poniedziałek, 30 czerwca 2014

Achtung, achtung!

Drodzy czytelnicy
Pisze dopóki mi całkowicie nie zerwali sieci. Wiem, ze Ewelina miała w razie mojej definitywnej sieciowej śmierci wstawić rozdział jednak wczoraj nad Warszawa była podobno niezła burza i teraz to ona nie ma internetu.
Wiem brzmi jak swietnie ułożona wymówka , jednak prosimy was wszystkich o cierpliwość. Rozdział jest juz gotowy i czeka na wstawienie...,a właściwie czeka na bardziej przychylne zjawiska pogodowe.:)
Najprawdopodobniej ukaże sie jutro jednak nie chce juz nic obiecywać.
Jeszcze raz przepraszamy.
Pozdrawiam
Ola

Siła wyższa :)

Kolejny rozdział juz jest gotowy jednak mam mały problem z siecią. Jestem z rodzicami w Bieszczadach i mam mały problem z wi- fi. Teraz pisze z sieci komórkowej. Tak jak pisałam wcześniej rozdział ukaże sie jeszcze dziś tyle, ze pewnie wieczorem. Jeśli do wieczora nie bede mieć dostępu do sieci rozdział wstawi Ewelina
Za opóźnienia przepraszam jednak to siła wyższa :)
Pozdrawiam
Ola

piątek, 27 czerwca 2014

Opóźnienie

Drodzy czytelnicy

Bardzo przepraszamy ale rozdział XII ukaże się w niedziele bądź też w poniedziałek. Nie wyrobiłyśmy się czasowo po prostu. Niby mamy wolne....a jednak ciągle zajęte.
Jednakże tak jak obiecałyśmy wraz z nadchodzącymi wakacjami bierzemy się ostro za nasze opowiadanie, nie puścimy go samopas :)
Jeszcze raz przepraszamy i prosimy o cierpliwość ( najlepiej anielską)

Pozdrawiamy
Ola&Ewelina

piątek, 20 czerwca 2014

XI "Plamki, krostki i inne nieczystości"

Ospa wietrzna (łac. varicella) jest nad wyraz interesującą jednostką chorobową. Początkowo objawiając się wysoką gorączką i ogólnie bardzo złym samopoczuciem, z czasem rozkręca się o dużo bardziej czyniąc sobie z całego ciała istne ogrody babilońskie, w których zamiast kwiatów sadzi się czerwone wykwity skórne. Oczywiście zdecydowanie częściej dosięga dzieci, z tego powodu nazywana jest raczej chorobą wieku dziecięcego. Gorzej gdy zaatakuje dorosłych bowiem w tym wypadku nie wykazuje żadnej dozy umiarkowania i litości, rozkręcając swoją zjadliwość do 100% wydajności.
Z tymi czerwonymi wykwitami także ciekawa sprawa jest...
Gdy jedna z takich czerwonawych plamek postanowi ulokować się na przykład na plecach, zrazu zadamawia się tam i rozpakowuje .Czyniąc powyższe czynności przekształca się w grudkę, a ta w pęcherzyk, który z kolei czasem mętnieje by zmienić swoje piękne oblicze i zostać krostką.
Teraz najważniejsze: w czasie gdy taka plamka się zagnieżdża może się zdarzyć, że poczuje się strasznie samotna. Przecież ma prawo czyż nie? Oczywiście, że tak. To całkiem normalne. Nam wolno a jej nie?
Wtedy to zaprasza gości. A może się zdarzyć, że jest naprawdę bardzo, bardzo samotna....i wtedy zaprasza bardzo, bardzo wielu gości.
Może być też imprezowa, wówczas wraz z zaproszonymi gośćmi urządza wesołą i ucieszną prywatkę.
I tym sposobem na plecach, twarzy i rękach takiego chorego przez około 2 tygodnie bądź nawet więcej, trwają tańce i swawole ,a jedyne zmiany jakie widać wynikają z licznych metamorfoz gospodarza i gości. ( plamka- grudka- pęcherzyk-krostka- strup)
Pierwsza krostka odwiedzająca plecki Andrzeja była bardzo ale to bardzo samotna i do tego obdarzona niezwykłym imprezowym charakterkiem. Skutkiem tego urządziła sobie na plecach, rękach i twarzy profesora istną niekulturalną orgię. O ile pokazała trochę skruchy na twarzy, o tyle pleców absolutnie nie oszczędzała.
Po długich sporach i dywagacjach ,Annie w końcu udało się przekonać Andrzeja do owinięcia rąk bandażami w celu ograniczenia pokusy rozdrapywania każdej krostki i czynienia blizn.  Pokusa została lecz summa summarum Andrzej nie mógł się więcej drapać prychając wściekle że takie drapanie to żadne drapanie.
W istocie profesor wyglądał teraz jak lekko przerośnięty, brudnawy ( z uwagi na pergaminowy kolor bandaży), bałwanek po przejściach. 
- Anna!!! - krzyknął siedząc na skraju swojego łóżka.
- Co się stało? - Anna przybiegła z kuchni w  trymiga, zaniepokojona już i tak dużą zjadliwością owej ospy.
- Błagam....- wychrypiał - Zdejmij mi te cholerne bandaże z rąk, albo podrap raz a porządnie.
- Andrzej, wiesz, że nie możesz się drapać. Zostaną ci okropne blizny.....
- Błagam....tylko raz ....- teraz profesor już niemal chlipał.
A  patrzył na nią w sposób tak ujmujący, nie dający się z niczym innym porównać jak z spojrzeniem małego, zranionego chłopczyka. Oprócz pergaminowych bandaży grubo oplatających  ręce, Andrzej miał na sobie luźny biały t-shirt i również luźne , krótkie szorty. Całe jego ciało było masowo obsypane czerwonymi wykwitami w postaci grudek bądź też krostek. Na mocnych, krzepkich rękach były one szczególnie rozwinięte, podobnie jak na plecach, jakoby obdzierając je z ich wielkości. Na policzkach widoczne były czerwone, gorączkowe rumieńce a zwężone w cienką kreskę usta utwierdzały w "swędzących cierpieniach” jakie w tym momencie doświadczał profesor.
Toteż widok ten rozczulił Anne do tego stopnia iż zdjęta niepohamowaną litością mruknęła:
- Dobrze, już dobrze....ale tylko po plecach.
Podeszła i usiadła przy nim po czym poczęła go drapać niezwykle subtelnie i delikatnie.
- OOO jak dobrze....CO ZA ROZKOSZ!! - na jego twarzy zakwitł uśmiech ulgi.
- Przypominają mi się inne sytuacje, w których tak przyzywałeś rozkosz - wydukała rozbawiona kręcąc głową.
- A były one zgoła o dużo przyjemniejsze niż ta...nieprawdaż?
- Ooo tak..bezsprzecznie się z tym zgadzam.
Wstała i ruszyła w kierunku łazienki.
- Co robisz - zapytał - Przecież miałaś mnie drapać.
- Time is over. Zdejmij te ciuchy i chodź, wykapiemy się. Musimy często zmieniać te ubrania i moczyć skórę.
- Ciekawe jak mam to zrobić - stwierdził z wyrzutem - Zrobiłaś ze mnie brudnego bałwana po przejściach, nie dałaś ani wiadra ani marchewki i oczekujesz, że będę ci posłuszny.
Anna uśmiechnęła się zmysłowo i podeszła do niego. Zdjęła mu koszulkę i zaczęła odwijać bandaże.
- Pamiętasz co musisz dzisiaj załatwić. Adam umówił pacjentów z I tury. Z racji tego, że jestem niedysponowany to ty....
- Tak wiem, wiem - przerwała mu - Ja oficjalnie przejmuję Twoje obowiązki ordynatora. A nieoficjalnie...muszę dopełnić sprawę z badaniami. Tym się nie martw. Już wszystko ustaliliśmy.
I faktycznie, decyzja, że na czas nieobecności Andrzeja piecze na odziałem chirurgicznym przejmuje Anna, była zgoła prosta i bezproblemowa.
- Poradzisz sobie? - zapytał
Zmarszczyła tylko brwi po czym rzekła kpiąco:
- A jak ja mam sobie nie poradzić? przecież na oddziale mam i Zapałe i Nostradamusa i Rudnicką....Istną Armię Hunów powiedziałabym.
Andrzej roześmiał się szczerze przez co zaraz i Anna dołączyła do niego. Nostradamus to było określenie jakie ostatnimi czasy przyjął w ich rozmowach doktor Jakubek.
 Skończyła odwijać bandaże, wstała i ruszyła w stronę łazienki:
- Zdejmij szorty i chodź.
- Będziesz się ze mną kapać?
- Nie - skwitowała - Ale będę cię doglądać.
- Sądzisz, że nie sprostam zadaniu umycia wszystkich swoich członków? - zakpił wchodząc za nią do łazienki - Myślę, że dam sobie radę. W sumie robiłem to już wcześniej.
- Tak, ale nigdy nie w nadmanganianie potasu nieprawdaż? - uniosła buteleczkę z krystalicznym, fioletowym proszkiem po czym kontynuowała:
- Musisz trochę namoczyć skórę.
- Myślę, że dam radę.
- Wiem że dasz. Ja tu tylko będę siedzieć  i pilnować żebyś się nie drapał.
Uśmiechnęła się promiennie po czym zaczęła napuszczać wody do wanny.
- Przecież nie będę się drapał - Andrzej zdjął szorty i rzucił je w kąt łazienki - Obiecuje, masz moje słowo.
Anna wyprostowała się, ściągnęła brwi a kąciki jej ust ułożyły się w drobny, złośliwy uśmiech:
-Świetnie kłamiesz kochanie.

