środa, 8 lipca 2015

XXXIII "Euforyczne i pełne uczucie"

Dzięki, że przez cały ten czas byliście z nami i to czytaliście:-)Mogę tylko Was zapewnić jak wielką przyjemnością dla mnie było pisanie tego opowiadania. Dla Eweliny również. Ostatni raz pragnę Wam życzyć miłego czytania;-)



Wiktoria zgodnie z niepisaną umową przeprowadziła się do Andrzeja. Właściwie poprawnym sformułowaniem było tutaj to iż Wiktoria przy pomocy Andrzeja przez ostatni tydzień ZACZĘŁA SIĘ  do niego przeprowadzać. Po zebraniu wszelkich szpargałów i maneli w jeden kąt pokoju-; najpotrzebniejsze  rzeczy upakowała w walizki tytułując je jako: priorytetowe- do natychmiastowego wywiezienia i te trzeba było przenieść w pierwszej kolejności; i rzeczy spakowane w pudełka z nalepką: mogą zaczekać, które okazały się o ironio najpotrzebniejsze.
Consalida kochała przeprowadzki. Była w nich dobra. Bardzo dobra.
- Weź jeszcze to pudło - Wiktoria wskazała palcem, duże papierowe pudło stojące przy opustoszałej już półce z książkami.
Andrzej markotnie pokiwał głową:
- No tak - skwitował krótko - Lepiej wziąć bo może się okazać, że znowu nie wzięłaś czegoś tak potrzebnego i pilnego jak szczoteczka do zębów czy majtki na kolejny dzień.
Wiktoria łypnęła groźnie na profesora:
- Zdarzyło mi się raz zapomnieć - wzruszyła ramionami - Wielkie rzeczy. Nienawidzę przeprowadzek.
Andrzej wyszczerzył się:
- Wiesz... - zaczął flegmatycznie - Szczoteczka i majtki to mały picuś... Na jeden wieczór i nockę możesz obyć się bez majtek...- pokręcił rozbawiony głową - Absolutnie nie będę zniesmaczony...a co do szczoteczki...
Andrzej podszedł bliżej i przyciągnął Wiktorie do siebie, delikatnie zniżając głos do figlarnego szeptu.
- Szczoteczkę zawsze mogę Ci pożyczyć moją - uśmiechnął się szeroko - W końcu co to za różnica i tak wymieniamy się innymi płynami ustrojowymi - wydukał - Możemy i takimi się wymieniać.
Wiktoria odepchnęła Andrzeja, który teraz śmiał się głośno z własnego dowcipu, zadowolony z siebie.
- Jesteś obrzydliwy - odparła zniesmaczona - Weź to pudło i zapakuj do samochodu zamiast myśleć o płynach ustrojowych.
Uśmiechnęła się , jeszcze lekko zniesmaczona kręcąc głową gdy Andrzej brał ciężkie pudło i w żółwim tempie szedł z nim przez pokój.
v   
Są dwa momenty  w życiu każdego mężczyzny, w których doświadcza on jakiegoś euforycznego i pełnego uczucia. Owe uczucie  to  pewność i spokój, że droga na której się znajduje zmierza we właściwym kierunku. Pierwsza sytuacja z pozoru błaha - gdy zaparzysz doskonałe espresso z idealnie tłuściutką cremą i syropowatym dnem a czas parzenie będzie dokładnie wynosił 23 sekundy.
Druga sytuacja to taka gdy trzymasz swoje dziecko na rękach. Ma ono twoje oczy, może nos matki i ogromną wolę wkroczenia do tego niebezpiecznego świata. Ty będziesz jego przewodnikiem.
Zaciska małe piąstki na twoim ogromnym kciuku i łapczywie chwyta każdy oddech. Pchasz mu te powietrze; nakierowujesz do jego małych usteczek ale tylko najczystszą partię. Bo on musi dostać wszystko co najlepsze.
Mały Ksawery ziewnął a Adam zaśmiał się i ucałował jego miękką, pachnącą główkę.
- On chyba już mnie poznaje - zwrócił się do Ireny - Zobacz jak na mnie patrzy.
Irena stanęła za fotelem i objęła Adama:
- Myślę, że to trochę za wcześnie.
- Zobacz jak ściska mój kciuk.
Ucałowała w głowę Adama i z rozrzewnieniem pogłaskała identyczne kędziorki na główce Ksawerego.
Z drugiego pokoju rozległy się jakieś krzyki radosnego przekomarzania.
Po chwili do ich uszu doszły wściekłe okrzyki rozwścieczonej Wiktorii i śmiech ucieszonego obrotem spraw Andrzeja.
Obydwoje czuli spokój i pewność.  Pewność, że niedługo oni się przeprowadzą do nowego domu a spokój bo od tego czasu będą od nich oddaleni prawie o odległość całej Warszawy. Łatwiej jest kochać na odległość.
v   
Kobiety mają to do siebie, że zawsze, absolutnie zawsze wyznaczają sobie wygórowane cele, nie biorąc pod uwagę swoich możliwości podołania im i naturalnych "biologicznych przystosowań". Jako jedyna płeć na świecie ( a mamy tych płci  dużo, coraz więcej) potrafią zmieniać zdanie i cele tak szybko jak krążą neutrony w Wielkim Zderzaczu Hadronów. Nie to, że mężczyźni nie podejmują wygórowanych celów. Co to to nie....u kobiet jednak kształtuje się to w pewną tendencję, której wyjątki jedynie potwierdzają regułę.
Pozwolę sobie opisać jedną taką sytuacje: kobieta nazwijmy ją X, wybiera sobie okazałego samca zwanego na przykład Y. Samiec o imieniu Y jest niezwykle postawnym, silnym, o niezwykłej aparycji i pewności siebie człowiekiem; toteż nic dziwnego, że nie może odpędzić się od takich samic X.
Samica X, możliwe, że znajdując się tuż przed okresem, obiera sobie jako cel takiego Y marząc jedynie o kooperacji XY. Hormony działają.
Wtedy to taka kobieta X, oślepiona takim Y, nie dostrzegając jego wad i ewidentnie wychodzących wprzódy z takiego samca przywar, robi wszystko, poczynia starania aby doszło do tego XY głęboko wierząc, że w tym X*Y kryje się jej własne, osobiste szczęście. Głupia taka samica.
 A gdy już dojdzie do tego X*Y nagle jak w lawinie, kaskadowo zaczynają uwypuklać się wszelkie rzeczy, które w samcu są negatywne i summa summarum ostro rozjątrzają taką samice. A rzeczy negatywne zawsze są i będą, nie oszukujmy się drogie Panie.  Porozrzucane po sypialni brudne skarpetki i majtki, puste butelki po piwie czy kawie, dziwne telefony o czwartej nad ranem albo mroczne cienie przeszłości, co jakiś czas przypominające o swoim istnieniu. Jest już jednak za późno. Nastąpiło zapieczętowanie więzi  a wraz z nim koniec marzeń o pięknym domku z śnieżnobiałymi oknami  i werandą; koniec marzeń o ślicznych , małych xy latających na swoich tłustych nóżkach wokół Ciebie.; koniec marzeń bo przecież oprócz noska tatusia synek może odziedziczyć również skłonność do alkoholizmu, córeczka może mieć w genach zakodowane agresywność i nadpobudliwość połączoną z brakiem komunikatywności z innymi ludźmi. Następuje koniec złudzeń a powrót do życiowej rzeczywistości.   Wtenczas  samica X zaczyna się zastanawiać.  Zaczyna starać się samca zmieniać aby pasował do jej idealnego modelu. Albo w ogóle się nie cacka i od razu zmienia cel. To od samicy zależy. Jeżeli  wprowadza program zmian to a) na pewno jej się nie uda b) wywiąże się z tego wiele kłótni c) będzie to stanowiło dla niej ogromne nakłady energetyczne. Jeśli wprowadza program akceptacyjny pozwalający na wybudowanie białego domku i doczekania się xy to: a) sama popada w alkoholizm b) ma stany depresyjne c) zdradza męża z innym napakowanym testosteronem Y
