Przepraszamy za drobne opóźnienia, ale pojawił się problem natury technicznej. Tekst mimo ustawiania odstępów, marginesów itp ciągle nie chciał z nami współpracować mimo usilnych próśb i płaczów. Mogą pojawić się pewne graficzne błędy, ale mamy nadzieje, że nie będą one aż tak was raziły. Oczywiście zachęcamy do wyrażania opinii, co sądzicie o tej części. A teraz pozostaje życzyć milej lektury:)
Korytarz izby przyjęć już zdążył całkowicie opustoszeć po nocnych natarciach. Gdzieniegdzie tylko słychać było stukot butów pielęgniarek przygotowujących się do kolejnego ,tym razem dziennego odparcia ataku. Bo to co działo się w nocy nie można nazwać niczym innym, jak tylko nocnym rozbojem.
Korytarz izby przyjęć już zdążył całkowicie opustoszeć po nocnych natarciach. Gdzieniegdzie tylko słychać było stukot butów pielęgniarek przygotowujących się do kolejnego ,tym razem dziennego odparcia ataku. Bo to co działo się w nocy nie można nazwać niczym innym, jak tylko nocnym rozbojem.
Anna
siedziała w gabinecie lekarskim dopisując adnotacje do
kart pacjentów. Przeżyła tą noc, a to już sukces. Nie marzyła o niczym innym
jak tylko o gorącej kąpieli i ciepłym łóżku. Spojrzała na wiszący zegar
ścienny. Była 6:02. Jeszcze tylko 1 godzina pomyślała
masując skronie.
-Hej...
jak tam? Słyszałem, że miałaś ciężką nockę? Kawy? - wchodzący
Krajewski swoje kroki skierował od razu w stronę stojącego na ladzie ekspresu .
Oderwała głowę znad papierów.
-To
byłaby już moja 3... nie,dzięki. Poza tym w nocy nie brakowało mi
adrenaliny. Powiedziałbym raczej, że byłam nadmiernie pobudzona.
-No
tak... słyszałem, że mieliście natłok.- pokiwał głową wsypując kawę do młynka.
-To
zabawne, że najwięcej amputacji kończyn zdarza sie o zmroku.- przeciągnęła sie
na krześle - Wyobraź sobie, że koło 2 w nocy mieliśmy mężczyznę, który
przyszedł z palcem w roztworze soli fizjologicznej. Oczywiście z palcem w
słoiku.- dodała widząc jego zdziwienie- Prosił czy nie moglibyśmy go
przyszyć.-roześmiała się- Istna komedia.
Krajewski
uśmiechnął się opierając o ladę. Zawsze niezwykle
szanował Annę. Nie tylko dlatego, że uważał ją za wyśmienitego specjalistę.
Wiedział, że jest ona jedną z tych nielicznych kobiet, które potrafią trzymać w
ryzach niemal cały świat. Jedyna kobieta która potrafiła w ryzach trzymać jego
brata.
-Wiesz
może gdzie jest mój szanowny brat? Za 30 minut zaczyna dyżur. Powinien już tu
być.- spojrzał na zegarek- Mamy planowego tętniaka aorty o 9:00.
-Przypuszczam,
że trzeźwieje. W nocy znowu poszedł do tego swojego klubu jazzowego.
-I
nie zabrał mnie ze sobą? Własnego brata?
-Ja
tam się cieszę. Jeden Baran na wolności to same problemy, a co dopiero dwóch.- wywróciła oczami uśmiechając się. Wróciła do wypełniania papierów. Krajewski
wygodnie rozsiadł się na kanapie, delektując sie swoją ulubioną latte macchiato.
Zadzwonił telefon komórkowy. Odebrała po drugim sygnale.
-Anna
Schultz... słucham?
-Dzień
dobry... starszy komisarz Piotr Borowski z komendy głównej miasta stołecznego
Warszawa. Dzwonię do Pani ponieważ poinformowano nas, że w razie wypadku czy
innego incydentu to Pani ma być informowana w sprawie pana Andrzeja Falkowicza.
-Proszę
mi najpierw powiedzieć czy żyje.- jęknęła zrezygnowana. Zaintrygowany Adam podniósł
się kanapy.No
tak... i cały misterny plan dnia spalił na panewce.
-Ależ
jak najbardziej droga Pani. Został zatrzymany za znaczne przekroczenie
dozwolonej prędkości na drodze krajowej nr. 5.- odezwał się basowy głos w
telefonie.
