W myśl tęgich głów świata,
przyczyna rodzi skutek. Na nasze życie
składa się zlepek zdarzeń ze sobą powiązanych, z których jedne, będąc przyczyną, wyzwalają często niezwykle
tragiczny skutek. O ironio świata, najczęściej takie sytuacje, które brutalnie
staramy się wyrzucić z głowy , zostają w niej na przekór wszystkiemu,
odciskając złośliwie swoje piętno. Owe
tragiczne przyczyny zaległy się w duszy
i umyśle Wiktorii dając jej jedną z najważniejszych życiowych lekcji.
1.Nie myśleć o rosnących
przede mną skutkach.
2.Unikać mężczyzn...unikać mężczyzn
- szefów.
3.Przejść na dożywotnią
dietę anty-cukierkową.
4.Nie wychodzić z łóżka.
Tak wiec doktor Consalida
postanowiła skrupulatnie podporządkować się tej uprzednio stworzonej liście.
Poczynając od momentu powrotu do całkowitej świadomości, Ruda od bitych 5
godzin spoczywała pod połacią swojej bordowej pościeli. Z niezwykle dobrą
pogoda za oknem sobie poradziła, zaciągając wszystkie zasłony. Telefon
komórkowy wyłączyła, wszystkie wyroby cukierkopodobne wywaliła, drzwi zatrząsnęła.
Pech jednak nie pozwolił drzwi zamknąć bowiem klucz jakoby "zaginął w
locie". Pozostał jeszcze jeden problem
w postaci oddziału szturmowego serdecznych przyjaciół, którzy wzięli
sobie za punkt honoru zdusić jej plany w zarodku.
- Wiki, to jest już śmieszne, wstawaj, - Agata
ze współczuciem patrzyła na kształtującą się przed nią bordową masę, spod której
nieśmiało wystawały liczne kosmyki rudych włosów.
- Nie Agata, to nie jest
śmieszne, to jest tragiczne. - bordowa masa przemówiła, trzęsąc się przy tym
niemiłosiernie co pozwoliło domyślić się Woźnickiej, że jegomość pod kołdrą
zmienił swoją pozycje obkręcając się na drugi bok.
- Czyli nie idziesz dzisiaj
do pracy? - Agata przysiadła na skraju łóżka wpatrując się z napięciem w
prowizoryczny namiot Consalidy.
- Nie
- A masz zamiar kiedyś tam
pójść?
- Nie.....no chyba że złożyć
wymówienie.
- Rozumiem - blondynka westchnęła
łagodnie po czym wstała i rzekła:
- Widzę, że po dobroci nie
można, a więc ....- gwałtownie pociągnęła i zrzuciła na podłogę kołdrę,
odsłaniając przy tym ułożona w pozycji zarodkowej Wiktorie - DO ŁAZIENKI
MARSZ!!! MASZ 15 MINUT I WYCHODZIMY DO PRACY.
- Cholera Agata, daj mi
spokój - warknęła wściekle, zakrywając głowę poduszką
- BEZ DYSKUSJI ! Co się z
Tobą w ogóle dzieje ? Zwykle twarda, radząca sobie z każdym problem pani
chirurg, a dzisiaj zraniona mała dziewczynka. - Woźnicka postanowiła prowadzić
pertraktacje inaczej, licząc, że w głębi duszy przyjaciółki zostały jeszcze
jakieś pokłady ambicji i woli walki - Przecież nie stała się jakaś wielka
tragedia, ludzie znajdą sobie nowy obiekt plotek, ty jak mówiłaś poważnie
zastanawiasz się nad kardiochirurgią, a więc czeka cię bardzo dużo pracy i
fajnych operacji z Schultz. Pomyśl o tym, zamiast przejmować się głupotami
- Na wspomnienie pani profesor, Wiktoria
jeszcze bardziej się podkuliła, w myślach analizując swoje żałosne położenie i myśląc
jak by tu cichaczem zgładzić Falkowicza.
Zabije gada pomyślała przypominając sobie ciąg zdarzeń w ich wykonaniu ,
które niezwykle klarownie wytłumaczył jej Adam z Agatą gdy tylko LSD przestało
działać - miał czelność pozwolić mi
rozpiąć mu koszulę, pozwolił siąść na
nim okrakiem......uśmiechał się...najwidoczniej dobrze się bawił.