Taka jest nasza samica X.
A wyjątki, wyjątki jedynie potwierdzają regułę.
Wiktoria z nieukrywaną tkliwością spoglądała na Andrzeja czułym wejrzeniem zielonych oczu.
Była 3. 30. Wspólny dyżur nocny.
Andrzej już od jakieś godziny smacznie drzemał na kanapie, pomimo tego, że ściśnięty i skulony w sobie jak tylko mógł, zajmował całą jej powierzchnię skutkiem tego Wiktorii zdawała się ona tak mała. A może on był tak duży.
Uśmiechnęła się czule, opatulając go ciasnej kocem; przykrywając jego  duże, wystające z nad wezgłowia stopy; delikatnie zamykając jego rozdziawione usta; gładząc czule jego potarganą czuprynę z już nieśmiałymi, drobnymi pasmami siwych włosów.
Andrzej ziewnął, po chwili uśmiechając się, biorąc jedną rękę pod głowę i mrucząc coś pod nosem. Coś czego Wiktoria nie mogła zrozumieć, wiedząc jednak iż Andrzej znajduje się gdzieś w stanie pomiędzy jawą a snem szepnęła tylko łagodnie:
- Śpij, później Cię obudzę.
Uśmiechnął się subtelnie.
Przyglądając się z rozrzewnieniem swojemu ukochanemu nie mogła wyzbyć się wrażenia iż jest jak te wszystkie kobiety, które zawłaszczywszy sobie mężczyznę traktują go w sposób przedmiotowy nadając mu tytuł mój facet i tego też tytułu używają w rozmowach z innymi kobietami. Mówią ja i mój facet to ja i mój partner tamto. Wiktorii wydawało się to tak głupie i błahe, jednakże nie mogła wyprzeć się tej jasnej prawdy, która ciągle wyprzedzała ją o kilka kroków naprzód -  Chciała by Andrzej był tylko jej. By był jej własnością i by żadna inna kobieta nie kładła na niego swoich świerzbiących łap; by był przy niej już zawsze.
Mimo iż, świadomość ta napawała ją wstydem bowiem wiedziała iż Andrzej będąc przede wszystkim człowiekiem, ma prawo do własnych decyzji i wyborów i jako mężczyzna należy mu się odrobina niezależności, która nadaje związkowi tej pikanterii ; to pomimo tego dobrze wiedziała, że jest jedną z takich kobiet. Nigdy wcześniej nie była taka. Do teraz. Nigdy też tak nie kochała. Do teraz.
Patrząc na Andrzeja; na jego zbyt duże stopy i wielkie, całe nabrzmiałe w żyłach ręce; na drobne zmarszczki na czole i pod oczami; na te delikatne pasemka siwych włosów na zmierzwionej czuprynie ; do wszystkich tych drobnostek odczuwała tak silne przywiązanie, wszelkie te drobnostki akceptowała i z nieukrywanym zdziwieniem wszelkie te cechy uważała teraz za swoje. To były JEJ stopy, JEJ dłonie, JEJ zmarszczki.
Podeszła i pochyliła się nad Andrzejem, składając delikatny pocałunek na jego szorstkim policzku.
Przeciągnął się, otwierając oczy i niemrawo spoglądając na nią:
-  Gdzie śpimy dzisiejszej nocy? - zapytał niewyraźnie - Znaczy tej nocy śpimy tutaj. Ale następnej?
Wiktoria uśmiechnęła się tkliwie:
 - Śpimy w domu.
- Ale w czyim domu? - podparł się łokciem o wezgłowie kanapy - W moim czy w Twoim?
Wiktoria subtelnie złapała go za brodę i przyciągnęła do siebie składając na jego wargach czuły pocałunek:
- W naszym - odparła figlarnie i poszła.
Andrzej przez chwile przyglądał się jeszcze drzwiom, w którym znikła jej postać, po czym, może ze względu na późno noc, nie rozumiejąc, które mieszkanie Wiktoria miała na myśli, obrócił się na drugi bok i przyłożył głowę do poduszki.
v   
Następne dni przynosiły ciepło i spokój do serca i nagły przyrost masy w tali.
Wiktoria skrzywiła się i zeszła z wagi. Ta myśl była dla niej ostatecznością a jednak nie mogła się jej wyprzeć. Przytyła, miała mdłości a sutki jej nabrzmiały. Oto skutki dobrego  nieskrepowanego seksu.
Zagryzła wargę i oparła się biodrami o umywalkę. Dzisiaj był jej ostatni dzień w hotelu rezydentów. Wkraczała w nowe życie z sporym przytupem.
Irena stanęła w progu. Ona przeciwnie do Wiktorii z każdym dniem gubiła jeden kilogram. W przyrodzie bilans zawsze musi wyjść na  zero.
- Tak myślisz? – Wiktoria zapytała na jej badawczy wzrok.
Przyjaciółka oglądała Wiktorię, jej postać – zagryzając wargi – patrząc skrupulatnie jak naukowiec ogląda pod mikroskopem bakterię Escherichia Coli.
Tyle, że tutaj obserwacja przebiegała makroskopowo.
- Mogę poczynić pewne uwagi?
- No.
- Sutki ci urosły.
- No.
Andrzej miał przyjechać po nią za niecałe dwie godziny. Spojrzała na Irenę:
- Myślisz, że on już wie?
Irena popatrzyła na nią jakby właśnie poprosiła ją o rozwiązanie wielkiego równania Fermata.
- Mężczyźni wiedzą dokładnie tyle ile im się powie. Nie mniej, nie więcej – powiedziała spokojnie – To dobry czas Wiki.
Uśmiech w jej oczach i spokój może wyuczone przez własne macierzyństwo utwierdziło Wiktorię, że tak po prostu musi być. Czasem po prostu musi tak być żeby jakoś wszystko się toczyło. Twarz Wiktorii rozjaśnił szeroki uśmiech.
Przytuliła Irenę i wyszła by spotkać się z Andrzejem. Dokładnie wiedziała gdzie jest.
v   
Cmentarz mienił się kolorami czerwieni przechodzącej do czerni  tworząc niemal kwiatowe Eldorado. Tam fiolet a tu biel - wszystko nie pasowało do siebie jednocześnie współgrając ze sobą; tworząc szaloną kompilację kolorów.
Było południe jednak prawie wszędzie paliły się znicze rozświetlając jasne, mieniące się w słońcu kamienne płyty.
Wiedziała gdzie go znajdzie. Nie chciała mu przeszkadzać dlatego też stanęła obok niego tak samo jak on starając się oddać cichej kontemplacji.
Od jakiegoś czasu jednak  występowała straszna zależność – gdziekolwiek ona była i on się pojawiał – przysłaniała mu ona cały świat , także i teraz całkowicie zaburzyła procesy kontemplacyjne.
Uśmiechnął się delikatnie:
- Spóźniłem się?
- Nie, tylko chciałam ci coś powiedzieć. Uważam, że to nie może czekać.
I popatrzyła się delikatnie a jej ręka powędrowała w kierunku swojego brzucha.
Andrzej patrzył na tą rękę. Najpierw przez moment strach przesłonił mu twarz, później jednak jakiś spokój, uniesienie i radość sprawiły, że uśmiechnął się szeroko.
Wiktoria podeszła do niego i objęła go. Teraz już była całkowicie spokojna.
 Dotknął jej brzucha i wybuchnął śmiechem:
- Trzeba się tylko modlić, żeby to była dziewczynka.
- Ja już to robię.

Należy stwierdzić, że natura zawsze ma swój, oryginalny plan - niekoniecznie  współgrający z życzeniami ludzi.

