niedziela, 23 marca 2014

V "Menopauza vs Andropauza"

Życzymy miłej lektury i oczywiście zachęcamy do komentowania. Chciałybyśmy także przekazać ogromne podziękowania dla zakręconej i szalonej. Ta osobie wie o co chodzi:)

-Pan Maciej Tarlecki, lat 64, od 3 lat choruje na miażdżycę, skierowany do nas w trybie nagłym w celu usunięcia zatoru w tętnicy płucnej. - Consalida spojrzała na pacjenta. Mężczyzna leżał na szpitalnym łóżku, oddychając chrapliwie. Omiótł zebranych lekarzy wzrokiem wyrażającym  tylko jedno: limit swoich powikłań już wykorzystał.
-Farmakoterapia okazała się nieskuteczna. - lekarka kontynuowała, nieznacznie spoglądając na milczącego Falkowicza - Planowa embolektomia została wyznaczona na jutro na…
Profesor nie słuchał jej, od dłuższego czasu lustrował wzrokiem stojące przy łóżku dwie stażystki. Pierwsza, brunetka,  stała prosto z miną pokerzysty skrupulatnie notując w swoim kajeciku. Wygląda jakby połknęła miotłę pomyślał z rozbawieniem co automatycznie wywołało szyderczy uśmieszek na jego twarzy. Druga natomiast, niższa blondynka od 5 minut tak intensywnie wypatrywała się w podłogę, że chirurg miał wrażenie iż właśnie odkryła jakiś nowy gatunek podłogowego grzyba. Zwrócił się do tej ostatniej, przerywając monolog Consalidy:
-Pani... Ola czyż nie?
-Tak... Ola Kaczmarczyk... stażysta na chirurgii. - wydukała odrywając wzrok od podłogi.
-Cóż panią tak zaciekawiło w naszej szpitalnej podłodze? Coś z nią nie tak? Z tego co wiem, na moim oddziale salowe przestrzegają zasad higieny w sposób niezwykle surowy... A może interesuje się pani architekturą wnętrz? W tym wypadku polecam, najdroższa pani, przekwalifikowanie się na inną profesje. - rzucił pogardliwie profesor spoglądając na stażystki - jeśli jednak woli Pani się zająć medycyną to uprzejmie proszę o zwrócenie uwagi, nie na deseń podłogi ale może na kartę pacjenta.
Dziewczyna zarumieniła się biorąc od Consalidy dokumentacje medyczna.
No to rozpoczyna się kolejne Falkowicz Show - rudowłosa spojrzała na rozbawionego chirurga wiedząc, że to dopiero początek. Od 3 dni miała pod swoją opieką te dwie stażystki. Od 3 dni także starała się nie dopuścić do ewentualnego ich spotkania z profesorem. Ona osobiście była zdecydowanie za tym by nie oszczędzać  absolwentów tak zacnego kierunku jakim jest medycyna  ponieważ uważała, że tylko tak młodzi mogą się czegoś nauczyć. Jednak profesor Falkowicz... no cóż... on inaczej pojmował wyrażenie ,, nie oszczędzać".
-Cóż ciekawego wyczytała pani w tej karcie? - chirurg kontynuował nie zwracając uwagi na zabójczy wzrok doktor Consalidy.
Stażystka milczała intensywnie wpatrując sie w papiery.
-Może inaczej... pani doktor, proszę mi wymienić i opisać podstawowe powikłania po laparoskopowym wycięciu wyrostka robaczkowego.
-Wyrostka? Ale przecież pan Tarlecki jest rozpisany na planowy zabieg embolektomii... choruje na miażdżycę. - stażystka powiodła wystraszonym wzrokiem w stronę swojej towarzyszki rozpaczliwie szukając ratunku.
-Dziękuję, uspokoiła mnie pani. Umie pani czytać karty. Uff, to już pewien progres... - wykrzywił twarz w złośliwym uśmiechu teatralne ocierając czoło ręką.
Dziewczyna wcześniej zawstydzona, teraz była już bliska płaczu. Szowinistyczna świnia. Wiktoria popatrzyła wściekle na chirurga by następnie spojrzeć  na pacjenta, który od kilku minut obserwował całą scenę. Przynajmniej pacjent ma darmowy spektakl komediowy, a właściwie tragiko - komiczny.
-Więc jednak to prawda co mówią amerykańscy naukowcy... - rudowłosa zwróciła się do pacjenta ukradkiem obserwując Falkowicza.
-A co mówią pani doktor? - Tarlecki nieznacznie uniósł się na poduszkach, podpierając się rękami.
-Twierdzą, że mężczyźni w pewnym wieku przechodzą andropauzę... to coś takiego jak kobieca menopauza. - dodała widząc zaciekawienie w oczach chorego. Profesor gwałtownie wyprostował się na te słowa, gromiąc rezydentkę złowieszczym spojrzeniem.
-Czym to się dokładnie objawia pani doktor?
-Wie pan to wszystko zależy od hormonów. Gwałtowne wahania testosteronu powodują dziwne zachowania u osobników płci męskiej. Taki samiec alfa za wszelką cenę stara się dominować. -Consalida kontynuowała  nie bacząc na przyszłe konsekwencje swojego występku -czasami dzieje się też tak, szczególnie w ciężkich przypadkach, ze następuje gwałtowny wyrzut androgenów powodujący silne zaburzenia w układzie hormonalnym i nerwowym. -zerknęła ostentacyjnie na Falkowicza dając jednoznaczna aluzje wszystkim zebranym na tej sali  -Słowem można by rzec, że to gorsze niż menopauza u kobiet. - skwitowała starając się nie patrzeć na chirurga. Nastała niezręczna cisza, którą po chwili przerwał profesor.
-Niech pan nie wierzy w takie bajki panie Tarlecki... plotki o andropauzie głoszą wyłącznie kobiety, a one no cóż... nie są wiarygodnym źródłem, biorąc pod uwagę ich comiesięczne wahania nastrojów. - rozłożył ręce w udawanym geście bezradności.
-To jest fakt potwierdzony naukowo. - warknęła lekarka.
-A gdzie to pani wyczytała? W ,,Pani Domu"?  Domyślam się, że innych czasopism Pani nie czyta.- wycedził przez zęby - Niech pan się nie martwi panie Tarlecki, osobiście będę Pana operować i zrobię wszystko co w mojej mocy aby już żadnych komplikacji nie było. Ma Pan moje słowo. - Profesor pokazał ręką drzwi, dając sygnał stażystkom do wymarszu. Posłusznie opuściły sale nie mówiąc ani słowa.
-Pani doktor przodem, ja za panią.
Cholerny dupek! Brawo Consalida. Możesz już spisywać testament. Lekarka obróciła się na pięcie i wymaszerowała z pokoju niczym skazaniec zmierzający na szubienicę. Falkowicz podążył za nią. Będąc już przy drzwiach obrócił się w stronę pacjenta - Życie kobiety, zarówno fizyczne jak i psychiczne, stoi pod znakiem zapytania ciągle nawracającej fali menstruacyjnej, niedającej się z niczym porównać u mężczyzny. - uśmiechnął sie szeroko do pacjenta po czym wyszedł z sali zostawiając Tarleckiego w głębokiej zadumie.

