Życzymy miłej lektury i oczywiście zachęcamy do komentowania. Chciałybyśmy także przekazać ogromne podziękowania dla zakręconej i szalonej. Ta osobie wie o co chodzi:)
-Pan Maciej
Tarlecki, lat 64, od 3 lat choruje na miażdżycę, skierowany do nas w trybie
nagłym w celu usunięcia zatoru w tętnicy płucnej. - Consalida spojrzała na
pacjenta. Mężczyzna leżał na szpitalnym łóżku, oddychając chrapliwie. Omiótł
zebranych lekarzy wzrokiem wyrażającym
tylko jedno: limit swoich powikłań już wykorzystał.
-Farmakoterapia
okazała się nieskuteczna. - lekarka kontynuowała, nieznacznie spoglądając na milczącego Falkowicza - Planowa embolektomia została wyznaczona na jutro na…
Profesor nie
słuchał jej, od dłuższego czasu lustrował wzrokiem stojące przy łóżku dwie
stażystki. Pierwsza, brunetka, stała
prosto z miną pokerzysty skrupulatnie notując w swoim kajeciku. Wygląda jakby połknęła miotłę pomyślał z
rozbawieniem co automatycznie wywołało szyderczy uśmieszek na jego twarzy.
Druga natomiast, niższa blondynka od 5 minut tak intensywnie wypatrywała się w
podłogę, że chirurg miał wrażenie iż właśnie odkryła jakiś nowy gatunek podłogowego
grzyba. Zwrócił się do tej ostatniej, przerywając monolog Consalidy:
-Pani... Ola
czyż nie?
-Tak... Ola
Kaczmarczyk... stażysta na chirurgii. - wydukała odrywając wzrok od podłogi.
-Cóż panią
tak zaciekawiło w naszej szpitalnej podłodze? Coś z nią nie tak? Z tego co wiem,
na moim oddziale salowe przestrzegają zasad higieny w sposób niezwykle
surowy... A może interesuje się pani architekturą wnętrz? W tym wypadku polecam,
najdroższa pani, przekwalifikowanie się na inną profesje. - rzucił pogardliwie
profesor spoglądając na stażystki - jeśli jednak woli Pani się zająć medycyną
to uprzejmie proszę o zwrócenie uwagi, nie na deseń podłogi ale może na kartę
pacjenta.
Dziewczyna
zarumieniła się biorąc od Consalidy dokumentacje medyczna.
No to
rozpoczyna się kolejne Falkowicz Show - rudowłosa
spojrzała na rozbawionego chirurga wiedząc, że to dopiero początek. Od 3 dni
miała pod swoją opieką te dwie stażystki. Od 3 dni także starała się nie
dopuścić do ewentualnego ich spotkania z profesorem. Ona osobiście była zdecydowanie za tym by nie oszczędzać absolwentów tak
zacnego kierunku jakim jest medycyna
ponieważ uważała, że tylko tak młodzi mogą się czegoś nauczyć. Jednak
profesor Falkowicz... no cóż... on inaczej pojmował wyrażenie ,, nie
oszczędzać".
-Cóż
ciekawego wyczytała pani w tej karcie? - chirurg kontynuował nie zwracając
uwagi na zabójczy wzrok doktor Consalidy.
Stażystka
milczała intensywnie wpatrując sie w papiery.
-Może
inaczej... pani doktor, proszę mi wymienić i opisać podstawowe powikłania po
laparoskopowym wycięciu wyrostka robaczkowego.
-Wyrostka?
Ale przecież pan Tarlecki jest rozpisany na planowy zabieg embolektomii...
choruje na miażdżycę. - stażystka powiodła wystraszonym wzrokiem w stronę
swojej towarzyszki rozpaczliwie szukając ratunku.
-Dziękuję,
uspokoiła mnie pani. Umie pani czytać karty. Uff, to już pewien progres... - wykrzywił
twarz w złośliwym uśmiechu teatralne ocierając czoło ręką.
Dziewczyna
wcześniej zawstydzona, teraz była już bliska płaczu. Szowinistyczna świnia. Wiktoria
popatrzyła wściekle na chirurga by następnie spojrzeć na pacjenta, który od kilku minut obserwował
całą scenę. Przynajmniej pacjent ma darmowy spektakl komediowy, a właściwie
tragiko - komiczny.
-Więc jednak
to prawda co mówią amerykańscy naukowcy... - rudowłosa zwróciła się do pacjenta
ukradkiem obserwując Falkowicza.
-A co mówią
pani doktor? - Tarlecki nieznacznie uniósł się na poduszkach, podpierając się
rękami.
