poniedziałek, 19 maja 2014

VIII "Antybiotyk i bakteria"

W myśl tęgich głów świata, przyczyna rodzi skutek.  Na nasze życie składa się zlepek zdarzeń ze sobą powiązanych, z których jedne,  będąc przyczyną, wyzwalają często niezwykle tragiczny skutek. O ironio świata, najczęściej takie sytuacje, które brutalnie staramy się wyrzucić z głowy , zostają w niej na przekór wszystkiemu, odciskając złośliwie swoje piętno.  Owe tragiczne przyczyny  zaległy się w duszy i umyśle Wiktorii dając jej jedną z najważniejszych życiowych lekcji.
1.Nie myśleć o rosnących przede mną skutkach.
2.Unikać mężczyzn...unikać mężczyzn - szefów.
3.Przejść na dożywotnią dietę anty-cukierkową.
4.Nie wychodzić z łóżka.
Tak wiec doktor Consalida postanowiła skrupulatnie podporządkować się tej uprzednio stworzonej liście. Poczynając od momentu powrotu do całkowitej świadomości, Ruda od bitych 5 godzin spoczywała pod połacią swojej bordowej pościeli. Z niezwykle dobrą pogoda za oknem sobie poradziła, zaciągając wszystkie zasłony. Telefon komórkowy wyłączyła, wszystkie wyroby cukierkopodobne wywaliła, drzwi zatrząsnęła. Pech jednak nie pozwolił drzwi zamknąć bowiem klucz jakoby "zaginął w locie". Pozostał jeszcze jeden problem  w postaci oddziału szturmowego serdecznych przyjaciół, którzy wzięli sobie za punkt honoru zdusić jej plany w zarodku.
 - Wiki, to jest już śmieszne, wstawaj, - Agata ze współczuciem patrzyła na kształtującą się przed nią bordową masę, spod której nieśmiało wystawały liczne kosmyki rudych włosów.
- Nie Agata, to nie jest śmieszne, to jest tragiczne. - bordowa masa przemówiła, trzęsąc się przy tym niemiłosiernie co pozwoliło domyślić się Woźnickiej, że jegomość pod kołdrą zmienił swoją pozycje obkręcając się na drugi bok.
- Czyli nie idziesz dzisiaj do pracy? - Agata przysiadła na skraju łóżka wpatrując się z napięciem w prowizoryczny namiot Consalidy.
- Nie
- A masz zamiar kiedyś tam pójść?
- Nie.....no chyba że złożyć wymówienie.
- Rozumiem - blondynka westchnęła łagodnie po czym wstała i rzekła:
- Widzę, że po dobroci nie można, a więc ....- gwałtownie pociągnęła i zrzuciła na podłogę kołdrę, odsłaniając przy tym ułożona w pozycji zarodkowej Wiktorie - DO ŁAZIENKI MARSZ!!! MASZ 15 MINUT I WYCHODZIMY DO PRACY.
- Cholera Agata, daj mi spokój - warknęła wściekle, zakrywając głowę poduszką
- BEZ DYSKUSJI ! Co się z Tobą w ogóle dzieje ? Zwykle twarda, radząca sobie z każdym problem pani chirurg, a dzisiaj zraniona mała dziewczynka. - Woźnicka postanowiła prowadzić pertraktacje inaczej, licząc, że w głębi duszy przyjaciółki zostały jeszcze jakieś pokłady ambicji i woli walki - Przecież nie stała się jakaś wielka tragedia, ludzie znajdą sobie nowy obiekt plotek, ty jak mówiłaś poważnie zastanawiasz się nad kardiochirurgią, a więc czeka cię bardzo dużo pracy i fajnych operacji z Schultz. Pomyśl o tym, zamiast przejmować się głupotami -  Na wspomnienie pani profesor, Wiktoria jeszcze bardziej się podkuliła, w myślach analizując swoje żałosne położenie i myśląc jak by tu cichaczem zgładzić Falkowicza. Zabije gada pomyślała przypominając sobie ciąg zdarzeń w ich wykonaniu , które niezwykle klarownie wytłumaczył jej Adam z Agatą gdy tylko LSD przestało działać - miał czelność pozwolić mi rozpiąć mu koszulę,  pozwolił siąść na nim okrakiem......uśmiechał się...najwidoczniej dobrze się bawił.
