piątek, 27 lutego 2015

XXIV "Nie mów"

Miłego czytania:-)


Konsystencja kisielu zmienia się z upływem czasu; gdy  jest gorący łyżeczka zrazu w nim umieszczona swobodnie poruszana przez palce gładko i płynnie porusza się po powierzchni; gdy zaczyna stygnąć łyżeczka już nie tak swobodnie poruszana przez palce zostaje oblepiona żelem z każdej części, wypukłej jak i wklęsłej, z przodu oraz z tyłu. Tak działa fizyka. Niestety.
Irena jeździła swobodnie swoją łyżeczka, która miała i przód i tył i swą wklęsłość i wypukłość - i patrzyła jak ta łyżeczka z upływem czasu spotyka coraz to większy napór płynu.
- Zamierzasz to zjeść czy tylko empirycznie mierzysz proces stygnięcia kisielu? - zapytała Wiktoria - Tak sie tylko pytam, bo jeśli nie jesz to szkoda dania. Ja zjem.
Irena uśmiechnęła się i wstała z krzesła przy kuchennym stole. Chwile gmerała w kuchennej szafce po czym podała Wiktorii łyżkę stołową. Znów usiadła.
- Mierzyłam...- zaczęła - Empirycznie oczywiście, ale teraz możemy to po prostu zjeść. Tak myślę.
Wiktoria uśmiechnęła się i usiadła naprzeciwko Ireny, smakując kisiel:
- Wiśniowy?
- Na to wychodzi - powiedziała Irena z pełną buzią czerwonego żelu - Już po dyżurze?
Należy również stwierdzić iż kisiel jest lekko lepiący. Fascynujące i warte wspomnienia jest również to, że kisiel po spożyciu kilku łyżek syci chociaż pozbawiony jest wartości odżywczych. -  przestroga dla jedzących - proszę nie czytać składu, ewentualnie tylko instrukcje przygotowania. W krajach europejskich powinna być takowa.
Wiktoria oblizała łyżkę:
- Całkiem dobry - powiedziała - Gdzie Adam?
Jej spojrzenie z początku tak wesołe lekko przygasło by za chwilę znów przybrać na wartości, tylko nie  w wesołości lecz zaciętej butności. Jak płomień polany niedostateczną ilością zimnej wody z początku lekko gaśnie by za chwilę rozpocząć swe ogniste tańce na nowo; tak i ona w momencie wypowiedzenia imienia Adam jej oczy znów zatańczyły zaciekle tyle, że teraz wyrażały  nie wesołość a bezsensowną butność.
Irena wyczuła to i zastygła z łyżeczką w ręce. Spojrzała na Wiktorię:
- Pokłóciliście się?
Wiktoria odłożyła łyżkę do miski. Jej swobodna ręka zatrzepotała w misce łyżką tak z jednej strony wklęsłą, że tak z drugiej strony wypukłą - że summa summarum kisiel uległ.
Zaprzeczyła głową:
- Nie, właściwie nie - zaczęła - To ja zachowałam się trochę niekulturalnie. Po naszej rozmowie pozostał nieprzyjemny wydźwięk między nami.
Irena znów zaczęła jeść:
- To znaczy?
- To znaczy tyle, że ty nie powinnaś jeść kisielu - defensywnie odparła przyjaciółka - Przecież jesteś w ciąży.
Irena wzruszyła ramionami:
- Jak nie teraz to kiedy? - zapytała prostodusznie - Więc ta rozmowa...
Wiktoria przerwała jej:
- Była bez sensu. Sypnęłam kilka kurw a i tak okazało się, że on o niczym nie wiedział.
Irena uniosła brwi:
- Przyczyna kurw?
- Klasyczna.
- Andrzej?
- Yhmm
Wtedy to kiedy Irena miała drążyć dalej, głębiej czyniąc dziurę tak wklęsłą, że aż z drugiej strony wypukłą - zadzwonił dzwonek do drzwi.