-Twierdzą, że
mężczyźni w pewnym wieku przechodzą andropauzę... to coś takiego jak kobieca
menopauza. - dodała widząc zaciekawienie w oczach chorego. Profesor gwałtownie
wyprostował się na te słowa, gromiąc rezydentkę złowieszczym spojrzeniem.
-Czym to się
dokładnie objawia pani doktor?
-Wie pan to
wszystko zależy od hormonów. Gwałtowne wahania testosteronu powodują dziwne
zachowania u osobników płci męskiej. Taki samiec alfa za wszelką cenę stara się
dominować. -Consalida kontynuowała nie
bacząc na przyszłe konsekwencje swojego występku -czasami dzieje się też tak,
szczególnie w ciężkich przypadkach, ze następuje gwałtowny wyrzut androgenów
powodujący silne zaburzenia w układzie hormonalnym i nerwowym. -zerknęła
ostentacyjnie na Falkowicza dając jednoznaczna aluzje wszystkim zebranym na tej
sali -Słowem można by rzec, że to
gorsze niż menopauza u kobiet. - skwitowała starając się nie patrzeć na
chirurga. Nastała niezręczna cisza, którą po chwili przerwał profesor.
-Niech pan
nie wierzy w takie bajki panie Tarlecki... plotki o andropauzie głoszą
wyłącznie kobiety, a one no cóż... nie są wiarygodnym źródłem, biorąc pod uwagę
ich comiesięczne wahania nastrojów. - rozłożył ręce w udawanym geście
bezradności.
-To jest
fakt potwierdzony naukowo. - warknęła lekarka.
-A gdzie to
pani wyczytała? W ,,Pani Domu"?
Domyślam się, że innych czasopism Pani nie czyta.- wycedził przez zęby -
Niech pan się nie martwi panie Tarlecki, osobiście będę Pana operować i zrobię wszystko
co w mojej mocy aby już żadnych komplikacji nie było. Ma Pan moje słowo. -
Profesor pokazał ręką drzwi, dając sygnał stażystkom do wymarszu. Posłusznie
opuściły sale nie mówiąc ani słowa.
-Pani doktor
przodem, ja za panią.
Cholerny
dupek! Brawo Consalida. Możesz już spisywać testament. Lekarka obróciła się na pięcie i wymaszerowała
z pokoju niczym skazaniec zmierzający na szubienicę. Falkowicz podążył za nią.
Będąc już przy drzwiach obrócił się w stronę pacjenta - Życie kobiety, zarówno
fizyczne jak i psychiczne, stoi pod znakiem zapytania ciągle nawracającej fali
menstruacyjnej, niedającej się z niczym porównać u mężczyzny. - uśmiechnął sie
szeroko do pacjenta po czym wyszedł z sali zostawiając Tarleckiego w głębokiej
zadumie.
V
Falkowicz wszedł do gabinetu i przysiadł na chwilę na fotelu, patrząc w
stronę okna. Widok jaki się z niego roztaczał, zdominowany był przez zieleń
parku przeznaczonego dla pacjentów szpitala. Mężczyzna zamyślił się. Kobiety
traktował zawsze przedmiotowo toteż musiały one cieszyć przede wszystkim oko i
ciało profesora. Miłym dodatkiem jest gdy nie męczą też za bardzo jego umysłu,
fenomenem gdy wręcz go satysfakcjonują.
Z Wiktorią pracował już
jakiś czas, ale dopiero dziś spojrzał na nią w sposób w jaki mógłby cokolwiek z
niej obrazowo uchwycić. Tak jakby zobaczył ją po raz pierwszy i dopiero teraz był w
stanie powiedzieć coś o niej jako o konkretnej osobie. W końcu sprawiła, że chcąc nie chcąc, zwrócił na nią uwagę.
Była ładną kobietą, ale ustępowałaby urodą paru innym, które w swoim
życiu spotkał i niewątpliwie uwiódł. Jednak miała w sobie coś takiego co
przyciągało wzrok i kazało go na niej zatrzymać dłużej. Nie do końca wiedział
czy to niecodziennie spotykany typ urody Consalidy, czy może coś w sposobie jej
bycia - niezachwiana pewność siebie, energia emanująca od całej jej postaci,
żywa gestykulacja, gdy mówiła i inteligencja bijąca z jasnych oczu. Falkowicz
uśmiechnął się. Nie raz spotykał już takie. Pewne siebie, ambitne, burzące mury niczym
taran; z taką pewnością szły przez życie osiągając wszystko. Miały u stóp cały
świat, a gdy pojawiał się on… cóż. Wtedy on miał je. Jak każde inne zresztą. Wiktoria Consalida dopiero pokazała swoje oblicze - typowa butna
rezydentka o zbyt wybujałych ambicjach, niewspółmiernych do umiejętności jakie
posiada. Idealna do zmieszania z błotem i udowodnienia jej jak bardzo zbytnia pewność siebie może zaszkodzić.
