Miłego czytania:-)
Konsystencja
kisielu zmienia się z upływem czasu; gdy
jest gorący łyżeczka zrazu w nim umieszczona swobodnie poruszana przez
palce gładko i płynnie porusza się po powierzchni; gdy zaczyna stygnąć łyżeczka
już nie tak swobodnie poruszana przez palce zostaje oblepiona żelem z każdej
części, wypukłej jak i wklęsłej, z przodu oraz z tyłu. Tak działa fizyka.
Niestety.
Irena
jeździła swobodnie swoją łyżeczka, która miała i przód i tył i swą wklęsłość i wypukłość
- i patrzyła jak ta łyżeczka z upływem czasu spotyka coraz to większy napór
płynu.
-
Zamierzasz to zjeść czy tylko empirycznie mierzysz proces stygnięcia kisielu? -
zapytała Wiktoria - Tak sie tylko pytam, bo jeśli nie jesz to szkoda dania. Ja
zjem.
Irena
uśmiechnęła się i wstała z krzesła przy kuchennym stole. Chwile gmerała w
kuchennej szafce po czym podała Wiktorii łyżkę stołową. Znów usiadła.
-
Mierzyłam...- zaczęła - Empirycznie oczywiście, ale teraz możemy to po prostu
zjeść. Tak myślę.
Wiktoria
uśmiechnęła się i usiadła naprzeciwko Ireny, smakując kisiel:
-
Wiśniowy?
-
Na to wychodzi - powiedziała Irena z pełną buzią czerwonego żelu - Już po
dyżurze?
Należy
również stwierdzić iż kisiel jest lekko lepiący. Fascynujące i warte
wspomnienia jest również to, że kisiel po spożyciu kilku łyżek syci chociaż
pozbawiony jest wartości odżywczych. -
przestroga dla jedzących - proszę nie czytać składu, ewentualnie tylko
instrukcje przygotowania. W krajach europejskich powinna być takowa.
Wiktoria
oblizała łyżkę:
-
Całkiem dobry - powiedziała - Gdzie Adam?
Jej
spojrzenie z początku tak wesołe lekko przygasło by za chwilę znów przybrać na wartości,
tylko nie w wesołości lecz zaciętej
butności. Jak płomień polany niedostateczną ilością zimnej wody z początku
lekko gaśnie by za chwilę rozpocząć swe ogniste tańce na nowo; tak i ona w
momencie wypowiedzenia imienia Adam jej oczy znów zatańczyły zaciekle tyle, że
teraz wyrażały nie wesołość a bezsensowną butność.
Irena
wyczuła to i zastygła z łyżeczką w ręce. Spojrzała na Wiktorię:
-
Pokłóciliście się?
Wiktoria
odłożyła łyżkę do miski. Jej swobodna ręka zatrzepotała w misce łyżką tak z
jednej strony wklęsłą, że tak z drugiej strony wypukłą - że summa summarum
kisiel uległ.
Zaprzeczyła
głową:
-
Nie, właściwie nie - zaczęła - To ja zachowałam się trochę niekulturalnie. Po
naszej rozmowie pozostał nieprzyjemny wydźwięk między nami.
Irena
znów zaczęła jeść:
-
To znaczy?
- To znaczy tyle, że ty nie powinnaś jeść kisielu - defensywnie odparła
przyjaciółka - Przecież jesteś w ciąży.
Irena
wzruszyła ramionami:
-
Jak nie teraz to kiedy? - zapytała prostodusznie - Więc ta rozmowa...
Wiktoria
przerwała jej:
-
Była bez sensu. Sypnęłam kilka kurw a i tak okazało się, że on o niczym nie
wiedział.
Irena
uniosła brwi:
-
Przyczyna kurw?
-
Klasyczna.
-
Andrzej?
-
Yhmm
Wtedy
to kiedy Irena miała drążyć dalej, głębiej czyniąc dziurę tak wklęsłą, że aż z
drugiej strony wypukłą - zadzwonił dzwonek do drzwi.