- Pójdę otworzyć - odparła Wiktoria i podniosła się.
Łyżka Ireny znów zatopiła się w kisielu. Nie spodziewając się nikogo do siebie za to pozostając człowiekiem dość ciekawskim - podsłuchiwała.
Z przedpokoju dobiegł ją znajomy głos Wiktor. Ciepły. Zadowolony. Trochę rozbawiony:
- Adama nie ma - słychać było Wiktorię - Nie, nie wiem kiedy wróci. Za to jest Irena.
Włoski na rękach Ireny lekko się zjeżyły; jeszcze bardzie gdy przyjaciółka zakończyła zdanie słowami "Pani Krajewska". Słowa te zostały zaakcentowane dobitnie co należy podkreślić.
Irena zlustrowała się od stóp do głów: szczupłe nogi, które mimo ciąży pozostały szczupłe- nie kryły żadne spodenki. Jedyna garderoba jaką Irena nosiła na sobie była duża koszulka Adama służącą mu do ćwiczeń wtedy kiedy jeszcze zwykł ćwiczyć czyliż bardzo dawno temu. T - shirt na szczęście krył różowe majteczki jakie Irena pamiętała rano by założyć. Włosy bezładnie spięte w kok. Z włochatego frędzla wystawały tam gdzie chciały  ciemne włosy. Na koszulce w centralnej części na piersi - plama po czekoladzie. Przynajmniej Wedla - pomyślała Irena. Stanika pod spodem nie było więc sutki przy wypięciu piersi widoczne. Koszulka lekko  ścieśniała się na ciążowym brzuszku.
Nie jest źle - pomyślała - Tylko nie wypinaj piersi.
I zanim zdążyła się podnieść do kuchni wkroczyła pani Krajewska.
Była to kobieta średniego wzrostu, około sześćdziesięcioletnia, która z pewnością w latach swej młodości święciła powabem; teraz jednak raz tylko lustrując Irenę bystrym wzrokiem przekonała ją, że więcej ma z sępa aniżeli z człowieka. Gdy jej sępi wzrok spotkał się z wedlowską plamą, nos, jak się wydawało Irenie, zmarszczył się nieco przez co stał się jeszcze bardziej sępi niż sępi mógł być.
Z obserwacji i jednej i drugiej należy wysnuć następujące wnioski - Pani Krajewska nie polubi Ireny. Irena nie polubi pani Krajewskiej.
Irena jednak postanowiła ratować sytuacje:
- Nie wiedziałam, że dzisiaj Pani przyjdzie - wybełkotała ( w ustach miała jeszcze kisiel) - Adam nie zdążył nas sobie przedstawić. Irena - i wyciągnęła dłoń.
I wypięła pierś. Automatycznie.
I to był koniec. Kości zostały rzucone - powiedział Juliusz Cezar przekraczając rzekę Rubikon.
- To mój wnuk/moja wnuczka? - zapytała Pani Krajewska patrząc na delikatnie zaokrąglony brzuszek.
Irena postanowiła odpowiadać mądrze:
- Tak
- Czy to kisiel?
- Tak
- Czy to koszula Adasia?
- Tak.
Wiktoria zagryzła wargę i pośpiesznie bełkocząc pod nosem, że ma coś do zrobienie wyszła z kuchni.
Irena szybko przybrała pozę przygarbioną by jej małe, lekko powiększone przez ciążę piersi nie były widoczne. Łypnęła lekko wyzywającym acz przestraszonym wzrokiem na Panią Krajewską:
- Napije się Pani czegoś? - zapytała - A może jest Pani głodna? Mogę coś upichcić?
- Kisiel. Zjadłabym kisiel - i kobieta uśmiechnęła się.
Irena wybałuszyła oczy i zrobiła ruch ręką jakby chciała powiedzieć - Już idę po paczuszkę wiśniowego.
