sobota, 7 marca 2015

XXV "Opowiadanie"



Każde poprawne opowiadanie winno się zaczynać od opisu przyrody, którego tu definicje narrator pozwolił sobie przytoczyć - opis przyrody jest jednym z podstawowych elementów stosowanych przez autora do wprowadzenia w odpowiedni nastrój opowiadania. Służy również do właściwego i co się tyczy końcowego efektu dzieła; stopniowana napięcia tekstu; by zrazu bardzo powoli doprowadzić do tak zwanego climaxu i w efekcie katharsis.
Narrator tego tekstu niechybnie się do tego przystosował. A to stanowi wyraz tego przystosowania...
Niebo przybierające odcień wyblakłego błękitu przechodzącego w kolor nocnego nieba aż do zimnej czerni otchłani Hadesu - wydawało na świat ciągle swe kuliste potomstwo. Mimo pory południowej a może właśnie w porze gdy słońce jaśniało wysoko nad sklepieniem niebieskim - deszcz żywo dzwonił w rynny dużego domu, bębnił w parapety okien, starał się wybierając sobie niechybnie najmniej subtelny sposób ingerować w życie jego mieszkańców. Rynna teraz bardzo zajęta wylewała morze łez, będąc zbyt ciężarna nad swe ciężarne przystosowania.
W niniejszym fragmencie nastąpił opis przyrody,który miał na celu  spowolnienie akcji a więc odpowiednie znudzenie czytelnika.
Przejdźmy do tego climaxu i katharsis. Teraz wydarzenia potoczą się bardzo szybko.
Andrzej siedział przy biurku w gabinecie pochylony nad stertą papierów, tarmosząc swoją czuprynę jako skutek największego stanu zamyślenia. Obok jego ręki iPhone. Nieodgrywający tu żadnej funkcji. iPhone.
Był tak pochłonięty literaturą, że nawet nie zauważył przybycia Anny. Dopiero gdy usiadła na skraju biurka, pozwalając by jedna noga swobodnie zwisła  z  dębowego mebla a druga delikatnie i chyba tylko pro forma zapierała się o podłogę dużym palcem nogi - dopiero wtedy Andrzej spojrzał na nią. Spojrzał raz. I już wzroku nie odwrócił.
- Słucham uprzejmie - wyrzekł - W czym mogę Pani służyć?
Ubiór Anny zawierał najmniejszą dawkę ubioru i jak Andrzej szybciutko ocenił okiem konesera piękna - niezwykle Annie służył. Włosy spięte nie w ciasny jak zazwyczaj lecz luźny artystyczny kok spod którego wystawała burza blond włosów. Krwistoczerwona szminka na pięknych kształtnych wargach świetnie kontrastująca z bladą cerą. Luźny, szary T-shirt z ogromnym dekoltem odsłaniającym tak kształtne i białe dla Andrzeja piersi. Oczywiście pod spodem zero stanika. Zero spodni by zasłonić niezwykle kuszące nogi. Skąpe czerwone majteczki. Słowem - całkowicie nowy style.
Andrzej nie mógł się opanować i rzekł z pozoru spokojnie:
- Wyglądasz pięknie.
Anna zagryzła kusząco wargi i po chwili odparła zalotnie:
- Dziękuję za komplement
- Naprawdę, ten nieład Ci służy
- Dziękuje.
Andrzej zamknął książkę i delikatnie pogładził Anne po plecach:
- No więc co się stało? Czytałem o nowych rodza...
- Chcę Ciebie - przerwała mu stanowczo - Teraz.
Andrzej zaśmiał się gardłowo i podrapał po głowie. Raz spojrzał na ukochaną. I przestał się śmiać:
- Mówisz poważnie? Teraz chcesz się kochać?
Anna pokiwała głową stanowczo, utwierdzając Andrzeja ,że w tym wypadku odmowa jest niewskazana.
Andrzej  uśmiechnął się i wyciągnął do niej rękę zapraszająco:
- Dobrze, to chodźmy do sypialni.
Teraz z kolei Anna się zaśmiała:
- Nie, nie, ty nie rozumiesz - szepnęła powabnie - Chcę się kochać tu. Teraz.
