Z tego rozdziału jestem strasznie niezadowolona ( ciężko mi konkretnie określić dlaczego) Mam nadzieje jednak, że da się to czytać.....i naprawdę pamiętajcie, Noście kapcie;-)
Bardzo
popularne jest określenie mężczyzny fetyszystą; wielbicielem jakiegoś
konkretnego kobiecego powabu. I tak istnieją fetyszyści grzywek blond, ciemnych
albo rudych. Naturalnie fetyszyści kobiecych biustów. Fetyszyści kobiecej pupy.
Fetyszystami kobiecości przysłowiowo nazywamy wszystkich chodzących po Ziemi mężczyzn.
Mówimy
tutaj o sytuacjach normalnych, nie wykraczających ponad normę świata; w którym
seksualność człowieka gra pierwsze skrzypce; właściwie należy stwierdzić, że skrzypcowe
solo. Teraz to ona jest najważniejsza.
Lecz
narrator nie byłby tu sobą nie mówiąc o tak fascynującej go anormalności.
Fetyszystki? Kobiety wyspecjalizowane w poszukiwaniu, w pierwszej kolejności,
na przykład męskich tyłeczków zamiast rzucającej się, w pierwszej kolejności,
osobom ponoć normalnym twarzy?
Pójdziemy
dalej tym tropem. Fetyszystka męskich stóp. Warunek zafascynowania.
1)
Stopa musi być znacznie większa od kobiecej.
2)
Paznokcie na tejże stopie muszą być równo
przycięte.
3)
Mile widziany drugi palec większy od pierwszego.
Ta
stopa była o dużo większa od kobiecej. Kobieca opierała się na tej męskiej jak
dziecko opiera się z zapasem bezpieczeństwa na swej matronie. Tyle, że matrona
wyżej nie ma takiego bujnego owłosienia.
Stopa
kobieca, jak było wyżej wspomniane, opierała się na męskiej, czubkiem swojej
stopy sięgając gdzieś trzy czwarte długości stopy większej. Dalej była kołdra,
z której owe stopy swobodnie wystawały oparte na miękkim materacu łóżka.
I
nagle obok jednej z dużych stóp wychyliła się kolejna duża stopa i pognała w
kierunku małej stopy. Obie zaczęły ze sobą rozmowę. Pierwsza zaczęła gładzić
drugą na co druga już lekko spokorniając zaczęła gładzić bujne owłosienie pierwszej.
Pociągnęła swój ruch wyżej, ściągając nieznacznie z większej i bardziej
owłosionej nogi kołdrę. Rozległ się męski śmiech przyzwolenia i aprobaty czynów
kobiecej stopy.
Bartek
uśmiechnął się pokazując rozbrajająco piękny uśmiech, urocze dołeczki i równe
białe uzębienie:
-
Było niesamowicie, Wiki – przyciągnął ją do siebie – Ta noc była wyjątkowa
Wiktoria
nie opierała się. Pozwoliła mu przyciągnąć swoje nagie ciało by zespoliło się z
jego nagim ciałem. Poczuła w różnych miejscach ciała ich anatomiczne różnice.
Tak
jakby pragnęła tą bliskością dwóch ciepłych, rozgrzanych po nocy ciał zapełnić
te puste miejsca w życiu, których nie potrafiła zapełnić sama.
Pogładziła
go po policzku. Było szorstkie, na krańcach bardzo ostre, w środku mięciutkie i
różowiutkie, nabiegłe krwią po upojnej nocy.
Bartek
spoważniał po czym znowu pogodny swoimi wargami złapał jej wargi:
-
Ten sex był....- zaczął i urwał.
-
Niesamowity, tak wiem.
Mężczyzna
taki jak Bartek wyczuwa, że coś jest nie tak. Osobnikom męskim z reguły
trudniej pojąć istotę kobiecych problemów. Sztukę tę zgłębiają od zarania
dziejów, zawsze jednak z marnym skutkiem:
-
Coś nie tak? - zapytał – Coś było nie tak?
-
Nie, wszystko w jak najlepszym porządku –wysiliła się na uśmiech - Zamyśliłam się tylko.
Bartek
wyszczerzył się:
-
Jeśli po każdym dobrym sexie się zamyślasz to wiesz co, niedługo zostaniesz
mędrcem.
