sobota, 25 kwietnia 2015

XXVIII " Gdybym tylko wiedział"

Mam nadzieję, że ta część Wam się spodoba. Zachęcam do komentowania bo jak to mawiają na blogach (podobno xD) to inspiruje. Coś w tym jest. Trzymajcie się i miłej lektury ;-)


Poranne słońce wkradało się do sypialni przez delikatne muślinowe zasłony; gruba tkanina bawełnianych kotar nie przeszkadzała bowiem wisiała odsłonięta, ściśnięta między materiałem ciężkiego pasa. Mimo iż część domowników już nie spała, spora część bo jedna druga, promienie i tak głaskały pozostawione przez nią, delikatne, podobne do kształtu kremowego puddingu w szklanym pucharku, miejsce na poduszce. Wygniecioną pościel. I nagą postać swego Pana. Jego ciche westchnienia dezaprobaty z powodu braku jednej osoby obok siebie. Westchnienia dezaprobaty do którego niedługo będzie musiał się przyzwyczaić. On i jego poranne promienie.
- Anna – krzyknął i wtopił głowę w kremową poduszkę. – Anna! Wszystko w porządku!?
Anna stanęła w progu:
- A jakby było nie tak, to myślisz, że bym Ci odpowiedziała?
Zaśmiała się widząc leżącego na brzuchu, gołego – jedynego na świecie człowieka z trzema półdupkami.
Andrzej obrócił głowę tak by móc ją widzieć i wyszczerzył się:
- Myślę, że jesteś na to za mądra.
Wzruszyła ramionami:
- Na co? – zapytała – Na skargę z powodu cierpień czy na same cierpienia?
- Na cierpienia nie masz wpływu – wyrzekł – Sądzę więc, że na skargę bo ona jest rzeczą podlegającym ludzkim wpływom.
Anna usiadła przy nogach Andrzeja i mimo jego usilnych próśb – pogładziła trzeci półdupek po raz setny mówiąc, że jej przykro. Należy stwierdzić rzecz oczywistą- gdy człowiek mówi, że mu przykro, nawet taki jak Anna, rozbawionym głosem – to tak na prawdę nie jest mu przykro. Złota zasada dwudziestego pierwszego wieku.
Anna zasugerowała rozbawiona, że posmaruje mu tenże środkowy półdupek na co Andrzej nie mógł zaprotestować.
Gdy smarowała obrócił głowę w jej kierunku i spojrzał oczyma przepełnionymi uczuciem i rzekł:
- Lepiej mi by było rok na Twojej wycieraczce niż dwadzieścia lat samotnie w swoim łóżku.
Anna zaśmiała się i nachyliwszy się ucałowała jego skórę na plecach w okolicach łopatki.
- Zawsze możesz się położyć na wycieraczce – stwierdziła i po chwili dodała – Na naszej wycieraczce.
- Ja mówiłem serio.
- Wiesz co myślę?
 Wzruszył ramionami na znak że nie wie a ona zaraz kontynuowała:
– Ten trzeci półdupek cię inspiruje. Dodaje ci romantyczności. Pcha do miłośnych wyznań i.....
- I? – uniósł brwi. Ona poczuła, że napinają się wszystkie jego mięśnie na plecach jakby szykował się do szybkiego zrywu i porwania jej w ramiona. Wyczuła to i z figlarnym uśmiechem dodała  twardo:
-Miłosnych uniesień.
Andrzej na to czekał. Zerwał się i porywając ją w ramiona, zakleszczył ją i  bezpiecznie ulokował na poduszkach.
Sypialnie wypełniły na przemian męskie i kobiecie radosne śmiechy.
- Lekarz mówił, że nie możesz się przemęczać.
- Nie jesteś ciężka. – zripostował – Raczej powiedziałbym, że słodkie z ciebie brzemię.
- Ja nie o tym. Mówię o pewnej czynności, która w twoim porywie namiętności może się dla półdupka...
- Pieprzyć lekarzy, zawsze popełniają błędy!
I sypialnie znów wypełniły radosne śmiechy, które po kilku minutach zmieniły się w jęki rozkoszy.
Były to ostatnie radosne śmiechu, pozbawione łez i nie zakrapiane goryczą w tej sypialni. Należy stwierdzić rzecz całkiem oczywistą – gdy człowiek jest zbyt szczęśliwy; gdy świadomość bliskości ukochanej osoby napełnia go pokarmem dla duszy; gdy zaspokajając najważniejszą potrzebę człowieka czuje spokój – zawsze jego mur, którym się zamurował od świata w pewnych miejscach zaczyna się sypać. W tym przypadku  walił się on cały.
v   
Mięśnie przepony jak każde inne w miarę swojej pracy kurczą się i rozkurczają. I tak jak w przypadku długiego spaceru człowieka bolą nogi, tak w przypadku długiego śmiechu ciężko się oddycha. O ile w pierwszym przypadku można usiąść i dać odpocząć nogom o tyle w drugim przypadku można się po prostu udusić.  
Wiktoria złapała się za przeponę.  Czuła że nie może oddychać. Bartek siedzący koło. na podłodze śmiał się do rozpuku, łapał się za przeponę utwierdzając Wiktorię w tym, że jeśli się uduszą – to razem.
Dlatego też uspokoiła się nieco. Uspokoiła strach przed tym co nieuniknione i zaczęła się dusić spokojnie.
Bartek jedną ręką złapał się za mostek a drugą uchwycił Wiktorii smukłą dłoń. Kojąco. Uspokajająco.
Zmieniła ton śmiechu na grubszy i bardziej wpasowujący się w śmiech Bartka. I to wywołało kolejną salwę śmiechu. Mało im teraz było potrzeba. Siedzieli na podłodze w salonie oparci o dużą sofę. Na ladzie przed nimi stały dwie filiżanki na pół wypitej americano. Ich iPhony były wyciszone  tak by nikt i nic im  nie przeszkadzało.
- Więc...- wysapała Wiktoria – Wróćmy do tego twojego parzenia kawy. Studiowałeś na Cambridge..
- W oksfordzie – poprawił ją – Jestem gentlemanem z Oksfordu.
- I byłeś baristą.
Bartek uśmiechnął się:
- I baristą z Oksfordu.
Pokręciła rozbawiona głową i kolejny haust aromatycznego, pozostawiającego nutkę goryczy na wierzchniej stronie języka, płynu rozkoszował podniebienie.