Spojrzała pożądliwie na Andrzeja, subtelnie zatoczyła kilka kółek językiem wokół warg (wiedziała bowiem jak to na Andrzeja działa) i w ułamku sekundy jej ręka powędrowała w kierunku jego rozporka. Pochyliła się i zaczęła delikatnie gryźć i tarmosić mu ucho tak, że po chwili poczuł coś na kształt mrowienia w miejscach PR.
Miejsca Pr - czyli miejsca podwyższonego ryzyka jak Andrzej zwał - były to punkty, w których odczuwanie mrowienia i ciepła było możliwie najkrótszą drogą do podjęcia stosunku płciowego.
Gdy profesor w miejscach PR odczuwał ciepło i mrowienie to już nieuchronnie sygnalizowało że do mniej cywilizowanego seksu dojść musi.
A dwa słowa Anny przechyliły szalę:
- Chcę ciebie - szepnęła lubieżnie. Już dłoń Anny dawno poradziła sobie z rozporkiem teraz badając zawartość spodni. Andrzej cichutko zaczął stękać cedząc przy każdym stęknięciu słowa zła, niedobra i wyuzdana.
Anna uśmiechnęła się uroczo :
- Chcę Ciebie...- powtórzyła cichutko – Chcę Ciebie teraz...- rzuciła na ukochanego swoim głodnym seksu wzrokiem – Chcę Ciebie teraz we mnie. Natychmiast.
Anna była jak głodna wilczyca szukająca w sexie nasycenia wszelkich swoich głodów i pragnień.
Oczy Andrzeja pociemniały z pożądania a wskaźnik PR osiągnął granicę. Dziś będzie niesamowite południe - pomyślał. Poderwał się pośpiesznie z miejsca, ręką strącił wszystkie rzeczy z biurka tylko przy MacBooku zachowując na tyle rozsądku by drżącymi z pożądania rękami kulturalnie wziąć i położyć go a nie zrzucić na ziemię jak to czynił z innymi przedmiotami użytku codziennego. Jednak trochę kosztował – myślał.
Tylko mosiężna lampa, do której Andrzej miał ogromny sentyment bowiem dostał ją od brata na 39- urodziny, została na biurku przesunięta na jego róg.
Climax.
Teraz ponownie nastąpi opis przyrody który zostanie wprowadzony w celach wybitnie odmiennych od pierwszego opisu mianowicie – by spowolnić akcję.
Wróćmy do tej lampy bo ona tutaj odgrywa kluczowe znaczenie – umożliwia nam wprowadzenie tegoż drugiego opisu przyrody. Owa lampa jak już narrator wspomniał jako jedyny przedmiot pozostała na biurku. Ktoś zapyta po co?  A narrator odpowie wypowiedzią iście prawniczą – To nieistotne . Można za to wprowadzić tutaj opis przyrody; bardzo konkretnie bowiem nic nam to nie dało.
Należy jednak pogrubić fakt iż mimo,że była godzina 12 na dworze panował już  pół-mrok a lampa mimo tego pozostała na biurku nieużywana. Ozdobione w spłaszczone, goniące się na szybie krople – okno było całe mokre od zewnątrz a lekko zaparowane od wewnątrz. Czy było zaparowane ze względu na nieszczelność całego układu czy może ze względu na gwałtowne podwyższenie się temperatury w środku? – To nieistotne.  Nieistotne lecz spowolniliśmy tutaj akcję i pokrótce zajęliśmy sie lampą, której znaczenie jest tak nieistotne jak konkretne. Narrator znudził tu już wszystkich, a więc dalej...
Andrzej silnie i gwałtownie pomimo braku oporu z jej strony położył Anne na biurku i niezwykle szybko rozebrał. Zaczął łapczywie gryźć i ssać sutki. Oczywiście Anny, gdyby ssał swoje efekt jaki narrator chciał tu uzyskać – to jest eleganckie podniecenie – byłby nie uzyskany, a zamiast tego wprowadził by tu niepotrzebne rozbawienie.
Za chwilę z gabinetu rozległy się pierwsze kobiece jęki.
v   

