Znowu mała zmiana planów. Wróciłam wcześniej do domu więc rozdział wstawiam przed tym planowanym terminem:-) ...Planowany termin z finalnym nie zawsze się zgadzają. I to się tyczy nie tylko porodów ale wszystkich innych rzeczy ;-)
Pozdrawiamy, zachęcamy gorąco do komentowania i oczywiście życzymy miłego czytania:)
"Etykę
lekarską rozumiem tu jako refleksje typu filozoficznego podejmowaną nad
fenomenem ludzkiej moralności"
Zdanie to krążyło w umyśle
Andrzeja, a umysł niczym profesjonalne sitko
oddzielające wodę od makaronu ,rozbiło zdanie na poszczególne wyrazy, które
teraz bez jakiegokolwiek sensu, bezrozumnie krążyły po zmęczonym mózgu
wprowadzając jedynie mętlik i wrażenie rozszerzającej się dezorientacji; gdy
wracał do domu swoim samochodem.
"Pytając
zatem czy etyka lekarska jest potrzebna nie pytam bynajmniej, czy moralność
lekarska jest potrzebna, ponieważ wtedy problem strywializowałby się do granic
możliwości"
Sympozja o etyce lekarskiej nie
należały do rangi ulubionych i chętnie uczęszczanych przez Andrzeja; toteż nie
wydawało się to dziwne iż profesor czmychnął w długich susach już po wykładzie
drugiego prelegenta. Wykłady rozpoczęły się o 9 rano w sobotę i miały trwać do
wieczora z nielicznymi przerwami. Na niedziele przewidziany był ciąg dalszy pt.
Etyka lekarska vs. Moralność lekarska i summa summarum całe medyczne wydarzenie
planowane było skończyć się dopiero w poniedziałek...
Była sobota, godzina 11.
Tyle Andrzej był w stanie
wytrzymać i , jak był pewien, wytrzymał by jeszcze więcej gdyby nie to mądre
zdanie, które drugi prelegent na koniec swego wykładu, był miły zacytować, a
które teraz jak natrętny insekt napastowało jego zbolałą głowę. Wtedy to czara cierpliwości
profesora została zapełniona po brzegi i poczęły wylewać się pierwsze hausty, a
wszelako zauważając iż dalsze wylewanie z miski wywołuje ból i mdłości; wyszedł
pośpiesznie bez pożegnania nie dbając
o zachowanie jakichkolwiek towarzyskich konwenansów.
Wracał pośpiesznie do Warszawy
marząc jedynie o własnym salonie, książce i butelce Jacka Danielsa a co za tym
wszystkim idzie - marzył o świętym spokoju.
Już był na obrzeżach w małej miejscowości koło Warszawy gdy na,
wydawało się mało ruchliwej drodze, utworzył się korek. Sznur samochodów, spośród których w całej tej
zbieraninie wiele starało sie zawrócić widząc iż stan ten na godzinę obecną
raczej nie zamierza się zmienić; powodowany był małym niepozornym fiatem 126p,
który blokował małą wiejską dróżkę.
Ma twarzy Andrzeja pojawił się
niepohamowany gniewny wyraz.
Nie mógł zawrócić bowiem za nim
już zdążył się nagromadzić liczny sznurek samochodów, a po obu stronach dróżki widoczne były głębokie
rowy, które wydawały się Andrzejowi dla samochodów nie przeznaczone
Cholera
pomyślał i wysiadł widząc iż wokół fiata zaczęła
zbierać się coraz liczniejsza grupka kierowców.
Nagle spośród tłumu wokół
samochodu, wystąpił wysoki i tęgi mężczyzna i począł krzyczeć:
- Potrzebny lekarz!
Natychmiast! Czy jest tu jakiś lekarz?
Andrzejowi długo powtarzać nie
trzeba było.
- Ja jestem lekarzem. Proszę
się odsunąć - i już wpadł w to zbiegowisko, rozpychając się łokciami i robiąc
sobie miejsce. Dopadł mężczyznę, który
doprowadził go do drzwi fiata od strony
kierowcy.
- Ta kobieta rodzi - wydyszał -
Chyba już niedługo.
