piątek, 15 sierpnia 2014

XVI "Nabuchodonozor"

Znowu mała zmiana planów. Wróciłam wcześniej do domu więc rozdział wstawiam przed tym planowanym terminem:-) ...Planowany termin z finalnym nie zawsze się zgadzają. I to się tyczy nie tylko porodów ale wszystkich innych rzeczy ;-)
Pozdrawiamy, zachęcamy gorąco do komentowania i oczywiście życzymy miłego czytania:)



"Etykę lekarską rozumiem tu jako refleksje typu filozoficznego podejmowaną nad fenomenem ludzkiej moralności"
Zdanie to krążyło w umyśle Andrzeja, a umysł niczym  profesjonalne sitko oddzielające wodę od makaronu ,rozbiło zdanie na poszczególne wyrazy, które teraz bez jakiegokolwiek sensu, bezrozumnie krążyły po zmęczonym mózgu wprowadzając jedynie mętlik i wrażenie rozszerzającej się dezorientacji; gdy wracał do domu swoim samochodem.
"Pytając zatem czy etyka lekarska jest potrzebna nie pytam bynajmniej, czy moralność lekarska jest potrzebna, ponieważ wtedy problem strywializowałby się do granic możliwości"
Sympozja o etyce lekarskiej nie należały do rangi ulubionych i chętnie uczęszczanych przez Andrzeja; toteż nie wydawało się to dziwne iż profesor czmychnął w długich susach już po wykładzie drugiego prelegenta. Wykłady rozpoczęły się o 9 rano w sobotę i miały trwać do wieczora z nielicznymi przerwami. Na niedziele przewidziany był ciąg dalszy pt. Etyka lekarska vs. Moralność lekarska i summa summarum całe medyczne wydarzenie planowane było skończyć się dopiero w poniedziałek...
Była sobota, godzina 11.
Tyle Andrzej był w stanie wytrzymać i , jak był pewien, wytrzymał by jeszcze więcej gdyby nie to mądre zdanie, które drugi prelegent na koniec swego wykładu, był miły zacytować, a które teraz jak natrętny insekt napastowało jego zbolałą głowę. Wtedy to czara cierpliwości profesora została zapełniona po brzegi i poczęły wylewać się pierwsze hausty, a wszelako zauważając iż dalsze wylewanie z miski wywołuje ból i mdłości; wyszedł pośpiesznie bez pożegnania  nie  dbając  o zachowanie jakichkolwiek towarzyskich konwenansów.
Wracał pośpiesznie do Warszawy marząc jedynie o własnym salonie, książce i butelce Jacka Danielsa a co za tym wszystkim idzie - marzył o świętym spokoju.
Już był na obrzeżach  w małej miejscowości koło Warszawy gdy na, wydawało się mało ruchliwej drodze, utworzył się korek.  Sznur samochodów, spośród których w całej tej zbieraninie wiele starało sie zawrócić widząc iż stan ten na godzinę obecną raczej nie zamierza się zmienić; powodowany był małym niepozornym fiatem 126p, który blokował małą wiejską dróżkę.
Ma twarzy Andrzeja pojawił się niepohamowany gniewny wyraz.
Nie mógł zawrócić bowiem za nim już zdążył się nagromadzić liczny sznurek samochodów, a  po obu stronach dróżki widoczne były głębokie rowy, które wydawały się Andrzejowi dla samochodów nie przeznaczone
Cholera  pomyślał i wysiadł widząc iż wokół fiata zaczęła zbierać się coraz liczniejsza grupka kierowców.
Nagle spośród tłumu wokół samochodu, wystąpił wysoki i tęgi mężczyzna i począł krzyczeć:
- Potrzebny lekarz! Natychmiast! Czy jest tu jakiś lekarz?
Andrzejowi długo powtarzać nie trzeba było.
- Ja jestem lekarzem. Proszę się odsunąć - i już wpadł w to zbiegowisko, rozpychając się łokciami i robiąc sobie miejsce. Dopadł mężczyznę,  który doprowadził go do drzwi  fiata od strony kierowcy.
- Ta kobieta rodzi - wydyszał - Chyba już niedługo.
Andrzej rzucił raz wzrokiem na miejsce kierowcy i momentalnie pożałował swojego błyskawicznego wystąpienia z szeregu i instynktownego  lekarskiego ducha:  No żesz  ku*wa - pomyślał
Dosyć tęga brunetka o pospolitej twarzy siedziała lekko skulona na fotelu i jęczała niemiłosiernie łapiąc się za swój wydęty brzuch . Nie trzeba być Einsteinem by stwierdzić już po samym brzuchu, że jej stan błogosławiony zbliża się ku końcowi. Ku większemu przerażeniu Andrzeja wokół brunetki na fotelu utworzyła się duża plama świadcząca o tym, że wody płodowe zdążyły już się ulotnić jakiś czas temu. Całe jej ciało wstrząsane co raz częstymi skurczami drgało; złapała jedna ręką za kierownice druga przytrzymując swój duży brzuch a twarz wykrzywił  grymas  potwornego bólu gdy  nadszedł kolejny skurcz.
