Każde poprawne opowiadanie winno się
zaczynać od opisu przyrody, którego tu definicje narrator pozwolił sobie
przytoczyć - opis przyrody jest jednym z podstawowych elementów stosowanych
przez autora do wprowadzenia w odpowiedni nastrój opowiadania. Służy również do
właściwego i co się tyczy końcowego efektu dzieła; stopniowana napięcia tekstu;
by zrazu bardzo powoli doprowadzić do tak zwanego climaxu i w efekcie katharsis.
Narrator tego tekstu niechybnie się do tego
przystosował. A to stanowi wyraz tego przystosowania...
Niebo przybierające odcień wyblakłego
błękitu przechodzącego w kolor nocnego nieba aż do zimnej czerni otchłani
Hadesu - wydawało na świat ciągle swe kuliste potomstwo. Mimo pory południowej
a może właśnie w porze gdy słońce jaśniało wysoko nad sklepieniem niebieskim -
deszcz żywo dzwonił w rynny dużego domu, bębnił w parapety okien, starał się
wybierając sobie niechybnie najmniej subtelny sposób ingerować w życie jego
mieszkańców. Rynna teraz bardzo zajęta wylewała morze łez, będąc zbyt ciężarna
nad swe ciężarne przystosowania.
W niniejszym fragmencie nastąpił opis
przyrody,który miał na celu spowolnienie
akcji a więc odpowiednie znudzenie czytelnika.
Przejdźmy do tego climaxu i katharsis. Teraz
wydarzenia potoczą się bardzo szybko.
Andrzej siedział przy biurku w gabinecie
pochylony nad stertą papierów, tarmosząc swoją czuprynę jako skutek
największego stanu zamyślenia. Obok jego ręki iPhone. Nieodgrywający tu żadnej
funkcji. iPhone.
Był tak pochłonięty literaturą, że nawet
nie zauważył przybycia Anny. Dopiero gdy usiadła na skraju biurka, pozwalając
by jedna noga swobodnie zwisła z dębowego mebla a druga delikatnie i chyba
tylko pro forma zapierała się o podłogę dużym palcem nogi - dopiero wtedy Andrzej
spojrzał na nią. Spojrzał raz. I już wzroku nie odwrócił.
- Słucham uprzejmie - wyrzekł - W czym mogę
Pani służyć?
Ubiór Anny zawierał najmniejszą dawkę
ubioru i jak Andrzej szybciutko ocenił okiem konesera piękna - niezwykle Annie
służył. Włosy spięte nie w ciasny jak zazwyczaj lecz luźny artystyczny kok spod
którego wystawała burza blond włosów. Krwistoczerwona szminka na pięknych
kształtnych wargach świetnie kontrastująca z bladą cerą. Luźny, szary T-shirt z
ogromnym dekoltem odsłaniającym tak kształtne i białe dla Andrzeja piersi.
Oczywiście pod spodem zero stanika. Zero spodni by zasłonić niezwykle kuszące
nogi. Skąpe czerwone majteczki. Słowem - całkowicie nowy style.
Andrzej nie mógł się opanować i rzekł z
pozoru spokojnie:
- Wyglądasz pięknie.
Anna zagryzła kusząco wargi i po chwili
odparła zalotnie:
- Dziękuję za komplement
- Naprawdę, ten nieład Ci służy
- Dziękuje.
Andrzej zamknął książkę i delikatnie
pogładził Anne po plecach:
- No więc co się stało? Czytałem o nowych
rodza...
- Chcę Ciebie - przerwała mu stanowczo -
Teraz.
Andrzej zaśmiał się gardłowo i podrapał po
głowie. Raz spojrzał na ukochaną. I przestał się śmiać:
- Mówisz poważnie? Teraz chcesz się kochać?
Anna pokiwała głową stanowczo, utwierdzając
Andrzeja ,że w tym wypadku odmowa jest niewskazana.
Andrzej uśmiechnął się i wyciągnął do niej rękę
zapraszająco:
- Dobrze, to chodźmy do sypialni.
Teraz z kolei Anna się zaśmiała:
- Nie, nie, ty nie rozumiesz - szepnęła
powabnie - Chcę się kochać tu. Teraz.
