niedziela, 16 marca 2014

IV "Genialna sprzątaczka"

Przepraszamy za drobne opóźnienia, ale pojawił się problem natury technicznej. Tekst mimo ustawiania odstępów, marginesów itp ciągle nie chciał z nami współpracować mimo usilnych próśb i płaczów. Mogą pojawić się pewne graficzne błędy, ale mamy nadzieje, że nie będą one aż tak was raziły. Oczywiście zachęcamy do wyrażania opinii, co sądzicie o tej części. A teraz pozostaje życzyć milej lektury:)

Korytarz izby przyjęć już zdążył całkowicie opustoszeć po nocnych natarciach. Gdzieniegdzie tylko słychać było stukot butów  pielęgniarek przygotowujących się do kolejnego ,tym razem dziennego odparcia ataku. Bo to co działo się w nocy nie można nazwać niczym innym, jak tylko nocnym rozbojem.
Anna siedziała w gabinecie lekarskim  dopisując adnotacje do kart pacjentów. Przeżyła tą noc, a to już sukces. Nie marzyła o niczym innym jak tylko o gorącej kąpieli i ciepłym łóżku. Spojrzała na wiszący zegar ścienny. Była 6:02. Jeszcze tylko 1 godzina pomyślała masując skronie.
-Hej... jak tam? Słyszałem, że miałaś ciężką nockę?  Kawy? - wchodzący Krajewski swoje kroki skierował od razu w stronę stojącego na ladzie ekspresu . Oderwała głowę znad papierów.
-To byłaby już moja 3...  nie,dzięki. Poza tym w nocy nie brakowało mi adrenaliny. Powiedziałbym raczej, że byłam nadmiernie pobudzona.
-No tak... słyszałem, że mieliście natłok.- pokiwał głową wsypując kawę do młynka.
-To zabawne, że najwięcej amputacji kończyn zdarza sie o zmroku.- przeciągnęła sie na krześle - Wyobraź sobie, że koło 2 w nocy mieliśmy mężczyznę, który przyszedł z palcem w roztworze soli fizjologicznej. Oczywiście z palcem w słoiku.- dodała widząc jego zdziwienie- Prosił czy nie moglibyśmy go przyszyć.-roześmiała się- Istna komedia. 
Krajewski uśmiechnął się opierając o  ladę. Zawsze niezwykle szanował Annę. Nie tylko dlatego, że uważał ją za wyśmienitego specjalistę. Wiedział, że jest ona jedną z tych nielicznych kobiet, które potrafią trzymać w ryzach niemal cały świat. Jedyna kobieta która potrafiła w ryzach trzymać jego brata.
-Wiesz może gdzie jest mój szanowny brat? Za 30 minut zaczyna dyżur. Powinien już tu być.- spojrzał na zegarek- Mamy planowego tętniaka aorty o 9:00.
-Przypuszczam, że trzeźwieje. W nocy znowu poszedł do tego swojego klubu jazzowego.
-I nie zabrał mnie ze sobą? Własnego brata?
-Ja tam się cieszę. Jeden Baran na wolności to same problemy, a co dopiero dwóch.- wywróciła oczami uśmiechając się. Wróciła do wypełniania papierów. Krajewski wygodnie rozsiadł się na kanapie, delektując sie swoją ulubioną latte macchiato. Zadzwonił telefon komórkowy. Odebrała po drugim sygnale.
-Anna Schultz... słucham?
-Dzień dobry... starszy komisarz Piotr Borowski z komendy głównej miasta stołecznego Warszawa. Dzwonię do Pani ponieważ poinformowano nas, że w razie wypadku czy innego incydentu to Pani ma być informowana w sprawie pana Andrzeja Falkowicza.
-Proszę mi najpierw powiedzieć czy żyje.- jęknęła zrezygnowana. Zaintrygowany Adam podniósł się kanapy.No tak... i cały misterny plan dnia spalił na panewce.
-Ależ jak najbardziej droga Pani. Został zatrzymany za znaczne przekroczenie dozwolonej prędkości na drodze krajowej nr. 5.- odezwał się basowy głos w telefonie.
-To chyba nie jest takie straszne przestępstwo. Nie wystarczyłby sam mandat?
-Normalnie wystarczyłby, ale biorąc pod uwagę okoliczności...
-Jakie okoliczności?- przerwała mu.
-Pan Falkowicz miał ponad 1 promil alkoholu we krwi. Do tego prowadził swój samochód z prędkością 200 km/ h przy ograniczeniu do 100 km.- westchnął znużony.
-Gdzie on teraz jest?- potarła zmęczone oczy.
-W celi na komendzie głównej. Odebrano mu już prawo jazdy i zarekwirowano samochód. Postawione zarzuty już Pani zna.
-Dobrze, będę za niecałą godzinę.- rozłączyła się. Z frustracją rzuciła telefon na biurko.
-Co jest? Krajewski pochylił się nad lekarką opierając ręce o szpitalne biurko.
-Zatrzymali go za prowadzenie pojazdu pod wpływem alkoholu.- wstała z krzesła- A ja, jak zwykle, muszę mu ratować tyłek.
Pospiesznie założyła płaszcz i trzaskając drzwiami wyszła z pokoju.