Andrzej rzucił raz wzrokiem na
miejsce kierowcy i momentalnie pożałował swojego błyskawicznego wystąpienia z
szeregu i instynktownego lekarskiego
ducha: No żesz ku*wa - pomyślał
Dosyć tęga brunetka o
pospolitej twarzy siedziała lekko skulona na fotelu i jęczała niemiłosiernie
łapiąc się za swój wydęty brzuch . Nie trzeba być Einsteinem by stwierdzić już
po samym brzuchu, że jej stan błogosławiony zbliża się ku końcowi. Ku większemu
przerażeniu Andrzeja wokół brunetki na fotelu utworzyła się duża plama
świadcząca o tym, że wody płodowe zdążyły już się ulotnić jakiś czas temu. Całe
jej ciało wstrząsane co raz częstymi skurczami drgało; złapała jedna ręką za
kierownice druga przytrzymując swój duży brzuch a twarz wykrzywił grymas potwornego bólu gdy nadszedł kolejny skurcz.
- Niech Pan coś zrobi do
cholery - warknął mężczyzna- Jest Pan chyba lekarzem czy nie?
Andrzej otrząsnął się z
pierwszego przerażenia.
- Wezwaliście pogotowie? -
zapytał.
Mężczyzna potaknął głową i
rzekł:
- Powinni być za około 15
minut. Przynajmniej tak powiedzieli.
- A kiedy Pan do nich dzwonił?
- 2 minuty temu - odrzekł -
Powiedzieli, że mamy obserwować co ile występują skurcze.
Reszta pokiwała głowami.
- I co ile występują? - zapytał
opanowany mimowolnie czując zaciskający się wokół jego żołądka pas strachu
przemieszanego z zaczynającą działać adrenaliną.
- Wcześniej trwało dłuże...
- Ja nie pytam ile trwało
wcześniej! - przerwał mu podenerwowany - Pytam ile trwa teraz!
Mężczyzna obdarzył go jednym przeciągłym
spojrzeniem : Kolego to ja tu mam prawo panikować.
Ty jesteś lekarzem. Zluzuj troszeczkę
- Co minutę - odrzekł - I teraz
są coraz silniejsze.
Andrzej zmarszczył czoło i
wziął głęboki oddech starając sobie przypomnieć poszczególne etapy porodu jakie
przerabiali na studiach. Mimo iż studentem był nad wyraz pilnym praktyki
położnicze i ginekologiczne nie należały do jego ulubionych. By być całkowicie
szczerym to Andrzej na nich drzemał a liczbę odebranych porodów na studiach i w
ogóle w całej jego lekarskiej praktyce ustaliła się na marnym poziomie równym
jednemu odebranemu porodowi. Właściwie to nawet wtedy nie można mu przypisać
odebranie porodu a jedynie przecięcie pępowiny; wszelako tylko asystował w
tamtym czasie starszemu stażem rezydentowi....i to było dwadzieścia lat temu.
Przecież
to bułka z masłem. Kobiety same rodziły, w zgodzie z naturą póki świat nie
wymyślił takiego zawodu jak lekarz. Toż to już Homo Erectus rodził na stojąco....
Kobieta jęknęła gdy przyszedł
kolejny silny skurcz.
Andrzej pochylił się nad nią.
- Proszę Pani, proszę puścić tą
kierownicę. Proszę dać mi rękę. Wszystko będzie dobrze. Jestem lekarzem, muszę
zobaczyć jakie jest rozwarcie
Kobieta z bólu nie mogąc
mówić pokiwała tylko głową. Uchwyciła
Andrzeja mocno za rękę i opierając głowę o wezgłowie fotela z pomocą profesora
rozchyliła nogi.
Przed Andrzejem teraz tak
szeroko jak jeszcze nigdy ukazała się kobieca anatomia dróg rodnych.
Pełne rozwarcie.
Jasna
cholera pomyślał wiedząc już, że poród będzie musiał odbyć się
tutaj. Nie zdążą przyjechać na czas. To
już teraz. Sacre bleu. Głęboki oddech Andrzej....bardzo głęboki oddech.
I zaraz przybierając chłodną
maskę profesjonalisty wiedzącego co robi wszelako naprawdę nie wiedząc z pomocą mężczyzn przetransportował kobietę
na tylne siedzenie samochodu. O jakimkolwiek czasie na przygotowania nie było
mowy, bowiem Andrzej owionięty własnym i kobiety przerażeniem , widział już
nieśmiało pokazująca się w pochwie główkę dziecka.
Ukląkł na siedzeniu jeszcze
nieznacznie rozchylając nogi brunetki.
- Teraz kiedy przyjdzie kolejny
skurcz proszę przeć jak najmocniej - polecił - Wszystko będzie dobrze, tylko
musi pani przeć.