 Nagle Wiktoria gwałtownie poderwał się z łóżka, patrząc spode łba na przyjaciółkę - Daj mi 10 minut - po czym ruszyła w stronę łazienki. Będąc w drzwiach obróciła sie i warknęła:
- Siedziałam na nim okrakiem....okrakiem do cholery!
Życie jest niesprawiedliwe.
v   
- Siedziała na mnie okrakiem, czy ty rozumiesz co do Ciebie mówię? Okrakiem ! - uśmiechnięty od ucha do ucha Andrzej, od minuty opowiadał Annie o tym co wydarzyło się dnia wczorajszego. Gestykulował przy tym żywo rekami, a w jego oczach tańczyły wesołe ogniki co tylko utwierdziło Anne w przekonaniu iż w istocie analogia do małego chłopca w przypadku Andrzeja nie jest taka niewłaściwa. Wystarczy dać mu małą zabawkę, by pochłonęła całą jego uwagę i uczyniła go bez wątpienia " dzieckiem szczęśliwym" . A to, że w jego przypadku owymi"zabawkami" były kobiety to inna kwestia - Okrakiem!! Czy ty mnie w ogóle słuchasz? ONA-SIADŁA-NA-MNIE-OKRAKIEM - wydukał rozbawiony uważnie obserwując stojącą przy lustrze w jego łazience Annę. Pani profesor właśnie upinała swoje blond  włosy w charakterystycznego dla siebie eleganckiego koka, słuchając słów chirurga  z powszechnym wyrazem politowania na twarzy:
- Tak mój drogi, wiem co to jest przysłowiowy "okrak". Zrozumiałam Twój wywód za pierwszym razem. Drugi raz tylko mnie utwierdził w przekonaniu iż dogłębnie pojęłam to co do mnie mówisz, trzeci już, uważam był niepotrzebny, a czwarty raz definitywnie irytujący - westchnęła subtelnie wpatrując sie w swoje odbicie w lustrze - Biedna dziewczyna...i jak zwykle musiała trafić właśnie na Ciebie.. - pani profesor pokręciła głową z niedowierzaniem biorąc stojący przy umywalce tusz do rzęs po czym zaczęła wykonywanie swojego stałego, podkreślającego jej  niezwykłą urodę, makijażu.
- Biedna? Powiedziałbym raczej, że szczęściara - uśmiechnął się figlarnie podchodząc bliżej i stając obok niej - Kotku, zapewniam cię, że wiele kobiet chciałoby być na jej miejscu  
W tym momencie szminka Anny zastygła w jej ręku zanim jeszcze zdołała spełnić swoją powinność, w postaci nadania krwistego koloru pięknym, kształtnym wargom profesor Schultz. Po chwili namysłu odłożyła ją na puste miejsce obok umywalki i z niedowierzaniem popatrzyła na Andrzeja - Doprawdy, ale z ciebie narcyz.
- Niezwykle przystojny narcyz - objął ją w pasie i delikatnie pocałował w policzek  - Przyznaj się, że gdybym nie miał "takiej prezencji " to raczej nie zwróciłabyś na mnie uwagi. A cóż, natura oprócz niezwykłego intelektu obdarzyła mnie również niebywałą urodą.
- Która w połączeniu z twoim wybitnym zadufaniem daje głupotę do potęgi n - odparła chłodno po czym krótko i niezwykle poważnie spojrzała na Andrzeja. To wystarczyło aby nabrał podejrzeń bowiem Anna bez swojej codziennej , tak uroczej ironiczności, to bez wątpienia nie Anna.
- Coś się stało? - zapytał starając sie aby jego ton był na tyle poważny aby nie pomyślała, że dalej stroi sobie żarty.
- Właściwie to nic ...- zaczęła niepewnie biorąc ponownie szminkę do reki.
- Ale? Anno.?
