Wstawiam trochę wcześniej. Ta część jakoś rymowana wyszła...mam nadzieje, że będzie się podobać. Miłego czytania:-)
P.S. Ten wygląd bloga tylko na zimę...później coś nowego skombinujemy;-) Duża buzia.
Szarość
poranka napiera na umęczone powieki. Sączy się w kącikach oczu. Jak nieproszony
gość pukający mozolnie kołatką chce wejść do środka. Puka.
Umęczone
oczy otwierają się. Nieproszony gość wciska gałki w głąb oczodołu, przeciska
się po czaszce, mozolnie, do mózgu. I już są pierwsze symptomy bólu. Łzy .W
oczach te łzy. Gorycz w ustach. Pragnienie. I w końcu pożałowanie. Niskie
pożałowanie - takie które pożałowaniem jest tylko w momencie pożałowania a w
innych momentach już być nim przestaje.
Wiktoria
budzi się. Wstaje. Kac. Cholerny. Ale kac.
Właściwie,
należy powiedzieć co następuje - Wiktorii wystarczyło tylko podnieść głowę z kuchennego blatu gdzie
też spędziła ostatnią noc.
Ona
i butelka whisky. Dobra butelka whisky.
-Auć,
Mój Boże - złapała się za głowę - To moja wina, moja wina. Bez happy endu, smutny finał.
Wiktoria
skrzywiła się czując napierającą na gardło smutną gorycz. I zaraz to wiedziała,
że wizyta w toalecie jest nieunikniona.
-
To jest gorycz porażki - zamachnęła palcem - Gorycz żółta, która żółtą była
odkąd żółtą być pragnęła.
Gdzie
zamachnęła? Do ściany. Do ogółu i szczegółu. Do pospólstwa cholernego do
Andrzeja podłego.
Irena
stanęła w drzwiach i oparła się o framugę krzyżując ręce w charakterystycznym
geście mającym zapewne oznaczać : Są rzeczy, których nie komentuje się głośno o
ile ma się pewną dozę szacunku do drugiego człowieka.
Irena
szanowała Wiktorię. Milczała więc.
-
Ja się pozbieram - zaczęła Wiktoria - Naprawdę się pozbieram. Już naprawdę mało
do tego brakuje...A jak już się pozbieram to tak się pozbieram - głos jej
ugrzązł gdzieś w gardle a pokój wypełnił cichutki szloch - Skurwysyn. Podły,
cholerny...kapiszon.
Irena
podeszła i objęła Wiktorię. Uklękła obok kuchennego stołu i delikatnie gładziła
ją po włosach, w sposób, którego ona sama po sobie spodziewać się nie mogła.
Gładziła ją w sposób matczyny.
I
tym sposobem ani Wiktoria ani Irena, nie były ni to zakłopotane ni to
zażenowanie, przeciwnie z tym głaskaniem było im przyjemnie, ciepło - i w
ułamku sekundy uprzednia atmosfera prysła pozostawiając po sobie jedynie
sennego ducha przeszłości. I jeszcze tylko kac. On ciągle był.
-
Pozbieram się - zapewniła Rudowłosa - Naprawdę.
Irena
usiadła naprzeciwko i badawczo wpatrzyła się w przyjaciółkę:
-
Chcemy o tym rozmawiać?- zapytała - Czy też pomijamy wszystko to co nieznaczące
i żyjemy dalej?
Wiktoria
wzruszyła ramionami:
-
Domyślam się, że i tak o wszystkim wiesz. Powiedział Ci Adam.
Irena
uśmiechnęła się i z pewną dozą nieśmiałości dotknęła lekko zaokrąglonego
brzuszka. Usiadła naprzeciwko.
-
Są rzeczy, o których się nie mówi. Są to rzeczy tak dalece delikatne, iż pomija
się je wiedząc, że każda rozmowa o nich jest tylko potwierdzeniem rzeczy
wypowiedzianych bezsłownie - Irena uśmiechnęła się - Widziałam, że coś trapi
Adama. Coś związanego z jego bratem lecz nie ciągnęłam go za język a on
najwyraźniej uznał, że nie jest to aż tak ważne by mi o tym mówić.
-
I miał rację.
-
Teraz jednak - kontynuowała - Patrząc na Twój kilku-tygodniowy letarg
utwierdzam się w przekonaniu iż jednak to cos nic- znaczącego w zasadzie, pozwolę
sobie myśleć, było całkiem ważne.
Irena
uśmiechnęła się prostolinijnie. Pozwoliła sobie na ujęcie dłoni Wiktorii. Na ściśnięcie.
Uściśnięcie. Badawcze spojrzenie błękitu
jej oczu w zielone, załzawione Wiktorii
oczy.
Uniosła
pytająco brwi.
Wiktoria
skrzywiła się a po jej twarzy przeszedł błyskawicznie kwaśny grymas. Goryczy grymas. Grymas
porażki, bólu, smutku, wściekłości i zdrady.
Należy
stwierdzić iż każdy z tych grymasów był dla Wiktorii nieprzyjemny.
-
Andrzej jest z profesor Schultz. Ma z Anna Schultz bliższe stosunki.
Po
jej twarzy przeszedł kolejny kwaśny grymas.
Irena
westchnęła głośno i udała zdziwienie. Udała bardzo sztucznie.
-
No co ty. Nie mów.
v
Gdy
nastała godzina A, jak zwykła Wiktoria nazywać swoje dyżury, to jest godzina
apokalipsy, udała się ona do pokoju lekarskiego by tam odpocząć.
