sobota, 30 maja 2015

XXXII "Spacerek"



Mężczyzna uchwycił dłoń kobiety i ścisnął dając wrażenie ptaka zamkniętego w małej klatce. Ptaszka, który nie może podziwiać świata ale też nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo i życie może trwać mu na kreatywnych godzinach kontemplacji. Mężczyzna przycisnął dłoń kobiety do własnych ust i począł obsypywać ją pocałunkami. To znak, że życie ptaszka będzie szczęśliwe bo właściciel darzy go uczuciem.
Andrzej upił gorzki łyk espresso. Przyglądając się zakochanej parce w kącie Starbucksa poczuł się troszkę niepewnie. O siódmej już był na lotniku Johna.F.Kennedy'ego, miał więc troszkę czasu by wskoczyć na poranną małą czarną i zastanowić się nad swoją przemową. Kiedy jednak zobaczył zakochaną parę szybko zwątpił w sens słów, które chciał przekazać Wiktorii.
To będzie ciężki lot - pomyślał upijając kolejny gorzki łyk gęstego espresso.

Andrzej prosto z lotniska wziął taksówkę i pojechał do Leśnej Góry, do hotelu rezydentów po drodze kląć głośno i narzekając dlaczego to taksówki nie są wyposażone w klaksony, a w centrum Warszawy są korki. Jakby cały świat nagle sprzysięgał się przeciwko niemu.
Gdy już dojechali na miejsce taksówkarz odetchnął z ulgą, a on sam nie patrząc ile wyjmuje z portfela i komu właściwie ową trzęsącą ręką daje pieniądze, rzucił wychodząc kilka zlepionych ze sobą banknotów na przednie siedzenie i pognał w kierunku hotelu.
- A Pana bagaże? - zapytał uradowany taksówkarz widząc na ile dana mu kwota opiewała.
Chciał zdążyć, być jak najszybciej przy niej, jakby nagle zdał sobie sprawę, że ona stanowi remedium na wszystkie jego dolegliwości.
To były setki - pomyślał gorzko Andrzej będąc już przy drzwiach i odwracając się by spojrzeć na samochód stojący przy bramie - Cholera, to były setki.
- Niech Pan wypakuje - rzucił -  i zostawi przy bramie!
- Się robi Panie kolego - krzyknął rozochocony - Już się robi.
Andrzej zadzwonił do domofonu. Po kilku sekundach drzwi się otworzyły.
Otworzyła Agata. Agata Woźnicka.
- Pan Profesor? - zapytała zdziwiona - Już Pan wrócił z urlopu?.
Andrzej minął ją w drzwiach bez słowa i już wchodził na górę. Należy stwierdzić, że to ewidentnie było niegrzeczne.
Woźnicka tylko pokiwała głową:
- No tak, oczywiście - westchnęła - Wiktoria jest na górze. Proszę naturalnie czuć się jak u siebie w domu.
Andrzej nie pukając wszedł do pokoju, zastając  Wiktorię przy pakowaniu dużej, beżowej walizki. Z początku spojrzała zdziwiona.
Andrzej z furią trzasnął drzwiami. Trzeba wiedzieć, że w przemowie nie było furii, Andrzejowi jednak z chwilą zobaczenia ukochanej wszystko się pomieszało:
- Do Krakowa ! - zaczął z przekąsem - Zachciało Ci się nagle zwiedzać Wawel?
Wiktoria głośno westchnęła:
- No tak...mogłam się spodziewać, że Ci powie. To przecież oczywiste...to Twój brat.
Andrzej w nerwowym tiku potarł podbródek.
- Chciałaś uciec - krzyknął - Jak mogłaś mi o tym nie powiedzieć! Gdyby nie Adam, siedział bym tam w Nowym Yorku, nic nie wiedząc podczas gdy TY zmieniasz sobie swobodnie miejsce zamieszkania. - krzyczał dalej - O wszystkim sama zadecydowałaś tak? Ja i moje zdanie już w ogóle sie nie liczy!
Potok żalu, wściekłości i smutku wezbrał w nim jak podnosi się poziom morza i okolicznych rzek w czasie przypływu.
Teraz to Wiktoria oburzyła się i już ze łzami w oczach trzasnęła walizką o podłogę. Wszelka jej zawartość ; uprzednio jeszcze bezpiecznie spoczywająca w walizce na łóżku ; teraz porozsypywała się po podłodze. W tym bielizna, która  spadła przy nogach Andrzeja.
- A ty poinformowałeś mnie o tym, że chcesz odebrać sobie życie?  - fuknęła - Uwzględniłeś mnie w swoich planach? Nawet nie zostawiłeś listu pożegnalnego.! Myślałeś tylko i wyłącznie o sobie! - krzyczała dalej - Ty pieprzony egoisto! Cholerny furiacie ! Jestem dorosła i nie muszę pytać się Ciebie o zdanie czy mogę lub nie gdzieś wyjechać!
Na te słowa Andrzej sposępniał. Dostrzegła, że w oczach zebrały mu się łzy wielkości grochu. Zawsze zgrywał twardziela ale ona w gruncie rzeczy zawsze wiedziała jak kruchym jest mężczyzną. W niektórych sytuacjach to było sexy, teraz natomiast zachciało jej się płakać.
- Czego ty właściwie ode mnie chcesz?! - krzyknęła - Czego ty chcesz?
Wiktoria wydarła się teraz tak głośno, że Andrzej poczuł  niemal namacalnie jak szyby w oknach się zatrzęsły, a jego skóra zjeżyła się gęsią skórką.
Nagle gwałtownie złapała się za usta czując, że już nie da rady krzyczeć więcej.
Nastała długa i napięta chwila ciszy podczas której wpatrywali się w siebie w milczeniu. Ona płacząca, on z podkulonym ogonem, patrzący błagalnie, również płaczący choć starał się to subtelnie ukryć.
W dupie z przemową - pomyślał.
Po chwili Andrzej się odezwał:
- Chcę ciebie- wyrzekł stanowczo - Chcę ciebie i tylko ciebie. Pragnę ciebie. Jesteś najukochańszą osobą w moim życiu.
Popatrzył na Wiktorie tym rozkochanym pełnym czułości i tkliwości spojrzeniem i uśmiechnął się blado.
- Kocham cię i chcę być z tobą. Każda miłość jest czymś nowym. Zawsze stoimy przed nieznanym. Bardzo kochałem Anne i zakochałem się  w tobie - pokręcił głową - Jedno absolutnie nie wyklucza drugiego. Od momentu gdy cię poznałem niczego nie pragnąłem bardziej. Byłem tak tobą oślepiony, że nie dostrzegałem tego co wokół mnie się dzieje. Wszystko było nieuchwytne i jednocześnie w zasięgu mojej ręki. Twoje uczucie mnie uskrzydliło, przez nie zapomniałem o swych obowiązkach. Później umarła Anna i ja nie potrafiłem sobie z tym poradzić...- tu urwał na chwile - Wiem, że cię raniłem...- zawahał się - Ale jeśli mnie kochasz to proszę wybacz mi i daj mi szansę. Daj mi pokazać, że mogę być dla Ciebie oparciem w każdej sytuacji. Daj mi się sobą zaopiekować!
Wiktorią ponownie złapała się za usta i zaczęła rękawem swojego czerwonego sweterka wycierać już i tak całe w łzach piegowate policzki. Andrzej odwrócił wzrok:
- Jeśli pragniesz wyjechać, jeśli ta decyzja, ten wyjazd sprawi, że będziesz szczęśliwa  to ja nie będę cie zatrzymywał  - spojrzał twardo na nią już panując nad sobą i nad własnym głosem- Wtedy zabierz mnie z sobą. Wszystko mi jedno gdzie będziemy mieszkać...Kraków czy Warszawa. Jeśli wolisz wyjechać, mieszkać w Krakowie i naprawdę chcesz tej pracy...to jedźmy. Ale ze mną. Kocham cię i zrobię dla ciebie wszystko.
Podszedł do niej bliżej i wyciągnął swoją dłoń. Chwyciła ją.
Andrzej kontynuował:
- Ale jeśli robisz to tylko dlatego, że chcesz ode mnie uciec, to błagam nie rób tego. Nie uciekaj ode mnie...proszę - wychrypiał - Zrobię wszystko byś była szczęśliwa...proszę Wiktoria, proszę cię.
I zaraz przyciągnął ją do siebie mocno obejmując, tuląc do swego torsu; gładząc nieśmiało jej rude włosy i kruche, drobne plecy. Wiktoria objęła go mocno za szyję nie mogąc wyrzec już nic bowiem jej gardło co chwile drażniły intensywne spazmy szlochu. Jedno jak i drugie chciało jeszcze tyle powiedzieć jednak trwali w milczeniu wiedząc, że wszystko co najważniejsze zostało już wypowiedziane a sprawę można uznać za  całkowicie wyjaśnioną. Jakby nagle pomiędzy nimi ponownie utworzyła się ta nić porozumienia, widoczna wcześniej a uprzednio zatarta przez wydarzenia minione; każde teraz słowo według nich umniejszało ich szczęściu i uczuciu; toteż bali się przerwać to milczenie sycąc się nim niczym spragniony człowiek wracający z pustyni do miasta.
Andrzej ujął twarz Wiktorii  w swoje dłonie i roztkliwiony, kciukiem zaczął wycierać jej załzawione policzki uśmiechając się przy tym poprzez własne łzy.
Wiktoria ocierała je  wierzchem swej dłoni i szeptała cichutko:
- Jeszcze chwila i byś nie zdążył.
- Ale zdążyłem - szeptał jej do ucha - Na szczęście zdążyłem.
Po  chwili się odezwała patrząc na walizkę i to co wokół niej:
- To trzeba poukładać. - chlipnęła uśmiechając się serdecznie - Powkładać na swoje miejsce.
Andrzej uśmiechnął się:
- Niekoniecznie - odparł - Walizka może Ci się jeszcze przydać.
I otoczył ją ramieniem składając na szyi, policzkach i ustach swoje czułe pocałunki.