Nagle Wiktoria gwałtownie poderwał się z
łóżka, patrząc spode łba na przyjaciółkę - Daj mi 10 minut - po czym ruszyła w
stronę łazienki. Będąc w drzwiach obróciła sie i warknęła:
- Siedziałam na nim
okrakiem....okrakiem do cholery!
Życie
jest niesprawiedliwe.
v
-
Siedziała
na mnie okrakiem, czy ty rozumiesz co do Ciebie mówię? Okrakiem ! - uśmiechnięty
od ucha do ucha Andrzej, od minuty opowiadał Annie o tym co wydarzyło się dnia
wczorajszego. Gestykulował przy tym żywo rekami, a w jego oczach tańczyły
wesołe ogniki co tylko utwierdziło Anne w przekonaniu iż w istocie analogia do
małego chłopca w przypadku Andrzeja nie jest taka niewłaściwa. Wystarczy dać mu
małą zabawkę, by pochłonęła całą jego uwagę i uczyniła go bez wątpienia "
dzieckiem szczęśliwym" . A to, że w jego przypadku
owymi"zabawkami" były kobiety to inna kwestia - Okrakiem!! Czy ty
mnie w ogóle słuchasz? ONA-SIADŁA-NA-MNIE-OKRAKIEM - wydukał rozbawiony uważnie
obserwując stojącą przy lustrze w jego łazience Annę. Pani profesor właśnie
upinała swoje blond włosy w
charakterystycznego dla siebie eleganckiego koka, słuchając słów chirurga z powszechnym wyrazem politowania na twarzy:
- Tak mój drogi, wiem co to
jest przysłowiowy "okrak". Zrozumiałam Twój wywód za pierwszym razem.
Drugi raz tylko mnie utwierdził w przekonaniu iż dogłębnie pojęłam to co do
mnie mówisz, trzeci już, uważam był niepotrzebny, a czwarty raz definitywnie
irytujący - westchnęła subtelnie wpatrując sie w swoje odbicie w lustrze -
Biedna dziewczyna...i jak zwykle musiała trafić właśnie na Ciebie.. - pani
profesor pokręciła głową z niedowierzaniem biorąc stojący przy umywalce tusz do
rzęs po czym zaczęła wykonywanie swojego stałego, podkreślającego jej niezwykłą urodę, makijażu.
- Biedna? Powiedziałbym
raczej, że szczęściara - uśmiechnął się figlarnie podchodząc bliżej i stając
obok niej - Kotku, zapewniam cię, że wiele kobiet chciałoby być na jej miejscu
W tym momencie szminka Anny zastygła w jej ręku zanim jeszcze zdołała spełnić
swoją powinność, w postaci nadania krwistego koloru pięknym, kształtnym wargom
profesor Schultz. Po chwili namysłu odłożyła ją na puste miejsce obok
umywalki i z niedowierzaniem popatrzyła na Andrzeja - Doprawdy, ale z ciebie
narcyz.
- Niezwykle przystojny
narcyz - objął ją w pasie i delikatnie pocałował w policzek - Przyznaj się, że gdybym nie miał "takiej
prezencji " to raczej nie zwróciłabyś na mnie uwagi. A cóż, natura oprócz
niezwykłego intelektu obdarzyła mnie również niebywałą urodą.
- Która w połączeniu z twoim
wybitnym zadufaniem daje głupotę do potęgi n - odparła chłodno po czym krótko i
niezwykle poważnie spojrzała na Andrzeja. To wystarczyło aby nabrał podejrzeń
bowiem Anna bez swojej codziennej , tak uroczej ironiczności, to bez wątpienia
nie Anna.
- Coś się stało? - zapytał starając
sie aby jego ton był na tyle poważny aby nie pomyślała, że dalej stroi sobie żarty.
- Właściwie to nic ...- zaczęła
niepewnie biorąc ponownie szminkę do reki.
- Ale? Anno.?