- Niech Pan coś zrobi do cholery - warknął mężczyzna- Jest Pan chyba lekarzem czy nie?
Andrzej otrząsnął się z pierwszego przerażenia.
- Wezwaliście pogotowie? - zapytał.
Mężczyzna potaknął głową i rzekł:
- Powinni być za około 15 minut. Przynajmniej tak powiedzieli.
- A kiedy Pan do nich dzwonił?
- 2 minuty temu - odrzekł - Powiedzieli, że mamy obserwować co ile występują skurcze.
Reszta pokiwała głowami.
- I co ile występują? - zapytał opanowany mimowolnie czując zaciskający się wokół jego żołądka pas strachu przemieszanego z zaczynającą działać adrenaliną.
- Wcześniej trwało dłuże...
- Ja nie pytam ile trwało wcześniej! - przerwał mu podenerwowany - Pytam ile trwa teraz!
Mężczyzna obdarzył go jednym przeciągłym spojrzeniem : Kolego to ja tu mam prawo panikować. Ty jesteś lekarzem. Zluzuj troszeczkę
- Co minutę - odrzekł - I teraz są coraz silniejsze.
Andrzej zmarszczył czoło i wziął głęboki oddech starając sobie przypomnieć poszczególne etapy porodu jakie przerabiali na studiach. Mimo iż studentem był nad wyraz pilnym praktyki położnicze i ginekologiczne nie należały do jego ulubionych. By być całkowicie szczerym to Andrzej na nich drzemał a liczbę odebranych porodów na studiach i w ogóle w całej jego lekarskiej praktyce ustaliła się na marnym poziomie równym jednemu odebranemu porodowi. Właściwie to nawet wtedy nie można mu przypisać odebranie porodu a jedynie przecięcie pępowiny; wszelako tylko asystował w tamtym czasie starszemu stażem rezydentowi....i to było dwadzieścia lat temu.
Przecież to bułka z masłem. Kobiety same rodziły, w zgodzie z naturą póki świat nie wymyślił takiego zawodu jak lekarz. Toż to już Homo Erectus rodził na stojąco....
Kobieta jęknęła gdy przyszedł kolejny silny skurcz.
Andrzej pochylił się nad nią.
- Proszę Pani, proszę puścić tą kierownicę. Proszę dać mi rękę. Wszystko będzie dobrze. Jestem lekarzem, muszę zobaczyć jakie jest rozwarcie
Kobieta z bólu nie mogąc mówić  pokiwała tylko głową. Uchwyciła Andrzeja mocno za rękę i opierając głowę o wezgłowie fotela z pomocą profesora rozchyliła nogi.
Przed Andrzejem teraz tak szeroko jak jeszcze nigdy ukazała się kobieca anatomia dróg rodnych.
Pełne rozwarcie.
Jasna cholera pomyślał wiedząc już, że poród będzie musiał odbyć się tutaj. Nie zdążą przyjechać na czas. To już teraz. Sacre bleu. Głęboki oddech Andrzej....bardzo głęboki oddech.
I zaraz przybierając chłodną maskę profesjonalisty wiedzącego co robi wszelako naprawdę nie wiedząc  z pomocą mężczyzn przetransportował kobietę na tylne siedzenie samochodu. O jakimkolwiek czasie na przygotowania nie było mowy, bowiem Andrzej owionięty własnym i kobiety przerażeniem , widział już nieśmiało pokazująca się w pochwie główkę dziecka.
Ukląkł na siedzeniu jeszcze nieznacznie rozchylając nogi brunetki.
- Teraz kiedy przyjdzie kolejny skurcz proszę przeć jak najmocniej - polecił - Wszystko będzie dobrze, tylko musi pani przeć.
Pokiwała głową, a zaraz całe jej ciało naprężyło się; po czole zaczęły spływać drobne kropelki potu. Przyszedł kolejny skurcz.
v   
Według Anny w ciągu dnia istniały dwie dobre pory na kawę: przed i po operacji. I nie ważne było czy tych operacji miała w ciągu dnia dziesięć czy też dwie.
Profesor Anna Schultz zawsze pieczołowicie wywiązywała się z własnych przyzwyczajeń.
- Pani Doktor zechce Pani napić się ze mną kawy przed zabiegiem?
Pokój lekarski był opustoszały o tej godzinie bowiem większość była na zabiegach bądź na izbie przyjęć.
- Z chęcią - odrzekła Wiktoria - Operacja za godzinę?
Anna pokiwała głową i zabrała się za parzenie kawy.
- Myślę, że dzisiaj pójdzie nam lepiej niż ostatnio - zaczęła zaczepnie - Dzisiaj operujemy pod wiatr, a pogoda jest świetna.
Wiktoria pokręciła rozbawiona głową
- Kiedy w końcu pani profesor zapomni o tej mojej drobnej porażce?