v   


Anna, przeciwnie do własnych zwyczajów, zjawiła się w pracy jakieś pół godziny przed porannym obchodem, wywołując tym powszechne zdziwienie całego personelu.
Na pytania: Co Pani profesor tak wcześnie robi w pracy? czy komentarz typu: Pani Profesor coś mi się zdaję, że ktoś tu ma zły zegarek, uśmiechała się i odpowiadała krótko : Muszę coś załatwić.
I faktycznie w tym stwierdzeniu było tyle prawdy....ile nieprawdy. Rzeczywiście musiała przejrzeć papiery Andrzeja i dokumentacje medyczną pacjentów leżących na oddziale chirurgicznym by właściwie przeprowadzić poranną odprawę, jednak nie to wchodziło tutaj w sens tego zdania: Musze coś załatwić. Sedno i centrum wszystkiego były badania, i to w ich sprawie Anna rzekła: Muszę coś załatwić, obiecując sobie, że dołoży wszelkich starań by powierzone zadanie doprowadzić do samego końca. O ile dla niej samej nie było to ważne o tyle dla Andrzeja sprawa ta przybierała niebezpieczną rangę: BYĆ albo nie BYĆ. I ona o tym wiedziała. Podobnie jak krecik , który po sporach z ewolucją , "pozbawiony został oczu", za to w ramach rekompensacji otrzymał całkiem przydatne w swoim środowisku łapki, tak i Anna odrzuciła wszelkie swoje dzisiejsze obowiązki by całkowicie oddać się sprawie dla Andrzeja tak istotnej.
No....może nie do końca odrzuciła....bądź co bądź musiała pełnić jako tako role ordynatora lub chociaż stwarzać pewne pozory.
Dlatego też od razu po zjawieniu się na oddziale udała się do jego gabinetu, przejrzała wszystkie papiery, wydała rozporządzenia pielęgniarkom i z niezwykle dobrym humorem udała się na odprawę, w myślach odhaczając kilka punktów ze swojego uprzednio  stworzonego planu dnia.
Weszła do pokoju lekarskiego z ironicznym uśmiechem zadowolenia, który pogłębił się nieco gdy zauważyła czekającą na ordynatora wesołą Armię Hunów . W istocie Jakubek, Zapała i Rudnicka siedzieli na sofie, gawędząc wesoło ze sobą. Zauważając panią profesor zamilkli na chwile, mruknęli: Dzień dobry pani profesor po czym pokiwali głowami i wrócili do pogodnego trajkotania.
Adam dyskutował z doktorem Samborem majstrując przy ekspresie do kawy. Co chwila z rogu słychać było:
- To włoski ekspres. Mówię Panu doktorowi.
- A widział pan doktorze ten charakterystyczny dla amerykańskich ekspresów układ....
Doktor Consalida siedziała w kącie pokoju zachowując pewną dozę dostojeństwa które jakoby trzymała ją w tej swojej odrębności i czyniło zdecydowanie lepszą od tamtych. Tak zrozumiała to pani profesor i tak też uważała. Bezsprzecznie dla niej doktor Consalida nie miała książeczki członkostwa klasyfikującej ja do Armii Hunów. Co prawda to prawda.
- Witam wszystkich - stanęła przy biurku uśmiechając się sztucznie acz pogodnie- Muszę Państwu z przykrością oznajmić że przez ten i następny tydzień będą Państwo skazani na moje rządy. Zastąpię profesora Falkowicza.
Błyskawicznie jedna z rąk wystrzeliła w górę, ta należąca do tych z rodzaju "bardziej owłosionych"
- Tak, doktorze Jakubek ?- zapytała
- Co sie stało z profesorem Falkowiczem? Jest na urlopie? Kiedy wróci?
- Jak już mówiłam wróci za około dwa tygodnie. Profesor jest....powiedzmy że niedysponowany i to musi Panu wystarczyć. Jeśli ta odpowiedź jest niewystarczająca i nie zapełniła tej ogromnej tęsknoty tworzonej w Pana sercu do profesora Falkowicza to ewentualnie mogę poprosić o jego prywatny numer telefonu to Pan zadzwoni do niego i sobie pogada. Taka opcja Panu odpowiada?
Do mocno zarośniętych policzków Jakubka napłynęła krew nadając chirurgowi wyraz twarzy niemal groteskowy bowiem wśród skłębionych, czarnych kłaków włosów, teraz co jakiś odstęp dało się zauważyć zdrową ,niezwykle czerwonawą skórę.
Nastał moment niezwykle głośnej w swym wydźwięku ciszy.
The Sound of Silence
- Ma Pan jeszcze jakieś pytanie doktorze, czy już mogę zacząć odprawę? Ktoś z Państwa ma jakieś pytanie?
Zebrani krótko zaprzeczyli głowami co chwila z rozbawieniem patrząc na czerwonego Borysa.
Mała rzecz a jak cieszy pomyślała po czym rozpoczęła przydzielanie obowiązków.
v   