Pokiwała głową, a zaraz całe
jej ciało naprężyło się; po czole zaczęły spływać drobne kropelki potu.
Przyszedł kolejny skurcz.
v
Według Anny w ciągu dnia
istniały dwie dobre pory na kawę: przed i po operacji. I nie ważne było czy
tych operacji miała w ciągu dnia dziesięć czy też dwie.
Profesor Anna Schultz zawsze
pieczołowicie wywiązywała się z własnych przyzwyczajeń.
- Pani Doktor zechce Pani napić
się ze mną kawy przed zabiegiem?
Pokój lekarski był opustoszały
o tej godzinie bowiem większość była na zabiegach bądź na izbie przyjęć.
- Z chęcią - odrzekła Wiktoria
- Operacja za godzinę?
Anna pokiwała głową i zabrała
się za parzenie kawy.
- Myślę, że dzisiaj pójdzie nam
lepiej niż ostatnio - zaczęła zaczepnie - Dzisiaj operujemy pod wiatr, a pogoda
jest świetna.
Wiktoria pokręciła rozbawiona
głową
- Kiedy w końcu pani profesor
zapomni o tej mojej drobnej porażce?
Mówiąc o drobnej porażce
Wiktoria miała na myśli szew materacowy, a właściwie fakt iż w zaćmieniu
umysłu, jak przypuszczała, zapomniała jak się go robi. Wszakże zrobiła, ale
źle. Anna jednak, jak fachowy nauczyciel, który nie robi wyrzutów a nakierowuje
by uczeń więcej nie popełniał takich omyłek wskazała Wiktorii ponownie etapy
jego wykonywania i mankamenty, na których ręka szczególnie może się
"poślizgnąć".
Anna uśmiechnęła się.
- Wtedy kiedy świat będzie bez
wojen - skwitowała - Z cukrem?
- Dwie łyżeczki.
I już wyciągała rękę po
cukiernice gdy do pokoju wpadł Adam szeroko otwierając drzwi jak gdyby bał się,
że się w nich nie zmieści. Z jego twarzy
nie schodził szeroki, rozpromieniony
uśmiech.
Wiktoria ściągnęła brwi.
- Może jednak napije się bez
cukru - mruknęła - Co się stało?
I Adam w skrócie opowiedział o
aktualnych nowościach krążących już po całym szpitalu. Kończąc powiedział:
- Wysłano karetkę, ale poród
pewnie już trwa bo dzwoniono ponownie tłumacząc, że Andrzej już odbiera bo jest
pełne rozwarcie.
Wyszczerzył się szeroko.
- I ta kobieta wiedząc, że
rodzi dopiero teraz jechała do szpitala? - Anna spojrzała zdziwiona na Adama -
Skoro już jest pełne rozwarcie to musiało trwać od dobrych kilku lub nawet
kilkunastu godzin.
Wzruszył ramionami:
- Nie wiemy jak było.
Najwyraźniej zareagowała trochę za późno - odparł prostolinijnie po czym
rozbawiony dodał - Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło. Trafiła
na właściwego mężczyznę.
I wybuchł gromkim śmiechem.
Anna pokręciła głową z dezaprobata sama jednak nie mogąc powstrzymać drobnego
uśmieszku machinalnie tworzącego się na jej wargach.
- Ja chyba też napije się bez
cukru, pani doktor - mruknęła i odwróciła się do ekspresu tak by ani Adam ani
Wiktoria nie widzieli jej twarzy.
Uśmiechnęła się ciepło.
v
- Przyj! - polecił powtórnie.
Sam przy tym nie wiedział czy mówi do
niej czy też do siebie. Przy każdym jej parciu Andrzej naprężał się i chwytał ją za rękę by dodać jej siły i otuchy
i nie był już pewny czy to ona sama
rodzi czy też on razem z nią.
Nagle jak gdyby przeczuwając,
że tenże skurcz będzie wyjątkowo silny, kobieta wstrząsana spazmami ogromnego
bólu, chwyciła mocno Andrzeja za łokieć a po policzkach zaczęły spływać łzy
bólu i prośby o natychmiastowe rozwiązanie tej mocno niekomfortowej sytuacji.
Andrzej się z nią zgadzał.
Główka dziecka mocno i
niezwykle napastliwie napierała na pochwę domagając się natychmiastowego
przepuszczenia.
- Świetnie. Jeszcze jeden raz!
Jego własny głos dochodził go jakby z oddali a główka dziecka stała się
teraz tym centrum wokół którego , jak mniemał skupiony jest cały świat jego
świat.