Wiktoria
oparła głowę o jego tors i się zaśmiała. Po chwili jednak, mówiąc jak gdyby do
jego klatki, rzekła cicho:
-
Nie przy każdym sexie się zamyślam.
On
jednak, chyba tego nie usłyszał, śmiał się bowiem szczęśliwy i rozbawiony
wydarzeniami ubiegłej nocy.
v
Dni
Andrzeja płynęły szybko i w miarę bezboleśnie. W miarę bo widok ukochanej osoby
roześmianej i względnie szczęśliwej połączone ze świadomością zbliżającej się
nieustannie straty – napawał go strachem i bardzo często ściągał mu uśmiech z
warg a sen z powiek.
Starał
się on jednak nic a nic nie pokazywać ukochanej a czas jaki jej pozostał co do
minuty doszczętnie zaplanował i upychał go tak by jak najwięcej z niego Anna
spędzała wraz z nim. Ona pogodzona ze wszystkim cieszyła się każdym dniem z najukochańszą
osobą a świadomość zbyt szybkiej śmierci pozwoliła jej kochać go tak jak nigdy
jeszcze nie kochała. Dając całą siebie. Altruistycznie. Nie oczekując nic w
zamian. Naturalnie można powiedzieć, że gdyby każdy człowiek wiedział dokładnie
gdzie i kiedy koleje jego losu dosięgają ostatniego przystanku; że kończą się nie tam gdzie sobie zaplanowali, zbyt szybko
lub też zbyt wolno; że czas pozostały im nie wystarczy na realizację marzeń,
ambicji i planów; i wreszcie, że owe ambicje i plany nijak się łączą z radością
spełnionego życia a jedynie ze szczęściem tymczasowym – może wtedy człowiek
szybciej uczył by się kochać.
Miłość
do drugiego jest a przynajmniej powinna być uczuciem czysto altruistycznym i
teraz to Anna całkowicie to rozumiała.
-
Naprawdę chcesz iść ze mną?
Andrzej
stanął w progu sypialni by zobaczyć Anne całkowicie nagą. Odwrócona do niego plecami zakładała beżowe
koronkowe majtki.
Uśmiechnął
się i zapatrzył na krągłą linie pośladków ukochanej, na gładką linię skóry
która zaraz przykryta została przez beżową tkaninę.
-
Muszę coś również załatwić.
Nie
pytał co, po siedemnastu latach zażyłej znajomości człowiek nie musi wiedzieć
wszystkiego, jeśli tylko druga strona nie uznała za ważne by o tym wspominać.
Andrzej
pokiwał głową. Podszedł do Anny i ręką zaczął zataczać kółka na brzuchu;
dotykał ciepłą skórę na biodrach aż jedna ręka powędrowała pod beżowy materiał
łapczywie dotykając pośladków.
Anna
uśmiechnęła się:
- Dotykasz
mnie w moje fałdki – odparła poważnie– Zabierasz mi nawet te niedobitki pewności siebie jakie mi pozostały.
Andrzej
uśmiechnął się, przybliżył tak by mogła poczuć jego oddech przy swoim uchu;
jedna ręka głębiej zagłębiła się w majteczkach; druga łapała za fałdki na
bioderkach.
-
Tak się składa , że kocham Twoje fałdki – powiedział prostolinijnie.
Anna
nie była osobą otyłą ani też skrzętnie szczupłą; jej posturę można opisać jako
bardzo kobiecą, z odpowiednimi kształtami, filigranową a przy tym ponętnie
seksowną. Dla Andrzeja to był kanon kształtów prawdziwej kobiety.
Po
chwili zapytał poważnie:
-
Dasz radę?
Wiedział,
że jest bardzo słaba; że możliwe że jest to ostatni czas gdy Anna swobodnie
wychodzi z domu – dlatego o to zapytał.
Wzruszyła
ramionami.
-
Dam radę – stwierdziła stanowczo – Najwyżej oprę się na Twoim ramieniu.
Pokiwał
głową.
-
Bardzo proszę. Służę.
v
Wiktoria
siedziała w kącie pokoju lekarskiego przy oknie. Słońce oświetlało jej piegowatą
twarz, mieniło się na prostych, rudych włosach – lecz nie spowodowało u niej
jakiegokolwiek uśmiechu, oznaki szczęścia i zadowolenia na czerwonych wargach.