v   

Mówią, ze dobór naturalny preferuje osobniki wyłącznie o najkorzystniejszych cechach. Patrząc na Falkowicza, po raz kolejny utwierdziła się w przekonaniu, że biologia także płata figle.
Siedział w kącie wieloosobowej celi, przygarbiony, z głową wspartą na rękach. Jego błękitna koszula była umazana  jakąś zieloną, mazistą substancją, o której pochodzeniu Anna wolała nie myśleć. Spodnie wcześniej uprasowane w równe kanty, teraz były całe pogniecione. O marynarce lepiej nie wspominać. Uprzednio szara, teraz  była już czarna.Na widok Anny gwałtownie poderwał się z miejsca.
-Jesteś... dzięki Bogu.- podszedł do wejścia łapiąc za metalowe pręty.
-Gdyby głupota miała skrzydła latałbyś niczym gołębica.- zgromiła go chłodnym spojrzeniem.
-Gołębica… a to dobre jest.- Profesor uśmiechnął się głupkowato, ale natychmiast opanował się pod morderczym spojrzeniem Anny. Mundurowy podszedł i otworzył drzwi celi wypuszczając chirurga. Kobieta, ruszyła żwawo korytarzem, nawet na niego nie spojrzawszy. Podążył za nią, starając się dotrzymać jej kroku.
-O 9 mam planową operację z Adamem...
-Trzeba było o tym myśleć wcześniej. Fuj, jak ty cuchniesz.- jej usta wykrzywiły się w niemym grymasie, gdy dotarł do niej okropny, intensywny zapach.
Wyszli na oświetlony promieniami słońca policyjny parking.
-Jakiś chory psychicznie mężczyzna nasikał na podłogę...- stwierdził spokojnie pocierając ręką kilkudniowy zarost.- Muszę zadzwonić do mojego adwokata...
-Już dzwoniłam. Przez twoją głupotę operacja jest przesunięta na jutro… albo pojutrze, to zależy kiedy odpowiednio wytrzeźwiejesz. A teraz wsiadaj do samochodu.- otworzyła  drzwi swojego volvo.
-Maleńka moja, co ja bym bez ciebie zrobił?- wyszczerzył zęby. Wsiedli do samochodu. W tym właśnie momencie niezmierzone pokłady cierpliwości Anny uległy wyczerpaniu.
-Ku*wa Andrzej, masz lat ponad 40, wyglądasz na 30, myślisz, że masz niespełna 20, a zachowujesz się jakbyś miał 10!  
-Anno,- zaczął poważnym tonem- myślałem, że twoje usteczka są nieskalane słownictwem rodem z rynsztoku.
Andrzej wpatrywał się przez moment na wściekłą Annę. Po chwili, obdarzył ją jednym ze swoich najbardziej czarujących uśmiechów, chcąc ją udobruchać. Kobieta spojrzała na niego jedynie z politowaniem. Westchnął:
-No cóż, nie wyszło.