Bartek ponownie się uśmiechnął i zaczął mówić:
- Widzę, że cię to dziwi. No cóż, tak, chciałem zrobić na złość rodzicom i pokazać, że potrafię w miarę się utrzymywać. Ale wiesz jak jest z tą złością. Przychodzi czas, że nas rozsadza. Jak to mówią za dumą śpiesznie idzie upadek.
Wiktoria wybałuszyła oczy:
- Chciałeś zrobić im na złość? O to chodziło?
Kolejna salwa śmiechu. Dopiero gdy zapadła wilgotna od ich roześmianych oddechów cisza, Bartek począł wyjaśniać:
- Chciałem...chciałem wydębić pieniądze, a najlepszym sposobem na to jest pokazanie moim rodzicom, że tak naprawdę ich nie potrzebuje. A oni wtedy zrobią wszystko by udowodnić mi że się mylę.
- I udało się?
Pokiwał głową:
- Tak ale zdałem sobie sprawę z jednej rzeczy. Że w tym układzie oni mnie potrzebują równie mocno co ja ich. Tak działa rodzina.
- Ale pieniądze otrzymałeś – wypaliła – I do tego nauczyłeś się parzyć doskonałą kawę – upiła kolejny łyk – Nie można zaprzeczyć, że w dwulicowy i wredny sposób. Na co przynajmniej wydałeś te pieniądze?
Zaprzeczył głową na znak, że nie chce wiedzieć. Ona jednak piorunowała go wzrokiem, tak, że w końcu musiał się ugiąć.
Śmiech. Przepona. Ból.
- Na samochód. Śliczne bmw z szyberdachem...
Skrzywiła się.
- W  Polsce szyberdach raczej na nic się nie zda. Chyba, że życzysz sobie zapalenia opon mózgowych.
Bartek wyszczerzył się:
- Będę miał to na uwadze, dziękuję.
Wiktoria wyjęła iPhona ze swojej kieszeni. Aż tak bardzo nie można odciąć się od rzeczywistości. Nawet chwilka całkowitej ucieczki jest ważna tylko w momencie powrotu do rzeczywistości. Wtedy możemy ocenić ważność chwili, tęsknimy jednak co jest nieuniknione, a jeśli się tęskni to czuje.Się czuje. Jeśli czuje potrafi docenić. Się.
Tylko w zestawieniu z normom to co wyjątkowe za wyjątkowe może uchodzić.
Wiktoria tak dobrze czuła się w towarzystwie Bartka, że prawie zapomniała, że jest nieszczęśliwa. Dopiero godzina sprowadziła ją na ziemię.
Bartek spojrzał pytająco.
- Muszę lecieć do roboty. Dyżur nocny.
Pokiwał głową wspominając mimochodem o powtórce z rozrywki i mlecznej, puszystej latte.
v   
Gdy Andrzej wszedł wieczorem do łazienki nie spodziewał się, że zobaczy to co zobaczy. Wprawdzie wiedziony jakimś dziwnym impulsem rozkochanego człowieka udał się do łazienki by umyć zęby, co było tylko wymówką, chciał się bowiem oderwać od gabinetu i mimo iż Anna nie była taką sentymentalną osobą, spędzić wieczór przed telewizorem z zakleszczoną kobietą w jego ramionach. Toteż kroki swoje skierował do łazienki, po cichu licząc, że spędzi z Anną bardzo miły wieczór na nie oglądaniu telewizji. Musi tylko umyć zęby bo gdy ząbki czyste to wszystko jakby przejrzyste.
Zatrzymał się w progu.
Anna leżała na podłodze przy umywalce. Musiała się walnąć w głowę bo wokół jasnych kosmyków włosów zebrała się kałuża krwi. Włosy pozlepiane w strąki pływały w morzu czerwieni jak żeglarze w czasie regat na Pacyfiku.
Była nieprzytomna.
Kucnął koło niej a nie wyczuwając pulsu zaczął reanimować. W takich to momentach, lekarz potrafi jasno i klarownie ocenić całą sytuację. W takich to monetach człowiek, który jest lekarzem, lekarzem, który kocha tą leżąca w kałuży własnej krwi ukochaną kobietę ; w takich momentach lekarz przestaje być lekarzem. Nie sprawdza się. Strach przed krzywdą wyrządzoną kochanej osobie wyłącza całkowicie myślenie. Taki człowiek pozostaje jedynie człowiekiem. W wielu momentach bycie człowiekiem nie wystarcza.
Andrzejowi trzęsły się ręce gdy dzwonił na pogotowie. Trzęsły się jeszcze bardziej gdy usilnie starał się Anne reanimować, od własnych łez mocząc jej piękną twarz.
Gdy karetka przyjechała, gdy dojechali jakby w sekundę później : sam już nie wiedział jakim jest człowiekiem. Gdy  zobaczył przerażoną twarz Wiktorii na izbie przyjęć - z trudnością sobie przypomniał. Był Andrzejem Falkowiczem. Tym Andrzejem, któremu w tym momencie coś zabierano. A on był zawsze bardzo przywiązany do swojej własności. Przypomniał sobie nagle, że potrafi chodzić. I mówić.
- Wiki – wychrypiał – Błagam zrób coś – załkał – Ona nie oddycha.
Nie minęła minuta gdy znaleźli się na OIOMIE.
Wiktoria spojrzała na bezwładną i bladą postać Anny; na pozlepiane od krwi strąki i na niemal papierowego teraz koloru dłonie; jej wzrok dłużej zatrzymał się na krwawiącej ranie, którą zaopatrywała pielęgniarka. Wtedy jej wzrok przeniósł się na Andrzeja.
- Wiesz że nam nie wolno – szepnęła – Podpisała papiery i ...
- Pieprzyć papiery ! – krzyknął – W dupie mam papiery rozumiesz !? Podłącz ją natychmiast!
Andrzej dławił się we własnych szlochach i opierał o łóżko jakby stanie na własnych nogach było ponad jego siły. Mamrotał coś do siebie  i do Anny, ciężko było stwierdzić do kogo konkretnie.
- Błagam cię Wiki – łkał – Błagam.
Ich spojrzenia się spotkały. Zdawać by sie mogło, że tyle cierpienia i bólu nawet Wiktoria nie była w stanie ścierpieć. A był to dopiero początek.