Mówiąc o drobnej porażce Wiktoria miała na myśli szew materacowy, a właściwie fakt iż w zaćmieniu umysłu, jak przypuszczała, zapomniała jak się go robi. Wszakże zrobiła, ale źle. Anna jednak, jak fachowy nauczyciel, który nie robi wyrzutów a nakierowuje by uczeń więcej nie popełniał takich omyłek wskazała Wiktorii ponownie etapy jego wykonywania i mankamenty, na których ręka szczególnie może się "poślizgnąć".
Anna uśmiechnęła się.
- Wtedy kiedy świat będzie bez wojen - skwitowała - Z cukrem?
- Dwie łyżeczki.
I już wyciągała rękę po cukiernice gdy do pokoju wpadł Adam szeroko otwierając drzwi jak gdyby bał się,  że się w nich nie zmieści. Z jego twarzy nie schodził szeroki,  rozpromieniony uśmiech.
Wiktoria ściągnęła brwi.
- Może jednak napije się bez cukru - mruknęła - Co się stało?
I Adam w skrócie opowiedział o aktualnych nowościach krążących już po całym szpitalu.  Kończąc powiedział:
- Wysłano karetkę, ale poród pewnie już trwa bo dzwoniono ponownie tłumacząc, że Andrzej już odbiera bo jest pełne rozwarcie.
Wyszczerzył się szeroko.
- I ta kobieta wiedząc, że rodzi dopiero teraz jechała do szpitala? - Anna spojrzała zdziwiona na Adama - Skoro już jest pełne rozwarcie to musiało trwać od dobrych kilku lub nawet kilkunastu godzin.
Wzruszył ramionami:
- Nie wiemy jak było. Najwyraźniej zareagowała trochę za późno - odparł prostolinijnie po czym rozbawiony dodał - Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło. Trafiła na właściwego mężczyznę.
I wybuchł gromkim śmiechem. Anna pokręciła głową z dezaprobata sama jednak nie mogąc powstrzymać drobnego uśmieszku machinalnie tworzącego się na jej wargach.
- Ja chyba też napije się bez cukru, pani doktor - mruknęła i odwróciła się do ekspresu tak by ani Adam ani Wiktoria nie widzieli jej twarzy.
Uśmiechnęła się ciepło.
v   
- Przyj! - polecił powtórnie. Sam przy tym nie wiedział  czy mówi do niej czy też do siebie. Przy każdym jej parciu Andrzej naprężał się i  chwytał ją za rękę by dodać jej siły i otuchy i nie był już pewny  czy to ona sama rodzi czy też on razem z nią.
Nagle jak gdyby przeczuwając, że tenże skurcz będzie wyjątkowo silny, kobieta wstrząsana spazmami ogromnego bólu, chwyciła mocno Andrzeja za łokieć a po policzkach zaczęły spływać łzy bólu i prośby o natychmiastowe rozwiązanie tej mocno niekomfortowej sytuacji.
Andrzej się z nią zgadzał.
Główka dziecka mocno i niezwykle napastliwie napierała na pochwę domagając się natychmiastowego przepuszczenia.
- Świetnie. Jeszcze jeden raz!
Jego własny głos dochodził  go jakby z oddali a główka dziecka stała się teraz tym centrum wokół którego , jak mniemał skupiony jest cały świat jego świat.
Przyszedł finalny  skurcz, Andrzej polecił przeć....i już było po wszystkim.
Chłopczyk, cały pokryty śluzem naprężył się i począł wyć wniebogłosy gdy Andrzej uchwycił mu główkę a drugą ręką podtrzymywał pośladki. Gdzieś z tyłu urodził się koc, a ktoś wynalazł magiczne nożyczki.
Andrzej uśmiechnął się bezwiednie. Przeciął pępowinę.
- Ma Pani zdrowego syna. Gratuluję - i podał malca matce. Łzy bólu przeszły w łzy szczęścia a drobne westchnienia  zastąpiły czułe matczyne pocałunki składane na czole, policzkach i rączkach chłopczyka.
Malec uspokoił się, a Andrzej przykucnął zmęczony na chodniku opierając się o starego fiata. Co chwila podchodzili do niego ludzie mówiąc coś czego on nie rozumiał, ktoś go poklepywał po ramieniu, ktoś kiwał głową, jeszcze inni zgodnie z rzymskim zwyczajem pokazywali wysoko uniesiony kciuk do góry.
Nie patrzył na nich; nie reagował. Słyszał jedynie delikatnie łkanie chłopczyka i wtórujący mu matczyny śmiech szczęścia.
Oparł głowę o starego grata i spojrzał w niebo. Uśmiechnął się szeroko.
v   
