niedziela, 2 marca 2014

II "Show must go on"

Zapomniałyśmy wcześniej dopisać, że wszystko pisane kursywą to oczywiście myśli bohaterów. Mamy również pewien pomysł, aby zrobić dodatkową ramkę na blogu, w której będziemy umieszczały informację kiedy dodany zostanie następny rozdział- nie trzeba będzie w tedy co chwila tu zaglądać, ani zdzierać sobie klawiatury na komentarze typu "kiedy next?" (choć one bardzo nam pochlebiają :D). Co o tym myślicie? Piszcie proszę w komentarzach, a teraz życzymy miłej lektury :)

***


Ułożyła się na jego kanapie, właściwie półleżąc na niej i popijała z kieliszka wino. Obok niej rozłożył się wielki niebieski kot rosyjski, mrucząc z zadowoleniem, jakby sama obecność kobiety sprawiała mu przyjemność. Co z resztą nie było wcale dziwne.
Falkowicz uśmiechnął się na ten widok. Była tam, jak zawsze z nienagannym makijażem, nie za mocnym, podkreślającym każdy detal jej urody, włosami spiętymi w eleganckiego koka, nadającymi jej pewien rys surowości, nie odbierając przy tym nic z jej naturalnego uroku.
-Widzę, że poznałaś już Grubego Louie.- rzekł przyklękając przed kanapą. Kot, jakby poznając głos swojego właściciela, otworzył swoje żółte ślepia i miauknął głośno na powitanie.
-Owszem, poczęstował mnie również winem… świetny z niego gospodarz.- uśmiechnęła się do niego delikatnie. Mężczyzna nie był już co prawda nastolatkiem, ale ten uśmiech, zaledwie lekkie wygięcie kącików ust do góry, zawsze przyprawiał go o szybsze bicie serca. Chłonął wzrokiem jej postać, każdy nawet najmniejszy szczegół, choć było to zbyteczne, bo każdy element znał już na pamięć. Wielkie błękitne oczy okolone wachlarzem długich rzęs, prosty malutki nos, delikatnie widoczne kości policzkowe, pełne wargi podkreślone krwistoczerwoną szminką. Wszystko to złożone w idealną całość, dopełniającą się i wyważoną.
Tak, Prof. Anna Shultz była kobietą niewątpliwie piękną. Ale to nie wdzięki ciała były tym co Andrzej Falkowicz cenił w niej najbardziej. Owszem, był koneserem kobiecego piękna, ale potrafił również docenić to co kryło się za nietuzinkową urodą Anny. W tej kobiecie odnalazł odbicie własnej duszy.
-Choć muszę przyznać, że na początku nieźle mnie wystraszył. Nie spodziewałam się, że przyjmiesz do siebie lokatora… Swoją drogą, robisz się trochę jak te stare panny, które otaczają się stadem kotów.- przez chwilę wyobraziła sobie Andrzeja w bajecznie kolorowym szlafroku w towarzystwie miauczących zwierzaków. Dobrze, że tylko przez chwilę.
-Akurat komu jak komu, ale mi kawalerstwo do końca życia na pewno nie grozi. Pamiętaj, że w razie gdyby wszystkie inne kobiety odrzuciły propozycję bym został ich mężem, co oczywiście jest niemożliwe, zawsze mogę ożenić się z tobą.- odpowiedział z rozbrajającym uśmiechem. Kobieta zaśmiała się melodyjnie po czym pokręciła głową z niedowierzaniem.
-Tak, możesz sobie pomarzyć.
-Nie muszę marzyć skoro już tu jesteś… cieszę się, że dołączysz do mojej grupy naczyniowej. - mruknął całując ją delikatnie w policzek.
-Ja również. Przyznam szczerze, że jestem ciekawa jak to wszystko się tu rozwinie… w Szwajcarii nie miałeś ctak szerokiego pola do popisu jak tutaj, prawda?
 -Owszem. Tam… no cóż. Powiedzmy, że Zurych jest zbyt zatłoczony jak dla mnie. Jednak jeśli chodzi o Leśną Górę to miałem co do tego miejsca całkowitą rację.  Jest małe, praktycznie niezauważalne, a jednocześnie na tyle nowoczesne, że daje szeroki zakres możliwości jeśli chodzi o badania. No i najważniejsze, prawie wszyscy lekarze są tak ślepo we mnie zapatrzeni, że nie zorientują się co tak naprawdę dzieje się tuż pod ich nosem.
-No tak blichtr i sława.- Anna wywróciła oczami.
-Ach, no i za dwa tygodnie planowa operacja tętniaka aorty brzusznej z moją nową metodą roli głównej.
-Za dwa tygodnie? Nawet ty nie jesteś w stanie załatwić tego tak szybko!- Anna spojrzała na niego z niedowierzaniem.
-Nie doceniasz mnie moja droga.