-Czas na życiową lekcje numer jeden Pani Doktor. Lekcje pokory.- mruknął
do siebie i zabierając z biurka dokumentację pacjenta, wyszedł z gabinetu. W
duchu już planował jak zamienić kolejny dzień Consalidy w piekło. Ale na razie…
w domu czekało na niego jego prywatne niebo.
V
-Naprawdę tak
zgasiła cię przy Tarleckim? -Anna otwarcie śmiała się z Andrzeja, który mierzył ją groźnym
spojrzeniem stalowych oczu. Oboje siedzieli właśnie w jego salonie - ona, jak
zwykle ułożyła się swobodnie na skórzanej kanapie, on zaś na jednej z miękkich
puf, delektował się whisky.
-Wykazała się jedynie bezczelnością i brakiem szacunku do przełożonego.
- mruknął Falkowicz, biorąc łyk Jacka Daniels’a.
-Być może, ale trzeba przyznać,
że wyśmienicie to rozegrała. Z resztą miała ku temu powody, widać, że się na
nią uwziąłeś - Kobieta
zamyśliła się chwilę, patrząc w nieokreślony punkt przed sobą. Profesor
uśmiechnął się delikatnie i rzekł:
-Nie ma co roztrząsać tematu jakiejś nic nie znaczącej rezydentki. -
wstał i podszedł do okna po czym dodał - Zdecydowanie lepiej zająć się czymś o wiele bardziej interesującym…
jeśli wiesz co mam na myśli. Anna uśmiechnęła się wyczuwając sugestię
Falkowicza, ale zamiast odpowiedzieć tak jak tego oczekiwał, rzuciła:
-Wiesz co sobie myślę? Tu wcale nie chodzi o to, że ona cię denerwuje.
Po prostu nie możesz przewidzieć jej zachowania. Jest zbyt spontaniczna. A
skoro nie wiesz co zrobi, nie możesz sobie jej podporządkować. I tutaj burzy
się twój poukładany świat. Dochodzę więc do takiego daleko idącego wniosku, że
ona cię wcale nie denerwuje, ale interesuje... może nawet w jakiś sposób pociąga.
-Brawo. -Falkowicz zaczął
teatralnie klaskać i z precyzją aktora przyjął maskę niepomiernego zachwytu. -
Cóż za dogłębna psychoanaliza, godna Freud’a. Szkoda tylko, że z tego co
pamiętam kończyłaś specjalizację z kardiochirurgii, a nie psychologii. -Andrzej podszedł do Anny i nachylił się nad nią, patrząc na nią ciemnymi
z pożądania oczami:
-Na razie
jedyna osoba która mnie w jakiś sposób pociąga, to ty -Kobieta
podjęła grę. Posłała mu zalotny uśmiech:
-Nie masz ochoty dalej wysłuchać mojej nowej pracy pt. „50 twarzy
Falkowicza czyli psychoanaliza podstarzałego erotomana”?
-Może później moja droga. Na razie chcę ci pokazać, że ten tak zwany
„podstarzały erotoman” potrafi narzucić jeszcze całkiem niezłe tempo.
V
Domniemana andropauza Profesora Falkowicza zawisła nad szpitalem w
postaci plotki, która stała się tematem rozmów całego personelu Leśnej Góry
oraz jej pacjentów. Status legendy natomiast zyskała doktor Consalida i jej
cięty język. Wyżej wspomniana pani doktor weszła właśnie do budynku szpitala, nie
spodziewając się tego co tu zastanie. Oczywiście, mentalnie przygotowała się na
Falkowicza, a raczej na to co dziś jej zafunduje. Jednak to nie on był osobą,
która powitała ją jako pierwsza.
-Uwaga! Prosimy o
gorące brawa dla doktor Wiktorii Manueli Consalidy, pogromczyni mężczyzn z
zaawansowaną andropauzą! - Głos
ten należał do nikogo innego jak Przemka, który stał na czele wszystkich
rezydentów. Wszyscy zaczęli klaskać i gwizdać na widok rudowłosej lekarki.
Wiktoria wytrzeszczyła oczy w wyrazie niepomiernego zdumienia. Oczywiście razem
z Zapałą, na czele stał Jakubek, który podchodził do całej sprawy z równym
entuzjazmem co jego kolega. Nie mogło także zabraknąć Agaty, wesoło szczerzącej
się w jej stronę. Gdzieś nieopodal mignęły jej Klaudia i Ola, które zapewne
stały się źródłem całego tego zamieszania. W końcu powszechnie wiadomo, że
jeśli chodzi o plotkowanie to zaraz za pielęgniarkami plasują się stażystki.