- Ale Mary przyjeżdża - stwierdziła krótko teraz już nie patrząc na Andrzeja. Na tą wiadomość wzniósł wymownie oczy ku niebu:
- I tak to nasze szczęście zostało przerwane przez nadchodzące plagi egipskie. 
Marianna Strzekocka,  starsza siostra Anny była w istocie osobą, którą Andrzej darzył szczególnym uczuciem i wcale nie będzie przesadą stwierdzenie iż ten afekt działał z wzajemnością. Jeśli relacje jakie panują pomiędzy profesorem Falkowiczem a profesor Schultz można określić jako dziwne i niejednoznaczne, tak w przypadku jego stosunków z Mary sprawa była prosta. Funkcjonują względem siebie jak mocny antybiotyk i  niezwykle zjadliwa bakteria - z jednej strony wykazują do siebie powinowactwo, z drugiej owy stosunek jest bezdyskusyjnie antagonistyczny, a to od sytuacji zależy kto w danym momencie gra antybiotyk a kto bakterie.
- Postarasz się być miły? - zapytała zrezygnowana i tak wiedząc jak to się dalej potoczy.
- Ja zawsze jestem miły - zapewnił, teraz już kpiąco salutując przed nią. Gdy Anna, poznała Mary z Andrzejem, a było to jeszcze w okresie studiów, przez kilka dobrych lat łudziła się że ich stosunki w jakiś sposób się ocieplą .Bezsprzecznie byli dwojgiem ludzi, których tak bardzo kochała i na których jej zależało  I tym sposobem ciągle dążyła do tego aby w pewien sposób sie polubili...a przynajmniej zaakceptowali. Skutki tych działań były jednakowoż odwrotne bowiem z roku na rok ich wzajemna niechęć stopniowo  przechodziła w wrogość by następnie przejść w skrajną nienawiść połączoną z prostacką arogancją i cynizmem. To jak uczyć mysz latać ...niezwykle zabawna sprawa acz zabójcza i bezsensowna zarazem. A więc po 10 latach, dała spokój owej myszy, pilnując tylko aby w czasie ich wybuchowych spotkań nie doszło do rękoczynów. A często było niezwykle blisko.
- Kiedy przyfrunie na tej swojej miotle? - jego usta wykrzywiły się w niezwykle złośliwym uśmiechu co pozwoliło domyślić się Annie iż w myślach już konstruuje plan przyjaznych negocjacji z nadchodzącą bakterią
-Za 2 dni, ma zatrzymać się w Inglocie na Miłej
-Nie mogę się doczekać - podszedł do lustra i zaczął jedną ręką przeczesywać włosy by następnie zacząć poprawiać swój bordowy krawat.
-Uważaj bo jeszcze się w sobie zakochasz - stwierdziła ironicznie widząc jego śmiałe poczynania.
- Za późno moja droga, za późno.
v   
Gdy Marry Strzekocka weszła do pokoju lekarskiego, życie Andrzeja nagle spowiły ogromne chmury gradowe, a świat ostatnio tak kolorowy przybrał barwę czerni. Owe szczęście z widoku upragnionego przyjaciela podzielała także Mary albowiem w tym momencie popatrzyła na Andrzeja jak na najbardziej zjadliwą dwoinkę rzeżączki. A wybór rodzaju bakterii bezdyskusyjnie nie był tu przypadkowy.