Sama
przechadzka do pracy czasem bywa nużąca, proszę więc doktor Consalidzie
wybaczyć.
Kac.
Kac. Wśród gwiazd świeci nam. Świetlisty kac, przepłynie każdą rzekę wraz.
Będąc tuż przed szpitalem; gdy pierwsze śniegi
zdołały już stopnieć robiąc miejsce swoim współtowarzyszą, Wiktoria na ławeczce
spotkała najmniej chcianego, bardzo nieproszonego w jej wędrówce do pracy,
gościa. Spotkała profesor Schultz.
Anna
siedziała na ławeczce, leniwie wypuszczając dymki ciepłego powietrza przy
każdym oddechu. Jej oczy, głęboki błękit porównywalny do wód zimnego Pacyfiku,
zionął smutkiem.
Gdy
kobieta spostrzegła Wiktorie, wykrzywiła wargi w lekko złośliwym acz zawsze pięknym
delikatnym uśmiechu.
-
Dzień dobry Pani doktor.
Po
chwili twarz jej przybrała łagodny wyraz obojętności. Twarz jej, tak piękna -
uśmiechnęła się do Wiktorii. Do niej chciała przemówić.
Consalida
kiwnęła głową i już chciała przejść gdy surowa twarz wyrzekła łagodnie:
-
Pani doktor, proszę usiąść ze mną, bardzo proszę.
I
usiadła ta skacowana Wiktoria. Jak proszą to trzeba usiąść. Na ławeczce usiąść
trzeba na niej przecież gwiazdka z nieba.
Usiadła na ławce obok surowej acz pięknej
kobiety.
Anna
wpatrzyła się w oszronioną, zmarzniętą kostkę brukową chodnika. Na pewno była zmarznięta
ta kostka bo zimno było. Zmarznięta byłą jak każdy choć jej nikt o to nie pyta.
Wiktoria
potarła ręce, w grubych wełnianych rękawiczkach starając się rozgrzać.
Po
chwili schowała je między kolana.
Anna
ciągle milczała wpatrując się w zmarzniętą kostkę.
-
Tak, pani profesor?
-
Andrzej czasem jest jak mały chłopiec. Uwielbia nowe zabawki.
Wiktoria
zarumieniła się, nie wiadomo czy z powodu mrozu czy ze swego stanu zbrukanej
duszy.
Chciała
przerwać, powiedzieć coś na swą obronę, zripostować się jakoś, profesor Schultz
jednak wyrzekła:
-
Nigdy jednak żadna zabawka nie przypadła mu tak do gustu.
I
mówiąc te słowa spojrzała na Wiktorię, obróciła się w jej kierunku, a samotne
łzy w jej pięknych oczach atakowały Wiktorii zielone oczy. Wełniane, beżowe rękawiczki.
Beżowy szalik. I krzyczały, nie wiadomo czy o pomoc litość czy w charakterze
bojowym. I Wiktoria pojęła i dopiero zrozumiałą jak Anna musi Andrzeja kochać,
czym on dla niej jest; jak ważną istotą dla niej jest i najważniejsze - iż
pragnie wszelako dla niego jedynie szczęścia dużego.
-
Przepraszam - opanowała się Anna -
Przepraszam za moje okropne zachowanie. Nie zasłużyłaś na to.
Wiktoria
wpatrzyła się w jedną z kostek przed nią. Wysuniętą. Jakby oddzieloną od swych
braci, ogołoconą. Którą nieśmiało obejmował zimny podmuch grudnia swym
pocałunkiem starając się dosięgnąć niemal każdy cal.
Wiktoria
spojrzała na Anne. Wiedziała, że to wyznanie było dla profesor Schultz bardzo
trudne.
-
Zabawki z reguły , po czasie się nudzą - uśmiechnęła się smutno - Ważniejsze są
koniki na biegunach. To one rozdają karty.
Anna
pokręciła głową ze śmiechem.
Po
chwili rzekła poważnie:
-
Koniki czasem też się psują.
Po
oszronionej kostce brukowanego chodnika przebiegł bezpański pies, niszcząc
wzorek ze szronu na odstającej kostce; przebiegając rzucił raz wzrokiem na dwie
kobiety po czym widząc iż jest to tylko obraz nędzy i rozpaczy, gorszy od
rozpaczy jego samego - pośpiesznie uleciał gdzieś w las tak bezpański jak
wszystkich czyli wszelako nikogo właściwie.
v
Mimo
pozorów lekkomyślnego, hulaszczego życia, Andrzej starał się by, dla równowagi
w przyrodzie , wszelkie sprawy wokół niego były czyste i klarowne. Przeciwnie
do jego wewnętrznego nieuporządkowania, które ostatnio mimo ciężkiej pracy nad
sobą ( tak przynajmniej myślał) wzrosło zatrwożenie, dążył zawsze do zakończenia bądź też finalnego zamknięcia
wszelkich uprzednio toczonych w jego życiu kwestii. Chociaż wydawać by sie
mogło że taki człowiek, który w odmętach własnej osobowości nie ma ani jednego
stałego, komfortowego miejsca, nie może wprowadzić ładu w swoim bezpośrednim
otoczeniu, jednak i w tej materii
Andrzej stanowił wyjątek. I tym sposobem zawsze dążył do tego by nigdy nie być
od nikogo zależnym (zresztą udawało mu się to znakomicie). Sytuacja odwrotna ( gdy ktoś jest mu coś
winien) była natomiast nadzwyczaj przyjemna i w kontaktach służbowych niezwykle
wskazana toteż nic dziwnego, że profesor polubił pełnić obowiązki ordynatora
chirurgii.