Bartłomiej
był wspaniałym mężczyzną lecz czasem kobieta nie szuka wspaniałości; bo
doskonałość jej upatrywana jest gdzie indziej. Można chyba wtedy powiedzieć że
to miłość – gdy kocha się tak mocno wady i zalety jednego, że wspaniałość
drugiego zostaje przyćmiona ; że człowieka nie obchodzi gnanie do doskonałości
i tej wspaniałości – bo pół – doskonałość lub też jej całkowity brak jest piękna.
I Bartek był doskonałością, wspaniałością samą w sobie; i Wiktoria wiedziała,
że ta doskonałość nie jest dla niej. Starała się bardzo lecz nie potrafiła akceptować
doskonałości i dobra tkwiącego w innym kochającym ją człowieku. To chyba również
właściwość większości kobiet. Należy stwierdzić, że to tylko gdybania bo
narrator nie zna się na miłości. Tak jak wszyscy.
Wiktoria
schowała twarz w dłonie i się rozpłakała. Podkuliła nogi na krześle i schowała
twarz między kolana.
Wtedy
wszedł Bartek.
- Wiktoria, co ci jest?
A to,
należy powiedzieć, jest właściwość tegoż narratora by w danej scenie umieszczać
możliwie największą liczbę komplikacji.
Poderwała
się z krzesła i pośpiesznie otarła twarz:
-
Nic, nic. Coś mi wpadło do oka.
Pokiwał
głową i podszedł bliżej. Spojrzał raz. Przenikliwie. Rozumnie. Smutnie.
Zrozumiał.
Ujął jej policzek i delikatnie pogładził:
- Do
uczucia Wiki nie zmusisz nikogo. Nie jest to materia podatna na plastyczność.
Nie możesz tego się nauczyć.
Znów
się rozpłakała:
-
Przepraszam.
-
Nie masz za co – uśmiechnął się tkliwie lecz ona mogła wyczuć w jego oczach
żałość – Widziałem to kiedy ... – zawahał się.
Jako
gentlemanowi nie wypadało mu mówić takiej rzeczy.
-
Kiedy się kochaliśmy – pomogła mu.
-
Właśnie. I tuż po. Kiedy leżeliśmy, ja cieszyłem się jak dziesięciolatek na
widok nowej zabawki a ty byłaś smutna. Uśmiechałaś się ale oczy – delikatnie
wziął jej kosmyk włosów – Oczy pozostały smutne.
-
Bartek jesteś wspaniały lecz....
Uciszył
ją gestem ręki.
-
Nie musisz się tłumaczyć. Naprawdę.
- Muszę.
Ja.. ty jesteś wspaniałym mężczyzną. Gdybyśmy spotkali się w innych
okolicznościach – pogładziła jego policzek – To z pewnością bym się w Tobie
zakochała. Kocham jednak innego.
Myślałam, że uda mi sie okłamać własne serce ale serce jest narządem najmniej
podatnym na plastyczność jak ładnie ująłeś.
Pokiwał
głową. Postarał się by wszystko w jego gestach i ruchach było pogodne – by
ukryć prawdziwą żałość i smutek gromadzącą się we wszystkich nie- plastycznych
organach. Uśmiechnął się:
-
Mam nadzieję, że on jest tego warty.
Wzruszyła
ramionami:
-
Nie wiem – po chwili zaśmiała się – Wiesz, że oprócz nie- plastyczności serce
jest również najgłupszym organem. I uwielbia się smucić.
- Życzę ci by nauczyło się cieszyć – stwierdził
poważnie – Byś była z tym człowiekiem szczęśliwa bo na to zasługujesz.
Szybko
zaprzeczyła:
-
Nie możemy być razem. Teraz to niemożliwe.
Bartek
tylko spojrzał figlarnie; teraz naprawdę wesoło bowiem w oczach jego świeciły
pogodne ogniki:
-
Miłość i serce wraz z nią Wiki oprócz swojej nie-plastyczności uwielbiają
zakazy – przybliżył się i ujął w obydwie ręce jej twarz – Uwielbiają zakazy po
to by je łamać.
I
ucałował ją czule. Splecieni w tym, być może ostatnim pocałunku, oprócz
czułości pomiędzy ich zespolonymi ustami przepływała przyjaźń. Czuli to
obydwoje i pozwolili jej przepływać. Z ust do ust. Z warg do warg.