-To
chyba nie jest takie straszne przestępstwo. Nie wystarczyłby sam mandat?
-Normalnie
wystarczyłby, ale biorąc pod uwagę okoliczności...
-Jakie
okoliczności?- przerwała mu.
-Pan
Falkowicz miał ponad 1 promil alkoholu we krwi. Do tego prowadził swój samochód
z prędkością 200 km/ h przy ograniczeniu do 100 km.- westchnął znużony.
-Gdzie
on teraz jest?- potarła zmęczone oczy.
-W
celi na komendzie głównej. Odebrano mu już prawo jazdy i zarekwirowano
samochód. Postawione zarzuty już Pani zna.
-Dobrze,
będę za niecałą godzinę.- rozłączyła się. Z frustracją rzuciła telefon na
biurko.
-Co
jest? Krajewski pochylił się nad lekarką opierając ręce o szpitalne biurko.
-Zatrzymali
go za prowadzenie pojazdu pod wpływem alkoholu.- wstała z krzesła- A ja, jak
zwykle, muszę mu ratować tyłek.
Pospiesznie
założyła płaszcz i trzaskając drzwiami wyszła z pokoju.
v
Mówią,
ze dobór naturalny preferuje osobniki wyłącznie o najkorzystniejszych cechach.
Patrząc na Falkowicza, po raz kolejny utwierdziła się w przekonaniu, że
biologia także płata figle.
Siedział
w kącie wieloosobowej celi, przygarbiony, z głową wspartą na rękach. Jego
błękitna koszula była umazana jakąś zieloną, mazistą
substancją, o której pochodzeniu Anna wolała nie myśleć. Spodnie wcześniej
uprasowane w równe kanty, teraz były całe pogniecione. O marynarce lepiej nie
wspominać. Uprzednio szara, teraz była już czarna.Na widok
Anny gwałtownie poderwał się z miejsca.
-Jesteś...
dzięki Bogu.- podszedł do wejścia łapiąc za metalowe pręty.
-Gdyby
głupota miała skrzydła latałbyś niczym gołębica.- zgromiła go chłodnym
spojrzeniem.
-Gołębica…
a to dobre jest.- Profesor uśmiechnął się głupkowato, ale natychmiast opanował
się pod morderczym spojrzeniem Anny. Mundurowy podszedł i otworzył drzwi celi
wypuszczając chirurga. Kobieta, ruszyła żwawo korytarzem, nawet na niego nie
spojrzawszy. Podążył za nią, starając się dotrzymać jej kroku.
-O
9 mam planową operację z Adamem...
-Trzeba
było o tym myśleć wcześniej. Fuj, jak ty cuchniesz.- jej usta wykrzywiły się w
niemym grymasie, gdy dotarł do niej okropny, intensywny zapach.
Wyszli
na oświetlony promieniami słońca policyjny parking.
-Jakiś
chory psychicznie mężczyzna nasikał na podłogę...- stwierdził spokojnie
pocierając ręką kilkudniowy zarost.- Muszę zadzwonić do mojego adwokata...
-Już
dzwoniłam. Przez twoją głupotę operacja jest przesunięta na jutro… albo
pojutrze, to zależy kiedy odpowiednio wytrzeźwiejesz. A teraz wsiadaj do
samochodu.- otworzyła drzwi swojego volvo.
-Maleńka
moja, co ja bym bez ciebie zrobił?- wyszczerzył zęby. Wsiedli do samochodu. W
tym właśnie momencie niezmierzone pokłady cierpliwości Anny uległy wyczerpaniu.
-Ku*wa Andrzej, masz lat ponad
40, wyglądasz na 30, myślisz, że masz niespełna 20, a zachowujesz
się jakbyś miał 10!
-Anno,- zaczął poważnym tonem- myślałem, że twoje
usteczka są nieskalane słownictwem rodem z rynsztoku.
Andrzej wpatrywał się przez moment na wściekłą Annę.
Po chwili, obdarzył ją jednym ze swoich najbardziej czarujących uśmiechów,
chcąc ją udobruchać. Kobieta spojrzała na niego jedynie z politowaniem.
