piątek, 27 lutego 2015

XXIV "Nie mów"

Miłego czytania:-)


Konsystencja kisielu zmienia się z upływem czasu; gdy  jest gorący łyżeczka zrazu w nim umieszczona swobodnie poruszana przez palce gładko i płynnie porusza się po powierzchni; gdy zaczyna stygnąć łyżeczka już nie tak swobodnie poruszana przez palce zostaje oblepiona żelem z każdej części, wypukłej jak i wklęsłej, z przodu oraz z tyłu. Tak działa fizyka. Niestety.
Irena jeździła swobodnie swoją łyżeczka, która miała i przód i tył i swą wklęsłość i wypukłość - i patrzyła jak ta łyżeczka z upływem czasu spotyka coraz to większy napór płynu.
- Zamierzasz to zjeść czy tylko empirycznie mierzysz proces stygnięcia kisielu? - zapytała Wiktoria - Tak sie tylko pytam, bo jeśli nie jesz to szkoda dania. Ja zjem.
Irena uśmiechnęła się i wstała z krzesła przy kuchennym stole. Chwile gmerała w kuchennej szafce po czym podała Wiktorii łyżkę stołową. Znów usiadła.
- Mierzyłam...- zaczęła - Empirycznie oczywiście, ale teraz możemy to po prostu zjeść. Tak myślę.
Wiktoria uśmiechnęła się i usiadła naprzeciwko Ireny, smakując kisiel:
- Wiśniowy?
- Na to wychodzi - powiedziała Irena z pełną buzią czerwonego żelu - Już po dyżurze?
Należy również stwierdzić iż kisiel jest lekko lepiący. Fascynujące i warte wspomnienia jest również to, że kisiel po spożyciu kilku łyżek syci chociaż pozbawiony jest wartości odżywczych. -  przestroga dla jedzących - proszę nie czytać składu, ewentualnie tylko instrukcje przygotowania. W krajach europejskich powinna być takowa.
Wiktoria oblizała łyżkę:
- Całkiem dobry - powiedziała - Gdzie Adam?
Jej spojrzenie z początku tak wesołe lekko przygasło by za chwilę znów przybrać na wartości, tylko nie  w wesołości lecz zaciętej butności. Jak płomień polany niedostateczną ilością zimnej wody z początku lekko gaśnie by za chwilę rozpocząć swe ogniste tańce na nowo; tak i ona w momencie wypowiedzenia imienia Adam jej oczy znów zatańczyły zaciekle tyle, że teraz wyrażały  nie wesołość a bezsensowną butność.
Irena wyczuła to i zastygła z łyżeczką w ręce. Spojrzała na Wiktorię:
- Pokłóciliście się?
Wiktoria odłożyła łyżkę do miski. Jej swobodna ręka zatrzepotała w misce łyżką tak z jednej strony wklęsłą, że tak z drugiej strony wypukłą - że summa summarum kisiel uległ.
Zaprzeczyła głową:
- Nie, właściwie nie - zaczęła - To ja zachowałam się trochę niekulturalnie. Po naszej rozmowie pozostał nieprzyjemny wydźwięk między nami.
Irena znów zaczęła jeść:
- To znaczy?
- To znaczy tyle, że ty nie powinnaś jeść kisielu - defensywnie odparła przyjaciółka - Przecież jesteś w ciąży.
Irena wzruszyła ramionami:
- Jak nie teraz to kiedy? - zapytała prostodusznie - Więc ta rozmowa...
Wiktoria przerwała jej:
- Była bez sensu. Sypnęłam kilka kurw a i tak okazało się, że on o niczym nie wiedział.
Irena uniosła brwi:
- Przyczyna kurw?
- Klasyczna.
- Andrzej?
- Yhmm
Wtedy to kiedy Irena miała drążyć dalej, głębiej czyniąc dziurę tak wklęsłą, że aż z drugiej strony wypukłą - zadzwonił dzwonek do drzwi.
- Pójdę otworzyć - odparła Wiktoria i podniosła się.
Łyżka Ireny znów zatopiła się w kisielu. Nie spodziewając się nikogo do siebie za to pozostając człowiekiem dość ciekawskim - podsłuchiwała.
Z przedpokoju dobiegł ją znajomy głos Wiktor. Ciepły. Zadowolony. Trochę rozbawiony:
- Adama nie ma - słychać było Wiktorię - Nie, nie wiem kiedy wróci. Za to jest Irena.
Włoski na rękach Ireny lekko się zjeżyły; jeszcze bardzie gdy przyjaciółka zakończyła zdanie słowami "Pani Krajewska". Słowa te zostały zaakcentowane dobitnie co należy podkreślić.
Irena zlustrowała się od stóp do głów: szczupłe nogi, które mimo ciąży pozostały szczupłe- nie kryły żadne spodenki. Jedyna garderoba jaką Irena nosiła na sobie była duża koszulka Adama służącą mu do ćwiczeń wtedy kiedy jeszcze zwykł ćwiczyć czyliż bardzo dawno temu. T - shirt na szczęście krył różowe majteczki jakie Irena pamiętała rano by założyć. Włosy bezładnie spięte w kok. Z włochatego frędzla wystawały tam gdzie chciały  ciemne włosy. Na koszulce w centralnej części na piersi - plama po czekoladzie. Przynajmniej Wedla - pomyślała Irena. Stanika pod spodem nie było więc sutki przy wypięciu piersi widoczne. Koszulka lekko  ścieśniała się na ciążowym brzuszku.