- Ale Mary przyjeżdża -
stwierdziła krótko teraz już nie patrząc na Andrzeja. Na tą wiadomość wzniósł
wymownie oczy ku niebu:
- I tak to nasze szczęście
zostało przerwane przez nadchodzące plagi egipskie.
Marianna Strzekocka, starsza siostra Anny była w istocie osobą,
którą Andrzej darzył szczególnym uczuciem i wcale nie będzie przesadą stwierdzenie iż ten afekt działał z wzajemnością. Jeśli relacje jakie panują
pomiędzy profesorem Falkowiczem a profesor Schultz można określić jako dziwne i
niejednoznaczne, tak w przypadku jego stosunków z Mary sprawa była prosta. Funkcjonują
względem siebie jak mocny antybiotyk i
niezwykle zjadliwa bakteria - z jednej strony wykazują do siebie powinowactwo,
z drugiej owy stosunek jest bezdyskusyjnie antagonistyczny, a to od sytuacji
zależy kto w danym momencie gra antybiotyk a kto bakterie.
- Postarasz się być miły? - zapytała
zrezygnowana i tak wiedząc jak to się dalej potoczy.
- Ja zawsze jestem miły -
zapewnił, teraz już kpiąco salutując przed nią. Gdy Anna, poznała Mary z
Andrzejem, a było to jeszcze w okresie studiów, przez kilka dobrych lat łudziła
się że ich stosunki w jakiś sposób się ocieplą .Bezsprzecznie byli dwojgiem
ludzi, których tak bardzo kochała i na których jej zależało I tym sposobem ciągle dążyła do tego aby w
pewien sposób sie polubili...a przynajmniej zaakceptowali. Skutki tych działań
były jednakowoż odwrotne bowiem z roku na rok ich wzajemna niechęć stopniowo przechodziła w wrogość by następnie przejść w
skrajną nienawiść połączoną z prostacką arogancją i cynizmem. To jak uczyć mysz latać ...niezwykle zabawna
sprawa acz zabójcza i bezsensowna zarazem. A więc po 10 latach, dała spokój
owej myszy, pilnując tylko aby w czasie ich wybuchowych spotkań nie doszło do
rękoczynów. A często było niezwykle blisko.
- Kiedy przyfrunie na tej
swojej miotle? - jego usta wykrzywiły się w niezwykle złośliwym uśmiechu co
pozwoliło domyślić się Annie iż w myślach już konstruuje plan przyjaznych
negocjacji z nadchodzącą bakterią
-Za 2 dni, ma zatrzymać się
w Inglocie na Miłej
-Nie mogę się doczekać -
podszedł do lustra i zaczął jedną ręką przeczesywać włosy by następnie zacząć
poprawiać swój bordowy krawat.
-Uważaj bo jeszcze się w
sobie zakochasz - stwierdziła ironicznie widząc jego śmiałe poczynania.
- Za późno moja droga, za
późno.
v
Gdy Marry Strzekocka weszła
do pokoju lekarskiego, życie Andrzeja nagle spowiły ogromne chmury gradowe, a
świat ostatnio tak kolorowy przybrał barwę czerni. Owe szczęście z widoku upragnionego
przyjaciela podzielała także Mary albowiem w tym momencie popatrzyła na Andrzeja
jak na najbardziej zjadliwą dwoinkę rzeżączki. A wybór rodzaju bakterii bezdyskusyjnie
nie był tu przypadkowy.