Schody zaczęły się tworzyć dopiero gdy wróciła do gabinetu. Usiadła zrazu spokojna że teraz całkowicie będzie mogła zając się pacjentami z I tury badań klinicznych. Tak, dokładnie, tych nielegalnych badań klinicznych. Zrazu spokojna.....do pierwszego telefonu.
Gdy o 9 rano zadzwoniła instrumentariuszka z sali numer 3, Anna pozwoliła sobie jedynie na ciche westchniecie. Klimatyzatory przestały działać. To nic, zadzwonię do dyspozytora, zaraz przyjadą i to naprawią pomyślała wyciągając rękę po telefon jednak zanim sama zdążyła podnieść słuchawkę rozległ się przeciągły dźwięk telefonu. Zepsuł się kolejny klimatyzator. Sala numer 2.
Ekstra. Zawsze uwielbiałam komplikacje.
Nie minęło pół minuty a ponownie zadzwonił telefon, a po nim kolejny.
Skutkiem tego, brutalnie podsumowując z 5 sal operacyjnych 4 były nieczynne. Klimatyzatory odmówiły swojej posługi.
- Świetnie, a na dzisiaj z tych pięciu sal potrzebujemy pięć sal - mruknęła
Szybko wykonała telefon do dyspozytora, tłumacząc kulturalnie iż naprawa musi być możliwie jak najszybsza by nie zakłócać pracy całego oddziału. Najwidoczniej ten argument nie poskutkował bowiem według miłego pana ekipa może pojawić się dopiero za 3 godziny.
Gdy Anna zapytała dlaczego, mężczyzna począł tłumaczyć iż wcześniej muszą naprawić usterkę w przebieralniach u pani Jadwigi w sklepie odzieżowym. Już mocno podenerwowana pani profesor zaczęła wyjaśniać iż w szpitalu na oddziale chirurgicznym sale są całkiem potrzebne i jest to sprawa dosyć ważna, nie cierpiąca zwłoki.
Udało się tylko tyle: będą za dwie godziny.
No cóż....Jadzia czeka i się niecierpliwi.
Z furią odłożyła słuchawkę i wygodnie rozpostarła się na fotelu w myślach układając plan B.
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedziała groźnie.
Do pokoju wszedł nieśmiało Adam a raz tylko spoglądając na Anne zmarszczył brwi w ten charakterystyczny dla siebie pytający sposób.
- Nie pytaj - odrzekła
- Jednak zaryzykuje. Co jest? - uśmiechnął się pogodnie po czym nonszalancko usiadł na czerwonej sofie stojącej w kącie pokoju.
Anna teatralnie westchnęła po czym opierając się o biurko rzekła:
- No wiesz....Jadzi się zepsuły klimatyzatory w przebieralni.
Teraz brwi Adama podniosły się do tego stopnia, że można powiedzieć że stanowczo weszły w terytorium czoła. Tego się nie spodziewał.
- Eeee....nie znam żadnej Jadzi.....
- Jak to nie znasz Jadzi? - zapytała teatralnie, udając wielce zaskoczoną - Pani Jadwiga jest właścicielką wielkiego sklepu odzieżowego w Warszawie i najwidoczniej jej klimatyzatory są ważniejsze od tych szpitalnych. Zresztą nie dziwie się....pomyśl jaka byłaby tragedia gdyby jedna z warszawskich diw weszła do przebieralni bez klimatyzatora. Katastrofa! Mogłaby w wyniku niedotlenienia pomylić spódnicę ze skarpetką albo stanik z majtkami - fuknęła rozwścieczona po czym kontynuowała coraz bardziej się rozkręcając - A to, że dezorganizuje to całą prace oddziału chirurgicznego to przecież betka! Ważniejsze jest że przebieralnie u pani Jadzi działają bez zarzutu....
- Anna - przerwał jej subtelnie
- Co? - warknęła.
- Ile klimatyzatorów poszło?
- Cztery - skwitowała poważnie - Ekipa ma przyjechać za dwie godziny.
Krajewski założył nogę na nogę po czym uśmiechnął się krzepiąco.
- A wiec nie stała się jakaś wielka tragedia. Będziemy mieć drobne opóźnienie z planowymi zabiegami....
- Tak z planowymi.....gorzej jak przywiozą kogoś z wypadku.
Adam machnął ręką:
- Eeee tam, trzeba być niepoprawnym optymistą.
Zadzwonił ponownie telefon. Anna odebrała po pierwszym sygnale. Krótko pokiwała głową by już po chwili odłożyć słuchawkę:
- Niepoprawnym optymistą mówisz....no, tak. Właśnie padł nam ostatni klimatyzator.
Krajewski wyszczerzył się po czym drapiąc się po kilkudniowym zaroście rzekł:
- To tylko dwie godziny.....
- Nic już mi więcej nie mów.
Anna schowała twarz w dłoniach teraz już układając sobie plan C.
plan C: ucieczka
Adam widząc i właściwie dopiero teraz zauważając iż faktycznie sytuacja ta frasuje Anne do tego stopnia iż uprzednio pogodną twarzyczkę wykrzywił grymas złości i frustracji ,rzekł pogodnie:
- Przecież to tylko drobna awaria....nie wiem po co się tak denerwujesz. Andrzej by po prostu nawrzeszczał na dyspozytora, w okopach gabinetu powiedział kilka przekleństw i od razu byłoby mu lepiej. A w międzyczasie przyjechałaby ekipa.
- Właśnie tym różnimy się z Andrzejem - mruknęła trochę się rozpogadzając- Zresztą chciałam mieć trochę świętego spokoju by zając się tą I turą pacjentów z badań, protokołem i tymi wszystkimi sprawami. Andrzejowi bardzo na tym zależy.....
- Właśnie a jak tam nasz trochę przerośnięty, brudnawy bałwanek? - Adam wyszczerzył się szeroko.
- Jest w "swędzących cierpieniach". Cały obsypany z gorączką 39 stopni jednym spojrzeniem wkrada się w najbardziej intymne zakamarki kobiecej duszy powodując litość, troskę i odruchy macierzyńskie.
- Dobrze że nie działa tak na mężczyzn...
- Tego nie wiem - uśmiechnęła się sprawiając że zaraz Adam dołączył do niej. W istocie uśmiech Anny działał jako najlepsze relanium na każdego człowieka - Właśnie ...mam do Ciebie prośbę.
- Słucham uprzejmie.
- Ktoś musi zanieść i dać Andrzejowi leki. Niestety nie udało mi się sprawić aby widział się z internistą w związku z tym sama wykupiłam leki i dzisiaj odebrałam w szpitalnej aptece.
- Uważam, że powinien ktoś go obejrzeć - powiedział krótko - Z ospą wietrzną nie ma żartów. Może mieć ona wiele powikłań, zwłaszcza ta przebyta w wieku dorosłym.
- Nie musisz mi tego mówić. Wiesz , że on prędzej wytatuuje sobie tatuaż: Sex&drugs and rockandrolls niż pójdzie z tym do internisty.
Spojrzała subtelnie na Krajewskiego po czym zapytała:
- Pójdziesz do niego? Wolałabym aby ktoś co jakiś kontrolował sprawę gdy ja nie mogę. Trzeba dać mu lekarstwa i nasmarować plecy. Te krosty nie wyglądają za dobrze, boję się, że zostaną mu spore blizny.
-Hmm....chciałbym do niego pójść, niestety obawiam się, że to niemożliwe - odparł prostolinijnie.
- Dlaczego? Nie przechodziłeś ospy jak byłeś mały?
Anna popatrzyła na niego zaskoczona.
- Przechodziłem ospę. Wytłumaczenie jest zgoła prostsze - za godzinę idę na izbę w związku z tym....
- Nie zdążysz - dokończyła za niego
- Właśnie.....ale możesz poprosić kogoś innego. Gdy użyjesz własnych wdzięków, myślę, że ani Jakubek ani Zapała, nie będą w stanie ci odmówić. Po prostu posłusznie wykonają zlecone przez ciebie zadanie.
- Wyobrażasz sobie Nostradamusa smarującego plecy Andrzejowi? - zapytała, po czym dodała - Może inaczej....wyobrażasz sobie sytuacje , w której Andrzej pozwolił by się dotknąć Jakubkowi albo Zapale?
Adam uśmiechnął się promiennie. Rzeczywiście Andrzej prędzej by został primabaleriną i zrobiłby karierę grając główną rolę w "Dziadku do orzechów" niżby pozwolił się dotknąć któremuś z wyżej wymienionych panów. Nawet subtelne dotkniecie w plecy byłoby tu określane stanowczo jako "zły dotyk"
- Rudnicka? -  wyszczerzył się, pokazując równy rząd białych zębów.
- Ją do niego wyśle wtedy kiedy będę chciała aby mu się pogorszyło - mruknęła - Nie, dziękuje...Ona też nie wchodzi w grę.
Krajewski zmarszczył czoło, które zaraz przecięła głęboka zmarszczka dzieląca go na dwa nierówne płaty. Nagle na jego zdrowej, męskiej twarzy zakwitł szeroki uśmiech.
- Jest jeszcze inna opcja - powiedział.
v   

Mimo iż w wyniku awarii rozkład dnia na oddziale uległ znacznym zmianom, Wiktoria i tak pozostawała na izbie, tocząc ciężkie walki z emocjonującym kaszakami, szyjąc niezwykle złożone rany i walcząc ze straszną  plagą ludzkości: woreczkiem żółciowym. Oto kwintesencja polskiej medycyny.
Rudowłosa przeciągnęła się, siedząc na jednym z tych surowych krzeseł będących stałym wyposażeniem gabinetów na izbie gdy weszła profesor Schultz, już od drzwi uśmiechając się niezwykle łagodnie  i całkowicie nie- ironicznie.
- Dzień dobry Pani Doktor ....Jak tam? Podobno dzisiaj jest aż dziwnie spokojnie - powiedziała wyraźnie akcentując słowo " spokojnie"
- To prawda dzisiaj jest wręcz doskonale. Nawet był czas na poranną kawę.
Rudowłosa rozpromieniła się a na jej ślicznej, lekko piegowatej twarzyczce zakwitł szeroki uśmiech.
Anna więc, postanowiła wyłożyć karty na stół.
- Pani Wiktorio, mam do pani małą prośbę....ja wiem, że to nie leży w zakresie Pani obowiązków ale jednak jestem powiedziałabym w sytuacji podbramkowej... Nie mam się do kogo z tym zwrócić z racji......
- Pani profesor proszę po prostu powiedzieć -  Wiktoria odparła pogodnie
Anna przybrała najbardziej przymilną maskę na swoją piękną, bladą twarz i zapytała :
- Chorowała już Pani na ospę wietrzną?      
v   