Westchnął:
-No cóż, nie wyszło.
v
Każda
kobieta na pewnym etapie swojego życia odczuwa instynkt macierzyński. Jedne
mocniej, drugie mniej, ale jednak każda. I chociaż zdania są sporne na ten
temat, jest to wpisane w kobiecą naturę. Może się tak jednak zdarzyć, że
instynkt ten będzie skierowany nie do własnego dziecka, ale do osobnika, który
ze względu na swoje nieprzystosowanie do życia społecznego, powoduje wyzwolenie
u płci pięknej opiekuńczych odruchów. Takim właśnie osobnikiem był Andrzej.
Stojąc
w kącie jego przestronnej łazienki i obserwując go, Anna zrozumiała dlaczego
nigdy nie odczuwała potrzeby posiadania własnego potomstwa. No bo po co? Kiedy
trzeba, on uosabiał wszelkie cechy małego chłopca. No dobrze, wyrośniętego
chłopca. Oto przykład bezkresnej niedojrzałości połączonej z głupotą.
Siedząc, a właściwie
półleżąc od 3 godzin, był trwale połączony z sedesem. Kiedy
miał już wrażenie, że wyzbył się całej treści żołądkowej, jego układ pokarmowy,
niczym z armaty, wystrzeliwał kolejne porcje, czyniąc toaletę jedynym
pomieszczeniem, w którym dla dobra jego własnego mieszkania, mógł
przebywać. Anna usiadła na podłodze blisko ubikacji, jednak dostatecznie
daleko by ominąć linie wystrzału. Opierając się o marmurowa wannę, z
rozbawieniem rzekła: -Wiesz... ludzki organizm jest fascynujący. Weźmy na
przykład taką wątrobę. Największy ludzki gruczoł. U kobiet waży około 1300-
1500 gramów, u mężczyzn 1500 -1700. Oczywiście jego masa przyżyciowa zwiększa
się przynajmniej o jakiej 500 gramów, ze względu na zawartą w niej krew.
Produkuje żółć, która przewodem żółciowym wspólnym uchodzi do części
zstępującej dwunastnicy. Magazynuje witaminy i żelazo. Przekształca puryny w
kwas moczowy, syntezuje cholesterol. - wymieniała dalej rozkoszując się tą
piękną chwilą- To właśnie w hepatocytach zachodzi cykl mocznikowy czy choćby
glikogeneza. Można spokojnie stwierdzić, że jest organem życia... nie uważasz?-
popatrzył na nią krzywo nieznacznie podnosząc głowę znad muszli.- Słyszałam,
że mężczyźni nazywają ją genialną sprzątaczką.- kontynuowała zadowolona
z siebie- Wiesz dlaczego?
-Nie,
ale pewnie zaraz mi powiesz - syknął, czując ogarniającą go kolejną falę
mdłości -Nie omieszkam. Oprócz tych wielu funkcji posiada jeszcze jedną, bardzo ważną...
mianowicie neutralizuje toksyny. A ty, jako typowy mężczyzna, pewnie wiesz, że
taki etanol też może być dla wątroby trucizną. Normalnie, jeśli spożywany jest
w odpowiednich ilościach, większa część jest neutralizowana przez wątrobę
-I tu będzie długie ale...- wychrypiał ledwo
słyszalnym
głosem.
-Ale jeśli spożyje się taką ilość wódki jaką ty spożyłeś to nie dziwota, że
nawet tak genialna sprzątaczka jak twoja nie zdążyła tego zneutralizować.
-Wystarczy
do cholery!- warknął, opierając czoło o deskę klozetową
szykując się na kolejny gwałtowny wyrzut- Mogłabyś zasunąć
rolety? Strasznie tu jasno....
-Ja
tam uważam, że ilość docierającego tu światła jest idealna.- nie ruszyła się z
miejsca, zamiast tego zaczęła obserwować panoszącego się po łazience kota.
Zwierzak podszedł do Anny, sadowiąc się miedzy jej udami, w oczekiwaniu na
codzienną dawkę pieszczot. Swojego Pana nie zaszczycił nawet jednym
spojrzeniem.
-Widzisz
Loui, jak nisko można się stoczyć - zaczęła go głaskać miedzy uszami,
na co kot odpowiedział cichym pomrukiem zadowolenia.
-Jesteś
cholerną, zołzowatą jedzą
-Ale
twoją.- wydukała rozbawiona ciągle głaszcząc mruczącego kota. Zadzwonił leżący
na podłodze przy ubikacji telefon komórkowy Andrzeja.