Spojrzała pożądliwie na Andrzeja, subtelnie
zatoczyła kilka kółek językiem wokół warg (wiedziała bowiem jak to na Andrzeja
działa) i w ułamku sekundy jej ręka powędrowała w kierunku jego rozporka.
Pochyliła się i zaczęła delikatnie gryźć i tarmosić mu ucho tak, że po chwili
poczuł coś na kształt mrowienia w miejscach PR.
Miejsca Pr - czyli miejsca podwyższonego
ryzyka jak Andrzej zwał - były to punkty, w których odczuwanie mrowienia i
ciepła było możliwie najkrótszą drogą do podjęcia stosunku płciowego.
Gdy profesor w miejscach PR odczuwał ciepło
i mrowienie to już nieuchronnie sygnalizowało że do mniej cywilizowanego seksu
dojść musi.
A dwa słowa Anny przechyliły szalę:
- Chcę ciebie - szepnęła lubieżnie. Już dłoń
Anny dawno poradziła sobie z rozporkiem teraz badając zawartość spodni. Andrzej
cichutko zaczął stękać cedząc przy każdym stęknięciu słowa zła, niedobra i
wyuzdana.
Anna uśmiechnęła się uroczo :
- Chcę Ciebie...- powtórzyła cichutko – Chcę
Ciebie teraz...- rzuciła na ukochanego swoim głodnym seksu wzrokiem – Chcę
Ciebie teraz we mnie. Natychmiast.
Anna była jak głodna wilczyca szukająca w
sexie nasycenia wszelkich swoich głodów i pragnień.
Oczy Andrzeja pociemniały z pożądania a
wskaźnik PR osiągnął granicę. Dziś będzie
niesamowite południe - pomyślał. Poderwał się pośpiesznie z miejsca, ręką
strącił wszystkie rzeczy z biurka tylko przy MacBooku zachowując na tyle
rozsądku by drżącymi z pożądania rękami kulturalnie wziąć i położyć go a nie
zrzucić na ziemię jak to czynił z innymi przedmiotami użytku codziennego. Jednak trochę kosztował – myślał.
Tylko mosiężna lampa, do której Andrzej
miał ogromny sentyment bowiem dostał ją od brata na 39- urodziny, została na
biurku przesunięta na jego róg.
Climax.
Teraz ponownie nastąpi opis przyrody który
zostanie wprowadzony w celach wybitnie odmiennych od pierwszego opisu
mianowicie – by spowolnić akcję.
Wróćmy do tej lampy bo ona tutaj odgrywa
kluczowe znaczenie – umożliwia nam wprowadzenie tegoż drugiego opisu przyrody.
Owa lampa jak już narrator wspomniał jako jedyny przedmiot pozostała na biurku.
Ktoś zapyta po co? A narrator odpowie
wypowiedzią iście prawniczą – To nieistotne . Można za to wprowadzić tutaj
opis przyrody; bardzo konkretnie bowiem nic nam to nie dało.
Należy jednak pogrubić fakt iż mimo,że była
godzina 12 na dworze panował już
pół-mrok a lampa mimo tego pozostała na biurku nieużywana. Ozdobione w
spłaszczone, goniące się na szybie krople – okno było całe mokre od zewnątrz a
lekko zaparowane od wewnątrz. Czy było zaparowane ze względu na nieszczelność
całego układu czy może ze względu na gwałtowne podwyższenie się temperatury w
środku? – To nieistotne. Nieistotne lecz
spowolniliśmy tutaj akcję i pokrótce zajęliśmy sie lampą, której znaczenie jest
tak nieistotne jak konkretne. Narrator znudził tu już wszystkich, a więc
dalej...
Andrzej silnie i gwałtownie pomimo braku
oporu z jej strony położył Anne na biurku i niezwykle szybko rozebrał. Zaczął
łapczywie gryźć i ssać sutki. Oczywiście Anny, gdyby ssał swoje efekt jaki
narrator chciał tu uzyskać – to jest eleganckie podniecenie – byłby nie
uzyskany, a zamiast tego wprowadził by tu niepotrzebne rozbawienie.