v   
Irena skrzywiła się i obróciła na drugi  bok.
Z boku słychać było jedynie równomierny oddech śpiącego Adama; ciemne kontury jego włosów i wydatne wzniesienie jego ramienia.
Dotknęła swojego wydatnego brzucha i ponownie się skrzywiła. Zaczynało boleć.
Zegarek z elektronicznym cyferblatem na szafce nocnej uparcie wskazywał pierwszą dwadzieścia pięć jakby dzisiaj, w tą szczególną noc nie mógłby trochę przyśpieszyć by świt zaświtał wcześniej.
Szybko podjęła decyzję. Wstała i już chciała się zacząć ubierać gdy cichy pomruk ukochanego przypomniał jej o jego obecności. O jego chęci przynależności w tym wydarzeniu; o jego pragnieniu wykazania się w sytuacji, w której przyszły ojciec ,właściwie sobie tylko, winien jest wykazać się zrozumieniem i gorącym wsparciem dla przyszłej matki. Coś w ten deseń.
Irena skrzywiła się i usiadła na łóżku:
- No dobra - mruknęła półgębkiem - Niech będzie.
Potrząsnęła jego ramieniem. Z początku nie było żadnego odzewu. Chrapał.
- Adam, chyba zaczęła się akcja porodowa - odparła spokojnie - Nie denerwuj się tylko, mam delikatne skurcze.
Jego reakcja była lepsza niż się spodziewała. Nagle tak gwałtownie otworzył oczy, że w półmroku nocy jego gałki oczne świeciły się jak dwa białe neony; jakby to co do niego mówiła było zrozumiane i przetwarzane już od samego początku.
Zerwał się gwałtownie i zapalił wszystkie światła. Irenie zachciało się niezwykle uroczo zaśmiać.
- Jezu Chryste. Na pewno to już? Trochę wcześnie.
Irena uśmiechnęła się spokojnie i kojąco. Zaczęła go uspokajać jednak nie potrafiła ukryć nutki rozbawienia atakujące jej fałdy głosowe:
- Odczuwam coś co normalnie nie powinnam. Zważywszy jednak, że to prawie dziewiąty miesiąc to...- urwała i skrzywiła się, łapiąc za wydatny brzuch.
Adam nastroszył się jak owczarek niemiecki na wieść o zbliżającej się kąpieli. Ciągle ją obserwował jakby była pękniętym dzbankiem z mlekiem a jego zadanie to dowieźć towar na bezpieczną przystań .
- Normalne - dokończyła po chwili - Spokojnie na razie to nie ból ale tylko pewien dyskomfort.
- Widzę właśnie.
Wziął do ręki telefon.
- Co ty robisz?
- Dzwonię po taksówkę.
Fala rozbawienia przelała się nawet z tak pojemnego dzbanka jakim był ten irenowy. Wybuchnęła śmiechem i wstała.
Adam wybałuszył oczy i delikatnie usadził ją na łóżku:
- Co ty robisz do cholery? Siedź na dupie, nie wolno ci się ruszać. Zaraz zadzwonię po taksówkę.
Irena skrzywiła się i z pod nosa powiedziała pochmurnie:
- Kochanie - na to słowo padł wyraźny ironiczny akcent  mimo spokojnej intonacji - Czy ty masz coś z głową? Ja nie jestem postrzelona tylko w ciąży! Mam skurcze ale dopiero się zaczęło, zanim mi odejdą wody to pewnie będzie z dziesięć godzin. Teraz wstanę - i tak też zrobiła patrząc spokojnie na strach w jego umartwionych oczach. - Teraz spakuję się bez pośpiechu i pójdziemy spacerkiem do szpitala hm?
Wzdrygnął się jak pies cerber na słowo spacerek i uklęknął przed nią. Objął ją w pasie i przyłożył swoje usta do brzucha. Ręce mu lekko drżały i był tak dalece przestraszony, że Irenie; stronie w związku przed którą teraz nie lada zadanie; zrobiło się go żal. Czule zmierzwiła mu czuprynę i pocałowała w czubek głowy.
- Wszystko będzie dobrze. Nic się nie bój.
Oparł brodę na wydatnym ciążowym brzuchu i popatrzył strachliwie na narzeczoną.
- Niech cie szlag - mruknął - Spacerkiem. No tak. Spacerkiem.
Irena wyszczerzyła się:
- A tak. Spacerkiem.
v   
Gdy Wiktoria z Andrzejem zjawili się w szpitalu Adam opierał się o ścianę tuż przed wejściem na porodówkę. Ręka trzymająca pusty, papierowy kubek po kawie nieznacznie mu drżała. Adrenalina nie zdążyła jeszcze zejść z jego wymęczonego układu nerwowego. Jednak nie to sprawiło, że para nagle gwałtownie się zatrzymała. Wiktoria złapała się gwałtownie za usta, wzrok Andrzeja z natury pochmurny jeszcze bardziej sposępniał.
Twarz Adama, cała czerwona jak twarz dopiero co urodzonego dziecięcia, była tak  opuchnięta od płaczu, że naturalne było iż Wiktoria jak i Andrzej uznali, że coś się wydarzyło. Spuchnięte powieki Krajewskiego  z trudem nadążały usuwać ze swych powłok wodę by z podniesioną głową odpierać ataki kolejnej partii .
- Boże Jedyny - szepnęła Wiktoria i trwożnie uczepiła się ramienia Andrzeja.
- Adam - spokojnie zaczął Andrzej - Co się stało?
Adam wszelako kiwał głową a po twarzy ciągle skapywały mu łzy. Po chwili widząc groźne spojrzenie brata i łzy przerażenia w oczach Wiktorii załkał cicho:
- Synek. Maleńki. Ma ciemne włoski i oczki jak ja - przerwał nagle by wziąć oddech. Ciężko mu się oddychało. Gardło drażniły łzy.  Nie zauważył, że Wiktoria jest uwieszona na ramieniu radego z tego Andrzeja - w tym momencie zdawał się w ogóle nie kontaktować .Trzymał się dzielnie na sali porodowej ale teraz już było mu wolno. Puścić uczucia na zieloną łączkę by się swobodnie, bez natarczywego wzroku uliczników mogły wypasać. Dokładnie.
Andrzej wywrócił oczami i już miał skomentować stan brata gdy Wiktoria swoim wzrokiem sprowadziła go do porządku. Andrzej uśmiechnął się.
- w skali? .
- Dziesięć - zachlipał - Otrzymał dziesiątkę. Jak się urodził był tak opuchnięty...
- Jak ty teraz - zaśmiał się Andrzej zaraz jednak widząc minę Wiktorii zapytał - A jak ty się czujesz, młody ojcze?
Wiktoria wywróciła oczami:
- Raczej, interesowało by nas - spojrzała na Andrzeja - jak się czuje Irena. Prawda?
- Nie no, tak, naturalnie.
Różnice między mężczyznami a kobietami nie są subtelne.
v   
Andrzej skrzywił się gdy maszynka zostawiła krwawe cięcie na lewym policzku:
- Cholera!
Krew zaczęła delikatnie sączyć się z małej szczeliny, jasne słońce poranka oświetlało ją gdy odwrócił się w kierunku szafki stojącej przy wannie. Wtedy zauważył Wiktorię i zatrzymał się skamieniały.
Była naga, tak jak natura stworzyła Ewę z żebra Adama. Popatrzył na siebie. Miał tylko bokserki, dosyć obcisłe:
- To nie fair - skomentował - Grasz nie czysto.
- Zostawiłam wczoraj szlafrok tutaj.
I wzięła leżący na koszu na brudną bieliznę szlafrok. Założyła ku gniewnym ognikom w oczach Andrzeja. Wzięła od niego gazik i ocierała jego zacięcie możliwie jak najsubtelniej, jak najpowabniej jak tylko mogła. Przyglądał jej się w milczeniu; chociaż bardzo tęsknił za Anną bliskość tej miłości dezynfekowała wszystko; czuł, że odżywa i tak jak mówiła Marry znów może decydować. Z Wiktorią nie poruszali już nigdy tematu Anny jakby każde wspomnienie o niej umniejszało czci ich miłości i pamięci tej pierwszej. Andrzej pragnął jej teraz pokazać jak jest dla niego ważna. Nie tylko przez sex:
- Chciałabyś mieć ze mną dziecko?
Zawahała się i widząc że zranienie już nie krwawi, wyrzuciła gazik do kosza na śmieci. Objęła go za szyję:
- Kiedyś...tak..myślę, że tak, na pewno. Ale teraz to jeszcze nie odpowiedni moment.
Pokiwał głową i objął ją w pasie:
- A ile?
- Co ile?
- Ile byś chciała mieć dzieci?
Zaśmiała się:
- Trójkę?
Andrzej wybałuszył oczy i uśmiechnął się szarmancko:
- Jezu Chryste. Trzy to całkiem duża liczba.
Wiktoria uśmiechnęła się w taki tylko sposób w jaki może uśmiechnąć się kobieta mówiąc o macierzyństwie. Pocałowała go pieszczotliwie w policzek obok zranienia i powiedziała:
- Trójka to szczęśliwa liczba.
- Wszystko zależy kochanie od literatury. Różne źródła podają inaczej.
Obrzucił ją przenikliwym wzrokiem. Nie żartowała, naprawdę będzie chciała założyć z nim rodzinę. Kiedyś. Widząc, że nie żartuje wtulił się w jej szyję i zaraz zaczął obsypywać ją pieszczotami.
Wiktoria delikatnie zaczęła zdejmować mu bokserki. Ponownie skomentował:
- Grasz na prawdę nie czysto.