-Zobacz
kto to.- rzucił chrapliwie, biorąc głęboki oddech .
-Głowacki
Stefan. To ten z koncernu?- uniosła brwi w geście zapytania. Profesor krótko
pokiwał głową- Mam odebrać?- Kolejne kiwnięcie.
-Powiedz
mu, że aktualnie jestem niedysponowany.- kurczowo chwycił się deski
klozetowej czując kolejną nadchodzącą rewolucje. Uff, fałszywy
alarm.
-Dzień dobry.- na linii rozległ się
niski, męski głos.
-Dzień dobry, Anna Schultz z tej strony.
Obawiam się, że Profesor Falkowicz nie może teraz podejść do telefonu. Odbywa
teraz bardzo ważną prywatną rozmowę.- jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech,
widząc jak profesor mrozi ja wzrokiem- Mam coś przekazać? Dobrze, powiem
żeby oddzwonił jak tylko skończy rozmawiać.-
teraz już otwarcie się śmiała.-Do widzenia.
-Wstała
biorąc kota na ręce.- Zrobię ci wodę z octem i sodą, bo nawet jak ja na ciebie
patrzę, to mnie chwyta żal za
serce.
-Dziękuję.- mruknął niewyraźnie.
-Zostawię
cię sam na sam z nową przyjaciółką, bo widzę, że macie sobie jeszcze troszkę do
pogadania.- poklepała go po plecach po czym z kotem pod pachą wyszła z
łazienki.
v
Rewelacje
dnia wczorajszego zdecydowanie odbiły się na zdrowiu, zarówno psychicznym jak i
fizycznym, Profesora Falkowicza. Co bardziej spostrzegawcze osoby mogły
dopatrzeć się na twarzy mężczyzny śladów ciężkiej porannej przeprawy, jaką
odbył rankiem w swojej toalecie. Tak, dziś zdecydowanie szanowny profesor
wchodząc do szpitala wniósł ze sobą powiew… kaca.
Co
ciekawsze, owe rewelacje miały nie tylko odbić się na Andrzeju, ale i na jego
podwładnej. Złośliwy los chciał by akurat dzisiejszy dyżur dzieliła z nim
doktor Consalida, która właśnie w tym momencie wpadła do pokoju lekarskiego,
mało nie wywracając przy tym Przemka.
-Przepraszam
Przemo… wiem, spóźniłam się… ale…- wysapała kobieta. Zapała uśmiechnął się
lekko.
-W
porządku.- już miał wychodzić, gdy Wiki złapała go za ramię.
-Powiedz
mi, Falkowicz pytał się dlaczego mnie jeszcze nie ma?
-Nie.
Zasadniczo to wpadł do szpitala i od razu zamknął się w swoim gabinecie. Pewnie
jest czymś mocno zajęty. A swoją drogą to zazdroszczę ci dyżuru z nim. Mi jakoś
póki co się nie poszczęściło.
-Daj
spokój.- Wiktoria weszła za parawan by przebrać się w swój kitel.- I tak z tego
co widzę nie ma dziś żadnej ciekawej operacji. Zwykłe wstawienie stentu. Uwierz
mi dziś zdecydowanie nic ciekawego się nie wydarzy.
Doktor
Consalida nawet nie wiedziała jak bardzo się myliła…
v
Względny
spokój, którym Falkowicz cieszył się przez jakieś 15 minut, został zburzony
przez natarczywe walenie w drzwi jego gabinetu. Każdy taki dźwięk odbijał się
zwielokrotnionym echem w jego głowie, nadając wrażenie jakby jego czaszka była
miażdżona. Zatrzymał przekleństwo, które chciało wyrwać się z jego ust i
warknął zachrypniętym głosem „proszę”.
-Dzień
dobry Profesorze.- Wiktoria zajrzała nieśmiało do gabinetu.- Mogę wejść?
-Skoro
pani musi.- Falkowicz miał wrażenie, że dźwięk kroków Consalidy, nawet cichy
szelest jej ubrania zmieniają jego mózg w kompletną papkę.
-Przepraszam,
że przeszkadzam, ale…
-Do
rzeczy.
Oho,
chyba jest nie w sosie… Wiktoria odchrząknęła cicho co wykrzywiło twarz
mężczyzny w sposób, który lekko zaniepokoił panią doktor. Mimo to kontynuowała:
-Wypełniałam
właśnie karty pacjentów i trafiłam na jednego z pańskich indywidualnych...