v   

Galeria powoli zapełniała sie rezydentami i stażystami. Adrenalina zrobiła swoje. Podekscytowanie mieszało się ze zniecierpliwieniem i niepewnością tworząc mieszankę iście wybuchową. Wzajemne konwersacje i spekulacje tylko podsycały atmosferę. Doktor Zapała wchodząc do sali dostrzegł siedzące w kacie znajome twarze swoich kolegów.
-Cześć wam. Jak tam, jesteście odpowiednio doedukowani? Niecodziennie ogląda się takie zabiegi. Tętniak aorty brzusznej to rzadkość tutaj, w Leśnej Gorze, a co dopiero ta nowa metoda! Przechodzą mnie aż ciarki po plecach. Trzeba przyznać, że Profesor Falkowicz to straszny snob, ale zna sie na tym co robi.- Zapała usadowił się na krześle.
-On jest niesamowity. Podobno często operuje niezwykle ryzykownie, ale jak to mówią bez
ryzyka nie ma zabawy.- Jakubek wyszczerzył zęby do Przemka. Siedząca w kącie blondynka posłała pełne dezaprobaty spojrzenie w stronę kolegów.
-Radzę wam uważać na Falkowicza. Może i jest świetnym fachowcem, ale to typowy karierowicz. Ma gdzieś jakiekolwiek zasady etyki i moralności.- Rudnicka wymownie prychnęła co wywołało zdziwione spojrzenia zebranych.
-Uuu widzę, że szanowny profesor nadepnął doktor Rudnickiej na odcisk. Nina daj spokój,
mówisz o jednym z najlepszych naczyniowców w kraju. Myślicie że wziął by pod swoje skrzydła uzdolnionego rezydenta?- Przemek uśmiechnął sie szeroko do kolegów.
-Nie liczyłabym na to. Zdaje mi się, że nasz świeżo upieczony ordynator nawet nie ma czasu na dokształcanie tak utalentowanych rezydentów jak ty, Przemku. Zresztą gdyby chciał być opiekunem twojej specjalizacji to raczej wziął by Cię na ten zabieg, a z tego co widzę siedzisz tutaj i wychwalasz naszego ordynatora podczas gdy doktor Consalida myje się do operacji. Swoją drogą ciekawe dlaczego akurat ją wybrał?- ton Rudnickiej jednoznacznie sugerował czym przy owym wyborze kierował się Falkowicz.
-Przestań Nina, dobrze wiesz, że należała jej się ta asysta. Wiki jest bardzo zdolna, może nawet najlepsza ze wszystkich rezydentów na chirurgii. Pewnie Falkowicz zapytał Trettera kogo warto wybrać i ten polecił mu Wiktorię. - odrzekł Zapała rzucając gniewne spojrzenie w stronę Rudnickiej.                                                                                                                                                                         Galeria była już prawie pełna. W dole na sali operacyjnej można było dostrzec krzątające się pielęgniarki. Halogenowe lampy oświetlały stół operacyjny  jasnym światłem, niczym scenę w teatrze. Wszystko było już gotowe. Niedługo mieli nadejść aktorzy.

v   

Mężczyzna mył się do zabiegu. Najpierw wewnętrzna strona dłoni, zewnętrzna strona, nadgarstek, przedramię. Czynności te powtarzał od około 2 minut niczym żołnierską mantrę. Spojrzał w lustro na swoje odbicie by po chwili ujrzeć szelmowski uśmiech. Czuł iskry podniecenia i ekscytacji pulsujące w opuszkach palców, zbawienne endorfiny rozchodząca sie w jego krwioobiegu, adrenalinę docierającą do najmniejszych żyłek jego organizmu. Jeśli cokolwiek w życiu kocha to właśnie ten moment.
Stanął przed drzwiami sali operacyjnej biorąc głęboki oddech. Show must go on, pomyślał przekraczając próg.
v   


- Dzień dobry panie profesorze. Cieszę się, że zdecydował się Pan jednak wpaść. Odpisał Pan na wszystkie posty i listy od wielbicielek? - Profesor Shultz skrzyżowała ręce pokazując tym samym swój stan gotowości, w oczach świeciły iskierki rozbawienia.
-Witam panią profesor, to zaszczyt gościć w naszych skromnych, leśnogórskich progach fachowca tak światowej klasy. Ooo widzę ze jest obecna cała nasza rodzina lekarska, doskonale.-  spojrzał w górę  na galerię wypełnioną lekarzami . Panie Andrzeju publiczność pana pożąda. uśmiechnął się do siebie, następnie spojrzał  na doktor Consalide, która pokiwała głową i stanęła koło pani profesor gotowa do asysty.
Pielęgniarka wsunęła na ręce profesora rękawiczki chirurgiczne. Podszedł do stołu jeszcze raz rzucając spojrzenie na galerię.
-Piękny dzień by kogoś uratować - uśmiechnął się pod maską gdy skalpel przeciął skórę  pacjenta.
v   