Za chwilę z gabinetu rozległy się pierwsze
kobiece jęki.
v
Agape Kargounis nigdy nie przywyknie do
polskiej pogody; było to stwierdzenie tak konkretne jak istotne. 65- letnia greczynka pomimo 20 – lat
przebywania w tym kraju – w momencie obserwacji takiej pogody uśmiech
obrzydzenia sam z siebie pojawiał się na jej poszarpanej przez wiatr twarzy.
Słabo rozumiała po polsku a jeszcze gorzej mówiła. Ale generalnie dużo
rozumiała. Agape Kargounis była doskonałą obserwatorką. Świetną sprzątaczką i gosposią w domu swych Państwa. Nie mówiła dobrze po polsku co tutaj jest
kluczowym dla dalszego przebiegu wydarzeń powtórzeniem. Agape świetnie rozumiała
mowę ciał. Mowę złożoną z ukradkowych spojrzeń, delikatnych uścisków rąk,
czułych pocałunków i dotyków tak rożnego rodzaju, że Agape mogłaby napisać o nich książkę. Po grecku oczywiście.
Z tej umiejętności na przykład wysnuć
mogła, że jej Pan Andrzej bardzo kocha jej Panią Anne a ona bardzo kocha jego.
A ona, Agape po uśmiechu obrzydzenia, które ujrzeć mogła w szybie odgradzającego ją od deszczu okna wysnuć mogła– że nienawidzi polskiej pogody.
Gdy nastąpił climax Agape wyszła do ogrodu, pamiętając by nałożyć na siebie to coś czego nazwy nie pamiętała a w polskim zwało się przeciw-deszczówką i postanowiła znów ogacić rośliny. Wiosna mylnie zresztą dała
Polsce łudzące znaki swego nadejścia; łudzące bowiem oprócz ściany już deszczu
było całkiem mroźno. Niektóre z bardziej wymagających roślin trzeba było zakryć
– pogoda nie umożliwia im normalnego
rozwoju – jak mądrze skwitowała Agape. Po grecku oczywiście. Agape
Kargounis nienawidziła polskiej pogody.
O czym już głośno wspominaliśmy. Narrator wspomniał.
Agape nakrywała właśnie wybitnie nieprzystosowaną do polskiego klimatu – oliwkę europejską . Pan się uparł by
pozostawić ją tam gdzie jest; jakby miał
jakiekolwiek pojęcie o ogrodnictwie – myślała wtedy Agape. Andrzej swój pogląd przedstawił bardzo
jasno – Bo ładnie wygląda. Anna w
tamtej chwili machnęła ręką na znak że jej jest wszystko jedno; nie wierzyła bowiem
by drzewko przeżyło zimę.
Agape wszelako nie pozwoliła by umarło.
Przeżyło. Ledwo.
Teraz to właśnie poprzez morze deszczu skapujące
jej na twarz i zaburzające pole widzenia nakrywała ledwie żyjący krzaczek ufnie
licząc, że pogoda (Agape nienawidziła polskiej pogody) pozwoli mu przeżyć.
Wówczas przez całkiem zamazany obraz
dostrzegła postać stojącą przy furtce i do niej machającą. Agape podeszła i
szybko w zakapturzonym jegomościu rozpoznała Panią Krajewską.
- Dzien dobry – rzekła Agape.
- Witaj Agape. Państwo w domu?
Pani Krajewska przystąpiła z nogi na nogę
jakby starała się przekazać gosposi, że woda zaatakowała jej najbardziej
wewnętrzne granice.
Agape otworzyła furtkę i gestem zaprosiła.
Wolała mowę ciała. Samo jej imię oznaczało niebiańską miłość i za młodu Agape
robiła wszystko by na to imię zasłużyć.
Agape zaprowadziła Panią Krajewską do domu
i już miała zawołać Państwa gdy korytarz wypełniły głośne jęki.
Pani Krajewska spojrzała przerażona na
spokojną Agape. Agape nie mówiła dobrze po polsku. Mowę ciała Agape dobrze
znała. Świat okrzyków posiadła bez liku. Gdy ach w ferworze och za nim się
korze.
- Mój Boże Andrzej! TAK! TAK! TAAK!
Po chwili do kanwy damskich jęków i spazmów
krzyku doszło głośne aczkolwiek cichsze niż damskie postękiwanie męskie.