Jednak pani Krajewska złapała ją gwałtownie za rękę i kazała usiąść.
- Gdzie Adaś?
Irena odpowiedziała, że nie wie gdzie jest Adaś, iż Adaś powinien już być  dawno w domu i może wystąpić taka ewentualność iż coś go w szpitalu zatrzymało.
- Zadzwoń do niego - poleciła bądź poprosiła Pani Krajewska
Irena poczęła tłumaczyć, iż Adaś nie lubi jak Adasia się nadzoruje. Że jak każdy mężczyzna Adaś potrzebuje swobody w życiu.
Pani Krajewska odpowiedziała, że ona Adasia zna bardzo dobrze. Był to komentarz dosyć dobitny dlatego też Irena już wybierała numer do ukochanego.
Wtedy Adaś przyszedł.
Z miną posępną zlustrował matkę, bąknął dzień dobry, dał się ucałować i stanął za Irenę.
Na oczy pani Krajewskiej zstąpiła taka miłość jakby nagle owy sęp zdecydował się na szybką metamorfozę w wróbelka. Spojrzała na swego jedynego syna z taką miłością, że powiedzenie iż Adam czuł się trochę nieswojo pod spojrzeniem matki - to powiedzieć  za mało.
- Słoneczko moje, coś się stało?
Adam skrzywił się i pochylając się objął Irenę i wtulił się w miejsce pomiędzy jej obojczykiem a głową:
- Kocham Cię - szepnął tak, że tylko Irena to słyszała - Bardzo.
Tego było za wiele. Irena przestraszona przygarnęła do siebie mocniej ręce Adama:
- Adam..- zaczęła poważnie - Co się stało?
Adam sponad ramienia Ireny spojrzał na matkę i prawie z płaczem, co było do niego niepodobne ulegać takim wzruszeniom, opowiedział wszystko.  O chorobie Anny, o tym jak Andrzej wyprosił go z pokoju, zamknął się tam i siedzi pewnie nadal starając się znaleźć jakieś cudowne remedium.
- On nie rozmawia z nikim - żywo gestykulował - Zamknął się w tym pokoju, nic nie je i tylko ogląda te zdjęcia. Nie dochodzi do niego ta informacja że guz jest nieoperacyjny. Cholera jasna! Siedzi tylko i kombinuje zamiast czas spędzać z Anną. Mówię mu, że kiedyś będzie żałow...
- A jak się czuje Anna? - zapytała Irena zapominając całkowicie, o swojej koszulce i braku stanika.
- Pff jak się czuje, mówi, że się pogodziła- wyrzekł siadając na krześle obok Ireny -  Chciałaby ten czas spędzić z moim głupim bratem. A tak na razie to całkiem dobrze.
Spojrzał z miłością na Irenę i ujął jej dłoń dopiero teraz pojmując jakie wielkie szczęście ma, że są zdrowi, urodzi im się zdrowe dziecko( wszelkie przesłanki były ku temu) i ogólnie życie obraca się ku nim szczęśliwą stroną monety.
- Trudno mi w to uwierzyć - powiedział głucho patrząc na matkę - W Annie zawsze jest tyle życia. To...
Zawahał się i spojrzał na Irenę. Ta milczała. Zdecydowanie skomplikowane relacje międzyludzkie nie były jej specjalnością. No i była patologiem.
Pani Krajewska ruszyła ku drzwiom.
- A ty gdzie idziesz? - syn był szybszy. Zablokował drzwi.
- Do Andrzeja. Oni mnie teraz bardziej potrzebują niż Wy.
Adam skrzywił się:
- Nie mamo. To sprawa między nimi. Muszą sami wyjaśnić sobie kilka kwestii. - spojrzał wrogo na matkę - Nie mieszaj się do tego! Oni i tak są rozbici!