V
Falkowicz wszedł do gabinetu i przysiadł na chwilę na fotelu, patrząc w stronę okna. Widok jaki się z niego roztaczał, zdominowany był przez zieleń parku przeznaczonego dla pacjentów szpitala. Mężczyzna zamyślił się. Kobiety traktował zawsze przedmiotowo toteż musiały one cieszyć przede wszystkim oko i ciało profesora. Miłym dodatkiem jest gdy nie męczą też za bardzo jego umysłu, fenomenem gdy wręcz go satysfakcjonują.                                                                                                        
 Z Wiktorią pracował już jakiś czas, ale dopiero dziś spojrzał na nią w sposób w jaki mógłby cokolwiek z niej obrazowo uchwycić. Tak jakby zobaczył ją po raz pierwszy i dopiero teraz był w stanie powiedzieć coś o niej jako o konkretnej osobie. W końcu sprawiła, że chcąc nie chcąc, zwrócił na nią uwagę.
 Była ładną kobietą, ale ustępowałaby urodą paru innym, które w swoim życiu spotkał i niewątpliwie uwiódł. Jednak miała w sobie coś takiego co przyciągało wzrok i kazało go na niej zatrzymać dłużej. Nie do końca wiedział czy to niecodziennie spotykany typ urody Consalidy, czy może coś w sposobie jej bycia - niezachwiana pewność siebie, energia emanująca od całej jej postaci, żywa gestykulacja, gdy mówiła i inteligencja bijąca z jasnych oczu. Falkowicz uśmiechnął się. Nie raz spotykał już takie. Pewne siebie, ambitne, burzące mury niczym taran; z taką pewnością szły przez życie osiągając wszystko. Miały u stóp cały świat, a gdy pojawiał się on… cóż. Wtedy on miał je. Jak każde inne zresztą. Wiktoria Consalida dopiero pokazała swoje oblicze - typowa butna rezydentka o zbyt wybujałych ambicjach, niewspółmiernych do umiejętności jakie posiada. Idealna do zmieszania z błotem i udowodnienia jej jak bardzo zbytnia pewność siebie może zaszkodzić. 
-Czas na życiową lekcje numer jeden Pani Doktor. Lekcje pokory.- mruknął do siebie i zabierając z biurka dokumentację pacjenta, wyszedł z gabinetu. W duchu już planował jak zamienić kolejny dzień Consalidy w piekło. Ale na razie… w domu czekało na niego jego prywatne niebo.
V
-Naprawdę tak zgasiła cię przy Tarleckim? -Anna otwarcie śmiała się z Andrzeja, który mierzył ją groźnym spojrzeniem stalowych oczu. Oboje siedzieli właśnie w jego salonie - ona, jak zwykle ułożyła się swobodnie na skórzanej kanapie, on zaś na jednej z miękkich puf, delektował się whisky.                                                                                               
-Wykazała się jedynie bezczelnością i brakiem szacunku do przełożonego. - mruknął Falkowicz, biorąc łyk Jacka Daniels’a. 
 -Być może, ale trzeba przyznać, że wyśmienicie to rozegrała. Z resztą miała ku temu powody, widać, że się na nią uwziąłeś -  Kobieta zamyśliła się chwilę, patrząc w nieokreślony punkt przed sobą. Profesor uśmiechnął się delikatnie i rzekł: 
-Nie ma co roztrząsać tematu jakiejś nic nie znaczącej rezydentki. - wstał i podszedł do okna po czym dodał - Zdecydowanie lepiej zająć  się czymś o wiele bardziej interesującym… jeśli wiesz co mam na myśli. Anna uśmiechnęła się wyczuwając sugestię Falkowicza, ale zamiast odpowiedzieć tak jak tego oczekiwał, rzuciła: 
-Wiesz co sobie myślę? Tu wcale nie chodzi o to, że ona cię denerwuje. Po prostu nie możesz przewidzieć jej zachowania. Jest zbyt spontaniczna. A skoro nie wiesz co zrobi, nie możesz sobie jej podporządkować. I tutaj burzy się twój poukładany świat. Dochodzę więc do takiego daleko idącego wniosku, że ona cię wcale nie denerwuje, ale interesuje... może nawet  w jakiś sposób pociąga.  
-Brawo. -Falkowicz zaczął teatralnie klaskać i z precyzją aktora przyjął maskę niepomiernego zachwytu. - Cóż za dogłębna psychoanaliza, godna Freud’a. Szkoda tylko, że z tego co pamiętam kończyłaś specjalizację z kardiochirurgii, a nie psychologii. -Andrzej podszedł do Anny i nachylił się nad nią, patrząc na nią ciemnymi z pożądania oczami:              
-Na razie jedyna osoba która mnie w jakiś sposób pociąga, to ty -Kobieta podjęła grę. Posłała mu zalotny uśmiech:                                                                                             
-Nie masz ochoty dalej wysłuchać mojej nowej pracy pt. „50 twarzy Falkowicza czyli psychoanaliza podstarzałego erotomana”? 
 -Może później moja droga. Na razie chcę ci pokazać, że ten tak zwany „podstarzały erotoman” potrafi narzucić jeszcze całkiem niezłe tempo.
V
Domniemana andropauza Profesora Falkowicza zawisła nad szpitalem w postaci plotki, która stała się tematem rozmów całego personelu Leśnej Góry oraz jej pacjentów. Status legendy natomiast zyskała doktor Consalida i jej cięty język. Wyżej wspomniana pani doktor weszła właśnie do budynku szpitala, nie spodziewając się tego co tu zastanie. Oczywiście, mentalnie przygotowała się na Falkowicza, a raczej na to co dziś jej zafunduje. Jednak to nie on był osobą, która powitała ją jako pierwsza.
 -Uwaga! Prosimy o gorące brawa dla doktor Wiktorii Manueli Consalidy, pogromczyni mężczyzn z zaawansowaną andropauzą! - Głos ten należał do nikogo innego jak Przemka, który stał na czele wszystkich rezydentów. Wszyscy zaczęli klaskać i gwizdać na widok rudowłosej lekarki. Wiktoria wytrzeszczyła oczy w wyrazie niepomiernego zdumienia. Oczywiście razem z Zapałą, na czele stał Jakubek, który podchodził do całej sprawy z równym entuzjazmem co jego kolega. Nie mogło także zabraknąć Agaty, wesoło szczerzącej się w jej stronę. Gdzieś nieopodal mignęły jej Klaudia i Ola, które zapewne stały się źródłem całego tego zamieszania. W końcu powszechnie wiadomo, że jeśli chodzi o plotkowanie to zaraz za pielęgniarkami plasują się stażystki. 
Obopólna radość i wrzawa udzieliła się także pielęgniarkom przy recepcji oraz pacjentom, którzy mimo iż nie wiedzieli do końca o co naprawdę chodzi to przyłączyli się do rezydentów. Tym sposobem cały przedsionek szpitala rozbrzmiewał oklaskami i wiwatami.  
 -Czy wyście zwariowali?! - Wiktoria podeszła wściekła do Przemka, który zaśmiał się krótko:                 
-Spokojnie ruda, Falkowicza nie ma jeszcze w szpitalu. Przecież wiesz, że nie zrobilibyśmy tej szopki gdyby tu był. Chociaż to dobre pomyślała Consalida czując chwilową ulgę. Niemniej nadal uważała, że całe to zamieszanie było zupełnie nie potrzebne.
 -No ale ty przecież i tak się go nie boisz. Wczoraj dałaś tego całkiem niezły dowód. - Woźnicka puściła oczko do koleżanki. Nagle, ni z stąd ni zowąd, pojawiła się Nina, która niby rozbawionym tonem rzekła do Consalidy:              
-To dobrze, że mu się nie dałaś Wiktoria. Niech wie, że nie jest władcą świata i nie może ustawiać wszystkich po kątach.  Wiktoria mruknęła jedynie ciche „dzięki”, bo szczerze powiedziawszy po raz pierwszy usłyszała od Niny coś takiego. W gruncie rzeczy Wiktoria z Rudnicką nie były nigdy jakoś specjalnie sobie bliskie. Wiadomo, w pracy po prostu się tolerowały, były uprzejme w profesjonalny sposób. Wiktoria zawsze uważała, że Nina przesadnie wywyższa się nad innych rezydentów, zachowuje się jakby była po prostu lepsza. Nie żeby była złym chirurgiem, ale mimo to Wiktoria nie darzyła jej sympatią, z resztą z wzajemnością.   Dlatego zdziwiła się słysząc od Niny tego typu słowa. A swoją drogą, Wiktoria już od pewnego czasu zastanawiała się nad tak wyraźną niechęcią blondynki do Falkowicza. Najwidoczniej Nina musiała już wcześniej mieć do czynienia z szanownym Panem Profesorem i jej także nadepnął na odcisk.               
-No dobrze, dziękuję wam za to eee… powitanie, ale chyba wypada żebyśmy wszyscy wrócili do pracy.
 -Gadasz jak Tretter!- marudził Jakubek na co wszyscy zaczęli się wesoło śmiać.
V