Bogdan Kosiński.- kobieta położyła kartę na biurku.- Nie chciałam wpisywać nic
bez uprzedniego informowania pana.
Mężczyzna,
który do tej pory nawet nie obdarzył jej choćby jednym spojrzeniem, wyprostował
się z szeroko otwartymi oczami. Ku*wa no
nie. No po prostu ku*wa no nie. Boże, czy ty to widzisz?!
-Przepraszam,
bo nie wiem czy dobrze zrozumiałem… ale potrzebuje pani konsultacji w sprawie
wypełniania kart pacjentów? Mam pani sprawdzić błędy ortograficzne? Podyktować
dane pana Kosińskiego? A może za-asystować pani przy wkładaniu karty
do segregatora?
Wyraz
twarzy Falkowicza był w tym momencie o tyle bezcenny, co przerażający. Dziwna
mieszanka zdumienia oraz irytacji, którą pogłębiały widoczne pod jego oczami
worki oraz lekki zarost, na który przecież nigdy sobie nie pozwalał, dawały
jakieś dziwne wrażenie nadchodzącego wybuchu. Wiktoria już wiedziała, że
wejście do gabinetu Profesora było ogromnym błędem. No
dobra, czas na szybką ewakuację pomyślała
i najbardziej sympatycznym tonem na jaki ją było stać rzekła:
-No
dobrze, to ja już nie będę Panu więcej przeszkadzać…
Tak.
Teraz tylko jeszcze nacisnąć klamkę i…
-Stój.
To
polecenie dotarło do niej szybciej i zadziałało o wiele skuteczniej niż to co
podsuwał jej w tej chwili mózg. Przełknęła ciężko, czując gulę w gardle. W tym
momencie cała buta Consalidy wraz z jej ciętym językiem ewakuowały się za
drzwi, czego samej pani doktor zrobić się nie udało. Odwróciła się w stronę
mężczyzny z lekkim uśmiechem na twarzy i totalnym przerażeniem w oczach.
Poznała bowiem właśnie jego najmroczniejsze oblicze. Oblicze skacowanego
Falkowicza.
Mężczyzna
natomiast już szykował swoją zemstę. Pomimo malującego się na twarzy zmęczenia,
przybrał maskę uprzejmego uśmiechu i podszedł powoli do kobiety.
-Pani
doktor, proszę mi wybaczyć. Jestem dziś troszkę… niedysponowany. Można
powiedzieć, że miałem bardzo ciężką noc.
-Rozumiem,
naprawdę nic się nie stało. Z resztą ma pan rację, nie powinnam zawracać panu
głowy tak błahą sprawą.
-Nonsens.
To bardzo dobrze, że pani przyszła. Ach, czy mógłbym panią prosić o drobną
przysługę?
-Tak?-
spytała niepewnie, trochę obawiając się tej nagłej zmiany u Profesora.
-Czy
byłaby pani tak uprzejma i zrobiła mi kawy? Byłbym bardzo wdzięczny.
-No
dobrze. A…
-Espresso
poproszę.- jego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej. Wiktoria wyszła z
gabinetu i skierowała się z powrotem w stronę pokoju lekarskiego. Jak się
później przekonała, jej obawy okazały się całkiem słuszne. Po podaniu
szanownemu profesorowi kawy, wypełnieniu dodatkowych dokumentów, o których
istnieniu nie miała nawet pojęcia oraz odbębnieniu za niego całego dyżuru w
przychodni miała wrażenie, że jej dzień został zamieniony w piekło wcale nie
przypadkowo. Upewniła się w tym przekonaniu zwłaszcza, gdy przyjmowała pacjenta
z bolesnymi owrzodzeniami na penisie, które należało niezwłocznie naciąć.
Oczywiście ten zaszczyt przypadł właśnie jej.
-Ooo…
widzę, że już pani skończyła?- humor Falkowicza zdecydowanie polepszył się od
rana.
-Owszem.-
Wiktoria weszła właśnie do jego gabinetu, rzucając mu spojrzenie spode łba.
Falkowicz uśmiechnął się jeszcze szerzej i wstał z fotela.
-Cóż,
mamy dziś bardzo pracowity dzień, nieprawdaż?- tym jednym zdaniem doprowadził
Consalidę do wrzenia. O czym oczywiście doskonale wiedział.