Obopólna radość i wrzawa udzieliła się także pielęgniarkom przy recepcji oraz pacjentom, którzy mimo iż nie wiedzieli do końca o co naprawdę chodzi to przyłączyli się do rezydentów. Tym sposobem cały przedsionek szpitala rozbrzmiewał oklaskami i wiwatami.
Obopólna radość i wrzawa udzieliła się także pielęgniarkom przy recepcji oraz pacjentom, którzy mimo iż nie wiedzieli do końca o co naprawdę chodzi to przyłączyli się do rezydentów. Tym sposobem cały przedsionek szpitala rozbrzmiewał oklaskami i wiwatami.
-Czy wyście zwariowali?! - Wiktoria podeszła wściekła do Przemka, który
zaśmiał się krótko:
-Spokojnie
ruda, Falkowicza nie ma jeszcze w szpitalu. Przecież wiesz, że nie zrobilibyśmy
tej szopki gdyby tu był. Chociaż to dobre pomyślała Consalida
czując chwilową ulgę. Niemniej nadal uważała, że całe to zamieszanie było
zupełnie nie potrzebne.
-No
ale ty przecież i tak się go nie boisz. Wczoraj dałaś tego całkiem niezły
dowód. - Woźnicka puściła oczko do koleżanki. Nagle, ni z stąd ni zowąd,
pojawiła się Nina, która niby rozbawionym tonem rzekła do Consalidy:
-To dobrze, że mu się nie dałaś Wiktoria. Niech wie, że nie jest władcą
świata i nie może ustawiać wszystkich po kątach. Wiktoria
mruknęła jedynie ciche „dzięki”, bo szczerze powiedziawszy po raz pierwszy
usłyszała od Niny coś takiego. W
gruncie rzeczy Wiktoria z Rudnicką nie były nigdy jakoś specjalnie sobie
bliskie. Wiadomo, w pracy po prostu się tolerowały, były uprzejme w
profesjonalny sposób. Wiktoria zawsze uważała, że Nina przesadnie wywyższa się
nad innych rezydentów, zachowuje się jakby była po prostu lepsza. Nie żeby była
złym chirurgiem, ale mimo to Wiktoria nie darzyła jej sympatią, z resztą z
wzajemnością. Dlatego zdziwiła się
słysząc od Niny tego typu słowa. A swoją drogą, Wiktoria już od pewnego czasu
zastanawiała się nad tak wyraźną niechęcią blondynki do Falkowicza.
Najwidoczniej Nina musiała już wcześniej mieć do czynienia z szanownym Panem
Profesorem i jej także nadepnął na odcisk.
-No dobrze, dziękuję wam za to
eee… powitanie, ale chyba wypada żebyśmy wszyscy wrócili do pracy.
-Gadasz
jak Tretter!- marudził Jakubek na co wszyscy zaczęli się wesoło śmiać.
V
Gdy Falkowicz
w końcu przybył na swoje miejsce pracy, całe towarzystwo zdążyło już zając się
czymś bardziej produktywnym. Nawet Consalida zapomniała na chwilę, że w końcu
szanowny Profesor przybędzie do Leśnej Góry. Niestety tylko na chwilę.
-Dzień dobry Anno! -Falkowicz wkroczył do pokoju lekarskiego dziarskim krokiem z szerokim
uśmiechem przyklejonym do twarzy. Zbyt
szerokim pomyślała Consalida.
-Dzień dobry Andrzeju. - Anna obrzuciła Profesora przelotnym
spojrzeniem, jednak na jej ustach tańczył delikatny uśmiech. Falkowicz wyglądał
na jeszcze bardziej zadowolonego.
-Witam
również naszych cudownych rezydentów! Moi drodzy mamy dziś mnóstwo pracy! - to
mówiąc energicznie zatarł ręce. Obecni w
pokoju Consalida, Jakubek oraz Zapała spojrzeli po sobie niepewnie. Profesor
Shultz natomiast, siedząc przy biurku i uzupełniając dokumentację, nie ukrywała
swojego rozbawiania. Błaznujący Falko to coś co nigdy jej się nie znudzi.
-No
dobrze! Panie Jakubek! - Borys wyprostował się słysząc te słowa - Co pan powie na
zabieg endarterektomii,
tak za godzinkę?
-Oczywiście profesorze! - na twarzy rezydenta wykwitł szczery uśmiech,
który ewidentnie pokazywał, że mężczyzna po prostu nie wierzy w swoje
szczęście.