-Panie doktorze jak sytuacja?- Operacja trwała od kilku godzin. Profesor już dawno nie odczuwał takiej satysfakcji. Na razie wszystko szło jak po maśle. Na sali słychać było tylko brzdęki narzędzi chirurgicznych oraz odgłosy aparatury medycznej. Consalida asystując, raz za razem zerkała na dwójkę  chirurgów. Ich ręce poruszały sie w jednym wspólnym tempie. Oddychali miarowo, spokojnie, jakby bojąc sie wziąć jeden głębszy oddech by czasem nie zaburzył całego ich rytuału. Raz na jakiś czas spoglądali na siebie kiwając głowami na znak, że wszystko jest w porządku i wracali do swojego chirurgicznego tańca. Carpe diem pomyślał przygotowując się do kluczowego momentu operacji.
-Wszystkie parametry życiowe w normie- Van Graaf po raz kolejny sprawdził pomiary na aparaturze.
-Świetnie, siostro poproszę klej tkankowy-  chirurg wyciągnął rękę po narzędzie.
-Andrzej , nasz pacjent krwawi z przewodu pokarmowego- pani profesor spokojnie spojrzała na chirurga.
-Saturacja spada. Destabilizuje się.- anestezjolog spojrzał na zapis elektrokardiografu.
-Spokojnie,  proszę zacisnąć to naczynie- Falkowicz zwrócił się do Consalidy biorąc sterylne gazy. -Trzeba znaleźć źródło krwawienia.- chirurg skrupulatnie zaczął przeczesywać  pole operacyjne. Na galerii nastała cisza, wszyscy z napięciem wpatrywali się w wyświetlające się na ekranie parametry życiowe pacjenta.
-Pospieszcie się mam tylko 3 jednostki -  rzekł Van Graaf uważnie patrząc na parametry.
-Widzę, klem poproszę. - Consalida wyciągnęła rękę po narzędzie.
-Świetnie pani doktor, proszę teraz przytrzymać tu.-  chirurg przybliżył się do Consalidy krzyżując jej rękę ze swoją rękę. Uniosła brwi w niemym geście zapytania.
-Ta pozycja zoptymalizuje czas zabiegu.- wyjaśnił krótko, widząc jej pytające spojrzenie-  Proszę tutaj przytrzymać, o tak doskonale.- chirurg po kroku instruował lekarkę- Jeszcze tylko klej tkankowy, dziękuję.-  odrzekł biorąc narzędzie od instrumentariuszki - Sytuacja opanowana, dobra robota pani doktor. Pani profesor, ja już prawie kończę, a Pani?- zapytał zadziornie biorąc kolejne  narzędzie od pielęgniarki.
-Potrzebuje jeszcze 5 minut i będzie można zszywać- odparła nie odrywając wzroku od pola operacyjnego.


v   


-Trzeba przyznać, że spisałeś się wybierając tą tajską knajpkę.- kobieta weszła do mieszkania, zdjęła beżowy płaszcz i powiesiła na wieszaku.
-Wiesz, że nie lubię tych snobistycznych restauracji, w których ciągle jadasz- odparła zbliżając sie do niego.
-Dzisiejszy dzień należy do wyjątkowych.- przyciągnął ja do siebie i objął w tali, składając delikatny  pocałunek na jej ustach. - Dzisiaj po raz pierwszy udało nam sie usunąć tętniaka moją metodą.- w jego głosie słychać było nutę dumy gdy dobitnie akcentował słowo moja. Popatrzyła w jego szare oczy. Znała je doskonale, tak jak całą jego twarz, począwszy od kości jarzmowych, a skończywszy na wydatnym podbródku. Chociaż ciężko było jej się do tego przyznać tęskniła za nim. Pogładziła go po policzku. Falkowicz uśmiechnął się delikatnie i złożył czuły pocałunek na wewnętrznej stronie jej dłoni. Zadrżała. Chyba naprawdę za nim tęskniłam…

