piątek, 23 stycznia 2015

XXII "Miłość drogę zna"

Udało się jeszcze dzisiaj wstawić ;-) Mam nadzieję, że będzie Wam się podobało. Czekam na komentarze i opinie. Miłego czytania;-)



Każdej kobiecie marzy się książę z bajki bardziej lub mnie wyimaginowany książę, z frywolną grzywką, seksownym zarostem, czuły, troskliwy, opiekuńczy książę. Macho ale lekko depilizowany. Taki, który w nocy gdy temperatura znacznie spadnie, a może tak być z uwagi na obniżenie się jakości materiałów do kaloryferów w XXI - wieku , weźmie w ramiona, otoczy jak bawełniany kocyk a jak będzie bardzo senny to może i nawet nic nie powie. Każdej kobiecie marzy się taki książę. Ewidentnie. Każdej.
Czasami zdarza się jednak tak iż fantazje na temat wyimaginowanego samca przerywa leżący obok inny samiec. Wtedy drogie Pannie nie wolno fantazjować .To jest po prostu społecznie nieprzyjęte. Ble, Tfu i nie na miejscu. Gdy jego ręce zakleszczają się na Twojej talii zwracając się przeciw całemu złu świata w imię miłości i czułości do tejże delikatnej samicy opierającej główkę  na jego twardym torsie- wtedy zero fantazji. Gdy ciało legnie do ciała; nerwy odłączają się wzajemnie od siebie mówiąc zero, nul, swoimi koniuszkami poszukując synaps nie swoich lecz  ukochanej osoby. By się połączyć. By się zespolić. By stworzyć jeden funkcjonalny organizm. W takich sytuacjach Paniom nie wolno fantazjować a należy, w miarę osobistych intelektualnych możliwości, zdać sobie sprawę z własnego szczęścia.  To winna czynić każda splątana w samcu samica.
Anna zdawała sobie sprawę. Nigdy nie fantazjowała bowiem nie znajdowała do fantazjowania żadnej potrzeby. Bo i po co? Kochała jednego, pragnęła jednego a w morzu licznych otaczających jej łóżko substytutów nie znajdowała żadnego godnego towaru. Istniał tylko jeden produkt główny.
Anna ujęła ciepłą dłoń Andrzeja i przykładając do ust jego palce poczęła subtelnie je pieścić  wodząc wargami to w górę to w dół  od nasady malutkiego palca aż do koniuszka i z powrotem.
Przez sypialniane muślinowe zasłony przesączał się już odważny blask jutrzenki niestrudzony dodatkową barierą w postaci firanek.
Nadejdzie czas że złapie Was. Mówiłby gdyby miał usta. Gdyby ona miała usta. Ta jutrzenka.
Jutrzenki nie mają ust, pozostaje im tylko drażnienie światłem. Każdy rodzi się z odpowiednim oprzyrządowaniem - myślę-  albo nauczy się z niego korzystać albo mogiła- myślę. Znowu myślę. Już za dużo myślę.
Andrzej drażniony pieszczotami mruknął coś niezrozumiałego po czym silnie przyciągnął Anne jeszcze bliżej do siebie. Wtulił głowę w odsłonięte miejsce pomiędzy szyją a barkiem ukochanej i zachrapał ponownie. Trzeba wiedzieć, że był to ostatni pomruk snu dzisiejszego poranka. Już nie taki mocny w górach i tym bardziej słabiutki w basach sugerował, że zaraz nadawca komunikatu chcąc nie chcąc będzie musiał wstać.