Marry, będąc już dawno po 50, była wysoką i niezwykle szczupłą brunetką. Miała pociągłą twarz o bladej tak jak Anna cerze. Swoje ciemne włosy spinała w luźny artystyczny kok spod którego wystawało zawsze kilka niereformowalnych kosmyków, a uszy z przyrośniętymi płatkami zawsze ozdabiała dużymi kolczykami od Diora. Jak mówiło wielu, na swoje lata wcale nie wyglądała, a jej rozkloszowana, prosta, czarna sukienka tylko podkreślają niewątpliwie zgrabną talie. Chociaż urodą ewidentnie ustępowała siostrze, spokojnie można by stwierdzić iż jest osobą ładną i niezwykle urokliwą. Na świecie chodził tylko jeden osobnik, który nie podzielał tego zdania, a był nim sam pan profesor. Dla niego siostra Anny była tylko starym, obwisłym koniem, o zbyt dużym uzębieniu i wyłupiastych gałach, uwydatnionych jeszcze przez tak często noszone przez nią czarne lenonki. Dzisiaj jednak ich nie miała, preferując założenie raczej soczewek, co szczerze zasmuciło Andrzeja albowiem w duchu już formułował pierwsze komentarz pod adresem kobiety i jej nadmierne" szerokiego spojrzenia". Zamiast tego rzekł:
- Ach, witaj, przyleciałaś na kolejny zlot czarownic? - wyszczerzył się szeroko ignorując mordercze spojrzenie Anny. Mary, lustrując wzrokiem Falkowicza niczym najbardziej wstrętnego robala odparła:
- Falkowicz A ty jeszcze tutaj? U nas w Nowym Yorku, wczoraj zaczęły się parady osób uzależnionych od seksu i innych cielesnych używek. Byłam niemal pewna, że przewodzisz jakieś wyuzdanej grupce - spojrzała na niego wyzywająco. Falkowicz to było jedyne określenie jakie było w stanie wymówić zwracając się do chirurga. Nigdy jeszcze się nie zdarzyło by kobieta zachowała się "ponad to" i nazwała pana profesora po imieniu. W związku z tym on także nie zamierzał się zachowywać ponad to i przy każdej okazji drażnił ją przezwiskiem, którego ona tak nienawidziła.
- Maniu, naprawdę? To piknik dla podstarzałych dziewic na Wall Street już dobiegł końca? Jak było? opowiadaj.
- Widzę, że już się przywitaliście -mruknęła Anna pod nosem, podchodząc i serdecznie uściskując siostrę - Jak Ci minął lot. Jak samopoczucie?
- Lot niezwykle dobrze. Samopoczucie miałam niemal wyśmienite, ale jak się pewnie domyślasz, Z PEWNYCH POWODÓW trochę się pogorszyło - Marianna ostentacyjnie spojrzała na Andrzeja, który teraz niczym mały rozwydrzony chłopczyk bawił się długopisem. Swoim zachowaniem jasno i klarownie dawał Mary krótki komunikat - Wszystko lepsze od patrzenia na Ciebie. Kobieta jednak nie pozostawała mu dłużna i postanowiła traktować go jak powietrze. Niezwykle zanieczyszczone i zasmrodzone powietrze.
Widząc te prymitywne, nieme utarczki, Anna wzniosła wymownie oczy ku niebu i ważąc każde kolejne słowo ,wycedziła wściekle:
- Nie do wiary. Każde z was jest już po 40.....
- Mania jest już po 50 - wtrącił rozbawiony
- Zamilcz jak ja mówię - syknęła wściekle
- Przepraszam kotku, przepraszam - bąknął w obronnym geście wyciągając przepraszająco rękę.
- Jesteście już DAWNO po 40 a zachowujecie się jak małe dzieci. Traktujecie siebie nawzajem w sposób, który mnie nawet ciężko określić. To już nawet nie jest niechęć! To jawny prostacyzm i arogancja. Wasze wzajemnie podejście do siebie jest odrażające. Wy jesteście odrażający! Mało tego, powiem wam więcej - z każdym kolejnym słowem, Anna podnosiła swój głos o te kilka decybeli. A właściwie o kilkanaście - z wami razem nie da się przebywać bo to jest niemal nie do wytrzymania. Wy TYM zarażacie wszystkich dookoła.....
- Jeśli ktoś tu czymkolwiek zaraża to Falkowicz chorobą weneryczną - Marry skwitowała krótko, uśmiechając się jadowicie.
- Zamknij się Mary
- Oczywiście, już się zamykam.