-A teraz pan Zapała… dla pana mam operację ostrego
tętniaka aorty piersiowej zstępującej. Brzmi obiecująco, czyż nie?
-Nawet
bardzo panie profesorze! – Zapała również nie wierzył, że dostąpił takiego
zaszczytu.
-Świetnie.
Pamiętajcie też panowie, że dziś tylko asystuję. W końcu muszę przecież dbać o
edukację naszych przyszłych chirurgów. No a poza tym, czas już powoli zbierać
mój zespół naczyniowy. Także panowie, postarajcie się dziś! - rzucił i ruszył w
stronę wyjścia, ale w ostatniej chwili się zatrzymał. -Ach…
- jego westchnięcie było tak teatralne, tak sztuczne, że Consalida, która
siedziała myśląc, że zostanie oszczędzona, doskonale wiedziała co za chwilę
nastąpi. -Jakże mogłem zapomnieć? Przecież jest jeszcze pani doktor Consalida.
Podobno jeden z najlepszych chirurgów w Leśnej Górze! Z resztą, jak się wczoraj
okazało, specjalistka nie tylko w dziedzinie chirurgii. - ostatnie słowa
zostały wypowiedziane tak dosadnie, że każdy w pokoju wiedział już co
Falkowiczowi chodzi po głowie. Borys i Jakubek spojrzeli ze współczuciem na
rudowłosą lekarkę natomiast Anna jedynie westchnęła cicho. Cóż, Falkowicz
przeżywa właśnie swoją małą, prywatną zemstę i nic go od tego nie
powstrzyma. -Dla
pani mam coś specjalnego. Zadanie które nauczy panią jednej z najważniejszych
cech dobrego chirurga.
-Jakiej
panie profesorze? - pozornie spokojnie wypowiedziane słowa zupełnie nie
oddawały obecnego nastroju Wiktorii.
-Zobaczy
pani. - rzekł uśmiechając się z wyraźną drwiną. - Proszę za mną pani doktor.
V
Jak się
okazało „specjalnym zadaniem” doktor Consalidy była praca w archiwum. Zatem jej
cenne dłonie chirurga posłużyły dziś jedynie do układania papierów w pudłach.
Wiktoria była pewna, że porządkowaniem archiwum nie powinna zajmować się ona,
ale dla Profesora Falkowicza nie ma przecież rzeczy niemożliwych, prawda? Także
Wiktorii pozostało jedynie przełknięcie goryczy porażki i zabranie się do
roboty. Może jeśli będę siedzieć cicho przez pewien
czas i wykonywać wszystkie jego polecenia to zacznie mnie traktować normalnie.
Takie myśli towarzyszyły Consalidzie gdy po jakiś 5 godzinach, udało jej się w
końcu powrócić do świata żywych, z przybytku zwanego potocznie archiwum. Jednak
jakiś cichy głosik, ten z rodzaju irytujących i mających zawsze racje,
podpowiadał żeby nie liczyła na to, że szanowny Pan Profesor jej odpuści. I mimo, że bardzo tego nie chciała, Wiktoria
musiała się z tym zgodzić.
-Ciężki
dzień, pani doktor?- Consalida podniosła
głowę. Nie zauważyła nawet kiedy znalazła się w pokoju lekarskim. Spojrzała w
kierunku z którego dochodził głos. Na kanapie, popijając kawę, siedziała
Profesor Shultz. Uśmiechała się delikatnie, co tylko jeszcze bardziej
podkreśliło piękno jej twarzy.
-Można tak powiedzieć.
-Hmm… niech pani usiądzie.
Zrobię pani kawę.
-Nie trzeba, naprawdę. Ja sama…
-Niech
pani w końcu zacznie słuchać przełożonych! – Anna udzieliła młodszej kobiecie
reprymendy, jednak w jej oczach tańczyły iskierki rozbawienia. Wiktoria
uśmiechnęła się delikatnie i wykonała polecenie. Anna natomiast podeszła do
ekspresu. -Nie zdążyłam jeszcze pani pogratulować wczorajszego… występu. Pan
Tarlecki podobno był wielce zainteresowany. Nie wspominając o stażystkach.
-Dziękuję, ale ten występ kosztował mnie więcej niż był tego wart. -
mruknęła markotnie rudowłosa lekarka. Pani Profesor spojrzała na nią ze zmrużonymi
oczami. Wiktoria siedziała lekko skulona, opierając czoło o swoje dłonie. Biło
od niej nie tylko zmęczenie, ale i rezygnacja. Anna westchnęła cicho.