Westchnęła. I jej oczy nagle zrobiły się wilgotne. Nie mogła dłużej wytrzymać widoku cierpienia mężczyzny, którego kochała. Przypomniała sobie przyrzeczenie jakie złożyła tej kobiecie. Nawet jeśli opacznie rozumiane na pewno obracało się wokół cierpień Andrzeja.
- Pieprzyć to.
Kiwnęła głową na pielęgniarkę. Ta najwyraźniej zrozumiała. Zniknęła na chwilę by zaraz wrócić z gotowym sprzętem.  Anna została podłączona do respiratora.
Wiktoria zdjęła rękawiczki i nieśmiało popatrzyła na Andrzeja. Wziął on sobie krzesło i podsunął przy łóżku. Gładził jej pozlepiane włosy, całował papierowe dłonie, szeptał coś do ucha – przy tym wszystkim po twarzy jego skapywały słone łzy rozpaczy. W oczach wszelako mimo bólu tliła się nadzieja człowieka któremu pozostała już tylko nadzieja. I Wiktoria miała zabić własną tą nadzieję. Podeszła do niego.
- Ona się obudzi – wychrypiał – Znam ją. To nie w jej stylu tak odchodzić.
Wiktoria przełknęła ślinę i powiedziała twardo:
- Andrzej, ona się nie obudzi, wiesz to równie dobrze co ja. Zajęło płuca. Nie wytrzymały i w wyniku niedotlenienia....zresztą wiesz to doskonale.
Andrzej otarł łzy.
- Ona się obudzi – wyrzekł twardo – Zobaczysz.
Ciężko było zabić Wiktorii taką nadzieję. Zresztą wcale nie chciała jej zabijać. To była konieczność. Konieczność wyższa.
Położyła mu rękę na ramieniu i spojrzała pytająco czy dotyk w tym wypadku jest wskazany. Nic nie powiedział.
- Teraz – rzekła cicho – Musisz się pożegnać i wybrać właściwy moment by odłączyć respirator. Przestać męczyć siebie.
Andrzej schował twarz w dłonie i zaczął głośno płakać. Po chwili otarł łzy i poważnie wpatrzył się w Anne jakby tym wzrokiem prosił ją by skończyła żartować bo to naprawdę nie jest śmieszne.
To nie było śmieszne. W istocie. Wiktoria subtelnie wycofała się z pokoju. Zatrzymała się na progu:
- Ona nie żyje Andrzej – i zaczęła nienawidzić się za te słowa – Zadzwonię do Adama.
A to był dopiero początek dyżuru. Nienawidziła takiej prawdy.
v   
Adam zjawił się w szpitalu  najszybciej jak tylko mógł. Jego wejście w dresach nie wywoływało jakiegoś zbytniego zdziwienia bowiem plotki rozchodzą się szybciej niż światło. Uprzedziły dresy.
 Wiktorie spotkał na korytarzu.
Zatrzymała się gdy go zauważyła i stojąc na środku korytarza spoglądali na siebie. Ona poważna. On z nadzieją w zeszklonych łzami oczach. W końcu podeszła do niego.
- Musisz mu wytłumaczyć....
Chciał coś powiedzieć jednak słowa ugrzęzły mu w gardle.
Wiktoria kontynuowała:
- Podłączyłam ją do respiratora – powiedziała cicho. Oczy Adama rozszerzyły się na tę wiadomość, przyjaciółka jednak pośpieszyła z wyjaśnieniami:
- Nie był gotowy jeszcze się pożegnać. To się stało tak szybko. Doszło do płuc. Nastąpiło niedotlenienie i na skutek tego śmierć mózgowa. Teraz Twoje zadanie.
- To znaczy?
- Musisz mu wytłumaczyć, że ona nie żyje. Mnie nie słucha, święcie chce wierzyć, że ona się obudzi.
Adam pokiwał głową i wziął głęboki oddech:
- Gdzie on jest?
- W swoim gabinecie.
Ujął jej rękę i mocno ścisnął po czym odszedł korytarzem.
Andrzej siedział na podłodze, oparty o kanapę z bezsilnym wyrazem niemocy na twarzy. Niemoc jest wyłącznie bezsilna, przychodzi i nie można z nią nic zrobić. Dopada każdego człowieka w chwilach gdy mogłoby się wydawać człowiek jest tak silny, iż przysłowiowo "przeniesienie góry" to mały wysiłek. Dopada tylko w takich momentach.
- Andrzej – szepnął Adam i usiadł na podłodze obok brata – Andrzej to...
- Trzeba ją teraz odłączyć – wyrzekł twardo – Nie można z tym czekać. Ona by sobie tego nie życzyła.
Adam pokiwał głową i mocno uścisnął go za ramię:
- To dobra decyzja.
W oczach Andrzeja znów zebrały się łzy rozpaczy :
- Gdybym wiedział powiedziałbym coś mądrzejszego, gdybym wiedział, że to ten ostatni raz – zachrypiał i spojrzał szeroko otwartymi oczyma na brata – Adam, ona już nigdy nic do mnie nie powie. Rozumiesz?
Świadomość ta napawała Andrzeja przerażeniem tak wielkim, że perspektywa kataklizmu żywiołowego byłaby tu zbawienna.
Adam rozumiał i dlatego nic nie mówił.
Andrzej otarł łzy i wziął jeden głęboki oddech.
v   
Gdy stał przed oszkloną szybą OIOMU i gdy był już przy niej; gdy gładził ten ostatni raz jej pozlepiane w strąki włosy ; i gdy  gładzenie jej policzków czy całowanie papierowych rączek nie przynosiło żadnej ulgi – wtedy nic nie rozumiał. I długo jeszcze nic nie rozumiał.
Magnes wykazuje silne powinowactwo do lodówki i nawet gdy trzyma się go w pewnej odległości ciągnie go tam gdzie jego przeznaczenie chyba, że jest osoba trzecia, która podtrzymuje ten magnes; tak  i Andrzej nie miał siły ani chęci by od niej odchodzić mimo iż to nie przynosiło ulgi a tylko przedłużało cierpienia. Adam jednak był na miejscu i ścisnął go mocno za ramię.
- Już czas, Andrzej – wychrypiał -  Pożegnałeś się. Trzeba to zrobić. Trzeba ją odłączyć.
Andrzej nie reagował. Gładził tylko te ukochane policzki i w pewnym momencie jakby jego duszę napastowały widma wspomnień – uśmiechnął się gorzko. Wstał i pocałował ją, ten ostatni raz smakując te tak znane i ukochane wargi.
Adam kiwnął głową w kierunku Wiktorii.
Ona, starając się nie patrzeć na Andrzeja – odłączyła respirator.