- Czy wy potraficie zwracając się do siebie choćby z odrobiną kultury? - zapytała błagalnie patrząc to na jedno to na drugie. Na to spojrzenie Andrzej uśmiechnął się tkliwie po czym zwrócił się do Mary:
- Marianno moja droga, a jak tam Ci twoi już-prawie-nie-małżonkowie? - na te słowa brunetka popatrzyła na niego spode łba. Mary będąc adwokatem w Nowym Yorku i specjalizując się w sprawach rozwodowych, posiadała ogromną teoretyczną wiedzę w kwestii instytucji małżeństwa. Gorzej natomiast było z praktyką, co niebywale przy każdej okazji było jej wypominane przez szanownego pana profesora.
- Co ja Ci będę mówić jak ty w tym temacie zatrzymałeś się na etapie piaskownicy - i rzeczywiście profesor Falkowicz w tym aspekcie nie grzeszył wiedzą bowiem uważał iż ślub w kasynie w Las Vegas jest równie ważny, co powiedzenie sobie sakramentalnego: tak w bardziej kulturalnym miejscu. Wszystko to zależy od spojrzenia na to zagadnienie. A tak jak we wszystkich innych tematach i tu ich opinie i osądy były całkowicie odmienne.
- A może upolowałaś w końcu jakiegoś zdesperowanego rozwodnika? - zagaił, wygodnie rozsiadając się na stojącej w centralnej części pokoju, kanapie.
- Dosyć tego. Mam was dość. Ja i Mary idziemy do bufetu napić się kawy a ty zostajesz tutaj. Im dalej będziecie od siebie, tym lepiej dla wszystkich - po tych słowach Anna wzięła siostrę pod rękę i z siłą niebywałą jak na swoją delikatną kobiecą budowę, pociągnęła ją w kierunku drzwi.
v   
Drzwi to niebywale interesująca sprawa, normalnie temat rzeka. Mamy tyle rodzai  drzwi , że normalnemu człowiekowi nie sposób tego spamiętać : zawiasowe, obrotowe, wahadłowe, rolowane itd, itd....lista ta jest długa, a jedyną istotą w pełni pamiętającą wszelkie te drobnostki jest sam ślusarz....no i jeszcze sprzedawca w sklepie meblowym, ale on się tu nie liczy. Wraz z rozwojem ślusarstwa na rynek wprowadzane są nowe udogodnienia, które dodając nieco animuszu, nie wnoszą nic do funkcjonalności owego przedmiotu. Drzwi będą drzwiami gdy się będą zamykać i otwierać, ot co. Reszta to już betka.
Te owe "betki" jednak niejednego mogą doprowadzić do anielskiego zachwytu bo gdy drzwi ładny kolor mają, klameczka ładny kształt posiada, a jeszcze kołatka na centralnej części jest zamocowana, to spokojnie można powiedzieć, że stan Nirwany został osiągnięty.
Wiktorii jednakowoż daleko było do tego stanu, a owe drzwi przed którymi stała wydawały jej się tak wysoce irytujące, iż powstrzymanie twarzy od grymasu obrzydzenia, graniczyło z cudem. Całe wykonane były z litego dębu o poprzecznych pręgach, nadających im tego właśnie wcześniej nadmienionego animuszu. Klamka prosta, skromna i szorstka w zamierzeniu także zachęcała ludność do kontaktu, toteż Wiktoria szczerze dziwiła się sobie w duchu, jak mogą się takie drzwi nie podobać.
 I wtedy to w mgnieniu oka przypomniała sobie, czytając umocowaną na nich centralnie plakietkę:
Prof. dr.hab. Andrzej Falkowicz - ordynator chirurgii
A więc bezsprzecznie dobra ślusarska robota poszła na marne.
Tak, to wszystko wyjaśnia. Te drzwi są wkurzające, tak jak ich właściciel....albo inaczej: one są tak wkurzające bowiem mają TAKIEGO właściciela. Na jedno wychodzi.....Dobra, wchodzę......
