Udało się jeszcze dzisiaj wstawić ;-) Mam nadzieję, że będzie Wam się podobało. Czekam na komentarze i opinie. Miłego czytania;-)
Każdej
kobiecie marzy się książę z bajki bardziej lub mnie wyimaginowany książę, z
frywolną grzywką, seksownym zarostem, czuły, troskliwy, opiekuńczy książę. Macho
ale lekko depilizowany. Taki, który w nocy gdy temperatura znacznie spadnie, a
może tak być z uwagi na obniżenie się jakości materiałów do kaloryferów w XXI -
wieku , weźmie w ramiona, otoczy jak bawełniany kocyk a jak będzie bardzo senny
to może i nawet nic nie powie. Każdej kobiecie marzy się taki książę.
Ewidentnie. Każdej.
Czasami
zdarza się jednak tak iż fantazje na temat wyimaginowanego samca przerywa
leżący obok inny samiec. Wtedy drogie Pannie nie wolno fantazjować .To jest po
prostu społecznie nieprzyjęte. Ble, Tfu i nie na miejscu. Gdy jego ręce
zakleszczają się na Twojej talii zwracając się przeciw całemu złu świata w imię
miłości i czułości do tejże delikatnej samicy opierającej główkę na jego twardym torsie- wtedy zero fantazji.
Gdy ciało legnie do ciała; nerwy odłączają się wzajemnie od siebie mówiąc zero,
nul, swoimi koniuszkami poszukując synaps nie swoich lecz ukochanej osoby. By się połączyć. By się
zespolić. By stworzyć jeden funkcjonalny organizm. W takich sytuacjach Paniom
nie wolno fantazjować a należy, w miarę osobistych intelektualnych możliwości,
zdać sobie sprawę z własnego szczęścia.
To winna czynić każda splątana w samcu samica.
Anna
zdawała sobie sprawę. Nigdy nie fantazjowała bowiem nie znajdowała do
fantazjowania żadnej potrzeby. Bo i po co? Kochała jednego, pragnęła jednego a
w morzu licznych otaczających jej łóżko substytutów nie znajdowała żadnego godnego
towaru. Istniał tylko jeden produkt główny.
Anna
ujęła ciepłą dłoń Andrzeja i przykładając do ust jego palce poczęła subtelnie
je pieścić wodząc wargami to w górę to w
dół od nasady malutkiego palca aż do
koniuszka i z powrotem.
Przez
sypialniane muślinowe zasłony przesączał się już odważny blask jutrzenki
niestrudzony dodatkową barierą w postaci firanek.
Nadejdzie
czas że złapie Was. Mówiłby gdyby miał usta. Gdyby ona miała usta. Ta
jutrzenka.
Jutrzenki
nie mają ust, pozostaje im tylko drażnienie światłem. Każdy rodzi się z
odpowiednim oprzyrządowaniem - myślę- albo nauczy się z niego korzystać albo mogiła-
myślę. Znowu myślę. Już za dużo myślę.
Andrzej
drażniony pieszczotami mruknął coś niezrozumiałego po czym silnie przyciągnął
Anne jeszcze bliżej do siebie. Wtulił głowę w odsłonięte miejsce pomiędzy szyją
a barkiem ukochanej i zachrapał ponownie. Trzeba wiedzieć, że był to ostatni
pomruk snu dzisiejszego poranka. Już nie taki mocny w górach i tym bardziej
słabiutki w basach sugerował, że zaraz nadawca komunikatu chcąc nie chcąc
będzie musiał wstać.
-
Kochanie... - Anna uśmiechnęła się mimowolnie wyczuwając silne zgrubienie
wtulone między jej udami. - Przykro mi to mówić ale pora wstać- rzekła
rozbawiona.
-
Masz na coś ochotę?
Anna
parsknęła zalotnie przez co Andrzej również się uśmiechnął nie otwierając oczu.