Gdy Falkowicz w końcu przybył na swoje miejsce pracy, całe towarzystwo zdążyło już zając się czymś bardziej produktywnym. Nawet Consalida zapomniała na chwilę, że w końcu szanowny Profesor przybędzie do Leśnej Góry. Niestety tylko na chwilę.
-Dzień dobry Anno! -Falkowicz wkroczył do pokoju lekarskiego dziarskim krokiem z szerokim uśmiechem przyklejonym do twarzy. Zbyt szerokim pomyślała Consalida.
-Dzień dobry Andrzeju. - Anna obrzuciła Profesora przelotnym spojrzeniem, jednak na jej ustach tańczył delikatny uśmiech. Falkowicz wyglądał na jeszcze bardziej zadowolonego.
-Witam również naszych cudownych rezydentów! Moi drodzy mamy dziś mnóstwo pracy! - to mówiąc  energicznie zatarł ręce. Obecni w pokoju Consalida, Jakubek oraz Zapała spojrzeli po sobie niepewnie. Profesor Shultz natomiast, siedząc przy biurku i uzupełniając dokumentację, nie ukrywała swojego rozbawiania. Błaznujący Falko to coś co nigdy jej się nie znudzi.
 -No dobrze! Panie Jakubek! - Borys wyprostował się słysząc te słowa - Co pan powie na zabieg endarterektomii, tak za godzinkę?
 -Oczywiście profesorze! - na twarzy rezydenta wykwitł szczery uśmiech, który ewidentnie pokazywał, że mężczyzna po prostu nie wierzy w swoje szczęście.
 -A teraz pan Zapała… dla pana mam operację ostrego tętniaka aorty piersiowej zstępującej. Brzmi obiecująco, czyż nie?
-Nawet bardzo panie profesorze! – Zapała również nie wierzył, że dostąpił takiego zaszczytu.  
-Świetnie. Pamiętajcie też panowie, że dziś tylko asystuję. W końcu muszę przecież dbać o edukację naszych przyszłych chirurgów. No a poza tym, czas już powoli zbierać mój zespół naczyniowy. Także panowie, postarajcie się dziś! - rzucił i ruszył w stronę wyjścia, ale w ostatniej chwili się zatrzymał.  -Ach… - jego westchnięcie było tak teatralne, tak sztuczne, że Consalida, która siedziała myśląc, że zostanie oszczędzona, doskonale wiedziała co za chwilę nastąpi. -Jakże mogłem zapomnieć? Przecież jest jeszcze pani doktor Consalida. Podobno jeden z najlepszych chirurgów w Leśnej Górze! Z resztą, jak się wczoraj okazało, specjalistka nie tylko w dziedzinie chirurgii. - ostatnie słowa zostały wypowiedziane tak dosadnie, że każdy w pokoju wiedział już co Falkowiczowi chodzi po głowie. Borys i Jakubek spojrzeli ze współczuciem na rudowłosą lekarkę natomiast Anna jedynie westchnęła cicho. Cóż, Falkowicz przeżywa właśnie swoją małą, prywatną zemstę i nic go od tego nie powstrzyma.  -Dla pani mam coś specjalnego. Zadanie które nauczy panią jednej z najważniejszych cech dobrego chirurga.
 -Jakiej panie profesorze? - pozornie spokojnie wypowiedziane słowa zupełnie nie oddawały obecnego nastroju Wiktorii.
-Zobaczy pani. - rzekł uśmiechając się z wyraźną drwiną. - Proszę za mną pani doktor.
V
Jak się okazało „specjalnym zadaniem” doktor Consalidy była praca w archiwum. Zatem jej cenne dłonie chirurga posłużyły dziś jedynie do układania papierów w pudłach. Wiktoria była pewna, że porządkowaniem archiwum nie powinna zajmować się ona, ale dla Profesora Falkowicza nie ma przecież rzeczy niemożliwych, prawda? Także Wiktorii pozostało jedynie przełknięcie goryczy porażki i zabranie się do roboty. Może jeśli będę siedzieć cicho przez pewien czas i wykonywać wszystkie jego polecenia to zacznie mnie traktować normalnie. Takie myśli towarzyszyły Consalidzie gdy po jakiś 5 godzinach, udało jej się w końcu powrócić do świata żywych, z przybytku zwanego potocznie archiwum. Jednak jakiś cichy głosik, ten z rodzaju irytujących i mających zawsze racje, podpowiadał żeby nie liczyła na to, że szanowny Pan Profesor jej odpuści.  I mimo, że bardzo tego nie chciała, Wiktoria musiała się z tym zgodzić.
-Ciężki dzień, pani doktor?- Consalida podniosła głowę. Nie zauważyła nawet kiedy znalazła się w pokoju lekarskim. Spojrzała w kierunku z którego dochodził głos. Na kanapie, popijając kawę, siedziała Profesor Shultz. Uśmiechała się delikatnie, co tylko jeszcze bardziej podkreśliło piękno jej twarzy.
-Można tak powiedzieć.
-Hmm… niech pani usiądzie. Zrobię pani kawę.
-Nie trzeba, naprawdę. Ja sama…
-Niech pani w końcu zacznie słuchać przełożonych! – Anna udzieliła młodszej kobiecie reprymendy, jednak w jej oczach tańczyły iskierki rozbawienia. Wiktoria uśmiechnęła się delikatnie i wykonała polecenie. Anna natomiast podeszła do ekspresu. -Nie zdążyłam jeszcze pani pogratulować wczorajszego… występu. Pan Tarlecki podobno był wielce zainteresowany. Nie wspominając o stażystkach.                                                                                              
-Dziękuję, ale ten występ kosztował mnie więcej niż był tego wart. - mruknęła markotnie rudowłosa lekarka. Pani Profesor spojrzała na nią ze zmrużonymi oczami. Wiktoria siedziała lekko skulona, opierając czoło o swoje dłonie. Biło od niej nie tylko zmęczenie, ale i rezygnacja. Anna westchnęła cicho. 
-Cóż… jestem przekonana, że ego profesora Falkowicza wcale nie ucierpiało jednak tu chodzi o sam fakt, że zrobiła pani coś czego się nie spodziewał i nad czym nie miał kontroli. Wiktoria spojrzała na blondynkę z niedowierzaniem. -Niech mi pani wierzy, w końcu znam go już ponad 20 lat. To świetny fachowiec, naprawdę, ale i nieznośny facet z mentalnością dojrzewającego nastolatka.-Obie kobiety zaśmiały się krótko. Profesor Shultz zawsze starała się wykazywać taktem w stosunku do damskiej części swoich współpracowników (w przeciwieństwie do Pana F.), ale nigdy nie wchodziła z nimi w jakieś bliższe relacje. Toteż Wiktoria była jej bardzo wdzięczna za tą formę pocieszenia. -Tak czy inaczej, uważam, że bardzo dobrze pani zrobiła. Należało mu się. - rzekła Anna podchodząc do Consalidy i podając jej kubek z kawą. Rudowłosa przyjęła go z wdzięcznością.
-Może i tak, ale teraz mogę już raczej zapomnieć o specjalizacji z chirurgii naczyniowej. - wisielczy humor Wiktorii ponownie dał o sobie znać.
-Do egzaminu specjalizacyjnego został pani… nieco ponad rok? 
-Zgadza się - Anna uśmiechnęła się szeroko.
-To kupa czasu! A chirurgia naczyniowa… zostawmy ją profesorowi Falkowiczowi i pani kolegom. Myślała pani może o kardiochirurgii?
 -Ja… - Consalida ponownie nie wierzyła w to co słyszy. Nad kardiochirurgią nie myślała… przewinęła jej się chirurgia dziecięca, był nawet okres w którym myślała nad ortopedią no i koniec końców naczyniówka, która umocniła swą pozycję gdy do szpitala zawitał Profesor Falkowicz. Jednak to co powiedziała przed chwilą Anna brzmiało trochę jak pewnego rodzaju propozycja. -Przyznam szczerze, że nie myślałam akurat o tej dziedzinie jednak… może…- Pani profesor pokiwała głową ze zrozumieniem.
 -Rozumiem. Zatem niech pani pomyśli. Ja ze swojej strony mogę powiedzieć tyle, że jest pani bardzo zdolna i jeśli będzie ciężko pracować przez ten rok to kardiochirurgia stoi przed panią otworem. A na razie… - Anna obrzuciła Wiktorię krytycznym spojrzeniem - niech pani weźmie sobie wolne i idzie do domu. Dziś i tak nic już z pani nie będzie.
- Ale....                 
-Pani Wiktorio, naprawdę musi się pani nauczyć słuchać poleceń przełożonych. - Anna śmiała się otwarcie, ale rezydentka miała wrażenie, że kobieta powtórzyła te słowa nie bez powodu. Odnotowała w pamięci by ich nie zapomnieć. Wstała powoli i powiedziała:
-No dobrze, chyba ma pani rację.
-Pewnie, że mam. A jutro zapraszam panią na wymianę zastawki aortalnej. Bez względu na to jaką podejmie pani decyzję. - to powiedziawszy Anna zabrała z biurka plik dokumentów i wyszła z pokoju, pozostawiając Wiktorię z myślą, że może dzisiejszy dzień wcale nie był  jeszcze stracony.
V