Przyszedł finalny skurcz, Andrzej polecił przeć....i już było
po wszystkim.
Chłopczyk, cały pokryty śluzem naprężył
się i począł wyć wniebogłosy gdy Andrzej uchwycił mu główkę a drugą ręką
podtrzymywał pośladki. Gdzieś z tyłu urodził się koc, a ktoś wynalazł magiczne
nożyczki.
Andrzej uśmiechnął się
bezwiednie. Przeciął pępowinę.
- Ma Pani zdrowego syna.
Gratuluję - i podał malca matce. Łzy bólu przeszły w łzy szczęścia a drobne
westchnienia zastąpiły czułe matczyne
pocałunki składane na czole, policzkach i rączkach chłopczyka.
Malec uspokoił się, a Andrzej
przykucnął zmęczony na chodniku opierając się o starego fiata. Co chwila
podchodzili do niego ludzie mówiąc coś czego on nie rozumiał, ktoś go poklepywał
po ramieniu, ktoś kiwał głową, jeszcze inni zgodnie z rzymskim zwyczajem
pokazywali wysoko uniesiony kciuk do góry.
Nie patrzył na nich; nie
reagował. Słyszał jedynie delikatnie łkanie chłopczyka i wtórujący mu matczyny
śmiech szczęścia.
Oparł głowę o starego grata i
spojrzał w niebo. Uśmiechnął się szeroko.
v
Bardzo często Anna nieświadomie
zakładała jak gdyby na swoje oczy niewidzialne
okulary podobne do noktowizorów czułych nie na temperaturę ale na ludzkie
emocje, na te z reguły wyższe stany
oddające obecną pogodę ducha każdego człowieka. Przyglądając się wtedy ludziom
uderzała ją ich gra pozorów, ten życiowy spektakl, który odgrywali przed innymi;
nakładali maski zależne od tego co chcieli innym pokazać a co ukryć. Zgadzała
się z tym iż człowiek sobą jest dopiero w samotności. Andrzej nie był tutaj
wyjątkiem. Można było raczej powiedzieć iż profesor jeszcze mocniej wziął sobie
do serca zakładanie masek jak gdyby bał się iż nadmierna ekspozycja ciepłych emocji
zniszczy jego bezpieczna ostoję, która tak pieczołowicie od tylu lat sobie
budował. Znała doskonale tego Andrzeja z pracy jak i tego Andrzeja z domu. I
były to dwie różne osoby .Czasami
zdarzało się tak iż Andrzej nie zdążył sam założyć maski czując się może zbyt
bezpiecznie bądź też stojąc przed jakimś
wielkim niezbadanym misterium był zbyt słaby by się przeciwstawić prawdziwym
uczuciom, które krążyły i oblepiały od środka jego płuca, serce i resztę wnętrzności.
W takich sytuacjach uwielbiała go obserwować . Patrząc wtedy na niego zawsze
uderzała ją ta kontrastowość jego powierzchowności z wewnętrznym ciepłem,
którego on tak pieczołowicie się wypierał.
W istocie teraz wpatrując w
niego weń wlepiony wzrok nie mogła nie zauważyć tego rozczulenia i rozmarzenia
gdy przyglądał się matce i dziecku. Jego wejrzenie podobne było raczej do
kochającego ojca aniżeli do lekarza odbierającego poród. Uśmiechał się szeroko,
pełnym miłości i ciepła uśmiechem dzięki
czemu oczom Anny ukazały się te tak kochane przez nią dołeczki. Gdy pomachała do niego- zauważając ją przyjaźnie jej odmachał. To jest ten Andrzej z domu pomyślała i
podeszła do niego.
- Gratuluję - powiedziała cicho
biorąc go pod rękę i stając przed szybą obok niego - Śliczny chłopczyk - powiedziała patrząc na
malca.
- Jak dziecko - burknął Andrzej
lekko zawstydzony - One wszystkie po urodzeniu wyglądają tak samo. Ślinią się
tak samo. Płaczą tak samo. Robią kupę tak samo.
Anna uśmiechnęła się tęsknie.
- A z każdej takiej kruszyny
rozwija się inny człowieczek. Na razie wszystko jest w stadium zatrzymania.
Maleństwo rośnie i na dzień dzisiejszy wystarczy mu zaspokojenie podstawowych
potrzeb takich jak pokarm czy sen. Później zacznie mówić, rozróżniać emocje,
uczucia. Rozpoznawać ludzi....Nauczy się kochać .