Leżąc, przytuleni na tak zwaną łyżeczkę, Anne delikatnie gładziła bardziej
zewnętrzny pośladek Andrzeja i swoją ręką kierowała się bliżej .Bliżej siebie. Swoich ud. Tego co
między nimi.
Przez
luźne bokserki czuć było bujne porastające to męskie udo delikatne włoski.
-
Wiesz...- zaczął delikatnie przygryzając jej ucho - Ja jestem zawsze w formie.
I zawsze do Twojej dyspozycji.
-
Wyczuwam to- parsknęła - Czuję to całą sobą
-
Yhm.
-
Musimy się szykować do pracy.
Andrzej
skrzywił się i odklejając się od Anny obrócił się na drugą stronę wtulając
głowę w poduszkę:
-
Mój Boże, kobieto, masz w łóżku rozgrzanego faceta a ty mówisz o pracy Pff,
zero taktu.
Anna
ucałowała policzek Andrzeja i wstała po czym pochylając się, wychyliła głowę z
nad łóżka bacznie wpatrując się w beżowy dywan. Wyglądała jak głodna małpiatka
poszukująca drzewa najobfitszego w banany, pochylona na jednym krańcu, rękami
kurczowo trzymała drewnianej ramy u stóp łóżka.
Andrzej
podniósł głowę:
-
Dobrze się czujesz?
-
Szukam kolczyków - Anna zacisnęła kurczowo wargi - Właściwie jednego
kolczyka. Wczoraj wypadł mi z ręki .Było
już późno, nie chciało mi się w nocy szukać.
Andrzej
podniósł się na łóżku. Podparł łokciami i spojrzał na Anne:
-
Jak wyglądał ten kolczyk?
-
Złoty sztyfcik z cyrkonia w centrum.
Andrzej
znowu się położył, wtulił twarz w poduszkę:
-
To nie widziałem.
-
Dzięki za pomoc - odparła - Liczą się szczere chęci.
Spojrzeniem
Anna wodziła po dywanie; góra, dół, góra dół - w poszukiwaniu jakiegoś blasku, świecenia
się od porannej jutrzenki.
Po
chwili zapytała:
-
A ty zamierzasz podnieść swój odwłok?
Andrzej
wyszczerzył się i nakrył kołdrą pod samą głowę:
-
Mam dzisiaj wolne. Zamierzam spać do 10 a później...później zobaczymy.
Była 5.30.
-
Rozumiem - rzekła - Wszystko rozumiem. Szanuję. Ja się dostosuje.
Anna
wstała i nie zauważając nigdzie kolczyka zaczęła odbywać spacery bosymi stópkami
po dywanie mrucząc pod nosem:
-
Zaraz mnie jasna krew zaleje.
Andrzej
uśmiechnął się:
-
Zawołaj go, może odpowie.
-
Wybitny dowcip -skrzywiła się - Naprawdę kochanie.
Stając
na środku sypialni Anna zamknęła oczy i odetchnęła głęboko.
-
Hakuna Matata - powtarzała do siebie kontynuując swe spacery.
Znów
wlepiła głowę w dywan szukając złotka jakby była na grzybobraniu niemniej
jednak owoce tych poszukiwań były równie mierne co Telimeny z Pana Tadeusza.
Mickiewicz
znał się na rzeczy. Kobieta nigdy dobrym archeologiem nie zostanie. To mężczyźni
mają niezwykłą zdolność do wyszukiwania skarbów w nawet najmniejszych dziurkach
i szparkach. Należy stwierdzić iż pełnienie przez mężczyznę funkcji archeologa
w tych aspektach życia - to rzecz dla niego wysoce przyjemna.
-
Hakuna Matata, jak cudownie to brzmi....- powtarzała jak mantrę przechadzając
się - Hakuna Matata...i już się nie martw aż do końca swych dni. Naucz się tych
dwóch, radosnych słów.
-
Hakuna Matata? - Andrzej podparł się na łokciach - Poważnie?
Wstał
i włączył się do grzybobrania.