Jest taka zabawa, pozornie błaha jednakowoż powszechnie przyjęta we współczesnym społeczeństwie polegająca na znalezieniu kilku różnic pomiędzy dwoma lub więcej obrazkami. Zajęcie to na pierwszy rzut oka wydaję się wręcz idiotycznie proste Jednak nic bardziej mylnego bowiem prosto jest znaleźć różnicę w barwach, kształtach bądź zarysach. Schody się zaczynają dopiero gdy do wglądu dostajemy osobniki tak do siebie podobne iż znalezienie jakiejkolwiek różnicy graniczy z cudem. Weźmy np. małpę Pan troglodytes i człowieka "teoretycznie" rozumnego. Teraz już wiadomo o co chodzi. W niektórych przypadkach postać człowieka ociera się o portret małpy. W takich wypadkach trzeba być wyrozumiałym gdyż nie każdy rodzi się z morskiej piany niczym Afrodyta czy też jest tak urodziwy jak Apollo. Tego człowiek nie zmieni , zresztą nie można wypierać się swoich przodków. Smutne jest natomiast to iż niekiedy wygląd zewnętrzny odzwierciedla to co lekarze określają niedorozwojem umysłowym. W lekkim słowa znaczeniu jest to tak zwana tępota umysłowa.  Dla profesora Andrzeja Falkowicza jednakże nie było to smutne lecz tylko i wyłącznie zabawne.  Sam pochodził z dobrej rodziny o daleko sięgających medycznych korzeniach. Odebrał wyśmienite wykształcenia a Apollo był przy nim tylko marnym  Dzwonnikiem z Notre Dam.
Pomimo tego obserwując dr Kinge Walczyk zastanawiał się co naturze poszło nie tak. Przecież geny ma dobre jeśli nie bardzo dobre. Wykształcenie także na wysokim poziomie. Afrodyta może nie była ale totalną brzydotą nazwać jej nie wypadało. Miała charakterystyczną urodę. Tymczasem w myślach Profesora uparcie rozgrywała się zabawa w znalezienie różnic pomiędzy dr. Walczyk a Pan troglodytes. Był świadomy że dżentelmenowi nie przystoi o takich rzeczach nawet myśleć ale nie mógł wyrzucić tego obrazka ze swojej głowy. Dlatego też patrząc teraz na nią i widząc jej żałosne wysiłki zaimponowania mu, szeroki uśmiech nie schodził z jego twarzy.
Ona sama w tej chwili doznawała niezwykłych doznań abstrakcyjnych , w których profesor Falkowicz odgrywał główną role.  Siedziała przy biurku, pochylona nad mikroskopem co jakiś czas nieśmiało zerkając na rozbawionego Andrzeja.
- I co Pani doktor tam widzi? Duża różnica w porównaniu z pierwszą próbką? Ile blaszek miażdżycowych? - zapytał chirurg
- Właściwie to...prawie w ogóle ich nie ma. Co najwyżej kilka w polu widzenia.
Profesor uśmiechnął się triumfalnie na znak świeżo odniesionego zwycięstwa.
- Chce mi Pan profesor powiedzieć, że obydwa preparaty pochodzą z naczynia jednego pacjenta? - popatrzyła na niego z niedowierzaniem
- Ależ tak Pani doktor, w istocie to ten sam pacjent.
- Ale to jest niemożliwe, tak zaawansowane zmiany miażdżycowe nie cofają sie ot tak. Nie ma też tak skutecznych leków.  Niesamowite - kręciła głową z wyraźnym sceptyzmem  przez co Andrzejowi po raz kolejny  do głowy nasunął się obraz szympansa zwyczajnego w porze jedzenia bananów. Tak zwany banana lunch time.
- Widzi pani doktor, medycyna lubi nas zaskakiwać na każdym kroku. Cóż możemy poradzić my, zwykli śmiertelnicy kiedy ona ciągle odkrywa przed nami coraz to nowe pokłady tajemniczości - uśmiechnął się czarująco podchodząc bliżej  siedzącej przy mikroskopie lekarki.  Oderwała wzrok znad tubusu obdarzając chirurga zniewalającym w jej mniemaniu uśmiechem. Profesor chociaż nie podzielał jej opinii, w lot podchwycił piłeczkę. Jeszcze nieznacznie przybliżył sie do biurka patomorfolog.
- to jest naprawdę zjawiskowe - odparła, kokieteryjne bawiąc się niesfornym kosmykiem swoich blond włosów.
- A no może i tak. Jednak słowo zjawiskowe przy Pani doktor nabiera nowego znaczenia. Jeśli te próbki są zjawiskowe - wskazał ręka na leżące na tacce preparaty mikroskopowe - To nie ma słowa, które, wyrażałyby Pani piękno i urodę
Na te słowa patomorfolog zarumieniła się co nie uszło uwadze Andrzeja. Baza zaliczona
- Właściwie do czego panu profesorowi te próbki? - zapytała spokojnym tonem ignorując szybsze bicie  swego serca
- Zamierzam zamieścić dane medyczne z tego przypadku w swoim artykule w "Folia Cardiologica" - odparł wymijająco przyglądając sie jej badawczo i patrząc czy aby na pewno połknęła haczyk.
- Panie profesorze, pan to mnie nie przestaje zadziwiać, mało tego że ciągle przebywa Pan na sali operacyjnej to jeszcze ma Pan czas na artykuły w prasie medycznej. Doprawdy to imponujące.
Andrzeju ....Ryba na haczyku                            
- Szczerze powiedziawszy Pani doktor ledwo się z tym wszystkim wyrabiam. Ostatnio jestem tak zabiegany....operacje, artykuły, sympozja - zaczął wymieniać przybierając przy tym pozę człowieka niezwykle usatysfakcjonowanego a zarazem zmęczonego swoim życiem- Chciałbym być w kilku miejscach naraz podczas gdy natura obdarzyła mnie tylko jedną parą rąk, nóg i do tego jedną głową - teatralnie potarł niby to zmęczone skronie i głośno westchnął tak by wydźwięk rozszedł się po laboratorium histiopatologi - Teraz na przykład pani doktor powinienem już myć się do zabiegu i w tym samym czasie zawieźć próbki do głównego laboratorium histiologii w Warszawie -  na te słowa wyjął z kieszeni swojego białego kitla lekarskiego ,dwie malutkie fiolki z próbami. - I cóż mam zrobić skoro dyrektorskie polecenie jest jasne i zarazem tak idiotyczne - aby żaden z pracowników szpitala nie przechowywał własnych próbek w szpitalnym laboratorium . Przez to muszę za przeproszeniem, przepraszam pani Doktor za moje słownictwo, ,,zapieprzać" do Warszawy do najbliższego laboratorium aby przechować próbki, które w dodatku mają mi posłużyć, do mojego artykułu, z korzyścią dla dobra ludzkiego że tak powiem - zmarszczył brwi, przez co na jego czole uwidoczniły się delikatne zmarszki nadając twarzy wyraz surowości, który oczywiście niezwykle imponował doktor Walczyk.
- Ależ panie profesorze, przecież może Pan przechować te próbki u mnie - uśmiechnęła się promiennie jak gdyby sama cieszyła się niezwykle z tej zaistniałej sytuacji
- Nie pani doktor, to wbrew przepisom. Gdyby ktoś sie dowiedział naraziłbym panią na nieprzyjemności nie tylko z dyrektorem szpitala ale także najzwyczajniej mówiąc z naszym polskim prawem. Na to pozwolić bym nie mógł, co to to nie.
- Tylko ja mam kluczyki do chłodziarek i lodówek, w ogóle do całego laboratorium więc naprawdę nikt się o tym nie dowie panie profesorze. Widzę że ma Pan dużo spraw na głowie, a jeśli to ma Pana w pewien sposób odciążyć to naprawdę nalegam - wyciągnęła rękę by podał jej dwie małe próbki.
- Naprawdę mogę, czy aby na pewno to nie kłopot? Obiecuje że to tylko ten jeden raz , w związku z zaistniałą operacją. Następne próbki zawiozę do Warszawy...
- Wszystkie próbki może Pan przechowywać u mnie, po co je wieść aż do Warszawy? Rozumiem że zbiera Pan materiały do artykułu?
- Tak, naturalnie
- A wiec proszę mi je dać. Z przyjemnością je przechowam. Na przyszłość proszę wszelkie próbki przysyłać do mnie - wzięła fiolki i wsadziła je do najbliższej lodówki wykonując te czynności z powagą godną żołnierza pełniącego swoją wartę. Powiedzieć ze była dumna z dostąpionego zaszczytu to mało powiedzieć.
Profesor przybrał maskę szczęśliwego dziecka które cieszy się na widok nowej zabawki i rzekł:
- Z każda sekundą, pani Doktor coraz bardziej mnie zadziwia. Jest Pani doprawdy niezwykła - ujął jej dłoń i nieznacznie się pochylając ucałował - zajrzę do pani jutro, możliwe że będę musiał zostawić jeszcze jedną rzecz u Pani w lodówce - rzekł obdarzając patomorfolog jednym z najbardziej zniewalających uśmiechów jakie miał w zanadrzu - A teraz komu w drogę temu czas. Operacja czeka - tymi słowami pożegnał rozanieloną doktor Walczyk i wyszedł z laboratorium.