Nie jest źle - pomyślała - Tylko nie wypinaj piersi.
I zanim zdążyła się podnieść do kuchni wkroczyła pani Krajewska.
Była to kobieta średniego wzrostu, około sześćdziesięcioletnia, która z pewnością w latach swej młodości święciła powabem; teraz jednak raz tylko lustrując Irenę bystrym wzrokiem przekonała ją, że więcej ma z sępa aniżeli z człowieka. Gdy jej sępi wzrok spotkał się z wedlowską plamą, nos, jak się wydawało Irenie, zmarszczył się nieco przez co stał się jeszcze bardziej sępi niż sępi mógł być.
Z obserwacji i jednej i drugiej należy wysnuć następujące wnioski - Pani Krajewska nie polubi Ireny. Irena nie polubi pani Krajewskiej.
Irena jednak postanowiła ratować sytuacje:
- Nie wiedziałam, że dzisiaj Pani przyjdzie - wybełkotała ( w ustach miała jeszcze kisiel) - Adam nie zdążył nas sobie przedstawić. Irena - i wyciągnęła dłoń.
I wypięła pierś. Automatycznie.
I to był koniec. Kości zostały rzucone - powiedział Juliusz Cezar przekraczając rzekę Rubikon.
- To mój wnuk/moja wnuczka? - zapytała Pani Krajewska patrząc na delikatnie zaokrąglony brzuszek.
Irena postanowiła odpowiadać mądrze:
- Tak
- Czy to kisiel?
- Tak
- Czy to koszula Adasia?
- Tak.
Wiktoria zagryzła wargę i pośpiesznie bełkocząc pod nosem, że ma coś do zrobienie wyszła z kuchni.
Irena szybko przybrała pozę przygarbioną by jej małe, lekko powiększone przez ciążę piersi nie były widoczne. Łypnęła lekko wyzywającym acz przestraszonym wzrokiem na Panią Krajewską:
- Napije się Pani czegoś? - zapytała - A może jest Pani głodna? Mogę coś upichcić?
- Kisiel. Zjadłabym kisiel - i kobieta uśmiechnęła się.
Irena wybałuszyła oczy i zrobiła ruch ręką jakby chciała powiedzieć - Już idę po paczuszkę wiśniowego.
Jednak pani Krajewska złapała ją gwałtownie za rękę i kazała usiąść.
- Gdzie Adaś?
Irena odpowiedziała, że nie wie gdzie jest Adaś, iż Adaś powinien już być  dawno w domu i może wystąpić taka ewentualność iż coś go w szpitalu zatrzymało.
- Zadzwoń do niego - poleciła bądź poprosiła Pani Krajewska
Irena poczęła tłumaczyć, iż Adaś nie lubi jak Adasia się nadzoruje. Że jak każdy mężczyzna Adaś potrzebuje swobody w życiu.
Pani Krajewska odpowiedziała, że ona Adasia zna bardzo dobrze. Był to komentarz dosyć dobitny dlatego też Irena już wybierała numer do ukochanego.
Wtedy Adaś przyszedł.
Z miną posępną zlustrował matkę, bąknął dzień dobry, dał się ucałować i stanął za Irenę.
Na oczy pani Krajewskiej zstąpiła taka miłość jakby nagle owy sęp zdecydował się na szybką metamorfozę w wróbelka. Spojrzała na swego jedynego syna z taką miłością, że powiedzenie iż Adam czuł się trochę nieswojo pod spojrzeniem matki - to powiedzieć  za mało.
- Słoneczko moje, coś się stało?
Adam skrzywił się i pochylając się objął Irenę i wtulił się w miejsce pomiędzy jej obojczykiem a głową:
- Kocham Cię - szepnął tak, że tylko Irena to słyszała - Bardzo.
Tego było za wiele. Irena przestraszona przygarnęła do siebie mocniej ręce Adama:
- Adam..- zaczęła poważnie - Co się stało?
Adam sponad ramienia Ireny spojrzał na matkę i prawie z płaczem, co było do niego niepodobne ulegać takim wzruszeniom, opowiedział wszystko.  O chorobie Anny, o tym jak Andrzej wyprosił go z pokoju, zamknął się tam i siedzi pewnie nadal starając się znaleźć jakieś cudowne remedium.
- On nie rozmawia z nikim - żywo gestykulował - Zamknął się w tym pokoju, nic nie je i tylko ogląda te zdjęcia. Nie dochodzi do niego ta informacja że guz jest nieoperacyjny. Cholera jasna! Siedzi tylko i kombinuje zamiast czas spędzać z Anną. Mówię mu, że kiedyś będzie żałow...
- A jak się czuje Anna? - zapytała Irena zapominając całkowicie, o swojej koszulce i braku stanika.
- Pff jak się czuje, mówi, że się pogodziła- wyrzekł siadając na krześle obok Ireny -  Chciałaby ten czas spędzić z moim głupim bratem. A tak na razie to całkiem dobrze.
Spojrzał z miłością na Irenę i ujął jej dłoń dopiero teraz pojmując jakie wielkie szczęście ma, że są zdrowi, urodzi im się zdrowe dziecko( wszelkie przesłanki były ku temu) i ogólnie życie obraca się ku nim szczęśliwą stroną monety.
- Trudno mi w to uwierzyć - powiedział głucho patrząc na matkę - W Annie zawsze jest tyle życia. To...
Zawahał się i spojrzał na Irenę. Ta milczała. Zdecydowanie skomplikowane relacje międzyludzkie nie były jej specjalnością. No i była patologiem.