Po
chwili ujął dłoń Anny i zatrzymał ją. Objął w pasie:
-
Porozmawiamy dzisiaj?
-
Wieczorem, jak wrócę z pracy.
Przyciągnął
ją do siebie.
-
Nie denerwuj się, proszę.
Sam
nie wiedział czemu to powiedział. Ta możliwość jakoby Anna mogła spodziewać się
jego dziecka, przesączała się przez jego mózg już który z kolei raz tak, że
chyba wreszcie nastąpiła całkowite zespolenie tej informacji z mózgowiem. Przywykł.
Chciał
tego dziecka. Pragnął rodziny - a więc nie bał się. Już nie. Czekał jedynie na
wiadomości. Chciał grać w otwarte karty.
Anna
nie odpowiedziała.
Po
chwili wyrwała się z uścisku i jak kotka przywarła do rogu dywanu:
-
Jest! Mam!
-
Nie ma za co - Andrzej ponownie się położył - Do usług - wtulił twarz w
poduszkę i się przeciągnął - Zrobię dziś kolacje. Będę na Ciebie czekał.
I
jakoby to stanowiło finalne uwieńczenie
ich porannej rozmowy - Andrzej wydał cichy pomruk zadowolenie z perspektywy
jeszcze pięciu godzin snu. Wydał pomruk, nie zachrapał. To ważne. By czasem nie
uznać mnie za gołosłowną. To bardzo ważne.
-
Hakuna Matata - uśmiechnął się do siebie.
v
Poranna
jutrzenka wdarła się do hotelu rezydentów niczym rasowa zaraza opanowując
wszelkie kąciki budynku. I zaraz wbijając się przez okno, sącząc się w szparach
drzwi, wchodząc do ciemnych pomieszczeń i rozchylając zasłony- obudziła
wszystkich.
Mimo
iż jak można mniemać te jasne promienie zwiastowały co najmniej ciepłe, iście
wiosenne słoneczko - to na dworze przeciwnie panował mróz - 10 stopni dowodząc
jutrzence o swej omylności.
Wiktoria
rzuciła kilka kurw. Pierwszą gdy zorientowała się że musi wstać. Drugą gdy już
wstała. Trzecią gdy musiała założyć kapcie. Czwartą żeby było parzyście.
Weszła
do kuchni, przeciągnęła się po czym zaczęła robić sobie śniadanie.
Po
chwili do kuchni weszła Agata, dla zasady przeklinając już od progu drzwi.
Dzień
zaczął się bardzo niewychowanie.
-
Cześć - rzuciła Wiktoria - Chcesz śniadanie?
Kolejna
kurwa.
-
Zrobię sobie sama.
Agata
stanęła obok przyjaciółki, otworzyła lodówkę i włożyła weń głowę:
A
była 6.24
Wiktoria
wzruszyła ramionami, wzięła kanapki i pomaszerowała do stołu. Trzeba wiedzieć,
że wędrówka ta była dla rudowłosej wysoce nieprzyjemna. Będąc już na progu wymarzonego stołu, poślizgnęła się na
swoich uprzednio wykurwionych kapciach i
wywaliła z ręki kanapki. Wywaliła się. Cała się wywaliła. Kromka chleba
tłustego, masłem oblepionego. Na piżamie. Pomidor na podłodze, Czerwony
pomidor. Ogórek, zielony. Na podłodze zielone.
Wiktoria
zaczęła płakać. Płakała jak dziecko, a ten iście dziecięcy sposób rozpaczy nad
kromką chleba z ogórkiem i pomidorem - w końcu rozczulił Agatę.
Pochyliła
się nad przyjaciółką:
-
Zrobię Ci nową. Lepszą?
I
chociaż wiedziała doskonale, że żałość jaka dopadła jej bratnią duszę nie da
się pokryć lepszą kanapką czy dojrzalszym pomidorem; a kluczowy problem tkwi
gdzieś głęboko w tej skrytce której przyjaciółka nie chciała przed nią otworzyć-
mimo tego wszystkiego żałowała tego pomidora.