No i załatwione pomyślał dumnie idąc szpitalnym korytarzem .Andrzej Falkowicz bez wątpienia był obdarzony niezwykłym talentem do,, omamiania" innych ludzi, w szczególności płeć przeciwną. Potrafił jak mało kto tak trafić do ludzkiej podświadomości, tak zlokalizować czuły punkt, że dana osoba nie tylko wykonywała to co on chciał, myśląc oczywiście że robi to z własnej nieprzymuszonej inicjatywy, ale mało tego sama rwała się do wykonania zadania. To że on bardzo często był tym ,,czułym punktem"  w kobiecym sercu to inna kwestia. Do głowy profesora wróciła poprzednia zabawa atakując wściekle jego neurony - Pan troglodytes vs Kinga Walczyk. Uśmiechnął się szeroko na te impulsywnie tworzone w jego mózgu obrazy po minucie dopiero zdając sobie sprawę ze idzie korytarzem i uśmiecha się sam do siebie.

Ola&Ewelina

niedziela, 16 marca 2014

IV "Genialna sprzątaczka"

Przepraszamy za drobne opóźnienia, ale pojawił się problem natury technicznej. Tekst mimo ustawiania odstępów, marginesów itp ciągle nie chciał z nami współpracować mimo usilnych próśb i płaczów. Mogą pojawić się pewne graficzne błędy, ale mamy nadzieje, że nie będą one aż tak was raziły. Oczywiście zachęcamy do wyrażania opinii, co sądzicie o tej części. A teraz pozostaje życzyć milej lektury:)

Korytarz izby przyjęć już zdążył całkowicie opustoszeć po nocnych natarciach. Gdzieniegdzie tylko słychać było stukot butów  pielęgniarek przygotowujących się do kolejnego ,tym razem dziennego odparcia ataku. Bo to co działo się w nocy nie można nazwać niczym innym, jak tylko nocnym rozbojem.
Anna siedziała w gabinecie lekarskim  dopisując adnotacje do kart pacjentów. Przeżyła tą noc, a to już sukces. Nie marzyła o niczym innym jak tylko o gorącej kąpieli i ciepłym łóżku. Spojrzała na wiszący zegar ścienny. Była 6:02. Jeszcze tylko 1 godzina pomyślała masując skronie.
-Hej... jak tam? Słyszałem, że miałaś ciężką nockę?  Kawy? - wchodzący Krajewski swoje kroki skierował od razu w stronę stojącego na ladzie ekspresu . Oderwała głowę znad papierów.
-To byłaby już moja 3...  nie,dzięki. Poza tym w nocy nie brakowało mi adrenaliny. Powiedziałbym raczej, że byłam nadmiernie pobudzona.
-No tak... słyszałem, że mieliście natłok.- pokiwał głową wsypując kawę do młynka.
-To zabawne, że najwięcej amputacji kończyn zdarza sie o zmroku.- przeciągnęła sie na krześle - Wyobraź sobie, że koło 2 w nocy mieliśmy mężczyznę, który przyszedł z palcem w roztworze soli fizjologicznej. Oczywiście z palcem w słoiku.- dodała widząc jego zdziwienie- Prosił czy nie moglibyśmy go przyszyć.-roześmiała się- Istna komedia. 
Krajewski uśmiechnął się opierając o  ladę. Zawsze niezwykle szanował Annę. Nie tylko dlatego, że uważał ją za wyśmienitego specjalistę. Wiedział, że jest ona jedną z tych nielicznych kobiet, które potrafią trzymać w ryzach niemal cały świat. Jedyna kobieta która potrafiła w ryzach trzymać jego brata.
-Wiesz może gdzie jest mój szanowny brat? Za 30 minut zaczyna dyżur. Powinien już tu być.- spojrzał na zegarek- Mamy planowego tętniaka aorty o 9:00.
-Przypuszczam, że trzeźwieje. W nocy znowu poszedł do tego swojego klubu jazzowego.
-I nie zabrał mnie ze sobą? Własnego brata?
-Ja tam się cieszę. Jeden Baran na wolności to same problemy, a co dopiero dwóch.- wywróciła oczami uśmiechając się. Wróciła do wypełniania papierów. Krajewski wygodnie rozsiadł się na kanapie, delektując sie swoją ulubioną latte macchiato. Zadzwonił telefon komórkowy. Odebrała po drugim sygnale.
-Anna Schultz... słucham?
-Dzień dobry... starszy komisarz Piotr Borowski z komendy głównej miasta stołecznego Warszawa. Dzwonię do Pani ponieważ poinformowano nas, że w razie wypadku czy innego incydentu to Pani ma być informowana w sprawie pana Andrzeja Falkowicza.
-Proszę mi najpierw powiedzieć czy żyje.- jęknęła zrezygnowana. Zaintrygowany Adam podniósł się kanapy.No tak... i cały misterny plan dnia spalił na panewce.
-Ależ jak najbardziej droga Pani. Został zatrzymany za znaczne przekroczenie dozwolonej prędkości na drodze krajowej nr. 5.- odezwał się basowy głos w telefonie.
-To chyba nie jest takie straszne przestępstwo. Nie wystarczyłby sam mandat?
-Normalnie wystarczyłby, ale biorąc pod uwagę okoliczności...
-Jakie okoliczności?- przerwała mu.
-Pan Falkowicz miał ponad 1 promil alkoholu we krwi. Do tego prowadził swój samochód z prędkością 200 km/ h przy ograniczeniu do 100 km.- westchnął znużony.
-Gdzie on teraz jest?- potarła zmęczone oczy.
-W celi na komendzie głównej. Odebrano mu już prawo jazdy i zarekwirowano samochód. Postawione zarzuty już Pani zna.
-Dobrze, będę za niecałą godzinę.- rozłączyła się. Z frustracją rzuciła telefon na biurko.
-Co jest? Krajewski pochylił się nad lekarką opierając ręce o szpitalne biurko.
-Zatrzymali go za prowadzenie pojazdu pod wpływem alkoholu.- wstała z krzesła- A ja, jak zwykle, muszę mu ratować tyłek.
Pospiesznie założyła płaszcz i trzaskając drzwiami wyszła z pokoju.

v   

Mówią, ze dobór naturalny preferuje osobniki wyłącznie o najkorzystniejszych cechach. Patrząc na Falkowicza, po raz kolejny utwierdziła się w przekonaniu, że biologia także płata figle.
Siedział w kącie wieloosobowej celi, przygarbiony, z głową wspartą na rękach. Jego błękitna koszula była umazana  jakąś zieloną, mazistą substancją, o której pochodzeniu Anna wolała nie myśleć. Spodnie wcześniej uprasowane w równe kanty, teraz były całe pogniecione. O marynarce lepiej nie wspominać. Uprzednio szara, teraz  była już czarna.Na widok Anny gwałtownie poderwał się z miejsca.
-Jesteś... dzięki Bogu.- podszedł do wejścia łapiąc za metalowe pręty.
-Gdyby głupota miała skrzydła latałbyś niczym gołębica.- zgromiła go chłodnym spojrzeniem.
-Gołębica… a to dobre jest.- Profesor uśmiechnął się głupkowato, ale natychmiast opanował się pod morderczym spojrzeniem Anny. Mundurowy podszedł i otworzył drzwi celi wypuszczając chirurga. Kobieta, ruszyła żwawo korytarzem, nawet na niego nie spojrzawszy. Podążył za nią, starając się dotrzymać jej kroku.
-O 9 mam planową operację z Adamem...
-Trzeba było o tym myśleć wcześniej. Fuj, jak ty cuchniesz.- jej usta wykrzywiły się w niemym grymasie, gdy dotarł do niej okropny, intensywny zapach.
Wyszli na oświetlony promieniami słońca policyjny parking.
-Jakiś chory psychicznie mężczyzna nasikał na podłogę...- stwierdził spokojnie pocierając ręką kilkudniowy zarost.- Muszę zadzwonić do mojego adwokata...
-Już dzwoniłam. Przez twoją głupotę operacja jest przesunięta na jutro… albo pojutrze, to zależy kiedy odpowiednio wytrzeźwiejesz. A teraz wsiadaj do samochodu.- otworzyła  drzwi swojego volvo.
-Maleńka moja, co ja bym bez ciebie zrobił?- wyszczerzył zęby. Wsiedli do samochodu. W tym właśnie momencie niezmierzone pokłady cierpliwości Anny uległy wyczerpaniu.
-Ku*wa Andrzej, masz lat ponad 40, wyglądasz na 30, myślisz, że masz niespełna 20, a zachowujesz się jakbyś miał 10!  
-Anno,- zaczął poważnym tonem- myślałem, że twoje usteczka są nieskalane słownictwem rodem z rynsztoku.
Andrzej wpatrywał się przez moment na wściekłą Annę. Po chwili, obdarzył ją jednym ze swoich najbardziej czarujących uśmiechów, chcąc ją udobruchać. Kobieta spojrzała na niego jedynie z politowaniem. Westchnął:
-No cóż, nie wyszło.