Ten
owy upór i dążenie do zakończenia bądź też wyjaśnienia wszelkich spraw wszelako
nie tyle ostatnio spędzał mu sen z powiek co powodował zupełną bezsenność. O
ile sprawę z Wiktorią można uznać za "wyjaśnioną" bowiem Consalida
ostatnimi czasy w jego towarzystwie prawie w ogóle się nie odzywała bądź też
jej bezpośrednie zwroty do Andrzeja ograniczały
się do: Tak, panie ordynatorze, Nie, panie ordynatorze. O tyle kwestia Anny
pozostała niejasna i mętna, a po wyjaśnieniu sobie wszystkiego, problem uległ
jeszcze większemu "zmętnieniu" Owym ambarasem tutaj było to, że
właściwie nie wiadomo było na czym ten problem polegał. To "coś
wzniosłego" co bezsprzecznie wcześniej wyczytał w jej oczach, z biegiem
czasu absolutnie nie znikło z jej pięknej twarzy, a jakoby na trwale wyryło sie
w jej łagodnych tęczówkach, powodując u Andrzeja troskę i niezdecydowanie.
Oboje mieli w zwyczaju " nie ciągnąć siebie za język" bowiem uważali,
że zawsze na "uzewnętrznienie"
przyjdzie odpowiednia pora wtedy kiedy druga strona będzie gotowa. Anna jednak
najwyraźniej nie była gotowa mówić Andrzejowi o tym co ją trapi, tym samym
czyniąc w jego sercu ogromną dziurę równą takiej jaką wypala cygaro w kartce
papieru. Nie wiedział jak powinien zapytać by uzyskać satysfakcjonującą
odpowiedz. Żeby tego nie było mało, sytuacja według niego, skomplikowała się
jeszcze bardziej ponieważ nie mógł się poradzić osobie, która służyła mu dobrą
radą w materii, w której on zwyczajnie nie radził sobie sam. A nie mógł się jej
poradzić z przyczyn....no cóż natury czysto technicznej.
Dlatego
też, będąc ostatnio niezwykle podatny na żal i frustracje, obrał sobie jako
doradcę kogoś zupełnie innego. Adam Krajewski ,niedawno zaczął przechodzić
wewnętrzną przemianę na miarę typowego bohatera romantycznego, a jeśli chodzi o
dobroć i wyrozumiałość był on ostatnimi czasy krótko mówiąc "w
formie". Jako współ-doradcę panu profesorowi miała służyć butelka dwunastoletniej
whisky Buffalo Trace, przeznaczonej na specjalną okazję.
I
właśnie ta "specjalna okazja" nadeszła. O godzinie 8 wieczorem, po
skończeniu pracy, wyjął swojego współ-doradcę z bagażnika i udał się pieszo do
hotelu rezydentów. Zadzwonił do drzwi frontowych i cierpliwie czekał. Po
niecałej minucie ku jego ogromnej i niepomiernej uciesze drzwi otworzył nie kto
inny jak Wiktoria. Rudowłosa gdy tylko zobaczyła Andrzeja, jej uprzednio
uśmiechniętą i roześmianą twarz, zastąpiła jawna wrogość i pogarda, tym większa
skoro tylko zauważyła co pan profesor trzyma w swojej prawej ręce. Ciągle
patrząc na butelkę whisky rzekła:
-
Doprawdy panie ordynatorze, to już zaczyna robić się niemal żałosne. Myślę, że
nawet pod wpływem "umilacza czasu" nie będę w stanie zapomnieć. Także
naprawdę, zły strzał.
-
Dzień dobry, PANI WIKTORIO - Andrzej uśmiechnął się ciepło i serdecznie ,
spoglądając na jej pochmurzoną twarz - Muszę PANIĄ poważnie zmartwić, ale ja
nie do PANI.
-
Naprawdę, a kto dzisiaj jest tym szczęściarzem ? - zapytała ironicznie, a w jej
oczach błysnęły złośliwe iskierki.
-
Adam Krajewski, droga Pani ....poza tym, jesteśmy już po pracy więc nie musi
się PANI do mnie zwracać per "panie ordynatorze".
-
Oczywiście panie profesorze , będę o tym pamiętać - wycedziła jadowicie .
Jej
upór oraz bezgraniczne trwanie w "obrazie majestatu", teraz szczerze
zasmuciło Andrzeja, albowiem był świadomy, że ten uprzednio zburzony przez nich
mur, cegiełka po cegiełce tworzył się na nowo.
-
No tak, mówią, że profesorem jest się całe życie - westchnął zrezygnowany.
-
Mówią także, że idiota idiotą pozostanie.
-
Auć. Powinno mnie zaboleć prawda?- zapytał łagodnie, starając się obrócić
wszystko w żart.
-
Normalnego człowieka powinno to dosięgnąć, ale TY nie musisz się przejmować.
Adam jest na górze, u siebie pewnie - przesunęła się, gestem nakazując mu aby
wszedł. Grzecznie i z opuszczoną głową wykonał rozkaz.