v   

Każda kobieta na pewnym etapie swojego życia odczuwa instynkt macierzyński. Jedne mocniej, drugie mniej, ale jednak każda. I chociaż zdania są sporne na ten temat, jest to wpisane w kobiecą naturę. Może się tak jednak zdarzyć, że instynkt ten będzie skierowany nie do własnego dziecka, ale do osobnika, który ze względu na swoje nieprzystosowanie do życia społecznego, powoduje wyzwolenie u płci pięknej opiekuńczych odruchów. Takim właśnie osobnikiem był Andrzej.
Stojąc w kącie jego przestronnej łazienki i obserwując go, Anna zrozumiała dlaczego nigdy nie odczuwała potrzeby posiadania własnego potomstwa. No bo po co? Kiedy trzeba, on uosabiał wszelkie cechy małego chłopca. No dobrze, wyrośniętego chłopca. Oto przykład bezkresnej niedojrzałości połączonej z głupotą.                                                          
Siedząc, a właściwie półleżąc od 3 godzin, był trwale połączony z sedesem.  Kiedy miał już wrażenie, że wyzbył się całej treści żołądkowej, jego układ pokarmowy, niczym z armaty, wystrzeliwał kolejne porcje, czyniąc toaletę jedynym pomieszczeniem, w którym dla dobra jego własnego mieszkania, mógł przebywać. Anna usiadła na podłodze blisko ubikacji, jednak dostatecznie daleko by ominąć linie wystrzału. Opierając się o marmurowa wannę, z rozbawieniem rzekła:  -Wiesz... ludzki organizm jest fascynujący. Weźmy na przykład taką wątrobę. Największy ludzki gruczoł. U kobiet waży około 1300- 1500 gramów, u mężczyzn 1500 -1700. Oczywiście jego masa przyżyciowa zwiększa się przynajmniej o jakiej 500 gramów, ze względu na zawartą w niej krew. Produkuje żółć, która przewodem żółciowym wspólnym uchodzi do części zstępującej dwunastnicy. Magazynuje witaminy i żelazo. Przekształca puryny w kwas moczowy, syntezuje cholesterol. - wymieniała dalej rozkoszując się tą piękną chwilą- To właśnie w hepatocytach zachodzi cykl mocznikowy czy choćby glikogeneza. Można spokojnie stwierdzić, że jest organem życia... nie uważasz?- popatrzył na nią krzywo nieznacznie podnosząc głowę znad muszli.-  Słyszałam, że mężczyźni nazywają ją genialną sprzątaczką.- kontynuowała  zadowolona z siebie- Wiesz dlaczego?
 -Nie, ale pewnie zaraz mi powiesz - syknął, czując ogarniającą go kolejną falę mdłości          -Nie omieszkam. Oprócz tych wielu funkcji posiada jeszcze jedną, bardzo ważną... mianowicie neutralizuje toksyny. A ty, jako typowy mężczyzna, pewnie wiesz, że taki etanol też może być dla wątroby trucizną. Normalnie, jeśli spożywany jest w odpowiednich ilościach, większa część jest neutralizowana przez wątrobę                                
   -I tu będzie długie ale...- wychrypiał ledwo słyszalnym głosem.                                 
  -Ale jeśli spożyje się taką ilość wódki jaką ty spożyłeś to nie dziwota, że nawet tak genialna sprzątaczka jak twoja nie zdążyła tego zneutralizować.             
 -Wystarczy do cholery!- warknął, opierając czoło o deskę klozetową szykując się na kolejny gwałtowny wyrzut- Mogłabyś zasunąć rolety? Strasznie tu jasno....                               
 -Ja tam uważam, że ilość docierającego tu światła jest idealna.- nie ruszyła się z miejsca, zamiast tego zaczęła obserwować panoszącego się po łazience kota. Zwierzak podszedł do Anny, sadowiąc się miedzy jej udami, w oczekiwaniu na codzienną dawkę pieszczot. Swojego Pana nie zaszczycił nawet jednym spojrzeniem.                                           
  -Widzisz Loui, jak nisko można się stoczyć - zaczęła go głaskać miedzy uszami, na co kot odpowiedział cichym  pomrukiem zadowolenia.                               
  -Jesteś cholerną, zołzowatą jedzą                                                
  -Ale twoją.- wydukała rozbawiona ciągle głaszcząc mruczącego kota. Zadzwonił leżący na podłodze przy ubikacji telefon komórkowy Andrzeja.        
  -Zobacz kto to.- rzucił chrapliwie, biorąc głęboki oddech .                         
 -Głowacki Stefan. To ten z koncernu?- uniosła brwi w geście zapytania. Profesor krótko pokiwał głową- Mam odebrać?- Kolejne kiwnięcie.               
 -Powiedz mu, że aktualnie jestem niedysponowany.- kurczowo chwycił się deski klozetowej czując kolejną nadchodzącą  rewolucje. Uff, fałszywy alarm.                              
 -Dzień dobry.- na linii rozległ się niski, męski głos.                                
 -Dzień dobry, Anna Schultz z tej strony. Obawiam się, że Profesor Falkowicz nie może teraz podejść do telefonu. Odbywa teraz bardzo ważną prywatną rozmowę.- jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech, widząc jak profesor mrozi ja wzrokiem- Mam coś przekazać? Dobrze, powiem żeby oddzwonił jak tylko skończy rozmawiać.- teraz już otwarcie się śmiała.-Do widzenia.                       
 -Wstała biorąc kota na ręce.- Zrobię ci wodę z octem i sodą, bo nawet jak ja na ciebie patrzę, to mnie chwyta żal za serce.                                                                                            
  -Dziękuję.- mruknął niewyraźnie.                                                              
 -Zostawię cię sam na sam z nową przyjaciółką, bo widzę, że macie sobie jeszcze troszkę do pogadania.- poklepała go po plecach po czym z kotem pod pachą wyszła z łazienki.