-Cóż…
jestem przekonana, że ego profesora Falkowicza wcale nie ucierpiało jednak tu
chodzi o sam fakt, że zrobiła pani coś czego się nie spodziewał i nad czym nie
miał kontroli. Wiktoria spojrzała na blondynkę z
niedowierzaniem. -Niech mi pani wierzy, w końcu znam go już ponad 20 lat. To świetny
fachowiec, naprawdę, ale i nieznośny facet z mentalnością dojrzewającego
nastolatka.-Obie
kobiety zaśmiały się krótko. Profesor Shultz zawsze starała się wykazywać
taktem w stosunku do damskiej części swoich współpracowników (w przeciwieństwie
do Pana F.), ale nigdy nie wchodziła z nimi w jakieś bliższe relacje. Toteż
Wiktoria była jej bardzo wdzięczna za tą formę pocieszenia. -Tak czy inaczej, uważam, że bardzo dobrze pani zrobiła. Należało mu
się. - rzekła Anna podchodząc do Consalidy i podając jej kubek z kawą.
Rudowłosa przyjęła go z wdzięcznością.
-Może i tak, ale teraz mogę już raczej zapomnieć o specjalizacji z
chirurgii naczyniowej. - wisielczy humor Wiktorii ponownie dał o sobie znać.
-Do egzaminu specjalizacyjnego został pani… nieco ponad rok?
-Zgadza
się - Anna uśmiechnęła się szeroko.
-To
kupa czasu! A chirurgia naczyniowa… zostawmy ją profesorowi Falkowiczowi i pani
kolegom. Myślała pani może o kardiochirurgii?
-Ja…
- Consalida ponownie nie wierzyła w to co słyszy. Nad kardiochirurgią nie
myślała… przewinęła jej się chirurgia dziecięca, był nawet okres w którym
myślała nad ortopedią no i koniec końców naczyniówka, która umocniła swą
pozycję gdy do szpitala zawitał Profesor Falkowicz. Jednak to co powiedziała
przed chwilą Anna brzmiało trochę jak pewnego rodzaju propozycja. -Przyznam
szczerze, że nie myślałam akurat o tej dziedzinie jednak… może…- Pani profesor pokiwała głową ze zrozumieniem.
-Rozumiem. Zatem niech pani pomyśli. Ja ze swojej strony mogę powiedzieć
tyle, że jest pani bardzo zdolna i jeśli będzie ciężko pracować przez ten rok
to kardiochirurgia stoi przed panią otworem. A na razie… - Anna obrzuciła
Wiktorię krytycznym spojrzeniem - niech pani weźmie sobie wolne i idzie do
domu. Dziś i tak nic już z pani nie będzie.
- Ale....
-Pani Wiktorio, naprawdę musi się pani nauczyć słuchać poleceń
przełożonych. - Anna śmiała się otwarcie, ale rezydentka miała wrażenie, że
kobieta powtórzyła te słowa nie bez powodu. Odnotowała w pamięci by ich nie
zapomnieć. Wstała powoli i powiedziała:
-No dobrze, chyba ma pani rację.
-Pewnie,
że mam. A jutro zapraszam panią na wymianę zastawki aortalnej. Bez względu na
to jaką podejmie pani decyzję. - to powiedziawszy Anna zabrała z biurka plik
dokumentów i wyszła z pokoju, pozostawiając Wiktorię z myślą, że może
dzisiejszy dzień wcale nie był jeszcze stracony.
V
Jest taka zabawa, pozornie błaha jednakowoż powszechnie przyjęta we
współczesnym społeczeństwie polegająca na znalezieniu kilku różnic pomiędzy
dwoma lub więcej obrazkami. Zajęcie to na pierwszy rzut oka wydaję się wręcz
idiotycznie proste Jednak nic bardziej mylnego bowiem prosto jest znaleźć
różnicę w barwach, kształtach bądź zarysach. Schody się zaczynają dopiero gdy
do wglądu dostajemy osobniki tak do siebie podobne iż znalezienie jakiejkolwiek
różnicy graniczy z cudem. Weźmy np. małpę Pan troglodytes i człowieka
"teoretycznie" rozumnego. Teraz już wiadomo o co chodzi. W niektórych
przypadkach postać człowieka ociera się o portret małpy. W takich wypadkach
trzeba być wyrozumiałym gdyż nie każdy rodzi się z morskiej piany niczym
Afrodyta czy też jest tak urodziwy jak Apollo. Tego człowiek nie zmieni ,
zresztą nie można wypierać się swoich przodków. Smutne jest natomiast to iż
niekiedy wygląd zewnętrzny odzwierciedla to co lekarze określają niedorozwojem
umysłowym. W lekkim słowa znaczeniu jest to tak zwana tępota umysłowa. Dla profesora Andrzeja Falkowicza jednakże
nie było to smutne lecz tylko i wyłącznie zabawne. Sam pochodził z dobrej rodziny o daleko
sięgających medycznych korzeniach. Odebrał wyśmienite wykształcenia a Apollo
był przy nim tylko marnym Dzwonnikiem z
Notre Dam.