Oczy Anny żywo się zaiskrzyły gdy
z promiennym uśmiechem patrzyła na matkę i chłopca. Ten obraz nie był także i
dla niej obojętny.
Kontynuowała:
- Po pewnym czasie zacznie
marzyć...najpierw o rzeczach błahych. Snuć plany i je realizować. Wyrośnie
na.....
- Chuligana , złodzieja bądź przestępcę
- dokończył za nią Andrzej kiwając głową
Anna roześmiała się.
- Nie sądzę, że będzie tak
radykalnie. Wybierze sobie inny zawód nie martw się.
Andrzej wzruszył ramionami.
- To nie moje dziecko, nie mój
problem.
Anna przysunęła się bliżej Andrzeja i popatrzyła
na niego pełnym czułości i tkliwości spojrzeniem po czym rzekła:
- Jestem z Ciebie dumna.
- Zrobiłem tylko to co
wypadało. Nic więcej. Jestem przede wszystkim lekarzem...
- Mimo to jestem z Ciebie
bardzo dumna - odparła prostolinijnie - Śliczny chłopczyk - powtarzała zerkając
na malca - Ciekawie jak da mu na imię. Może Andrzej....
- Nabuchodonozor - mruknął
profesor lekko krzywiąc się.
Roześmiała się serdecznie i
subtelnie szturchnęła Andrzeja łokciem. Pocałowała jego naburmuszony policzek.
- Nie musisz przede mną grać.
Andrzej....przecież wiem, że ty kochasz
dzieci.....a one kochają ciebie.
Profesor łypnął na nią spode
łba i jeszcze bardziej się nachmurzył.
- Doprawdy Anno jak ty każdą
wzniosłą chwilę zniżysz do rangi przyziemnej.
Ponownie spojrzał na
chłopczyka; na jego kruche rączki zaciskające się w piąstki; na pomarszczone
zaróżowione policzki; na drobny meszek płodowy pokrywający jego wątłe ciałko.
Zerknął na jego matkę wpatrzoną w niego rozkochanym wzrokiem , w którym
wszelako nie można się dopatrzeć żadnych oznak krytyki czy niezadowolenia. Jak
człowiek na narkotykowym głodzie, matka szukała jego dotyku: całując główkę, pieszcząc policzki; sycąc sie całym
chłopcem.
Andrzej uśmiechnął się
delikatnie i z tkliwością spojrzał na Annę.
Świat
ciągle skręca w złym kierunku. Opłaty za
wodę wzrastają, benzyna drożeje....Ale nigdy nie skręci całkowicie. Bo przecież
na niektórych takich zakrętach można napotkać to....A wtedy już nie chce się skręcać.
- Masz racje - odparł - Jest
śliczny.
Anna pokiwała głową.
- No, tak lepiej.
Oparła głowę o ramię Andrzeja
i razem patrzyli rozmarzeni na ten piękny
miłosny obrazek, nie mówiąc już nic.
Trochę trudniejsza część, bo trzeba było wysilić swoją mózgownicę ;p Jak zwykle genialne. Żałuję, że nie było mojego ulubionego wątku FaWi, ale mam nadzieje, iż w nextcie rozwiniecie to c; Czekam :)
OdpowiedzUsuńAle boskie opowiadanie <3
OdpowiedzUsuńMoze Falko zostanie ojcem jak tak kocha dzieci :D
Czekam na next :)
Nie wiem, co napisać. Ta część była cudowna, wspaniała, idealna, fenomenalna... to i tak za mało, aby wyrazić mój zachwyt. Dlatego zacytuje Władysława Grzeszczyka "Słowo - to wiele, ale milczenie - to wszystko." Dlatego zamilknę.
OdpowiedzUsuńWeny życzę.
Dzięki wielkie :-) Taki komentarz naprawdę wiele dla mnie znaczy...
UsuńPozdrawiam Ola ;-)
Genialna część ! Uwielbiam to opowiadanie ,a z części na część coraz bardziej mnie zaskakujecie ! Cudowne ! To było coś,czego na pewno nie mogłam się spodziewać ! Ta druga strona Falko :D Też czekam na wątek FaWi. Również zgadzam się,że wspaniałości Waszego opo nie da się do niczego przyrównać. Tworzycie majstersztyki ,które sprawiają nam ogromną radość.Dziękuję za możliwość przeczytania czegoś tak dobrego i innego - w najlepszym tego słowa znaczeniu. PIĘKNE <33
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Marthson - fanka Waszej twórczoiści