-Została
nam jeszcze tylko na dziś planowa operacja… ale widzę, że pani doktor jest już
chyba lekko zmęczona… nie będę więc już więcej pani nadwyrężał.
-Chyba
sobie Pan żartuje!- cierpliwość Consalidy sięgnęła kresu- Bo bliskim spotkaniu
z owrzodzonymi genitaliami miałam nadzieje że moje ręce będą mieć styczność z
czymś innym niż ropiejący męski członek!- wykrzyknęła, gwałtownie podnosząc
głos- Oczywiście, ja wcale nie narzekam, bardzo dużo się nauczyłam, teraz jak
ktoś się mnie zapyta o strukturę wrzodów na męskim penisie to z pewnością będę
mogła mu udzielić klarownej odpowiedzi!- wycedziła dosadnie akcentując każde
słowo.
-Prawdziwy
lekarz uczy się całe życie pani doktor. Po za tym, powinna pani być z siebie
dumna. Ocaliła pani niezwykle ważny narząd dla każdego mężczyzny. Chwała tego
czynu nigdy nie zginie!- rzucił z wyraźną kpiną i zaśmiał się krótko.
-Zapewne.
Ale myślę, że mam chyba trochę większe kompetencje.
-Ach
tak? Większe kompetencje? Świetnie. Pani większe kompetencje idealnie przydadzą
się do trzymania haków.
v
Operacja
zaczęła jej się strasznie dłużyć. Patrzyła na operatora beznamiętnym wzrokiem
od 5 godzin trzymając te cholerne haki. ,,Pan wszystko mu wolno" był
opanowany, a przynajmniej nie widać było po nim żadnych oznak zdenerwowania.
Prosty zabieg wstawienia stentu przerodził się w kilkugodzinna walkę o życie
pacjenta, w którym jej, doktor Consalidzie przypadło zaszczytne stanowisko przy
hakach.
Cholera,
jak jeszcze coś pójdzie nie tak to pewnie szanowny pan Profesor wyżyje sie na
mnie, będę mogła powiedzieć arrivederci chirurgii naczyniowej pomyślała
spoglądając na wysokiego chirurga. Nie patrzył na nią, pracował cicho,
spokojnie wykonując kolejne ruchy.
-Klem
poproszę.- wyciągnął rękę w stronę instrumentariuszki- Pani doktor, proszę
zacisnąć to naczynie.- zwrócił się do Consalidy, nie odrywając wzroku od pola
operacyjnego.
-Słucham?-
Wiktoria wyrwania z letargu, popatrzyła blado na profesora- Nie rozumiem,
przecież miałam trzymać haki...
-Którego
z moich poleceń Pani nie rozumie? Proszę włożyć łapę do brzucha i zacisnąć to
naczynie.
-Klem
poproszę.- Wiktoria wyciągnęła rękę do instrumentariuszki podając haki
pielęgniarce.
-Świetnie,
teraz będzie z górki.- Profesor głośno odetchnął biorąc szczypczyki do ręki.
-Ciśnienie
powoli wraca do normy.- anestezjolog popatrzył na zapis na monitorze.
-Wybornie,
może jeszcze zdążę na meczyk squasha.- chirurg puścił oczko do pielęgniarki. v
No
więc tak... sprawa nie kształtowała się tak jak planował. Po kilku zakończonych
sukcesem operacjach nową metodą, nadszedł pierwszy poważny problem. Problem w
postaci nieznośnego pana Czeszkota, który nagle 2 tygodnie po zabiegu
postanowił umrzeć. Fakt ten normalnie nie nurtowałby Profesora, jednak jak
przystało na przykładnego naukowca postanowił znaleźć drugie dno tej sprawy. Kwestią
jest tylko czy to rzekome "drugie dno" istniało
Każda
tego typu operacja niesie za sobą ogromne ryzyko. Prawdopodobieństwo zgonu na
stole operacyjnym wynosi jakieś 40%, powikłania pooperacyjne 10%, rzecz do tego
jeszcze sporna jak pacjent zniesie anestezje. Jak widać rachunek
prawdopodobieństwa profesor miał w małym paluszku. Nie to jednak denerwowało, a
zarazem fascynowało go najbardziej. Operacja odbyła się planowo, zabieg udał się,
nie było żadnych powikłań. Niemniej jednak pacjent zmarł, a on nie wiedział dlaczego.