Ola

wtorek, 23 czerwca 2015

Przerwa

Cześć,
Przepraszam, że tak długo nie było żadnego odzewu.  Pracuje teraz nad jednym projektem i ze wstydem przyznaję, że zapomniałam o blogu. Kolejny rozdział, ostatni już przynajmniej tutaj, w następną sobotę, Przepraszam Was, mam nadzieję, że mi wybaczycie.
Ola

sobota, 30 maja 2015

XXXII "Spacerek"



Mężczyzna uchwycił dłoń kobiety i ścisnął dając wrażenie ptaka zamkniętego w małej klatce. Ptaszka, który nie może podziwiać świata ale też nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo i życie może trwać mu na kreatywnych godzinach kontemplacji. Mężczyzna przycisnął dłoń kobiety do własnych ust i począł obsypywać ją pocałunkami. To znak, że życie ptaszka będzie szczęśliwe bo właściciel darzy go uczuciem.
Andrzej upił gorzki łyk espresso. Przyglądając się zakochanej parce w kącie Starbucksa poczuł się troszkę niepewnie. O siódmej już był na lotniku Johna.F.Kennedy'ego, miał więc troszkę czasu by wskoczyć na poranną małą czarną i zastanowić się nad swoją przemową. Kiedy jednak zobaczył zakochaną parę szybko zwątpił w sens słów, które chciał przekazać Wiktorii.
To będzie ciężki lot - pomyślał upijając kolejny gorzki łyk gęstego espresso.

Andrzej prosto z lotniska wziął taksówkę i pojechał do Leśnej Góry, do hotelu rezydentów po drodze kląć głośno i narzekając dlaczego to taksówki nie są wyposażone w klaksony, a w centrum Warszawy są korki. Jakby cały świat nagle sprzysięgał się przeciwko niemu.
Gdy już dojechali na miejsce taksówkarz odetchnął z ulgą, a on sam nie patrząc ile wyjmuje z portfela i komu właściwie ową trzęsącą ręką daje pieniądze, rzucił wychodząc kilka zlepionych ze sobą banknotów na przednie siedzenie i pognał w kierunku hotelu.
- A Pana bagaże? - zapytał uradowany taksówkarz widząc na ile dana mu kwota opiewała.
Chciał zdążyć, być jak najszybciej przy niej, jakby nagle zdał sobie sprawę, że ona stanowi remedium na wszystkie jego dolegliwości.
To były setki - pomyślał gorzko Andrzej będąc już przy drzwiach i odwracając się by spojrzeć na samochód stojący przy bramie - Cholera, to były setki.
- Niech Pan wypakuje - rzucił -  i zostawi przy bramie!
- Się robi Panie kolego - krzyknął rozochocony - Już się robi.
Andrzej zadzwonił do domofonu. Po kilku sekundach drzwi się otworzyły.
Otworzyła Agata. Agata Woźnicka.
- Pan Profesor? - zapytała zdziwiona - Już Pan wrócił z urlopu?.
Andrzej minął ją w drzwiach bez słowa i już wchodził na górę. Należy stwierdzić, że to ewidentnie było niegrzeczne.
Woźnicka tylko pokiwała głową:
- No tak, oczywiście - westchnęła - Wiktoria jest na górze. Proszę naturalnie czuć się jak u siebie w domu.
Andrzej nie pukając wszedł do pokoju, zastając  Wiktorię przy pakowaniu dużej, beżowej walizki. Z początku spojrzała zdziwiona.
Andrzej z furią trzasnął drzwiami. Trzeba wiedzieć, że w przemowie nie było furii, Andrzejowi jednak z chwilą zobaczenia ukochanej wszystko się pomieszało:
- Do Krakowa ! - zaczął z przekąsem - Zachciało Ci się nagle zwiedzać Wawel?
Wiktoria głośno westchnęła:
- No tak...mogłam się spodziewać, że Ci powie. To przecież oczywiste...to Twój brat.
Andrzej w nerwowym tiku potarł podbródek.
- Chciałaś uciec - krzyknął - Jak mogłaś mi o tym nie powiedzieć! Gdyby nie Adam, siedział bym tam w Nowym Yorku, nic nie wiedząc podczas gdy TY zmieniasz sobie swobodnie miejsce zamieszkania. - krzyczał dalej - O wszystkim sama zadecydowałaś tak? Ja i moje zdanie już w ogóle sie nie liczy!
Potok żalu, wściekłości i smutku wezbrał w nim jak podnosi się poziom morza i okolicznych rzek w czasie przypływu.
Teraz to Wiktoria oburzyła się i już ze łzami w oczach trzasnęła walizką o podłogę. Wszelka jej zawartość ; uprzednio jeszcze bezpiecznie spoczywająca w walizce na łóżku ; teraz porozsypywała się po podłodze. W tym bielizna, która  spadła przy nogach Andrzeja.
- A ty poinformowałeś mnie o tym, że chcesz odebrać sobie życie?  - fuknęła - Uwzględniłeś mnie w swoich planach? Nawet nie zostawiłeś listu pożegnalnego.! Myślałeś tylko i wyłącznie o sobie! - krzyczała dalej - Ty pieprzony egoisto! Cholerny furiacie ! Jestem dorosła i nie muszę pytać się Ciebie o zdanie czy mogę lub nie gdzieś wyjechać!
Na te słowa Andrzej sposępniał. Dostrzegła, że w oczach zebrały mu się łzy wielkości grochu. Zawsze zgrywał twardziela ale ona w gruncie rzeczy zawsze wiedziała jak kruchym jest mężczyzną. W niektórych sytuacjach to było sexy, teraz natomiast zachciało jej się płakać.
- Czego ty właściwie ode mnie chcesz?! - krzyknęła - Czego ty chcesz?
Wiktoria wydarła się teraz tak głośno, że Andrzej poczuł  niemal namacalnie jak szyby w oknach się zatrzęsły, a jego skóra zjeżyła się gęsią skórką.
Nagle gwałtownie złapała się za usta czując, że już nie da rady krzyczeć więcej.
Nastała długa i napięta chwila ciszy podczas której wpatrywali się w siebie w milczeniu. Ona płacząca, on z podkulonym ogonem, patrzący błagalnie, również płaczący choć starał się to subtelnie ukryć.
W dupie z przemową - pomyślał.
Po chwili Andrzej się odezwał:
- Chcę ciebie- wyrzekł stanowczo - Chcę ciebie i tylko ciebie. Pragnę ciebie. Jesteś najukochańszą osobą w moim życiu.
Popatrzył na Wiktorie tym rozkochanym pełnym czułości i tkliwości spojrzeniem i uśmiechnął się blado.
- Kocham cię i chcę być z tobą. Każda miłość jest czymś nowym. Zawsze stoimy przed nieznanym. Bardzo kochałem Anne i zakochałem się  w tobie - pokręcił głową - Jedno absolutnie nie wyklucza drugiego. Od momentu gdy cię poznałem niczego nie pragnąłem bardziej. Byłem tak tobą oślepiony, że nie dostrzegałem tego co wokół mnie się dzieje. Wszystko było nieuchwytne i jednocześnie w zasięgu mojej ręki. Twoje uczucie mnie uskrzydliło, przez nie zapomniałem o swych obowiązkach. Później umarła Anna i ja nie potrafiłem sobie z tym poradzić...- tu urwał na chwile - Wiem, że cię raniłem...- zawahał się - Ale jeśli mnie kochasz to proszę wybacz mi i daj mi szansę. Daj mi pokazać, że mogę być dla Ciebie oparciem w każdej sytuacji. Daj mi się sobą zaopiekować!
Wiktorią ponownie złapała się za usta i zaczęła rękawem swojego czerwonego sweterka wycierać już i tak całe w łzach piegowate policzki. Andrzej odwrócił wzrok:
- Jeśli pragniesz wyjechać, jeśli ta decyzja, ten wyjazd sprawi, że będziesz szczęśliwa  to ja nie będę cie zatrzymywał  - spojrzał twardo na nią już panując nad sobą i nad własnym głosem- Wtedy zabierz mnie z sobą. Wszystko mi jedno gdzie będziemy mieszkać...Kraków czy Warszawa. Jeśli wolisz wyjechać, mieszkać w Krakowie i naprawdę chcesz tej pracy...to jedźmy. Ale ze mną. Kocham cię i zrobię dla ciebie wszystko.
Podszedł do niej bliżej i wyciągnął swoją dłoń. Chwyciła ją.
Andrzej kontynuował:
- Ale jeśli robisz to tylko dlatego, że chcesz ode mnie uciec, to błagam nie rób tego. Nie uciekaj ode mnie...proszę - wychrypiał - Zrobię wszystko byś była szczęśliwa...proszę Wiktoria, proszę cię.
I zaraz przyciągnął ją do siebie mocno obejmując, tuląc do swego torsu; gładząc nieśmiało jej rude włosy i kruche, drobne plecy. Wiktoria objęła go mocno za szyję nie mogąc wyrzec już nic bowiem jej gardło co chwile drażniły intensywne spazmy szlochu. Jedno jak i drugie chciało jeszcze tyle powiedzieć jednak trwali w milczeniu wiedząc, że wszystko co najważniejsze zostało już wypowiedziane a sprawę można uznać za  całkowicie wyjaśnioną. Jakby nagle pomiędzy nimi ponownie utworzyła się ta nić porozumienia, widoczna wcześniej a uprzednio zatarta przez wydarzenia minione; każde teraz słowo według nich umniejszało ich szczęściu i uczuciu; toteż bali się przerwać to milczenie sycąc się nim niczym spragniony człowiek wracający z pustyni do miasta.
Andrzej ujął twarz Wiktorii  w swoje dłonie i roztkliwiony, kciukiem zaczął wycierać jej załzawione policzki uśmiechając się przy tym poprzez własne łzy.
Wiktoria ocierała je  wierzchem swej dłoni i szeptała cichutko:
- Jeszcze chwila i byś nie zdążył.
- Ale zdążyłem - szeptał jej do ucha - Na szczęście zdążyłem.
Po  chwili się odezwała patrząc na walizkę i to co wokół niej:
- To trzeba poukładać. - chlipnęła uśmiechając się serdecznie - Powkładać na swoje miejsce.
Andrzej uśmiechnął się:
- Niekoniecznie - odparł - Walizka może Ci się jeszcze przydać.
I otoczył ją ramieniem składając na szyi, policzkach i ustach swoje czułe pocałunki.