Marry, będąc już dawno po 50,
była wysoką i niezwykle szczupłą brunetką. Miała pociągłą twarz o bladej tak
jak Anna cerze. Swoje ciemne włosy spinała w luźny artystyczny kok spod którego
wystawało zawsze kilka niereformowalnych kosmyków, a uszy z przyrośniętymi płatkami zawsze ozdabiała dużymi kolczykami od Diora. Jak mówiło wielu, na
swoje lata wcale nie wyglądała, a jej rozkloszowana, prosta, czarna sukienka
tylko podkreślają niewątpliwie zgrabną talie. Chociaż urodą ewidentnie ustępowała
siostrze, spokojnie można by stwierdzić iż jest osobą ładną i niezwykle
urokliwą. Na świecie chodził tylko jeden osobnik, który nie podzielał tego
zdania, a był nim sam pan profesor. Dla niego siostra Anny była tylko starym,
obwisłym koniem, o zbyt dużym uzębieniu i wyłupiastych gałach, uwydatnionych
jeszcze przez tak często noszone przez nią czarne lenonki. Dzisiaj jednak ich
nie miała, preferując założenie raczej soczewek, co szczerze zasmuciło Andrzeja
albowiem w duchu już formułował pierwsze komentarz pod adresem kobiety i jej
nadmierne" szerokiego spojrzenia". Zamiast tego rzekł:
- Ach, witaj, przyleciałaś
na kolejny zlot czarownic? - wyszczerzył się szeroko ignorując mordercze
spojrzenie Anny. Mary, lustrując wzrokiem Falkowicza niczym najbardziej wstrętnego
robala odparła:
- Falkowicz A ty jeszcze
tutaj? U nas w Nowym Yorku, wczoraj zaczęły się parady osób uzależnionych od
seksu i innych cielesnych używek. Byłam niemal pewna, że przewodzisz jakieś
wyuzdanej grupce - spojrzała na niego wyzywająco. Falkowicz to było jedyne określenie
jakie było w stanie wymówić zwracając się do chirurga. Nigdy jeszcze się nie
zdarzyło by kobieta zachowała się "ponad to" i nazwała pana profesora po imieniu.
W związku z tym on także nie zamierzał się zachowywać ponad to i przy każdej okazji
drażnił ją przezwiskiem, którego ona tak nienawidziła.
- Maniu, naprawdę? To piknik
dla podstarzałych dziewic na Wall Street już dobiegł końca? Jak było? opowiadaj.
- Widzę, że już się
przywitaliście -mruknęła Anna pod nosem, podchodząc i serdecznie uściskując siostrę
- Jak Ci minął lot. Jak samopoczucie?
- Lot niezwykle dobrze.
Samopoczucie miałam niemal wyśmienite, ale jak się pewnie domyślasz, Z PEWNYCH
POWODÓW trochę się pogorszyło - Marianna ostentacyjnie spojrzała na Andrzeja,
który teraz niczym mały rozwydrzony chłopczyk bawił się długopisem. Swoim
zachowaniem jasno i klarownie dawał Mary krótki komunikat - Wszystko lepsze od patrzenia na Ciebie. Kobieta
jednak nie pozostawała mu dłużna i postanowiła traktować go jak powietrze.
Niezwykle zanieczyszczone i zasmrodzone powietrze.
Widząc te prymitywne, nieme
utarczki, Anna wzniosła wymownie oczy ku niebu i ważąc każde kolejne słowo
,wycedziła wściekle:
- Nie do wiary. Każde z was
jest już po 40.....
- Mania jest już po 50 -
wtrącił rozbawiony
- Zamilcz jak ja mówię -
syknęła wściekle
- Przepraszam kotku,
przepraszam - bąknął w obronnym geście wyciągając przepraszająco rękę.
- Jesteście już DAWNO po 40
a zachowujecie się jak małe dzieci. Traktujecie siebie nawzajem w sposób, który
mnie nawet ciężko określić. To już nawet nie jest niechęć! To jawny prostacyzm
i arogancja. Wasze wzajemnie podejście do siebie jest odrażające. Wy jesteście
odrażający! Mało tego, powiem wam więcej - z każdym kolejnym słowem, Anna
podnosiła swój głos o te kilka decybeli. A właściwie o kilkanaście - z wami
razem nie da się przebywać bo to jest niemal nie do wytrzymania. Wy TYM
zarażacie wszystkich dookoła.....
- Jeśli ktoś tu czymkolwiek
zaraża to Falkowicz chorobą weneryczną - Marry skwitowała krótko, uśmiechając
się jadowicie.
- Zamknij się Mary
- Oczywiście, już się
zamykam.