Będąc
już za progiem, nagle jakby w ułamku sekundy podejmując decyzje obrócił się i
cofnął, obejmując Wiktorię jedną ręką i przypierając do framugi tak, że nie
mogła się cofnąć. Wpił swoje wargi w jej usta najpierw niezwykle porywczo i
brutalnie tym samym uniemożliwiając jej zaprotestowanie by po chwili już
całować ją żarliwie za ogólnym przyzwoleniem. Przyciągnął ją do siebie, a ona
oplotła jego szyję. Trwali tak, przez jakiś, niezbadany miarą czasu, moment po
czym Wiktoria pierwsza oderwała się od
Andrzeja. Odchrząknęła nieznacznie i opanowując drżenie własnego ciała rzekła
twardo:
-
Idź na górę, pierwsze drzwi po lewo.
-
Wiki - pogładził ją pieszczotliwie po policzku przyglądając się jej z
nieukrywaną już tęsknotą. - To nie była dla mnie tylko przygoda, jakiś nic nie
warty romans. Chciałbym aby nim był, było by nam znacznie prościej. Ja..-
zawahał się widząc wzbierające się w kącikach jej oczu łzy - Sam się w tym
wszystkim pogubiłem. To stało się tak szybko. Nie pomyślałem, że ....-
zamilknął, ocierając samotną łzę spływającą po jej policzku - Nie pomyślałem,
że kiedykolwiek się jeszcze zakocham -
złożył czuły, delikatny pocałunek na jej wargach po czym rzekł smutno:
-
Dziękuję Ci za....wszystko. I proszę wybacz mi
-westchnął smutno po czym opanowując własny głos i nadając mu odpowiedni
tembr i twardość odparł- Wiem, że teraz
mnie niemal nienawidzisz, ale chciałbym abyśmy dalej pracowali ze sobą, tak jak
gdyby nic się nie stało. - popatrzył w jej śliczne zielone oczy wiedząc doskonale iż to co właśnie powiedział nie tylko jej
sprawiło wielką przykrość ale także jemu. Czuł że ta tworząca się w jego sercu
dziura teraz poszerzała się jeszcze bardziej, wywołując ból i uczucie głębokiej
tęsknoty w jakimś nieokreślonym miejscu w jego duszy. Był świadomy jednakowoż
iż to co właśnie uczynił było słusznym i w tym wypadku jedynym wyjściem.
Pocałował Wiktorię w policzek delikatnie i tkliwie acz z nieukrywanym żalem,
który ona bez trudu mogła wyczytać z jego twarzy po czym ruszył na górę do
Adama.
Zapukał
a słysząc głośne słowo: Proszę ,wszedł do pokoju zastając go półleżącego na
kanapie i czytającego książkę. Krajewski przez moment lustrował brata bystrym
spojrzeniem w lot zauważając jego przygnębiony wzrok i posępny wyraz twarzy. Podniósł
się z kanapy, odłożył książkę i stanął spoglądając na niego pytająco.
Andrzej
skrzywił się, uniósł do góry butelkę whisky po czym postawił ją na stojącej
obok kanapy ladzie:
-
Muszę z kim pogadać, bo zwariuję. Napijesz się ze mną?
-
Pójdę po szklanki - odparł po czym zniknął na niecałą minutę by wrócić z niezbędnymi
akcesoriami. Rozpieczętował butelkę nalewając
mieniącego sie bursztynowo trunku, do postawionych na ladzie szklanek. -
No, no, no czuję że masz naprawdę DUŻY problem skoro w obieg poszła
dwunastoletnia whisky...ze starych zapasów jak mniemam?
Andrzej
pobieżnie spojrzał na brata i pokiwał zrezygnowany głową.
-
Twoje zdrowie, braciszku - uniósł swoją szklankę i następnie wypił jednym
haustem całą jej zawartość.
W
ułamku sekundy jego kubki smakowe owładnęła przyjemna fala goryczy by następnie
spłynąć niżej gardłem do przełyku drażniąc błonę śluzową i powodując to
tak znane uczucie ciepła i błogości.
Uchodząc do żołądka owe rozkoszne doznanie gwałtownie gasło co dla pijącego było jasną i klarowną
informacją że trzeba zażyć kolejnego "hausta".
Adam,
uczynił to samo w ciszy sącząc własny trunek i czekając aż brat pierwszy
przerwie tą ciszę.
- My kochamy wyłącznie romantycznie
prawda? To znaczy, jeśli już kochamy to miłość jest dla nas czysto romantyczna,
a cielesność schodzi na drugi plan...potrafimy tak?- zapytał Andrzej z powagą
spoglądając na brata i tym samym utwierdzając go w przekonaniu, iż to pytanie
absolutnie nie było żadnym dowcipem.
Krajewski upił kolejny haust czekając aż
przyjemna fala ciepła zejdzie aż do żołądka po czym mruknął:
- Wiesz, patrząc na ciebie myślę że jedna
butelka Buffalo Trace stanowczo nam nie wystarczy. To co teraz dzieje się w
twojej psychice znacznie przewyższa zdolności jednej butelki whisky. Nie martw
sie jednak bracie...dostałem od ciebie w prezencie na ostatnie urodziny Buffalo
Trace i teraz grzecznie leżakuje w mojej szafce.. także spokojnie - uśmiechnął
się przelotnie, jednak w mig wyczytując
z z jego twarzy ogólne przesłanie "mnie nie jest do śmiechu",
opanował się, a zaraz jego twarz spoważniała.
- Andrzej, co się dzieje? - zapytał, po
czym upił kolejny łyk.