Agape Kargounis nigdy nie przywyknie do polskiej pogody; było to stwierdzenie tak konkretne jak istotne.  65- letnia greczynka pomimo 20 – lat przebywania w tym kraju – w momencie obserwacji takiej pogody uśmiech obrzydzenia sam z siebie pojawiał się na jej poszarpanej przez wiatr twarzy. Słabo rozumiała po polsku a jeszcze gorzej mówiła. Ale generalnie dużo rozumiała. Agape Kargounis była doskonałą obserwatorką. Świetną sprzątaczką i gosposią w domu swych Państwa. Nie mówiła dobrze po polsku co tutaj jest kluczowym dla dalszego przebiegu wydarzeń powtórzeniem. Agape świetnie rozumiała mowę ciał. Mowę złożoną z ukradkowych spojrzeń, delikatnych uścisków rąk, czułych pocałunków i  dotyków tak rożnego rodzaju, że Agape mogłaby napisać o nich książkę. Po grecku oczywiście.
Z tej umiejętności na przykład wysnuć mogła, że jej Pan Andrzej bardzo kocha jej Panią Anne a ona bardzo kocha jego. A ona, Agape po uśmiechu obrzydzenia, które ujrzeć mogła w szybie odgradzającego ją od deszczu okna wysnuć mogła– że nienawidzi polskiej pogody.
Gdy nastąpił climax Agape wyszła do ogrodu, pamiętając by nałożyć na siebie to coś czego nazwy  nie pamiętała a w polskim zwało się przeciw-deszczówką i postanowiła znów ogacić rośliny. Wiosna mylnie zresztą dała Polsce łudzące znaki swego nadejścia; łudzące bowiem oprócz ściany już deszczu było całkiem mroźno. Niektóre z bardziej wymagających roślin trzeba było zakryć – pogoda nie umożliwia im normalnego rozwoju – jak mądrze skwitowała Agape. Po grecku oczywiście. Agape Kargounis nienawidziła polskiej pogody.  O czym już głośno wspominaliśmy. Narrator wspomniał.
Agape nakrywała właśnie wybitnie nieprzystosowaną do polskiego klimatu – oliwkę europejską . Pan się uparł by pozostawić ją tam gdzie jest; jakby miał jakiekolwiek pojęcie o ogrodnictwie – myślała wtedy  Agape. Andrzej swój pogląd przedstawił bardzo jasno – Bo ładnie wygląda. Anna w tamtej chwili machnęła ręką na znak że jej jest wszystko jedno; nie wierzyła bowiem by drzewko przeżyło zimę.
Agape wszelako nie pozwoliła by umarło. Przeżyło. Ledwo.
Teraz to właśnie poprzez morze deszczu skapujące jej na twarz i zaburzające pole widzenia nakrywała ledwie żyjący krzaczek ufnie licząc, że pogoda (Agape nienawidziła polskiej pogody) pozwoli mu przeżyć.
Wówczas przez całkiem zamazany obraz dostrzegła postać stojącą przy furtce i do niej machającą. Agape podeszła i szybko w zakapturzonym jegomościu rozpoznała Panią Krajewską.
- Dzien dobry – rzekła Agape.
- Witaj Agape. Państwo w domu?
Pani Krajewska przystąpiła z nogi na nogę jakby starała się przekazać gosposi, że woda zaatakowała jej najbardziej wewnętrzne granice.
Agape otworzyła furtkę i gestem zaprosiła. Wolała mowę ciała. Samo jej imię oznaczało niebiańską miłość i za młodu Agape robiła wszystko by na to imię zasłużyć.
Agape zaprowadziła Panią Krajewską do domu i już miała zawołać Państwa gdy korytarz wypełniły głośne jęki.
Pani Krajewska spojrzała przerażona na spokojną Agape. Agape nie mówiła dobrze po polsku. Mowę ciała Agape dobrze znała. Świat okrzyków posiadła bez liku. Gdy ach w ferworze och za nim się korze.
- Mój Boże Andrzej! TAK! TAK! TAAK!
Po chwili do kanwy damskich jęków i spazmów krzyku doszło głośne aczkolwiek cichsze niż damskie  postękiwanie męskie.
Agape Kargounis uśmiechnęła się pokazując jedną boczną przerwę na papierosa.
- Chyba mnie już nie potrzebują – mruknęła Pani Krajewska – Idę do Adasia. Bywaj Agape – i serdecznie ścisnęła Greczynkę za łokieć.
Nagle gdy Pani Krajewska była już w drzwiach w gabinecie spadł jakiś ciężki przedmiot. Rozbite szkło. Wtórujące mu jęki.
Lampa, drodzy czytelnicy. Teraz już została wyjaśniona jej funkcja w opowiadaniu. Konkretnie i istotnie. Ta lampa była istotna. Fascynujące jest bowiem to, w istocie, tak ważne przeznaczenie z pozoru tak banalnych rzeczy. Funkcja lampy w tym opowiadaniu jest kluczowa.
Na twarzy Pani Krajewskiej zakwitł wyraz głębokiego zniesmaczenia. Wyszła.
I wtedy wszelkie jęki ustały. Przez chwilę było cicho i dopiero po jakieś pół sekundzie powietrze przeszył głośny okrzyk męski. O skali głośności tak wielkiej, że jęki damskie włączone do utworu były prawie niesłyszalne.
Agape uśmiechnęła się pod nosem. Kiepsko mówiła po polsku. Ale wiedziała i rozumiała ,że między jej Państwem toczyła się niezwykle porywcza i zażarta polemika. I ona się  właśnie skończyła. Ta polemika naturalnie.
v   