Powietrze przeszył powabny kobiecy śmiech . Na podłogę obok wanny spadły bokserki, zaraz dołączył do nich szlafrok przykrywając je kojąco.

Ola 

sobota, 23 maja 2015

XXXI "Lubię kiedy kobieta"

Po pierwsze ( i po drugie i trzecie:D) przepraszam Was, że tak późno, wszakże już po północy, ale nie byłam świadoma, że redagowanie tego tekstu i dopisywanie tyle zajmie. Za późno się zabrałam. Mam nadzieje jednak,że będzie się wam podobać.  Piszcie w komentarzach co sądzicie. Miłego czytania.


Marry wypełniła Andrzejowi prawie cały czas jego pobytu w Nowym Yorku całkowicie zmieniając jego radykalne poglądy o amerykańskim jedzeniu, kulturze i sztuce. Mimo iż pierwsze ich spotkanie po jego przyjeździe  nie należało do udanych i z subtelnej i delikatnej dyskusji przerodziło się w głośną awanturę pod jednym głównym tematem tabu: Samobójstwo jako główny sposób ucieczki od wszystkiego i wszystkich; to i tak czas ten był dla Andrzeja swoistym etapem wyciszenia po burzy, kiedy to wszelkie emocje uległy wytłumieniu, a on sam z ulgą stwierdził, że może oddychać. Może jeść. Pić Spać. Może żyć. I potrafi żyć
Teraz i to tylko i wyłącznie dzięki Marry Nowy York nie kojarzył się Andrzejowi z infantylnymi ludźmi naszpikowanymi  tolerancją w każdym tego słowa znaczeniu ; z bezwzględnym konsumpcjonizmem;  i z nieustannym pogonią za czymś co tak naprawdę nie jest tej pogoni warte; a raczej z  pobłażliwym , z przymrużeniem oka spojrzeniem mieszkańców na to co na świecie, jakby Nowy York był tylko jedną odkrytą kropką na mapie wśród wielu białych plamek; będzie Andrzejowi się kojarzyć z serdecznymi ludźmi, ich ciepłem i otwartością; z stanowczym jednokierunkowym ruchem w postępie nauki i wykorzystania do jej rozwoju wszelkich jeszcze niewykorzystanych zasobów. No i z Marry. Będzie zawsze kojarzyć mu się z Marry. Pozytywnie.
Prawie całe dwa miesiące upłynęły Andrzejowi na zwiedzaniu miasta, degustacji właściwie wszelkich kuchni świata,. czytaniu książek w kawiarenkach czy też spacerowaniu po Central Parku. Bardzo dużo rozmawiał z Marry odkrywając, ze  zdziwieniem, iż bliskość siostry Anny, jest dla jego zdrowia psychicznego zbawienna i niebywale potrzebna, jakby Marry nieświadomie ciągle łatała tą dziurę jaka została po śmierci Anny, a którą należało stale łatać bo gdy się ją zostawiło to sie psuła.  Marry wiec ciągle łatała ową dziurę , starając się jednak subtelnie nie poruszać tematów smutnych i niewłaściwych, tak by Andrzej mógł wydobrzeć a owa dziura wreszcie przestała się kruszyć i została by definitywnie zalepiona.
Niestety Marry zawsze była szczera, zwłaszcza gdy uważała kogoś za swego przyjaciela, a ten wewnętrzny machinalny odruch mówienia ludziom prawdy i zawsze prawdy w końcu i tu, w przypadku Andrzeja, wziął górę...
- Wiesz, zawsze myślałam, że w końcu będziecie rodziną - wyrzekła patrząc się na już uschnięte liście drzew.
Spacerowali jak zwykle po Central Parku,  a chcąc się na chwile zatrzymać by porozmawiać usiedli na jednej ze swoich ulubionych ławeczek.
Marry popatrzyła łagodnie na Andrzeja, a on  zwęził nieznacznie usta nie patrząc na nią. Przez jego wzrok zrazu posępny przeświecał znowu ten smutek i żal jaki Marry widziała  u niego już wcześniej. a który on tak bardzo starał się ukryć. Od dziury ponownie odpadła duża łata.
Marry pokręciła głową:
- Przepraszam, że o tym mówię - zaczęła i tu zawahała się...-  Po prostu...myślałam, że któreś z was w końcu wydorośleje. Że się pobierzecie i zostaniecie rodziną. Że któreś z was w końcu postawi warunki. Określi reguły życia.
Andrzej popatrzył chmurnie na przejeżdżającego rowerzystę. Na lekkość i gracje jego pedałowania; na nieskrepowane żadną troską ruchy ramion  i uśmiechnięty , ten szczęśliwy, bez trosk wyraz twarzy. Dziś w istocie był ładny dzień.
Westchnął głęboko.
- Brak mi było odwagi - wychrypiał - A może brak świadomości tego co mam. Sam już nie wiem - wzruszył ramionami - Powinienem podjąć decyzje. Oświadczyć się albo pozwolić odejść. Nie więzić  jej. Czuję sie tak jakbym ją więził. Uczyniłem ją jakimś przepięknym niewolnikiem swojej osoby.
Popatrzył na Marry tak żywo i bystro utwierdzając ją , że ta świadomość powoduje u niego katusze i męki i że to w tej świadomości tkwi sedno całego jego cierpienia.
Po policzku spłynęła samotna łza, którą Andrzej nerwowo otarł wierzchem dłoni:
- Anna mogła mieć każdego. Porządnego faceta, który by ją kochał i troszczył się o nią. Każdego.
Pokręcił lekko zażenowany głową, wściekły na siebie, że po policzkach lecą mu łzy.
Marry uśmiechnęła się ciepło i mocno schwyciła Andrzeja pod ramię:
- Mogła..ale nie  chciała.  Nie więziłeś  jej. Miała możliwość wyboru. Wybrała Ciebie. Kochała Ciebie. Chciała być z Tobą.
Marry z roztkliwieniem otarła łzę już ściekającą po policzku Andrzeja. Gdy to zrobiła Andrzej nagle uśmiechnął się zawadiacko:
- Jakie to życie jest przewrotne - odparł rozbawiony - Czy wyobrażasz sobie jakiś rok temu, że będziemy siedzieć razem w Central Parku, ty będziesz trzymać mnie pod rękę ...będziesz się DO MNIE uśmiechać - Andrzej zaakcentował  dobitnie wyrażenie do mnie -
Marry wywróciła oczami:
- I co najważniejsze, będziemy rozmawiać ze sobą. Nie krzyczeć - rzekła ze śmiechem - Anna dostałaby zawału . Nie uwierzyłaby.
Nagle Marry spoważniała:
- Wiesz... Ja ci tego wszystkiego nie mówię aby sprawić czy przykrość. Abyś poczuł się jeszcze gorzej niż w istocie się czujesz. Mówię Ci to wszystko bo TY w porównaniu z Anną możesz coś z tym zrobić. Życie jest podłe zgadzam się z tym, i to, że ty i Anna nie mieliście czasu by do pewnych  kwestii dojrzeć, to niesprawiedliwe. Okrutne i niesprawiedliwe. Ale wiem za to czego Anna by teraz pragnęła.... - tu urwała patrząc się wymownie na Andrzeja, który teraz w ciszy się jej przyglądał.
Po chwili kontynuowała:
- Każdy z nas wybiera taki los na jaki myśli, że zasługuje nie wiedząc, że jest wart więcej. Andrzej....ty jesteś wart więcej. Nie skazuj swojego życia na porażkę, tylko dlatego, że żałujesz decyzji minionych czy niepodjętych - i teraz to w jej oczach poprzez nieśmiałe łzy Andrzej dostrzegł kształtującą się prośbę - Chciej żyć! Skoro nie dla siebie samego, to dla innych. Masz dla kogo żyć.
Pokiwał głową i odwrócił głowę jakby w tym wyznaniu Marry była jakaś cząstka jej intymności, którą on nie chciał naruszać. Właściwie chciał, tylko nie wiedział czy powinien.
Zapytał  jednak po chwili:
- A ty?
Wzruszyła ramionami
- A ja?  Co ja?
- A ty nie żałujesz ...dokonanych wyborów? Każdy potrzebuje miłości  i nie wierze byś ty była tu wyjątkiem  - wziął głęboki oddech i kontynuował - Ja żałuje decyzji minionych, niepodjętych  przy odpowiednio sprzyjająco wtedy czasie i przez to boję się też podejmować ich obecnie. Zraniłem już jedną osobę. Właściwie dwie - poprawił się myśląc o Wiktorii - I teraz nie chcę zranić jej znowu.
Andrzej wiedział, iż teraz myśli już o Wiktorii. O decyzjach, które powinien już na dzień dzisiejszy podjąć, a których konsekwencje sięgają daleko w przyszłość . Jego przyszłość. I jej przyszłość.
Marry pokręciła głową
- Nie każdy jest do tego stworzony - rzuciła cierpko - Nie każdy jest stworzony do  kompromisów. Konsensusu.  Wyrzeczeń.