Wszystko skumulowała się w Wiktorii i pomimo częstych opróżnień worka
łez - ciągle chciało się jej płakać. Przez cały czas. Non stop.
Agata
uklękła obok płaczącej Wiktorii i mocno zakleszczyła ją w swoim wątłym uścisku:
-
To tylko kanapka - zaczęła - Z wyjątkowo dobrym pomidorem ale tylko kanapka.
-
Wiem.
Rudowłosa
wstała i zaczęła zbierać resztki z podłogi, mokrą szmatką wycierając krwawe
ślady na posadzce.
Przyjaciółka
obserwowała ją w milczeniu:
-
Zamierzasz w końcu ze mną porozmawiać? - zapytała - Czekam i czekam i mam wrażenie, że rozmowa z
nieznajomym jest dla Ciebie ważniejsza niż szczera pogaducha ze mną.
-
Agata - przerwała jej posępne - To nie tak.
-
Więc jak? Proszę wytłumacz mi.
Poprosiła
delikatnie a zarazem twardo z tembrem głosu właściwym niezdecydowaniu czy
czasem ma się wydzierać czy mówić spokojnie. Które stanowisko ma przyjąć. Jakby
chciała przyszpilić mysi ogonek do drewienka ale troszeczkę żałowała konającej
myszki.
Wiktoria
wzruszyła ramionami by po chwili schować twarz w dłoniach.
Czemu
odsunęła Agatę - od swoich spraw, swojego życia, problemów, czemu odsunęła od
siebie - tego wszystkiego doktor
Consalida nie wiedziała.
Teraz
za to jak zagubione dziecko tęskniące za matką - pragnęła się po prostu do
Agaty przytulić.
I
to zrobiła.
-
Bardzo za Tobą tęskniłam - skwitowała Woźnicka wtulając się w swoją wysoką
przyjaciółkę.
Po
chwili nie mogąc się powstrzymać Agata dodała:
-
Ruda małpo.
Wiktoria
uśmiechnęła się.
-
Wiele się wydarzyło. Irena mówi...
-
No właśnie Irena mówi - przerwała jej Agata - Szkoda, że ostatnio przeważnie
ona do Ciebie mówi.
Na
twarzy Wiktorii pojawił się delikatny grymas:
-
Powinnaś ją poznać bliżej. Uwierz mi to naprawdę niesamowita dziewczyna.
Agata
oderwała się od przyjaciółki i spojrzała na nią przenikliwie - wzrokiem jaki człowiek
o pokojowych zamiarach obdarowuje kochanego przyjaciela prosząc o klucz do bram
swego serca. Zabrzmiało patetycznie ale zaiste miłość Agatu do Wiktorii była
lekko patetyczna:
-
Przyjaciele moich przyjaciół są moimi przyjaciółmi - odparła Agata - Co się
wydarzyło, Wiki?
Wiktoria
usiadła przy stole i odetchnęła głęboko:
-
Miałam romans z Andrzejem - wypaliła - To trwało z jakiś miesiąc ale...
-
Z Falkowiczem? - Agata przerwała jej wybałuszając oczy - Z ordynatorem
Falkowiczem? Z tym wrednym, dwulicowym męskim szowinistą, który na dodatek
gnoił cie przez dobrych parę miesięcy?
Wiktoria
groźnie łypnęła na przyjaciółkę.
Wystarczy. Zrozumiałam.
-
Tak z tym samym.
Widząc
groźne ogniki w oczach Wiktorii Agata uśmiechnęła się w sposób kojący i stwierdziła
spokojnie:
-
W sumie to przystojny facet.
Agaty
osąd był bardzo łatwy w pojmowaniu - aparycja Andrzeja zmiękczyła zawiasy wrót
serca przyjaciółki co pozwoliło otworzyć wrota na tyle szeroko, że sprytny
Andrzej mógł się w nich zmieścić. I nie tylko tam.