Te
myśli i rozważania bombardowały neurony chirurga gdy siedział w swoim
gabinecie, pogrążony w głębokiej zadumie. Dopiero pukanie do drzwi przerwało tą
bezowocna polemikę.
-Proszę.-
westchnął znużony masując skronie. Do gabinetu weszła Anna,
która patrząc na Andrzeja, od razu domyśliła się, co tak zakrząta mu głowę
-Dzisiaj
sekcja zwłok?- zapytała, siadając na krześle naprzeciwko.W milczeniu pokiwał głową,opierając się o wezgłowie skórzanego fotela
-Naprawdę chcesz
tam iść?
-Anno,
nie będziemy tego tematu roztrząsać po raz setny.- westchnął znużony- Nie
spocznę dopóki się nie dowiem, co było przyczyną zgonu.
-Możliwe, że nigdy się nie dowiesz
co było przyczyną.- bystrym spojrzeniem omiotła jego postać -Bo widzisz kilkakrotnie przeglądałam jego dokumentację, brałam udział w zabiegu i z
czystym sumieniem mogę stwierdzić, że byliśmy bez zarzutu. Ta metoda jest bez
zarzutu.- dodała widząc jego
zniecierpliwienie. -Ależ oczywiście, że jest bez zarzutu,
co do tego nigdy nie miałem jakichkolwiek wątpliwości!- oburzył się na jej
słowa, jakby powiedziała rzecz kulturalnie i społecznie
nieprzyjętą.
-Wiesz,
że takie sytuacje zdarzają się nadzwyczaj często i mogą nie wynikać wcale z
przebytego zabiegu. Przyczyną mogła być choćby zdradzająca go żona czy śmierć
ulubionego pupila.
-Zdarzają się, ale nie moim pacjentom - przerwał jej podnosząc głos i uderzając
dłonią o dębowe biurko.
-Coś
mi się zdaje, że dyskusja z tobą prowadzona, będzie bezowocna.- rozbawiona pani
profesor zlustrowała go wzrokiem. Ta sprawa poważnie wkraczała w jego już i tak
wybujałe ego- Dobrze, a więc o której ta sekcja?
-Za godzinę - mruknął spoglądając na nią markotnie.
-Nie mogę się doczekać.- jej usta wykrzywiły
się w złośliwym uśmiechu.
v
Doktora
Dmitrii Morozowa spokojnie można opisać jednym zdaniem: nie wpasowuje się w
żadne normy społeczne- kulturowe. Niski, barczysty Rosjanin, mając spiczaste
odstające uszy i mały spłaszczony nos, przypominał dużego, wyrośniętego
nietoperza. Jeśli do tego dodać ogromne, okrągłe binokle ledwo trzymające się
na jego już i tak znikomym nosie, analogia do krwiopijca z Pensylwanii wydaje
się aż nadto oczywista.
Profesor
spoglądał na niego z rozbawieniem, z trudem hamując się przed rozpoczęciem
dyskusji na temat krwiopijnych ssaków ze Stanów Zjednoczonych. Stojąca, obok
stołu sekcyjnego, Anna rozejrzała się po pomieszczeniu. Leśnogórskie
prosektorium mieściło się w piwnicach budynku, odgrodzone od reszty szpitala,
dającym się wyczuć już na korytarzu wszechobecnym fetorem śmierci. Rzadko kto
tu zaglądał. Można powiedzieć, że wszystko to stanowiło królestwo szanownego
doktora Morozowa i jego ,przyjaciół”. Sam lekarz sprawiał wrażenie rzadko opuszczającego
swoje miejsce pracy.
-Możemy
zaczynać?- zapytał z twardym rosyjskim akcentem, sugerującym kaukaskie
korzenie.
-Ależ
naturalnie panie doktorze, naturalnie.- rzucił Falkowicz razem z Anną
podchodząc jak najbliżej stołu sekcyjnego. Morozow wziął skalpel do
ręki i wykonał charakterystyczne nacięcie w kształcie litery Y, rozpoczynając
oględziny wewnętrzne polegające na otwarciu trzech jam ciała - czaszki, klatki
piersiowej i jamy brzusznej. Lekarze obserwowali go w milczeniu.