Gdy
Anna z Andrzejem weszli do pokoju zastali ich właśnie w sytuacji gdy stali tak
spleceni wyglądając jak para najbardziej utwardzonych w uczuciu zakochanych.
A
to, należy powiedzieć, jest właściwość tegoż narratora by w danej scenie
umieszczać możliwie największą liczbę osób.
v
Andrzej
na ten widok zmarszczył brwi. Anna spojrzała na Andrzeja, wyczuła bowiem że
cały się napiął, i mocniej ścisnęła jego ramię.
Kochankowie
naturalnie odskoczyli od siebie.
Andrzej
milczał. Spozierał wzrokiem gniewnie to na jedno to na drugie.
Wiktoria
dopiero po chwili odzyskała animusz.
-
doktor Bartłomiej Santorski. Doktor...to znaczy profesor Andrzej Falkowicz i...
-
Profesor Anna Schultz – przejął inicjatywę Andrzej.
Bartek
z kurtuazja uśmiechnął się i ucałował dłoń Anny:
- To
zaszczyt mi Państwa poznać – odparł – Słyszałem o Państwu opinie w samych
superlatywach, czytałem Państwa artykuły....
Odbył
się potok zachwytu i szacunku, na który Anna odpowiedziała powabnym uśmiechem,
delikatnym i stonowanym – tym, jak który Andrzej mniemał, działał na każdego mężczyznę.
Andrzej
stwierdził tylko:
-
Opinie mają to do siebie, że najczęściej są wygórowane
Nie
silił się nawet na uprzejmość w stosunku do tego mężczyzny. Bartek kontynuował
jednak bez oporów:
-
Nie jest Pan podobny do brata.
Andrzej
uniósł brwi:
-
Mniemam, że przystojniejszy?
-
Nie no, naturalnie – Bartek zaśmiał się – W każdym razie miałem przyjemność
poznać Adama. Mam o nim jak najlepsze mniemanie.
Andrzej
uśmiechnął się:
- On
o Panu również.
Wiktoria
spozierała wzrokiem od jednego do drugiego, na Anne , na Andrzeja, na Bartka –
i w tym zafrasowaniu nie wiedziała gdzie te oczy podziać. Zrobiła więc rzecz
najgorszą – wlepiła wzrok w podłogę.
Trwała
jeszcze krótka, sztucznie uprzejma rozmowa po czym Anna spojrzała na Wiktorię
poważnie:
- Pani
Doktor, możemy porozmawiać?
- Co?
– Andrzej zdołał wykrztusić.
Wybałuszył
oczy na Anne jakby był pewny iż się przesłyszał.
Anna
uśmiechnęła się:
-
Mam jeszcze z Panią doktor kilka spraw służbowych do obgadania.
Andrzej
spiorunował ją wzrokiem jakby chciał jej przekazać: Służba nie zając kochanie, nie ucieknie. A ona na to uśmiechnęła
się i pokiwała głową na znak, że aż tak bardzo nie będzie przejęta służbą.
-
Ale...
-
Siądziemy tutaj- odparła – Obiecuje, że nie będę latać po szpitalu. Ty idź, weź
z gabinetu potrzebne rzeczy. Spotkamy się na korytarzu.
Obrócił
się przy drzwiach, raz jeszcze spojrzał na dwie kobiety i jego spojrzenie
spotkało się z pięknymi oczami Anny. Po pogodzie w ich wyrazie wiedział już że będzie dobrze.
Wraz
z Bartłomiejem ciągle gadającym mu do ucha wyszli z pokoju.
v
Wiktoria
nagle zrobiła się tak zawstydzona, że nim upłynęło pół sekundy zdała sobie
sprawę, że zapytała się Schultz dwa razy czy napije się herbaty albo kawy.
Anna
usiadła na kanapie i z pozoru spokojnie obserwowała nerwowość Wiktorii.
Cisza,
którą po chwili przerwała Anna, była nie tyle frapująca co zbawienna:
-
Wiktoria – zaczęła. A pierwszy raz zwracała się do niej po imieniu.
Wiktoria
uniosła wzrok zdziwiona i usiadła na biurku naprzeciwko Anny.