Po południu Andrzej udał się do szpitala. Cel jego wizyty był tak błahy,że nie wart wspomnienia; narrator tu jednak wyłuszczy cel wizyty Andrzeja – zapomniał on opróżnić jednej ze swych szafek w komodzie w gabinecie a miał tam swój ulubiony egzemplarz czasopisma. Medycznego. O nowych technikach operacyjnych.
Wybrał się on więc do szpitala mimo przeraźliwego bólu w nodze po ostatnich wyczynach. Maksimum w skali PR warunkowało nie tylko niesamowite doznania ale także później niesamowity ból i zmęczenie. Kiedy człowiek zdecyduje się na jedno w bonusie chcąc nie chcąc dostaje drugie; do każdej  stwory w baraszkowaniu przyczepiały się inne twory.
Proszę wybaczyć narratorowi.
Andrzej wszedł dużym wejściem i zdjął płaszcz. Pierwszy raz przekroczył te mury nie posiadając krawata. Koszula w kratkę – biało niebieska – kończyła się prostym kołnierzykiem. Spodnie naturalnie materiałowe. Buty wypastowane do glancu. Idealnie wygolony. Płyn do golenia od Diora. Perfumy Dior Fahrenheit. Elegant. Z Warszawy ten elegant.
Temperatura była niska na dworze jednak Andrzej nie potrzebował swetra. Żeby być całkowicie szczerym było mu potwornie gorąco.
Na schody. Korytarz. W prawo. Korytarzem w lewo. Drzwi jedne. Drugie. Korytarz. Wiktoria.
- Andrzej- zaczęła miękko, zdziwiona,że go tu ujrzała – Co ty tutaj robisz?
Spojrzała na niego z początku zmęczonym dniem wzrokiem by za chwilę uśmiechnąć się do niego serdecznością w której pozostała duża doza czułości. Andrzej rozpoznał tę czułość i uśmiechnął się blado:
- Możemy chwilkę porozmawiać? – powiedział wskazując rękę drzwi gabinetu. – Dosłownie sekundkę. Zajmę Ci tylko chwilkę.
- Właściwie to się dobrze składa, chciałam z Tobą porozmawiać.
Weszli do gabinetu. Andrzej wyjął z szuflady swoje ukochane czasopismo i rzucił na biurko. Usiadł wzdychając,oparty biodrami na dużym dębowym meblu, z którym pomimo upływu niecałego roku wiązało się tyle wspaniałych wspomnień. Bolejącym wzrokiem ;trochę tęsknie trochę serdecznie – obdarzył ją wzrokiem. Wiktoria stanęła przed nim rękami kręcąc kółka i bączki najwidoczniej bardzo zdenerwowana tym co zaraz chciałaby powiedzieć.
- Andrzej – zaczęła....On odwrócił wzrok nie chcąc by ta czułość w głosie go zmiękczyła.