Po piętnastu minutach Anna Schultz zmarła.


Ola

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

XXVII "Prośba"

Z tego rozdziału jestem strasznie niezadowolona ( ciężko mi konkretnie określić dlaczego) Mam nadzieje jednak, że da się to czytać.....i naprawdę pamiętajcie, Noście kapcie;-) 


Bardzo popularne jest określenie mężczyzny fetyszystą; wielbicielem jakiegoś konkretnego kobiecego powabu. I tak istnieją fetyszyści grzywek blond, ciemnych albo rudych. Naturalnie fetyszyści kobiecych biustów. Fetyszyści kobiecej pupy. Fetyszystami kobiecości przysłowiowo nazywamy wszystkich chodzących po Ziemi mężczyzn.
Mówimy tutaj o sytuacjach normalnych, nie wykraczających ponad normę świata; w którym seksualność człowieka gra pierwsze skrzypce; właściwie należy stwierdzić, że skrzypcowe solo. Teraz to ona jest najważniejsza.
Lecz narrator nie byłby tu sobą nie mówiąc o tak fascynującej go anormalności. Fetyszystki? Kobiety wyspecjalizowane w poszukiwaniu, w pierwszej kolejności, na przykład męskich tyłeczków zamiast rzucającej się, w pierwszej kolejności, osobom ponoć normalnym twarzy?
Pójdziemy dalej tym tropem. Fetyszystka męskich stóp. Warunek zafascynowania.
1)      Stopa musi być znacznie większa od kobiecej.
2)      Paznokcie na tejże stopie muszą być równo przycięte.
3)      Mile widziany drugi palec większy od pierwszego.