-
Jak się Pani czuje?
- To
wszystko jest nieważne. Pozwól , że przejdę do tego o co mi chodzi . Do sedna.
Urwała
i wzrokiem pięknym, spokojnym i rozumnym spojrzała na Wiki; w tym to wzroku
Wiktoria nie dostrzegła zazdrości, zawiści czy tego typu podobnych emocji
właściwym dwóm niewiastom kochającym jednego mężczyznę – w tym wzroku była
tylko troska, miłość i życzliwość.
Anna
kontynuowała:
-
Wiem, że między nami było różnie. Bardzo różnie. Wydaje się, że więcej nas
dzieli niż łączy i w istocie może tak jest. Ale – zawahała się – tym co nas
łączy jest Andrzej. Kochasz go, wiem to, nie wiem czy mocniej ode mnie ale ciężko
jest na wagę przeliczyć miarę miłości. On Ciebie również kocha...
-
Wiktoria chciała jej przerwać, Anna jednak gestem reki poprosiła by milczała i
kontynuowała teraz o dużo ciszej. Jakby głos jej zmiękczony został przez łzy
nachodzące do gardła:
-
Długo mi zajęło by pojąć jak egoistycznie go kocham. Dopiero teraz świadomość
tego, że go zostawię nie daje mi spać po nocach. Wymagam od niego by był a sama
porzucę go niebawem samego i zranionego.
-
Ale przecież nie z własnej woli...
- A
to coś zmienia w tej sytuacji?
Wiktoria
milczała.
-
Wiktoria – słowa z coraz większym trudem wychodziły z ust Anny – Obiecaj mi
coś.
Popatrzyła
na lekarkę; w oczach zeszkliły się łzy miażdżąc jedno z nie-plastycznych serc w
tym pokoju. Drugie serce i tak już było zmiażdżone.
Kontynuowała:
-
Obiecaj mi, że się od niego nie odwrócisz. Że go nie zostawisz. Obiecaj mi, że
będziesz przy nim....Ja wiem, że układasz sobie życie, inaczej lokujesz
uczucia. Ja nie proszę o zmianę swych uczuć a jedynie o zatroszczenie się o
niego. Wiem, że byliście, to znaczy jesteście przyjaciółmi.
Wiktorii
w oczach również zebrały się łzy. Wzruszenia łzy.
Profesor
Anna Schultz to była bardzo rozumna kobieta. Nagle jej rywalka urosła w oczach
Wiktorii tak bardzo; przy tym w sposób prosty zdała sobie sprawę o
nieuchronności tego co ma nastąpić. I pojęła, że pani Profesor ma faktycznie
rację. Że Andrzej będzie załamany. Że to będą najtrudniejsze miesiące w jego
życiu i że oprócz przyjaciół nie będzie nikogo kto się nim zaopiekuje. I że ona
musi przy nim być.
-
Obiecaj mi, proszę.... – pośpiesznie wytarła oczy i z uporczywą stanowczością wpatrywała
się w Wiktorię jakby starając się wymusić na niej obietnice – Błagam cię.
-
Obiecuję – rzekła cicho Wiktoria – Obiecuję.
I
Anna się rozpłakała.
v
Już całkowicie
uspokojona, Anna wyszła z pokoju lekarskiego. Andrzej czekał na jednym końcu
korytarza tak by nie mogła oskarżyć go o podsłuchanie.
Anna
uśmiechnęła się na tą myśl. Po chwili ujęła jego dłoń.
- No
więc o czym rozmawiałyście?
-
Wziąłeś wszystko?
-
Yhm
Cisza
- No
więc o czym rozmawiałyście? – ponowił pytanie.
Anna
uśmiechnęła się powabnie:
-
Naprawdę sądzisz, że ci powiem?
Andrzej
wzruszył ramionami:
-
Naprawdę to sądzę, że nie.. Ale to nie znaczy że nie warto próbować. Znam cię
bardzo dobrze kochanie.
Anna
pokręciła głową rozbawiona
- W
istocie. W takim razie życzę ci powodzenia.