Po
chwili milczenia Agata kontynuowała:
-
No dobrze masz romans...
-
Miałam - wtrąciła się Wiktoria - Miałam romans.
Agata
uniosła oczy wysoko. Jak? Bardzo. Gdzie? Do nieba, do piekła tam gdzie się
tylko da.
Rzekła
zniecierpliwiona :
-
Dobrze więc miałaś romans i co z tego? Wątpię, żeby Falkowicz był tym typem
gościa któremu gra to na moralnych strunach.
-
Wróciła Schultz.
-
A oni są razem?
-
Yhm.
Wiktora
wlepiła posępne spojrzenie w blat kuchennego stołu.
Agata
spróbowała z innej beczki:
-
No dobrze więc wróciła Schultz i wszystko się skończyło.
Agata
upiła łyk herbaty. Wiktorii herbaty. Tej którą zdążyła sobie zrobić w przerwach
pomiędzy jednym a drugim kurwieniem. Tej której nie zdążyła jeszcze wylać.
Wiktoria nie zdążyła, Agata jedynie upiła.
-
Schultz sie o tym dowiedziała - powiedziała Wiktoria - Dowiedziała się o naszym
romansie.
-
Ale ty o tym nie wiedziałaś prawda? Że Falkowicz jest z Schultz?
Wiktoria
łypnęła na Woźnicką jadem spod jednego oka:
-
No...nie wiedziałam. W sumie. W sumie nie wiedziałam.
Agata
uśmiechnęła się promiennie:
-
Więc cała sprawa wyjaśniona.
Wiktoria
spojrzała pochmurnie na jasną, wesołą poświatę jutrzenki przebijającą się przez
duże kuchenne okno. Bąknęła cicho:
-
Tak, cała sprawa wyjaśniona.
Po
jej twarzy spłynęło kilka niepohamowanych łez, które pośpiesznie otarła swoim
brzoskwiniowym szlafrokiem. Za późno jednak, Agata to zauważyła.
Kolejna
kurwa.
Kurwa
tu, kurwa tam, wszędzie kurwa świeci nam. Zakurwienie, kurw oblężenie. Powszechne wynaturzenie.
Agata
popatrzyła z przestrachem na tą wydawało się, tak twardą postać, postać twardej
doktor Consalidy; postać ulepioną z gliny twardej, która gliną przestać była
kiedy się zagliniła.
-
O rany.
Agata
pojęła.
-
No - załkała ruda. - A no.
Ponowne zakurwienie.
Jutrzenka
zaatakowała eksponując dogłębniej rozpacz Wiktorii. Zdziwienie Agaty. Kuchnię
wyeksponowała. Zimną glazurę przy kuchence, chłodne drewno stołu.
Wyeksponowała.
Kurwę
zakryła. Ledwo bo kurwę ciężko zakryć. Wychodzi ta zaraza na wszystkie strony
świata szerząc choroby duszy i ciała.
Zaiste.
v
Zgodnie
z obietnicą Andrzej spał do godziny 10 kiedy to wrzeszczący budzik spełnił swą
powinność. Spał już bez chrapania. To ważne. Andrzej spał nie budzik. Budziki
nigdy nie śpią.
Andrzej
wstał i podszedł do okna sprawdzić temperaturę.
Na
dworze było - 15 stopni mrozu.
-
Hakuta Matata - przeciągnął się szczęśliwy - Hakuna Matata jak cudownie to
brzmi.
Łazienka.
Woda. Pianka do golenia. Golarka. Woda, wyłącznie gorąca.
Prysznic
zimny i śniadanie obfite. Jajecznica i bekon.
Jeszcze
aktualizacja oprogramowania iPhona, jeden klik, koszula błękitna, obowiązkowy krawat i w drogę.
Z
dzisiejszym dniem mógł uczynić wszystko co tylko pragnął - zdecydował się więc
na rzeczy, których nie robił od dawien dawna.