Marry urwała i spojrzała na niego smutno. I w tym ułamku sekundy, Andrzej poczuł niemal namacalnie tą silę która pcha człowieka do czynów niezwykłych; jakby odkrył na czym to życie powinno polegać i na czym jest oparte. Co je buduje i jest nieodłącznym fundamentem bez którego cały  świat nawet pieczołowicie budowany jest pusty. I wtedy zrozumiał. To było super uczucie.
Uśmiechnął się serdecznie i ujął jej dłoń.
- Czemu się uśmiechasz? - spojrzała na niego zaskoczona.
- Bo miłość nie jest logiczna. Nie można jej wytłumaczyć. I każdy jej potrzebuje, każdy jest do niej stworzony mniej lub bardziej. Każdy chce być kochany .Każdy. Ja. Ty.
- Ja chyba muszę się tego nauczyć - odparła  chmurnie - Bo przez minione lata  mi to nie wychodziło.
Andrzej pokiwał zafrasowany głową wpatrując się w ciszy w mieniące się czerwienią i brązem liście klonu naprzeciwko ławeczki; ledwo już trzymające się na swoich blaszkach liściowych, gotowe do ostatniego lotu i w efekcie finalnym uschnięcia na grząskiej ziemi nowojorskiego parku.
Po chwili spojrzał pewnie na Marry i rzekł rozbawiony:
- Ja Cie kocham i chociaż wiem, że TO nie jest to o co ci chodzi - odparł tkliwie - To jest to COŚ godnego uwagi. Coś wartego zanotowania.
Po chwili spoważniał:
- Zawsze możesz na mnie liczyć Marry - wyrzekł - Zawsze JUŻ możesz na mnie liczyć
Na największych tragediach można budować największe przyjaźnie. I miłości. Oto złota zasada. Marry pokręciła rozbawiona głową. :
- Tak, na drugim końcu świata. W Polsce...
- Ciałem - wtrącił jej w słowo - Ale nie duchem.
Marry pokiwała głową i mocniej ścisnęła jego dłoń.
Zasępiła się jeszcze bardziej . Ten melancholijny nastój obojga zdawał się udzielać również otoczeniu; wzmógł się wiatr a brunatne , uschnięte liście z jakąś dziwną zaciętością zaczęły spadać z drzew na ubitą ścieżkę; wzmógł się również wiatr. Przez długą chwilę milczała by dopiero po minucie powiedzieć już ze swoim ironicznym wydźwiękiem, właściwym chyba obu siostrom:
- Od nienawiści do miłości. Pięknie ...naprawdę pięknie
Andrzej wyszczerzył się.
-Pamiętam , że kiedyś uczyłem się....- zaczął - Uczyłem się , że miłość i nienawiść to jedna rodzina wyrazów. Dzieli je bardzo krucha granica.
Marry uśmiechnęła się i wstała:
- Chodź. Standardowo kawa i naleśniki.
- Z syropem klonowym.
Andrzej wstał; włożył ręce do kieszenie i lekko się uśmiechając  ruszył dziarsko za Marry.
v   
Irena odetchnęła głęboko na tyle na ile tylko mogła. Miała niemal stu-procentową pewność, że jej przeponie zostało brutalnie zabrane miejsce gdzie mogła unosić się i opadać wymuszając skurcz i rozkurcz płuc, jedno z wielu miejsc, którymi oddychała dostarczając tlenu do swoich komórek. Przepona.  Irena. I dzisiaj właśnie poczuła, że jej zabierano coś bardzo cennego. Zorientowała się, że przez osiem miesięcy pewien bardzo uparty jegomość kradł jej tlen w zamian dając jedynie swoją obecność. Bystre spostrzeżenie. Trafne odnotowanie.
Dokonywano kradzieży stopniowo jakoby uprzednio planując każdy poczyniony krok, rozpatrując każde zdobywane miejsce tak by matczyny inkubator przystosował się do zmieniających warunków środowiska a cały proces nie przebiegałby tak gwałtownie. Czuła to. Irena. I przepona.  Mimo  iż oddaleni byli całym niemal napiętnowanym układem pokarmowym , to teraz odczucie braku miejsca przybrało niemal kuriozalną wartość. W Irenie. I w przeponie.
Osiem miesięcy, cztery dni i dwie godziny – pomyślała Irena, krzywiąc się gdy dziecko kopnęło uparcie, prosząc brutalnie o jeszcze więcej miejsca.
Adam uśmiechnął się i położył koło narzeczonej;
- Jeśli on jeszcze trochę urośnie boję się, że eksplodujesz – stwierdził poważnie.
Jego surowa mina mówiła sama za siebie. Naprawdę się bał.
- On?
- Brzuch - wyjaśnił.
Troskliwie dłonią zaczął wodzić po wydatnym brzuchu Ireny od dołu do góry. Tam gdzie kończyła się obcisła podkoszulka a zaczynała ciepła skóra ciążowego brzuszka- a było to w połowie brzucha ,tuż poniżej pępka - nagle zatrzymał dłoń i włożył ją pod bluzkę tak by żaden ruch dziecka mu nie umknął.
- Lubię kiedy kobieta* - zaczął ze śmiechem.
Irena skrzywiła się.
-Lubię, kiedy kobieta omdlewa w objęciu - kontynuował przykładając usta do brzucha i delikatnie odsłaniając go w całej okazałości. - kiedy w lubieżnym zwisa przez ramię przegięciu.
- Kobieta owszem - wtrąciła sarkastycznie Irena - Ale nie tir z przekroczonym ładunkiem.
Adam jednak nie zważał na jej humory. Prędziutko pozbawił jej bluzki i dalej kontynuował jak zahipnotyzowany wpatrując się w jej ciążowy brzuszek:
-Gdy jej oczy zachodzą mgłą, twarz cała blednie - ściągnął z niej stanik-I wargi się wilgotne rozchylą bezwiednie - recytował pożądliwie co chwila robiąc przerwę na składanie pocałunków na brzuszku, piersiach i szyi.
Irena zaczęła się śmiać.
Adam chwila się zawahał. Popatrzył z zawadiackim uśmiechem i zdjął z niej ciasne spodnie. Teraz była już całkowicie naga a on mógł sycić się każdym detalem jej pięknego ciała. Szybko również siebie pozbawił spodni i bokserek:
-Lubię, kiedy ją rozkosz i żądza oniemi, gdy wpija się w ramiona palcami drżącymi - mówił coraz szybciej i głośniej a Irena zaczęła na przemian cicho pojękiwać to się śmiać z odczuwanej przez nich rozkoszy - Gdy krótkim, urywanym oddycha oddechem...
Irena tak właśnie oddychał. Adam zawahał się i pogładził jej policzek. Urywanym niemiarodajnym oddechem chwytała powietrze jakby nagle w otoczeniu było za mało tlenu. Zatrzymał się i popatrzył na ukochaną:
- Nie przestawaj - poprosiła - Nie teraz. Wszystko okej.
 - Gdy krótkim, urywanym oddycha oddechem - kontynuował jednak trochę wolniej - I oddaje się cała z mdlejącym uśmiechem.
Irena wybuchnęła głośnym śmiechem:
- Pieprzony hedonista
-  I lubię ten wstyd - Adam mówił dalej co chwila sapiąc pożądliwie -  co się kobiecie zabrania, przyznać, że czuje rozkosz, że moc pożądania, zwalcza ją, a sycenie żądzy oszalenia, gdy szuka ust, a lęka się słów i spojrzenia.
- Hedonista szowinista.
Gdzieś w oddali rozległ się odgłos zamykanych z trzaskiem drzwi.
v   
 Wiktoria wróciła z pracy i gdy tylko usłyszała dosyć głośne jęki i śmiechy rozchodzące się w całym korytarzu, a trzeba wiedzieć że doktor Consalida miała plastyczną wyobraźnię, zamknęła się w swoim pokoju z uporem maniakalno - depresyjnym trzaskając drzwiami.
Należy stwierdzić że maniak depresyjny ma dobrą wyobraźnię, a maniak depresyjny z plastyczną wyobraźnią potrafi do jęków i stęków dorobić w głowie obraz kopulującej pary. Jeśli w tym obrazie kobietę zrobić ciężarną a mężczyznę wpatrzonego w niewiastę jak w prawosławną ikonę obraz wychodzi całkiem sexy. Dlatego też można powiedzieć,, że Wiktoria miała świetną wyobraźnie. Maniak depresyjny z plastyczną wyobraźnią.
Skrzywiła się gdy okazało się, że dźwięki przechodzą przez cienkie drewno drzwi.
Rozebrała się, założyła luźny T- shirt i spodenki. Męskie. Kąpać się nie ma po co - pomyślała kwaśno wąchając pomięty T- shirt pod pachami.. Godzinna 20. Później prysznic.
Już chciała położyć się w swoim łóżku, zagłębić się w zimnej, samotnej pościeli gdy do głowy napłynęła inna chęć.