Anna wróciła do gabinetu w zdecydowanie lepszym humorze niż w tym ,w którym z niego wychodziła. Powierzając Andrzeja Wiktorii czuła wewnętrzny spokój porównywalny do tego  jaki odczuwa rybak, który wypłynąwszy w morze z pustym ładunkiem, wraca z pełnymi sieciami ryb i wie, że każda z nich jest dobra i smaczna.
Wiktora Consalida bez wątpienia była nie tyle smaczna co przede wszystkim dobra. Pod jej opieką Andrzej pozostanie w jednej całości i tego Anna bezdyskusyjnie była pewna.
Wyciągnęła rękę po papiery leżące na skraju dębowego biurka gdy rozległo się głośne pukanie do drzwi.
- Proszę - odparła stanowczo.
Do pokoju weszła pielęgniarka Iza, a jej surowo ściągnięte rysy nie zwiastowały niczego dobrego.
- Co się znowu stało? - westchnęła tylko Anna, delikatnie masując sobie skronie
- Niech Pani profesor lepiej sama zobaczy. Sala numer 3, izba przyjęć.
v   
W przeciągu dosłownie minuty Anna zeszła z 3 pietra na dół do izby przyjęć w duchu używając niecenzuralnych słów i przeklinając własną głupotę.
A mogłam zostać z Andrzejem w domu.....nie, chwila nie mogłam...
Badania...ot co !...Szlag by do wszystko trafił, chcę do Zurychu.
Weszła do pomieszczenia mając wrażenie iż wchodzi do filmu, w którym włączono spowolniony tryb.
Zapała miał kamienną, niemal grobową twarz. Rysy jego twarzy pozostały bez jakiegokolwiek wyrazu a jedynym przymiotem pokazującym jego rzeczywiste emocje, były zwężone w jedną, cienką kreskę usta. Wyraźnie się nad czymś zastanawiał, nad czymś co możliwe, że wprawiało go w przerażenie i powodowało ten bezruch całej jego postaci.
Jakubek natomiast, skakał wokół niego co chwila przytykając swoje owłosione dłonie do twarzy tym samym pokazując swoje niebywałe przerażenie.
Rudnicka także była tam obecna, wrzeszcząc wniebogłosy to na jednego to na drugiego, jednak ani Zapała ani Jakubek nie reagowali na jej pokrzykiwania.
Wszyscy troje zauważając panią profesor zastygli, wpatrując się w nią niczym podróżnik w świętego Graala.
Slow action, please
- Co tu się dzieje? - zapytała
Dopiero teraz zauważyła muskularnego, nieco otyłego mężczyznę leżącego na noszach. Jego wzrok błądził to od Jakubka to do Zapały, aż do Rudnickiej.
-Pani profesor - zaczął Jakubek - ja nie chciałem.....to znaczy było zamieszanie....
Na zarośniętej twarzy Jakubka odbiło się piętno okropnego bólu. Tego wewnętrznego. Teraz już chirurg niemal płakał.
- Doktorze Jakubek, proszę uprzejmie wziąć się w garść. - rzekła surowo Anna - Czy ktoś z zebranych mógłby mi wytłumaczyć co się tutaj stało?
Rudnicka wystąpiła z szeregu jako ochotnik i zaczęła mówić:
- Przywieźli nam Pana Nowaka z wypadku....Pan Nowak boi się igieł wiec pani Beata miała lekki problem z wkłuciem. Nastało małe zamieszanie .
Rudnicka wymownie spojrzała na Jakubka i rzekła:
- Doktor Jakubek wziął więc igłę i postanowił sam spróbować się wkłuć.
Owy Pan Nowak w tym momencie patrzył przerażony swoimi rozbieganymi, świńskimi oczkami na panią profesor jakby wiedząc, że zaraz nastąpi jego osobisty Sąd Ostateczny.
 - I?
- I nie mógł. Zaczął się sprzeczać z doktorem Zapałą o to jak odpowiednio powinno się to robić.
Rudnicka, teraz lekko zawstydzona kontynuowała:
- I nagle pan Nowak wierzgnął nogami odpychając doktora Jakubka.
- Wierzgnąłem instynktownie - wtrącił pacjent.
- Wierzymy, że tak było. W każdym razie Borys został lekko odrzucony w tył tym samym wpadając na Przemka - rzuciła okiem na przerażonych kolegów - Wraz z igłą oczywiście.
- Dobrze, już dobrze, więc jak mniemam doktor Zapała został przez przypadek ugodzony igłą .....w co? - zapytała pani profesor.
- W udo.
- No tak, oczywiście w udo. A więc, trzeba pro forma wykonać wszelkie badania, morfologie itp. Nie stała się jakaś wielka tragedia, tak się czasem zdarza. Nie rozumiem tylko czemu w waszych oczach, gestach widać takie przerażenie. Morfologie doktora Zapały zrobimy....
- Ehem...pani profesor jest tylko pewien szkopuł...- wtrąciła jej w słowo Rudnicka
- Jaki?
Na twarzach zebranych w sali numer 3 przeszła fala ogólnie udzielającego się przerażenia. Zapała blady jak trup usiadł na stojącym w rogu krześle.

- Pan Nowak jest zarażony wirusem HIV.

piątek, 13 czerwca 2014

X "Varicella"

Znowu coś się przesunęło (próbowałyśmy to poprawiać na róże sposoby, oczywiście bezskutecznie) ale mamy nadzieję, że nie przeszkadza to w czytaniu. Zachęcamy do komentowania i ....miłego czytania :)