Pani Krajewska ruszyła ku drzwiom.
- A ty gdzie idziesz? - syn był szybszy. Zablokował drzwi.
- Do Andrzeja. Oni mnie teraz bardziej potrzebują niż Wy.
Adam skrzywił się:
- Nie mamo. To sprawa między nimi. Muszą sami wyjaśnić sobie kilka kwestii. - spojrzał wrogo na matkę - Nie mieszaj się do tego! Oni i tak są rozbici!
- To ja ich zespole - powiedziała stanowczo Pani Krajewska i wyrzekła łagodniej - Anna potrzebuje kogoś łagodnego, kogoś kto z nią porozmawia. Będzie czuły i opiekuńczy.
- Myślę, że Andrzej sobie poradzi - łypnął wściekle na matkę - Uspokój się. Poza tym obiecałem im całkowitą dyskrecje.
-Ja jestem dyskretna.
Pani Krajewska obdarzyła syna wyniosłym spojrzeniem:
-Puścisz mnie czy mam Cię pchnąć?
Upór w jej oczach zwiastował iż absolutnie nie żartowała przez co Adam westchnął tylko i się odsunął.
Pani Krajewska to była stanowcza kobieta.
v   
Marcowy deszczyk rozpadał się na dobre bębniąc o parapet biurka w gabinecie; spowijając cały świat w szarość, która Andrzejowi wydawała się teraz bardzo adekwatna i należyta.
Wpatrywał się on w zdjęcie rozłożone przed sobą na biurku, starając się znaleźć jakieś niesamowite rozwiązanie, które niestety jak był świadomy nie istniało. Ale wpatrywał się uporczywie bowiem siła nauki polegała na czasie i uporze. Na nie poddawaniu się w momentach zwątpienia ale na uporczywym trwaniu bo właśnie wtedy przychodzi moment natchnienia. Andrzej głęboko w to wierzył. Trwał więc przygarbiony przy biurku wpatrując się w zdjęcie z tomografii. Od kilku godzin.
Z początku Anna wchodziła pokojowo, całkiem nieśmiało, pytając się ostrożnie czy może Andrzej chce coś do picia albo do jedzenia.
Andrzej nie chciał nic do picia czy do jedzenia. Chciał natchnienia a ,że Anna go nie miała wypraszał ją zrazu grzecznie potem gniewnie.
- Dosyć tego! - Anna wparowała do gabinetu - Tak nie może być! Andrzej!
Ale on jej nie słuchał. Machnął tylko ręką i powiedział całkiem przyjemnym głosem, że on pracuje, myśli i że jemu nie wolno teraz przeszkadzać.
Anna podbiegła do biurka i chwyciła zdjęcie. Prawie biegiem wyszła z pokoju, Andrzej za nią.
Zdjęcia z tomografii przyjemnie dla oka zajmują się ogniem. Ich pierwsze spotkanie z płomieniami wywiera wrażenie bardzo nieprzyjemnego. Gruba faktura zdjęcia jak gdyby broni się przed starającymi się objąć ją płomieniami by po chwili już całkowicie zbratać się ze swym starszym bratem.
- Coś ty zrobiła! - Andrzej krzyknął - Teraz już nie mogę...
Urwał i wpatrzył się gniewnie w naburmuszone oblicze ukochanej.
- Nie martw się niedługo będę miała nowe! - krzyknęła piskliwie Anna - Ładniejsze od tego! Kto wie, może biała plama centralnie trochę się zaokrągli !
- Zamknij się !
I raz spoglądając na Anne, czując rozsadzająca wewnątrz wściekłość; jakiś ognisty punkt rozsadzający mu wnętrzności- podbiegł do lady, chwycił leżący na nim wazon i cisnął nim z całej siły o podłogę - nie wiedział bowiem przeciw komu tą wściekłość skierować.
Chińska porcelana rozpryskała się po całej podłodze zatrzymując się dopiero przy krawędzi dywanu. Czując, że ten ognisty punkcik jeszcze się w nim tli, nie myśląc o żadnych skutkach czy konsekwencjach - z ogromną siłą wymierzył pięścią w szklaną szybę stylizowanego na antyk regału. Długo się starali z Anną o ten regał na aukcji. To był ładny regał:
- Nie potrafię! - wysapał - Nie wiem jak, rozumiesz mnie?!
Zakrył oczy dłonią i usiadł na kanapie. Anna już miała łzy w oczach. Pognała do kuchni i za chwilę wróciła z szufelką. Pochyliła się by zagarnąć rozpryskane kawałki szkła drżącą ręką:
- Zostaw - spokojnie odrzekł - Zaraz posprzątam.
- Trzeba teraz - załkała - Powchodzi Ci w nogę i będziemy musieli jechać na pogotowie.
Zagarnęła część szkła na szufelkę i podeszła do Andrzeja. Drżącą ręką chwyciła jego dłoń i troskliwie acz trwożnie obejrzała. Widząc to Andrzej zląkł się:
- Czy  ty się mnie boisz? - zapytał łagodnie
Zignorowała pytanie:
- To trzeba opatrzyć - zachlipała - Leci Ci krew obficie ale myślę, że obejdzie się bez szwów.
- Anna ...- zaczął czule lecz zaraz zastanawiając się przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił - Przepraszam Cię, ja po prostu nie mogę...