I
idąc razem pod rękę udali się do samochodu.
v
Późny
poranek następnego dnia był chłodny i deszczysty. Anna wzięła prysznic. Spięła
włosy w finezyjny kok – finezja koka objawiała się w tym, że włosy wystawały z
niego w strony na jakie żywnie miały ochotę; i założyła, by okryć się
przynajmniej częściowo, długą koszulkę Andrzeja, która wisiała na niej jak
worek ale Anna i tak ją uwielbiała. Wiązały się z nią piękne momenty w życiu;
przypominała jej o sentymentach – i zawsze kierowała jej myśli w kierunku
Andrzeja.
Poszła
do kuchni i zaczęła parzyć świeżo zmieloną, aromatyczną kawę.
I
wtedy to się stało. Anna usłyszała krzyk. By odpowiednio zbudować napięcie
należy stwierdzić iż wszelkie włoski na rękach Anny uległy zjeżeniu. Rozpoznała
bowiem właściciela owego głosu.
Pośpiesznie
rzuciła do zlewu młynek od ekspresu z przemieloną, wodnistą kawą i pognała w
kierunku owych jęków.
Andrzej
leżał u stóp schodów na brzuchu i wił się jak robaczek: jakby jego ręce były
związane mimo iż pozostały nie związanymi. Płakał. Z bólu najwidoczniej. Z ust
leciały siarczyste przekleństwa poprzedzielane zwrotem: O Boże, jak boli.
- Co
Ci jest? – Anna pochyliła się nad nim przerażona – Andrzej, kochanie co się
stało?
Andrzej
przełknął duszącą mu gardło ślinę i oparł czoło o podłogę:
-
Spadłem – wypalił – Spadłem ze schodów. Są bardzo śliskie jak wiesz.
Poślizgnąłem się i upadłem na kość ogonową, guziczną wszystko jedno jak ją
nazwiesz. Pamiętaj nie chodź na bosaka! Zawsze chodź w kapciach!
Anna
klęknęła obok niego:
-
Możesz się ruszyć?
-
Nie ruszam się bo boję się że mi pękła.
Teraz
Anna zaczęła przyglądać się jego nagim plecom:
-
Boli cię cały kręgosłup?
-
Nie, tylko okolica krzyżowa i cholerna pozostałość po ogonach u niższych
ssaków. Słowem dupa mnie boli!
Usta
Anny wygięły się delikatnie:
-
Muszę obejrzeć tę dupę.
Andrzej
machnął ręką:
-
Proszę cię bardzo.
Anna
zsunęła mu szorty do kolan i przyjrzała się przysłowiowym czterem literom
ukochanego:
-
Andrzej – zaczęła poważnie acz chciało jej się śmiać – Ty masz trzeci pośladek.
Bąknął
coś po nosem, lecz ona nie dosłyszała bowiem śmiała się już otwarcie:
-
Pójdę po lód. Przyłożę ci, może trochę opuchlizna zmaleje. Później zawiozę cię
do szpitala. Faktycznie kość guziczna może być pęknięta. Trzeba zrobić RTG....
-
RTG dupy?
Anna
pochyliła się i pocałowała w czoło Andrzeja na znak że jest jej bardzo przykro
ale też niezwykle wesoło.
Andrzej
skrzywił się:
-
Wykluczone, ty nigdzie nie jedziesz. Zadzwoń do Adama, on ma dzisiaj wolne,
może mnie zawieźć.
Westchnęła
lecz potaknęła.
Andrzej
kontynuował:
-
Wiesz w ogóle dlaczego schodziłem po schodach na dół do Ciebie?
Anna
wzruszyła ramionami:
- Bo
do tego służą schody?:
-
Nie – obrócił głowę by widzieć ukochaną – Schodziłem na dół zamiast iść pod
prysznic. Nie śmiałem zmywać ze skóry Twojego zapachu.
v
Gdy
Wiktoria weszła do zabiegowego Andrzej leżał na brzuchu podparty na rękach
jakby nad czymś intensywnie debatował. Na szyi uwidoczniły mu się żylaste
ścięgna mięśni tak jak na przedramionach – widoczne wtedy gdy się denerwował.
Miał na sobie tylko T- shirt i sportowe szorty.
Zauważył
Wiktorię. Ścięgna uwidoczniły się jeszcze bardziej:
- Ze
wszystkich ludzi musieli przysłać właśnie ciebie?
Wiktoria
wzruszyła ramionami. Uśmiechnęła się:
- Ja
dzisiaj mam dyżur na izbie. Poza tym jako jedyna nie mam żadnych obiekcji w
oglądaniu twoich czterech liter. Inni się boją.