- Czy można pożądać i pragnąc tak mocno
dwóch kobiet naraz? Czy to normalne, czy to fair, by każdą z nich kochać miłością inną ale
równie mocną?
Krajewski zasępił się ,w myślach
formułując odpowiedz, która byłaby zarazem szczera jak i pomocna ( co niekoniecznie zawsze idzie w parze) :
- Odpowiadając na Twoje pytanie, można
kochać dwie kobiety naraz, nie jest to całkowicie normalne i nie zgadzam się
byś obydwie kochał równie mocno, ale można. Sadzę jednak, że nie to stanowi tu
problem.
- A więc co według Ciebie, proszę oświeć
mnie.
Adam rozpostarł się wygodniej na kanapie
i starając się brzmieć możliwie jak najłagodniej i najsubtelniej odparł:
- Myślę, że problemem tutaj jest twoje
przerażenie. Strach chwyta cie za gardło i obezwładnia do tego stopnia iż nie
jesteś w stanie trzeźwo myśleć.
- Strach? A niby czego ja mam się lękać?
Andrzej uśmiechnął się z politowaniem co
tylko utwierdziło Adama w przekonaniu iż trafił w czuły punkt:
- Andrzej...zbyt dobrze cie znam. Nie musisz przede mną udawać...sam przecież
do mnie przyszedłeś. Widzę co się
dzieje. Jak mam ci pomóc, skoro nawet teraz wypierasz się rzeczy tak
oczywistych. - Adam omiótł postać brata łagodnym acz stanowczym spojrzeniem
bystrych oczu, które w swoim wyrazie miało pokrzepić jak i postawić do pionu po
czym dodał: Boisz się faktu.... samej świadomości tego iż Wiktoria stała się
dla ciebie równie ważna co Anna. W związku z tym wypierasz się tego...
- Niczego sie nie wypieram. Przecież sam
powiedziałem, że się w niej zakochałem. Zresztą teraz to nieistotnie. Kazała mi
wybierać, a w tej sytuacji mój wybór był aż nadto oczywisty - stwierdził z
żalem po czym kontynuował: Wybrałem Anne
i nie żałuje tej decyzji tylko..
- Tylko jesteś nieszczęśliwy - wtrącił mu
w słowo
- No i właśnie na tym polega problem! Nie ważne, którą bym
wybrał i tak będę nieszczęśliwy bo nie mogę mieć tej drugiej! A przez to mam
wrażenie, że jeszcze bardziej rannię Anne, która chociaż wie, że mój romans z
Wiktorią dobiegł końca, domyśla się, że bardzo za nią tęsknie. Czyta z mojej
twarzy jak z otwartej książki.....a ja nie potrafię tej książki zamknąć - dodał cicho, spoglądając ukradkiem
na ubywającą w zatrważającym tempie whisky
- Ta sytuacja jest ....jakby to
powiedzieć zgoła patowa. A najgorsza w tym wszystkim nie jest tęsknota do Wiktorii. Absolutnie nie! Wiem,
że życie to także kwestia wyborów. Ja swój wybór dokonałem i wiem, że muszę przyjąć
wszelkie jego konsekwencje. Jednego tylko nie zniosę......jednej konsekwencji
nie jestem w stanie przyjąć i zupełnie sobie z tym nie radze... - zerknął
niepewnie na Adama jakby sprawdzając czy słucha go uważnie, wiedząc że to co
zaraz powie stanowi sedno całego problemu. - Czuję, że przez to wszystko Anna
się ode mnie oddala, tak jakby nagle urosła pomiędzy nami jakaś niewidzialna
bariera. Już dłużej tego nie zniosę. Wiem, że nawaliłem na całej linii,
złamałem to co między nami było najsilniejsze....szczerość i zaufanie. Robię
wszystko aby to odbudować lecz teraz mam
wrażenie ,że ona mi czegoś nie mówi. Coś przede mną ukrywa.
- Pewnie ci się zdaje. Myślę, że mimo iż
ci wszystko wybaczyła, ciągle czuje się zraniona i pokrzywdzona. Aby wszystko
wróciło do normy potrzeba czasu. Po prostu daj jej go
- To nie o to tu chodzi.....Gdybyś ją
znał tak jak ja wiedział byś że coś stanowczo tutaj nie gra. Czasami patrzy na
mnie tak smutno...niemal z lękiem, jakby chciała mi coś powiedzieć ale się boi.
Cała jego postać, przygarbiona i jakby
"zmniejszona w swych rozmiarach"
teraz to emanowała żalem i udręką, która zważywszy na przyczynę i biorąc
pod uwagę charakter Andrzeja, pokazywała jak bardzo ciąży mu to na sumieniu. W istocie ostatnie okoliczności mocno grały
na jego "moralnych strunach" jakoby komponując same przez się jakiś złośliwy, śmiejący się z
niego samego kujawiaczek.
- Ostatnio ciągle się o coś kłócimy, o
jakieś błahostki, nic nie znaczące głupoty - upił któregoś z kolei "hausta" ,sącząc go już niczym najlepsze i jedyne
lekarstwo na jego chorobę duszy - Nie poznaję jej..tak łatwo wyprowadzić ją z
równowagi.
- Może ma jakieś wahania hormonów? -
podsunął Adam
- I ciągle płacze - ciągnął niestrudzenie
swoją myśl Andrzej nie zważając na jego aluzje - Ona nigdy albo też bardzo
rzadko płacze.....a teraz boję się cokolwiek powiedzieć aby nie sprawić jej
przykrości.