Kilka
minut grzebał w szufladach w swoim gabinecie by po chwili z jednej z szuflad
wyjąć swój stary szkicownik.
-
Kto by pomyślał - obracał go chwilę w dłoniach - Kupę lat. Znowu się spotykamy.
Schował
go do swojej skórzanej torby i wyszedł.
v
Na
połączeniu Puławskiej i Narbutta Andrzej wstąpił do swojej ulubionej kawiarni,
do której zresztą już dawno przestać uczęszczać. Pozostał sentyment. I bardzo
dobre latte, z gorącym spienionym na puszystą piankę mlekiem.
Zamówił,
usiadł do stolika, sprawdził machinalnie jeszcze raz swego iPhona. Ktoś
przecież mógł pisać. Ktoś przecież mógł coś od niego chcieć. Zawsze ktoś coś od
niego chce. Żąda, doprasza się. Nachalnie nagabuje. No chyba, że kobieta -
pomyślał rozbawiony - Wtedy nie nachalnie, nie doprasza i nie prosi.
Kobieta
żąda. Tylko i wyłącznie.
Andrzej
uśmiechnął się i machinalnie poprawił swój krawat.
Do
kawiarenki weszła młoda matka z, jak oszacował Andrzej, dwuletnim dzieckiem.
Wyjęła maleństwo z wózka a te wykorzystując nieuwagę matki gdy ta wpatrywała
się w wiszące nad ekspresami menu - podreptało
za ladę. Do młodej baristki, w pierwszej chwili zresztą zdziwionej obecnością
małej, niepozornej osóbki.
Po
chwili wzięła małego na ręce i poczęła mu coś tłumaczyć, pokazując całe
oprzyrządowanie do parzenia kawy. Uśmiechała się przy tym tak promiennie jakby
była pewna, że to co właśnie opowiada temu maleństwu z pewnością wpłynie na
jego dalszy rozwój. Że ta wiedza bardzo mu się przyda.
Andrzej
wyjął szkicownik i zaczął rysować. Szkicować zaczął.
Tak
pochłonął się temu zajęciu, że całkowicie zapomniał o wszystkim co naokoło a
jedynym pamiętnym obrazem w głowie było to co teraz rysował - młodą baristkę i
dziecko. Ekspres do kawy, z nad którego jak z lokomotywy buchają kłęby pary
oznajmiające, że urządzenie owe jest już gotowe. Do pracy gotowe.
-
Ładne - uśmiechnęła się młoda baristka.
Andrzej
wzdrygnął się zaskoczony.
Nie
wiedzieć jak ona tu się znalazła. W rękach jej jego kawa. Spienione mleko. Puszysta
pianka. Kawa jego.
Dopiero
teraz Andrzej zauważył, że dziewczyna ma kolczyk w jednej brwi, prawej; i
liczne kolczyki w każdych wolnych miejscach w uszach. Poza tym bardzo ładna.
Szatynka. Loczki. Piękny uśmiech.
-
Postanowiłam, że osobiście przyniosę Panu kawę - powiedziała z uśmiechem -
Zauważyłam, że coś Pan rysuje, a mnie zawsze fascynowali artyści.
Po
chwili gdy informacja o tym co właśnie powiedziała do obcego mężczyzny dotarła
do mózgu - spłonęła rumieńcem:
-
Oj przepraszam nie powinnam - zaczęła się tłumaczyć - Naprawdę bardzo Pana
przepraszam.
Andrzej
zaśmiał się pogodnie:
-
Spokojnie. Nic się nie stało. Naprawdę.
Baristka
uśmiechnęła się nieśmiało:
-
Pokaże mi Pan ten rysunek?
Andrzej
podał jej szkicownik.
Przedstawiał
on lekko karykaturalne , groteskowe ale z zachowaniem określonych granic komiczności
wyznaczonych przez samego Andrzeja - przedstawienie baristki trzymającej jedną
ręką małe dziecko a drugą parzącą kawę.