Ludzki
organizm jest niezwykły pomyślał Andrzej przyglądając się klatce piersiowej i
wypreparowanym mięśniom międzyżebrowym zewnętrznym. Fascynujące jak takie małe,
znikome włókna, rozpostarte miedzy żebrami, razem z ruchami przepony zapewniają
nam wdech. No, ale nie robią tego same, udział parzystych mięśni piersiowych,
mniejszego jak i większego, jest tu niemały. No i czym to wszystko by było bez
wspaniałego układu nerwowego, naszego centrum dowodzenia. Anna czytając mu w
myślach nachyliła się nieznacznie w jego kierunku i szepnęła :
-Wiesz
nie tylko te mięśnie są intrygujące. Weźmy na przykład taki mięsień dźwigacz
jądra. Także nieznacznych rozmiarów, a jakże ważne pełni funkcje w życiu
każdego męskiego
jądra.
-Zbereźnica.-
Andrzej karcąco wybałuszył oczy, udając zniesmaczenie- Ze wszystkich mięśni
musiałaś wybrać właśnie ten.- kręcąc głową uśmiechnął się szeroko.
-Po
prostu wiem jak trafić do twojej podświadomości.- wydukała rozbawiona.
-Przepraszam,
czy ja Państwu przeszkadzam?- Nietoperz Morozow zawahał się trzymając nóż
sekcyjny nad otwartą jamą brzuszną denata.
-Ależ
nie panie doktorze, absolutnie nam Pan nie przeszkadza- złośliwy uśmiech Anny
potrafił niejednego delikwenta doprowadzić do szewskiej pasji.
Po dokonaniu oględzin
wewnętrznych, patolog zdjął rękawice i podszedł do umywalki by zdezynfekować
ręce. Następnie, z szuflady biurka stojącego w kacie pokoju, wyjął pudełko
śniadaniowe i położył na drugim, czystym stole sekcyjnym.Wziął taboret i usiadł.
–Przepraszam,
pan zamierza tutaj jeść?- chirurg popatrzył na mężczyznę wzrokiem obrazującym
tylko jedno słowo:
czub.
-Mam teraz przerwę na
drugie śniadanie. Myślę, że państwa dalsza obecność będzie zbyteczna. Po
szczegółowych oględzinach wewnętrznych, nie stwierdzam żadnej anomalii. Z
resztą, panie doktorze sam pan widzi.- wskazał na leżącego denata.
-Nie
no oczywiście, wszystko w jak najlepszym porządku oprócz tego, że pacjent
zmarł.....
-Wie pan, panie doktorze jak to mawiał
Huxley ,,Badania w zakresie medycyny uczyniły tak niezwykły postęp, że
praktycznie nie mamy już ani jednego zdrowego człowieka.” - uśmiechnął się
szeroko pokazując swoje białe kły i częściowo już zmieloną kanapkę między nimi -
Poinformuję Pana o szczegółowych wynikach sekcji, ale myślę, że tutaj nic się
nie zmieni. Wyślę próbki do analizy w laboratorium, sporządzę
protokół i zrobię dla Pana kopie.- ugryzł kolejny kęs - Do widzenia Państwu.-
tymi słowami dał wyraźny przekaz żeby opuścili jego teren. Już poważnie
zezłoszczony Andrzej otwierał buzie by skomentować postać szanownego doktora
Morozowa, gdy Anna złapała go za łokieć i z uśmiechem tak serdecznym, na jaki
było ją stać odparła
-Bardzo
dziękujemy za możliwość udziału w sekcji... z niecierpliwością będziemy czekać
na szczegółowe wyniki -To powiedziawszy, Anna chwyciła Andrzeja za ramię i z
siłą żołnierza pociągnęła go w kierunku drzwi. -Masz racje, to jakiś
zdziwaczały, stary nietoperz.- mruknęła tak, że słyszał ją tylko Andrzej
-Eureka,
właśnie odnaleźliśmy drugiego Hipokratesa.- odburknął opuszczając szpitalne
prosektorium. A więc wiemy....że nic nie wiemy.
Nadużywający alkoholu Falko ,ciekawe ,prędzej bym się tego spodziewała po Adasiu. Mszczenie się na Wiki ,no cóż typowe w tej fazie ich znajomości . Niezapomniany kac i opieka Anny . Najbardziej podobała mi się postać tego rosyjskiego patologa ,Dymitrija Mrozowa....istny Dracula ... to jak jadł przy trupie...Część genialna ,jak zresztą wszystko co tworzycie. Czekam na kolejną niezapomnianą część ,jej tytuł już mnie intryguje ...:D Piszcie :P
OdpowiedzUsuń