Krajewski pokiwał głową ze zrozumieniem,
patrząc jednak z niemym niedowierzaniem
na Andrzeja.
Podsumujmy:
Anna (według niego) wyraźnie chce mu coś powiedzieć...jest rozdrażniona, często
płacze....idąc tym tokiem rozumowania, to może wynikać z zaburzeń
hormonalnych...bardzo prawdopodobne iż z wyższym poziomem progesteronu we krwi.
A wyższy poziom progesteronu może wywołać zaburzenia miesiączkowania bądź też
całkowity zanik miesiączki. A całkowity zanik miesiączki =.....Krajewski, ty
geniuszu....ona jest...
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Ja
naprawdę mam problem i nie wiem co począć. Liczyłem na jakąś konstruktywną radę
czy chociaż twoje świeże spojrzenie na sprawę, ale widzę, że z wiekiem stajesz
się coraz bardziej podatny na etanol. Gdybym wiedział, przyniósłbym
piwo....chociaż trochę mniej procentów.- Andrzej skrzywił się złośliwie, swoim
komentarzem twardo sprowadzając Krajewskiego na ziemie.
Mimo iż Adam swojego brata znał, mogłoby
się wydawać "od podszewki", dopiero teraz dostrzegł to, tak często wspominane przez
Anne, zgoła dziecinne nieprzystosowanie Andrzeja do "dorosłego życia"
. Faktycznie chociaż uważał go za trzeźwo myślącego człowieka, kochał go
miłością bezwarunkową (wynikającą z więzów krwi), szanował i cenił jako
specjalistę, niemniej jednak nie mógł wyzbyć się wrażenia iż jest on, mówiąc w
ogólnym uproszczeniu "życiowym inwalidą"
Jemu samemu dojście do tak oczywistych
konkluzji bądź też chociażby przypuszczeń zajęło kilka sekund gdy on
nieprzerwanie od 2 tygodni głowił się wytężając niemal wszystkie swoje
"uczuciowe neurony".
Każdy
człowiek ma chociażby garstkę, takich "uczuciowych neuronów"......ale
nie każdy potrafi z nich korzystać.
Nie
mogę go w tych kwestiach wiecznie naprowadzać na właściwe tory. Musi sam się
domyślić, uaktywniając "pewne" części swojego mózgowia......Wierze że
to uczynni go "bogatszym życiowo"
- Czy Anna ma ostatnimi czasy zwiększony
apetyt? - wypalił prostolinijnie, w trumiga podejmując decyzje o złamaniu
swojego postanowienia i naprowadzeniu brata.
Znajdę
te jego kilka" uczuciowych neuronów". Jak nie ja to kto?
- Ehem....nie wiem....skąd mam to
wiedzieć? - Andrzej wlał do gardła kolejnego łyka. Zawahał się. Bezpostaciowa
masa płynu zastygła w ustach.
I nagle, w ułamku sekundy, kątem oka,
Adam dostrzegł lecący w jego kierunku bursztynowy pocisk. Uprzednio zbita masa
ugodziła twarz Krajewskiego, zderzając się z nią niczym taran z murem, zanim
zdążył zrobić unik. Rozbiła się przy tym
na drobniejsze fragmenty ,czyniące niezwykłe spustoszenie na licach chirurga.
- JASNA CHOLERA! CZYŚ TY ZWAR.....- treść
zdania raptownie urwała się gdy tylko spojrzał na swego brata. Wierchem dłoni
szybko otarł policzki tym samym orientując się iż to co właśnie zaszło
stanowiło" reakcje na te rewelacje".
Twarz Andrzeja raptownie zrobiła się
blada jak ściana ,jakby wszelka krew nawet z najdrobniejszych naczynek
podskórnych odpłynęła ,zostawiając tylko skórę, bez nich białą i jakoby
niekompletną. Poczuł nagle taką suchość w ustach jak gdyby cała jego ślina spłynęła
do żołądka, a ślinianki grzecznie odmówiły swej posługi idąc na emeryturę:
- Mógłbyś wyjąć tą butelkę Buffalo Trace
o której wcześniej wspominałeś? Bardzo chętnie się jej napije.
- Wiesz, że to nie musi wcal......
- Tak wiem, wiem
Andrzej obdarzył Krajewskiego spojrzeniem
godnym najbardziej spłoszonej sarenki po czym schował twarz w dłoniach,
analizując wszystko co wiedział, usłyszał i co przypuszczał.
Adam otarł policzki mankietem swej
granatowej, bawełnianej koszulki i wlał do gardła kolejny łyk.
Poczuł gorzką gulę ciepła rozchodzącą się
w przełyku i po chwili w żołądku; gorzką gulę pozostawiającą po sobie tylko
ciepłą, znieczulającą słodycz.
Nie tylko mężczyźni lubią whisky. Wszyscy
lubią whisky.
- Andrzej... - zaczął
- Nalej jeszcze kolejkę - odparł -
Rozpijemy całą butelkę.
Twarz jego przybrała twarz człowieka w
grozie; człowieka, który wiedząc iż powinien uciekać tak naprawdę uciekać nie
ma dokąd. Wpatrzył się w dywan koło nóg Adama, tam gdzie rozprysły się pociski
bursztynowego trunku wchłaniając się w beżową tapicerkę dywanu.