Ta stopa była o dużo większa od kobiecej. Kobieca opierała się na tej męskiej jak dziecko opiera się z zapasem bezpieczeństwa na swej matronie. Tyle, że matrona wyżej nie ma takiego bujnego owłosienia.
Stopa kobieca, jak było wyżej wspomniane, opierała się na męskiej, czubkiem swojej stopy sięgając gdzieś trzy czwarte długości stopy większej. Dalej była kołdra, z której owe stopy swobodnie wystawały oparte na miękkim materacu łóżka.
I nagle obok jednej z dużych stóp wychyliła się kolejna duża stopa i pognała w kierunku małej stopy. Obie zaczęły ze sobą rozmowę. Pierwsza zaczęła gładzić drugą na co druga już lekko spokorniając zaczęła gładzić bujne owłosienie pierwszej. Pociągnęła swój ruch wyżej, ściągając nieznacznie z większej i bardziej owłosionej nogi kołdrę. Rozległ się męski śmiech przyzwolenia i aprobaty czynów kobiecej stopy.
Bartek uśmiechnął się pokazując rozbrajająco piękny uśmiech, urocze dołeczki i równe białe uzębienie:
- Było niesamowicie, Wiki – przyciągnął ją do siebie – Ta noc była wyjątkowa
Wiktoria nie opierała się. Pozwoliła mu przyciągnąć swoje nagie ciało by zespoliło się z jego nagim ciałem. Poczuła w różnych miejscach ciała ich anatomiczne różnice.
Tak jakby pragnęła tą bliskością dwóch ciepłych, rozgrzanych po nocy ciał zapełnić te puste miejsca w życiu, których nie potrafiła zapełnić sama.
Pogładziła go po policzku. Było szorstkie, na krańcach bardzo ostre, w środku mięciutkie i różowiutkie, nabiegłe krwią po upojnej nocy.
Bartek spoważniał po czym znowu pogodny swoimi wargami złapał jej wargi:
- Ten sex był....- zaczął i urwał.
- Niesamowity, tak wiem.
Mężczyzna taki jak Bartek wyczuwa, że coś jest nie tak. Osobnikom męskim z reguły trudniej pojąć istotę kobiecych problemów. Sztukę tę zgłębiają od zarania dziejów, zawsze jednak z marnym skutkiem:
- Coś nie tak? - zapytał – Coś było nie tak?
- Nie, wszystko w jak najlepszym porządku –wysiliła się na uśmiech -  Zamyśliłam się tylko.
Bartek wyszczerzył się:
- Jeśli po każdym dobrym sexie się zamyślasz to wiesz co, niedługo zostaniesz mędrcem.
Wiktoria oparła głowę o jego tors i się zaśmiała. Po chwili jednak, mówiąc jak gdyby do jego klatki, rzekła cicho:
- Nie przy każdym sexie się zamyślam.
On jednak, chyba tego nie usłyszał, śmiał się bowiem szczęśliwy i rozbawiony wydarzeniami ubiegłej nocy.
v   
Dni Andrzeja płynęły szybko i w miarę bezboleśnie. W miarę bo widok ukochanej osoby roześmianej i względnie szczęśliwej połączone ze świadomością zbliżającej się nieustannie straty – napawał go strachem i bardzo często ściągał mu uśmiech z warg a sen z powiek.
Starał się on jednak nic a nic nie pokazywać ukochanej a czas jaki jej pozostał co do minuty doszczętnie zaplanował i upychał go tak by jak najwięcej z niego Anna spędzała wraz z nim. Ona pogodzona ze wszystkim cieszyła się każdym dniem z najukochańszą osobą a świadomość zbyt szybkiej śmierci pozwoliła jej kochać go tak jak nigdy jeszcze nie kochała. Dając całą siebie. Altruistycznie. Nie oczekując nic w zamian. Naturalnie można powiedzieć, że gdyby każdy człowiek wiedział dokładnie gdzie i kiedy koleje jego losu dosięgają ostatniego przystanku; że kończą się  nie tam gdzie sobie zaplanowali, zbyt szybko lub też zbyt wolno; że czas pozostały im nie wystarczy na realizację marzeń, ambicji i planów; i wreszcie, że owe ambicje i plany nijak się łączą z radością spełnionego życia a jedynie ze szczęściem tymczasowym – może wtedy człowiek szybciej uczył by się kochać.
Miłość do drugiego jest a przynajmniej powinna być uczuciem czysto altruistycznym i teraz to Anna całkowicie to rozumiała.
- Naprawdę chcesz iść ze mną?
Andrzej stanął w progu sypialni by zobaczyć Anne całkowicie nagą.  Odwrócona do niego plecami zakładała beżowe koronkowe majtki.
Uśmiechnął się i zapatrzył na krągłą linie pośladków ukochanej, na gładką linię skóry która zaraz przykryta została przez beżową tkaninę.
- Muszę coś również załatwić.
Nie pytał co, po siedemnastu latach zażyłej znajomości człowiek nie musi wiedzieć wszystkiego, jeśli tylko druga strona nie uznała za ważne by o tym wspominać.
Andrzej pokiwał głową. Podszedł do Anny i ręką zaczął zataczać kółka na brzuchu; dotykał ciepłą skórę na biodrach aż jedna ręka powędrowała pod beżowy materiał łapczywie dotykając pośladków.
Anna uśmiechnęła się:
- Dotykasz mnie w moje fałdki – odparła poważnie– Zabierasz mi nawet te  niedobitki pewności siebie jakie mi pozostały.
Andrzej uśmiechnął się, przybliżył tak by mogła poczuć jego oddech przy swoim uchu; jedna ręka głębiej zagłębiła się w majteczkach; druga łapała za fałdki na bioderkach.
- Tak się składa , że kocham Twoje fałdki – powiedział prostolinijnie.
Anna nie była osobą otyłą ani też skrzętnie szczupłą; jej posturę można opisać jako bardzo kobiecą, z odpowiednimi kształtami, filigranową a przy tym ponętnie seksowną. Dla Andrzeja to był kanon kształtów prawdziwej kobiety.
Po chwili zapytał poważnie:
- Dasz radę?
Wiedział, że jest bardzo słaba; że możliwe że jest to ostatni czas gdy Anna swobodnie wychodzi z domu – dlatego o to zapytał.
Wzruszyła ramionami.
- Dam radę – stwierdziła stanowczo – Najwyżej oprę się na Twoim ramieniu.
Pokiwał głową.
- Bardzo proszę. Służę.
v   
Wiktoria siedziała w kącie pokoju lekarskiego przy oknie. Słońce oświetlało jej piegowatą twarz, mieniło się na prostych, rudych włosach – lecz nie spowodowało u niej jakiegokolwiek uśmiechu, oznaki szczęścia i zadowolenia na czerwonych wargach.
Bartłomiej był wspaniałym mężczyzną lecz czasem kobieta nie szuka wspaniałości; bo doskonałość jej upatrywana jest gdzie indziej. Można chyba wtedy powiedzieć że to miłość – gdy kocha się tak mocno wady i zalety jednego, że wspaniałość drugiego zostaje przyćmiona ; że człowieka nie obchodzi gnanie do doskonałości i tej wspaniałości – bo pół – doskonałość lub też jej całkowity brak jest piękna. I Bartek był doskonałością, wspaniałością samą w sobie; i Wiktoria wiedziała, że ta doskonałość nie jest dla niej. Starała się bardzo lecz nie potrafiła akceptować doskonałości i dobra tkwiącego w innym kochającym ją człowieku. To chyba również właściwość większości kobiet. Należy stwierdzić, że to tylko gdybania bo narrator nie zna się na miłości. Tak jak wszyscy.
Wiktoria schowała twarz w dłonie i się rozpłakała. Podkuliła nogi na krześle i schowała twarz między kolana.
Wtedy wszedł Bartek.
 - Wiktoria, co ci jest?
A to, należy powiedzieć, jest właściwość tegoż narratora by w danej scenie umieszczać możliwie największą liczbę komplikacji.
Poderwała się z krzesła i pośpiesznie otarła twarz:
- Nic, nic. Coś mi wpadło do oka.
Pokiwał głową i podszedł bliżej. Spojrzał raz. Przenikliwie. Rozumnie. Smutnie.
Zrozumiał. Ujął jej policzek i delikatnie pogładził:
- Do uczucia Wiki nie zmusisz nikogo. Nie jest to materia podatna na plastyczność. Nie możesz tego się nauczyć.
Znów się rozpłakała:
- Przepraszam.
- Nie masz za co – uśmiechnął się tkliwie lecz ona mogła wyczuć w jego oczach żałość – Widziałem to kiedy ... – zawahał się.
Jako gentlemanowi nie wypadało mu mówić takiej rzeczy.
- Kiedy się kochaliśmy – pomogła mu.
- Właśnie. I tuż po. Kiedy leżeliśmy, ja cieszyłem się jak dziesięciolatek na widok nowej zabawki a ty byłaś smutna. Uśmiechałaś się ale oczy – delikatnie wziął jej kosmyk włosów – Oczy pozostały smutne.
- Bartek jesteś wspaniały lecz....
Uciszył ją gestem ręki.
- Nie musisz się tłumaczyć. Naprawdę.
- Muszę. Ja.. ty jesteś wspaniałym mężczyzną. Gdybyśmy spotkali się w innych okolicznościach – pogładziła jego policzek – To z pewnością bym się w Tobie zakochała. Kocham jednak innego.  Myślałam, że uda mi sie okłamać własne serce ale serce jest narządem najmniej podatnym na plastyczność jak ładnie ująłeś.
Pokiwał głową. Postarał się by wszystko w jego gestach i ruchach było pogodne – by ukryć prawdziwą żałość i smutek gromadzącą się we wszystkich nie- plastycznych organach. Uśmiechnął się:
- Mam nadzieję, że on jest tego warty.
Wzruszyła ramionami:
- Nie wiem – po chwili zaśmiała się – Wiesz, że oprócz nie- plastyczności serce jest również najgłupszym organem. I uwielbia się smucić.
-  Życzę ci by nauczyło się cieszyć – stwierdził poważnie – Byś była z tym człowiekiem szczęśliwa bo na to zasługujesz.
Szybko zaprzeczyła:
- Nie możemy być razem. Teraz to niemożliwe.
Bartek tylko spojrzał figlarnie; teraz naprawdę wesoło bowiem w oczach jego świeciły pogodne ogniki:
- Miłość i serce wraz z nią Wiki oprócz swojej nie-plastyczności uwielbiają zakazy – przybliżył się i ujął w obydwie ręce jej twarz – Uwielbiają zakazy po to by je łamać.
I ucałował ją czule. Splecieni w tym, być może ostatnim pocałunku, oprócz czułości pomiędzy ich zespolonymi ustami przepływała przyjaźń. Czuli to obydwoje i pozwolili jej przepływać. Z ust do ust. Z warg do warg.
Gdy Anna z Andrzejem weszli do pokoju zastali ich właśnie w sytuacji gdy stali tak spleceni wyglądając jak para najbardziej utwardzonych w uczuciu zakochanych.