-
Pójdę otworzyć - odparła Wiktoria i podniosła się.
Łyżka
Ireny znów zatopiła się w kisielu. Nie spodziewając się nikogo do siebie za to
pozostając człowiekiem dość ciekawskim - podsłuchiwała.
Z
przedpokoju dobiegł ją znajomy głos Wiktor. Ciepły. Zadowolony. Trochę rozbawiony:
-
Adama nie ma - słychać było Wiktorię - Nie, nie wiem kiedy wróci. Za to jest
Irena.
Włoski
na rękach Ireny lekko się zjeżyły; jeszcze bardzie gdy przyjaciółka zakończyła
zdanie słowami "Pani Krajewska". Słowa te zostały zaakcentowane
dobitnie co należy podkreślić.
Irena
zlustrowała się od stóp do głów: szczupłe nogi, które mimo ciąży pozostały
szczupłe- nie kryły żadne spodenki. Jedyna garderoba jaką Irena nosiła na sobie
była duża koszulka Adama służącą mu do ćwiczeń wtedy kiedy jeszcze zwykł
ćwiczyć czyliż bardzo dawno temu. T - shirt na szczęście krył różowe majteczki jakie Irena pamiętała rano by założyć. Włosy bezładnie spięte w
kok. Z włochatego frędzla wystawały tam gdzie chciały ciemne włosy. Na
koszulce w centralnej części na piersi - plama po czekoladzie. Przynajmniej Wedla - pomyślała Irena.
Stanika pod spodem nie było więc sutki przy wypięciu piersi widoczne. Koszulka
lekko ścieśniała się na ciążowym
brzuszku.
Nie jest źle - pomyślała - Tylko nie wypinaj piersi.
I
zanim zdążyła się podnieść do kuchni wkroczyła pani Krajewska.
Była
to kobieta średniego wzrostu, około sześćdziesięcioletnia, która z pewnością w
latach swej młodości święciła powabem; teraz jednak raz tylko lustrując Irenę
bystrym wzrokiem przekonała ją, że więcej ma z sępa aniżeli z człowieka. Gdy
jej sępi wzrok spotkał się z wedlowską plamą, nos, jak się wydawało Irenie,
zmarszczył się nieco przez co stał się jeszcze bardziej sępi niż sępi mógł być.
Z
obserwacji i jednej i drugiej należy wysnuć następujące wnioski - Pani
Krajewska nie polubi Ireny. Irena nie polubi pani Krajewskiej.
Irena
jednak postanowiła ratować sytuacje:
-
Nie wiedziałam, że dzisiaj Pani przyjdzie - wybełkotała ( w ustach miała
jeszcze kisiel) - Adam nie zdążył nas sobie przedstawić. Irena - i wyciągnęła
dłoń.
I
wypięła pierś. Automatycznie.
I
to był koniec. Kości zostały rzucone - powiedział Juliusz Cezar przekraczając
rzekę Rubikon.
-
To mój wnuk/moja wnuczka? - zapytała Pani Krajewska patrząc na delikatnie zaokrąglony
brzuszek.
Irena
postanowiła odpowiadać mądrze:
-
Tak
-
Czy to kisiel?
-
Tak
-
Czy to koszula Adasia?
-
Tak.
Wiktoria
zagryzła wargę i pośpiesznie bełkocząc pod nosem, że ma coś do zrobienie wyszła
z kuchni.
Irena
szybko przybrała pozę przygarbioną by jej małe, lekko powiększone przez ciążę
piersi nie były widoczne. Łypnęła lekko wyzywającym acz przestraszonym wzrokiem
na Panią Krajewską:
-
Napije się Pani czegoś? - zapytała - A może jest Pani głodna? Mogę coś
upichcić?
-
Kisiel. Zjadłabym kisiel - i kobieta uśmiechnęła się.