v   
Irena skrzywiła się i obróciła na drugi  bok.
Z boku słychać było jedynie równomierny oddech śpiącego Adama; ciemne kontury jego włosów i wydatne wzniesienie jego ramienia.
Dotknęła swojego wydatnego brzucha i ponownie się skrzywiła. Zaczynało boleć.
Zegarek z elektronicznym cyferblatem na szafce nocnej uparcie wskazywał pierwszą dwadzieścia pięć jakby dzisiaj, w tą szczególną noc nie mógłby trochę przyśpieszyć by świt zaświtał wcześniej.
Szybko podjęła decyzję. Wstała i już chciała się zacząć ubierać gdy cichy pomruk ukochanego przypomniał jej o jego obecności. O jego chęci przynależności w tym wydarzeniu; o jego pragnieniu wykazania się w sytuacji, w której przyszły ojciec ,właściwie sobie tylko, winien jest wykazać się zrozumieniem i gorącym wsparciem dla przyszłej matki. Coś w ten deseń.
Irena skrzywiła się i usiadła na łóżku:
- No dobra - mruknęła półgębkiem - Niech będzie.
Potrząsnęła jego ramieniem. Z początku nie było żadnego odzewu. Chrapał.
- Adam, chyba zaczęła się akcja porodowa - odparła spokojnie - Nie denerwuj się tylko, mam delikatne skurcze.
Jego reakcja była lepsza niż się spodziewała. Nagle tak gwałtownie otworzył oczy, że w półmroku nocy jego gałki oczne świeciły się jak dwa białe neony; jakby to co do niego mówiła było zrozumiane i przetwarzane już od samego początku.
Zerwał się gwałtownie i zapalił wszystkie światła. Irenie zachciało się niezwykle uroczo zaśmiać.
- Jezu Chryste. Na pewno to już? Trochę wcześnie.
Irena uśmiechnęła się spokojnie i kojąco. Zaczęła go uspokajać jednak nie potrafiła ukryć nutki rozbawienia atakujące jej fałdy głosowe:
- Odczuwam coś co normalnie nie powinnam. Zważywszy jednak, że to prawie dziewiąty miesiąc to...- urwała i skrzywiła się, łapiąc za wydatny brzuch.
Adam nastroszył się jak owczarek niemiecki na wieść o zbliżającej się kąpieli. Ciągle ją obserwował jakby była pękniętym dzbankiem z mlekiem a jego zadanie to dowieźć towar na bezpieczną przystań .
- Normalne - dokończyła po chwili - Spokojnie na razie to nie ból ale tylko pewien dyskomfort.
- Widzę właśnie.
Wziął do ręki telefon.
- Co ty robisz?
- Dzwonię po taksówkę.
Fala rozbawienia przelała się nawet z tak pojemnego dzbanka jakim był ten irenowy. Wybuchnęła śmiechem i wstała.
Adam wybałuszył oczy i delikatnie usadził ją na łóżku:
- Co ty robisz do cholery? Siedź na dupie, nie wolno ci się ruszać. Zaraz zadzwonię po taksówkę.
Irena skrzywiła się i z pod nosa powiedziała pochmurnie:
- Kochanie - na to słowo padł wyraźny ironiczny akcent  mimo spokojnej intonacji - Czy ty masz coś z głową? Ja nie jestem postrzelona tylko w ciąży! Mam skurcze ale dopiero się zaczęło, zanim mi odejdą wody to pewnie będzie z dziesięć godzin. Teraz wstanę - i tak też zrobiła patrząc spokojnie na strach w jego umartwionych oczach. - Teraz spakuję się bez pośpiechu i pójdziemy spacerkiem do szpitala hm?
Wzdrygnął się jak pies cerber na słowo spacerek i uklęknął przed nią. Objął ją w pasie i przyłożył swoje usta do brzucha. Ręce mu lekko drżały i był tak dalece przestraszony, że Irenie; stronie w związku przed którą teraz nie lada zadanie; zrobiło się go żal. Czule zmierzwiła mu czuprynę i pocałowała w czubek głowy.
- Wszystko będzie dobrze. Nic się nie bój.
Oparł brodę na wydatnym ciążowym brzuchu i popatrzył strachliwie na narzeczoną.
- Niech cie szlag - mruknął - Spacerkiem. No tak. Spacerkiem.
Irena wyszczerzyła się:
- A tak. Spacerkiem.
v   
Gdy Wiktoria z Andrzejem zjawili się w szpitalu Adam opierał się o ścianę tuż przed wejściem na porodówkę. Ręka trzymająca pusty, papierowy kubek po kawie nieznacznie mu drżała. Adrenalina nie zdążyła jeszcze zejść z jego wymęczonego układu nerwowego. Jednak nie to sprawiło, że para nagle gwałtownie się zatrzymała. Wiktoria złapała się gwałtownie za usta, wzrok Andrzeja z natury pochmurny jeszcze bardziej sposępniał.
Twarz Adama, cała czerwona jak twarz dopiero co urodzonego dziecięcia, była tak  opuchnięta od płaczu, że naturalne było iż Wiktoria jak i Andrzej uznali, że coś się wydarzyło. Spuchnięte powieki Krajewskiego  z trudem nadążały usuwać ze swych powłok wodę by z podniesioną głową odpierać ataki kolejnej partii .
- Boże Jedyny - szepnęła Wiktoria i trwożnie uczepiła się ramienia Andrzeja.
- Adam - spokojnie zaczął Andrzej - Co się stało?
Adam wszelako kiwał głową a po twarzy ciągle skapywały mu łzy. Po chwili widząc groźne spojrzenie brata i łzy przerażenia w oczach Wiktorii załkał cicho:
- Synek. Maleńki. Ma ciemne włoski i oczki jak ja - przerwał nagle by wziąć oddech. Ciężko mu się oddychało. Gardło drażniły łzy.  Nie zauważył, że Wiktoria jest uwieszona na ramieniu radego z tego Andrzeja - w tym momencie zdawał się w ogóle nie kontaktować .Trzymał się dzielnie na sali porodowej ale teraz już było mu wolno. Puścić uczucia na zieloną łączkę by się swobodnie, bez natarczywego wzroku uliczników mogły wypasać. Dokładnie.
Andrzej wywrócił oczami i już miał skomentować stan brata gdy Wiktoria swoim wzrokiem sprowadziła go do porządku. Andrzej uśmiechnął się.
- w skali? .
- Dziesięć - zachlipał - Otrzymał dziesiątkę. Jak się urodził był tak opuchnięty...
- Jak ty teraz - zaśmiał się Andrzej zaraz jednak widząc minę Wiktorii zapytał - A jak ty się czujesz, młody ojcze?
Wiktoria wywróciła oczami:
- Raczej, interesowało by nas - spojrzała na Andrzeja - jak się czuje Irena. Prawda?
- Nie no, tak, naturalnie.
Różnice między mężczyznami a kobietami nie są subtelne.
v   
Andrzej skrzywił się gdy maszynka zostawiła krwawe cięcie na lewym policzku:
- Cholera!
Krew zaczęła delikatnie sączyć się z małej szczeliny, jasne słońce poranka oświetlało ją gdy odwrócił się w kierunku szafki stojącej przy wannie. Wtedy zauważył Wiktorię i zatrzymał się skamieniały.
Była naga, tak jak natura stworzyła Ewę z żebra Adama. Popatrzył na siebie. Miał tylko bokserki, dosyć obcisłe:
- To nie fair - skomentował - Grasz nie czysto.
- Zostawiłam wczoraj szlafrok tutaj.
I wzięła leżący na koszu na brudną bieliznę szlafrok. Założyła ku gniewnym ognikom w oczach Andrzeja. Wzięła od niego gazik i ocierała jego zacięcie możliwie jak najsubtelniej, jak najpowabniej jak tylko mogła. Przyglądał jej się w milczeniu; chociaż bardzo tęsknił za Anną bliskość tej miłości dezynfekowała wszystko; czuł, że odżywa i tak jak mówiła Marry znów może decydować. Z Wiktorią nie poruszali już nigdy tematu Anny jakby każde wspomnienie o niej umniejszało czci ich miłości i pamięci tej pierwszej. Andrzej pragnął jej teraz pokazać jak jest dla niego ważna. Nie tylko przez sex:
- Chciałabyś mieć ze mną dziecko?
Zawahała się i widząc że zranienie już nie krwawi, wyrzuciła gazik do kosza na śmieci. Objęła go za szyję:
- Kiedyś...tak..myślę, że tak, na pewno. Ale teraz to jeszcze nie odpowiedni moment.
Pokiwał głową i objął ją w pasie:
- A ile?
- Co ile?
- Ile byś chciała mieć dzieci?
Zaśmiała się:
- Trójkę?
Andrzej wybałuszył oczy i uśmiechnął się szarmancko:
- Jezu Chryste. Trzy to całkiem duża liczba.
Wiktoria uśmiechnęła się w taki tylko sposób w jaki może uśmiechnąć się kobieta mówiąc o macierzyństwie. Pocałowała go pieszczotliwie w policzek obok zranienia i powiedziała:
- Trójka to szczęśliwa liczba.
- Wszystko zależy kochanie od literatury. Różne źródła podają inaczej.
Obrzucił ją przenikliwym wzrokiem. Nie żartowała, naprawdę będzie chciała założyć z nim rodzinę. Kiedyś. Widząc, że nie żartuje wtulił się w jej szyję i zaraz zaczął obsypywać ją pieszczotami.
Wiktoria delikatnie zaczęła zdejmować mu bokserki. Ponownie skomentował:
- Grasz na prawdę nie czysto.