- To ja ich zespole - powiedziała stanowczo Pani Krajewska i wyrzekła łagodniej - Anna potrzebuje kogoś łagodnego, kogoś kto z nią porozmawia. Będzie czuły i opiekuńczy.
- Myślę, że Andrzej sobie poradzi - łypnął wściekle na matkę - Uspokój się. Poza tym obiecałem im całkowitą dyskrecje.
-Ja jestem dyskretna.
Pani Krajewska obdarzyła syna wyniosłym spojrzeniem:
-Puścisz mnie czy mam Cię pchnąć?
Upór w jej oczach zwiastował iż absolutnie nie żartowała przez co Adam westchnął tylko i się odsunął.
Pani Krajewska to była stanowcza kobieta.
v   
Marcowy deszczyk rozpadał się na dobre bębniąc o parapet biurka w gabinecie; spowijając cały świat w szarość, która Andrzejowi wydawała się teraz bardzo adekwatna i należyta.
Wpatrywał się on w zdjęcie rozłożone przed sobą na biurku, starając się znaleźć jakieś niesamowite rozwiązanie, które niestety jak był świadomy nie istniało. Ale wpatrywał się uporczywie bowiem siła nauki polegała na czasie i uporze. Na nie poddawaniu się w momentach zwątpienia ale na uporczywym trwaniu bo właśnie wtedy przychodzi moment natchnienia. Andrzej głęboko w to wierzył. Trwał więc przygarbiony przy biurku wpatrując się w zdjęcie z tomografii. Od kilku godzin.
Z początku Anna wchodziła pokojowo, całkiem nieśmiało, pytając się ostrożnie czy może Andrzej chce coś do picia albo do jedzenia.
Andrzej nie chciał nic do picia czy do jedzenia. Chciał natchnienia a ,że Anna go nie miała wypraszał ją zrazu grzecznie potem gniewnie.
- Dosyć tego! - Anna wparowała do gabinetu - Tak nie może być! Andrzej!
Ale on jej nie słuchał. Machnął tylko ręką i powiedział całkiem przyjemnym głosem, że on pracuje, myśli i że jemu nie wolno teraz przeszkadzać.
Anna podbiegła do biurka i chwyciła zdjęcie. Prawie biegiem wyszła z pokoju, Andrzej za nią.
Zdjęcia z tomografii przyjemnie dla oka zajmują się ogniem. Ich pierwsze spotkanie z płomieniami wywiera wrażenie bardzo nieprzyjemnego. Gruba faktura zdjęcia jak gdyby broni się przed starającymi się objąć ją płomieniami by po chwili już całkowicie zbratać się ze swym starszym bratem.
- Coś ty zrobiła! - Andrzej krzyknął - Teraz już nie mogę...
Urwał i wpatrzył się gniewnie w naburmuszone oblicze ukochanej.
- Nie martw się niedługo będę miała nowe! - krzyknęła piskliwie Anna - Ładniejsze od tego! Kto wie, może biała plama centralnie trochę się zaokrągli !
- Zamknij się !
I raz spoglądając na Anne, czując rozsadzająca wewnątrz wściekłość; jakiś ognisty punkt rozsadzający mu wnętrzności- podbiegł do lady, chwycił leżący na nim wazon i cisnął nim z całej siły o podłogę - nie wiedział bowiem przeciw komu tą wściekłość skierować.
Chińska porcelana rozpryskała się po całej podłodze zatrzymując się dopiero przy krawędzi dywanu. Czując, że ten ognisty punkcik jeszcze się w nim tli, nie myśląc o żadnych skutkach czy konsekwencjach - z ogromną siłą wymierzył pięścią w szklaną szybę stylizowanego na antyk regału. Długo się starali z Anną o ten regał na aukcji. To był ładny regał:
- Nie potrafię! - wysapał - Nie wiem jak, rozumiesz mnie?!