Irena
wybałuszyła oczy i zrobiła ruch ręką jakby chciała powiedzieć - Już idę po paczuszkę wiśniowego.
Jednak
pani Krajewska złapała ją gwałtownie za rękę i kazała usiąść.
-
Gdzie Adaś?
Irena
odpowiedziała, że nie wie gdzie jest Adaś, iż Adaś powinien już być dawno w domu i może wystąpić taka
ewentualność iż coś go w szpitalu zatrzymało.
-
Zadzwoń do niego - poleciła bądź poprosiła Pani Krajewska
Irena
poczęła tłumaczyć, iż Adaś nie lubi jak Adasia się nadzoruje. Że jak każdy mężczyzna
Adaś potrzebuje swobody w życiu.
Pani
Krajewska odpowiedziała, że ona Adasia zna bardzo dobrze. Był to komentarz
dosyć dobitny dlatego też Irena już wybierała numer do ukochanego.
Wtedy
Adaś przyszedł.
Z
miną posępną zlustrował matkę, bąknął dzień dobry, dał się ucałować i stanął za
Irenę.
Na
oczy pani Krajewskiej zstąpiła taka miłość jakby nagle owy sęp zdecydował się na szybką metamorfozę w wróbelka. Spojrzała na swego jedynego syna z taką
miłością, że powiedzenie iż Adam czuł się trochę nieswojo pod spojrzeniem matki
- to powiedzieć za mało.
-
Słoneczko moje, coś się stało?
Adam
skrzywił się i pochylając się objął Irenę i wtulił się w miejsce pomiędzy jej
obojczykiem a głową:
-
Kocham Cię - szepnął tak, że tylko Irena to słyszała - Bardzo.
Tego
było za wiele. Irena przestraszona przygarnęła do siebie mocniej ręce Adama:
-
Adam..- zaczęła poważnie - Co się stało?
Adam
sponad ramienia Ireny spojrzał na matkę i prawie z płaczem, co było do niego
niepodobne ulegać takim wzruszeniom, opowiedział wszystko. O chorobie Anny, o tym jak Andrzej wyprosił
go z pokoju, zamknął się tam i siedzi pewnie nadal starając się znaleźć jakieś
cudowne remedium.
-
On nie rozmawia z nikim - żywo gestykulował - Zamknął się w tym pokoju, nic nie
je i tylko ogląda te zdjęcia. Nie dochodzi do niego ta informacja że guz jest
nieoperacyjny. Cholera jasna! Siedzi tylko i kombinuje zamiast czas spędzać z
Anną. Mówię mu, że kiedyś będzie żałow...
-
A jak się czuje Anna? - zapytała Irena zapominając całkowicie, o swojej
koszulce i braku stanika.
-
Pff jak się czuje, mówi, że się pogodziła- wyrzekł siadając na krześle obok
Ireny - Chciałaby ten czas spędzić z
moim głupim bratem. A tak na razie to całkiem dobrze.
Spojrzał
z miłością na Irenę i ujął jej dłoń dopiero teraz pojmując jakie wielkie szczęście
ma, że są zdrowi, urodzi im się zdrowe dziecko( wszelkie przesłanki były ku
temu) i ogólnie życie obraca się ku nim szczęśliwą stroną monety.
-
Trudno mi w to uwierzyć - powiedział głucho patrząc na matkę - W Annie zawsze
jest tyle życia. To...
Zawahał
się i spojrzał na Irenę. Ta milczała. Zdecydowanie skomplikowane relacje
międzyludzkie nie były jej specjalnością. No i była patologiem.
Pani
Krajewska ruszyła ku drzwiom.
-
A ty gdzie idziesz? - syn był szybszy. Zablokował drzwi.
-
Do Andrzeja. Oni mnie teraz bardziej potrzebują niż Wy.