Pomimo tego
obserwując dr Kinge Walczyk zastanawiał się co naturze poszło nie tak. Przecież
geny ma dobre jeśli nie bardzo dobre. Wykształcenie także na wysokim poziomie.
Afrodyta może nie była ale totalną brzydotą nazwać jej nie wypadało. Miała
charakterystyczną urodę. Tymczasem w myślach Profesora uparcie rozgrywała się
zabawa w znalezienie różnic pomiędzy dr. Walczyk a Pan troglodytes. Był
świadomy że dżentelmenowi nie przystoi o takich rzeczach nawet myśleć ale nie
mógł wyrzucić tego obrazka ze swojej głowy. Dlatego też patrząc teraz na nią i
widząc jej żałosne wysiłki zaimponowania mu, szeroki uśmiech nie schodził z
jego twarzy.
Ona sama w tej
chwili doznawała niezwykłych doznań abstrakcyjnych , w których profesor
Falkowicz odgrywał główną role.
Siedziała przy biurku, pochylona nad mikroskopem co jakiś czas nieśmiało
zerkając na rozbawionego Andrzeja.
- I co Pani
doktor tam widzi? Duża różnica w porównaniu z pierwszą próbką? Ile blaszek
miażdżycowych? - zapytał chirurg
- Właściwie
to...prawie w ogóle ich nie ma. Co najwyżej kilka w polu widzenia.
Profesor
uśmiechnął się triumfalnie na znak świeżo odniesionego zwycięstwa.
- Chce mi Pan
profesor powiedzieć, że obydwa preparaty pochodzą z naczynia jednego pacjenta?
- popatrzyła na niego z niedowierzaniem
- Ależ tak
Pani doktor, w istocie to ten sam pacjent.
- Ale to jest
niemożliwe, tak zaawansowane zmiany miażdżycowe nie cofają sie ot tak. Nie ma
też tak skutecznych leków. Niesamowite -
kręciła głową z wyraźnym sceptyzmem
przez co Andrzejowi po raz kolejny
do głowy nasunął się obraz szympansa zwyczajnego w porze jedzenia
bananów. Tak zwany banana lunch time.
- Widzi pani
doktor, medycyna lubi nas zaskakiwać na każdym kroku. Cóż możemy poradzić my,
zwykli śmiertelnicy kiedy ona ciągle odkrywa przed nami coraz to nowe pokłady
tajemniczości - uśmiechnął się czarująco podchodząc bliżej siedzącej przy mikroskopie lekarki. Oderwała wzrok znad tubusu obdarzając
chirurga zniewalającym w jej mniemaniu uśmiechem. Profesor chociaż nie
podzielał jej opinii, w lot podchwycił piłeczkę. Jeszcze nieznacznie przybliżył
sie do biurka patomorfolog.
- to jest
naprawdę zjawiskowe - odparła, kokieteryjne bawiąc się niesfornym kosmykiem
swoich blond włosów.
- A no może i
tak. Jednak słowo zjawiskowe przy Pani doktor nabiera nowego znaczenia. Jeśli
te próbki są zjawiskowe - wskazał ręka na leżące na tacce preparaty
mikroskopowe - To nie ma słowa, które, wyrażałyby Pani piękno i urodę
Na te słowa
patomorfolog zarumieniła się co nie uszło uwadze Andrzeja. Baza zaliczona
- Właściwie do
czego panu profesorowi te próbki? - zapytała spokojnym tonem ignorując szybsze
bicie swego serca
- Zamierzam
zamieścić dane medyczne z tego przypadku w swoim artykule w "Folia
Cardiologica" - odparł wymijająco przyglądając sie jej badawczo i patrząc
czy aby na pewno połknęła haczyk.
- Panie
profesorze, pan to mnie nie przestaje zadziwiać, mało tego że ciągle przebywa
Pan na sali operacyjnej to jeszcze ma Pan czas na artykuły w prasie medycznej.
Doprawdy to imponujące.