- Kochanie... - Anna uśmiechnęła się mimowolnie wyczuwając silne zgrubienie wtulone między jej udami. - Przykro mi to mówić ale pora wstać- rzekła rozbawiona.
- Masz na coś ochotę?
Anna parsknęła zalotnie przez co Andrzej również się uśmiechnął nie otwierając oczu. Leżąc, przytuleni na tak zwaną łyżeczkę, Anne delikatnie gładziła bardziej zewnętrzny pośladek Andrzeja i swoją ręką kierowała  się bliżej .Bliżej siebie. Swoich ud. Tego co między nimi.
Przez luźne bokserki czuć było bujne porastające to męskie udo delikatne włoski.
- Wiesz...- zaczął delikatnie przygryzając jej ucho - Ja jestem zawsze w formie. I zawsze do Twojej dyspozycji.
- Wyczuwam to- parsknęła - Czuję to całą sobą
- Yhm.
- Musimy się szykować do pracy.
Andrzej skrzywił się i odklejając się od Anny obrócił się na drugą stronę wtulając głowę w poduszkę:
- Mój Boże, kobieto, masz w łóżku rozgrzanego faceta a ty mówisz o pracy Pff, zero taktu.
Anna ucałowała policzek Andrzeja i wstała po czym pochylając się, wychyliła głowę z nad łóżka bacznie wpatrując się w beżowy dywan. Wyglądała jak głodna małpiatka poszukująca drzewa najobfitszego w banany, pochylona na jednym krańcu, rękami kurczowo trzymała drewnianej ramy u stóp łóżka.
Andrzej podniósł głowę:
- Dobrze się czujesz?
- Szukam kolczyków - Anna zacisnęła kurczowo wargi - Właściwie jednego kolczyka.  Wczoraj wypadł mi z ręki .Było już późno, nie chciało mi się w nocy szukać.
Andrzej podniósł się na łóżku. Podparł łokciami i spojrzał na Anne:
- Jak wyglądał ten kolczyk?
- Złoty sztyfcik z cyrkonia w centrum.
Andrzej znowu się położył, wtulił twarz w poduszkę:
- To nie widziałem.
- Dzięki za pomoc - odparła - Liczą się szczere chęci.
Spojrzeniem Anna wodziła po dywanie; góra, dół, góra dół - w poszukiwaniu jakiegoś blasku, świecenia się od porannej jutrzenki.
Po chwili zapytała:
- A ty zamierzasz podnieść swój odwłok?
Andrzej wyszczerzył się i nakrył kołdrą pod samą głowę:
- Mam dzisiaj wolne. Zamierzam spać do 10 a później...później zobaczymy.
 Była 5.30.
- Rozumiem - rzekła - Wszystko rozumiem. Szanuję. Ja się dostosuje.
Anna wstała i nie zauważając nigdzie kolczyka zaczęła odbywać spacery bosymi stópkami po dywanie mrucząc pod nosem:
- Zaraz mnie jasna krew zaleje.
Andrzej uśmiechnął się:
- Zawołaj go, może odpowie.
- Wybitny dowcip -skrzywiła się - Naprawdę kochanie.
Stając na środku sypialni Anna zamknęła oczy i odetchnęła głęboko. 
- Hakuna Matata - powtarzała do siebie kontynuując swe spacery.
Znów wlepiła głowę w dywan szukając złotka jakby była na grzybobraniu niemniej jednak owoce tych poszukiwań były równie mierne co Telimeny z Pana Tadeusza.
Mickiewicz znał się na rzeczy. Kobieta nigdy dobrym archeologiem nie zostanie. To mężczyźni mają niezwykłą zdolność do wyszukiwania skarbów w nawet najmniejszych dziurkach i szparkach. Należy stwierdzić iż pełnienie przez mężczyznę funkcji archeologa w tych aspektach życia - to rzecz dla niego wysoce przyjemna.
- Hakuna Matata, jak cudownie to brzmi....- powtarzała jak mantrę przechadzając się - Hakuna Matata...i już się nie martw aż do końca swych dni. Naucz się tych dwóch, radosnych słów.
- Hakuna Matata? - Andrzej podparł się na łokciach - Poważnie?
Wstał i włączył się do grzybobrania.
Po chwili ujął dłoń Anny i zatrzymał ją. Objął w pasie:
- Porozmawiamy dzisiaj?
- Wieczorem, jak wrócę z pracy.
Przyciągnął ją do siebie.
- Nie denerwuj się, proszę.
Sam nie wiedział czemu to powiedział. Ta możliwość jakoby Anna mogła spodziewać się jego dziecka, przesączała się przez jego mózg już który z kolei raz tak, że chyba wreszcie nastąpiła całkowite zespolenie tej informacji z mózgowiem. Przywykł.
Chciał tego dziecka. Pragnął rodziny - a więc nie bał się. Już nie. Czekał jedynie na wiadomości. Chciał grać w otwarte karty.
Anna nie odpowiedziała.
Po chwili wyrwała się z uścisku i jak kotka przywarła do rogu dywanu:
- Jest!  Mam!
- Nie ma za co - Andrzej ponownie się położył - Do usług - wtulił twarz w poduszkę i się przeciągnął - Zrobię dziś kolacje. Będę na Ciebie czekał.
I jakoby to stanowiło  finalne uwieńczenie ich porannej rozmowy - Andrzej wydał cichy pomruk zadowolenie z perspektywy jeszcze pięciu godzin snu. Wydał pomruk, nie zachrapał. To ważne. By czasem nie uznać mnie za gołosłowną. To bardzo ważne.
- Hakuna Matata - uśmiechnął się do siebie.
v   