Adam
skrzywił się:
-
Nie mamo. To sprawa między nimi. Muszą sami wyjaśnić sobie kilka kwestii. -
spojrzał wrogo na matkę - Nie mieszaj się do tego! Oni i tak są rozbici!
-
To ja ich zespole - powiedziała stanowczo Pani Krajewska i wyrzekła łagodniej -
Anna potrzebuje kogoś łagodnego, kogoś kto z nią porozmawia. Będzie czuły i
opiekuńczy.
-
Myślę, że Andrzej sobie poradzi - łypnął wściekle na matkę - Uspokój się. Poza tym
obiecałem im całkowitą dyskrecje.
-Ja
jestem dyskretna.
Pani
Krajewska obdarzyła syna wyniosłym spojrzeniem:
-Puścisz
mnie czy mam Cię pchnąć?
Upór
w jej oczach zwiastował iż absolutnie nie żartowała przez co Adam westchnął
tylko i się odsunął.
Pani
Krajewska to była stanowcza kobieta.
v
Marcowy
deszczyk rozpadał się na dobre bębniąc o parapet biurka w gabinecie; spowijając
cały świat w szarość, która Andrzejowi wydawała się teraz bardzo adekwatna i
należyta.
Wpatrywał
się on w zdjęcie rozłożone przed sobą na biurku, starając się znaleźć jakieś
niesamowite rozwiązanie, które niestety jak był świadomy nie istniało. Ale
wpatrywał się uporczywie bowiem siła nauki polegała na czasie i uporze. Na nie
poddawaniu się w momentach zwątpienia ale na uporczywym trwaniu bo właśnie
wtedy przychodzi moment natchnienia. Andrzej głęboko w to wierzył. Trwał więc
przygarbiony przy biurku wpatrując się w zdjęcie z tomografii. Od kilku godzin.
Z
początku Anna wchodziła pokojowo, całkiem nieśmiało, pytając się ostrożnie czy
może Andrzej chce coś do picia albo do jedzenia.
Andrzej
nie chciał nic do picia czy do jedzenia. Chciał natchnienia a ,że Anna go nie
miała wypraszał ją zrazu grzecznie potem gniewnie.
-
Dosyć tego! - Anna wparowała do gabinetu - Tak nie może być! Andrzej!
Ale
on jej nie słuchał. Machnął tylko ręką i powiedział całkiem przyjemnym głosem,
że on pracuje, myśli i że jemu nie wolno teraz przeszkadzać.
Anna
podbiegła do biurka i chwyciła zdjęcie. Prawie biegiem wyszła z pokoju, Andrzej
za nią.
Zdjęcia
z tomografii przyjemnie dla oka zajmują się ogniem. Ich pierwsze spotkanie z
płomieniami wywiera wrażenie bardzo nieprzyjemnego. Gruba faktura zdjęcia jak
gdyby broni się przed starającymi się objąć ją płomieniami by po chwili już
całkowicie zbratać się ze swym starszym bratem.
-
Coś ty zrobiła! - Andrzej krzyknął - Teraz już nie mogę...
Urwał
i wpatrzył się gniewnie w naburmuszone oblicze ukochanej.
-
Nie martw się niedługo będę miała nowe! - krzyknęła piskliwie Anna - Ładniejsze
od tego! Kto wie, może biała plama centralnie trochę się zaokrągli !
-
Zamknij się !
I
raz spoglądając na Anne, czując rozsadzająca wewnątrz wściekłość; jakiś ognisty
punkt rozsadzający mu wnętrzności- podbiegł do lady, chwycił leżący na nim
wazon i cisnął nim z całej siły o podłogę - nie wiedział bowiem przeciw komu tą
wściekłość skierować.
Chińska
porcelana rozpryskała się po całej podłodze zatrzymując się dopiero przy
krawędzi dywanu. Czując, że ten ognisty punkcik jeszcze się w nim tli, nie
myśląc o żadnych skutkach czy konsekwencjach - z ogromną siłą wymierzył pięścią
w szklaną szybę stylizowanego na antyk regału. Długo się starali z Anną o ten
regał na aukcji. To był ładny regał:
-
Nie potrafię! - wysapał - Nie wiem jak, rozumiesz mnie?!