Andrzej
speszony podrapał się po głowie z napięciem wpatrując się w baristkę.
-
Przepraszam, że lekko karykaturalne ale ja już tak mam - powiedział - Od zawsze
tak szkicowałem i nie mogłem się tego wyzbyć.
Baristka.
Pola na plakietce. Baristka Pola uśmiechnęła się:
-
Jest przepiękny, zwłaszcza ta delikatna nuta karykatury w mojej postaci - zaśmiała się - Nadaje jej
oryginalności - spojrzała zafascynowana na Andrzeja - Ma Pan naprawdę niezwykły
talent. Jest Pan artystą?
Andrzej
uśmiechnął się figlarnie. Podciągnął kołnierzyk koszuli, sposobem, który jak
wiedział od Anny, był istnym wabikiem na kobiety.
Dokładając
do tego jego ulubione perfumy od Diora - Andrzej w całości stanowił afrodyzjak
dla kobiet. - afrodyzjak na samego siebie.
Gdy
woń perfum doleciała do wrażliwych nozdrzy dziewczyny - baristka Pola była już
jego.
Nie
to, że Andrzej o tym wiedział a nawet jeśli gdzieś w podświadomości sączyła się
ta informacja - to oczywiście za przeproszeniem, z wielkim potwierdzeniem
Andrzej tego nie chciał. To oczywiste.
Uśmiechnął
się i odpowiedział:
-
Gorzej. Jestem lekarzem.
-
I taki talent się marnuje - zatrzepotała rzęsami - Szkoda, nigdy Pan nie myślał
nad zostaniem malarzem, rysownikiem?
-
Myślałem nie raz - zaczął - Ale zawsze gdzieś w tyle głowy była medycyna. Nie
chciałem zawieść oczekiwań rodziców. Szczególnie ojca. Zmarli bardzo młodo. W
wypadku.
-
Przykro mi - wtrąciła.
Miłych
kurtuazji ciąg dalszy.
-
Po ich śmierci - kontynuował - Zdecydowałem, że mam jeden główny cel. Dostać
się na medycynę. Jak się nie dostanę wtedy mogę pomyśleć o rysowaniu na
poważnie.
Baristka
obdarzyła go promiennym uśmiechem:
-
Dostał się Pan.
-
Dostałem się - odparł z uśmiechem - I od tego czasu przestałem rysować. Dzisiaj
pierwszy raz od dwudziestu lat trzymam szkicownik w rękach.
-
I jakie to uczucie - zapytała - Wspaniałe prawda?
-
Z niczym się nie równa. No prawie z niczym. Lubi Pani wytwórnie Walta Disneya?
-
Niektóre bajki a co?
Andrzej
ponownie podał jej szkicownik.
Chwila
przyglądała się i nagle wykrzyknęła:
-
To Mowgli tam w tle?
Profesor
zaśmiał się.
-
To już chyba moje wypaczenie, że mężczyzna w moim wieku ma dojmującą słabość do
starych disneyowskich animacji.
Baristka
oddała szkicownik i usiadła naprzeciwko.
-
Narysował by mnie Pan? Albo nie! Narysuje Pan moje serce?
Andrzej
pochylił się nad stolikiem tak, że kolejny podmuch perfum omiótł dziewczynę.
-
Obawiam się, że nie mam tak dużej kartki jak na Pani serce.
v
Anna
wróciła do domu późnym wieczorem, będąc zdziwiona już na wejściu słysząc
dochodzące z salonu dziwne odgłosy śmiechu.
Zdjęła
kozaki, zawiesiła palto i poczłapała do salonu.
Tam
spotkał ją widok, tak zaskakujący i wstrząsający, pomimo tego iż byłą kobietą,
którą w życiu trudno zaskoczyć - mianowicie Andrzej siedział na kanapie, między
jego nogami lizał swoją łapkę Loui, chusteczki ciągle w pogotowiu obok
Andrzeja, i oglądają telewizję. Jej kot i jej ukochany wpatrują się w telewizor
jak zahipnotyzowani. Co w telewizorze? Afryka, lwy. Generalnie dużo sierści. Król Lew.