- Czy wy potraficie
zwracając się do siebie choćby z odrobiną kultury? - zapytała błagalnie
patrząc to na jedno to na drugie. Na to spojrzenie Andrzej uśmiechnął się
tkliwie po czym zwrócił się do Mary:
- Marianno moja droga, a jak
tam Ci twoi już-prawie-nie-małżonkowie? - na te słowa brunetka popatrzyła na
niego spode łba. Mary będąc adwokatem w Nowym Yorku i specjalizując się w
sprawach rozwodowych, posiadała ogromną teoretyczną wiedzę w kwestii instytucji
małżeństwa. Gorzej natomiast było z praktyką, co niebywale przy każdej okazji
było jej wypominane przez szanownego pana profesora.
- Co ja Ci będę mówić jak ty
w tym temacie zatrzymałeś się na etapie piaskownicy - i rzeczywiście profesor
Falkowicz w tym aspekcie nie grzeszył wiedzą bowiem uważał iż ślub w kasynie w
Las Vegas jest równie ważny, co powiedzenie sobie sakramentalnego: tak w
bardziej kulturalnym miejscu. Wszystko to zależy od spojrzenia na to
zagadnienie. A tak jak we wszystkich innych tematach i tu ich opinie i osądy
były całkowicie odmienne.
- A może upolowałaś w końcu
jakiegoś zdesperowanego rozwodnika? - zagaił, wygodnie rozsiadając się na
stojącej w centralnej części pokoju, kanapie.
- Dosyć tego. Mam was dość.
Ja i Mary idziemy do bufetu napić się kawy a ty zostajesz tutaj. Im dalej
będziecie od siebie, tym lepiej dla wszystkich - po tych słowach Anna wzięła
siostrę pod rękę i z siłą niebywałą jak na swoją delikatną kobiecą budowę,
pociągnęła ją w kierunku drzwi.
v
Drzwi to niebywale
interesująca sprawa, normalnie temat rzeka. Mamy tyle rodzai drzwi , że normalnemu człowiekowi nie sposób
tego spamiętać : zawiasowe, obrotowe, wahadłowe, rolowane itd, itd....lista ta jest
długa, a jedyną istotą w pełni pamiętającą wszelkie te drobnostki jest sam
ślusarz....no i jeszcze sprzedawca w sklepie meblowym, ale on się tu nie liczy.
Wraz z rozwojem ślusarstwa na rynek wprowadzane są nowe udogodnienia, które
dodając nieco animuszu, nie wnoszą nic do funkcjonalności owego przedmiotu.
Drzwi będą drzwiami gdy się będą zamykać i otwierać, ot co. Reszta to już betka.
Te owe "betki"
jednak niejednego mogą doprowadzić do anielskiego zachwytu bo gdy drzwi ładny
kolor mają, klameczka ładny kształt posiada, a jeszcze kołatka na centralnej
części jest zamocowana, to spokojnie można powiedzieć, że stan Nirwany został
osiągnięty.
Wiktorii jednakowoż daleko
było do tego stanu, a owe drzwi przed którymi stała wydawały jej się tak wysoce
irytujące, iż powstrzymanie twarzy od grymasu obrzydzenia, graniczyło z cudem.
Całe wykonane były z litego dębu o poprzecznych pręgach, nadających im tego właśnie
wcześniej nadmienionego animuszu. Klamka prosta, skromna i szorstka w
zamierzeniu także zachęcała ludność do kontaktu, toteż Wiktoria szczerze
dziwiła się sobie w duchu, jak mogą się takie drzwi nie podobać.
I wtedy to w mgnieniu oka przypomniała sobie,
czytając umocowaną na nich centralnie plakietkę:
Prof.
dr.hab. Andrzej Falkowicz - ordynator chirurgii
A więc bezsprzecznie dobra
ślusarska robota poszła na marne.
Tak, to wszystko wyjaśnia. Te drzwi są wkurzające, tak jak ich właściciel....albo
inaczej: one są tak wkurzające bowiem mają TAKIEGO właściciela. Na jedno
wychodzi.....Dobra, wchodzę......