Powietrze przeszył powabny kobiecy śmiech . Na podłogę obok wanny spadły bokserki, zaraz dołączył do nich szlafrok przykrywając je kojąco.

Ola 

sobota, 23 maja 2015

XXXI "Lubię kiedy kobieta"

Po pierwsze ( i po drugie i trzecie:D) przepraszam Was, że tak późno, wszakże już po północy, ale nie byłam świadoma, że redagowanie tego tekstu i dopisywanie tyle zajmie. Za późno się zabrałam. Mam nadzieje jednak,że będzie się wam podobać.  Piszcie w komentarzach co sądzicie. Miłego czytania.


Marry wypełniła Andrzejowi prawie cały czas jego pobytu w Nowym Yorku całkowicie zmieniając jego radykalne poglądy o amerykańskim jedzeniu, kulturze i sztuce. Mimo iż pierwsze ich spotkanie po jego przyjeździe  nie należało do udanych i z subtelnej i delikatnej dyskusji przerodziło się w głośną awanturę pod jednym głównym tematem tabu: Samobójstwo jako główny sposób ucieczki od wszystkiego i wszystkich; to i tak czas ten był dla Andrzeja swoistym etapem wyciszenia po burzy, kiedy to wszelkie emocje uległy wytłumieniu, a on sam z ulgą stwierdził, że może oddychać. Może jeść. Pić Spać. Może żyć. I potrafi żyć
Teraz i to tylko i wyłącznie dzięki Marry Nowy York nie kojarzył się Andrzejowi z infantylnymi ludźmi naszpikowanymi  tolerancją w każdym tego słowa znaczeniu ; z bezwzględnym konsumpcjonizmem;  i z nieustannym pogonią za czymś co tak naprawdę nie jest tej pogoni warte; a raczej z  pobłażliwym , z przymrużeniem oka spojrzeniem mieszkańców na to co na świecie, jakby Nowy York był tylko jedną odkrytą kropką na mapie wśród wielu białych plamek; będzie Andrzejowi się kojarzyć z serdecznymi ludźmi, ich ciepłem i otwartością; z stanowczym jednokierunkowym ruchem w postępie nauki i wykorzystania do jej rozwoju wszelkich jeszcze niewykorzystanych zasobów. No i z Marry. Będzie zawsze kojarzyć mu się z Marry. Pozytywnie.
Prawie całe dwa miesiące upłynęły Andrzejowi na zwiedzaniu miasta, degustacji właściwie wszelkich kuchni świata,. czytaniu książek w kawiarenkach czy też spacerowaniu po Central Parku. Bardzo dużo rozmawiał z Marry odkrywając, ze  zdziwieniem, iż bliskość siostry Anny, jest dla jego zdrowia psychicznego zbawienna i niebywale potrzebna, jakby Marry nieświadomie ciągle łatała tą dziurę jaka została po śmierci Anny, a którą należało stale łatać bo gdy się ją zostawiło to sie psuła.  Marry wiec ciągle łatała ową dziurę , starając się jednak subtelnie nie poruszać tematów smutnych i niewłaściwych, tak by Andrzej mógł wydobrzeć a owa dziura wreszcie przestała się kruszyć i została by definitywnie zalepiona.
Niestety Marry zawsze była szczera, zwłaszcza gdy uważała kogoś za swego przyjaciela, a ten wewnętrzny machinalny odruch mówienia ludziom prawdy i zawsze prawdy w końcu i tu, w przypadku Andrzeja, wziął górę...
- Wiesz, zawsze myślałam, że w końcu będziecie rodziną - wyrzekła patrząc się na już uschnięte liście drzew.
Spacerowali jak zwykle po Central Parku,  a chcąc się na chwile zatrzymać by porozmawiać usiedli na jednej ze swoich ulubionych ławeczek.
Marry popatrzyła łagodnie na Andrzeja, a on  zwęził nieznacznie usta nie patrząc na nią. Przez jego wzrok zrazu posępny przeświecał znowu ten smutek i żal jaki Marry widziała  u niego już wcześniej. a który on tak bardzo starał się ukryć. Od dziury ponownie odpadła duża łata.
Marry pokręciła głową:
- Przepraszam, że o tym mówię - zaczęła i tu zawahała się...-  Po prostu...myślałam, że któreś z was w końcu wydorośleje. Że się pobierzecie i zostaniecie rodziną. Że któreś z was w końcu postawi warunki. Określi reguły życia.
Andrzej popatrzył chmurnie na przejeżdżającego rowerzystę. Na lekkość i gracje jego pedałowania; na nieskrepowane żadną troską ruchy ramion  i uśmiechnięty , ten szczęśliwy, bez trosk wyraz twarzy. Dziś w istocie był ładny dzień.
Westchnął głęboko.
- Brak mi było odwagi - wychrypiał - A może brak świadomości tego co mam. Sam już nie wiem - wzruszył ramionami - Powinienem podjąć decyzje. Oświadczyć się albo pozwolić odejść. Nie więzić  jej. Czuję sie tak jakbym ją więził. Uczyniłem ją jakimś przepięknym niewolnikiem swojej osoby.
Popatrzył na Marry tak żywo i bystro utwierdzając ją , że ta świadomość powoduje u niego katusze i męki i że to w tej świadomości tkwi sedno całego jego cierpienia.
Po policzku spłynęła samotna łza, którą Andrzej nerwowo otarł wierzchem dłoni:
- Anna mogła mieć każdego. Porządnego faceta, który by ją kochał i troszczył się o nią. Każdego.
Pokręcił lekko zażenowany głową, wściekły na siebie, że po policzkach lecą mu łzy.
Marry uśmiechnęła się ciepło i mocno schwyciła Andrzeja pod ramię:
- Mogła..ale nie  chciała.  Nie więziłeś  jej. Miała możliwość wyboru. Wybrała Ciebie. Kochała Ciebie. Chciała być z Tobą.
Marry z roztkliwieniem otarła łzę już ściekającą po policzku Andrzeja. Gdy to zrobiła Andrzej nagle uśmiechnął się zawadiacko:
- Jakie to życie jest przewrotne - odparł rozbawiony - Czy wyobrażasz sobie jakiś rok temu, że będziemy siedzieć razem w Central Parku, ty będziesz trzymać mnie pod rękę ...będziesz się DO MNIE uśmiechać - Andrzej zaakcentował  dobitnie wyrażenie do mnie -
Marry wywróciła oczami:
- I co najważniejsze, będziemy rozmawiać ze sobą. Nie krzyczeć - rzekła ze śmiechem - Anna dostałaby zawału . Nie uwierzyłaby.
Nagle Marry spoważniała:
