiętnika i przekazem: Dajcie
mi wszyscy święty spokój!.
Anna siedziała przy stole czytając gazetę i popijając kawę.
Ubrana była jedynie w czarną, niezwykle skąpą, czarną tunikę, która w swoim
zamierzeniu, biorąc dodatkowo pod uwagę modelkę, przyciągała i zniewalała swoim
powabem.
Zauważając wchodzącego Andrzeja, zawahała się i odstawiła
kubek z kawą ponownie na blat :
- O rany - mruknęła.
- Co jest? Patrzysz na mnie jakbyś zobaczyła ducha -
podrapał się po plecach krzywiąc się przy tym z ogólnego stanu dyskomfortu jaki
odczuwał we wszystkich swoich postronkach.
- Dobrze się czujesz? Widziałeś się w lustrze? - zapytała z
troską.
- A kto w taką pogodę czuje się dobrze? Nie, czuję się
fatalnie....wszystko mnie swędzi - i znów chciał się podrapać jednak Anna
wstała z krzesła, podeszła do niego i złapała za rękę.
- Zdejmij koszulę - poleciła.
- Doprawdy Anno masz w taką pogodę ochotę na igraszki? -
rzucił kpiąco.
Zdjął jednak koszulę i wypiął nieznacznie plecy tak aby Anna
mogła je dokładnie obejrzeć.
- Andrzej...ty masz Varicelle.
- Wybacz kochanie ale nie mam w głowie nazw wszystkich
jednostek chorobowych.
- Idź do lustra - poleciła wyjmując ze swojej torebki małe
lusterko i dając mu - Zobacz swoje plecy.
Zrobił tak jak mu nakazała. Stanął plecami do lustra w
swojej garderobie odpowiednio ustawiając małe lusterko. Dzięki temu mógł zauważyć
drobne, czerwone krostki już obficie zdobiące jego barki i lędźwia.
- Andrzej,ty masz ospę wietrzną.
Spojrzał na nią krótko po czym warknął wściekle:
- Kur*wa mać.
Ola&Ewelina
Świetna część. Jakbyście mogły wyjaśnić, co znaczy "Sacrebleu" i "people change"?
OdpowiedzUsuńSacrebleu to coś w rodzaju psiakość albo psiakrew, a people change to mi sie wydaje, że "ludzie przemijają"
UsuńJakie przemijają - to bez sensu.....Z kontekstu widać, że chodzi o "ludzie się zmieniają"
UsuńFaktycznie wcześniej chciałyśmy zrobić jakieś przypisy do niektórych słów ale z racji tego , że jest to publikowane w formie jednej strony, byłoby to po prostu niewygodne aby każdy czytelnik zawsze przesuwał wskaźnik i latał na sam koniec opowiadania by sprawdzić jakieś słowo. Gdyby było to w formie książkowej tzn. poziomo to nie byłoby problemu. W każdym razie ciągle kombinujemy jakby zmienić układ bloga by dodać przypisy.....i może by były przewijane strony;) ale to dosyć wysokie progi informatyki.....nie dla nas .....powiedziałabym raczej, że dla informatyka. Zobaczymy;)
UsuńSacrebleu to takie "subtelne przekleństwo" we francuskim oznaczające właśnie psiakość czy też psiakrew bądź niech to diabli.
Marthson ma rację...people change to po prostu "ludzie się zmieniają"
Pozdrawiam
Ola
hahha :D ŚWIETNE , GENIALNE , FENOMENALNE ITD......CO MI ZOSTAŁO NAPISAĆ?......Więcej się nie da. To jest po prostu boskie....WSZYSTKO.....Tak dopracowane ,aż brak mi słów. Jesteście najlepsze ,tyle mogę napisać. Wasze dzieła to prawdziwe cuda. Uwielbiam to opowiadanie ,wręcz się od niego uzależniłam. Szkoda ,że tak rzadko dodajecie ,lecz warto czekać. Każda część jest coraz lepsza ,pełna humoru ,po prostu GENIALNA !!! Mogłabym rozwodzić się godzinami nad tą częścią ,waszymi pomysłami i geniuszem tworczym ,ale po co ? Wy to wiecie . JESTEŚCIE THE BEST i tyle. Piszcie ,dziękuję wam ,że mogę to czytać. No i jeszcze te odrobiny FaWi - piękne...milion razy lepsze ,niż w serialu. Wy byłybyście o wiele lepszymi scenarzystkami ,założę się ,że oglądalność by wzrosła. Wasze postaci są takie realistyczne ,prawdziwe i lepiej wykreowane ,niż serialowe. Wasze pomysły i ta historia to CUDO. PISZCIE I DODAJCIE SZYBCIEJ NEXT"A.
OdpowiedzUsuńFanka waszej twórczości
Marthson
Marthson :
UsuńTakie komentarze stanowią dla nas największą nagrodę i motywują do dalszego pisania.
To my Ci dziękujemy, że dalej czytasz to opowiadanie i nieprzerwanie komentujesz. Naprawdę to niezwykle człowieka mobilizuje:)
Pozdrawiam
Ola
P.S. A scenarzystą pewnie, że chciałoby się być....pewnie, pewnie ;).....Jeszcze raz dzięki.
Na to opowiadanie mogłabym czekać całe wieki, ale i tak żadne by was nie przebiło:)) To co pokazałyście w tej części przechodzi moje pojęcia. Postacie idealnie oddają stan swojego ciała i ducha. A do tego dochodzą jeszcze te zalążki FaWi. Coś mi jednak chodziło po głowie, że Andrzejek jest na coś uczulony, ale że ma ospę wietrzną to bym się nie kapła xDD Czekam na kolejne DZIEŁO SZTUKI!!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńFlorentyna
Boskie <3 Kocham tą scene na sali rehabilitacyjnej ^.^ Wreszcie coś ich zaczyna łączyć ;3 Mam nadzieje, że dasz więcej takich ich wspólnych scen. I z tą ospą wyjechałaś xD Jestem bardzo ciekawa kolejnej częsci co do FaWi ;) Proszę o next jak najszybciej.
OdpowiedzUsuńŚwietna część *,* To spotkanie w rehabilitacyjnej xD Ospa, wow :P Ogólnie podziwiam was za bardzo realistyczne postacie i ciekawy sposób pisania :) Czekam na nexta ;**
OdpowiedzUsuńSuper. Kocham ten koniec <3 Kiedy w końcu Wiki i Falko będą razem ?
OdpowiedzUsuńHahahaha... Ospa? W jego wieku to bardzo niebezpieczne! Podoba mi sie ten wątek nawet bardzo..... Czekam z niecierpliwością na next ;)
OdpowiedzUsuń