Zakrył oczy dłonią i usiadł na kanapie. Anna już miała łzy w oczach. Pognała do kuchni i za chwilę wróciła z szufelką. Pochyliła się by zagarnąć rozpryskane kawałki szkła drżącą ręką:
- Zostaw - spokojnie odrzekł - Zaraz posprzątam.
- Trzeba teraz - załkała - Powchodzi Ci w nogę i będziemy musieli jechać na pogotowie.
Zagarnęła część szkła na szufelkę i podeszła do Andrzeja. Drżącą ręką chwyciła jego dłoń i troskliwie acz trwożnie obejrzała. Widząc to Andrzej zląkł się:
- Czy  ty się mnie boisz? - zapytał łagodnie
Zignorowała pytanie:
- To trzeba opatrzyć - zachlipała - Leci Ci krew obficie ale myślę, że obejdzie się bez szwów.
- Anna ...- zaczął czule lecz zaraz zastanawiając się przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił - Przepraszam Cię, ja po prostu nie mogę...
Lecz ona go nie słuchała. Wtuliła się w jego tors i mocząc mu koszulę chlipała. Andrzej gładził ją po włosach lewą nie zakrwawioną ręką;
Wtedy nastąpił wybuch:
- Ta tarta wyszła świetna - zachlipała - Naprawdę mi się udała. A ty nie chciałeś jeść! Powiedziałeś, że nie jesteś głodny.
Andrzej ją uspokajał kojącym głosem:
- Niemożliwe, musiałem kłamać. Jestem piekielnie głodny. A z czym ta tarta?
- Ze szpinakiem - załkała
- Lubię szpinak.
- Zapiekana w żółtym serze.
Andrzej uśmiechnął się i szepnął jej do ucha ciągle trzymając w swych objęciach:
-Uwielbiam żółty ser.
Anna zaśmiała się poprzez łzy:
- To pójdę nakryć do stołu i nałożę.
I już miała odejść gdy Andrzej złapał ją za łokieć. I raz spojrzał wymownie. Spojrzenie to wszelako zawierało całą gamę emocji; wszystko to co Andrzej chciał teraz Annie przekazać - że ją kocha, będzie i nigdy nie zostawi; że strasznie się boi; że nie wie co będzie i jak będzie, dlatego też nie wie jak ma ich przygotować.
Anna uśmiechnęła się. Nachyliła się i ucałowała Andrzeja prosto w usta  - smakując te tak znane sobie wargi. Uśmiechnęła się jeszcze raz i odeszła.
Andrzej poczłapał do łazienki trzymając jedną ręką swoją drugą rękę.
Dopiero teraz zaczynało go boleć.
I wtedy rozległ się domofon na podobieństwo zegara z kukułką. Bim bam. Sru tu tu. Tara bum.
- Ja otworzę - krzyknął i wyszedł z łazienki do przedpokoju.
Otworzył furtkę a następnie drzwi.
Pani Krajewska chłodno zlustrowała go wzrokiem, swe spojrzenie dłużej zatrzymując na zakrwawionej ręce:
- Witaj ciociu - odparł po czym spojrzał na swą prawą dłoń. Uśmiechnął się - Ach, lepiej nie mówić.
Pani Krajewska zmarszczyła nos:
- Nie mów.
I bez zaproszenia weszła do przedpokoju.
- Anna, przygotuj jeszcze jedno nakrycie! - krzyknął zamykając drzwi.
Pani Krajewska to była stanowcza kobieta.



Ola

1 komentarz:

  1. Znowu komentuje jako pierwsza! ;)
    Mam nadzieję ze Adam i Irena przetrwają huragan o nazwie Pani Krajewska i teściowa zaakceptuje matkę swojego wnuka( mam nadzieję że będzie chłopiec).
    Andrzej i Anna też powinni sobie dać radę z uciążliwym gościem.
    Czekam na więcej Ireny i Adama, to moja ulubiona para). Życzę weny i czasu! :*

    OdpowiedzUsuń