Adam uśmiechnął się- ta twarz była tak
niedawno podobno do jego twarzy; do jego grozy i strachu; do reakcji na
odpowiedzialność spadającej na uciemiężone barki; do twarzy odpowiedzialnej za
kolejne, dodatkowe istnienie.
Wziął butelkę i rozlał trunek do
grubo-szklistych szklanek.
v
Myśl czy też przypuszczenie Adama
nakarmiło wszelkie myśli Andrzeja, po pewnym czasie krążenia ugruntowując się
jakoby w jego głowie, gdy wracał do domu swoim samochodem.
Z początku wywołując chaos i mętlik,
zrazu absorbując cały jego umysł ; sprawiły iż Andrzej już będąc u Adama,
zaczął się zastanawiać nad swoim przyszłym życiem. Nie mógł wypierać się tego
przypuszczenie gdy sam uważał je za bardzo prawdopodobne. Wypieranie się tej
ewentualności było taką samą niemożnością co pisanie piórem bez atramentu czy
też mycie się bez użycia wody. Toteż przyjął "to" do wiadomości już
na pierwszym zakręcie od szpitala ,na kolejnym
zaś postanowił powziąć pewne kroki, zaraz na rondzie, sam zdziwiony
swoją reakcją, uśmiechnął się.
Pomimo przestrachu i odpowiedzialności,
która gwałtownie spadła na jego barki, szybko i bez wahania podejmując decyzje,
czuł powoli napływający spokój duszy.
Podobnie jak podróżnik stęskniony za
domem, wracając do swoich czterech kątów po długim czasie nieobecności, dopiero
kładąc się we własnym łóżku,
odczuwa całkowity powrót do
równowagi życiowej, tak i on z każdym kolejnym kilometrem czuł powracający do
jego życia spokój i ład. Los jakby rozstrzygnął za niego, tłumiąc i gasząc
wszystkie niepewności jak gasi się świecie przykrywając słoikiem czy szklanką.
Wiedział już, że słowa ja i ty, w przypadku siebie i Anny, zawsze będzie chciał
łączyć spójnikiem "I" bądź też całkowicie zastąpić je wyrazem my.
Wyrazem który tak mocno wchodzi w zakres określenia "rodzina. Ta decyzja ,
z pozoru wymagająca od niego wysilenia wszystkich swoich "uczuciowych
neuronów" przyszła mu łatwo i nadzwyczajnie lekko, zadziwiając go do tego
stopnia iż czuł w opuszkach palców ekscytujące drętwienie .
Wybór
środków darzy umysł spokojem.
Zaparkował samochód w garażu i wszedł do
domu, swoje kroki od razu kierując w stronę sypialni. Chociaż dochodziła już
północ, liczył że Anna jeszcze czyta książkę tak jak to miała w zwyczaju i że zdąży z nią pomówić. Pomylił się jednak
bowiem kobieta leżąc na boku, spała, a jedynym źródłem światła w pokoju była
blada poświata księżyca przebijająca się przez zasłony w sypialnianym oknie.
Usiadł na skraju łóżka, z nieukrywaną
tkliwością obserwując jak śpi z jedną ręką wsuniętą pod głowę; jak jej kruche
ramiona wraz z piersią wznoszą się i opadają zsynchronizowane z oddechem. W
takich momentach Andrzej czuł się po prostu w zgodzie z naturą, a co
najważniejsze z samym sobą niczym człowiek obserwujący mieniące się pośród
morskich fal pyłki sosny, podobne do zielonych robaczków pełzających wśród
grząskiej gleby.
Odgarnął niesforny kosmyk włosów
opadających na jej blade czółko po czym delikatnie ucałował ją w policzek.
Wiedział, że poczeka; ze nie będzie wyciągał od niej tej wiadomości; cierpliwie
czekając aż sama będzie gotowa mu powiedzieć.
Zawsze
na mnie czekała, pozwalała mi bardzo wolno dojrzewać.....ja też mogę zaczekać.
I już miał wychodzić gdy nagle Anna obkręciła się na plecy, delikatnie i słodko pocierając wpółżywe i ospałe oczęta.
Uśmiechnął się szeroko, szczerze rozczulony tym widokiem, i pochylił się nad
nią, rękami opierając się o miękki materac swojego łóżka.
- Gdzie byłeś? - zapytała niewyraźnie po
czym ziewnęła głęboko.
- U Adama.
- Czyżbyście urządzili sobie kolejny
ucieszny "wieczór ateński" - zapytała a na jej niewyraźnej, zaspanej
twarzyczce zakwitł szeroki uśmiech.
Mówiąc "wieczór ateński" Anna
miała na myśli hulanki i swawole, jakie dwaj bracia, mieli w zwyczaju od czasu
do czasu sobie organizować. Poczynając od kulturalnych spotkań przy czymś lekko
procentowym, kończąc na meetingach zakrapianych czymś stanowczo wysoce
procentowym, Anna pamiętała, iż było to wpisane jakoby w naturę Andrzeja i
Adama. Problem pojawiał się dopiero, gdy
w wyniku takiego wieczoru ateńskiego, Andrzej od nowa musiał zgłębiać tajniki
ziemskiej grawitacji, mając problemy ze zlokalizowaniem gdzie jest góra a gdzie
dół. Wówczas Anna mogła dopominać się swoich racji, zgłaszać pretensje czy też
ogólnikowo mówiąc po prostu narzekać. Nie tyle była wtenczas przyjaciółką pana
profesora co jego opiekunką, nie tyle
kochanką co wolontariuszem domu opieki i co najważniejsze nie tyle
kardiochirurgiem co raczej geriatrą.