A to, należy powiedzieć, jest właściwość tegoż narratora by w danej scenie umieszczać możliwie największą liczbę osób.
v   
Andrzej na ten widok zmarszczył brwi. Anna spojrzała na Andrzeja, wyczuła bowiem że cały się napiął, i mocniej ścisnęła jego ramię.
Kochankowie naturalnie odskoczyli od siebie.
Andrzej milczał. Spozierał wzrokiem gniewnie to na jedno to na drugie.
Wiktoria dopiero po chwili odzyskała animusz.
- doktor Bartłomiej Santorski. Doktor...to znaczy profesor Andrzej Falkowicz i...
- Profesor Anna Schultz – przejął inicjatywę Andrzej.
Bartek z kurtuazja uśmiechnął się i ucałował dłoń Anny:
- To zaszczyt mi Państwa poznać – odparł – Słyszałem o Państwu opinie w samych superlatywach, czytałem Państwa artykuły....
Odbył się potok zachwytu i szacunku, na który Anna odpowiedziała powabnym uśmiechem, delikatnym i stonowanym – tym, jak który Andrzej mniemał, działał na każdego mężczyznę.
Andrzej stwierdził tylko:
- Opinie mają to do siebie, że najczęściej są wygórowane
Nie silił się nawet na uprzejmość w stosunku do tego mężczyzny. Bartek kontynuował jednak bez oporów:
- Nie jest Pan podobny do brata.
Andrzej uniósł brwi:
- Mniemam, że przystojniejszy?
- Nie no, naturalnie – Bartek zaśmiał się – W każdym razie miałem przyjemność poznać Adama. Mam o nim jak najlepsze mniemanie.
Andrzej uśmiechnął się:
- On o Panu również.
Wiktoria spozierała wzrokiem od jednego do drugiego, na Anne , na Andrzeja, na Bartka – i w tym zafrasowaniu nie wiedziała gdzie te oczy podziać. Zrobiła więc rzecz najgorszą – wlepiła wzrok w podłogę.
Trwała jeszcze krótka, sztucznie uprzejma rozmowa po czym Anna spojrzała na Wiktorię poważnie:
- Pani Doktor, możemy porozmawiać?
- Co? – Andrzej zdołał wykrztusić.
Wybałuszył oczy na Anne jakby był pewny iż się przesłyszał.
Anna uśmiechnęła się:
- Mam jeszcze z Panią doktor kilka spraw służbowych do obgadania.
Andrzej spiorunował ją wzrokiem jakby chciał jej przekazać: Służba nie zając kochanie, nie ucieknie. A ona na to uśmiechnęła się i pokiwała głową na znak, że aż tak bardzo nie będzie przejęta służbą.
- Ale...
- Siądziemy tutaj- odparła – Obiecuje, że nie będę latać po szpitalu. Ty idź, weź z gabinetu potrzebne rzeczy. Spotkamy się na korytarzu.
Obrócił się przy drzwiach, raz jeszcze spojrzał na dwie kobiety i jego spojrzenie spotkało się z pięknymi oczami Anny. Po pogodzie w ich wyrazie wiedział  już że będzie dobrze.
Wraz z Bartłomiejem ciągle gadającym mu do ucha wyszli z pokoju.
v   
Wiktoria nagle zrobiła się tak zawstydzona, że nim upłynęło pół sekundy zdała sobie sprawę, że zapytała się Schultz dwa razy czy napije się herbaty albo kawy.
Anna usiadła na kanapie i z pozoru spokojnie obserwowała nerwowość Wiktorii.
Cisza, którą po chwili przerwała Anna, była nie tyle frapująca co zbawienna:
- Wiktoria – zaczęła. A pierwszy raz zwracała się do niej po imieniu.
Wiktoria uniosła wzrok zdziwiona i usiadła na biurku naprzeciwko Anny.
- Jak się Pani czuje?
- To wszystko jest nieważne. Pozwól , że przejdę do tego o co mi chodzi . Do sedna.
Urwała i wzrokiem pięknym, spokojnym i rozumnym spojrzała na Wiki; w tym to wzroku Wiktoria nie dostrzegła zazdrości, zawiści czy tego typu podobnych emocji właściwym dwóm niewiastom kochającym jednego mężczyznę – w tym wzroku była tylko troska, miłość i życzliwość.
Anna kontynuowała:
- Wiem, że między nami było różnie. Bardzo różnie. Wydaje się, że więcej nas dzieli niż łączy i w istocie może tak jest. Ale – zawahała się – tym co nas łączy jest Andrzej. Kochasz go, wiem to, nie wiem czy mocniej ode mnie ale ciężko jest na wagę przeliczyć miarę miłości. On Ciebie również kocha...
- Wiktoria chciała jej przerwać, Anna jednak gestem reki poprosiła by milczała i kontynuowała teraz o dużo ciszej. Jakby głos jej zmiękczony został przez łzy nachodzące do gardła:
- Długo mi zajęło by pojąć jak egoistycznie go kocham. Dopiero teraz świadomość tego, że go zostawię nie daje mi spać po nocach. Wymagam od niego by był a sama porzucę go niebawem samego i zranionego.
- Ale przecież nie z własnej woli...
- A to coś zmienia w tej sytuacji?
Wiktoria milczała.
- Wiktoria – słowa z coraz większym trudem wychodziły z ust Anny – Obiecaj mi coś.
Popatrzyła na lekarkę; w oczach zeszkliły się łzy miażdżąc jedno z nie-plastycznych serc w tym pokoju. Drugie serce i tak już było zmiażdżone.
Kontynuowała:
- Obiecaj mi, że się od niego nie odwrócisz. Że go nie zostawisz. Obiecaj mi, że będziesz przy nim....Ja wiem, że układasz sobie życie, inaczej lokujesz uczucia. Ja nie proszę o zmianę swych uczuć a jedynie o zatroszczenie się o niego. Wiem, że byliście, to znaczy jesteście przyjaciółmi.
Wiktorii w oczach również zebrały się łzy. Wzruszenia łzy.
Profesor Anna Schultz to była bardzo rozumna kobieta. Nagle jej rywalka urosła w oczach Wiktorii tak bardzo; przy tym w sposób prosty zdała sobie sprawę o nieuchronności tego co ma nastąpić. I pojęła, że pani Profesor ma faktycznie rację. Że Andrzej będzie załamany. Że to będą najtrudniejsze miesiące w jego życiu i że oprócz przyjaciół nie będzie nikogo kto się nim zaopiekuje. I że ona musi przy nim być.