Agape Kargounis uśmiechnęła się pokazując jedną
boczną przerwę na papierosa.
- Chyba mnie już nie potrzebują – mruknęła
Pani Krajewska – Idę do Adasia. Bywaj Agape – i serdecznie ścisnęła Greczynkę za łokieć.
Nagle gdy Pani Krajewska była już w
drzwiach w gabinecie spadł jakiś ciężki przedmiot. Rozbite szkło. Wtórujące mu
jęki.
Lampa, drodzy czytelnicy. Teraz już została
wyjaśniona jej funkcja w opowiadaniu. Konkretnie i istotnie. Ta lampa była
istotna. Fascynujące jest bowiem to, w istocie, tak ważne przeznaczenie z
pozoru tak banalnych rzeczy. Funkcja lampy w tym opowiadaniu jest kluczowa.
Na twarzy Pani Krajewskiej zakwitł wyraz
głębokiego zniesmaczenia. Wyszła.
I wtedy wszelkie jęki ustały. Przez chwilę
było cicho i dopiero po jakieś pół sekundzie powietrze przeszył głośny okrzyk
męski. O skali głośności tak wielkiej, że jęki damskie włączone do utworu były
prawie niesłyszalne.
Agape uśmiechnęła się pod nosem. Kiepsko mówiła
po polsku. Ale wiedziała i rozumiała ,że między jej Państwem toczyła się
niezwykle porywcza i zażarta polemika. I ona się właśnie skończyła. Ta polemika naturalnie.
v
Po południu Andrzej udał się do szpitala.
Cel jego wizyty był tak błahy,że nie wart wspomnienia; narrator tu jednak
wyłuszczy cel wizyty Andrzeja – zapomniał on opróżnić jednej ze swych szafek w
komodzie w gabinecie a miał tam swój ulubiony egzemplarz czasopisma. Medycznego.
O nowych technikach operacyjnych.
Wybrał się on więc do szpitala mimo przeraźliwego bólu w nodze po ostatnich wyczynach. Maksimum w skali PR warunkowało nie
tylko niesamowite doznania ale także później niesamowity ból i zmęczenie. Kiedy
człowiek zdecyduje się na jedno w bonusie chcąc nie chcąc dostaje drugie; do każdej stwory w baraszkowaniu
przyczepiały się inne twory.
Proszę wybaczyć narratorowi.
Andrzej wszedł dużym wejściem i zdjął
płaszcz. Pierwszy raz przekroczył te mury nie posiadając krawata. Koszula w
kratkę – biało niebieska – kończyła się prostym kołnierzykiem. Spodnie
naturalnie materiałowe. Buty wypastowane do glancu. Idealnie wygolony. Płyn do
golenia od Diora. Perfumy Dior Fahrenheit. Elegant. Z Warszawy ten elegant.
Temperatura była niska na dworze jednak Andrzej
nie potrzebował swetra. Żeby być całkowicie szczerym było mu potwornie gorąco.
Na schody. Korytarz. W prawo. Korytarzem w
lewo. Drzwi jedne. Drugie. Korytarz. Wiktoria.
- Andrzej- zaczęła miękko, zdziwiona,że go
tu ujrzała – Co ty tutaj robisz?
Spojrzała na niego z początku zmęczonym
dniem wzrokiem by za chwilę uśmiechnąć się do niego serdecznością w której
pozostała duża doza czułości. Andrzej rozpoznał tę czułość i uśmiechnął się
blado:
- Możemy chwilkę porozmawiać? – powiedział
wskazując rękę drzwi gabinetu. – Dosłownie sekundkę. Zajmę Ci tylko chwilkę.
- Właściwie to się dobrze składa, chciałam
z Tobą porozmawiać.
Weszli do gabinetu. Andrzej wyjął z
szuflady swoje ukochane czasopismo i rzucił na biurko. Usiadł wzdychając,oparty
biodrami na dużym dębowym meblu, z którym pomimo upływu niecałego roku wiązało
się tyle wspaniałych wspomnień. Bolejącym wzrokiem ;trochę tęsknie trochę
serdecznie – obdarzył ją wzrokiem. Wiktoria stanęła przed nim rękami kręcąc
kółka i bączki najwidoczniej bardzo zdenerwowana tym co zaraz chciałaby
powiedzieć.