Wstała i poszła do kuchni zrobić sobie podwójne espresso. Jedno  w hotelu rezydentów było najwyższej jakości. Ekspres do kawy -marki Aid Kitchen, który parzył kawę jakości iście kawiarnianej o ile taka jakość w ogóle istniała. Adam lubujący się w kawie, jak jego brat - pomyślała cierpko Wiktoria, postawił sprawę jasno - W hotelu może nie być papieru toaletowego ale dobry ekspres musi być. Wyłożył połowę kwoty czyli trzy tysiące złotych a reszta podzieliła się kosztami. Ekspres tej marki był także w domu Andrzeja o czym ostatnio patrząc na logo firmy na ekspresie, Wiktoria sobie przypominała parząc swoje ulubione espresso.
Do kuchni dobiegły głośne śmiechy. Jęki. Stęki. Chichy. Ledwie karczmy nie rozwalą. Hihi, hejże hola! Wpatrzyła się w brązowy płyn powoli cieknący do malutkiej filiżanki.
I zaraz chciało jej się płakać. Nic jej tu nie trzymało.
Zrobiła espresso i wróciła do łóżka. Zdjęła majtki i  zanurzyła się w pościel  sącząc energetyczny napar. Po chwil dołączył do niej Bartek. Stanął w progu z własną filiżanką. Z lekkim zarostem, białym podkoszulkiem i luźnymi szortami wyglądać niezwykle atrakcyjnie. Niechlujno atrakcyjnie. Prawda, w tym momencie doktor Consalida chciała go znów przelecieć ale kładła to na karb swojej samotności i tęsknoty za kimś tak odległym, że aż niedostępnym. Za niedostępnością, która nie była łaskawa nawet powiadomić jej osobiście o swojej czasowej niedostępności.
- Mogłeś mi powiedzieć, że będziesz parzyć sobie shota - rzekła z wyrzutem - Poczekałabym na ciebie. Zrobiłbyś i mi panie baristo.
Wzruszył ramionami. Usiadł na skraju łóżka.
- Włączymy muzykę.
Wiktoria nawet nie kiwając głową na akceptację wychyliła się do szafki przy łóżku chwytając pilota od wieży.
Zaraz rozległy się nostalgiczne nuty utworów Chopina.
Nokturn E- flat major, Op.9, No.2.
Bartek pokiwał głową i spojrzał wymownie na Wiktorię:
- Rozumiem.
Zamknęła oczy i " w ciszy" rozkoszowali się muzyką póki nie doszedł ich tak głośny męski okrzyk, że śmiało można powiedzieć, że przy tej ekspresji Adam mógł swobodnie konkurować z innymi starając się o pracę jako sprzedawca kukurydzy na bałtyckiej plaży. A jakiego rodzaju był to okrzyk to sprawa do prywatnego wyobrażenia.
Wiktoria otworzyła oczy i wywróciła nimi jak starsza ciotka- trzpiotka-przyzwoitka.
Bartek zaśmiał się i dalej sączył swoje espresso.
Po chwili odezwał się:
- Zazdroszczę im.
- Czego?
- Daj spokój Wiki. No wiesz... Ty też im zazdrościsz. Tego, że mają siebie nawzajem. Że kochają się tak bardzo, pożądają siebie tak chciwie, że nawet ósmy miesiąc ciąży Ireny im nie przeszkadza by uprawiać miłość - Bartek dobitnie i najwidoczniej z właściwym sobie celem zaakcentował wyrażenie "uprawiać miłość" zamiast "uprawiać seks". - To naprawdę piękne.
Wiktoria milczała. To prawda bardzo im zazdrościła ponieważ tęskniła. Wkurzała się pomimo tęsknoty i pragnienia bliskości z mężczyzną będącym teraz na innym kontynencie - mimo to wiedziała, że Andrzej wykonał słuszny krok.  Jednocześnie miała mu to za złe, tęskniąc za nim i pragnąc jeszcze bardziej tego co teraz mogłoby się wydawać dla nich, dla niej jedynie czystą mrzonką.
Podjął decyzje a za każdą decyzją idą jej konsekwencje - pomyślała gorzko - Nie pytał mnie o zdanie co znaczy, że nie jestem dla niego dostatecznie ważna.
Gorycz w umyśle Wiktorii sprawiła, że po policzku spłynęła samotna łza.
-  Więc to profesor Andrzej Falkowicz jest tym mężczyzną, którego darzysz uczuciem. Widziałem jak płakałaś kiedy " nieumyślnie" się postrzelił, wtedy w szpitalu - wytłumaczył po chwili gdy spojrzała na niego.
Pokręciła głową:
- Bartek, ja nie chcę o tym rozmawiać.
- W porządku. Nie będę ciągnąć cię za język.
Wiktoria uśmiechnęła się i jeszcze wyżej podciągnęła pościel zdając sobie sprawę, że jest pod nią całkowicie naga od pasa w dół.  Bartek młody i przystojny. Amant. Ona samotna i zraniona. Kompilacja idealna. Chopin w tle.
- Musze sobie wszystko poukładać - po chwili powiedziała - Podjąć pewne decyzje.
- Ale ja ci nie przeszkadzam w dumaniu?
Zmarszczyła czoło:
- Nie, absolutnie nie.
- Lubię kiedy kobieta duma - odparł ze śmiechem - Chodź - wstał i wziął również jej filiżankę stojącą na szafce przy łóżku - Zrobimy sobie kolejną porcję kofeiny i wtedy podumamy.
Wiktoria jeszcze wyżej podciągnęła pościel i wtopiła głowę w mięciutką puchową poduszkę.
- Nie mogę - rzuciła figlarnie - Jestem naga od pasa w dół.
- Tego nie musiałaś mi mówić.
v   
Do planowanego powrotu pozostawały Andrzejowi jeszcze trzy tygodnie i chociaż tęsknił za Wiktorią i Adamem;  chociaż w głowie planował już sobie rozmowę jaką będzie chciał odbyć z ukochaną;  i chociaż wizje tego co będzie się starał wyrazić  słowami a co wiedział słowami chyba nie da się wyrazić, krążyły mu w głowie ; mimo tego to wszystko nie sprawiało, że chciał wracać.
Prawda jest taka, że zadomowił się tu w Nowym Yorku. Dobrze mu było  z Marry, a ten wszechobecny smród tłocznego miasta pieścił jego nozdrza i działał jak narkotyk; przeciwnie aniżeli powinien nie odstręczał go. Zakochał się w tym mieście tak bardzo jak można zakochać się w francuskich bagietkach czy w gorącej czekoladzie z ekstra pianką. Zakochał się na słodko. Na trwale.
Siedząc w kawiarence na Washington Square Park przeglądał wiadomości na swoim iPadzie  i sączył kawę, gdy zadzwonił telefon.
To był Adam.
Andrzej uśmiechnął się szeroko.
- Co tam braciszku?  - odebrał po drugim sygnale - Cieszę się, że dzwo...
- Andrzej, ona chce wyjechać - głoś Adama brzmiał głośno i niezwykle rzetelnie przez słuchawkę - Wiktoria chce wyjechać. Dostała propozycje pracy, bardzo korzystną ofertę pracy z dużymi perspektywami rozwoju. Z początku się wahała, nic nie chciała mi powiedzieć, siłą musiałem od niej wyciągać informacje, ale wygląda na to, że się skusi. Pójdzie na to.
Andrzej słuchał z posępnym wyrazem twarzy. Poczuł na karku jak zjeżyły mu się wszystkie drobne włoski.
Adam kontynuował:
- Informuje cię o tym, żebyś nie był zaskoczony. - ciągnął - Podejrzewam, że ona sama cię o tym nie poinformuje.
- Gdzie ta praca? Gdzie chce się przeprowadzić?
Usłyszał ciche westchniecie w słuchawce:
- Kraków. Do Krakowa
Andrzej prychnął:
- Pewnie M.D Clinic....to ją pewnie skusiło...wysokie zarobki....badania.
- Pewnie tak - Adam westchnął - Pewnie tak.
Nastała chwila ciszy na linii. Obaj panowie wiedzieli, że Wiktorii nie chodzi o zarobki, odległość czy perspektywy rozwoju.
Po chwili Andrzej ścisnął mocniej słuchawkę.
- Adam ...nie możesz pozwolić jej wyjechać - wyrzekł zdesperowany - Ja wiem...
- Nie, Andrzej! - przerwał mu - Nie! Nie mam prawa by tego robić. To jest jej świadomy wybór, a ja nie mogę na nią wpływać. Jest wolną kobietą, sama za siebie odpowiada - tu Adam zawahał sie  - Dlatego błagam Cie nie proś mnie o to. Chciałem Ci tylko powiedzieć...abyś wiedział
Andrzej złapał się nerwowo za włosy.
 - Proszę cię tylko  - wychrypiał - abyś ją zatrzymał na kilka dni.
- Andrzej co znaczy zatrzymaj na kilka dni? Mam ją więzić w domu, trzymać pod kluczem w pokoju?
- Cholera po prostu postaraj się ją zatrzymać! Niech się wstrzyma.
I'm coming.
 - Andrzej co ty zamierzasz zrobić?
Ale Andrzej już się rozłączył. Jak najszybciej zarezerwował najbliższy wolny lot do Warszawy.
Odlot jutro o godzinie 9.00 czasu miejscowego - przeczytał na ekranie swojego iPhona i bez zastanowienia zabukował jedno miejsce.
Ja jej dam Kraków - pomyślał wściekły - Kurwa już ja jej dam.