I już niemal dotykała klamki, gdy nagle jakby porażona jakimś wewnętrznym impulsem, wycofała rękę. Wejść albo nie wejść, o to jest pytanie? Rozejrzała się w prawo i lewo, lustrując korytarz po obu stronach i dostrzegając strażników w postaci Adama i Agaty. Stali wyprostowani, naprężeni niczym dwie, współgrające ze sobą struny, jedno w jednych ,drugie w drugich drzwiach, pilnując aby czasem nie uciekła i tym samym skazując ją na wybór tej dębowej alternatywy. Co to za alternatywa, jak jest jedyna? Szlag by ich trafił.... Popatrzyła wściekle na przyjaciół , którzy stojąc, niewzruszenie dawali jej nieme sygnały do rozpoczęcia szturmu na gabinet Falkowicza. Jej dzień rozpoczął się naprawdę szczęśliwie gdyż od razu po wejściu na odział, lekarka dowiedziała się iż szanowny ordynator wzywa ją na rozmowę. A każdy wie, że ordynatowi się nie odmawia. Dobra, wchodzę....
Zapukała do drzwi.
- Proszę - rozległ się męski głos , po czym Wiktoria nieśmiało weszła do gabinetu. Falkowicz siedział na swoich skórzanym fotelu, nonszalancko krzyżując ręce na piersi . Na widok lekarki jego usta przybrały kształt półksiężyca co nadało twarzy profesora wyraz niemal groteskowy.
- Dzień dobry - wychrypiała, sama nie poznając swojego własnego głosu.
- A dzień dobry pani doktor, dzień dobry. Proszę usiąść - wskazał ręką stojące naprzeciwko niego krzesło. Dębowe krzesło. Niech to szlag! Nagle profesor podniósł się gwałtownie zanim Consalida zdołała zając miejsce na krześle i rzekł:
- Chyba, że woli pani biurko, tak jak ostatnio - i wyszczerzył się tak szeroko, że ruda mogła w pełni podziwiać jego śnieżnobiałe uzębienie. Doprawdy jaki ty jesteś zabawny Andrzeju.
- Nie dziękuję, dzisiaj jednak wolę krzesło - skwitowała szorstko
- Szkoda, wielka szkoda - ponownie zajął swoje miejsce za biurkiem. - A więc jak się pani czuje?
Wiktoria zaskoczona owym pytaniem spojrzała tylko pobieżnie na profesora i zaraz to odwróciła wzrok by czasem nie wystawiać całej swojej osoby na sprowokowanie. W przypadku doktor Consalidy i profesora Falkowicza wystarczyła tylko mała iskierka by zapłon był niemal natychmiastowy a pożar skutkiem tego ogromny.
- Pyta mnie Pan o moje samopoczucie psychiczne czy fizyczne? - zapytała rezolutnie, dumnie unosząc głowę by pokazać iż w całej tej sytuacji nie czuję się ofiarą i nie będzie się z czegokolwiek tłumaczyć Co to to nie. Przychodzę bo mnie wezwał. ot co.
- I takie i takie. Interesuje mnie czy wszystko z Panią w porządku po.....ehem ostatnich ekscesach. - Andrzej mimowolnie uśmiechnął się widząc tą uroczą butność w oczach Wiktorii.
A wygląda jakby wszystko było ze mną w porządku?
- Fizycznie czuje się bardzo dobrze, natomiast moje samopoczucie psychiczne pozostawia wiele do życzenia....
- Moje Pani doktor jest ostatnio wyśmienite- wydukał rozbawiony rozprostowując nogi na swoim skórzanym fotelu.
- Domyślam się - wycedziła jadowicie teraz to gromiąc go morderczym spojrzeniem - Panie profesorze....
- Tak pani doktor?
- Nie bawmy się w jakieś słowne gierki. Jeśli ma Pan mi coś do powiedzenia to słucham uprzejmie, a jeśli nie to pozwoli mi Pan zająć się swoimi sprawami - ze słów lekarki bił wyraźny chłód i upór toteż pan profesor postanowił przejść do rzeczy
- A więc spokojnie....wybaczam Pani -  Falkowicz przybrał dobroduszną maskę i niczym łaskawa matka witająca swoje marnotrawne dzieci, rozłożył szeroko ręce.
Nie no, teraz to utłukę tego gada.