Bardzo często Anna nieświadomie zakładała  jak gdyby na swoje oczy niewidzialne okulary podobne do noktowizorów czułych nie na temperaturę ale na ludzkie emocje,  na te z reguły wyższe stany oddające obecną pogodę ducha każdego człowieka. Przyglądając się wtedy ludziom uderzała ją ich gra pozorów, ten życiowy spektakl, który odgrywali przed innymi; nakładali maski zależne od tego co chcieli innym pokazać a co ukryć. Zgadzała się z tym iż człowiek sobą jest dopiero w samotności. Andrzej nie był tutaj wyjątkiem. Można było raczej powiedzieć iż profesor jeszcze mocniej wziął sobie do serca zakładanie masek jak gdyby bał się iż nadmierna ekspozycja ciepłych emocji zniszczy jego bezpieczna ostoję, która tak pieczołowicie od tylu lat sobie budował. Znała doskonale tego Andrzeja z pracy jak i tego Andrzeja z domu. I były to  dwie różne osoby .Czasami zdarzało się tak iż Andrzej nie zdążył  sam założyć maski czując się może zbyt bezpiecznie bądź też  stojąc przed jakimś wielkim niezbadanym misterium był zbyt słaby by się przeciwstawić prawdziwym uczuciom, które krążyły i oblepiały od środka jego płuca, serce i resztę wnętrzności. W takich sytuacjach uwielbiała go obserwować . Patrząc wtedy na niego zawsze uderzała ją ta kontrastowość jego powierzchowności z wewnętrznym ciepłem, którego on tak pieczołowicie się wypierał.
W istocie teraz wpatrując w niego weń wlepiony wzrok nie mogła nie zauważyć tego rozczulenia i rozmarzenia gdy przyglądał się matce i dziecku. Jego wejrzenie podobne było raczej do kochającego ojca aniżeli do lekarza odbierającego poród. Uśmiechał się szeroko, pełnym miłości  i ciepła uśmiechem dzięki czemu oczom Anny ukazały się te tak kochane przez nią dołeczki.  Gdy pomachała do niego-  zauważając ją przyjaźnie jej odmachał. To jest ten Andrzej z domu pomyślała i podeszła do niego. 
- Gratuluję - powiedziała cicho biorąc go pod rękę i stając przed szybą obok niego -  Śliczny chłopczyk - powiedziała patrząc na malca.
- Jak dziecko - burknął Andrzej lekko zawstydzony - One wszystkie po urodzeniu wyglądają tak samo. Ślinią się tak samo. Płaczą tak samo. Robią kupę tak samo.
Anna uśmiechnęła się tęsknie.
- A z każdej takiej kruszyny rozwija się inny człowieczek. Na razie wszystko jest w stadium zatrzymania. Maleństwo rośnie i na dzień dzisiejszy wystarczy mu zaspokojenie podstawowych potrzeb takich jak pokarm czy sen. Później zacznie mówić, rozróżniać emocje, uczucia. Rozpoznawać ludzi....Nauczy się kochać .
Oczy Anny żywo się zaiskrzyły gdy z promiennym uśmiechem patrzyła na matkę i chłopca. Ten obraz nie był także i dla niej obojętny.
Kontynuowała:
- Po pewnym czasie zacznie marzyć...najpierw o rzeczach błahych. Snuć plany i je realizować. Wyrośnie na.....
- Chuligana , złodzieja bądź przestępcę - dokończył za nią Andrzej kiwając głową
Anna roześmiała się.
- Nie sądzę, że będzie tak radykalnie. Wybierze sobie inny zawód nie martw się.
Andrzej wzruszył ramionami.
- To nie moje dziecko, nie mój problem.
Anna  przysunęła się bliżej Andrzeja i popatrzyła na niego pełnym czułości i tkliwości spojrzeniem po czym rzekła:
- Jestem z Ciebie dumna.
- Zrobiłem tylko to co wypadało. Nic więcej. Jestem przede wszystkim lekarzem...
- Mimo to jestem z Ciebie bardzo dumna - odparła prostolinijnie - Śliczny chłopczyk - powtarzała zerkając na malca - Ciekawie jak da mu na imię. Może Andrzej....
- Nabuchodonozor - mruknął profesor lekko krzywiąc się.
Roześmiała się serdecznie i subtelnie szturchnęła Andrzeja łokciem. Pocałowała jego naburmuszony policzek.
- Nie musisz przede mną grać. Andrzej....przecież  wiem, że ty kochasz dzieci.....a one kochają ciebie.
Profesor łypnął na nią spode łba i jeszcze bardziej się nachmurzył.
- Doprawdy Anno jak ty każdą wzniosłą chwilę zniżysz do rangi przyziemnej.
Ponownie spojrzał na chłopczyka; na jego kruche rączki zaciskające się w piąstki; na pomarszczone zaróżowione policzki; na drobny meszek płodowy pokrywający jego wątłe ciałko. Zerknął na jego matkę wpatrzoną w niego rozkochanym wzrokiem , w którym wszelako nie można się dopatrzeć żadnych oznak krytyki czy niezadowolenia. Jak człowiek na narkotykowym głodzie, matka szukała jego dotyku: całując  główkę, pieszcząc policzki; sycąc sie całym chłopcem.
Andrzej uśmiechnął się delikatnie i z tkliwością spojrzał na Annę.
Świat ciągle skręca w złym kierunku.  Opłaty za wodę wzrastają, benzyna drożeje....Ale nigdy nie skręci całkowicie. Bo przecież na niektórych takich zakrętach można napotkać to....A wtedy już nie chce się skręcać.
- Masz racje - odparł - Jest śliczny.
Anna pokiwała głową.
- No, tak lepiej.