v   

Każda kobieta na pewnym etapie swojego życia odczuwa instynkt macierzyński. Jedne mocniej, drugie mniej, ale jednak każda. I chociaż zdania są sporne na ten temat, jest to wpisane w kobiecą naturę. Może się tak jednak zdarzyć, że instynkt ten będzie skierowany nie do własnego dziecka, ale do osobnika, który ze względu na swoje nieprzystosowanie do życia społecznego, powoduje wyzwolenie u płci pięknej opiekuńczych odruchów. Takim właśnie osobnikiem był Andrzej.
Stojąc w kącie jego przestronnej łazienki i obserwując go, Anna zrozumiała dlaczego nigdy nie odczuwała potrzeby posiadania własnego potomstwa. No bo po co? Kiedy trzeba, on uosabiał wszelkie cechy małego chłopca. No dobrze, wyrośniętego chłopca. Oto przykład bezkresnej niedojrzałości połączonej z głupotą.                                                          
Siedząc, a właściwie półleżąc od 3 godzin, był trwale połączony z sedesem.  Kiedy miał już wrażenie, że wyzbył się całej treści żołądkowej, jego układ pokarmowy, niczym z armaty, wystrzeliwał kolejne porcje, czyniąc toaletę jedynym pomieszczeniem, w którym dla dobra jego własnego mieszkania, mógł przebywać. Anna usiadła na podłodze blisko ubikacji, jednak dostatecznie daleko by ominąć linie wystrzału. Opierając się o marmurowa wannę, z rozbawieniem rzekła:  -Wiesz... ludzki organizm jest fascynujący. Weźmy na przykład taką wątrobę. Największy ludzki gruczoł. U kobiet waży około 1300- 1500 gramów, u mężczyzn 1500 -1700. Oczywiście jego masa przyżyciowa zwiększa się przynajmniej o jakiej 500 gramów, ze względu na zawartą w niej krew. Produkuje żółć, która przewodem żółciowym wspólnym uchodzi do części zstępującej dwunastnicy. Magazynuje witaminy i żelazo. Przekształca puryny w kwas moczowy, syntezuje cholesterol. - wymieniała dalej rozkoszując się tą piękną chwilą- To właśnie w hepatocytach zachodzi cykl mocznikowy czy choćby glikogeneza. Można spokojnie stwierdzić, że jest organem życia... nie uważasz?- popatrzył na nią krzywo nieznacznie podnosząc głowę znad muszli.-  Słyszałam, że mężczyźni nazywają ją genialną sprzątaczką.- kontynuowała  zadowolona z siebie- Wiesz dlaczego?
 -Nie, ale pewnie zaraz mi powiesz - syknął, czując ogarniającą go kolejną falę mdłości          -Nie omieszkam. Oprócz tych wielu funkcji posiada jeszcze jedną, bardzo ważną... mianowicie neutralizuje toksyny. A ty, jako typowy mężczyzna, pewnie wiesz, że taki etanol też może być dla wątroby trucizną. Normalnie, jeśli spożywany jest w odpowiednich ilościach, większa część jest neutralizowana przez wątrobę                                
   -I tu będzie długie ale...- wychrypiał ledwo słyszalnym głosem.                                 
  -Ale jeśli spożyje się taką ilość wódki jaką ty spożyłeś to nie dziwota, że nawet tak genialna sprzątaczka jak twoja nie zdążyła tego zneutralizować.             
 -Wystarczy do cholery!- warknął, opierając czoło o deskę klozetową szykując się na kolejny gwałtowny wyrzut- Mogłabyś zasunąć rolety? Strasznie tu jasno....                               
 -Ja tam uważam, że ilość docierającego tu światła jest idealna.- nie ruszyła się z miejsca, zamiast tego zaczęła obserwować panoszącego się po łazience kota. Zwierzak podszedł do Anny, sadowiąc się miedzy jej udami, w oczekiwaniu na codzienną dawkę pieszczot. Swojego Pana nie zaszczycił nawet jednym spojrzeniem.                                           
  -Widzisz Loui, jak nisko można się stoczyć - zaczęła go głaskać miedzy uszami, na co kot odpowiedział cichym  pomrukiem zadowolenia.                               
  -Jesteś cholerną, zołzowatą jedzą                                                
  -Ale twoją.- wydukała rozbawiona ciągle głaszcząc mruczącego kota. Zadzwonił leżący na podłodze przy ubikacji telefon komórkowy Andrzeja.        
  -Zobacz kto to.- rzucił chrapliwie, biorąc głęboki oddech .                         
 -Głowacki Stefan. To ten z koncernu?- uniosła brwi w geście zapytania. Profesor krótko pokiwał głową- Mam odebrać?- Kolejne kiwnięcie.               
 -Powiedz mu, że aktualnie jestem niedysponowany.- kurczowo chwycił się deski klozetowej czując kolejną nadchodzącą  rewolucje. Uff, fałszywy alarm.                              
 -Dzień dobry.- na linii rozległ się niski, męski głos.                                
 -Dzień dobry, Anna Schultz z tej strony. Obawiam się, że Profesor Falkowicz nie może teraz podejść do telefonu. Odbywa teraz bardzo ważną prywatną rozmowę.- jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech, widząc jak profesor mrozi ja wzrokiem- Mam coś przekazać? Dobrze, powiem żeby oddzwonił jak tylko skończy rozmawiać.- teraz już otwarcie się śmiała.-Do widzenia.                       
 -Wstała biorąc kota na ręce.- Zrobię ci wodę z octem i sodą, bo nawet jak ja na ciebie patrzę, to mnie chwyta żal za serce.                                                                                            
  -Dziękuję.- mruknął niewyraźnie.                                                              
 -Zostawię cię sam na sam z nową przyjaciółką, bo widzę, że macie sobie jeszcze troszkę do pogadania.- poklepała go po plecach po czym z kotem pod pachą wyszła z łazienki.

v   

Rewelacje dnia wczorajszego zdecydowanie odbiły się na zdrowiu, zarówno psychicznym jak i fizycznym, Profesora Falkowicza. Co bardziej spostrzegawcze osoby mogły dopatrzeć się na twarzy mężczyzny śladów ciężkiej porannej przeprawy, jaką odbył rankiem w swojej toalecie. Tak, dziś zdecydowanie szanowny profesor wchodząc do szpitala wniósł ze sobą powiew… kaca.
Co ciekawsze, owe rewelacje miały nie tylko odbić się na Andrzeju, ale i na jego podwładnej. Złośliwy los chciał by akurat dzisiejszy dyżur dzieliła z nim doktor Consalida, która właśnie w tym momencie wpadła do pokoju lekarskiego, mało nie wywracając przy tym Przemka.
-Przepraszam Przemo… wiem, spóźniłam się… ale…- wysapała kobieta. Zapała uśmiechnął się lekko.
-W porządku.- już miał wychodzić, gdy Wiki złapała go za ramię.
-Powiedz mi, Falkowicz pytał się dlaczego mnie jeszcze nie ma?
-Nie. Zasadniczo to wpadł do szpitala i od razu zamknął się w swoim gabinecie. Pewnie jest czymś mocno zajęty. A swoją drogą to zazdroszczę ci dyżuru z nim. Mi jakoś póki co się nie poszczęściło.
-Daj spokój.- Wiktoria weszła za parawan by przebrać się w swój kitel.- I tak z tego co widzę nie ma dziś żadnej ciekawej operacji. Zwykłe wstawienie stentu. Uwierz mi dziś zdecydowanie nic ciekawego się nie wydarzy.
Doktor Consalida nawet nie wiedziała jak bardzo się myliła…