Poranna jutrzenka wdarła się do hotelu rezydentów niczym rasowa zaraza opanowując wszelkie kąciki budynku. I zaraz wbijając się przez okno, sącząc się w szparach drzwi, wchodząc do ciemnych pomieszczeń i rozchylając zasłony- obudziła wszystkich.
Mimo iż jak można mniemać te jasne promienie zwiastowały co najmniej ciepłe, iście wiosenne słoneczko - to na dworze przeciwnie panował mróz - 10 stopni dowodząc jutrzence o swej omylności.
Wiktoria rzuciła kilka kurw. Pierwszą gdy zorientowała się że musi wstać. Drugą gdy już wstała. Trzecią gdy musiała założyć kapcie. Czwartą żeby było parzyście.
Weszła do kuchni, przeciągnęła się po czym zaczęła robić sobie śniadanie.
Po chwili do kuchni weszła Agata, dla zasady przeklinając już od progu drzwi.
Dzień zaczął się bardzo niewychowanie.
- Cześć - rzuciła Wiktoria - Chcesz śniadanie?
Kolejna kurwa.
- Zrobię sobie sama.
Agata stanęła obok przyjaciółki, otworzyła lodówkę i włożyła weń głowę:
A była 6.24
Wiktoria wzruszyła ramionami, wzięła kanapki i pomaszerowała do stołu. Trzeba wiedzieć, że wędrówka ta była dla rudowłosej wysoce nieprzyjemna. Będąc już na  progu wymarzonego stołu, poślizgnęła się na swoich uprzednio  wykurwionych kapciach i wywaliła z ręki kanapki. Wywaliła się. Cała się wywaliła. Kromka chleba tłustego, masłem oblepionego. Na piżamie. Pomidor na podłodze, Czerwony pomidor. Ogórek, zielony. Na podłodze zielone.
Wiktoria zaczęła płakać. Płakała jak dziecko, a ten iście dziecięcy sposób rozpaczy nad kromką chleba z ogórkiem i pomidorem - w końcu rozczulił Agatę.
Pochyliła się nad przyjaciółką:
- Zrobię Ci nową. Lepszą?
I chociaż wiedziała doskonale, że żałość jaka dopadła jej bratnią duszę nie da się pokryć lepszą kanapką czy dojrzalszym pomidorem; a kluczowy problem tkwi gdzieś głęboko w tej skrytce której przyjaciółka nie chciała przed nią otworzyć- mimo tego wszystkiego żałowała tego pomidora.  Wszystko skumulowała się w Wiktorii i pomimo częstych opróżnień worka łez - ciągle chciało się jej płakać. Przez cały czas. Non stop.
Agata uklękła obok płaczącej Wiktorii i mocno zakleszczyła ją w swoim wątłym uścisku:
- To tylko kanapka - zaczęła - Z wyjątkowo dobrym pomidorem ale tylko kanapka.
- Wiem.
Rudowłosa wstała i zaczęła zbierać resztki z podłogi, mokrą szmatką wycierając krwawe ślady na posadzce.
Przyjaciółka obserwowała ją w milczeniu:
- Zamierzasz w końcu ze mną porozmawiać? - zapytała -  Czekam i czekam i mam wrażenie, że rozmowa z nieznajomym jest dla Ciebie ważniejsza niż szczera pogaducha  ze mną.
- Agata - przerwała jej posępne - To nie tak.
- Więc jak? Proszę wytłumacz mi.
Poprosiła delikatnie a zarazem twardo z tembrem głosu właściwym niezdecydowaniu czy czasem ma się wydzierać czy mówić spokojnie. Które stanowisko ma przyjąć. Jakby chciała przyszpilić mysi ogonek do drewienka ale troszeczkę żałowała konającej myszki.
Wiktoria wzruszyła ramionami by po chwili schować twarz w dłoniach.
Czemu odsunęła Agatę - od swoich spraw, swojego życia, problemów, czemu odsunęła od siebie -  tego wszystkiego doktor Consalida nie wiedziała.
Teraz za to jak zagubione dziecko tęskniące za matką - pragnęła się po prostu do Agaty przytulić.
I to zrobiła.
- Bardzo za Tobą tęskniłam - skwitowała Woźnicka wtulając się w swoją wysoką przyjaciółkę.
Po chwili nie mogąc się powstrzymać Agata dodała:
- Ruda małpo.
Wiktoria uśmiechnęła się.
- Wiele się wydarzyło. Irena mówi...