Andrzeju ....Ryba na haczyku
- Szczerze
powiedziawszy Pani doktor ledwo się z tym wszystkim wyrabiam. Ostatnio jestem
tak zabiegany....operacje, artykuły, sympozja - zaczął wymieniać przybierając
przy tym pozę człowieka niezwykle usatysfakcjonowanego a zarazem zmęczonego
swoim życiem- Chciałbym być w kilku miejscach naraz podczas gdy natura
obdarzyła mnie tylko jedną parą rąk, nóg i do tego jedną głową - teatralnie
potarł niby to zmęczone skronie i głośno westchnął tak by wydźwięk rozszedł się
po laboratorium histiopatologi - Teraz na przykład pani doktor powinienem już
myć się do zabiegu i w tym samym czasie zawieźć próbki do głównego laboratorium
histiologii w Warszawie - na te słowa
wyjął z kieszeni swojego białego kitla lekarskiego ,dwie malutkie fiolki z
próbami. - I cóż mam zrobić skoro dyrektorskie polecenie jest jasne i zarazem
tak idiotyczne - aby żaden z pracowników szpitala nie przechowywał własnych
próbek w szpitalnym laboratorium . Przez to muszę za przeproszeniem,
przepraszam pani Doktor za moje słownictwo, ,,zapieprzać" do Warszawy do
najbliższego laboratorium aby przechować próbki, które w dodatku mają mi
posłużyć, do mojego artykułu, z korzyścią dla dobra ludzkiego że tak powiem -
zmarszczył brwi, przez co na jego czole uwidoczniły się delikatne zmarszki
nadając twarzy wyraz surowości, który oczywiście niezwykle imponował doktor
Walczyk.
- Ależ panie
profesorze, przecież może Pan przechować te próbki u mnie - uśmiechnęła się
promiennie jak gdyby sama cieszyła się niezwykle z tej zaistniałej sytuacji
- Nie pani
doktor, to wbrew przepisom. Gdyby ktoś sie dowiedział naraziłbym panią na
nieprzyjemności nie tylko z dyrektorem szpitala ale także najzwyczajniej mówiąc
z naszym polskim prawem. Na to pozwolić bym nie mógł, co to to nie.
- Tylko ja mam
kluczyki do chłodziarek i lodówek, w ogóle do całego laboratorium więc naprawdę
nikt się o tym nie dowie panie profesorze. Widzę że ma Pan dużo spraw na
głowie, a jeśli to ma Pana w pewien sposób odciążyć to naprawdę nalegam -
wyciągnęła rękę by podał jej dwie małe próbki.
- Naprawdę mogę,
czy aby na pewno to nie kłopot? Obiecuje że to tylko ten jeden raz , w związku
z zaistniałą operacją. Następne próbki zawiozę do Warszawy...
- Wszystkie
próbki może Pan przechowywać u mnie, po co je wieść aż do Warszawy? Rozumiem że
zbiera Pan materiały do artykułu?
- Tak,
naturalnie
- A wiec
proszę mi je dać. Z przyjemnością je przechowam. Na przyszłość proszę wszelkie
próbki przysyłać do mnie - wzięła fiolki i wsadziła je do najbliższej lodówki
wykonując te czynności z powagą godną żołnierza pełniącego swoją wartę.
Powiedzieć ze była dumna z dostąpionego zaszczytu to mało powiedzieć.
Profesor
przybrał maskę szczęśliwego dziecka które cieszy się na widok nowej zabawki i
rzekł:
- Z każda
sekundą, pani Doktor coraz bardziej mnie zadziwia. Jest Pani doprawdy niezwykła
- ujął jej dłoń i nieznacznie się pochylając ucałował - zajrzę do pani jutro,
możliwe że będę musiał zostawić jeszcze jedną rzecz u Pani w lodówce - rzekł
obdarzając patomorfolog jednym z najbardziej zniewalających uśmiechów jakie
miał w zanadrzu - A teraz komu w drogę temu czas. Operacja czeka - tymi słowami
pożegnał rozanieloną doktor Walczyk i wyszedł z laboratorium.
No i
załatwione pomyślał dumnie idąc szpitalnym korytarzem .Andrzej Falkowicz bez
wątpienia był obdarzony niezwykłym talentem do,, omamiania" innych ludzi,
w szczególności płeć przeciwną. Potrafił jak mało kto tak trafić do ludzkiej
podświadomości, tak zlokalizować czuły punkt, że dana osoba nie tylko
wykonywała to co on chciał, myśląc oczywiście że robi to z własnej nieprzymuszonej
inicjatywy, ale mało tego sama rwała się do wykonania zadania. To że on bardzo
często był tym ,,czułym punktem" w
kobiecym sercu to inna kwestia. Do głowy profesora wróciła poprzednia zabawa
atakując wściekle jego neurony - Pan troglodytes vs Kinga Walczyk. Uśmiechnął
się szeroko na te impulsywnie tworzone w jego mózgu obrazy po minucie dopiero
zdając sobie sprawę ze idzie korytarzem i uśmiecha się sam do siebie.
Ola&Ewelina