- Wiesz... Ja ci tego wszystkiego nie mówię aby sprawić czy przykrość. Abyś poczuł się jeszcze gorzej niż w istocie się czujesz. Mówię Ci to wszystko bo TY w porównaniu z Anną możesz coś z tym zrobić. Życie jest podłe zgadzam się z tym, i to, że ty i Anna nie mieliście czasu by do pewnych  kwestii dojrzeć, to niesprawiedliwe. Okrutne i niesprawiedliwe. Ale wiem za to czego Anna by teraz pragnęła.... - tu urwała patrząc się wymownie na Andrzeja, który teraz w ciszy się jej przyglądał.
Po chwili kontynuowała:
- Każdy z nas wybiera taki los na jaki myśli, że zasługuje nie wiedząc, że jest wart więcej. Andrzej....ty jesteś wart więcej. Nie skazuj swojego życia na porażkę, tylko dlatego, że żałujesz decyzji minionych czy niepodjętych - i teraz to w jej oczach poprzez nieśmiałe łzy Andrzej dostrzegł kształtującą się prośbę - Chciej żyć! Skoro nie dla siebie samego, to dla innych. Masz dla kogo żyć.
Pokiwał głową i odwrócił głowę jakby w tym wyznaniu Marry była jakaś cząstka jej intymności, którą on nie chciał naruszać. Właściwie chciał, tylko nie wiedział czy powinien.
Zapytał  jednak po chwili:
- A ty?
Wzruszyła ramionami
- A ja?  Co ja?
- A ty nie żałujesz ...dokonanych wyborów? Każdy potrzebuje miłości  i nie wierze byś ty była tu wyjątkiem  - wziął głęboki oddech i kontynuował - Ja żałuje decyzji minionych, niepodjętych  przy odpowiednio sprzyjająco wtedy czasie i przez to boję się też podejmować ich obecnie. Zraniłem już jedną osobę. Właściwie dwie - poprawił się myśląc o Wiktorii - I teraz nie chcę zranić jej znowu.
Andrzej wiedział, iż teraz myśli już o Wiktorii. O decyzjach, które powinien już na dzień dzisiejszy podjąć, a których konsekwencje sięgają daleko w przyszłość . Jego przyszłość. I jej przyszłość.
Marry pokręciła głową
- Nie każdy jest do tego stworzony - rzuciła cierpko - Nie każdy jest stworzony do  kompromisów. Konsensusu.  Wyrzeczeń.
Marry urwała i spojrzała na niego smutno. I w tym ułamku sekundy, Andrzej poczuł niemal namacalnie tą silę która pcha człowieka do czynów niezwykłych; jakby odkrył na czym to życie powinno polegać i na czym jest oparte. Co je buduje i jest nieodłącznym fundamentem bez którego cały  świat nawet pieczołowicie budowany jest pusty. I wtedy zrozumiał. To było super uczucie.
Uśmiechnął się serdecznie i ujął jej dłoń.
- Czemu się uśmiechasz? - spojrzała na niego zaskoczona.
- Bo miłość nie jest logiczna. Nie można jej wytłumaczyć. I każdy jej potrzebuje, każdy jest do niej stworzony mniej lub bardziej. Każdy chce być kochany .Każdy. Ja. Ty.
- Ja chyba muszę się tego nauczyć - odparła  chmurnie - Bo przez minione lata  mi to nie wychodziło.
Andrzej pokiwał zafrasowany głową wpatrując się w ciszy w mieniące się czerwienią i brązem liście klonu naprzeciwko ławeczki; ledwo już trzymające się na swoich blaszkach liściowych, gotowe do ostatniego lotu i w efekcie finalnym uschnięcia na grząskiej ziemi nowojorskiego parku.
Po chwili spojrzał pewnie na Marry i rzekł rozbawiony:
- Ja Cie kocham i chociaż wiem, że TO nie jest to o co ci chodzi - odparł tkliwie - To jest to COŚ godnego uwagi. Coś wartego zanotowania.
Po chwili spoważniał:
- Zawsze możesz na mnie liczyć Marry - wyrzekł - Zawsze JUŻ możesz na mnie liczyć
Na największych tragediach można budować największe przyjaźnie. I miłości. Oto złota zasada. Marry pokręciła rozbawiona głową. :
- Tak, na drugim końcu świata. W Polsce...
- Ciałem - wtrącił jej w słowo - Ale nie duchem.
Marry pokiwała głową i mocniej ścisnęła jego dłoń.
Zasępiła się jeszcze bardziej . Ten melancholijny nastój obojga zdawał się udzielać również otoczeniu; wzmógł się wiatr a brunatne , uschnięte liście z jakąś dziwną zaciętością zaczęły spadać z drzew na ubitą ścieżkę; wzmógł się również wiatr. Przez długą chwilę milczała by dopiero po minucie powiedzieć już ze swoim ironicznym wydźwiękiem, właściwym chyba obu siostrom:
- Od nienawiści do miłości. Pięknie ...naprawdę pięknie
Andrzej wyszczerzył się.
-Pamiętam , że kiedyś uczyłem się....- zaczął - Uczyłem się , że miłość i nienawiść to jedna rodzina wyrazów. Dzieli je bardzo krucha granica.
Marry uśmiechnęła się i wstała:
- Chodź. Standardowo kawa i naleśniki.
- Z syropem klonowym.
Andrzej wstał; włożył ręce do kieszenie i lekko się uśmiechając  ruszył dziarsko za Marry.
v   
Irena odetchnęła głęboko na tyle na ile tylko mogła. Miała niemal stu-procentową pewność, że jej przeponie zostało brutalnie zabrane miejsce gdzie mogła unosić się i opadać wymuszając skurcz i rozkurcz płuc, jedno z wielu miejsc, którymi oddychała dostarczając tlenu do swoich komórek. Przepona.  Irena. I dzisiaj właśnie poczuła, że jej zabierano coś bardzo cennego. Zorientowała się, że przez osiem miesięcy pewien bardzo uparty jegomość kradł jej tlen w zamian dając jedynie swoją obecność. Bystre spostrzeżenie. Trafne odnotowanie.
Dokonywano kradzieży stopniowo jakoby uprzednio planując każdy poczyniony krok, rozpatrując każde zdobywane miejsce tak by matczyny inkubator przystosował się do zmieniających warunków środowiska a cały proces nie przebiegałby tak gwałtownie. Czuła to. Irena. I przepona.  Mimo  iż oddaleni byli całym niemal napiętnowanym układem pokarmowym , to teraz odczucie braku miejsca przybrało niemal kuriozalną wartość. W Irenie. I w przeponie.
Osiem miesięcy, cztery dni i dwie godziny – pomyślała Irena, krzywiąc się gdy dziecko kopnęło uparcie, prosząc brutalnie o jeszcze więcej miejsca.
Adam uśmiechnął się i położył koło narzeczonej;
- Jeśli on jeszcze trochę urośnie boję się, że eksplodujesz – stwierdził poważnie.
Jego surowa mina mówiła sama za siebie. Naprawdę się bał.
- On?
- Brzuch - wyjaśnił.