v   

Rewelacje dnia wczorajszego zdecydowanie odbiły się na zdrowiu, zarówno psychicznym jak i fizycznym, Profesora Falkowicza. Co bardziej spostrzegawcze osoby mogły dopatrzeć się na twarzy mężczyzny śladów ciężkiej porannej przeprawy, jaką odbył rankiem w swojej toalecie. Tak, dziś zdecydowanie szanowny profesor wchodząc do szpitala wniósł ze sobą powiew… kaca.
Co ciekawsze, owe rewelacje miały nie tylko odbić się na Andrzeju, ale i na jego podwładnej. Złośliwy los chciał by akurat dzisiejszy dyżur dzieliła z nim doktor Consalida, która właśnie w tym momencie wpadła do pokoju lekarskiego, mało nie wywracając przy tym Przemka.
-Przepraszam Przemo… wiem, spóźniłam się… ale…- wysapała kobieta. Zapała uśmiechnął się lekko.
-W porządku.- już miał wychodzić, gdy Wiki złapała go za ramię.
-Powiedz mi, Falkowicz pytał się dlaczego mnie jeszcze nie ma?
-Nie. Zasadniczo to wpadł do szpitala i od razu zamknął się w swoim gabinecie. Pewnie jest czymś mocno zajęty. A swoją drogą to zazdroszczę ci dyżuru z nim. Mi jakoś póki co się nie poszczęściło.
-Daj spokój.- Wiktoria weszła za parawan by przebrać się w swój kitel.- I tak z tego co widzę nie ma dziś żadnej ciekawej operacji. Zwykłe wstawienie stentu. Uwierz mi dziś zdecydowanie nic ciekawego się nie wydarzy.
Doktor Consalida nawet nie wiedziała jak bardzo się myliła…