Lecz ona go nie słuchała. Wtuliła się w jego tors i mocząc mu koszulę chlipała. Andrzej gładził ją po włosach lewą nie zakrwawioną ręką;
Wtedy nastąpił wybuch:
- Ta tarta wyszła świetna - zachlipała - Naprawdę mi się udała. A ty nie chciałeś jeść! Powiedziałeś, że nie jesteś głodny.
Andrzej ją uspokajał kojącym głosem:
- Niemożliwe, musiałem kłamać. Jestem piekielnie głodny. A z czym ta tarta?
- Ze szpinakiem - załkała
- Lubię szpinak.
- Zapiekana w żółtym serze.
Andrzej uśmiechnął się i szepnął jej do ucha ciągle trzymając w swych objęciach:
-Uwielbiam żółty ser.
Anna zaśmiała się poprzez łzy:
- To pójdę nakryć do stołu i nałożę.
I już miała odejść gdy Andrzej złapał ją za łokieć. I raz spojrzał wymownie. Spojrzenie to wszelako zawierało całą gamę emocji; wszystko to co Andrzej chciał teraz Annie przekazać - że ją kocha, będzie i nigdy nie zostawi; że strasznie się boi; że nie wie co będzie i jak będzie, dlatego też nie wie jak ma ich przygotować.
Anna uśmiechnęła się. Nachyliła się i ucałowała Andrzeja prosto w usta  - smakując te tak znane sobie wargi. Uśmiechnęła się jeszcze raz i odeszła.
Andrzej poczłapał do łazienki trzymając jedną ręką swoją drugą rękę.
Dopiero teraz zaczynało go boleć.
I wtedy rozległ się domofon na podobieństwo zegara z kukułką. Bim bam. Sru tu tu. Tara bum.
- Ja otworzę - krzyknął i wyszedł z łazienki do przedpokoju.
Otworzył furtkę a następnie drzwi.
Pani Krajewska chłodno zlustrowała go wzrokiem, swe spojrzenie dłużej zatrzymując na zakrwawionej ręce:
- Witaj ciociu - odparł po czym spojrzał na swą prawą dłoń. Uśmiechnął się - Ach, lepiej nie mówić.
Pani Krajewska zmarszczyła nos:
- Nie mów.
I bez zaproszenia weszła do przedpokoju.
- Anna, przygotuj jeszcze jedno nakrycie! - krzyknął zamykając drzwi.
Pani Krajewska to była stanowcza kobieta.



Ola

sobota, 7 lutego 2015

XXIII "Siła uczucia"

Miłego czytania;-)


Zgodnie z średniowiecznym pojęciem scholastyki jeśli każde A=B a B=C to i A=C.
Każda płacząca Anna= dziura w pozostałościach Andrzejowego sumienia, dziura w pozostałościach Andrzejowego sumienia = zakotwiczony gdzieś głęboko kłopot, a więc każda płacząca Anna = zakotwiczony gdzieś głęboko kłopot
Należy tutaj zauważyć iż w tych obliczeniach może się znaleźć jakiś błąd rachunkowy.
Andrzej gwałtownie podniósł się z kanapy i siłą pociągnął Anne za ramiona jakby nagle wszelka siła witalna uleciała z tego kochanego ciała. Zakleszczył Anne w swych objęciach i teraz już bardziej przerażony od niej , uśmiechnął się i siląc się na beztroski ton zapytał:
- Co się stało? Dowiem się w końcu od Ciebie, hmm?
Ujął w dłonie jej zapłakaną twarz i począł kciukiem wodzić po jej policzkach likwidując kolejne panoszące się łzy.
- Już nie płacz - szepnął kojąco -Wszystko będzie dobrze
- Bardzo Cię kocham, bardzo - powtarzała co raz.
Owe bardzo Cię kocham według Anny miało stanowić taki wstępniak o charakterze uspokajającym; przeciwnie jednak owe co raz powtarzane miłosne wyznanie zamiast uspokoić Andrzeja strwożyło go bardzo i rozwścieczyło.
- Co jest do cholery, Anna? - zapytał i brutalnie chwycił ją za ręce - Co się dzieje?
Przez chwilę próbowała się wyrywać lecz Andrzej trzymał mocno tak, że dławiąc się nachodzącymi na gardło spazmami płaczu jęknęła:
-Puść mnie...proszę
I spojrzała raz na Andrzeja. Tylko raz. I puścił. Nie mogąc już trzymać Anny chwycił się kurczowo za włosy. Przeszedł kilka razy po pokoju.
Spojrzenie jakim ukochana obdarzyła Andrzeja głębsze było niż głębia oceanu; rozumniejsze i wyrazistsze od wszelkich wyznań miłości; kryjące tajemnicę wielką, taką którą bez wątpienia Anna miała się zamiar z nim podzielić, aby tajemnica tajemnicą przestać była; w nich to Andrzej dostrzegł strach i głęboką, ufną, postaciową miłość. Postaciową pod postacią postaci oczu. Każda płacząca Anna = zakotwiczony gdzieś głęboko kłopot.
Anna pośpiesznie otarła łzy i odetchnęła głęboko jakby ta sytuacja wytarcia łez wymagała. Odetchnięcia głębokiego domagała.
Spojrzała twardo na Andrzeja:
- Odchodzę Andrzej.
Otworzył buzie. Wydał  cichy jęk. Eeeym? Lekko głupkowaty. Ponownie rozwarł szczęki. Teraz cichy pomruk, jakby coś mu utkwiło w gardle. Ekhem. Musiał odkaszlnąć.