Troskliwie dłonią zaczął wodzić po wydatnym brzuchu Ireny od dołu do góry. Tam gdzie kończyła się obcisła podkoszulka a zaczynała ciepła skóra ciążowego brzuszka- a było to w połowie brzucha ,tuż poniżej pępka - nagle zatrzymał dłoń i włożył ją pod bluzkę tak by żaden ruch dziecka mu nie umknął.
- Lubię kiedy kobieta* - zaczął ze śmiechem.
Irena skrzywiła się.
-Lubię, kiedy kobieta omdlewa w objęciu - kontynuował przykładając usta do brzucha i delikatnie odsłaniając go w całej okazałości. - kiedy w lubieżnym zwisa przez ramię przegięciu.
- Kobieta owszem - wtrąciła sarkastycznie Irena - Ale nie tir z przekroczonym ładunkiem.
Adam jednak nie zważał na jej humory. Prędziutko pozbawił jej bluzki i dalej kontynuował jak zahipnotyzowany wpatrując się w jej ciążowy brzuszek:
-Gdy jej oczy zachodzą mgłą, twarz cała blednie - ściągnął z niej stanik-I wargi się wilgotne rozchylą bezwiednie - recytował pożądliwie co chwila robiąc przerwę na składanie pocałunków na brzuszku, piersiach i szyi.
Irena zaczęła się śmiać.
Adam chwila się zawahał. Popatrzył z zawadiackim uśmiechem i zdjął z niej ciasne spodnie. Teraz była już całkowicie naga a on mógł sycić się każdym detalem jej pięknego ciała. Szybko również siebie pozbawił spodni i bokserek:
-Lubię, kiedy ją rozkosz i żądza oniemi, gdy wpija się w ramiona palcami drżącymi - mówił coraz szybciej i głośniej a Irena zaczęła na przemian cicho pojękiwać to się śmiać z odczuwanej przez nich rozkoszy - Gdy krótkim, urywanym oddycha oddechem...
Irena tak właśnie oddychał. Adam zawahał się i pogładził jej policzek. Urywanym niemiarodajnym oddechem chwytała powietrze jakby nagle w otoczeniu było za mało tlenu. Zatrzymał się i popatrzył na ukochaną:
- Nie przestawaj - poprosiła - Nie teraz. Wszystko okej.
 - Gdy krótkim, urywanym oddycha oddechem - kontynuował jednak trochę wolniej - I oddaje się cała z mdlejącym uśmiechem.
Irena wybuchnęła głośnym śmiechem:
- Pieprzony hedonista
-  I lubię ten wstyd - Adam mówił dalej co chwila sapiąc pożądliwie -  co się kobiecie zabrania, przyznać, że czuje rozkosz, że moc pożądania, zwalcza ją, a sycenie żądzy oszalenia, gdy szuka ust, a lęka się słów i spojrzenia.
- Hedonista szowinista.
Gdzieś w oddali rozległ się odgłos zamykanych z trzaskiem drzwi.
v   
 Wiktoria wróciła z pracy i gdy tylko usłyszała dosyć głośne jęki i śmiechy rozchodzące się w całym korytarzu, a trzeba wiedzieć że doktor Consalida miała plastyczną wyobraźnię, zamknęła się w swoim pokoju z uporem maniakalno - depresyjnym trzaskając drzwiami.
Należy stwierdzić że maniak depresyjny ma dobrą wyobraźnię, a maniak depresyjny z plastyczną wyobraźnią potrafi do jęków i stęków dorobić w głowie obraz kopulującej pary. Jeśli w tym obrazie kobietę zrobić ciężarną a mężczyznę wpatrzonego w niewiastę jak w prawosławną ikonę obraz wychodzi całkiem sexy. Dlatego też można powiedzieć,, że Wiktoria miała świetną wyobraźnie. Maniak depresyjny z plastyczną wyobraźnią.
Skrzywiła się gdy okazało się, że dźwięki przechodzą przez cienkie drewno drzwi.
Rozebrała się, założyła luźny T- shirt i spodenki. Męskie. Kąpać się nie ma po co - pomyślała kwaśno wąchając pomięty T- shirt pod pachami.. Godzinna 20. Później prysznic.
Już chciała położyć się w swoim łóżku, zagłębić się w zimnej, samotnej pościeli gdy do głowy napłynęła inna chęć.
Wstała i poszła do kuchni zrobić sobie podwójne espresso. Jedno  w hotelu rezydentów było najwyższej jakości. Ekspres do kawy -marki Aid Kitchen, który parzył kawę jakości iście kawiarnianej o ile taka jakość w ogóle istniała. Adam lubujący się w kawie, jak jego brat - pomyślała cierpko Wiktoria, postawił sprawę jasno - W hotelu może nie być papieru toaletowego ale dobry ekspres musi być. Wyłożył połowę kwoty czyli trzy tysiące złotych a reszta podzieliła się kosztami. Ekspres tej marki był także w domu Andrzeja o czym ostatnio patrząc na logo firmy na ekspresie, Wiktoria sobie przypominała parząc swoje ulubione espresso.
Do kuchni dobiegły głośne śmiechy. Jęki. Stęki. Chichy. Ledwie karczmy nie rozwalą. Hihi, hejże hola! Wpatrzyła się w brązowy płyn powoli cieknący do malutkiej filiżanki.
I zaraz chciało jej się płakać. Nic jej tu nie trzymało.
Zrobiła espresso i wróciła do łóżka. Zdjęła majtki i  zanurzyła się w pościel  sącząc energetyczny napar. Po chwil dołączył do niej Bartek. Stanął w progu z własną filiżanką. Z lekkim zarostem, białym podkoszulkiem i luźnymi szortami wyglądać niezwykle atrakcyjnie. Niechlujno atrakcyjnie. Prawda, w tym momencie doktor Consalida chciała go znów przelecieć ale kładła to na karb swojej samotności i tęsknoty za kimś tak odległym, że aż niedostępnym. Za niedostępnością, która nie była łaskawa nawet powiadomić jej osobiście o swojej czasowej niedostępności.
- Mogłeś mi powiedzieć, że będziesz parzyć sobie shota - rzekła z wyrzutem - Poczekałabym na ciebie. Zrobiłbyś i mi panie baristo.
Wzruszył ramionami. Usiadł na skraju łóżka.
- Włączymy muzykę.
Wiktoria nawet nie kiwając głową na akceptację wychyliła się do szafki przy łóżku chwytając pilota od wieży.
Zaraz rozległy się nostalgiczne nuty utworów Chopina.
Nokturn E- flat major, Op.9, No.2.
Bartek pokiwał głową i spojrzał wymownie na Wiktorię:
- Rozumiem.
Zamknęła oczy i " w ciszy" rozkoszowali się muzyką póki nie doszedł ich tak głośny męski okrzyk, że śmiało można powiedzieć, że przy tej ekspresji Adam mógł swobodnie konkurować z innymi starając się o pracę jako sprzedawca kukurydzy na bałtyckiej plaży. A jakiego rodzaju był to okrzyk to sprawa do prywatnego wyobrażenia.