- No właśnie Irena mówi - przerwała jej Agata - Szkoda, że ostatnio przeważnie ona do Ciebie mówi.
Na twarzy Wiktorii pojawił się delikatny grymas:
- Powinnaś ją poznać bliżej. Uwierz mi to naprawdę niesamowita dziewczyna.
Agata oderwała się od przyjaciółki i spojrzała na nią przenikliwie - wzrokiem jaki człowiek o pokojowych zamiarach obdarowuje kochanego przyjaciela prosząc o klucz do bram swego serca. Zabrzmiało patetycznie ale zaiste miłość Agatu do Wiktorii była lekko patetyczna:
- Przyjaciele moich przyjaciół są moimi przyjaciółmi - odparła Agata - Co się wydarzyło, Wiki?
Wiktoria usiadła przy stole i odetchnęła głęboko:
- Miałam romans z Andrzejem - wypaliła - To trwało z jakiś miesiąc ale...
- Z Falkowiczem? - Agata przerwała jej wybałuszając oczy - Z ordynatorem Falkowiczem? Z tym wrednym, dwulicowym męskim szowinistą, który na dodatek gnoił cie przez dobrych parę miesięcy?
Wiktoria groźnie łypnęła na przyjaciółkę.
Wystarczy. Zrozumiałam.
- Tak z tym samym.
Widząc groźne ogniki w oczach Wiktorii Agata uśmiechnęła się w sposób kojący i stwierdziła spokojnie:
- W sumie  to przystojny facet.
Agaty osąd był bardzo łatwy w pojmowaniu - aparycja Andrzeja zmiękczyła zawiasy wrót serca przyjaciółki co pozwoliło otworzyć wrota na tyle szeroko, że sprytny Andrzej mógł się w nich zmieścić. I nie tylko tam.
Po chwili milczenia Agata kontynuowała:
- No dobrze masz romans...
- Miałam - wtrąciła się Wiktoria - Miałam romans.
Agata uniosła oczy wysoko. Jak? Bardzo. Gdzie? Do nieba, do piekła tam gdzie się tylko da.
Rzekła zniecierpliwiona :
- Dobrze więc miałaś romans i co z tego? Wątpię, żeby Falkowicz był tym typem gościa któremu gra to na moralnych strunach.
- Wróciła Schultz.
- A oni są razem?
- Yhm.
Wiktora wlepiła posępne spojrzenie w blat kuchennego stołu.
Agata spróbowała z innej beczki:
- No dobrze więc wróciła Schultz i wszystko się skończyło.
Agata upiła łyk herbaty. Wiktorii herbaty. Tej którą zdążyła sobie zrobić w przerwach pomiędzy jednym a drugim kurwieniem. Tej której nie zdążyła jeszcze wylać. Wiktoria nie zdążyła, Agata jedynie upiła.
- Schultz sie o tym dowiedziała - powiedziała Wiktoria - Dowiedziała się o naszym romansie.
- Ale ty o tym nie wiedziałaś prawda? Że Falkowicz jest z Schultz?
Wiktoria łypnęła na Woźnicką jadem spod jednego oka:
- No...nie wiedziałam. W sumie. W sumie nie wiedziałam.
Agata uśmiechnęła się promiennie:
- Więc cała sprawa wyjaśniona.
Wiktoria spojrzała pochmurnie na jasną, wesołą poświatę jutrzenki przebijającą się przez duże kuchenne okno. Bąknęła cicho:
- Tak, cała sprawa wyjaśniona.
Po jej twarzy spłynęło kilka niepohamowanych łez, które pośpiesznie otarła swoim brzoskwiniowym szlafrokiem. Za późno jednak, Agata to zauważyła.
Kolejna kurwa.
Kurwa tu, kurwa tam, wszędzie kurwa świeci nam. Zakurwienie, kurw oblężenie.  Powszechne wynaturzenie.
Agata popatrzyła z przestrachem na tą wydawało się, tak twardą postać, postać twardej doktor Consalidy; postać ulepioną z gliny twardej, która gliną przestać była kiedy się zagliniła.
- O rany.
Agata pojęła.
- No - załkała ruda. - A no.
Ponowne  zakurwienie.
Jutrzenka zaatakowała eksponując dogłębniej rozpacz Wiktorii. Zdziwienie Agaty. Kuchnię wyeksponowała. Zimną glazurę przy kuchence, chłodne drewno stołu. Wyeksponowała.
Kurwę zakryła. Ledwo bo kurwę ciężko zakryć. Wychodzi ta zaraza na wszystkie strony świata szerząc choroby duszy i ciała.
Zaiste.
v   