Dopił pośpiesznie kawę , zostawił spory napiwek i ruszył do domu spakować wszystkie swoje rzeczy.


Ola

"Lubię kiedy kobieta" - liryk Kazimierza Przerwy - Tetmajera.

wtorek, 12 maja 2015

XXX "Nawet"

Wiadomość jakoby Andrzej Falkowicz został postrzelony rozeszła się po szpitalu lotem błyskawicy. Skutkiem tego zanim jeszcze przywieźli Andrzeja do szpitala  wszyscy o tym wiedzieli. Mało tego - wszyscy domyślali się jaka jest przyczyna nieszczęśnie postrzelonego uda, pomimo tego udawali niepoinformowanych, a wiec - wszakże wiedząc jak było tworzyli własne historie i spekulowali nad domniemaną przyczyną. I tak profesor został myśliwym, postrzelonym przez grasującego po warszawskich lasach łosia. Dalej, profesor Andrzej Falkowicz był na strzelnicy; nie trafił w tarcze - kula odbiła się od ściany i ugodziła go w udo. Zmyślnie prawda? Teraz będzie najlepsze - wieść gminna niesie, że profesora postrzeliła mafia, z którą podobno Andrzej ma zatargi od kilku lat. No cóż...tak było łatwiej.
Mimo tego świadomego i zarazem dobrodusznego wyparcia ewidentnej przyczyny stanu Andrzeja, Adam nie mógł wyzbyć się wrażenia iż czekając przed salą operacyjną, każdy i to bezwzględnie każdy przechodzący patrzył na niego tak smutno i litościwie jakby los Andrzeja  za jego czyny  był już z góry przesądzony.
Wściekał się więc na każdego spoglądając spode łba tak jak spogląda lew na hienę, a właściwie odwrotnie -hiena na lwa; tym samym nie pozwalając ludziom podejść do siebie i w sposób naturalny dla innych a nieswój dla niego - przyjąć ludzką dobroć i przyjaźń jako najhojniejszy dar pociechy.
Adam nienawidził pociechy - warczał więc. Zawsze warczał gdy się denerwował.
Zadzwonił do Wiktorii. Nie odebrała. Zadzwonił ponownie. Ponownie nie odebrała.
Czując, że już nie da rady ustać na nogach, usiadł na krześle i schował twarz w dłoniach.
Rozpłakał się.
v   