- Obiecaj mi, proszę.... – pośpiesznie wytarła oczy i z uporczywą stanowczością wpatrywała się w Wiktorię jakby starając się wymusić na niej obietnice – Błagam cię.
- Obiecuję – rzekła cicho Wiktoria – Obiecuję.
I Anna się rozpłakała.
v   
Już całkowicie uspokojona, Anna wyszła z pokoju lekarskiego. Andrzej czekał na jednym końcu korytarza tak by nie mogła oskarżyć go o podsłuchanie.
Anna uśmiechnęła się na tą myśl. Po chwili ujęła jego dłoń.
- No więc o czym rozmawiałyście?
- Wziąłeś wszystko?
- Yhm
Cisza
- No więc o czym rozmawiałyście? – ponowił pytanie.
Anna uśmiechnęła się powabnie:
- Naprawdę sądzisz, że ci powiem?
Andrzej wzruszył ramionami:
- Naprawdę to sądzę, że nie.. Ale to nie znaczy że nie warto próbować. Znam cię bardzo dobrze kochanie.
Anna pokręciła głową rozbawiona
- W istocie. W takim razie życzę ci powodzenia.
I idąc razem pod rękę udali się do samochodu.
v   
Późny poranek następnego dnia był chłodny i deszczysty. Anna wzięła prysznic. Spięła włosy w finezyjny kok – finezja koka objawiała się w tym, że włosy wystawały z niego w strony na jakie żywnie miały ochotę; i założyła, by okryć się przynajmniej częściowo, długą koszulkę Andrzeja, która wisiała na niej jak worek ale Anna i tak ją uwielbiała. Wiązały się z nią piękne momenty w życiu; przypominała jej o sentymentach – i zawsze kierowała jej myśli w kierunku Andrzeja.
Poszła do kuchni i zaczęła parzyć świeżo zmieloną, aromatyczną kawę.
I wtedy to się stało. Anna usłyszała krzyk. By odpowiednio zbudować napięcie należy stwierdzić iż wszelkie włoski na rękach Anny uległy zjeżeniu. Rozpoznała bowiem właściciela owego głosu.
Pośpiesznie rzuciła do zlewu młynek od ekspresu z przemieloną, wodnistą kawą i pognała w kierunku owych jęków.
Andrzej leżał u stóp schodów na brzuchu i wił się jak robaczek: jakby jego ręce były związane mimo iż pozostały nie związanymi. Płakał. Z bólu najwidoczniej. Z ust leciały siarczyste przekleństwa poprzedzielane zwrotem: O Boże, jak boli.
- Co Ci jest? – Anna pochyliła się nad nim przerażona – Andrzej, kochanie co się stało?
Andrzej przełknął duszącą mu gardło ślinę i oparł czoło o podłogę:
- Spadłem – wypalił – Spadłem ze schodów. Są bardzo śliskie jak wiesz. Poślizgnąłem się i upadłem na kość ogonową, guziczną wszystko jedno jak ją nazwiesz. Pamiętaj nie chodź na bosaka! Zawsze chodź w kapciach!
Anna klęknęła obok niego:
- Możesz się ruszyć?
- Nie ruszam się bo boję się że mi pękła.
Teraz Anna zaczęła przyglądać się jego nagim plecom:
- Boli cię cały kręgosłup?
- Nie, tylko okolica krzyżowa i cholerna pozostałość po ogonach u niższych ssaków. Słowem dupa mnie boli!
Usta Anny wygięły się delikatnie:
- Muszę obejrzeć tę dupę.
Andrzej machnął ręką:
- Proszę cię bardzo.
Anna zsunęła mu szorty do kolan i przyjrzała się przysłowiowym czterem literom ukochanego:
- Andrzej – zaczęła poważnie acz chciało jej się śmiać – Ty masz trzeci pośladek.
Bąknął coś po nosem, lecz ona nie dosłyszała bowiem śmiała się już otwarcie:
- Pójdę po lód. Przyłożę ci, może trochę opuchlizna zmaleje. Później zawiozę cię do szpitala. Faktycznie kość guziczna może być pęknięta. Trzeba zrobić RTG....
- RTG dupy?
Anna pochyliła się i pocałowała w czoło Andrzeja na znak że jest jej bardzo przykro ale też niezwykle wesoło.
Andrzej skrzywił się:
- Wykluczone, ty nigdzie nie jedziesz. Zadzwoń do Adama, on ma dzisiaj wolne, może mnie zawieźć.
Westchnęła lecz potaknęła.
Andrzej kontynuował:
- Wiesz w ogóle dlaczego schodziłem po schodach na dół do Ciebie?
Anna wzruszyła ramionami:
- Bo do tego służą schody?:
- Nie – obrócił głowę by widzieć ukochaną – Schodziłem na dół zamiast iść pod prysznic. Nie śmiałem zmywać ze skóry Twojego zapachu.
v   
Gdy Wiktoria weszła do zabiegowego Andrzej leżał na brzuchu podparty na rękach jakby nad czymś intensywnie debatował. Na szyi uwidoczniły mu się żylaste ścięgna mięśni tak jak na przedramionach – widoczne wtedy gdy się denerwował. Miał na sobie tylko T- shirt i sportowe szorty.  
Zauważył Wiktorię. Ścięgna uwidoczniły się jeszcze bardziej:
- Ze wszystkich ludzi musieli przysłać właśnie ciebie?
Wiktoria wzruszyła ramionami. Uśmiechnęła się:
- Ja dzisiaj mam dyżur na izbie. Poza tym jako jedyna nie mam żadnych obiekcji w oglądaniu twoich czterech liter. Inni się boją.
- Naprawdę? Uspokoiłaś mnie trochę.
- Więc...- podeszła bliżej – Pokaż tyłek.
I Andrzej jak małe dziecko zaklinał się, że w istocie nie jest to konieczne bowiem on i tak już czuje się lepiej.
Westchnęła i odparła posępnie:
- Nie raz widziałam twój tyłek.
I zdjęła mu szorty mimo protestów.
Po kilku minutach dotykania i macania, stęków i jęków padła rozbawiona diagnoza – Kość guziczna w całości. Obecność trzeciego półdupka w kolorze śliwkowo- czerwonym. Bardzo modny kolor. Zalecenia – odpoczynek i maści na krwiaki. Odpoczynek należy odbywać leżąc na brzuchu bądź też na stojąco.
v   