v   

Względny spokój, którym Falkowicz cieszył się przez jakieś 15 minut, został zburzony przez natarczywe walenie w drzwi jego gabinetu. Każdy taki dźwięk odbijał się zwielokrotnionym echem w jego głowie, nadając wrażenie jakby jego czaszka była miażdżona. Zatrzymał przekleństwo, które chciało wyrwać się z jego ust i warknął zachrypniętym głosem „proszę”.
-Dzień dobry Profesorze.- Wiktoria zajrzała nieśmiało do gabinetu.- Mogę wejść?
-Skoro pani musi.- Falkowicz miał wrażenie, że dźwięk kroków Consalidy, nawet cichy szelest jej ubrania zmieniają jego mózg w kompletną papkę.
-Przepraszam, że przeszkadzam, ale…
-Do rzeczy.
Oho, chyba jest nie w sosie… Wiktoria odchrząknęła cicho co wykrzywiło twarz mężczyzny w sposób, który lekko zaniepokoił panią doktor. Mimo to kontynuowała:
-Wypełniałam właśnie karty pacjentów i trafiłam na jednego z pańskich indywidualnych... Bogdan Kosiński.- kobieta położyła kartę na biurku.- Nie chciałam wpisywać nic bez uprzedniego informowania pana.
Mężczyzna, który do tej pory nawet nie obdarzył jej choćby jednym spojrzeniem, wyprostował się z szeroko otwartymi oczami. Ku*wa no nie. No po prostu ku*wa no nie. Boże, czy ty to widzisz?!
-Przepraszam, bo nie wiem czy dobrze zrozumiałem… ale potrzebuje pani konsultacji w sprawie wypełniania kart pacjentów? Mam pani sprawdzić błędy ortograficzne? Podyktować dane pana Kosińskiego? A może za-asystować pani przy wkładaniu karty do segregatora?
Wyraz twarzy Falkowicza był w tym momencie o tyle bezcenny, co przerażający. Dziwna mieszanka zdumienia oraz irytacji, którą pogłębiały widoczne pod jego oczami worki oraz lekki zarost, na który przecież nigdy sobie nie pozwalał, dawały jakieś dziwne wrażenie nadchodzącego wybuchu. Wiktoria już wiedziała, że wejście do gabinetu Profesora było ogromnym błędem. No dobra, czas na szybką ewakuację pomyślała i najbardziej sympatycznym tonem na jaki ją było stać rzekła:
-No dobrze, to ja już nie będę Panu więcej przeszkadzać…
Tak. Teraz tylko jeszcze nacisnąć klamkę i…
-Stój.
To polecenie dotarło do niej szybciej i zadziałało o wiele skuteczniej niż to co podsuwał jej w tej chwili mózg. Przełknęła ciężko, czując gulę w gardle. W tym momencie cała buta Consalidy wraz z jej ciętym językiem ewakuowały się za drzwi, czego samej pani doktor zrobić się nie udało. Odwróciła się w stronę mężczyzny z lekkim uśmiechem na twarzy i totalnym przerażeniem w oczach. Poznała bowiem właśnie jego najmroczniejsze oblicze. Oblicze skacowanego Falkowicza.
Mężczyzna natomiast już szykował swoją zemstę. Pomimo malującego się na twarzy zmęczenia, przybrał maskę uprzejmego uśmiechu i podszedł powoli do kobiety.
-Pani doktor, proszę mi wybaczyć. Jestem dziś troszkę… niedysponowany. Można powiedzieć, że miałem bardzo ciężką noc.
-Rozumiem, naprawdę nic się nie stało. Z resztą ma pan rację, nie powinnam zawracać panu głowy tak błahą sprawą.
-Nonsens. To bardzo dobrze, że pani przyszła. Ach, czy mógłbym panią prosić o drobną przysługę?
-Tak?- spytała niepewnie, trochę obawiając się tej nagłej zmiany u Profesora.
-Czy byłaby pani tak uprzejma i zrobiła mi kawy? Byłbym bardzo wdzięczny.
-No dobrze. A…
-Espresso poproszę.- jego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej. Wiktoria wyszła z gabinetu i skierowała się z powrotem w stronę pokoju lekarskiego. Jak się później przekonała, jej obawy okazały się całkiem słuszne. Po podaniu szanownemu profesorowi kawy, wypełnieniu dodatkowych dokumentów, o których istnieniu nie miała nawet pojęcia oraz odbębnieniu za niego całego dyżuru w przychodni miała wrażenie, że jej dzień został zamieniony w piekło wcale nie przypadkowo. Upewniła się w tym przekonaniu zwłaszcza, gdy przyjmowała pacjenta z bolesnymi owrzodzeniami na penisie, które należało niezwłocznie naciąć. Oczywiście ten zaszczyt przypadł właśnie jej.
-Ooo… widzę, że już pani skończyła?- humor Falkowicza zdecydowanie polepszył się od rana.
-Owszem.- Wiktoria weszła właśnie do jego gabinetu, rzucając mu spojrzenie spode łba. Falkowicz uśmiechnął się jeszcze szerzej i wstał z fotela.
-Cóż, mamy dziś bardzo pracowity dzień, nieprawdaż?- tym jednym zdaniem doprowadził Consalidę do wrzenia. O czym oczywiście doskonale wiedział.
-Została nam jeszcze tylko na dziś planowa operacja… ale widzę, że pani doktor jest już chyba lekko zmęczona… nie będę więc już więcej pani nadwyrężał.
-Chyba sobie Pan żartuje!- cierpliwość Consalidy sięgnęła kresu- Bo bliskim spotkaniu z owrzodzonymi genitaliami miałam nadzieje że moje ręce będą mieć styczność z czymś innym niż ropiejący męski członek!- wykrzyknęła, gwałtownie podnosząc głos- Oczywiście, ja wcale nie narzekam, bardzo dużo się nauczyłam, teraz jak ktoś się mnie zapyta o strukturę wrzodów na męskim penisie to z pewnością będę mogła mu udzielić klarownej odpowiedzi!- wycedziła dosadnie akcentując każde słowo.
-Prawdziwy lekarz uczy się całe życie pani doktor. Po za tym, powinna pani być z siebie dumna. Ocaliła pani niezwykle ważny narząd dla każdego mężczyzny. Chwała tego czynu nigdy nie zginie!- rzucił z wyraźną kpiną i zaśmiał się krótko.
-Zapewne. Ale myślę, że mam chyba trochę większe kompetencje.
-Ach tak? Większe kompetencje? Świetnie. Pani większe kompetencje idealnie przydadzą się do trzymania haków.

v   

Operacja zaczęła jej się strasznie dłużyć. Patrzyła na operatora beznamiętnym wzrokiem od 5 godzin trzymając te cholerne haki. ,,Pan wszystko mu wolno" był opanowany, a przynajmniej nie widać było po nim żadnych oznak zdenerwowania. Prosty zabieg wstawienia stentu przerodził się w kilkugodzinna walkę o życie pacjenta, w którym jej, doktor Consalidzie przypadło zaszczytne stanowisko przy hakach.
Cholera, jak jeszcze coś pójdzie nie tak to pewnie szanowny pan Profesor wyżyje sie na mnie, będę mogła powiedzieć arrivederci chirurgii naczyniowej pomyślała spoglądając na wysokiego chirurga. Nie patrzył na nią, pracował cicho, spokojnie wykonując kolejne ruchy.
-Klem poproszę.- wyciągnął rękę w stronę instrumentariuszki- Pani doktor, proszę zacisnąć to naczynie.- zwrócił się do Consalidy, nie odrywając wzroku od pola operacyjnego.
-Słucham?- Wiktoria wyrwania z letargu, popatrzyła blado na profesora- Nie rozumiem, przecież miałam trzymać haki...
-Którego z moich poleceń Pani nie rozumie? Proszę włożyć łapę do brzucha i zacisnąć to naczynie.
-Klem poproszę.- Wiktoria wyciągnęła rękę do instrumentariuszki podając haki pielęgniarce.
-Świetnie, teraz będzie z górki.- Profesor głośno odetchnął biorąc szczypczyki do ręki.
-Ciśnienie powoli wraca do normy.- anestezjolog popatrzył na zapis na monitorze.
-Wybornie, może jeszcze zdążę na meczyk squasha.- chirurg puścił oczko do pielęgniarki.                                                                                                                                                                                                                                 v   