Stan irytacji jaki w ten upalny majowy poranek osiągnął Andrzej, zadziwił w istocie jego samego. Nadmierna ekspozycja Słońca nad horyzontem faktycznie zawsze powodowała u niego rozdrażnienie równe temu jakie osiąga mrówkojad bez mrówek czy też bąkojad bez bąków. Jednakże mimo iż stan tejże irytacji osiągnął swój punkt krytyczny, to dalej nieustannie rósł powodując u Andrzeja to powszechne zjawisko czucia się jakoby "szprotka w oleju".
W rzeczy samej dzisiejszy dzień był niezwykle parny i prawie każdy człowiek mógł stwierdzić iż nie ma czym oddychać. Nawet pomimo niezwykle komfortowego położenia szpitala - wśród gęstego poszycia zielonego listowia, słońce i tak docierało niemal do każdego zakątka, a wszelkie termometry uparcie wskazywały 38 stopni Celsjusza.
W ogólnym samopoczuciu Andrzeja oliwy do ognia dolewało wszakże coś więcej. Coś czego on zwyczajnie nie mógł określić ani zlokalizować. Coś co go zwyczajnie podrażniało a dodając do tego okropną pogodę za oknem, stanowiło istne apogeum frustracji i irytacji.
Podszedł do okna by zasłonić zasłony po czym zirytowany podrapał się za lewym uchem:
- Sacrebleu - syknął po francusku dając nieznaczny upust własnym emocjom.
Zaraz to wybrał na swoim telefonie numer Adama by dopełnić ten tak zwany upust emocji ( tu czytaj wyżyć się)
- Adam, do mnie! - powiedział stanowczo.
Z telefonu dobiegł lekki protest który jednak absolutnie nie zraził profesora
- Nie dyskutuj ze mną! tylko raz dwa!
Po upływie kilku minut Krajewski był już w gabinecie, a jego wejście było hucznie zaanonsowane przez trzaskające drzwi:
-  Ja nie jestem twoim psem by......
-  Ja mam kota jakbyś nie pamiętał - przerwał mu
- Mam to gdzieś....Kota czy psa....Jeden pies! Nie możesz sobie ot tak dzwonić do mnie i rozkazywać mi jakbym był.....- tu Krajewski sie zawahał nie wiedząc jak dokończyć to zdanie by miało logiczny sens niepodważalnie broniący jego racji
- Twoim pracownikiem? Twoim podwładnym? Twoim podopiecznym? - Andrzej przyszedł mu z pomocą znów drapiąc się tym razem za prawym uchem - Ależ braciszku, niestety tak jest w istocie. Jestem twoim ordynatorem, starszym o dużo stażem kolegą , krótko mówiąc po prostu Twoim szefem.
- Jesteś także moim bratem a więc chociażby dla tego należy mi się odrobina szacunku, nie uważasz?-wykrzyknął Adam , składając ręce w geście obrażenia.
 Tak, doktor Krajewski był z osób nie kryjących uczuć i summa summarum dzisiaj także jawne pokazywał swoje urażenie i dotknięcie tą sprawą.
Andrzej zniecierpliwiony machnął ręką po czym rzekł:
- Dobrze już dobrze. Przejdźmy do naszego istotnego problemu.
- Najpierw mnie przeproś - uparcie rozkazał ciągle urażony Adam.
- Słucham?
- Słyszałeś przecież. Chcę byś mnie przeprosił. Czuję iż tą zniewagą pogwałciłeś moją godność i zwyczajnie chcę być przeproszony.
- A ja chciałbym pojechać do Norwegii i zaszyć się gdzieś na fiordach z haremem dziewic by w ciszy i spokoju rozkoszować się urokami życia - zakpił profesor - Ale jak doskonale wiesz nie można mieć wszystkiego.
Adam wykrzywił się nieznacznie ciągle uparcie stojąc z założonymi rękami i czekając na oddanie broni przez Andrzeja.
Ten tylko westchnął:
- Dobrze już dobrze. Zachowujesz się jak naładowana progesteronem kobieta ale...- widząc błysk gniewu w oczach Krajewskiego szybko kontynuował - Przepraszam cię, faktycznie forma mojego rozkazu powinna być inna. To się więcej nie powtórzy doktorze Krajewski.Obiecuję.
- A więc możemy przejść do meritum - Brunet rozluźnił się i usiadł na krześle naprzeciwko biurka. - O co chodzi?
-  Nasze badania lekko się skomplikowały, a właściwie termin sprawozdania uległ znacznemu skróceniu.
- Jak to? Przecież termin sprawozdań miał być datowany na pierwszą połowę przyszłego miesiąca - odparł zdziwiony Adam
- Tak miało być ale wczoraj miałem telefon ze Szwajcarii z informacją, że podsumowanie ma być  gotowe za dwa tygodnie inaczej....- nawet nie chciał kończyć tego zdania. Wiedział , że te słowa dla niego byłyby zbyt bolesne - W każdym razie mamy mało czasu, musimy przyspieszyć niektóre procedury. Jeszcze dzisiaj wykonasz telefony do jednej grupy pacjentów umawiając ich na kontrolne badania, a jutro zadzwonisz do tych z drugiej grupy.
- A na kiedy mam ich umówić?
- Na najbliżej pasujący im termin. Jak najszybciej! - syknął poirytowany.
Dla Adama jak i dla każdego bacznie obserwującego człowieka, już powierzchownie widać było dzisiejsze samopoczucie Andrzeja. Kształtowało się ono w głębokiej zmarszczce na czole, gniewnych ognikach w oczach i brwiach ściągniętych do tego stopnia iż więcej się nie dało bowiem dalej już zaczynały się oczy.
- Coś ty dzisiaj taki zezłoszczony? - zapytał teraz to przyglądając mu się z nieukrywanym rozbawieniem
- A widzisz co się dzieje za oknem?
- Widzę. Jest piękna pogoda. Ptaszki śpiewają, słoneczko ogrzewa, niewiasty wybiegają na ulice.
- Ja już chcę zobaczyć jak ty w taką pogodę wychodzisz na ulicę w poszukiwaniu kobiet. Nie przeszedłbyś jednej przecznicy a już trzeba by było cię reanimować. Nie, stanowczo nie, pogoda jest obrzydliwa, do tego chyba coś mnie pogryzło - ponownie podrapał się za uchem.
- Nie martw się, przecież wiesz, że z raportem się wyrobimy. My zawsze dajemy radę czyż nie?
- Tak wiem, wiem.
Krajewski wziął leżący na biurku długopis i począł się nim bawić.
- A jak zbieranie zespołu naczyniowego? Masz już wytypowaną grupę?
Twarz Andrzeja wykrzywiła się w jeszcze większym grymasie powodującym raptowny atak brwi na oczy w celu ich całkowitego acz niemożliwego zakrycia.
- Szczerze powiedziawszy liczyłem, że będę mieć tutaj lepszy narybek. Najwidoczniej się przeliczyłem-powiedział - Jakubek nadaje się wyłącznie do trzymania jednego narzędzia w dłoniach bowiem przy większej ilości się gubi. Najlepiej radzi sobie ze skalpelem....przynajmniej wie gdzie jest rączka a gdzie ostrze, przez co potrafi go odpowiednio uchwycić.
Adam wyszczerzył się szeroko, kręcąc z rozbawienia głową. Andrzej kontynuował:
- Zapała potrafi tylko robić do mnie maślane oczy, a ślini się przy tym jak pies Pawłowa. Nie wiem czy to ma być dla mnie komplement czy nie, ale ja boję się z tym facetem pracować. Idąc dalej hmmm...a no tak, doktor Rudnicka, blondyneczka strzelająca estrogenami jak z armaty i wiecznie krzywiąca się na mój widok jakby miała porażenie nerwu twarzowego. Gdy w grę wchodzi appendektomia radzi sobie doskonale, ale nawet przy tym z Jakubka wychodzi istny Nostradamus, natomiast jeśli chodzi o zachowanie trzeźwego umysłu w momencie zagrożenia, spokoju ducha acz stanowczości w działaniu, doktor Rudnicka plasuje się u mnie na samym dnie.
-  Powiedz mi, ty z nią spałeś kiedyś?
- Ooo przepraszam, w tym akurat była dobra - rzekł rozbawiony -Tutaj nawet nie będąc człowiekiem obiektywnym, muszę stwierdzić, że na TYM doktor Rudnicka się naprawdę zna. Pokuszę się o stwierdzenie, że wychodzi jej TO znacznie lepiej niż appendektomia.
Profesor uśmiechnął się delikatnie acz złośliwie przez co nie wiadomo było czy ostatni komentarz był ironią czy suchą prawdą. A może tym i tym.
-No więc widzisz...sami idioci.- westchnął podsumowując całą swoją myśl.
Adam pokręcił tylko głową i bacznie spoglądając na Andrzeja rzekł:
- No a doktor Consalida? Zdolna, ambitna, opanowana, wiedząca czego chce. Świetny chirurg. Wiesz, w jej przypadku pokuszę się nawet o stwierdzenie, że ma głowę na karku.
Andrzej łypnął tylko spode łba na brata odczuwając niemiłe pieczenie żeby nie powiedzieć istny swąd w okolicy części lędźwiowej kręgosłupa. Choć było i tak niesamowicie parno teraz miał wrażenie iż w pokoju zrobiło się nagle jak w istnym piekarniku.
Adam kontynuował :
- No wiesz poza tym patrząc z całkowicie męskiego punktu widzenie Wiktoria to niezwykle atrakcyjna kobieta - spojrzał badawczo na Andrzeja wiedząc, że  z tym faktem nie może się nie zgodzić. Ponadto chciał wybadać jego reakcje i wyrobić sobie odpowiedni pogląd na stosunek brata do swojej przyjaciółki.
Andrzej czując okropne gorąco przebiegające wzdłuż skroni aż do potylicy mruknął:
- Masz rację doktor Consalida to wspaniały chirurg i chyba jako jedyna z całej tej polskiej swołoczy się nadaję.
- Tylko tyle? Nie mów że ci się nie podoba. Przecież cie znam....nie po to ją szykanowałeś bite trzy miesiące żeby teraz zluzować że tak powiem te utworzone więzy - uśmiechnął się jadowicie - Co do kobiet Andrzejku to ja znam wszelkie twoje metody podrywu. Mało tego wiem dokładnie na jakie klasy dzielisz kobiety.
- Ah tak ? A więc na jakie Adasiu? - zapytał profesor
- A no na te jedno- nocne , nie warte zapamiętania.... przede wszystkim chyba dlatego, że były jedno-nocne.
- Bo gdy kobieta oddaję ci to co najcenniejsze pierwszego dnia znajomości to na pewno nie jest warta zapamiętania - wtrącił profesor - Chociaż trzeba brać pod uwagę fakt iż przy mnie nawet wiele szanujących się kobiet traci głowę...także...
- Dobrze, dobrze...zrozumiałem. Idźmy dalej. Kolejna klasa - kobiety jedno-nocne ale warte zapamiętania . Tu chyba wiadomo czemu są warte zapamiętania pomimo że były jedno-nocne.
- To się rozumie samo przez się. Niewiarygodnie wysokie libido prowadzące do rozkoszy bezsprzecznie wartych zanotowania.
Andrzej uśmiechnął się bezwiednie, rozmarzając się dzięki czemu przynajmniej na sekundę zapomniał o tym skwarze i swoim dzisiejszym samopoczuciu. Niestety tylko na sekundę.
- Tak, tak zgadzam się. Dalej kobiety klasy średniej, które chcą najpierw być poznane od strony psychicznej nie fizycznej. Dopiero później otwierają wrota własnej fizyczności - Krajewski wyszczerzył się na co profesor pokiwał głową i odparł:
- Tak, to niezwykle nudna klasa.
- Taką jest w istocie. No i dochodzimy do klasy wysokiej.
Nastąpiła chwila pauzy, która według Krajewskiego miała stopniować napięcie. Nie wyszło mu to jednak bowiem Andrzej jedynie zaczął wiercić się na krześle i ,w oznakach swojego zniecierpliwienia, drapać się niemiłosiernie za prawym uchem.
- No mów wreszcie!
- Klasa wysoka....jak sama nazwa wskazuje jest wysoka.
- No co ty nie powiesz - odparł sarkastycznie
- Kobiety z tej klasy są ambitnymi i niezwykle ceniącymi się osobami - kontynuował Adam - Znają poczucie własnej wartości, mierzą wysoko. A facetów i związki stawiają zdecydowanie niżej niż własną karierę. Możliwie że właśnie dlatego tak imponują nam facetom....Przy tym wszystkim są zniewalająco piękne. Dla nich facet jest w stanie robić rzeczy których nigdy nie robił. Jak mniemam są oszałamiającymi kochankami, a kto raz wpadnie w ich sidła już nigdy więcej nie będzie chciał się wyplątać - spojrzał poważnie na niego - Aaa i najważniejsze....takich kobiet na świecie jest bardzo mało, myślę że tylko garstka.
Na te słowa profesor pokiwał tylko głową 
- A może zrobiliśmy błąd kiedy jeszcze wybieraliśmy twoją drogę życiową ? Może ty powinieneś być psychologiem albo seksuologiem? O tak! W tym z pewnością byś się spełniał.
- Nie zbywaj mnie, jeszcze nie skończyłem. Teraz tylko pozostaje pytanie , w której z tych grup lokujesz Consalide?
- Nie wiem, nie spałem z nią. Poza tym zbyt sobie ją cenie jako chirurga - wzruszył ramionami.
Chociaż wiedział iż było to kłamstwo starał się dobierać odpowiednie maski by ukryć tą ciągle powiększającą się słabość tworzoną w swym sercu do tej w istocie uroczej, rudowłosej lekarki.
Nie tylko piękną, ale po wielu już przeprowadzanych razem zabiegach niezwykle zdolna, zaimponowała Andrzejowi na linii na której nie spodziewał się, że jakakolwiek jeszcze kobieta prócz Anny mu zaimponuje. A jednak, doktor Consalidzie się udało.
- Ha! Zaczerwieniłeś się! Spłonąłeś rumieńcem! Spiekłeś przysłowiowego raka!
- Twoje zachowanie jest zgoła dziecinne Adamie.
Faktycznie policzki Andrzeja przybrały odcień żywej czerwieni a na czole zaczęły się zbierać malutkie, perliste kropelki potu.
-Ty ją klasyfikujesz do klasy wysokiej - ucieszony Adam podniósł się z krzesła i jakby dumny z własnego odkrycia skrzyżował ręce w geście triumfu.
- Nie mogę już tego słuchać. Gwarantuje ci iż w mojej klasie wysokiej znajduje się tylko Anna. Zawsze była tylko ona. Jest. I będzie.
- People change Andrzeju. People change....- podjudzał go dalej Adam.
Już mocno zniecierpliwiony profesor wstał, otworzył największą szufladę w biurku i począł coś w niej nerwowo szukać.
- Co robisz?
-Idę poćwiczyć w sali rehabilitacyjnej. Muszę się porządnie wypocić by wywalić z siebie wszelkie toksyny i głupoty któreś mi nagadał.
Zaraz znalazł swoje szorty , wstał i ruszył do drzwi.
Krajewski także wstał i podążał za nim co chwila mówiąc:
- People change....people change...
v   
Jeszcze 10 - pomyślał wykonując czwartą serię pompek. Nie licząc jego samego szpitalna sala rehabilitacyjna była pusta. Lubił tu przychodzić. Miał wrażenie, że jest to jedne z tych nielicznych miejsc gdzie człowiek  poprzez ćwiczenia fizyczne  może wyrzucić z siebie to wszystko co zalega w wszelkich tkankach jak i w duszy. Przez fizyczne ćwiczenia do oczyszczenia.
Podniósł się z podłogi masując obolałe mięśnie łydek. Od zawsze uważał ze tężyzna fizyczna to podstawa jeśli chce sie wytrzymać długie godziny na sali operacyjnej. A kto jak kto ale ja muszę być najlepszy - uśmiechnął sie sam do siebie na te myśl, kładąc sie na ławeczce do robienia brzuszków.
- Dobra Andrzej, cztery serie i kończymy. Bez pracy nie ma kołaczy  -powiedział do siebie na głos czując jak mięśnie napinają się przy każdym spięciu.
v   