- Ekhem....słucham? - ton oburzenia odbił się od ścian gabinetu rozbrzmiewając w uszach Andrzeja i bez wątpienia dając mu ogromna satysfakcje. Domniemany cel został już prawie osiągnięty. Chirurg kontynuował widząc, że Wiktoria w wyniku niepomiernego zaskoczenia nie skleci kolejnego, nawet prostego zdania.
- Wybaczam Pani...tamto zajście oczywiście. Jak by nie patrzeć to w sumie naturalne. Zrobiła Pani to na co miała pani ochotę od tak długiego czasu, a tylko moralne wątpliwości i brak odwagi uniemożliwiały realizacje tego celu. Na szczęście jednak w porę przyszło lekarstwo w postaci LSD - wstał i bezceremonialnie włożył ręce do kieszeni z wyraźnym rozbawieniem obserwując teraz już wrzącą z wściekłości Consalide - W skrócie pani zachowanie można wytłumaczyć działaniem narkotyku, ale dobrze wiemy ,że podłoże tego czynu było całkiem inne - Andrzej zawadiacko spojrzał na Wiktorie w duchu odnosząc dzisiaj kolejne zwycięstwo. Jeśli doktor Manuela Consalida kiedykolwiek miała ochotę dokonać brutalnego mordu na homo sapiens (sapiens?) to właśnie teraz. Po chwili jednak się opanowała i ważąc każde kolejne słowo rzekła:
- Doprawdy panie ordynatorze, wysokie ma pan mniemanie o sobie. Czy czuje się pan tak niepewnie w sferze swojej atrakcyjności i seksualności iż musi Pan na każdym kroku przypominać kobietom o swojej aparycji ?
Bingo.
Na te słowa Andrzej potarł swawolnie swój podbródek i rzekł:
- Ja pani Wiktorio? Niepewnie? W sferze swojej prezencji i atrakcyjności? Naprawdę pani tak uważa? 
Nie uważała. Mogła nie znosić pana profesora a mimo to musiała przyznać iż mężczyzną był nad wyraz interesującym. W istocie stojąc tak nonszalancko , ubrany w swoją błękitną wykrochmaloną koszule i nieskazitelną aksamitną marynarkę , profesor bez wątpienia zachęcał płeć piękną do zawarcia z nim bardziej zażyłych znajomości. I on o tym doskonale wie. Jest świadomy tego jak działa na kobiety w tym szpitalu. Ale nie na mnie...co to to nie. Naraz to uśmiechnął się do niej dziwnie serdecznie przez co w kącikach jego ust ukazały się urocze dołeczki.
Urocze dołeczki? Cholera Consalida! Weź się w garść!
Wnet rudowłosa przypomniała sobie poranną myślową listę:
1. Nie myśleć o rosnących przede mną skutkach.
2. Unikać mężczyzn...unikać mężczyzn - szefów
3. Przejść na dożywotnia dietę anty-cukierkową
4. Nie wychodzić z łóżka.
2 i 4 mogę już skreślić. 1 sama do mnie przyszła w postaci tego napompowanego testosteronem imbecyla, a 3 zamierzam złamać dziś wieczorem. Wniosek: należy niezwłocznie skreślić całą listę.
- Możemy skończyć tą bezsensowną dyskusje? - zapytała, także wstając i badawczo lustrując jego postać.
- Ależ oczywiście Pani doktor. Jeszcze jedna sprawa, właściwie...rada
Nie mogę się doczekać.
- Słucham.
- Proszę uprzejmie następnym razem lepiej sobie dobierać dilerów. Zbytnio nie orientuję się w tym szpitalno - narkotykowym obiegu, ale sądzę iż można znaleźć jakiś bardziej bezpiecznych, a co najważniejsze dyskretniejszych sprzedawców. - Rudowłosa uśmiechnęła się sztucznie w duchu żałując, że nacisnęła tę cholerną klamkę.
- To wszystko?