I oparła się o biurko obok niego. Tak by nie widzieć jego twarzy. Czuła jednak jego zapach i rozpaloną z gorąca skórę. Dawno już Wiktoria nie milczała przy Andrzeju w ten sposób. Dawno nie milczała bez wrogości, złośliwości i cichej pogardy. Myślała, że tego już nie potrafi a jednak. Potrafiła.
Mało tego obserwując  tego przestraszonego mężczyznę, który za największy punkt honoru obrał sobie teraz nie pokazywanie uczuć – natenczas tak bardzo chciała go przytulić, dotknąć by odczuł, że w tej okrutnej przygodzie nie jest sam a zawsze gdzieś będzie osoba która spojrzy na niego w kochający sposób. Chciała tego bardzo. Nie potrafiła jednak.
Ponownie spróbowała cicho:
- Tak mi przykro Andrzej. Tak bardzo mi przykro.
Wstała i stanęła naprzeciwko niego tak by nie mógł już odwrócić od niej oczu.
 - Wiem Wiki – odparł siląc się na blady uśmiech – Naprawdę wiem.
Złapała go za ramiona:
- Trzymaj się.
I już chciała odejść pewna, że w tej sytuacji nie może sobie pozwolić na inne z nim spoufalenie. On jednak złapał ją gwałtownie za rękę by nie odchodziła.
- Boję się Wiki – załkał – Bardzo się boję.
Jego zeszklone łzami oczy szukały jej wzroku; jego skóra szukała jej dotyku; jego strach szukał jej duszy w nadziei, że tam trochę się podleczy. On pragnął jej bliskości tak jak człowiek poparzony chłodzi swą skórę w lodowatej wodzie – już sama myśl o zimnej wodzie przynosi mu lekkie ukojenie. Wiktoria była pewna,że nigdy bardziej Andrzeja nie kochała niż w teraz w tym momencie.
Uściskała go czując ten wspaniały zapach jego skóry, jego perfum – sycąc się tą bliskością i starając się tym uściskiem trochę zabrać jego strachu. Rzekła:
- Będę przy Tobie. Na tyle ile mi pozwolisz. Nie bardziej, nie mniej.
- Dziękuje.
Trwali tak w uścisku bez jakiegokolwiek podtekstu erotycznego; bez pragnienia dwóch rozpalonych ciał a jedynie z pragnieniem bliskości kochanej osoby; bliskości, która dodaje człowiekowi otuchy, nie potrzebuje żadnych słów i wyjaśnień. Trwali tak. On płakał jej na niebieski uniform. Ona gładziła jego włosy, całowała jego głowę, drugą ręką pocierała ramię co raz mocno je ściskając. Trwali tak.
W tym momencie między nimi zrodziła się przyjaźń– dar najcenniejszy ze wszystkich uczuć.
Czasem przyjaźń to tylko pierwszy stopień do miłości.
I to drodzy czytelnicy było katharsis.
v   