-  Przepraszam pani Izo, nie wie Pani gdzie jest profesor Falkowicz ? -  Rudowłosa podeszła do pielęgniarki niosąc w rękach pokaźny plik dokumentacji medycznej
-    A była Pani doktor w zabiegowym? - kobieta uśmiechnęła sie życzliwie opierając się o recepcyjne biurko.
-    Byłam wszędzie, w gabinecie, w zabiegowym, sprawdziłam w rozpisce czy czasem nie ma jakieś operacji...- rzuciła dokumentacje na biurko - wygląda na to, że profesor Falkowicz poleciał pierwszym wolnym lotem na Marsa....- odparła sfrustrowana pocierając skronie - Szkoda tylko, że zanim odleciał nie zabrał tych papierów. Męczyłam się nad nimi z 2 h.....
-    W takim razie proszę je tu zostawić, pani doktor. Jak tylko zobaczę profesora to mu wszystko przekaże, obiecuję
-    Dziękuje bardzo ale wolałabym mu osobiście przekazać.
-  Może Pani spróbować zapytać profesor Schultz - pielęgniarka wskazała ręką na idącą korytarzem panią chirurg.
Rudowłosa chwyciła karty i pognała w kierunku lekarki.
-   Pani profesor przepraszam że zawracam głowę ale nie mogę znaleźć profesora Falkowicza. Szukałam go niemal wszędzie...miałam mu przekazać dokumentacje - wydyszała patrząc na nią błagalnie.
 Profesor Schultz zlustrowała ją życzliwym acz ździebko ironicznym wzrokiem, wpisanym chyba na trwale w jej naturę.
-    Skoro nigdzie nie ma profesora to wnioskuje, że zaszył się w sali rehabilitacyjnej - rzeka z rozbawieniem obserwując zmachaną Consalide -Pewnie oddaje się fizycznym przyjemnościom pracując nad swoją muskulaturą - dorzuciła uśmiechając się.
-   Znaczy, że...ćwiczy?
-  Tak, pani doktor, to właśnie miałam na myśli....proszę zejść na piętro i sprawdzić. Najpewniej tam Go Pani znajdzie- odwróciła się na pięcie i ruszyła w drugą stronę korytarzem.
-    Dziękuje bardzo - mruknęła rudowłosa patrząc na odchodzącą lekarkę.
v   