- Właściwie to nie - Andrzej wesoło popatrzył na Consalidę starając się wybadać jej stan emocjonalny. Po upływie kilku sekund, widząc, że udało mu się dostatecznie ja rozzłościć wypalił:
- Czy zechciałaby Pani ze mną dzisiaj operować?  Tętniak tętnicy szyjnej powstały najprawdopodobniej w skutek  miażdżycy, na którą zresztą ten pacjent choruje od lat. Widoczne objawy neurologiczne i zatorowość...to jak? - Andrzej z wyczekiwaniem spoglądał na niezmiernie zdziwioną lekarkę. W tym momencie oczy Wiktorii zrobiły się ogromne niczym dwa spodki co niepomierne ucieszyło Andrzeja albowiem gdzieś już kiedyś widział to spojrzenie.
- Ja? na asyście? z Panem?...na jednej sali? - zdołała wydukać zbyt zaskoczona by skomentować to w jakiś bardziej wykwinty sposób.
- A co panią w tym tak dziwi Pani Wiktorio? - nastała cisza przerywana jedynie odgłosami kroków nadbiegających z szpitalnego korytarza. Rudowłosa lustrowała profesora badawczym spojrzeniem starając się znaleźć  szczegół, choćby mały detal w całej jego postaci, który utwierdziłby ją w tym iż ewidentnie profesor sobie żartuje. Nie znalazłszy go jednak rzekła:
- Ale panu profesorowi chodzi o asystę czyli taką czynność, w której nie trzyma się haków ? - drążyła dalej
- Słowo asysta rozumie się samo przez się pani doktor - uśmiechnął się serdecznie.
- Aha... ale jest Pan profesor świadomy iż pańska reputacja może zostać, że tak powiem nadwątlona? Ja i Pan na jednej sali operacyjnej?Ja i Pan ...współpracujący? Tego jeszcze nie było - skwitowała poważnie, w duchu jednak odczuwając jakieś dziwnie serdeczne uczucie do tego człowieka. Profesor nie tylko był przystojnym mężczyzną (oczywiście na doktor Consalidę nie działały jego uroki) ale okazało się, że posiadał jakiś "niedobitek" ludzki cech. Teraz to uśmiechnął się do Wiktorii tak ciepło i ujmująco iż sama lekarka z trudem hamowała się by nie odpowiedzieć mu tym samym. Cała żywość i sympatyczność jego postaci uderzyła Consalidę bowiem nigdy nie spodziewała się, że w istocie takie cechy dostrzeże u samego profesora.
- Pani Wiktorio to zrobimy tak: ja schowam panią za pazuchą mojej marynarki i jakoś przemycę na sale operacyjną, tak aby nikt nie zauważył - zaproponował sympatycznie, poprawiając swój nieskazitelnie bordowy krawat -Wiktoria na te słowa uśmiechnęła się nieznacznie, kiwając ze zdziwieniem głową:
- Doprawdy ma Pan tak dużą marynarkę?
- Mogę mieć .



Ola

5 komentarzy:

  1. Hahahahahahahhaha. Świetne!!! Kocham to!! Falkowicz zakochany sam w sobie i te wszystkie cięte riposty. Genialne!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja nie mogę ! Co tu pisać ! To było coś ! Nie jestem w stanie ! Emocje wzięły górę ! TO JEST ARCYDZIEŁO !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Skomentuję później !!!!!!!!!!!!!!!! CUDO !!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja pierdziele te wszystkie teksty Falka i sióstr Schulz mnie rozwaliły XDD Andrzejek zakochany w swej nieskazitelnej postaci!!!! I do tego dochodzi ta ostatnia scena w gabinecie Falka:)) No ja walę.. Nie mogę się już doczekać Nexxxxxxxxxxxxta
    Florentyna

    OdpowiedzUsuń
  4. Warto było czekać <3 Jak zwykle przecudne ;3 Jak wy to piszecie, że tak inteligentnie, a zarazem zabawnie. Czekam na next ;D

    OdpowiedzUsuń
  5. Jezu kocham wasze opowiadanie *,* Falkowicz jest taki prawdziwy i zabawny że nie da się go nie kochać <3 Ostatnia scena mega <33 Czekam na nexta ;*

    OdpowiedzUsuń