v   

Względny spokój, którym Falkowicz cieszył się przez jakieś 15 minut, został zburzony przez natarczywe walenie w drzwi jego gabinetu. Każdy taki dźwięk odbijał się zwielokrotnionym echem w jego głowie, nadając wrażenie jakby jego czaszka była miażdżona. Zatrzymał przekleństwo, które chciało wyrwać się z jego ust i warknął zachrypniętym głosem „proszę”.
-Dzień dobry Profesorze.- Wiktoria zajrzała nieśmiało do gabinetu.- Mogę wejść?
-Skoro pani musi.- Falkowicz miał wrażenie, że dźwięk kroków Consalidy, nawet cichy szelest jej ubrania zmieniają jego mózg w kompletną papkę.
-Przepraszam, że przeszkadzam, ale…
-Do rzeczy.
Oho, chyba jest nie w sosie… Wiktoria odchrząknęła cicho co wykrzywiło twarz mężczyzny w sposób, który lekko zaniepokoił panią doktor. Mimo to kontynuowała:
-Wypełniałam właśnie karty pacjentów i trafiłam na jednego z pańskich indywidualnych... Bogdan Kosiński.- kobieta położyła kartę na biurku.- Nie chciałam wpisywać nic bez uprzedniego informowania pana.
Mężczyzna, który do tej pory nawet nie obdarzył jej choćby jednym spojrzeniem, wyprostował się z szeroko otwartymi oczami. Ku*wa no nie. No po prostu ku*wa no nie. Boże, czy ty to widzisz?!
-Przepraszam, bo nie wiem czy dobrze zrozumiałem… ale potrzebuje pani konsultacji w sprawie wypełniania kart pacjentów? Mam pani sprawdzić błędy ortograficzne? Podyktować dane pana Kosińskiego? A może za-asystować pani przy wkładaniu karty do segregatora?
Wyraz twarzy Falkowicza był w tym momencie o tyle bezcenny, co przerażający. Dziwna mieszanka zdumienia oraz irytacji, którą pogłębiały widoczne pod jego oczami worki oraz lekki zarost, na który przecież nigdy sobie nie pozwalał, dawały jakieś dziwne wrażenie nadchodzącego wybuchu. Wiktoria już wiedziała, że wejście do gabinetu Profesora było ogromnym błędem. No dobra, czas na szybką ewakuację pomyślała i najbardziej sympatycznym tonem na jaki ją było stać rzekła:
-No dobrze, to ja już nie będę Panu więcej przeszkadzać…
Tak. Teraz tylko jeszcze nacisnąć klamkę i…
-Stój.
To polecenie dotarło do niej szybciej i zadziałało o wiele skuteczniej niż to co podsuwał jej w tej chwili mózg. Przełknęła ciężko, czując gulę w gardle. W tym momencie cała buta Consalidy wraz z jej ciętym językiem ewakuowały się za drzwi, czego samej pani doktor zrobić się nie udało. Odwróciła się w stronę mężczyzny z lekkim uśmiechem na twarzy i totalnym przerażeniem w oczach. Poznała bowiem właśnie jego najmroczniejsze oblicze. Oblicze skacowanego Falkowicza.
Mężczyzna natomiast już szykował swoją zemstę. Pomimo malującego się na twarzy zmęczenia, przybrał maskę uprzejmego uśmiechu i podszedł powoli do kobiety.
-Pani doktor, proszę mi wybaczyć. Jestem dziś troszkę… niedysponowany. Można powiedzieć, że miałem bardzo ciężką noc.
-Rozumiem, naprawdę nic się nie stało. Z resztą ma pan rację, nie powinnam zawracać panu głowy tak błahą sprawą.
-Nonsens. To bardzo dobrze, że pani przyszła. Ach, czy mógłbym panią prosić o drobną przysługę?
-Tak?- spytała niepewnie, trochę obawiając się tej nagłej zmiany u Profesora.
-Czy byłaby pani tak uprzejma i zrobiła mi kawy? Byłbym bardzo wdzięczny.
-No dobrze. A…
-Espresso poproszę.- jego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej. Wiktoria wyszła z gabinetu i skierowała się z powrotem w stronę pokoju lekarskiego. Jak się później przekonała, jej obawy okazały się całkiem słuszne. Po podaniu szanownemu profesorowi kawy, wypełnieniu dodatkowych dokumentów, o których istnieniu nie miała nawet pojęcia oraz odbębnieniu za niego całego dyżuru w przychodni miała wrażenie, że jej dzień został zamieniony w piekło wcale nie przypadkowo. Upewniła się w tym przekonaniu zwłaszcza, gdy przyjmowała pacjenta z bolesnymi owrzodzeniami na penisie, które należało niezwłocznie naciąć. Oczywiście ten zaszczyt przypadł właśnie jej.
-Ooo… widzę, że już pani skończyła?- humor Falkowicza zdecydowanie polepszył się od rana.
-Owszem.- Wiktoria weszła właśnie do jego gabinetu, rzucając mu spojrzenie spode łba. Falkowicz uśmiechnął się jeszcze szerzej i wstał z fotela.
-Cóż, mamy dziś bardzo pracowity dzień, nieprawdaż?- tym jednym zdaniem doprowadził Consalidę do wrzenia. O czym oczywiście doskonale wiedział.
-Została nam jeszcze tylko na dziś planowa operacja… ale widzę, że pani doktor jest już chyba lekko zmęczona… nie będę więc już więcej pani nadwyrężał.
-Chyba sobie Pan żartuje!- cierpliwość Consalidy sięgnęła kresu- Bo bliskim spotkaniu z owrzodzonymi genitaliami miałam nadzieje że moje ręce będą mieć styczność z czymś innym niż ropiejący męski członek!- wykrzyknęła, gwałtownie podnosząc głos- Oczywiście, ja wcale nie narzekam, bardzo dużo się nauczyłam, teraz jak ktoś się mnie zapyta o strukturę wrzodów na męskim penisie to z pewnością będę mogła mu udzielić klarownej odpowiedzi!- wycedziła dosadnie akcentując każde słowo.
-Prawdziwy lekarz uczy się całe życie pani doktor. Po za tym, powinna pani być z siebie dumna. Ocaliła pani niezwykle ważny narząd dla każdego mężczyzny. Chwała tego czynu nigdy nie zginie!- rzucił z wyraźną kpiną i zaśmiał się krótko.
-Zapewne. Ale myślę, że mam chyba trochę większe kompetencje.
-Ach tak? Większe kompetencje? Świetnie. Pani większe kompetencje idealnie przydadzą się do trzymania haków.