Na ćwiczenia mu się zebrało- pomyślała wchodząc do szpitalnej sali rehabilitacyjnej. Omiotła wzrokiem pomieszczenie dostrzegając postawną postać profesora w kącie. Leżał na ławeczce robiąc brzuszki co chwila wzdychając i stękając z wysiłku. Spojrzała uważnie raz...by już więcej nie patrzeć.
Cholera....On jest prawie nagi.  
W istocie profesor oprócz krótkich szortów nie posiadał nic na sobie. Była to jedyna zdobiąca go teraz garderoba, która jak się Wiktorii wydawało, opinała te rejony ciała, których opinać nie powinna.
O mój Boże...
W gruncie rzeczy, na domiar złego, oprócz ciasnych acz seksownych szortów, profesora zdobił także doskonale wyrzeźbiony tors, po którym teraz jak po torze wyścigowym ściekały perliste kropelki potu by następnie zginąć gdzieś w bliżej nieokreślonym miejscu w okolicy bioder i...łona.
Tak właśnie,...takie spostrzeżenia zobaczy kobieta raz tylko lustrując cały obrazek. W rzeczy samej zobaczyła to także i Wiktoria, a ten wizerunek Andrzeja speszył ją do tego stopnia iż pierwsze co zrobiła to odwróciła wzrok. Chęć ucieczki zwalczyła...bo tak naprawdę uciekać nie chciała. Przeciwnie, odczuwała przemożną chęć by bliżej przyjrzeć się tym ściekającym kropelkom potu jakoby nagle ginącym gdzieś w okolicach doskonale wyrzeźbionych pachwin......
Niech to szlag! Cholera Consalida, ogarnij się! To przecież Twój szef!
 -Yhm Yhm - Rudowłosa nieznacznie chrząknęła podchodząc bliżej.
Uniósł głowę i podparł  się na rękach.
-    A dzień dobry Pani doktor. W czym mogę Pani służyć?
- Ehem ekhem - odchrząknęła nieznacznie gdy podniósł się.  - Miałam  Panie Profesorze przekazać Panu obiecaną dokumentacje medyczną..... z tego co pamiętam bardzo Panu zależało aby otrzymać ją jak najszybciej - dodała starając sie nie patrzeć na półnagiego lekarza.
Chirurg  podszedł do kąta biorąc leżący na torbie ręcznik.
-  Miło mi ze tak przykładnie wywiązuje się Pani ze swoich obowiązków - przybliżył sie do niej wycierając spocony tors.
 Jasna cholera.....nie patrz Consalida.- Położę na oknie - odparła podenerwowana kładąc papiery na parapecie.
Andrzej badawczo ją obserwował a zauważając, że w wyniku jego niekompletnego stroju, jest speszona ,na jego twarzy pojawił sie triumfalny uśmieszek. Postanowił działać. Podszedł  do lekarki  tak, że teraz stali twarzą w twarz .
W tej chwili już Wiktoria nie mogła nie patrzeć na te drobne kropelki czyniące sobie z tego seksownego torsu tor wyścigowy, na czarujący uśmiech uwydatniony  przez urocze dołeczki w kącikach ust ...nie mogła nie poczuć tego jego męskiego zapachu.
Męskiego zapachu? Co jest do cholery?....Anyway...
Faktycznie, nie mogła mu się oprzeć.
Naraz profesor troszeczkę spoważniał i przybliżył się jeszcze bliżej, zarzucając sobie ręcznik przez ramię.

Wiktoria odgarnęła niesforny kosmyk włosów z twarzy rzucając mu wyzywające spojrzenie.
- Myślę, że stoi Pan Profesor troszeczkę za blisko - odparła odważnie patrząc mu prosto w oczy.
-  Peszy Panią Doktor moja osoba?- uśmiechnął się zadziornie jeszcze nieznacznie  zmniejszając dzielącą ich odległość.
- Pochlebia Pan sobie.......Panie Profesorze- twardo zerknęła na Falkowicza starając się nie pokazywać wzrastającego w niej zmieszania wywołanego bliskością chirurga - Uważam, że to nie jest miejsce i pora na takie gierki.
-   Jakie gierki ,Pani Doktor, nie wiem o czym Pani mówi? - zrobił udawaną minę niewiniątka.
-    Widzę ze nie oszczędza się Pan - Consalida ściągnęła brwi tym pytaniem stanowczo zbaczając z niebezpiecznych dla niej tematów.
-    Za urodę trzeba płacić Pani Doktor
-    Radziłabym jednak uważać, w Pana wieku serduszko może nie wytrzymać.
-    Mam mocna serce droga Pani, odporne na wszelakie wstrząsy i fizyczne przeciążenia.
-    W to nie wątpię - odparła rozbawiona dalej stojąc w miejscu i się nie wycofując.
-   Zresztą gdyby mi padło serduszko, mógłbym liczyć na jakąś pomoc z Pani strony......jakaś mała reanimacja? - Rudowłosa wywróciła oczami uśmiechając się serdecznie. Andrzej odwzajemnił uśmiech patrząc na nią z nieukrywaną życzliwą nonszalancją. W jego oczach, po raz kolejny, Rudowłosa dostrzegła to ciepło i delikatność, które na ślepo szukać u profesora w codziennych sytuacjach w pracy. Rzeczywiście Andrzej bardzo rzadko tak patrzył na kobiety. Traktując prawie wszystkie w sposób przedmiotowy jak gdyby zamykał te swoje spojrzenia w skrzynce z mosiężną kłódką, a otwierał jedynie dla osób wyjątkowych. Taką osobą była Anna i właściwie zdał sobie sprawę, że powoli staję się nią Wiktoria....
W tym momencie do sali wpadła Agata zastając lekarzy w dwuznacznej sytuacji. Szybko oceniła całą scenę pozwalając sobie na wysnucie mocnych i niezatapialnych wniosków: W porządku, to nie wygląda dobrze pomyślała patrząc na zamieszaną Wiktorię stojąca cal od półnagiego Falkowicza. Bardzo niedobrze.
-    Przepraszam powinnam zapukać...
-    Powinna Pani - odrzekł chłodno Profesor
Zawstydzona Consalida odsunęła się od chirurga nie patrząc na przyjaciółkę.
-Właściwie Wiki to cię szukałam......Chciałam zapytać czy.....- Rudowłosa nie dała jej dokończyć. Mruknęła tylko: Ma pan całą dokumentacje na parapecie;złapała blondynkę pod rękę i pośpiesznie opuściła sale.
-    Ahhh te kobiety.
Dopiero na korytarzu Ruda wypuściła Agatę z mocnego uścisku. Pewnym krokiem ruszyła korytarzem. Woźnicka za nią starając się dotrzymać jej kroku.
-    Możesz mi wytłumaczyć co to miało znaczyć?
-    Zamilcz, proszę cię.
v  