Po pięciogodzinnej, udanej , bez powikłań operacji - wszelako udało się wyjąc pocisk, Andrzeja przetransportowano na OIOM. Rana postrzałowa drasnęła tętnice udową stąd według Sambora tak duże krwawienie - udało się jednak zszyć tętnice i mimo iż Andrzej stracił dużo krwi prognozy były pomyślne.
Będzie żył. Wszystko będzie dobrze - mówił do Adama Sambor - Teraz czeka go rekonwalescencja.
Tyle, że on nie chce żyć - powtarzał  do siebie Adam, gdy Sambor już odszedł zostawiając go samego przed drzwiami OIOMU - Tyle, że on nie chce żyć panie doktorze. 
Wpatrując się przez szybę  w bladą, bezsilną postać brata leżącą na jednym z łóżek do serca napłynął mu strach o dużo większy od tego gdy zobaczył  go leżącego na podłodze w swoim gabinecie; strach większy od tego gdy widział tą coraz większą kałuże krwi tworzącą się wokół Andrzeja; większy niż ten gdy uciskając udo brata i licząc każdą tak cholernie długą dla niego  sekundę - czekał na karetkę.
Teraz Andrzej przeżył a Adam bał się jeszcze bardziej. O życie. Dalsze życie.
- Co z nim?
Wiktoria podeszła do Adama i stając obok niego nieśmiało spojrzała na bezwładną, żałośnie wyglądająco postać.
Adam badawczo przyjrzał się zamglonym, lekko zaczerwienionym rysom Wiktorii.
Płakała. Wcześniej płakała - pomyślał
- Dzwoniłem do ciebie - westchnął - Kilkakrotnie
- Wiem - szepnęła - Wszystko wiem. Co z nim?
Pokręcił tylko głową:
- Kula drasnęła tętnicę udową - zaczął beznamiętnie - Stracił dużo krwi. Samborowi i Rudnickiej udało się wyjąć pocisk. Czeka go rekonwalescencja ale prognozy są pomyślne - popatrzył na nią łagodnie - Będzie żył.
 - Ale nie takie było jego pierwotne założenie prawda? - zapytała starając się panować nad własnym głosem.
Nie oczekiwała odpowiedzi. Była zła, roztrzęsiona i szukając ostatnich pokładów siły, walczyła ze sobą by się nie rozpłakać.
Adam potarł jedynie zmęczone oczy i z wyrazem braterskiej miłości i ufności spojrzał na Andrzeja.
Po chwili zwrócił się spokojnie do Wiktorii:
- Mówił, że strzelił nieumyślnie, że to był przypadek....
- Tak oczywiście! - machnęła gwałtownie ręką w powietrzu a z oczu potoczyły się pierwsze pokłady łez - Dobrze wiemy że chciał odebrać sobie życie. Przed wszystkim naokoło możemy mówić że bawił się w Robin Hooda i polował ale przed sobą wzajemnie grajmy w otwarte karty!
Gwałtownie zakryła usta dłonią starając się powstrzymać dławiący jej gardło szloch.
 Adam otoczył ją ramieniem i cicho mamrocząc coś niezrozumiałego, starał się ją uspokoić. Jej roztrzęsienie dokładało cierpień i jemu.
- On potrzebuje pomocy Wiktoria. Ma tylko nas. Najbliższe tygodnie będą ciężkie.
Pokręciła głową i ciągle tłumiąc szloch, wpatrzona w nieprzytomnego Andrzeja rzekła:
- Nienawidzę siebie.
- Co - Adam wycofał swoje ramie z jej kibici i popatrzył na nią zdezorientowany - Co ty wygadujesz?
I cały troska z tych trzech miesięcy wypłynęła z Wiktorii tak szybko jak wypływa leciutki, gumowy przedmiot umieszczony  w toni wodnej. Rozpłakała się na dobre, a nie mogąc nic wyrzec ani złapać oddechu zakryła twarz dłońmi.
Po chwili opanowując się zachlipała tylko; jednak z trudnością można było ją zrozumieć:
- Nienawidzę siebie za to, że go kocham. Postaw się w mojej sytuacji: robię wszystko by mu pomóc ale tak naprawdę nigdy mu nie pomogę. I mimo tego staram się chociaż i tak wiem, że to do  niczego  nie prowadzi.
Popatrzyła smutno na nieprzytomnego Andrzeja; na jego blade, całe nabrzmiałe w żyłach ramiona; na czuprynę lekko przyprószoną paskami siwych włosów i na tą delikatną zmarszczkę na czole nadającej jego aparycji tej tak nie pasującej do niego dojrzałości. Wszystko to było teraz tak blade i zamglone jednak tak samo ukochane i z jeszcze   większą siłą upragnione.
Po chwil rzekła smutno:
- Nigdy nie będę Anną. Dopiero teraz widzę jak on ją musiał kochać. I wiem jak ona go kochała - otarła dłonią załzawione policzki - To było coś tak niezwykłego. Coś tak wyjątkowego i unikalnego, że moje uczucie do niego jest...-tu  zawahała się - Co najwyżej śmieszne.
- Wiki on jest jak...
- Ahh Adam - nie dała mu dokończyć - Czy ty nie widzisz iż czuję się jak piąte koło u wozu? Chce być przy nim, wspierać go w tej sytuacji ale on odtrąca mnie. Chce tylko Anny! Cóż mogę w tej sytuacji zrobić? Nie dam mu Anny, nie mam magicznych mocy by nagle sprowadzić ją na ziemie - tu  wyciągnęła do Adama puste dłonie -Chodź uwierz mi, gdybym je miała zrobiłabym wszystko by ją do jasnej cholery znowu tu sprowadzić!
I znów się rozpłakała.
Adam otoczył ją ramieniem i delikatnie zaczął ją uspokajać wiedząc iż teraz jakakolwiek rozmowa nie ma sensu.
- Już dobrze Wiki, jakoś się ułoży - powtarzał - Jakoś się ułoży.
Sam wszakże nie był pewny co owe "jakoś" kryło.
v   
Andrzej pozostał nieprzytomny aż do wieczora. Po obudzeniu nad swoją głową dostrzegł stado pięknych aniołków i szpetną głowę pochylającego się nad nim brata.
Adam - pomyślał czując przeraźliwą suchość w gardle - Na pewno to on
- Aniołki , piękne aniołki - jęknął Andrzej - Są aniołki ...piękne aniołki i Adam.
- Obudził się - rzekł Krajewski do kogoś w oddali. Kogoś kogo Andrzej stanowczo nie widział bądź też nie chciał zobaczyć.
- Już nic nie mów - Adam zwrócił się do niego - Wszystko jest okej. Pamiętasz co się stało?
Andrzej głośno przełknął ślinę czując, że żołądek zaczyna się buntować. Mdliło go.
- Niestety pamiętam wszystko. Ze szczegółami. Nie każesz mi mówić a zadajesz pytania.
Adam pokiwał głową i uśmiechnął się szeroko. Ujął zimną dłoń brata w swoje ciepłe ręce:
- Pieprzony egoista - westchnął - Egoista i furiat.
Andrzej skrzywił się w grymas, który miał przedstawić uśmiech.
- Gdzie Wiktoria - zapytał - Była tu?
Adam przytaknął tylko:
- Była. Poszła się trochę przespać. Długo byłeś nieprzytomny...
- Ona wie ?- zapytał przerywając mu - Wie, że...
Adam pokiwał  głową.
- Tak wie, że strzeliłeś nieumyślnie . Tak nieumyślnie, że wcześniej wszystko pieczołowicie sobie zaplanowałeś.
- Nie planowałem tego - stanowczo zaprzeczył - To był impuls.
Adam skrzywił się:
- A więc proszę Cię abyś więcej nie podlegał takim impulsom. Nie jesteś sam a takie zachowania...
- Tak wiem, wiem.
Adam wyraźnie posmutniał:
- Ja wiem, że jest Ci ciężko. Gdybyś z nami porozmawiał...
Andrzej głośno westchnął:
- Znowu zaczynasz! Co mam ci powiedzieć? Co to zmieni w mojej sytuacji? - oburzył się.
- Skoro nie chcesz rozmawiać ze mną to może z Wiktorią.
- Jeszcze gorzej - westchnął - Naprawdę uważasz, że to dobry pomysł? - poruszył się lekko na łóżku przez co udo w bolesny sposób dało odczuć swoją przynależność do reszty ciała - Mam jej opowiadać o tym jak każdego wieczoru przykładając głowę do poduszki czuję zapach włosów Anny? Jak każdy przedmiot w kuchni mi o niej przypomina? Jak nie mogę w spokoju myśli  wykąpać się w wannie bo z tą wanną wiąże się wiele moich intymnych wspomnień? Mam jej mówić jak bardzo tęsknie za jej dotykiem, za uśmiechem? Za tym by objęła mnie i ucałowała w sposób, który potrafiła tylko ona jedna?
Odwrócił wzrok od Adama. Faktycznie, nie mógł.
- Nie, nie mogę z nią rozmawiać. Nie o Annie. Poczyniłoby to jeszcze większą szkodę dla mnie i jej ogromną przykrość - wyrzekł - Myślisz, że ja tego nie dostrzegam jak Wiktoria i ty staracie się być dla mnie pomocni?
Nastąpiła chwila ciszy podczas której Andrzej ze smutkiem wpatrywał się w z pozoru spokojne oblicze brata.
- Adam ja to doceniam - wychrypiał krzywiąc się z bólu - Naprawdę to doceniam. Tyle, że...- tu zawahał się - Co z tego? Ona nie żyje. Nie ma jej przy mnie. I nie będzie jej już przy mnie.  Potrafię myśleć tylko o tym co było . O rzeczach minionych i decyzjach, na które brak mi było wtedy odwagi. I widzisz ja cholernie żałuje tych niepodjętych decyzji. To mnie prześladuje, nie mogę spać, nie mogę myśleć o niczym innym.
Adam nie pytał jakich to decyzji żałuje Andrzej. Doskonale wiedział, a wiedząc nie chciał wszakże rozgrzebywać ran, które jak mniemał, nigdy nie będą całkowicie zagojone. Nie poruszał również tematu morfiny bo przy ich głębokich tematach egzystencjalnych, ten temat jak uważał, był nadto przyziemny i mogą uporają się z nim później. Ponadto Adam głęboko wierzył, że był on jedynie skutkiem, ucieczką Andrzeja przed bolącą i smutną rzeczywistością.