Anna
wiedziała o słabości Andrzeja do wytwórni Walta Disneya lecz była to tak dalece
żenująca dla niego rzecz, że wolał jeśli już oglądać bajki w samotności.
Jak
napalony facet ogląda pornosy tak Andrzej może nie tak często jak napalony facet
pornosy - wracał do swoich ulubionych bajek. W jego top klasyku był Król Lew
zajmując pozycje pierwszą.
Anna
uśmiechnęła się tkliwie i podeszła do kanapy, obejmując za szyję Andrzeja. Zaczęła
mierzwić mu włosy.
-
Jesteś głodna? Zrobiłem lasagne.
Kultowe
danie. Jedyne.
Anna
usiadła obok i wtuliła się w Andrzeja,
który otoczył ją ramieniem. Ucałował w czoło. Z telewizora nie spuszczał oczu.
-
Zacząłeś znowu rysować? - spojrzała na spoczywający na ladzie szkicownik -
Cieszę się. Naprawdę.
-
Yhm.
I
wtedy rozległą się piosenka, która uwilgotniła te męskie oczy, a Anna słuchając
jedynie przyglądała sie Andrzejowi z czułością. Nie potrafiła znaleźć słów
wyrażających to co czuła, niemniej jednak tym chyba jest miłość, że opisać jej
nie można. Że jest nieodgadniona. Zaskakująca.
Nieśmiertelna.
W
gąszczu trudnych spraw chce odszukać nić która wskaże mi gdzie zmierzać mam jak
żyć. Wiem że znajdę ją. Wiem już z kim chce iść. Gdy zabraknie sił, gdy zgubię
sens, z pomocą przyjdzie chór dwóch serc. Już wiem, miłość drogę zna. Poprowadzi
mnie przez świat. Ty przy mnie, ja przy Tobie.
Przez
mrok ku jutrzence dnia. Świat jest lepszy gdy jesteś obok ty.
Miłość
drogę zna.
-
Już nie dam rady Andrzej - załkała i wstała.
Andrzej
otarł łzy i wyłączył telewizor.
Loui
miauknął dziko w geście buntu gdy jego Pan brutalnie strącił go z kolan na
ziemię.
Anna przeszła się raz po pokoju i uklęknęła
przy Andrzeju. Ujęła jego zapłakaną twarz i swoimi zapłakanymi ustami całowała
jego usta, policzki, podbródek, i czoło. Jakby czynność ta podtrzymywała jej czynności
życiowe. Mówiąc kolokwialnie i autentycznie.
-
Bardzo Cię kocham Andrzej- łkała - Jesteś całym moim światem.
Po
chwili profesor złapał ją mocno za nadgarstki i silnie przyciągnął bliżej do
siebie.
-
Co się dzieje do cholery? - głos jego
przeszył strach - Powiesz mi wreszcie? Anna....
Wiele
razy później przypominał sobie tą rozmowę, a była ona jak najgorszy jad
kiełbasiany jego życia; jak mucha tse tse swoim ugryzieniem wyłączająca całe
jego jestestwo. Od tego momentu miał wrażenie, że już na zawsze pozostanie w
letargu.
Wiktoria nadal w rozpaczy.
OdpowiedzUsuńAgata odzyskała przyjaciółkę.
Anna może chora? Albo chowa jakiś inny sekret?
Jak zwykle świetne! :*
Ciekawe co skrywa Anna.. hmm..? ;)
OdpowiedzUsuńTo,ze nie komentuje to nie znaczy, ze nie czytam :P
Pozdrawiam i czekam na next. :) /Ola
Świetne!!! Jesteście boskie!!!
OdpowiedzUsuńCzekam na więcej :)
Genialne!! -tylko tyle moge napisac :D
OdpowiedzUsuńczekam na next ;))