Z kolejnym dniem pogoda postanowiła zlitować się nad wszystkim cierpiętnikami z Warszawy i okolicznych terenów, obniżając temperaturę ze stopni 38 do 34. Miała gest.
Wiktoria jednak nie była takim cierpiętnikiem. Gorące upały stanowiły dla niej namiastkę Hiszpanii i wspomnienie dawnego, beztroskiego życia wśród zatłoczonych targów pełnych owoców morza i najróżniejszych oliwek, które Consalida tak uwielbiała, zielonych parków porośniętych przez palmy i drzewka mandarynkowe oraz miłych i życzliwych ludzi. Na Polskim bazarze egzotyczne przysmaki nie wyglądały, a na pewno nie smakowały tak dobrze, w parku mogła jedynie dostać szyszką w głowę od jakieś niepoczytalnej wiewiórki, a ludzie narzekali tutaj dosłownie na wszystko.   
Czasami sama nie wiedziała czemu porzuciła tamto życie. Nie, nie porzuciła. A na pewno nie z własnej woli. Matka i ojciec nie potrafili sobie już po prostu poradzić, więc wybrali opcję, która pozwoliła uciec od problemów. Co poniekąd przyniosło zamierzony rezultat.
 Wiktoria pociągnęła łyk, zimnej już herbaty. Czy żałowała? Nie, a przynajmniej nie teraz. Na samym początku miała ogromny żal za to, że wywieziono ją do tego smutnego, zimnego kraju pełnego tak nieżyczliwych ludzi. Ale i ona wtedy dała wszystkim nieźle w kość. A z czasem… wszystko się ułożyło. Pomimo ciąży udało jej się ukończyć szkołę i pójść na studia. Poznała Przemka i Agatę, rozpoczęła pracę w Leśnej Górze. W końcu zaczęła się naprawdę realizować.
 Wiktoria zauważyła, że z drugiego końca stołu przygląda jej się Irena. Jak zawsze pozwalała sobie na cichą obserwacje, nigdy jednak nikomu nie przeszkadzała, gdy zatracał się w swoich własnych przemyśleniach. Czasem Consalida odnosiła wrażenie, że ta kobieta czyta z ludzkich oczu, jak z otwartej księgi.
-Wybacz, zamyśliłam się. – Ruda uśmiechnęła się przepraszająco.  
-Nie szkodzi, właściwie nie mówiłam nic szczególnie ciekawego.
 Obie kobiety, przez chwilę, w ciszy popijały zawartość swoich kubków. Irena spojrzała na zegar wiszący nad wyjściem z kuchni i westchnęła cicho. Ponownie zawiesiła swoje spojrzenie na nieobecnej Wiktorii.
-Jest 8:27,wiesz? 
-Wiem. Spokojnie, pilnuję czasu.
-Jasne. - Niklińska wzruszyła tylko ramionami
 Wiktoria uśmiechnęła się lekko. Siedząca przed nią stażystka była dla niej ostatnio kimś w rodzaju matki pilnującej żeby jej dziecko nie spóźniło się do szkoły, a przy okazji nie zapomniało swojego śniadania. Przez wydarzeniach ostatnich dni, które właściwie zawsze miały związek z Falkowiczem, stała się strasznie roztargniona i często nieobecna. Chyba nigdy tyle nie rozmyślała nad swoim życiem, jak właśnie w ostatnich dniach. Boże, co ten człowiek ze mną zrobił?
 -Dziewczynki… zróbcie mi kawy, co? Jestem padnięty.
Do przybytku jakim niewątpliwie jest hotel rezydentów wszedł nie kto inny jak sam Adam Krajewski, który po nocnym dyżurze prezentował się odrobinę nieświeżo, ale mimo wszystko nadal trzymał fason. Wiktoria wyrwana ze swoich przemyśleń, wstała i podeszła do ekspresu. Irena nie zaszczyciła Adama nawet spojrzeniem. Od momentu, kiedy Krajewski naskoczył na nią gdy ogłosiła wszem i wobec całemu światu (który ograniczał się wtedy jedynie do niej samej, Adama oraz Wiktorii), że jest bratem Falkowicza ich i tak niezbyt bliskie relacje uległy znacznemu ochłodzeniu. Nie żeby któreś otwarcie okazywało sobie wrogość. Adam, jak to Adam przeszedł z tym wszystkim do porządku dziennego, Irena zaś jak sama to określiła „nie narzucała mu się ze swoim towarzystwem”, co w praktyce oznaczało mniej więcej tyle co olewanie obecności Adama i odpowiadanie na pytania jedynie gdy było to konieczne. Wiktoria kręciła tylko głową na ich zachowanie, ale wyglądało na to, że ani Krajewski, ani Niklińska nie zaprzyjaźnią się ze sobą. A przynajmniej nie w najbliższym czasie.
-Nie lepiej żebyś się położył do łóżka? Nie wiem czy jeszcze pamiętasz, ale kawę pijemy po to żeby wytrzymać na dyżurze, który w twoim przypadku już się skończył. – Wiktoria wyjęła z szafki ulubiony kubek Adama z napisem „like a boss”. 
          -Ja jeszcze się nie kładę, muszę coś załatwić dla Falkowicza… a do tego potrzebny jest mi całkowicie trzeźwy umysł! – Adam spojrzał na Wiktorią z powagą.
             -Krajewski, słowo „trzeźwy” to dla twojego umysłu oksymoron.
 Adam roześmiał się, próbując jednocześnie wyplątać się z krótkiej, skórzanej kurtki po czym udał się do swojego pokoju. Irena zdobyła się jedynie na delikatny uśmiech. Wiktoria zaś wróciła do przygotowywania kawy.
 Jak widać zmiany zachodzą nieubłaganie nie tylko na zewnątrz pomyślała Wiktoria z niejaką nostalgią, widząc jak zmieniło się jej dotychczasowe życie. Ten rok miał być w końcu pełen zmian, choć nie przypuszczała, że tak wiele rzeczy zostanie zastąpionych czymś nowym.                                    Przede wszystkim egzamin specjalizacyjny. W końcu zostanie pełnoprawnym lekarzem, czego nie mogła doczekać się odkąd zaczęła staż w Leśnej Górze.Bycie rezydentką niosło ze sobą poniekąd jeszcze pewną beztroskę. Osiągnięcie tytułu pełnoprawnego lekarza zaś… gdyby została w Leśnej Górze to wiele by się nie zmieniło, ale przecież nikt nie powiedział, że jest tam jakoś szczególnie uwiązana. No może jednak odrobinę, pomyślała lekko rozbawiona w końcu nie jesteś w ogóle pozbawiona sentymentalności. No i ludzie którzy tam pracują… tego nie da się zastąpić niczym.                      
Co do ludzi zaś tu też zaszły pewne zmiany. Przede wszystkim „święta trójca” jaką tworzyła ona, Agata i Przemek, powoli, ale i skutecznie rozpadła się na duet i Wiktorię w roli solistki. Woźnicka rzuciła się ostatnio w wir pracy i przygotowań do egzaminu specjalizacyjnego. Po nieudanym pseudo-małżeństwie i jej epizodami z Latoszkiem, jak na razie dała sobie spokój jeśli chodzi o jakiekolwiek bliższe relacje z mężczyznami. Niestety odbiło się to też na ich przyjaźni. Ostatnio to z Przemkiem rozmawiała o wiele częściej niż z nią. No właśnie, a jeśli chodzi o Przemka to i coś między nimi zmieniło się nieodwracalnie. Nie, to właściwie zaczęło się już wcześniej, kiedy się z nim rozstałam. Niby zostaliśmy przyjaciółmi, ale pojawiało się coraz więcej sytuacji, kiedy się ze sobą nie zgadzaliśmy albo rzeczy o których przestaliśmy sobie mówić. Wiktoria wiedziała, że mocno nadwyrężyła zaufanie Zapały, ale starała się je za wszelką cenę odbudować. Jednak dopiero teraz zdała sobie sprawę, że utraciła je bezpowrotnie. Nie mogła go za to winić, ale z drugiej strony miała też do niego żal, że wtedy nie próbował nawet zrozumieć dlaczego postąpiła tak, a nie inaczej.
No cóż...people change.                     
 
v  

Andrzej wrócił do domu wczesnym porankiem po 24 h mozolnego dyżuru. Wrócił z humorem zdecydowanie gorszym, o ile to możliwe, niż z tym z którym wstawał dnia wczorajszego do pracy.
Było mu gorąco, odczuwał nieprzyjemnie pulsujące bóle w okolicach skroni, do tego teraz całe ciało swędziało go niemiłosiernie. I nawet ostatnie tak "miłe" ćwiczenia nie pomogły. Skutkiem powyższych objawów profesor wparował do kuchni z  ogólną miną cierpiętnika i przekazem: Dajcie mi wszyscy święty spokój!.
Anna siedziała przy stole czytając gazetę i popijając kawę. Ubrana była jedynie w czarną, niezwykle skąpą, czarną tunikę, która w swoim zamierzeniu, biorąc dodatkowo pod uwagę modelkę, przyciągała i zniewalała swoim powabem.
Zauważając wchodzącego Andrzeja, zawahała się i odstawiła kubek z kawą ponownie na blat :
- O rany - mruknęła.
- Co jest? Patrzysz na mnie jakbyś zobaczyła ducha - podrapał się po plecach krzywiąc się przy tym z ogólnego stanu dyskomfortu jaki odczuwał we wszystkich swoich postronkach.
- Dobrze się czujesz? Widziałeś się w lustrze? - zapytała z troską.
- A kto w taką pogodę czuje się dobrze? Nie, czuję się fatalnie....wszystko mnie swędzi - i znów chciał się podrapać jednak Anna wstała z krzesła, podeszła do niego i złapała za rękę.
- Zdejmij koszulę - poleciła.
- Doprawdy Anno masz w taką pogodę ochotę na igraszki? - rzucił kpiąco.
Zdjął jednak koszulę i wypiął nieznacznie plecy tak aby Anna mogła je dokładnie obejrzeć.
- Andrzej...ty masz Varicelle.
- Wybacz kochanie ale nie mam w głowie nazw wszystkich jednostek chorobowych.
- Idź do lustra - poleciła wyjmując ze swojej torebki małe lusterko i dając mu - Zobacz swoje plecy.
Zrobił tak jak mu nakazała. Stanął plecami do lustra w swojej garderobie odpowiednio ustawiając małe lusterko. Dzięki temu mógł zauważyć drobne, czerwone krostki już obficie zdobiące jego barki i lędźwia.
- Andrzej,ty masz ospę wietrzną.
Spojrzał na nią krótko po czym warknął wściekle:
- Kur*wa mać.



Ola&Ewelina