Oparła głowę o ramię Andrzeja i  razem patrzyli rozmarzeni na ten piękny miłosny obrazek, nie mówiąc już nic.

5 komentarzy:

  1. Trochę trudniejsza część, bo trzeba było wysilić swoją mózgownicę ;p Jak zwykle genialne. Żałuję, że nie było mojego ulubionego wątku FaWi, ale mam nadzieje, iż w nextcie rozwiniecie to c; Czekam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale boskie opowiadanie <3

    Moze Falko zostanie ojcem jak tak kocha dzieci :D

    Czekam na next :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem, co napisać. Ta część była cudowna, wspaniała, idealna, fenomenalna... to i tak za mało, aby wyrazić mój zachwyt. Dlatego zacytuje Władysława Grzeszczyka "Słowo - to wiele, ale milczenie - to wszystko." Dlatego zamilknę.
    Weny życzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki wielkie :-) Taki komentarz naprawdę wiele dla mnie znaczy...
      Pozdrawiam Ola ;-)

      Usuń
  4. Genialna część ! Uwielbiam to opowiadanie ,a z części na część coraz bardziej mnie zaskakujecie ! Cudowne ! To było coś,czego na pewno nie mogłam się spodziewać ! Ta druga strona Falko :D Też czekam na wątek FaWi. Również zgadzam się,że wspaniałości Waszego opo nie da się do niczego przyrównać. Tworzycie majstersztyki ,które sprawiają nam ogromną radość.Dziękuję za możliwość przeczytania czegoś tak dobrego i innego - w najlepszym tego słowa znaczeniu. PIĘKNE <33
    Pozdrawiam serdecznie
    Marthson - fanka Waszej twórczoiści

    OdpowiedzUsuń