Zgodnie z obietnicą Andrzej spał do godziny 10 kiedy to wrzeszczący budzik spełnił swą powinność. Spał już bez chrapania. To ważne. Andrzej spał nie budzik. Budziki nigdy nie śpią.
Andrzej wstał i podszedł do okna sprawdzić temperaturę.
Na dworze było - 15 stopni mrozu.
- Hakuta Matata - przeciągnął się szczęśliwy - Hakuna Matata jak cudownie to brzmi.
Łazienka. Woda. Pianka do golenia. Golarka. Woda, wyłącznie gorąca.
Prysznic zimny i śniadanie obfite. Jajecznica i bekon.
Jeszcze aktualizacja oprogramowania iPhona, jeden klik, koszula błękitna,  obowiązkowy krawat i w drogę.
Z dzisiejszym dniem mógł uczynić wszystko co tylko pragnął - zdecydował się więc na rzeczy, których nie robił od dawien dawna.
Kilka minut grzebał w szufladach w swoim gabinecie by po chwili z jednej z szuflad wyjąć swój stary szkicownik.
- Kto by pomyślał - obracał go chwilę w dłoniach - Kupę lat. Znowu się spotykamy.
Schował go do swojej skórzanej torby i wyszedł.
v   

Na połączeniu Puławskiej i Narbutta Andrzej wstąpił do swojej ulubionej kawiarni, do której zresztą już dawno przestać uczęszczać. Pozostał sentyment. I bardzo dobre latte, z gorącym spienionym na puszystą piankę mlekiem.
Zamówił, usiadł do stolika, sprawdził machinalnie jeszcze raz swego iPhona. Ktoś przecież mógł pisać. Ktoś przecież mógł coś od niego chcieć. Zawsze ktoś coś od niego chce. Żąda, doprasza się. Nachalnie nagabuje. No chyba, że kobieta - pomyślał rozbawiony - Wtedy nie nachalnie, nie doprasza i nie prosi.
Kobieta żąda. Tylko i wyłącznie.
Andrzej uśmiechnął się i machinalnie poprawił swój krawat.
Do kawiarenki weszła młoda matka z, jak oszacował Andrzej, dwuletnim dzieckiem. Wyjęła maleństwo z wózka a te wykorzystując nieuwagę matki gdy ta wpatrywała się w wiszące nad ekspresami  menu - podreptało za ladę. Do młodej baristki, w pierwszej chwili zresztą zdziwionej obecnością małej, niepozornej osóbki.
Po chwili wzięła małego na ręce i poczęła mu coś tłumaczyć, pokazując całe oprzyrządowanie do parzenia kawy. Uśmiechała się przy tym tak promiennie jakby była pewna, że to co właśnie opowiada temu maleństwu z pewnością wpłynie na jego dalszy rozwój. Że ta wiedza bardzo mu się przyda.
Andrzej wyjął szkicownik i zaczął rysować. Szkicować zaczął.
Tak pochłonął się temu zajęciu, że całkowicie zapomniał o wszystkim co naokoło a jedynym pamiętnym obrazem w głowie było to co teraz rysował - młodą baristkę i dziecko. Ekspres do kawy, z nad którego jak z lokomotywy buchają kłęby pary oznajmiające, że urządzenie owe jest już gotowe. Do pracy gotowe.
- Ładne - uśmiechnęła się młoda baristka.
Andrzej wzdrygnął się zaskoczony.
Nie wiedzieć jak ona tu się znalazła. W rękach jej jego kawa. Spienione mleko. Puszysta pianka. Kawa jego.
Dopiero teraz Andrzej zauważył, że dziewczyna ma kolczyk w jednej brwi, prawej; i liczne kolczyki w każdych wolnych miejscach w uszach. Poza tym bardzo ładna. Szatynka. Loczki. Piękny uśmiech.
- Postanowiłam, że osobiście przyniosę Panu kawę - powiedziała z uśmiechem - Zauważyłam, że coś Pan rysuje, a mnie zawsze fascynowali artyści.
Po chwili gdy informacja o tym co właśnie powiedziała do obcego mężczyzny dotarła do mózgu - spłonęła rumieńcem:
- Oj przepraszam nie powinnam - zaczęła się tłumaczyć - Naprawdę bardzo Pana przepraszam.
Andrzej zaśmiał się pogodnie:
- Spokojnie. Nic się nie stało. Naprawdę.
Baristka uśmiechnęła się nieśmiało:
- Pokaże mi Pan ten rysunek?
Andrzej podał jej szkicownik.
Przedstawiał on lekko karykaturalne , groteskowe ale z zachowaniem określonych granic komiczności wyznaczonych przez samego Andrzeja - przedstawienie baristki trzymającej jedną ręką małe dziecko a drugą parzącą kawę.
Andrzej speszony podrapał się po głowie z napięciem wpatrując się w baristkę.
- Przepraszam, że lekko karykaturalne ale ja już tak mam - powiedział - Od zawsze tak szkicowałem i nie mogłem się tego wyzbyć.
Baristka. Pola na plakietce. Baristka Pola uśmiechnęła się:
- Jest przepiękny, zwłaszcza ta delikatna nuta karykatury  w mojej postaci - zaśmiała się - Nadaje jej oryginalności - spojrzała zafascynowana na Andrzeja - Ma Pan naprawdę niezwykły talent. Jest Pan artystą?
Andrzej uśmiechnął się figlarnie. Podciągnął kołnierzyk koszuli, sposobem, który jak wiedział od Anny, był istnym wabikiem na kobiety.
Dokładając do tego jego ulubione perfumy od Diora - Andrzej w całości stanowił afrodyzjak dla kobiet. - afrodyzjak na samego siebie.
Gdy woń perfum doleciała do wrażliwych nozdrzy dziewczyny - baristka Pola była już jego.
Nie to, że Andrzej o tym wiedział a nawet jeśli gdzieś w podświadomości sączyła się ta informacja - to oczywiście za przeproszeniem, z wielkim potwierdzeniem Andrzej tego nie chciał. To oczywiste.
Uśmiechnął się i odpowiedział:
- Gorzej. Jestem lekarzem.
- I taki talent się marnuje - zatrzepotała rzęsami - Szkoda, nigdy Pan nie myślał nad zostaniem malarzem, rysownikiem?
- Myślałem nie raz - zaczął - Ale zawsze gdzieś w tyle głowy była medycyna. Nie chciałem zawieść oczekiwań rodziców. Szczególnie ojca. Zmarli bardzo młodo. W wypadku.
- Przykro mi - wtrąciła.
Miłych kurtuazji ciąg dalszy.
- Po ich śmierci - kontynuował - Zdecydowałem, że mam jeden główny cel. Dostać się na medycynę. Jak się nie dostanę wtedy mogę pomyśleć o rysowaniu na poważnie.
Baristka obdarzyła go promiennym uśmiechem:
- Dostał się Pan.
- Dostałem się - odparł z uśmiechem - I od tego czasu przestałem rysować. Dzisiaj pierwszy raz od dwudziestu lat trzymam szkicownik w rękach.
- I jakie to uczucie - zapytała - Wspaniałe prawda?
- Z niczym się nie równa. No prawie z niczym. Lubi Pani wytwórnie Walta Disneya?
- Niektóre bajki a co?
Andrzej ponownie podał jej szkicownik.
Chwila przyglądała się i nagle wykrzyknęła:
- To Mowgli tam w tle?
Profesor zaśmiał się.
- To już chyba moje wypaczenie, że mężczyzna w moim wieku ma dojmującą słabość do starych disneyowskich animacji.
Baristka oddała szkicownik i usiadła naprzeciwko.
- Narysował by mnie Pan? Albo nie! Narysuje Pan moje serce?
Andrzej pochylił się nad stolikiem tak, że kolejny podmuch perfum omiótł dziewczynę.
- Obawiam się, że nie mam tak dużej kartki jak na Pani serce.
v   
Anna wróciła do domu późnym wieczorem, będąc zdziwiona już na wejściu słysząc dochodzące z salonu dziwne odgłosy śmiechu.
Zdjęła kozaki, zawiesiła palto i poczłapała do salonu.