A każda z tych ról dla postronnego widza
była nie tyle komiczna co arcyśmieszna.
- Nie użyłbym tutaj określenia wieczór
ateński. Nasze spotkanie było zbyt kulturalne by użyć sformułowanie wieczór
ateński. Powiedziałbym raczej obiad czwartkowy....tylko bez obiadu .
-
Prowadziliście filozoficzne dysputy o sensie ludzkiej egzystencji i
duchowych aspektach śmierci?
Andrzej uśmiechnął się szeroko, nawet w
półmroku pokazując równy rząd białych zębów.
- Ekhem...właściwie to rozmawialiśmy o
kobietach - odparł zawadiacko.
I
faktycznie nie jest to kłamstwo.....w istocie rozmawialiśmy o dwóch
najwspanialszych kobietach.
- No tak, polska swołocz - skwitowała i
zaraz, w ułamku sekundy sypialniane powietrze przeciął jej donośny acz
melodyjny śmiech, będący jednym z jej wielu skrytych powabów.
Czasem zdarzało się tak, że Anna
rozśmieszona czymś z natury błahym i prostym, jakimś słowem czy sytuacją ,która
śmiechu nie wymagała ,wpadała w błędne koło rozbawienia. A gdy Anna się śmiała,
nieważne było jaki był powód uciechy - wtedy śmiali się już wszyscy.
Po chwili też Andrzej dołączył się do uciechy, śmiejąc się wraz z Anną. Pochylił się
jeszcze bardziej nad nią po czym, opanowując własne rozbawienie szepnął:
- Kocham Cię.
Anna potarła ponownie zaspane oczy i
uśmiechnęła się, w sposób dla Andrzeja w lot zrozumiały, utwierdzający go w tym
iż pojęła, że to wyznanie było dla niego jak i dla niej bardzo ważne.
- Hmm...dziękuję - skwitowała ciągle
jeszcze rozbawiona.
- Nie ma co Anno...kulturę to ty masz w
jednym paluszku - pocałował ją czule w usta i pogładził pieszczotliwie po
policzku:
- Idź już spać.
Przykrył
ją wyżej kołdrą i jeszcze raz ucałował tym razem w czoło.
- Kładziesz się zaraz?
- Wezmę prysznic i za chwilę przyjdę.
Po chwili wstał i udał się do łazienki,
odkładając tę, tak doniosłą i istotną dla nich, rozmowę na dzień następny.
WoW...czekałam na tą cześć baaaarrrdzoooo dłuuuugo i się nie zawiodłam. GENIUSZ ! MISTRZ ! CUDO ! Jestem w głębokim szoku....bardzo głębokim szoku....strasznie głębokim szoku...w niezwykle głębokim szoku.....w SZOKU (po prostu ). Ta część przeszła moje najśmielsze oczekiwania...WoW WoW WoW WoW *.* *.* *.* Wow.....
OdpowiedzUsuńAndrzej ,który (mimo wcześniejszego wyboru) miota się pomiędzy Anną ,a Wiktorią. Jest emocjonalnie rozbity...
Rozmowa Pani Profesor i Consalidy - wspaniała !
Irena i Wiki - przyjacielskie wsparcie...świetnie ukazujesz ich relacje . Nie spodziewałam się po Irenie takiego "matczynego" gestu.
Wiki - totalne dno...jest rozbita...ciągle kac...a Falkowicz wciąż "miesza jej w głowie" - mam tu na myśli ten pocałunek...swoim zachowaniem jeszcze bardziej ją rani. Jestem w szoku ,że i tak Wiktoria "jakoś" się trzyma. Chyba każdy na jej miejscu rozważałby zmianę pracy. Bo krążenie w tym mentliku prowadzi do jej autodestrukcji . Wiki nieźle dostaje od was w kość. :D Jest to postać ,która szczególnie "obrywa".
Adam i whiskey - czyli zestaw "Pocieszyciel" - wspaniałe... to "oświecenie" Andrzeja...
Ja tam zastanawiam się nad tą ciążą Anny - z jednej strony wszystko wydaje się oczywiste ,ale z drugiej ? hm..nie wiem czy " Koniki też czasem się psują" odnosi się do oddalenia od siebie AnFa..czy może do choroby Anny ? Może to nie ciąża? Nie wiem...chociaż...w tej części o porodzie " Nabuchodonozor " było podkreślone ,że Andrzej lubi dzieci itd. i wgl..hmm? No to mam zagwozdkę. Część wspaniała ! Styl - boski . Czekam na szybkie rozwiązanie tej nurtującej mnie kwestii, bo jest to nie tak do końca jasne....
Genialne!!! Wielkie brawa dla Was, czapki z głów !!! Jestem pod wielkim wrażeniem, jak dla mnie to jest jedna z waszych najlepszych części. Jest w niej wszystko co powinno być, uwielbiam <3 Już ją zdążyłam dwa razy przeczytać ;)
OdpowiedzUsuńCzekam na (mam nadzieję bardzo szybkiego) next'a.
Pozdrowionka :**
Rewelacja!! Jedna z najlepszych czesci na tym blogu :))) przeczytalam juz z 4 razy, prawie znam na pamiec :D czekam na nexta i zycze weny :)))
OdpowiedzUsuń