Zakrył
oczy dłonią i usiadł na kanapie. Anna już miała łzy w oczach. Pognała do kuchni
i za chwilę wróciła z szufelką. Pochyliła się by zagarnąć rozpryskane kawałki
szkła drżącą ręką:
-
Zostaw - spokojnie odrzekł - Zaraz posprzątam.
-
Trzeba teraz - załkała - Powchodzi Ci w nogę i będziemy musieli jechać na
pogotowie.
Zagarnęła
część szkła na szufelkę i podeszła do Andrzeja. Drżącą ręką chwyciła jego dłoń
i troskliwie acz trwożnie obejrzała. Widząc to Andrzej zląkł się:
-
Czy ty się mnie boisz? - zapytał
łagodnie
Zignorowała
pytanie:
-
To trzeba opatrzyć - zachlipała - Leci Ci krew obficie ale myślę, że obejdzie
się bez szwów.
-
Anna ...- zaczął czule lecz zaraz zastanawiając się przyciągnął ją do siebie i
mocno przytulił - Przepraszam Cię, ja po prostu nie mogę...
Lecz
ona go nie słuchała. Wtuliła się w jego tors i mocząc mu koszulę chlipała.
Andrzej gładził ją po włosach lewą nie zakrwawioną ręką;
Wtedy
nastąpił wybuch:
-
Ta tarta wyszła świetna - zachlipała - Naprawdę mi się udała. A ty nie chciałeś
jeść! Powiedziałeś, że nie jesteś głodny.
Andrzej
ją uspokajał kojącym głosem:
-
Niemożliwe, musiałem kłamać. Jestem piekielnie głodny. A z czym ta tarta?
-
Ze szpinakiem - załkała
-
Lubię szpinak.
-
Zapiekana w żółtym serze.
Andrzej
uśmiechnął się i szepnął jej do ucha ciągle trzymając w swych objęciach:
-Uwielbiam
żółty ser.
Anna
zaśmiała się poprzez łzy:
-
To pójdę nakryć do stołu i nałożę.
I
już miała odejść gdy Andrzej złapał ją za łokieć. I raz spojrzał wymownie.
Spojrzenie to wszelako zawierało całą gamę emocji; wszystko to co Andrzej
chciał teraz Annie przekazać - że ją kocha, będzie i nigdy nie zostawi; że
strasznie się boi; że nie wie co będzie i jak będzie, dlatego też nie wie jak
ma ich przygotować.
Anna
uśmiechnęła się. Nachyliła się i ucałowała Andrzeja prosto w usta - smakując te tak znane sobie wargi.
Uśmiechnęła się jeszcze raz i odeszła.
Andrzej
poczłapał do łazienki trzymając jedną ręką swoją drugą rękę.
Dopiero
teraz zaczynało go boleć.
I
wtedy rozległ się domofon na podobieństwo zegara z kukułką. Bim bam. Sru tu tu.
Tara bum.
-
Ja otworzę - krzyknął i wyszedł z łazienki do przedpokoju.
Otworzył
furtkę a następnie drzwi.
Pani
Krajewska chłodno zlustrowała go wzrokiem, swe spojrzenie dłużej zatrzymując na
zakrwawionej ręce:
-
Witaj ciociu - odparł po czym spojrzał na swą prawą dłoń. Uśmiechnął się - Ach,
lepiej nie mówić.
Pani
Krajewska zmarszczyła nos:
-
Nie mów.
I
bez zaproszenia weszła do przedpokoju.
-
Anna, przygotuj jeszcze jedno nakrycie! - krzyknął zamykając drzwi.
Pani
Krajewska to była stanowcza kobieta.