Wpatrywali się w ciszy ; Adam w zbolałe oblicze brata, Andrzej w sufit.
Po chwili Adam pierwszy przerwał milczenie:
- Kochasz ją - zapytał - Kochasz Wiktorię?
Andrzej uśmiechnął się blado.
- Wiktoria jest jedynym światełkiem w tym cholernym tunelu - przełknął głośno ślinę i skrzywił się z bólu - Tylko widzisz, czasem dzieje się tak, że człowiek chce żyć w ciemności, bo światło go oślepia. Z własnej świadomej decyzji chce żyć w mroku i odtrąca to światełko.
- Żałoba z czasem mija Andrzej - ścisnął mocniej zimną dłoń brata - Można trochę pożyć w mroku ale... uwierz mi, jasność jest czadowa, do światła można się przyzwyczaić a od mroku odzwyczaić, wszystko jest kwestią wprawy. Światło jest fajne - tu Adam uniósł brwi i uśmiechnął się  - Światło to życie.
v   
Andrzej przebywał w szpitalu w charakterze pacjenta trzy tygodnie. Po tym tak długim czasie bezczynnego leżenia, wszakże gdyby to tylko od niego zależało czas ten skróciłby się co najmniej o połowę, został wypisany ze szpitala i oddelegowany na przymusowy dwu- miesięczny urlop. Decyzja ta była podjęta za zgodą ogółu, omijając jednak osobę, której sprawa ta bezpośrednio dotyczyła - to jest samego Andrzeja. Za rozkazami Adama, Trettera i Sambora, Andrzej miał zakaz pojawiać się na oddziale przez najbliższe dwa miesiące a na zapytanie cóż ja takiego będę robił przez cały ten czas? Tretter tylko dobrodusznie odpowiedział: Coś Pan wykombinuje. Ja proponuje odpoczynek.
I sprawa się rzekła. Andrzej ze szpitala wrócił do domu odwieziony samochodem przez Adama. Przez całą drogę nerwowo sprawdzał telefon w nadziei iż może przyszła chociażby jedna wiadomość od Wiktorii. O nieodebranym połączeniu nawet nie śmiał marzyć. Consalida od czasu jego postrzału nie odzywała się do niego słowem.
Sprawdził : brak wiadomości.
Głośno westchnął.
- Nie pisała? - Adam uniósł brwi nie odwracając jednak wzroku z drogi - Ciągle brak wiadomości?
To właściwie było zdanie oznajmujące aniżeli pytające i gdyby Adam patrzył na Andrzeja w jego posępnym wzroku dostrzegłby potwierdzenie.
- Powinienem do niej pojechać?  Od 3 tygodni w ogóle się nie odzywa. Ani razu do mnie nie zajrzała gdy leżałem...
- Oj nie, nie. Raz była u Ciebie - stanowczo zaprzeczył - Gdy byłeś nieprzytomny.
- A więc wybrała świetny moment !Gdy nie mogę jej przeprosić a ona może mnie dobijać swoim morderczym wzrokiem! - prychnął zezłoszczony.
Adam mocniej zacisnął dłonie na kierownicy:
- Jesteś niesprawiedliwy. Ty też wybrałeś świetną metodę zranienia jej. Udało Ci się to znakomicie. Nawet nie wiesz jak ona to przeżyła. Każdy ma określony próg bólu powyżej którego nie jest już w stanie znieść tego co wokół niego. Wiktoria swój próg juz dawno przekroczyła a swoją PRÓBĄ SAMOBÓJCZĄ zdecydowanie wbiłeś ostatni gwóźdź do trumny.
Andrzej skrzywił się na słowa "próba samobójcza":
- Wiem - odparł chmurnie -  Muszę z nią porozmawiać. Wiele rzeczy wyjaśnić.
- O to to. To będzie całkiem niezły początek. A tak z innej beczki co planujesz robić przez te piękne jesienne wakacje?
Andrzej uśmiechnął się:
- Pomyślisz, że zwariowałem ale...
- Za późno na takie stwierdzenia - przerwał mu - Już dawno przestałem się tego wypierać jakoby ty miałbyś być zdrowy na umyśle. Dla mnie to taka sama głupota jak pić ciepłą wódkę czy jeść pierogi bez zasmażki...
- Dobrze już dobrze. A więc, pomyślisz, że zwariowałem bardziej niż myślisz...
Adam wyszczerzył się a Andrzej kontynuował.
- Mam zamiar pojechać odwiedzić Marry. Wsiąść w pierwszy najbliższy lot do Nowego Yorku i spędzić tam całe dwa miesiące. Pierwotnym moim planem było to, że zabiorę ze sobą Wiktorię ale biorąc pod uwagę fakt iż ona się do mnie nie odzywa jakby niweluje i zmienia wszystko. Może zdążę z nią porozmawiać zanim wyjadę.
Adam pokręcił głową:
- Nie. Stanowczo nie. Jedź. I Tobie i jej przyda się odpoczynek. Gdy wrócisz wypoczęty, z jasnym i czystym oglądem na rzeczywistość po zmienieniu środowiska: porozmawiasz z nią. Teraz i ona będzie pełna emocji i ty. Tylko się pokłócicie, padną niemiłe słowa, których będziecie żałowali - stwierdził - To świetny pomysł. Mam tylko pytanie: Czy Marry wie, że przyjedziesz?
Andrzej skrzywił się jakby właśnie do ust była mu dana cytryna.
- To jest kwestia, której lepiej nie poruszać - mruknął - Bo widzisz Marry jakimś dziwnym trafem wie o TYM incydencie, który miał miejsce - Andrzej wolał mówić incydent aniżeli próba samobójcza - I wolę jednak zrobić jej niespodziankę żeby nie miała czasu zaplanować bardzo bolesnego morderstwa i mieć czas by sprzątnąć szafę w celu  ukrycia ciała. Podejrzewam iż i tak zrobi mi małą awanturę... Swoją drogą ciekawe skąd ona o TYM wie.
- Nie mam pojęcia - Adam wyszczerzył się - No, jesteśmy na miejscu. Dasz mi znać jutro kiedy wyjeżdżasz? Odwiozę cie na lotnisko.
- Pewnie. Zaopiekujesz się Wiktorią? Będzie troszkę wściekła, że tak nagle daję nogę.
- Zrozumie. Lepsze to niż strzelanie sobie, oczywiście nieumyślnie, w udo- wyrzekł rezolutnie - Wszystko zrozumie. Myślę, że dobrze wam to zrobi.
I Adam pomógł wyjść bratu, odprowadził aż do drzwi gdzie się uściskali przyjaźnie.
Andrzej przez chwilę obserwując badawczo Adama zapytał z uśmiechem:
- Jeszcze miesiąc prawda?
- Jeszcze miesiąc - Adam roześmiał się i pokręcił głową - Jestem lekko przerażony.
Andrzej pokiwał głową:
- Poradzisz sobie. Skoro ja mogę być ojcem chrzestnym to ty na pewno możesz być ojcem. I to całkiem dobrym ojcem.
- To mało budujący argument.
Andrzej uśmiechnął się:
- Słusznie, stać mnie na lepsze. Posłuchasz ich jak wejdziesz do domu. Mała lufka?
 Uniósł brwi w geście zapytania.
Adam pokręcił głową:
- Ty nie możesz pić bo bierzesz  leki a ja prowadzę samochód...
Andrzej uśmiechnął się szeroko:
- No tak, mogłem się tego spodziewać. Jako przyszła głowa rodziny musisz świecić przykładem. To kawa albo herbata?
- A chcesz słuchać? - zapytał Adam -Masz na to chęci?
Andrzej roześmiał się szczerze i nic nie mówiąc wepchnął brata do domu. Chociaż działał o nadwątlonych siłach, Adam znalazł się w przedpokoju:
- Ja nie marze o niczym innym jak o tym by słuchać jak mój mały braciszek dorasta. Bardzo się raduje słysząc o twoim szczęściu - Andrzej skrzywił się lekko po czym nagle spoważniał. Zaczął mówić przyciszonym głosem - Niedługo jeszcze pożyję bo albo mnie zabije starsza siostra Schultz i schowa ciało w swojej ogromnej, pustej szafie, albo Wiki na wieść, że ją zostawiam. Albo w ogóle będą działać w koalicji. Mają sprzecznie interesy jednakowoż jeden wspólny cel...
- Dobrze, już dobrze - Adam pojął, że brat żartuje i lekko zażenowany zamknął drzwi po czym pomógł kuśtykającemu Andrzejowi zdjąć bardzo prawidłowo zawiązane buty- Napijmy się więc małej herbacianej lufki.
I rozmawiali o  Adamie i Irenie: Adamie, Irenie i mającym się narodzić dziecku .A widok rozpromienionego brata opowiadającego o trwających przygotowaniach do narodzin potomka  napawała go czystą radością, tak rzadką w jego teraźniejszym życiu.  Uświadomił sobie, że czas a wraz z nim całe życie mimo jego kilku - miesięcznej wegetacji biegnie dalej, nawet jeśli bardzo chcielibyśmy go zastopować. Gdy Adam opowiadał o tym jak montował kołyskę; malował pokój dziecięcy czy chociażby wybierał  wraz z Ireną wózek dla malca, Andrzej nie mógł odpędzić się od wizji Adama trzymającego mały tobołek z pomarszczoną twarzyczką dziecka; z małymi rączkami zaciśniętymi w piąstki i zaróżowionymi policzkami.
I uśmiechał się promiennie, pierwszy raz od wielu, wielu dni. Nawet jeśli miały to być jego ostatnie dni. Nawet jeśli cała jego radość wypływała z cudzego życia, z jego szczęścia a nie własnego.  Nawet jeśli dzisiaj stoczy najtrudniejszą z bitew stojąc wieczorem przed lustrem w łazience. Samotnie. 
Nawet jeśli miałby być smutny przez resztę życia . Teraz się uśmiechnie. Nawet radośnie.

Ola