Stać cię Andrzej na jakieś mądrzejsze zebranie słów w grzecznie zapytanie.
Każda płacząca Anna= dziura w pozostałościach Andrzejowego sumienia,
- A więc jednak mi nie wybaczyłaś - wyrzekł smutno.
Chwycił się ponownie za włosy po czym raptownie złapał Anne i przyciągnął do siebie:
- Jak mam Ci powiedzieć, że jesteś dla mnie najważniejsza? - zapytał z jakimś zaciętym szaleństwem w oczach - Co mam powiedzieć byś mi uwierzyła, że kocham cię do szaleństwa? Że jestem idiotą niedo...
- Andrzej - załkała i ujęła jego szorstkie policzki- Odchodzę.
Ujął jej dłonie i zaczął jeździć swoimi długimi, smukłymi palcami od jej dłoni aż do przedramienia, a ona płacząc gładziła jego policzki.
Żałośnie pokiwał głową, a jego szare tęczówki zwilgotniały przez co Anna rozpłakała się na dobre.
Andrzej odwrócił się od niej plecami by nie patrzyła na jego słabość i szepnął:
- Wyjeżdżasz na stałe do Zurychu? A praca tutaj w Leśnej Górze?
Anna pośpiesznie złapała się za usta by powstrzymać spazm brutalnie dobijającego się płaczu:
- Nie. Nie do Zurychu.
Wzięła głęboki oddech. Kontynuowała :
- Ty mnie źle zrozumiałeś. Ja...- zawahała się i teraz z pewnością sępa tropiącego zwierzynę, twardo spojrzała na Andrzeja - Ja w ogóle odchodzę Andrzej.
Odwrócił się i spojrzał na swoją ukochaną pewny w tym momencie że a) Anna postradała zmysły lub b) on sam się przesłyszał.
- Co ty pieprzysz Anna? - zająkał się - To ma być jakaś kara, za to co zrobiłem?
Pokręciła przecząco głową i spojrzała na niego z taką miłością zionącą zabójczymi płomieniami z jej błękitnych oczu, że Andrzej w przeciągu jednej chwili pojął że a) Anna nie zgłupiała i b) on się nie przesłyszał.
Do dupy z takim punktowaniem
Andrzej zacisnął wargi:
- Co w tym momencie tworzysz? Nie roz....
- Jestem chora - przerwała mu - Mam guza mózgu.
Guza mózgu mam. Mózgu guza mam. Mam. Mózg. Guz. Oba. Jedność. Sens.
To sens, nawet jeśli dosłowny ma. Sens ma. Ma. Dosłowny. Sens.
Andrzej usiadł na fotelu. Absolutnie nie rozumiał co dalej do niego mówiono.
v   
Zacisnął wargi i usiadł na fotelu. Silnie zacisnął. Bardzo silnie - tak, że po chwili na koniuszku języka mógł wyczuć słonawo-słodki smak żelaznej krwi. Teraz mógł zacisnąć delikatnie acz całkowicie. Delikatnie. Acz całkowicie.
Anna usiadła obok niego na kanapie i wlepiła wzrok w spauzowaną w akcji głowę młodego lwa. Łeb pełen wszystkiego. Sierści. Włosów. Śliny zapewnie - pomyślała - Chodź śliny nie było widać. Oczywiście grzywa w telewizorze. Łeb i ślina też. I oczy, a w oczach odwaga, której Annie teraz brakowało.
Spojrzała na Andrzeja i nie wiedziała już co gorsze - to, że umiera czy to że on wie, że ona umiera. I boli go to, tak bardzo jakby nagle powolnie przebijano mu pachwiny tępym ostrzem i patrzono co raz czy czasem dostatecznie  boli. A w tych męskich i zawsze tak brawurowych oczach o szarych tęczówkach zbierały się łzy wielkości ziarna grochu i skapywały na błękitną koszulę. Pojedynczo. Bez solidarności, każda z nich odrębną, autonomiczną jednostką bytu. Była. Dopóty kroplą przestać była. Potem się kałużą zrobiła.
- To jest ...- zaczęła Anna i na moment głos jej się zawiesił - Mam glejaka. Wielopostaciowego, na granicy płata skroniowego i ciemieniowego. Zdiagnozowano go jakiś rok temu, przez przypadek zresztą. Robiłam sobie rutynowe badania kontrolne. Wyszło w tomografii komputerowej.
Andrzej otarł łzy mankietem koszuli.  Wlepił wzrok w podłogę i mimo, że ustawicznie  ocierał łzy - obraz co raz zachodził mgłą.
- Do tego czasu nie miałam żadnych objawów - Anna kontynuowała - Nie wiem ile czasu mógł rosnąć. To prawda, że wiele leży w psychice człowieka bo miesiąc po diagnozie nastąpił pierwszy atak. Okropne bóle głowy i utrata przytomności.
- Byłaś wtedy w Zurychu ?- przerwał jej słabo - Sama?
Jak mogłaś być wtedy w Zurychu? Powinnaś być ze mną! Przy mnie!
Pokiwała głową;
- Wtedy akurat  w mieszkaniu. Odzyskałam świadomość po kilku minutach.
Andrzej zacisnął pięści aż pobielały mu kłykcie.
- Skoro...- zaczął.
- Na razie trzymam się względnie dobrze. Biorę leki i oprócz coraz silniejszych bólów głowy i ogólnego zmęczenia jest dobrze - Anna popatrzyła łagodnie na Andrzeja - Mam jeszcze problemy ze wzrokiem ale to dla tego,że guz znajduje się blisko nerwów wzrokowych. Neurookulista to potwierdził.