Wiktoria otworzyła oczy i wywróciła nimi jak starsza ciotka- trzpiotka-przyzwoitka.
Bartek zaśmiał się i dalej sączył swoje espresso.
Po chwili odezwał się:
- Zazdroszczę im.
- Czego?
- Daj spokój Wiki. No wiesz... Ty też im zazdrościsz. Tego, że mają siebie nawzajem. Że kochają się tak bardzo, pożądają siebie tak chciwie, że nawet ósmy miesiąc ciąży Ireny im nie przeszkadza by uprawiać miłość - Bartek dobitnie i najwidoczniej z właściwym sobie celem zaakcentował wyrażenie "uprawiać miłość" zamiast "uprawiać seks". - To naprawdę piękne.
Wiktoria milczała. To prawda bardzo im zazdrościła ponieważ tęskniła. Wkurzała się pomimo tęsknoty i pragnienia bliskości z mężczyzną będącym teraz na innym kontynencie - mimo to wiedziała, że Andrzej wykonał słuszny krok.  Jednocześnie miała mu to za złe, tęskniąc za nim i pragnąc jeszcze bardziej tego co teraz mogłoby się wydawać dla nich, dla niej jedynie czystą mrzonką.
Podjął decyzje a za każdą decyzją idą jej konsekwencje - pomyślała gorzko - Nie pytał mnie o zdanie co znaczy, że nie jestem dla niego dostatecznie ważna.
Gorycz w umyśle Wiktorii sprawiła, że po policzku spłynęła samotna łza.
-  Więc to profesor Andrzej Falkowicz jest tym mężczyzną, którego darzysz uczuciem. Widziałem jak płakałaś kiedy " nieumyślnie" się postrzelił, wtedy w szpitalu - wytłumaczył po chwili gdy spojrzała na niego.
Pokręciła głową:
- Bartek, ja nie chcę o tym rozmawiać.
- W porządku. Nie będę ciągnąć cię za język.
Wiktoria uśmiechnęła się i jeszcze wyżej podciągnęła pościel zdając sobie sprawę, że jest pod nią całkowicie naga od pasa w dół.  Bartek młody i przystojny. Amant. Ona samotna i zraniona. Kompilacja idealna. Chopin w tle.
- Musze sobie wszystko poukładać - po chwili powiedziała - Podjąć pewne decyzje.
- Ale ja ci nie przeszkadzam w dumaniu?
Zmarszczyła czoło:
- Nie, absolutnie nie.
- Lubię kiedy kobieta duma - odparł ze śmiechem - Chodź - wstał i wziął również jej filiżankę stojącą na szafce przy łóżku - Zrobimy sobie kolejną porcję kofeiny i wtedy podumamy.
Wiktoria jeszcze wyżej podciągnęła pościel i wtopiła głowę w mięciutką puchową poduszkę.
- Nie mogę - rzuciła figlarnie - Jestem naga od pasa w dół.
- Tego nie musiałaś mi mówić.
v   
Do planowanego powrotu pozostawały Andrzejowi jeszcze trzy tygodnie i chociaż tęsknił za Wiktorią i Adamem;  chociaż w głowie planował już sobie rozmowę jaką będzie chciał odbyć z ukochaną;  i chociaż wizje tego co będzie się starał wyrazić  słowami a co wiedział słowami chyba nie da się wyrazić, krążyły mu w głowie ; mimo tego to wszystko nie sprawiało, że chciał wracać.
Prawda jest taka, że zadomowił się tu w Nowym Yorku. Dobrze mu było  z Marry, a ten wszechobecny smród tłocznego miasta pieścił jego nozdrza i działał jak narkotyk; przeciwnie aniżeli powinien nie odstręczał go. Zakochał się w tym mieście tak bardzo jak można zakochać się w francuskich bagietkach czy w gorącej czekoladzie z ekstra pianką. Zakochał się na słodko. Na trwale.
Siedząc w kawiarence na Washington Square Park przeglądał wiadomości na swoim iPadzie  i sączył kawę, gdy zadzwonił telefon.
To był Adam.
Andrzej uśmiechnął się szeroko.
- Co tam braciszku?  - odebrał po drugim sygnale - Cieszę się, że dzwo...
- Andrzej, ona chce wyjechać - głoś Adama brzmiał głośno i niezwykle rzetelnie przez słuchawkę - Wiktoria chce wyjechać. Dostała propozycje pracy, bardzo korzystną ofertę pracy z dużymi perspektywami rozwoju. Z początku się wahała, nic nie chciała mi powiedzieć, siłą musiałem od niej wyciągać informacje, ale wygląda na to, że się skusi. Pójdzie na to.
Andrzej słuchał z posępnym wyrazem twarzy. Poczuł na karku jak zjeżyły mu się wszystkie drobne włoski.
Adam kontynuował:
- Informuje cię o tym, żebyś nie był zaskoczony. - ciągnął - Podejrzewam, że ona sama cię o tym nie poinformuje.
- Gdzie ta praca? Gdzie chce się przeprowadzić?
Usłyszał ciche westchniecie w słuchawce:
- Kraków. Do Krakowa
Andrzej prychnął:
- Pewnie M.D Clinic....to ją pewnie skusiło...wysokie zarobki....badania.
- Pewnie tak - Adam westchnął - Pewnie tak.
Nastała chwila ciszy na linii. Obaj panowie wiedzieli, że Wiktorii nie chodzi o zarobki, odległość czy perspektywy rozwoju.
Po chwili Andrzej ścisnął mocniej słuchawkę.
- Adam ...nie możesz pozwolić jej wyjechać - wyrzekł zdesperowany - Ja wiem...
- Nie, Andrzej! - przerwał mu - Nie! Nie mam prawa by tego robić. To jest jej świadomy wybór, a ja nie mogę na nią wpływać. Jest wolną kobietą, sama za siebie odpowiada - tu Adam zawahał sie  - Dlatego błagam Cie nie proś mnie o to. Chciałem Ci tylko powiedzieć...abyś wiedział
Andrzej złapał się nerwowo za włosy.
 - Proszę cię tylko  - wychrypiał - abyś ją zatrzymał na kilka dni.
- Andrzej co znaczy zatrzymaj na kilka dni? Mam ją więzić w domu, trzymać pod kluczem w pokoju?
- Cholera po prostu postaraj się ją zatrzymać! Niech się wstrzyma.
I'm coming.
 - Andrzej co ty zamierzasz zrobić?
Ale Andrzej już się rozłączył. Jak najszybciej zarezerwował najbliższy wolny lot do Warszawy.
Odlot jutro o godzinie 9.00 czasu miejscowego - przeczytał na ekranie swojego iPhona i bez zastanowienia zabukował jedno miejsce.
Ja jej dam Kraków - pomyślał wściekły - Kurwa już ja jej dam.

Dopił pośpiesznie kawę , zostawił spory napiwek i ruszył do domu spakować wszystkie swoje rzeczy.


Ola

"Lubię kiedy kobieta" - liryk Kazimierza Przerwy - Tetmajera.