v   

Operacja zaczęła jej się strasznie dłużyć. Patrzyła na operatora beznamiętnym wzrokiem od 5 godzin trzymając te cholerne haki. ,,Pan wszystko mu wolno" był opanowany, a przynajmniej nie widać było po nim żadnych oznak zdenerwowania. Prosty zabieg wstawienia stentu przerodził się w kilkugodzinna walkę o życie pacjenta, w którym jej, doktor Consalidzie przypadło zaszczytne stanowisko przy hakach.
Cholera, jak jeszcze coś pójdzie nie tak to pewnie szanowny pan Profesor wyżyje sie na mnie, będę mogła powiedzieć arrivederci chirurgii naczyniowej pomyślała spoglądając na wysokiego chirurga. Nie patrzył na nią, pracował cicho, spokojnie wykonując kolejne ruchy.
-Klem poproszę.- wyciągnął rękę w stronę instrumentariuszki- Pani doktor, proszę zacisnąć to naczynie.- zwrócił się do Consalidy, nie odrywając wzroku od pola operacyjnego.
-Słucham?- Wiktoria wyrwania z letargu, popatrzyła blado na profesora- Nie rozumiem, przecież miałam trzymać haki...
-Którego z moich poleceń Pani nie rozumie? Proszę włożyć łapę do brzucha i zacisnąć to naczynie.
-Klem poproszę.- Wiktoria wyciągnęła rękę do instrumentariuszki podając haki pielęgniarce.
-Świetnie, teraz będzie z górki.- Profesor głośno odetchnął biorąc szczypczyki do ręki.
-Ciśnienie powoli wraca do normy.- anestezjolog popatrzył na zapis na monitorze.
-Wybornie, może jeszcze zdążę na meczyk squasha.- chirurg puścił oczko do pielęgniarki.                                                                                                                                                                                                                                 v   