- No dobrze, ale to można przecież spróbować zoperować. Same leki spowalniają glejaka...
- Andrzej oni dali mi jakieś półtora roku od diagnozy - stwierdziła twardo - Nie więcej. Guz nie jest operacyjny. Żaden neurochirurg nie chce się tego podjąć. Ryzyko zgonu...
- Pytałaś Egora? - zapytał z nadzieją właściwą niewinnemu dziecku, które nie zdążyło przekroczyć linii dojrzałości - To genialny neurochirurg.
Anna uklękła naprzeciw Andrzeja i ujęła jego dłonie, całując i pieszcząc swoimi ustami; ocierając o swoje policzki:
- No więc pytałaś? - zapytał zniecierpliwiony.
- Czy ty masz mnie za debila? - uśmiechnęła się tkliwie - Tak, pytałam.
No właśnie, Anna uśmiechnęła się. Nie smutno, nie rozpaczliwie. Nie płakała. Po prostu się uśmiechnęła jakby nagle z piersi zdjęto jej ciężkie brzemię; brzemię tajemnicy, które od jakiegoś czasu pomiędzy nią a Andrzejem tworzyło mur nie do przebicia i dopiero po wyjawieniu wszystkiego mur pękł a ona się uspokoiła. Pogodziła ze wszystkim. Prawie.
W oczach Andrzeja znów zaczęły się zbierać łzy wielkości ziaren grochu.
- I co? - rzekł pochmurnie - Co on powiedział?
- Ahh Andrzej - uśmiechnęła się - Co on na to mógł powiedzieć? Podszedł do sprawy racjonalnie i profesjonalnie - zaczęła kciukiem ocierać jego łzy - Operacji się nie podejmie bo po prostu w trakcie umrę. I tyle.
- Bez niej również umrzesz!
- Pożyje kilka miesięcy.
Andrzej poderwał się z fotela.
- I jakie to będzie życie, hmm? Z ciągłymi bólami, kroplówkami, otępiającymi lekami. Tak chcesz żyć?! - wykrzyknął w jękliwym szlochu - Nie uważasz, że warto spróbować?! Że dla perspektywy długiego życia warto zaryzykować...
Teraz i Anna znów płakała. Pokiwała przecząco głową i złapała się za usta. Usiadła na podłodze opierając się o fotel i cichutko szlochała:- Wiedziałam, że tak będzie. Że będziesz wynajdywał tysiące nieistniejących rozwiązań choć istnieje tylko jedno wyjście, pogodzenie się z tym, że jest to guz...
- Mam pogodzić się z tym, że umierasz?! - wykrzyknął - Może jeszcze w ogóle pomóc Ci godnie umierać?! Trzymać za rękę, mówić, że wszystko będzie dobrze. Po prostu patrzeć jak każdego dnia jesteś coraz słabsza, a któreg...
- Mam już przerzuty. Myślę, że długo nie będziesz się ze mną męczył.
Andrzej nachylił się i mocno potrząsnął ją za ramiona:
- Jak możesz tak mówić co? Co jeszcze chcesz mi powiedzieć?
Anna zawiesiła się na szyi Andrzeja i wtuliła twarz w twardy tors:
- Że cię kocham - szepnęła - I mam nadzieję, że kiedyś naprawdę zrozumiesz czemu powiedziałam ci tak późno.
v   
Dzień kolejny z pozoru szary i śnieżny niósł ze sobą pierwsze nieśmiałe powiewy nadchodzącej wiosny. Bardzo nieśmiałe bowiem na dworze w głupim ferworze, temperatura butna nie potrzebowała nawet futra.
Sam Pan nie czuje jak się Panu rymuje.
Termometry wskazywały - 5 stopni Celsjusza. Wiosna powoli nadchodziła otulona w grube futro i moherowy beret. Ja tu zrobię porządek - krzyczała w pustą przestrzeń. Wszyscy się pochowali w ciepłe pomieszczenia więc co oprócz krzyczenia jej pozostało?
W południe odważnie zdjęła beret i rozpętała ciepły, wiosenny  wietrzyk, wchodząc między zamarznięte szparki lodu na chodnikach i ogałacając drzewa z puszku niezadowolonego śniegu.
Skutek: no dobrze, - 1 stopień Celsjusza.
Odważna wiosna. Jeden do tysiąca. Wiosna versus zima. No i był sens tak skakać?
Adam skrzywił się i potarł dłońmi zziębnięte ramiona.
- Ciekawe, kiedy w końcu przyjdzie.
- Kto?
Wiktoria nawet nie oderwała wzroku z nad papierów.
- No ta cholerna wiosna.
Wiktoria wzruszyła ramionami:
- Nie wiem - odparła chłodno - Nic mnie to nie obchodzi
- A kawa?
- Również jest mi obojętna
- Rozumiem
Wszakże nic nie rozumiał. Usiadł naprzeciwko Wiktorii i wpatrzył się w gniewne oblicze skupionej na papierach przyjaciółki. Ta udawała iż w ogóle nie zauważa jego spojrzenia; nie wie że się jej przygląda w związku z tym nie musi reagować.
Człowiek jednak jest zbitkiem sprzeczności: po chwili nie wytrzymując rzuciła papiery i spojrzała na przyjaciela z wyrzutem:
- Adam...- zaczęła poważnie
- Oho.
- Jesteś moim przyjacielem czy nie?