Następny dzień  nie przyniósł nic nowego w życiu naszych bohaterów. Andrzej miał zbite cztery litery i nie mógł siadać. Anna udawała roztkliwienie nad jego losem mimo iż odczuwała bardzo łagodne w swym wyrazie rozbawienie. Wiktoria jak i była wcześniej tak i następnego dnia – pozostała wzruszona, zmieniona w pewnym względzie i inaczej nastawiona do tego co przed nią- bowiem ciągle przed oczami miała prośbę Anny; w uszach jej grała owa prośba; a serce nie mogło bić spokojnym rytmem. Wyniosła profesor, która była zawsze ogromnie dumna i jak Wiktoria sobie tłumaczyła, kładła to na karb może jej wychowania, może życia i środowiska w którym się obracała; a może po prostu swej natury zapożyczonej już przy urodzeniu – mimo tego wszystkiego zaczęła pojmować wszystko w zupełnie innych barwach. Anna nie była teraz dla niej wyniosłą i dumną rywalką; piękną i zadufaną w sobie kobietą, która jej- Wiktorii szacunek zawdzięczała tylko faktowi, że umiera – przeciwnie właśnie Anna stała się dla niej przykładem miłości. Miłości jaką jeden człowiek powinien darzyć drugiego. I zrozumiała wszystko – czemu Anna, znając naturę Andrzeja godziła się na inne kobiety; czemu właściwie nigdy nie „przyszpiliła” go do ślubnego kobierca; czemu pozwalała mu na swoje różne wybryki zamiast starać się zamknąć  tą małpkę w bezpiecznej klatce – wszystko to łączyło się w jednym: małpka była by nieszczęśliwa. A Anna małpkę bardzo kochała i znosiła te trudy by małpka była szczęśliwa. Szczęście małpki to było jej szczęście.
Wiktoria potarła zmęczone oczy i szybko ruszyła do salonu. Płyty DVD. Kolekcja filmowa. Cztery wesela i pogrzeb.
Nośnik. Płytka. Kanapa. Ciemna kawa. Film.
Wiktoria westchnęła.

Należy na sam koniec tegoż opowiadania wysnuć odpowiedni morał; mianowicie -czytelnicy pewnie spodziewają się poważnej tezy na temat miłości i jej wpływu na ludzkie życie. Jakiegoś podsumowania głównej myśli przeświecającej przez to opowiadanie. Nic bardziej mylnego – Po prostu narrator prosi was i siebie – Noście kapcie! Morał ten jest równie poważny co stwierdzenie odnośnie miłości. Oszczędzi to wam bólu, który możecie przeznaczyć na miłość. Naprawdę.




Ola

sobota, 4 kwietnia 2015

Wesołych Świąt

Wybaczcie moi kochani, że tak długo nie było żadnego odezwu na blogu.
Dzisiaj, właściwie w dzień już trwania świąt, pragniemy życzyć wszystkiego najlepszego, zdrowych, pogodnych świąt Wielkiej Nocy.
Rozdział najpewniej ukaże się za tydzień w sobotę.
Trzymajcie się ciepło
Wesołego jajka
Ola