I już niemal dotykała
klamki, gdy nagle jakby porażona jakimś wewnętrznym impulsem, wycofała rękę. Wejść albo nie wejść, o to jest pytanie? Rozejrzała
się w prawo i lewo, lustrując korytarz po obu stronach i dostrzegając
strażników w postaci Adama i Agaty. Stali wyprostowani, naprężeni niczym dwie, współgrające ze sobą struny, jedno w jednych ,drugie w drugich drzwiach,
pilnując aby czasem nie uciekła i tym samym skazując ją na wybór tej dębowej
alternatywy. Co to za alternatywa, jak
jest jedyna? Szlag by ich trafił.... Popatrzyła wściekle na przyjaciół ,
którzy stojąc, niewzruszenie dawali jej nieme sygnały do rozpoczęcia szturmu na
gabinet Falkowicza. Jej dzień rozpoczął się naprawdę szczęśliwie gdyż od razu
po wejściu na odział, lekarka dowiedziała się iż szanowny ordynator wzywa ją na
rozmowę. A każdy wie, że ordynatowi się nie odmawia. Dobra, wchodzę....
Zapukała do drzwi.
- Proszę - rozległ się męski
głos , po czym Wiktoria nieśmiało weszła do gabinetu. Falkowicz siedział na
swoich skórzanym fotelu, nonszalancko krzyżując ręce na piersi . Na widok
lekarki jego usta przybrały kształt półksiężyca co nadało twarzy profesora
wyraz niemal groteskowy.
- Dzień dobry - wychrypiała,
sama nie poznając swojego własnego głosu.
- A dzień dobry pani doktor,
dzień dobry. Proszę usiąść - wskazał ręką stojące naprzeciwko niego krzesło. Dębowe krzesło. Niech to szlag! Nagle profesor
podniósł się gwałtownie zanim Consalida zdołała zając miejsce na krześle i
rzekł:
- Chyba, że woli pani
biurko, tak jak ostatnio - i wyszczerzył się tak szeroko, że ruda mogła w pełni
podziwiać jego śnieżnobiałe uzębienie. Doprawdy
jaki ty jesteś zabawny Andrzeju.
- Nie
dziękuję, dzisiaj jednak wolę krzesło - skwitowała szorstko
- Szkoda, wielka szkoda -
ponownie zajął swoje miejsce za biurkiem. - A więc jak się pani czuje?
Wiktoria zaskoczona owym
pytaniem spojrzała tylko pobieżnie na profesora i zaraz to odwróciła wzrok by
czasem nie wystawiać całej swojej osoby na sprowokowanie. W przypadku doktor
Consalidy i profesora Falkowicza wystarczyła tylko mała iskierka by zapłon był
niemal natychmiastowy a pożar skutkiem tego ogromny.
- Pyta mnie Pan o moje
samopoczucie psychiczne czy fizyczne? - zapytała rezolutnie, dumnie unosząc
głowę by pokazać iż w całej tej sytuacji nie czuję się ofiarą i nie będzie się
z czegokolwiek tłumaczyć Co to to nie.
Przychodzę bo mnie wezwał. ot co.
- I takie i takie.
Interesuje mnie czy wszystko z Panią w porządku po.....ehem ostatnich
ekscesach. - Andrzej mimowolnie uśmiechnął się widząc tą uroczą butność w
oczach Wiktorii.
A
wygląda jakby wszystko było ze mną w porządku?
-
Fizycznie
czuje się bardzo dobrze, natomiast moje samopoczucie psychiczne pozostawia
wiele do życzenia....
- Moje Pani doktor jest
ostatnio wyśmienite- wydukał rozbawiony rozprostowując nogi na swoim skórzanym
fotelu.
- Domyślam się - wycedziła
jadowicie teraz to gromiąc go morderczym spojrzeniem - Panie profesorze....
- Tak pani doktor?
- Nie bawmy się w jakieś
słowne gierki. Jeśli ma Pan mi coś do powiedzenia to słucham uprzejmie, a jeśli
nie to pozwoli mi Pan zająć się swoimi sprawami - ze słów lekarki bił wyraźny
chłód i upór toteż pan profesor postanowił przejść do rzeczy
- A więc spokojnie....wybaczam
Pani - Falkowicz przybrał dobroduszną
maskę i niczym łaskawa matka witająca swoje marnotrawne dzieci, rozłożył
szeroko ręce.
Nie
no, teraz to utłukę tego gada.