-
Naprawdę? Uspokoiłaś mnie trochę.
- Więc...-
podeszła bliżej – Pokaż tyłek.
I
Andrzej jak małe dziecko zaklinał się, że w istocie nie jest to konieczne
bowiem on i tak już czuje się lepiej.
Westchnęła
i odparła posępnie:
-
Nie raz widziałam twój tyłek.
I
zdjęła mu szorty mimo protestów.
Po
kilku minutach dotykania i macania, stęków i jęków padła rozbawiona diagnoza –
Kość guziczna w całości. Obecność trzeciego półdupka w kolorze śliwkowo-
czerwonym. Bardzo modny kolor. Zalecenia – odpoczynek i maści na krwiaki.
Odpoczynek należy odbywać leżąc na brzuchu bądź też na stojąco.
v
Następny
dzień nie przyniósł nic nowego w życiu
naszych bohaterów. Andrzej miał zbite cztery litery i nie mógł siadać. Anna
udawała roztkliwienie nad jego losem mimo iż odczuwała bardzo łagodne w swym
wyrazie rozbawienie. Wiktoria jak i była wcześniej tak i następnego dnia –
pozostała wzruszona, zmieniona w pewnym względzie i inaczej nastawiona do tego
co przed nią- bowiem ciągle przed oczami miała prośbę Anny; w uszach jej grała
owa prośba; a serce nie mogło bić spokojnym rytmem. Wyniosła profesor, która
była zawsze ogromnie dumna i jak Wiktoria sobie tłumaczyła, kładła to na karb
może jej wychowania, może życia i środowiska w którym się obracała; a może po
prostu swej natury zapożyczonej już przy urodzeniu – mimo tego wszystkiego zaczęła
pojmować wszystko w zupełnie innych barwach. Anna nie była teraz dla niej
wyniosłą i dumną rywalką; piękną i zadufaną w sobie kobietą, która jej-
Wiktorii szacunek zawdzięczała tylko faktowi, że umiera – przeciwnie właśnie
Anna stała się dla niej przykładem miłości. Miłości jaką jeden człowiek powinien
darzyć drugiego. I zrozumiała wszystko – czemu Anna, znając naturę Andrzeja
godziła się na inne kobiety; czemu właściwie nigdy nie „przyszpiliła” go do
ślubnego kobierca; czemu pozwalała mu na swoje różne wybryki zamiast starać się
zamknąć tą małpkę w bezpiecznej klatce –
wszystko to łączyło się w jednym: małpka była by nieszczęśliwa. A Anna małpkę bardzo
kochała i znosiła te trudy by małpka była szczęśliwa. Szczęście małpki to było
jej szczęście.
Wiktoria
potarła zmęczone oczy i szybko ruszyła do salonu. Płyty DVD. Kolekcja filmowa.
Cztery wesela i pogrzeb.
Nośnik.
Płytka. Kanapa. Ciemna kawa. Film.
Wiktoria
westchnęła.
Należy
na sam koniec tegoż opowiadania wysnuć odpowiedni morał; mianowicie -czytelnicy pewnie spodziewają
się poważnej tezy na temat miłości i jej wpływu na ludzkie życie. Jakiegoś podsumowania głównej myśli przeświecającej przez to opowiadanie. Nic
bardziej mylnego – Po prostu narrator prosi was i siebie – Noście kapcie! Morał
ten jest równie poważny co stwierdzenie odnośnie miłości.
Oszczędzi to wam bólu, który możecie przeznaczyć na miłość. Naprawdę.
Ola
Zatkało mnie.. Przepiękna część ;)
OdpowiedzUsuńKochać twoje opowiadanie nie jest trudno, można by nawet powiedzieć iż bardzo łatwo. Teskno już wyczekuję kolejnej części.
OdpowiedzUsuńFlorentyna
Jesteś boska. Poplakalam się i wbilo mnie w fotel. Czekam na next . pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuje bardzo. Szczerze nie spodziewałam się, że ten rozdział się wam spodoba. Jakoś ciężko mi się go pisało...nie wiem czemu...pierwszy raz nie byłam pewna tego co pisze.....;-)
UsuńJuż wypatruje next'a :D
OdpowiedzUsuń