- Andrzej – zaczęła....On odwrócił wzrok
nie chcąc by ta czułość w głosie go zmiękczyła.
I oparła się o biurko obok niego. Tak by
nie widzieć jego twarzy. Czuła jednak jego zapach i rozpaloną z gorąca skórę. Dawno
już Wiktoria nie milczała przy Andrzeju w ten sposób. Dawno nie milczała bez
wrogości, złośliwości i cichej pogardy. Myślała, że tego już nie potrafi a
jednak. Potrafiła.
Mało tego obserwując tego przestraszonego mężczyznę, który za
największy punkt honoru obrał sobie teraz nie pokazywanie uczuć – natenczas tak
bardzo chciała go przytulić, dotknąć by odczuł, że w tej okrutnej przygodzie
nie jest sam a zawsze gdzieś będzie osoba która spojrzy na niego w kochający
sposób. Chciała tego bardzo. Nie potrafiła jednak.
Ponownie spróbowała cicho:
- Tak mi przykro Andrzej. Tak bardzo mi
przykro.
Wstała i stanęła naprzeciwko niego tak by
nie mógł już odwrócić od niej oczu.
-
Wiem Wiki – odparł siląc się na blady uśmiech – Naprawdę wiem.
Złapała go za ramiona:
- Trzymaj się.
I już chciała odejść pewna, że w tej
sytuacji nie może sobie pozwolić na inne z nim spoufalenie. On jednak złapał ją
gwałtownie za rękę by nie odchodziła.
- Boję się Wiki – załkał – Bardzo się boję.
Jego zeszklone łzami oczy szukały jej
wzroku; jego skóra szukała jej dotyku; jego strach szukał jej duszy w nadziei,
że tam trochę się podleczy. On pragnął jej bliskości tak jak człowiek poparzony chłodzi swą skórę w lodowatej wodzie – już sama myśl o zimnej wodzie przynosi
mu lekkie ukojenie. Wiktoria była pewna,że nigdy bardziej Andrzeja nie kochała niż
w teraz w tym momencie.
Uściskała go czując ten wspaniały zapach
jego skóry, jego perfum – sycąc się tą bliskością i starając się tym uściskiem
trochę zabrać jego strachu. Rzekła:
- Będę przy Tobie. Na tyle ile mi
pozwolisz. Nie bardziej, nie mniej.
- Dziękuje.
Trwali tak w uścisku bez jakiegokolwiek podtekstu erotycznego; bez pragnienia dwóch rozpalonych ciał a jedynie z
pragnieniem bliskości kochanej osoby; bliskości, która dodaje człowiekowi
otuchy, nie potrzebuje żadnych słów i wyjaśnień. Trwali tak. On płakał jej na
niebieski uniform. Ona gładziła jego włosy, całowała jego głowę, drugą ręką
pocierała ramię co raz mocno je ściskając. Trwali tak.
W tym momencie między nimi zrodziła się przyjaźń– dar najcenniejszy ze wszystkich uczuć.
Czasem przyjaźń to tylko pierwszy stopień
do miłości.
I to drodzy czytelnicy było katharsis.
v
Należy teraz odpowiednio znudzić
czytelnika. Gdy Anna otwierała Adamowi drzwi oprócz samego Adama wchodzącego do
domu wdarł się też do niego obrzydliwy wiatr.
Tenże wiatr jest rzeczą zaiste fascynującą
- obijając się o ściany przedpokoju, starając się objąć Anne i wdzierając się
do kuchni – przestał być wiatrem. Ogrzał się i włączył się w pokorne drobinki
gazów składające się na powietrze. Przed tą inicjacją wprawdzie starał się
jeszcze zachować autonomie jednak natrafił na Agape. I spokorniał.
Agape nienawidziła polskiej pogody.
- Kawy? – zapytała Agape patrząc na Panią i
zdejmującego kurtkę Adama – Ekspres włączony. Grzać się.
Anna uniosła pytająco brwi do Adama.
Krajewski rozpromienił się:
- Latte jeśli można. Takie ze spienionym na
piankę mleczkiem.
- Wiele się nie różnicie z Andrzejem
doprawdy. Agape byłabyś tak miła i zrobiła jedną mleczną latte a dla mnie
espresso?