No więc tak... sprawa nie kształtowała się tak jak planował. Po kilku zakończonych sukcesem operacjach nową metodą, nadszedł pierwszy poważny problem. Problem w postaci nieznośnego pana Czeszkota, który nagle 2 tygodnie po zabiegu postanowił umrzeć. Fakt ten normalnie nie nurtowałby Profesora, jednak jak przystało na przykładnego naukowca postanowił znaleźć drugie dno tej sprawy. Kwestią jest tylko czy to rzekome "drugie dno" istniało
Każda tego typu operacja niesie za sobą ogromne ryzyko. Prawdopodobieństwo zgonu na stole operacyjnym wynosi jakieś 40%, powikłania pooperacyjne 10%, rzecz do tego jeszcze sporna jak pacjent zniesie anestezje. Jak widać rachunek prawdopodobieństwa profesor miał w małym paluszku. Nie to jednak denerwowało, a zarazem fascynowało go najbardziej. Operacja odbyła się planowo, zabieg udał się, nie było żadnych powikłań. Niemniej jednak pacjent zmarł, a on nie wiedział dlaczego.                                                                                       
 Te myśli i rozważania bombardowały neurony chirurga gdy siedział w swoim gabinecie, pogrążony w głębokiej zadumie. Dopiero pukanie do drzwi przerwało tą bezowocna polemikę.                                                 
  -Proszę.- westchnął znużony masując skronie. Do gabinetu weszła Anna, która patrząc na Andrzeja, od razu domyśliła się, co tak zakrząta mu głowę 
  -Dzisiaj sekcja zwłok?- zapytała, siadając na krześle naprzeciwko.W milczeniu pokiwał głową,opierając się o wezgłowie skórzanego fotela                                                             
     -Naprawdę chcesz tam iść?                                                                          
     -Anno, nie będziemy tego tematu roztrząsać po raz setny.- westchnął znużony- Nie spocznę dopóki się nie dowiem, co było przyczyną zgonu.      
    -Możliwe, że nigdy się nie dowiesz co było przyczyną.- bystrym spojrzeniem omiotła jego postać -Bo widzisz kilkakrotnie przeglądałam jego dokumentację, brałam udział w zabiegu i z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że byliśmy bez zarzutu. Ta metoda jest bez zarzutu.- dodała widząc jego zniecierpliwienie.                                                                                            -Ależ oczywiście, że jest bez zarzutu, co do tego nigdy nie miałem jakichkolwiek wątpliwości!- oburzył się na jej słowa, jakby powiedziała rzecz kulturalnie i społecznie nieprzyjętą.                           
   -Wiesz, że takie sytuacje zdarzają się nadzwyczaj często i mogą nie wynikać wcale z przebytego zabiegu. Przyczyną mogła być choćby zdradzająca go żona czy śmierć ulubionego pupila.
  -Zdarzają się, ale nie moim pacjentom - przerwał jej podnosząc głos i uderzając dłonią o dębowe biurko.                                           
 -Coś mi się zdaje, że dyskusja z tobą prowadzona, będzie bezowocna.- rozbawiona pani profesor zlustrowała go wzrokiem. Ta sprawa poważnie wkraczała w jego już i tak wybujałe ego- Dobrze, a więc o której ta sekcja?  
 -Za godzinę - mruknął spoglądając na nią markotnie.
 -Nie mogę się doczekać.- jej usta wykrzywiły się w złośliwym uśmiechu.
v   
Doktora Dmitrii Morozowa spokojnie można opisać jednym zdaniem: nie wpasowuje się w żadne normy społeczne- kulturowe. Niski, barczysty Rosjanin, mając spiczaste odstające uszy i mały spłaszczony nos, przypominał dużego, wyrośniętego nietoperza. Jeśli do tego dodać ogromne, okrągłe binokle ledwo trzymające się na jego już i tak znikomym nosie, analogia do krwiopijca z Pensylwanii wydaje się aż nadto oczywista.
 Profesor spoglądał na niego z rozbawieniem, z trudem hamując się przed rozpoczęciem dyskusji na temat krwiopijnych ssaków ze Stanów Zjednoczonych. Stojąca, obok stołu sekcyjnego, Anna rozejrzała się po pomieszczeniu. Leśnogórskie prosektorium mieściło się w piwnicach budynku, odgrodzone od reszty szpitala, dającym się wyczuć już na korytarzu wszechobecnym fetorem śmierci. Rzadko kto tu zaglądał. Można powiedzieć, że wszystko to stanowiło królestwo szanownego doktora Morozowa i jego ,przyjaciół”. Sam  lekarz sprawiał wrażenie rzadko opuszczającego swoje miejsce pracy.                                     
-Możemy zaczynać?- zapytał z twardym rosyjskim akcentem, sugerującym kaukaskie korzenie.