Należy teraz odpowiednio znudzić czytelnika. Gdy Anna otwierała Adamowi drzwi oprócz samego Adama wchodzącego do domu wdarł się też do niego obrzydliwy wiatr.
Tenże wiatr jest rzeczą zaiste fascynującą - obijając się o ściany przedpokoju, starając się objąć Anne i wdzierając się do kuchni – przestał być wiatrem. Ogrzał się i włączył się w pokorne drobinki gazów składające się na powietrze. Przed tą inicjacją wprawdzie starał się jeszcze zachować autonomie jednak natrafił na Agape. I spokorniał.
Agape nienawidziła polskiej pogody.
- Kawy? – zapytała Agape patrząc na Panią i zdejmującego kurtkę Adama – Ekspres włączony. Grzać się.
Anna uniosła pytająco brwi do Adama.
Krajewski rozpromienił się:
- Latte jeśli można. Takie ze spienionym na piankę mleczkiem.
- Wiele się nie różnicie z Andrzejem doprawdy. Agape byłabyś tak miła i zrobiła jedną mleczną latte a dla mnie espresso?
Agape pokiwała głową uśmiechając się do Adama. Agape kiepsko mówiła po polsku.
Usiedli w salonie:
- Jak się czujesz? – zapytał Adam
- Całkiem nieźle. Mógłbyś zerknąć na to – i wskazała mu ręką na papiery leżące na kawowej ladzie.
Adam wyjął swego iPhona z kieszeni na pośladku, wygodnie się ułożył i zaczął czytać.
Po chwili gwałtownie spojrzał na Anne:
- Andrzej o tym wie?
- O tym, że chce podpisać dokument o niepodtrzymywanie życia w ...no wtedy kiedy nastąpi taki czas – rzuciła spokojnym wzrokiem na Adama – Nie, Andrzej o tym nie wie.
- Zamierzasz to podpisać?
- Gdybym tego poważnie nie rozważała nie pokazywałabym Ci tych papierów. Zresztą pewnie bardzo dobrze je znasz.
Znał je bardzo dobrze jednak nigdy nie dotyczyły bliskich mu osób. Podchodził do nich w sposób obojętny; to była prywatna wewnętrzna sprawa każdego chorego człowieka. Każdy ma prawo do samodzielnych decyzji o ile te jest w stanie podjąć i decydowaniu o sobie samym – wtedy myślał – Każdy jest kowalem swojego losu.
- I co? – spytała Anna – Co uważasz?
Pokręcił głową:
- Nie potępiam tej decyzji, musisz tylko brak pod uwagę pewne fakty – wyrzekł delikatnie – Wiem jak to zabrzmi ale ty umrzesz a jego zostawisz. I tak jestem przekonany, że długo będę go składał do kupy. Jesteście razem i nie możesz o takich rzeczach decydować sama. Musisz z nim o tym porozmawiać.
Agape przyniosła kawę.  Gruba mleczna pianka wypełniała połowę kawowej szklanki.
Niełatwo jest zrobić dobre latte, cała sztuka to takie ubicie mleka by jego konsystencja była piankowa pozostając mlekiem a nie pianką. Problem leżał także w tym, że Anna od młodości nawykła do tego – zawsze podejmowała decyzje sama.
Adam się uśmiechnął, zwrócił się do Anny:
- Nawet jeśli podjęłaś już decyzje,  nie szkodzi i tak zanim podpiszesz musisz mu pokazać. Żeby nie poczuł się wyłączony. Tak chyba jest skonstruowane prawo par.
Anna uśmiechnęła się smutno i ujęła dłoń Adama:
- Bardzo się zmieniłeś Adam.
Adam delikatnie ucałował jej dłoń.
- Być może.
Tutaj nie należy spowalniać opowiadania,które dobiega już końca. Wiadomo, że na dworze panuje okropna pogoda. Wiadomo, że Agape nienawidzi polskiej pogody. Wiadomo, że owa lampa uległa zbiciu a narrator nagle nabrał ogromnej chętki na latte z puszystą pianką. Wiadomo, że no właśnie nic nie wiadomo. Pogoda w naszych sercach jest tak różna jednak jest jedna rzecz, która pozostanie u nas taka sama – to jest stosunek do opisów przyrody.
THE END.



 Ola

5 komentarzy:

  1. jak można w tych opowiadaniach żeby było więcej o fawi bo jest bardzo mało
    opowiadania są super ciekawe bardzo

    OdpowiedzUsuń
  2. Boskie opowiadania.. Piszecie naprawdę ciekawe, piękne historie.. Nie mogę się doczekać kolejnej części.. <3
    / Zupełnie inne opowiadania o Na dobre i na złe
    P.S: Zapraszam do mnie.
    https://www.facebook.com/pages/Zupe%C5%82nie-inne-opowiadania-o-Na-dobre-i-na-z%C5%82e/1554666344795605

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki wielkie.
      Już wchodziłam na wstępne oględziny; jak znajdę tylko trochę czasu to z pewnością poczytam.

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. Byłoby miło i cieszę się, że tak wspaniała Bloggerka odwiedziłam moją skromną stronę. Niestety moje opowiadania choć w połowie nie dorównują Waszym, jesteście po prostu najlepsze.

      Usuń