v   

Po ciężkim dniu oddali sie uprawianiu seksu. Chociaż byli wieloletnim kochankami , znali sie tyle lat to nigdy pani profesor nie przestawała go zaskakiwać. Nie tylko w łóżku , ale i w życiu. Była jedyną kobietą, którą szanował i cenił. Jedyną, którą dopuścił tak blisko siebie. Często zastanawiał się jak można by określić ich relacje... i szczerze powiedziawszy, chyba nie istnieje słowo całkowicie oddające ich wzajemnie powiązania. To było coś na zasadzie mutualizmu, symbiozy niezbędnej obojgu do życia. Przede wszystkim była jego przyjaciółką, osobą którą dopuszczał do najskrytszych zakamarków swojego pokręconego charakteru. Osobą, która niezwykle fascynowała go w sferze fizycznej jak i psychicznej. Nigdy nie wymagali siebie na wyłączność. Żyli w rożnych związkach, osobno... a jednocześnie zawsze razem.
Poznali się jeszcze będąc na studiach. On, przystojny dobrze zapowiadający się lekarz, już w czasach studenckich przebierał w kobiecych kręgach na prawo i lewo. Ona, piękna i niezwykle inteligenta, od początku skupiona była na nauce i robieniu kariery. Spotykając Annę, Falkowicz natrafił na pierwszą mocną, kobieca barierę. Do tamtej chwili jeszcze nigdy żadna kobieta mu nie odmówiła. Nic więc dziwnego, że profesor wziął sobie za punkt honoru zdobycie Anny.
-Nad czym tak dumasz? - zapytała leżąc obok niego i opierając głowę na jego nagim torsie.
-Przypominam sobie kotku czasy kiedy byłaś niezwykle oporna żeby się ze mną umówić- uśmiechnął się delikatnie gładząc jej nagie plecy.
-Bo zachowywałeś się jak samiec dudka w czasie toków.
-Przy takiej kobiecie to nic dziwnego... z resztą przyznaj, że Tobie też ciężko było sie oprzeć....
-Oprzeć? - rzuciła mu wyzywające spojrzenie.
-Mnie… mojemu urokowi rzecz jasna... zawsze Ci się podobałem, tylko nie chciałaś się do tego przyznać.
-Tak sobie to tłumacz.- złożyła delikatny pocałunek na jego ustach. Mruknął zadowolony.
-Jak długo możesz zostać?- spytał po chwili.
-Póki nic ciekawego nie dzieje się w Szwajcarii… mój czas dla ciebie jest właściwie nieograniczony - zaśmiała się lekko- chociaż wiesz, że nie lubię zostawiać mojego oddziału pod opieką tych szwabów, a zwłaszcza tego stetryczałego Bachmanna .
-Anno, nie masz co prawda biologicznych dzieci, ale czasami odnoszę wrażenie, że jesteś niczym matrona dla całego oddziału kardiochirurgii w Zurychu. Chyba poradzą sobie przez jakiś czas bez swojej pani ordynator, prawda?
-Pewnie, że sobie jakoś poradzą. Tylko ja już znam to ich „jakoś”. „Jakoś” to w słowniku każdego szwajcara oznacza po prostu zrobić jeden wielki burdel.
-Anno słownictwo!- Falkowicz udał oburzony ton i przybrał groźny wyraz twarzy. Kobieta wywróciła jedynie oczami po czym rzekła:
-Z resztą… wiesz, że mi zależy. Ten oddział to coś na co pracowałam latami. Nie jestem w stanie zapomnieć o tym ot tak. Choć wiem, że niektórzy to potrafią.
Ostatnie słowa Anny zawisły w powietrzu, psując panującą między kochankami wesołą atmosferę. Na twarzy Falkowicza pojawił się lekki grymas niezadowolenia, jednak szybko został zastąpiony przez beznamiętną maskę.
-Jeśli zamierzasz znów wrócić do tematu mojego powrotu do Polski…
-Nie zamierzam.- ucięła krótko Anna.- To co miałam powiedzieć zostało już powiedziane.
Mina kobiety nie wróżyła niczego dobrego. Na jej pięknej twarzy odbiło się piętno gniewu pomieszanego z żalem. Andrzej widząc tą gamę emocji przygarnął do siebie swą kochankę, mocno przyciskając ją do nagiego torsu.
-Anno- zaczął niezwykle łagodnie- dobrze wiesz, że mój wyjazd niczego nie zmienia.
- Wiem, wiem – westchnęła i dodała już weselszym tonem- Po prostu przyzwyczaiłam się, że jesteś zawsze na miejscu . Teraz chwila przyjemności kosztuje mnie ,,ociupinkę’ więcej. Te kilka tysięcy złotych za przelot z Zurychu do Warszawy – machnęła ręką – Ale kto by to tam liczył.

2 komentarze:

  1. Fajne. Pomysł z informacjami, kiedy next zdecydowanie mi się podoba. Pozwólcie, że ściągnę go od was :) Opowiadanie zapowiada się ciekawie, nie wiadomo czego się tu spodziewać. Całkowicie zmieniłyście postacie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Halo! Kidy next??? Bo żadnych informacji nie ma. Ani w komentarzach, ani z boku

    OdpowiedzUsuń