Tam spotkał ją widok, tak zaskakujący i wstrząsający, pomimo tego iż byłą kobietą, którą w życiu trudno zaskoczyć - mianowicie Andrzej siedział na kanapie, między jego nogami lizał swoją łapkę Loui, chusteczki ciągle w pogotowiu obok Andrzeja, i oglądają telewizję. Jej kot i jej ukochany wpatrują się w telewizor jak zahipnotyzowani. Co w telewizorze? Afryka, lwy. Generalnie dużo sierści. Król Lew.
Anna wiedziała o słabości Andrzeja do wytwórni Walta Disneya lecz była to tak dalece żenująca dla niego rzecz, że wolał jeśli już oglądać bajki w samotności.
Jak napalony facet ogląda pornosy tak Andrzej może nie tak często jak napalony facet pornosy - wracał do swoich ulubionych bajek. W jego top klasyku był Król Lew zajmując pozycje pierwszą.
Anna uśmiechnęła się tkliwie i podeszła do kanapy, obejmując za szyję Andrzeja. Zaczęła mierzwić mu włosy.
- Jesteś głodna? Zrobiłem lasagne.
Kultowe danie. Jedyne.
Anna  usiadła obok i wtuliła się w Andrzeja, który otoczył ją ramieniem. Ucałował w czoło. Z telewizora nie spuszczał oczu.
- Zacząłeś znowu rysować? - spojrzała na spoczywający na ladzie szkicownik - Cieszę się. Naprawdę.
- Yhm.
I wtedy rozległą się piosenka, która uwilgotniła te męskie oczy, a Anna słuchając jedynie przyglądała sie Andrzejowi z czułością. Nie potrafiła znaleźć słów wyrażających to co czuła, niemniej jednak tym chyba jest miłość, że opisać jej nie można. Że jest nieodgadniona. Zaskakująca.
Nieśmiertelna.
W gąszczu trudnych spraw chce odszukać nić która wskaże mi gdzie zmierzać mam jak żyć. Wiem że znajdę ją. Wiem już z kim chce iść. Gdy zabraknie sił, gdy zgubię sens, z pomocą przyjdzie chór dwóch serc. Już wiem, miłość drogę zna. Poprowadzi mnie przez świat. Ty przy mnie, ja przy Tobie.
Przez mrok ku jutrzence dnia. Świat jest lepszy gdy jesteś obok ty.
Miłość drogę zna.
- Już nie dam rady Andrzej - załkała i wstała.
Andrzej otarł łzy i wyłączył telewizor.
Loui miauknął dziko w geście buntu gdy jego Pan brutalnie strącił go z kolan na ziemię.
 Anna przeszła się raz po pokoju i uklęknęła przy Andrzeju. Ujęła jego zapłakaną twarz i swoimi zapłakanymi ustami całowała jego usta, policzki, podbródek, i czoło.  Jakby czynność ta podtrzymywała jej czynności życiowe. Mówiąc kolokwialnie i autentycznie.
- Bardzo Cię kocham Andrzej- łkała - Jesteś całym moim światem.
Po chwili profesor złapał ją mocno za nadgarstki i silnie przyciągnął bliżej do siebie.
- Co się dzieje do cholery?  - głos jego przeszył strach - Powiesz mi wreszcie? Anna....

Wiele razy później przypominał sobie tą rozmowę, a była ona jak najgorszy jad kiełbasiany jego życia; jak mucha tse tse swoim ugryzieniem wyłączająca całe jego jestestwo. Od tego momentu miał wrażenie, że już na zawsze pozostanie w letargu.


Ola

4 komentarze:

  1. Wiktoria nadal w rozpaczy.
    Agata odzyskała przyjaciółkę.
    Anna może chora? Albo chowa jakiś inny sekret?
    Jak zwykle świetne! :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawe co skrywa Anna.. hmm..? ;)
    To,ze nie komentuje to nie znaczy, ze nie czytam :P
    Pozdrawiam i czekam na next. :) /Ola

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne!!! Jesteście boskie!!!
    Czekam na więcej :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Genialne!! -tylko tyle moge napisac :D
    czekam na next ;))

    OdpowiedzUsuń