No więc tak... sprawa nie kształtowała się tak jak planował. Po kilku zakończonych sukcesem operacjach nową metodą, nadszedł pierwszy poważny problem. Problem w postaci nieznośnego pana Czeszkota, który nagle 2 tygodnie po zabiegu postanowił umrzeć. Fakt ten normalnie nie nurtowałby Profesora, jednak jak przystało na przykładnego naukowca postanowił znaleźć drugie dno tej sprawy. Kwestią jest tylko czy to rzekome "drugie dno" istniało
Każda tego typu operacja niesie za sobą ogromne ryzyko. Prawdopodobieństwo zgonu na stole operacyjnym wynosi jakieś 40%, powikłania pooperacyjne 10%, rzecz do tego jeszcze sporna jak pacjent zniesie anestezje. Jak widać rachunek prawdopodobieństwa profesor miał w małym paluszku. Nie to jednak denerwowało, a zarazem fascynowało go najbardziej. Operacja odbyła się planowo, zabieg udał się, nie było żadnych powikłań. Niemniej jednak pacjent zmarł, a on nie wiedział dlaczego.                                                                                       
 Te myśli i rozważania bombardowały neurony chirurga gdy siedział w swoim gabinecie, pogrążony w głębokiej zadumie. Dopiero pukanie do drzwi przerwało tą bezowocna polemikę.                                                 
  -Proszę.- westchnął znużony masując skronie. Do gabinetu weszła Anna, która patrząc na Andrzeja, od razu domyśliła się, co tak zakrząta mu głowę 
  -Dzisiaj sekcja zwłok?- zapytała, siadając na krześle naprzeciwko.W milczeniu pokiwał głową,opierając się o wezgłowie skórzanego fotela                                                             
     -Naprawdę chcesz tam iść?                                                                          
     -Anno, nie będziemy tego tematu roztrząsać po raz setny.- westchnął znużony- Nie spocznę dopóki się nie dowiem, co było przyczyną zgonu.      
    -Możliwe, że nigdy się nie dowiesz co było przyczyną.- bystrym spojrzeniem omiotła jego postać -Bo widzisz kilkakrotnie przeglądałam jego dokumentację, brałam udział w zabiegu i z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że byliśmy bez zarzutu. Ta metoda jest bez zarzutu.- dodała widząc jego zniecierpliwienie.                                                                                            -Ależ oczywiście, że jest bez zarzutu, co do tego nigdy nie miałem jakichkolwiek wątpliwości!- oburzył się na jej słowa, jakby powiedziała rzecz kulturalnie i społecznie nieprzyjętą.                           
   -Wiesz, że takie sytuacje zdarzają się nadzwyczaj często i mogą nie wynikać wcale z przebytego zabiegu. Przyczyną mogła być choćby zdradzająca go żona czy śmierć ulubionego pupila.
  -Zdarzają się, ale nie moim pacjentom - przerwał jej podnosząc głos i uderzając dłonią o dębowe biurko.                                           
 -Coś mi się zdaje, że dyskusja z tobą prowadzona, będzie bezowocna.- rozbawiona pani profesor zlustrowała go wzrokiem. Ta sprawa poważnie wkraczała w jego już i tak wybujałe ego- Dobrze, a więc o której ta sekcja?  
 -Za godzinę - mruknął spoglądając na nią markotnie.
 -Nie mogę się doczekać.- jej usta wykrzywiły się w złośliwym uśmiechu.
v   
Doktora Dmitrii Morozowa spokojnie można opisać jednym zdaniem: nie wpasowuje się w żadne normy społeczne- kulturowe. Niski, barczysty Rosjanin, mając spiczaste odstające uszy i mały spłaszczony nos, przypominał dużego, wyrośniętego nietoperza. Jeśli do tego dodać ogromne, okrągłe binokle ledwo trzymające się na jego już i tak znikomym nosie, analogia do krwiopijca z Pensylwanii wydaje się aż nadto oczywista.
 Profesor spoglądał na niego z rozbawieniem, z trudem hamując się przed rozpoczęciem dyskusji na temat krwiopijnych ssaków ze Stanów Zjednoczonych. Stojąca, obok stołu sekcyjnego, Anna rozejrzała się po pomieszczeniu. Leśnogórskie prosektorium mieściło się w piwnicach budynku, odgrodzone od reszty szpitala, dającym się wyczuć już na korytarzu wszechobecnym fetorem śmierci. Rzadko kto tu zaglądał. Można powiedzieć, że wszystko to stanowiło królestwo szanownego doktora Morozowa i jego ,przyjaciół”. Sam  lekarz sprawiał wrażenie rzadko opuszczającego swoje miejsce pracy.                                     
-Możemy zaczynać?- zapytał z twardym rosyjskim akcentem, sugerującym kaukaskie korzenie.
-Ależ naturalnie panie doktorze, naturalnie.- rzucił Falkowicz razem z Anną podchodząc jak najbliżej stołu sekcyjnego. Morozow wziął skalpel do ręki i wykonał charakterystyczne nacięcie w kształcie litery Y, rozpoczynając oględziny wewnętrzne polegające na otwarciu trzech jam ciała - czaszki, klatki piersiowej i jamy brzusznej. Lekarze obserwowali go w milczeniu.
Ludzki organizm jest niezwykły pomyślał Andrzej przyglądając się klatce piersiowej i wypreparowanym mięśniom międzyżebrowym zewnętrznym. Fascynujące jak takie małe, znikome włókna, rozpostarte miedzy żebrami, razem z ruchami przepony zapewniają nam wdech. No, ale nie robią tego same, udział parzystych mięśni piersiowych, mniejszego jak i większego, jest tu niemały. No i czym to wszystko by było bez wspaniałego układu nerwowego, naszego centrum dowodzenia. Anna czytając mu w myślach nachyliła się nieznacznie w jego kierunku i szepnęła :                                    
  -Wiesz nie tylko te mięśnie są intrygujące. Weźmy na przykład taki mięsień dźwigacz jądra. Także nieznacznych rozmiarów, a jakże ważne pełni funkcje w życiu każdego męskiego jądra.                         
  -Zbereźnica.- Andrzej karcąco wybałuszył oczy, udając zniesmaczenie- Ze wszystkich mięśni musiałaś wybrać właśnie ten.- kręcąc głową uśmiechnął się szeroko.                             
  -Po prostu wiem jak trafić do twojej podświadomości.- wydukała rozbawiona.      
 -Przepraszam, czy ja Państwu przeszkadzam?- Nietoperz Morozow zawahał się trzymając nóż sekcyjny nad otwartą jamą brzuszną denata.
 -Ależ nie panie doktorze, absolutnie nam Pan nie przeszkadza- złośliwy uśmiech Anny potrafił niejednego delikwenta doprowadzić do szewskiej pasji.
  Po dokonaniu oględzin wewnętrznych, patolog zdjął rękawice i podszedł do umywalki by zdezynfekować ręce. Następnie, z szuflady biurka stojącego w kacie pokoju, wyjął pudełko śniadaniowe i położył na drugim, czystym stole sekcyjnym.Wziął taboret i usiadł. 
 –Przepraszam, pan zamierza tutaj jeść?- chirurg popatrzył na mężczyznę wzrokiem obrazującym tylko jedno słowo: czub.                                                                     
 -Mam teraz przerwę na drugie śniadanie. Myślę, że państwa dalsza obecność będzie zbyteczna. Po szczegółowych oględzinach wewnętrznych, nie stwierdzam żadnej anomalii.  Z resztą, panie doktorze sam pan widzi.- wskazał na leżącego denata.                                      
-Nie no oczywiście, wszystko w jak najlepszym porządku oprócz tego, że pacjent zmarł.....        
  -Wie pan, panie doktorze jak to mawiał Huxley ,,Badania w zakresie medycyny uczyniły tak niezwykły postęp, że praktycznie nie mamy już ani jednego zdrowego człowieka.” - uśmiechnął się szeroko pokazując swoje białe kły i częściowo już zmieloną kanapkę między nimi - Poinformuję Pana o szczegółowych wynikach sekcji, ale myślę, że tutaj nic się nie zmieni. Wyślę próbki do analizy w  laboratorium, sporządzę protokół i zrobię dla Pana kopie.- ugryzł kolejny kęs - Do widzenia Państwu.- tymi słowami dał wyraźny przekaz żeby opuścili jego teren. Już poważnie zezłoszczony Andrzej otwierał buzie by skomentować postać szanownego doktora Morozowa, gdy Anna złapała go za łokieć i z uśmiechem tak serdecznym, na jaki było ją stać odparła
 -Bardzo dziękujemy za możliwość udziału w sekcji... z niecierpliwością będziemy czekać na szczegółowe wyniki -To powiedziawszy, Anna chwyciła Andrzeja za ramię i z siłą żołnierza pociągnęła go w kierunku drzwi. -Masz racje, to jakiś zdziwaczały, stary nietoperz.- mruknęła tak, że słyszał ją tylko Andrzej                  
 -Eureka, właśnie odnaleźliśmy drugiego Hipokratesa.- odburknął opuszczając szpitalne prosektorium. A więc wiemy....że nic nie wiemy.