- Ekhem....słucham? - ton
oburzenia odbił się od ścian gabinetu rozbrzmiewając w uszach Andrzeja i bez
wątpienia dając mu ogromna satysfakcje. Domniemany cel został już prawie osiągnięty.
Chirurg kontynuował widząc, że Wiktoria w wyniku niepomiernego zaskoczenia nie
skleci kolejnego, nawet prostego zdania.
- Wybaczam Pani...tamto
zajście oczywiście. Jak by nie patrzeć to w sumie naturalne. Zrobiła Pani to na
co miała pani ochotę od tak długiego czasu, a tylko moralne wątpliwości i brak
odwagi uniemożliwiały realizacje tego celu. Na szczęście jednak w porę przyszło
lekarstwo w postaci LSD - wstał i bezceremonialnie włożył ręce do kieszeni z
wyraźnym rozbawieniem obserwując teraz już wrzącą z wściekłości Consalide - W
skrócie pani zachowanie można wytłumaczyć działaniem narkotyku, ale dobrze
wiemy ,że podłoże tego czynu było całkiem inne - Andrzej zawadiacko spojrzał na
Wiktorie w duchu odnosząc dzisiaj kolejne zwycięstwo. Jeśli doktor Manuela
Consalida kiedykolwiek miała ochotę dokonać brutalnego mordu na homo sapiens
(sapiens?) to właśnie teraz. Po chwili jednak się opanowała i ważąc każde
kolejne słowo rzekła:
- Doprawdy panie
ordynatorze, wysokie ma pan mniemanie o sobie. Czy czuje się pan tak niepewnie
w sferze swojej atrakcyjności i seksualności iż musi Pan na każdym kroku
przypominać kobietom o swojej aparycji ?
Bingo.
Na te słowa Andrzej potarł
swawolnie swój podbródek i rzekł:
- Ja pani Wiktorio?
Niepewnie? W sferze swojej prezencji i atrakcyjności? Naprawdę pani tak uważa?
Nie uważała. Mogła nie
znosić pana profesora a mimo to musiała przyznać iż mężczyzną był nad wyraz interesującym.
W istocie stojąc tak nonszalancko , ubrany w swoją błękitną wykrochmaloną
koszule i nieskazitelną aksamitną marynarkę , profesor bez wątpienia zachęcał
płeć piękną do zawarcia z nim bardziej zażyłych znajomości. I on o tym doskonale wie. Jest świadomy tego jak działa na kobiety w
tym szpitalu. Ale nie na mnie...co to to nie. Naraz to uśmiechnął się do niej dziwnie serdecznie przez co w
kącikach jego ust ukazały się urocze dołeczki.
Urocze
dołeczki? Cholera Consalida! Weź się w garść!
Wnet rudowłosa przypomniała
sobie poranną myślową listę:
1. Nie myśleć o rosnących
przede mną skutkach.
2. Unikać mężczyzn...unikać mężczyzn - szefów
3. Przejść na dożywotnia
dietę anty-cukierkową
4. Nie wychodzić z łóżka.
2
i 4 mogę już skreślić. 1 sama do mnie przyszła w postaci tego napompowanego
testosteronem imbecyla, a 3 zamierzam złamać dziś wieczorem. Wniosek: należy
niezwłocznie skreślić całą listę.
- Możemy skończyć tą
bezsensowną dyskusje? - zapytała, także wstając i badawczo lustrując jego postać.
- Ależ oczywiście Pani
doktor. Jeszcze jedna sprawa, właściwie...rada
Nie
mogę się doczekać.
-
Słucham.
- Proszę uprzejmie następnym
razem lepiej sobie dobierać dilerów. Zbytnio nie orientuję się w tym szpitalno
- narkotykowym obiegu, ale sądzę iż można znaleźć jakiś bardziej bezpiecznych,
a co najważniejsze dyskretniejszych sprzedawców. - Rudowłosa uśmiechnęła się
sztucznie w duchu żałując, że nacisnęła tę cholerną klamkę.
- To wszystko?