Agape pokiwała głową uśmiechając się do
Adama. Agape kiepsko mówiła po polsku.
Usiedli w salonie:
- Jak się czujesz? – zapytał Adam
- Całkiem nieźle. Mógłbyś zerknąć na to – i
wskazała mu ręką na papiery leżące na kawowej ladzie.
Adam wyjął swego iPhona z kieszeni na
pośladku, wygodnie się ułożył i zaczął czytać.
Po chwili gwałtownie spojrzał na Anne:
- Andrzej o tym wie?
- O tym, że chce podpisać dokument o
niepodtrzymywanie życia w ...no wtedy kiedy nastąpi taki czas – rzuciła
spokojnym wzrokiem na Adama – Nie, Andrzej o tym nie wie.
- Zamierzasz to podpisać?
- Gdybym tego poważnie nie rozważała nie
pokazywałabym Ci tych papierów. Zresztą pewnie bardzo dobrze je znasz.
Znał je bardzo dobrze jednak nigdy nie
dotyczyły bliskich mu osób. Podchodził do nich w sposób obojętny; to była
prywatna wewnętrzna sprawa każdego chorego człowieka. Każdy ma prawo do samodzielnych decyzji o ile te jest w stanie podjąć
i decydowaniu o sobie samym – wtedy myślał – Każdy jest kowalem swojego losu.
- I co? – spytała Anna – Co uważasz?
Pokręcił głową:
- Nie potępiam tej decyzji, musisz tylko
brak pod uwagę pewne fakty – wyrzekł delikatnie – Wiem jak to zabrzmi ale ty
umrzesz a jego zostawisz. I tak jestem przekonany, że długo będę go składał do
kupy. Jesteście razem i nie możesz o takich rzeczach decydować sama. Musisz z
nim o tym porozmawiać.
Agape przyniosła kawę. Gruba mleczna pianka wypełniała połowę kawowej
szklanki.
Niełatwo jest zrobić dobre latte, cała
sztuka to takie ubicie mleka by jego konsystencja była piankowa pozostając
mlekiem a nie pianką. Problem leżał także w tym, że Anna od młodości nawykła do
tego – zawsze podejmowała decyzje sama.
Adam się uśmiechnął, zwrócił się do Anny:
- Nawet jeśli podjęłaś już decyzje, nie szkodzi i tak zanim podpiszesz musisz mu
pokazać. Żeby nie poczuł się wyłączony. Tak chyba jest skonstruowane prawo par.
Anna uśmiechnęła się smutno i ujęła dłoń
Adama:
- Bardzo się zmieniłeś Adam.
Adam delikatnie ucałował jej dłoń.
- Być może.
Tutaj nie należy spowalniać
opowiadania,które dobiega już końca. Wiadomo, że na dworze panuje okropna
pogoda. Wiadomo, że Agape nienawidzi polskiej pogody. Wiadomo, że owa lampa
uległa zbiciu a narrator nagle nabrał ogromnej chętki na latte z puszystą
pianką. Wiadomo, że no właśnie nic nie wiadomo. Pogoda w naszych sercach jest
tak różna jednak jest jedna rzecz, która pozostanie u nas taka sama – to jest
stosunek do opisów przyrody.
THE END.
Ola
jak można w tych opowiadaniach żeby było więcej o fawi bo jest bardzo mało
OdpowiedzUsuńopowiadania są super ciekawe bardzo
Boskie opowiadania.. Piszecie naprawdę ciekawe, piękne historie.. Nie mogę się doczekać kolejnej części.. <3
OdpowiedzUsuń/ Zupełnie inne opowiadania o Na dobre i na złe
P.S: Zapraszam do mnie.
https://www.facebook.com/pages/Zupe%C5%82nie-inne-opowiadania-o-Na-dobre-i-na-z%C5%82e/1554666344795605
Dzięki wielkie.
UsuńJuż wchodziłam na wstępne oględziny; jak znajdę tylko trochę czasu to z pewnością poczytam.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńByłoby miło i cieszę się, że tak wspaniała Bloggerka odwiedziłam moją skromną stronę. Niestety moje opowiadania choć w połowie nie dorównują Waszym, jesteście po prostu najlepsze.
Usuń