-Ależ naturalnie panie doktorze, naturalnie.- rzucił Falkowicz razem z Anną podchodząc jak najbliżej stołu sekcyjnego. Morozow wziął skalpel do ręki i wykonał charakterystyczne nacięcie w kształcie litery Y, rozpoczynając oględziny wewnętrzne polegające na otwarciu trzech jam ciała - czaszki, klatki piersiowej i jamy brzusznej. Lekarze obserwowali go w milczeniu.
Ludzki organizm jest niezwykły pomyślał Andrzej przyglądając się klatce piersiowej i wypreparowanym mięśniom międzyżebrowym zewnętrznym. Fascynujące jak takie małe, znikome włókna, rozpostarte miedzy żebrami, razem z ruchami przepony zapewniają nam wdech. No, ale nie robią tego same, udział parzystych mięśni piersiowych, mniejszego jak i większego, jest tu niemały. No i czym to wszystko by było bez wspaniałego układu nerwowego, naszego centrum dowodzenia. Anna czytając mu w myślach nachyliła się nieznacznie w jego kierunku i szepnęła :                                    
  -Wiesz nie tylko te mięśnie są intrygujące. Weźmy na przykład taki mięsień dźwigacz jądra. Także nieznacznych rozmiarów, a jakże ważne pełni funkcje w życiu każdego męskiego jądra.                         
  -Zbereźnica.- Andrzej karcąco wybałuszył oczy, udając zniesmaczenie- Ze wszystkich mięśni musiałaś wybrać właśnie ten.- kręcąc głową uśmiechnął się szeroko.                             
  -Po prostu wiem jak trafić do twojej podświadomości.- wydukała rozbawiona.      
 -Przepraszam, czy ja Państwu przeszkadzam?- Nietoperz Morozow zawahał się trzymając nóż sekcyjny nad otwartą jamą brzuszną denata.
 -Ależ nie panie doktorze, absolutnie nam Pan nie przeszkadza- złośliwy uśmiech Anny potrafił niejednego delikwenta doprowadzić do szewskiej pasji.
  Po dokonaniu oględzin wewnętrznych, patolog zdjął rękawice i podszedł do umywalki by zdezynfekować ręce. Następnie, z szuflady biurka stojącego w kacie pokoju, wyjął pudełko śniadaniowe i położył na drugim, czystym stole sekcyjnym.Wziął taboret i usiadł. 
 –Przepraszam, pan zamierza tutaj jeść?- chirurg popatrzył na mężczyznę wzrokiem obrazującym tylko jedno słowo: czub.                                                                     
 -Mam teraz przerwę na drugie śniadanie. Myślę, że państwa dalsza obecność będzie zbyteczna. Po szczegółowych oględzinach wewnętrznych, nie stwierdzam żadnej anomalii.  Z resztą, panie doktorze sam pan widzi.- wskazał na leżącego denata.                                      
-Nie no oczywiście, wszystko w jak najlepszym porządku oprócz tego, że pacjent zmarł.....        
  -Wie pan, panie doktorze jak to mawiał Huxley ,,Badania w zakresie medycyny uczyniły tak niezwykły postęp, że praktycznie nie mamy już ani jednego zdrowego człowieka.” - uśmiechnął się szeroko pokazując swoje białe kły i częściowo już zmieloną kanapkę między nimi - Poinformuję Pana o szczegółowych wynikach sekcji, ale myślę, że tutaj nic się nie zmieni. Wyślę próbki do analizy w  laboratorium, sporządzę protokół i zrobię dla Pana kopie.- ugryzł kolejny kęs - Do widzenia Państwu.- tymi słowami dał wyraźny przekaz żeby opuścili jego teren. Już poważnie zezłoszczony Andrzej otwierał buzie by skomentować postać szanownego doktora Morozowa, gdy Anna złapała go za łokieć i z uśmiechem tak serdecznym, na jaki było ją stać odparła
 -Bardzo dziękujemy za możliwość udziału w sekcji... z niecierpliwością będziemy czekać na szczegółowe wyniki -To powiedziawszy, Anna chwyciła Andrzeja za ramię i z siłą żołnierza pociągnęła go w kierunku drzwi. -Masz racje, to jakiś zdziwaczały, stary nietoperz.- mruknęła tak, że słyszał ją tylko Andrzej                  
 -Eureka, właśnie odnaleźliśmy drugiego Hipokratesa.- odburknął opuszczając szpitalne prosektorium. A więc wiemy....że nic nie wiemy.


1 komentarz:

  1. Nadużywający alkoholu Falko ,ciekawe ,prędzej bym się tego spodziewała po Adasiu. Mszczenie się na Wiki ,no cóż typowe w tej fazie ich znajomości . Niezapomniany kac i opieka Anny . Najbardziej podobała mi się postać tego rosyjskiego patologa ,Dymitrija Mrozowa....istny Dracula ... to jak jadł przy trupie...Część genialna ,jak zresztą wszystko co tworzycie. Czekam na kolejną niezapomnianą część ,jej tytuł już mnie intryguje ...:D Piszcie :P

    OdpowiedzUsuń