- Właściwie to nie - Andrzej
wesoło popatrzył na Consalidę starając się wybadać jej stan emocjonalny. Po upływie
kilku sekund, widząc, że udało mu się dostatecznie ja rozzłościć wypalił:
- Czy zechciałaby Pani ze
mną dzisiaj operować? Tętniak tętnicy szyjnej powstały najprawdopodobniej w skutek
miażdżycy, na którą zresztą ten pacjent choruje od lat. Widoczne objawy
neurologiczne i zatorowość...to jak? - Andrzej z wyczekiwaniem spoglądał na
niezmiernie zdziwioną lekarkę. W tym momencie oczy Wiktorii zrobiły się
ogromne niczym dwa spodki co niepomierne ucieszyło Andrzeja albowiem gdzieś
już kiedyś widział to spojrzenie.
- Ja? na asyście? z
Panem?...na jednej sali? - zdołała wydukać zbyt zaskoczona by skomentować to w
jakiś bardziej wykwinty sposób.
- A co panią w tym tak dziwi
Pani Wiktorio? - nastała cisza przerywana jedynie odgłosami kroków
nadbiegających z szpitalnego korytarza. Rudowłosa lustrowała profesora
badawczym spojrzeniem starając się znaleźć
szczegół, choćby mały detal w całej jego postaci, który utwierdziłby ją w tym iż ewidentnie profesor sobie żartuje. Nie znalazłszy go jednak rzekła:
- Ale panu profesorowi
chodzi o asystę czyli taką czynność, w której nie trzyma się haków ? - drążyła
dalej
- Słowo asysta rozumie się
samo przez się pani doktor - uśmiechnął się serdecznie.
-
Aha...
ale jest Pan profesor świadomy iż pańska reputacja może zostać, że tak powiem
nadwątlona? Ja i Pan na jednej sali operacyjnej?Ja i Pan ...współpracujący? Tego jeszcze nie było -
skwitowała poważnie, w duchu jednak odczuwając jakieś dziwnie serdeczne uczucie
do tego człowieka. Profesor nie tylko był przystojnym mężczyzną (oczywiście na doktor Consalidę nie działały jego uroki) ale okazało
się, że posiadał jakiś "niedobitek" ludzki cech. Teraz to uśmiechnął się do
Wiktorii tak ciepło i ujmująco iż sama lekarka z trudem hamowała się by nie
odpowiedzieć mu tym samym. Cała żywość i sympatyczność jego postaci uderzyła
Consalidę bowiem nigdy nie spodziewała się, że w istocie takie cechy dostrzeże
u samego profesora.
- Pani Wiktorio to zrobimy
tak: ja schowam panią za pazuchą mojej marynarki i jakoś przemycę na sale
operacyjną, tak aby nikt nie zauważył - zaproponował sympatycznie, poprawiając
swój nieskazitelnie bordowy krawat -Wiktoria na te słowa uśmiechnęła się
nieznacznie, kiwając ze zdziwieniem głową:
- Doprawdy ma Pan tak dużą
marynarkę?
- Mogę mieć .
Ola
Hahahahahahahhaha. Świetne!!! Kocham to!! Falkowicz zakochany sam w sobie i te wszystkie cięte riposty. Genialne!
OdpowiedzUsuńJa nie mogę ! Co tu pisać ! To było coś ! Nie jestem w stanie ! Emocje wzięły górę ! TO JEST ARCYDZIEŁO !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Skomentuję później !!!!!!!!!!!!!!!! CUDO !!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńJa pierdziele te wszystkie teksty Falka i sióstr Schulz mnie rozwaliły XDD Andrzejek zakochany w swej nieskazitelnej postaci!!!! I do tego dochodzi ta ostatnia scena w gabinecie Falka:)) No ja walę.. Nie mogę się już doczekać Nexxxxxxxxxxxxta
OdpowiedzUsuńFlorentyna
Warto było czekać <3 Jak zwykle przecudne ;3 Jak wy to piszecie, że tak inteligentnie, a zarazem zabawnie. Czekam na next ;D
OdpowiedzUsuńJezu kocham wasze opowiadanie *,* Falkowicz jest taki prawdziwy i zabawny że nie da się go nie kochać <3 Ostatnia scena mega <33 Czekam na nexta ;*
OdpowiedzUsuń