- Oho ho.
- Więc?
Adam zaśmiał i standardowo, z reguły nerwowo - potarł swój zarost:
- Wiki, obrażasz mnie pytając.
Wiktoria skupiła surowo wargi jak wyniosła matrona przed zganieniem swoich podopiecznych.
I zaraz to wybuchnęła:
- To czemu do kurwy nędzy zataiłeś przede mną, że Andrzej zamierza wziąć kilkumiesięczny urlop, a Schultz w ogóle odchodzi z pracy!
Adam milczał więc Wiktoria kontynuowała:
- Może mi powiesz, że nie wiedziałeś o tym! Wspaniale teraz w Leśnej Górze nie ma dwóch najlepszych specjalistów a w związku z tym ja nie mam u kogo robić specjalizacji! Wspaniale! A właśnie przychodzi czas  wyboru mojej specjalizacji! I jestem generalnie...
- Zamilcz moja droga - przerwał jej chłodno- Po prostu zamilcz.
Adam zacisnął szczęki i z uporem wpatrzył się w biurko.
-O rany - bąknęła - Ty też o tym nie wiedziałeś.
Przyjaciel wstał, podsunął krzesło i wyszedł.
Faktycznie nie wiedział.
v   

Dyrektor Tretter był z tych osób, które rzadko kiedy ulegały emocjom; tym wyższym stanom ducha, które kierują człowiekiem w sytuacjach, w których rola uczucia teoretycznie przeważała nad rolą rozumu. W takich momentach on, nieprzyzwyczajony do kierowania się uczuciem - to jak uważał w młodości i w dorosłym życiu również, nie zdążyło się u niego wykształcić, ba nie miało z czego się wykształcić. Toteż zawsze dyrektorowi pozostawał rozum, jego rola jako duchowego, uczuciowego i inteligentnego, co było najważniejsze, przewodnika.
W operacjach, w wypełnianiu papierów, w spotkaniach z koncernami, słowem - w prowadzeniu szpitala znajdował spełnienie.
Operacje zastępowały dobry sex (nie to, żeby dyrektor Tretter wiedział czym jest owy dobry sex), sprzeczki z pielęgniarkami- kłótnie z żoną, której notabene nie posiadał, a rozmowy z rezydentami były dla niego jak rozmowy ze swoimi dziećmi ( których notabene nie miał).
Teraz większość czytelników pomyśli, że dyrektor Tretter gardzi życiem rodzinnym. Nic bardziej mylnego, on po prostu nie posiadał życia rodzinnego, a nie zaznając go nie pojął co tak naprawdę stracił.
W życiu dyrektora były tylko dwie sytuacje gdy siła uczucia przeważyła nad racjonalnym rozumem. Pierwsza gdy dostał się na medycynę - będąc tak szczęśliwym irracjonalnie popłakał się. Szczęście a więc uczucie wzięło górę nad rozumem.
Druga sytuacja miała miejsce dnia dzisiejszego. Dzisiaj.
Pukanie do drzwi. Kiedy? Teraz. Stuk. Puk. Cichy mruk.
-Proszę.
Andrzej Falkowicz. Zmieszany jak nie on. Siła rozumu. Obserwacja. Pomięta koszula. Marynarka w jednej ręce, w drugiej jakaś płytka i teczka. CD płytka. Z dokumentami teczka.
Siła rozumu. Obserwacja. Jakiś problem.
- Dzień dobry - powiedział pochmurnie
- Dzień dobry, proszę usiąść.
Andrzej usiadł i podał dyrektorowi teczkę. Tretter wziął do ręki. Przejechał raz dłonią bo gładkiej pokrywie i spojrzał na Andrzeja. Siła rozumu. Przygnębienie, smutek. Obserwacja.
- Panie profesorze co to? - zapytał Tretter - Co to za papiery?
I otworzył teczkę. Dwa świstki. A4. Siła rozumu.
Andrzej zakłopotany podrapał się po brodzie i rzekł by ułatwić sprawę:
- Jednym z papierów jest moje podanie o kilkumiesięczny urlop - powiedział - Drugim rezygnacja z pracy profesor Schultz.
Spojrzał na Trettera, a ten po raz drugi w swoim życiu poczuł zalążki siły uczucia. Żal. Siła rozumu.
- Oczywiście, rozumiem- kontynuował Andrzej - że, podanie o tak długi bezpłatny urlop może być negatywnie rozpatrzone. Wtedy to...- zawahał się - chcę zrezygnować z pracy.
Tretter zdjął rogowe oprawki, oparł się na fotelu i spojrzał na Andrzeja:
- Mogę znać chociaż powód tej decyzji?
- Muszę zając się swoją rodziną...- i głos mu się załamał.
Oczy ponownie zwilgotniały i po szorstkich policzkach znów zaczęły ściekać jak po wygiętej rynnie, grochy łez.
Dyrektor nie przyzwyczajony do takich scen, wpadł w popłoch i zmieszanie wielkie i dopiero po chwili, już pewniej spojrzał na Falkowicza.
- Jasna cholera - profesor był jeszcze bardziej zmieszany - Przepraszam Panie dyrektorze to jest żałosne.
- Albo ludzkie - skwitował Tretter
Andrzej otarł łzy i podał dyrektorowi płytkę:
- Jeszcze chcę to skonsultować z Panem. Proszę obejrzeć te zdjęcia z MRI.
I Tretter obejrzał. I walczył. Ze sobą. Z tym by pod żadnym pozorem nie patrzeć na ludzkiego Falkowicza. Na jego zdruzgotaną twarz. Na bezsensowną nadzieję w jego oczach. Wtedy wpadał w zmieszanie. W siłę uczucia. A wolał siłę rozumu.
Skupił się na ogromnej masie wielkości połówki cytryny na MRI.
Siła rozumu:
- Panie profesorze... - zaczął smutno - Ja nie jestem neurologiem, neurochirurgiem, domyślam się, że Pan zna wybitnych specjalistów w tej dziedzinie i oni potrafią...
- Nie potrafią - przerwał mu - Chce znać Pańskie zdanie.
- Po co? Przecież tu wszystko widać. Wątpię by to nie był złośliwy guz..
- Jest złośliwy, to już wiadomo - odparł Andrzej - Mnie bardziej chodzi o możliwą operacje.
Tretter westchnął:
- Operacja byłaby możliwa gdyby ktoś się jej podjął - spojrzał na profesora - A domyślam się, że nikt nie chce mieć człowieka na sumieniu.
Andrzej schował twarz w dłonie, potarł policzki i wpatrzył się twardo w Trettera:
- Co więc Pan proponuje?
- Łagodzące leczenie farmakologiczne i normalne życie
- Do czasu - wtrącił - To normalne życie to kwestia tygodni, później tylko łóżko i środki przeciwbólowe.
- Ale będzie miał Pan kilka tygodni względnie normalnego życia - rzekł dyrektor - Wiem, że to żadne pocieszenie lecz tylko to mogę Panu dać. Obawiam się, że Pańska rezygnacja z pracy będzie konieczna a nie urlop, tak jak pierwotnie Pan zamierzał.
- Jak już będzie po ...- ściszył głos karcąc siebie w duchu za samą taką myśl - Będę chciał wrócić do pracy. Muszę pracować. Coś robić. Nie myśleć.
Tretter obdarzył Falkowicza jednym wymownym spojrzeniem. Zmieszanie. Pomieszanie. Zalążek siły uczucia.
- Nie rozumiem...pan za kilka tygodni nie...zaraz, czyje są te zdjęcia?
Bęc. Ryp. Pip. Pach. Siła rozumu w piach. Schowajmy ją tak głęboko jak uczucie rośnie wysoko.
- Mój Boże - szepnął Tretter - Panie profesorze, proszę...
I dalej nie wiedział co w tej sytuacji powinien powiedzieć.
Przed oczami stanęła mu postać wyniosłej profesor Schultz, nie znał Anny, jego osąd to były wyłącznie przypuszczenia i obserwacje - dumna, bardzo wyniosła a przy tym tak piękna kobieta, jedna z piękniejszych jakie widział w życiu. Nawet jeśli sama mało kiedy publicznie ulegała uczuciom - przy niej niemal każdy się uśmiechał.
- Proszę, żeby w miarę możliwości to pozostało tajemnicą - Andrzej powiedział twardo - Aby nie rozgłaszać tego publicznie. Wersja ostateczna jest taka, że ja idę na urlop, Anna rezygnuje z pracy tutaj.
- Gdyby Pan czegoś potrzebował...
I znów siła uczucia.
Andrzej wstał i zbolały spojrzał na Trettera:
- Ja się jeszcze nie poddałem Panie dyrektorze- rzekł - Tak łatwo nie pozwolę.
Siła rozumu w piach. Schowajmy ją tak głęboko jak uczucie rośnie wysoko.
v   

Zima oblodziła jezdnie. Pierwszy ziew wiosny rozpuścił jezdnie. Wyszło gówno rozpuszczone, po którym opona, śliza się jakby z gumy została zrobiona.
Nacisnął pedał gazu. Zacięcie. Wściekle. Nacisnął.
Czerwone światło. Jedne. Drugie . Zakręt. Rondo. Podmiejska uliczka. Furtka.
Wysiada.
Trzask drzwi. W podskokach poprzez las do furtki Adam gna.
Bach !
Adam przewrócił się nam. Idąc do furtki wraz, na gównie rozpuszczonym poślizgnął się nam.
- Kurwa Mać! - wrzasnął łapiąc się za pośladek - No żesz kurwa!
W kieszeniach spodni, z tyłu na jednym z pośladków spoczywał iPhone, który teraz wraz z upadkiem całkowicie zespolił się z pośladkiem.
Wstał i zadzwonił do furtki.
Chodnik. Ścieszka. Drzwi frontowe. Szybko.
- Adam?
Anna otworzyła drzwi; stała w dresach, w których jak zwykle zresztą wyglądała zjawiskowo, w rękach trzymając drewnianą szpatułkę.
- Coś gotujesz? - zapytał?
- W każdym razie się staram. Dobrze, że jesteś.
I wtuliła się w z początku zaskoczonego Adama - po chwil objął przyjaciółkę i w czuły opiekuńczy sposób pogładził ją po włosach.
- Czeka Ciebie i jego dłuższe wytłumaczenie - odparł - To co...
Anna uciszyła go smutnym wyrazem twarzy:
- Dobrze, już dobrze. A teraz proszę cię idź do niego. Zamknął się w gabinecie i nie chce z nikim rozmawiać.
-Pokłóciliście się?
- Niestety nie.
I Adam zdjął buty. Kurtkę. Czapkę. Szalik. Wróć, czapki nie posiadał. Wyjął iPhona. Położył na ladzie. Pomasował pośladek.
Wszedł do gabinetu.




 Ola