piątek, 8 sierpnia 2014

XV "Sterylizacja"

Przepraszam was ale od jakieś godziny staram się ustawić by tekst w ogóle był widoczny. Niestety aby można było, w miarę normalnie, przeczytać trzeba ustawić kolor tła biały. Wiem, że to razi w oczy ale następnym razem postaram się żeby już było okej. Podejrzewam, że automatycznie coś od cytatu wklejonego przeskoczyło ( "coś przeskoczyło" czytajcie w mojej bardzo informatycznej mowie - zawirusowało) bądź mogę mieć coś z komputerem. W każdym razie niestety ten rozdział estetycznie będzie tak wyglądał za co jeszcze raz przepraszam. Jako że się rozpisałam, a nasze opowiadanie jest na takim można powiedzieć półmetku, pragnę w imieniu swoim jak i Eweliny gorąco podziękować: Florentynie, Asi, zakręconej i szalonej, Oliwii, Zgredkowi, Heiver no i kochanej Marthson ( niech Cie nie zmyli to, że jesteś na końcu- uroczyście zamykasz krąg jako wisienka na torciku:) Mogłam kogoś pominąć za co z góry przepraszam. Wasze komentarze są dla nas największym wynagrodzeniem i zawsze motywują do dalszej pracy. Dobrze wiem, wiem...już wystarczy Ola;)
A teraz miłego czytania:)


 Miarą wielkości ludzkiej tragedii jest szybkość i spektakularność z jaką człowiek wraca do normalnego funkcjonowania. Owa spektakularność powrotu jasno i wyraźnie obrazuje nam charakter danego człowieka. Toż to już w latach ubiegłych ktoś mądry pisał "zwyciężyć i spocząć na laurach, to klęska. Być zwyciężonym a nie ulec, to zwycięstwoSzkoda tylko iż większość osób przejawia niemal nadprzyrodzoną słabość do słowa "ulec"
Strzelanina, jaka 2 tygodnie temu miała miejsce w szpitalu w Leśnej Górze odcisnęła, mniej lub bardziej, swoje piętno na prawie każdym pracowniku szpitala. Dla jednych była smutnym, godnym pamięci, ze względu na swoje żniwo, wydarzeniem; dla drugich stanowiła ten punkt zwrotny w życiu, w którym człowiek wykonuje taki życiowy rozrachunek i obiecuje sobie solidną poprawę w różnych jego aspektach.
 Bezwzględnie każdy wtedy upadł, niektórzy się podnosili a jeszcze inni podnosić się nie mieli zamiaru...
- Idź  z nią porozmawiaj - warknęła Irena - Podobno, obiło mi się to o uszy, iż jesteś jej przyjacielem!
Adam nonszalancko opierający się o blat kuchenny w hotelu rezydentów, skrzywił się tylko nieznacznie:
- Po co ten sarkazm? - zapytał- Tak jestem jej przyjacielem i rozmawiałem z nią kilkakrotnie.
Irena uniosła brwi:
- I co?
- Co co?
- No pytam się jak ci poszło - warknęła - Czyżby nasza księżniczka postanowiła przeżyć życie w stanie hibernacji?
Irena usiadła przy stole i zaczęła zrazu bardzo powolnie gryźć w zębach swoją kanapkę. Na Adama nie patrzyła lecz w tym momencie gdyby widziała to spojrzenie skierowane na nią z pewnością znalazła by tam widoczny zarzut o głoszenie jakiś miastowych herezji.
Adam jedynie westchnął głęboko:
- Doprawdy czy słowa współczucie i troska są dla ciebie tak obce? - zapytał z niedowierzaniem - Ona potrzebuje teraz przyjaciół i ich wsparcia...a przede wszystkim potrzebuje czasu, czasu by się podnieść i wziąć w garść.
Irena zawahała się z kanapką w jednej a z kubkiem herbaty w drugiej ręce. Po chwili odłożyła je na stół i mruknęła:
- Na mój rozum to ona potrzebuje tylko jednego. Faceta
v

Dla Andrzeja wyrażenie- "Być zwyciężonym a nie ulec, to zwycięstwo" -  nie miało racji bytu z jednej logicznej przyczyny - On nigdy jeszcze nie przegrał.
I nie inaczej było tym razem. W momencie tego wydarzenia,  gdy większość osób borykała się z diabłami własnych dusz, z mrocznymi cieniami jakoby nagle w chwili słabości pokazującymi swe silne moce, on podniósł się tak szybko jak szybko się przewrócił tym samym nie dając owym cieniom czasu by sie ujawniły. A Andrzej swe cienie z pewnością miał. Miał bardzo dużo ciemnych mroków zalegających na duszy.
Mimo tego wszystkiego na pewno był osobą, która podniosła się pierwsza i teraz  stawał w obliczu zadania zdecydowanie trudniejszego bowiem jako ordynator wymagano od niego, w myśl przywódcy jakim chcąc nie chcąc był, słowa bardzo trudnego: mianowicie empatii.
Profesor wiec od minionego wydarzenia uczył się tego słowa obierając sobie jako swoisty trenażer Anne, Adama bądź biednego Louiego, który przy każdej sposobności miauczał i krzyczał oczami licząc iż może jakimś dziwnym trafem owe miauki zbiorą się w zdanie: Człowieku,zostaw mnie. Każdy ma swoje problemy.
Wszelako Andrzej go nie zostawił. Musiał uczyć się przecież na czym ta słynna empatia polega.
- Andrzej zostaw go - westchnęła Anna gdy Andrzej usilnie starał się wziąć w swoje mocne ramiona przestraszonego kota - On się ciebie boi. Do czego to podobne. Całe jego życie ignorowałeś go jak tylko się da, a teraz nagle zrobiłeś się taki troskliwy.Kompleks niespełnionego ojca.
Loui korzystając z nadarzającej się sposobności, gdy tylko  jego "chlebodawca"  puścił go, czmychnął w popłochu do przedpokoju.
Andrzej skrzywił się.
Głupi kocur pomyślał podchodząc do Anny i delikatnie ujął jej zimną rączkę w swoje ciepłe dłonie.
- Dobrze ci się spało - zapytał - Chcesz kawy?
Anna pokręciła głową.
- Nie. Stanowczo nie. Chcę tylko dowiedzieć się gdzie się podział Andrzej. Bo patrzę na tego jegomościa przede mną i całkowicie go nie poznaje - uniosła brwi - Jesteś chory?
Machnął jedynie zrezygnowany ręką:
- Czemu to zawsze gdy staram się zachować jak przyzwoity człowiek to wszyscy posądzają mnie o fałsz bądź jakąś niewiadomą chorobę?
Anna uśmiechnęła się ciepło
- Z jednej, nawet bardzo logicznej przyczyny: bo ty nie jesteś przyzwoitym człowiekiem.
Andrzej tylko wzruszył ramionami i jednym szybkim pociągnięciem za troczek szlafroka przyciągnął Anne do siebie.
- Skoro jestem taki nie przyzwoity to....-zawahał się i ujmując twarz Anny w swoje dłonie zaczął obsypywać ją pocałunkami - To....
- To? - szepnęła mu do ucha -  To co?
- To trudno - uśmiechnął się czule - To raz się żyje. Selavi
I zaraz z czułością i delikatnością właściwą Andrzejowi w pożyciu tylko i wyłącznie z  Anną począł pieścić jej szyję; opuszkami palców gładzić jej blade ramionka i plecy;pożerać wzrokiem jej krągłe biodra i prześliczne kształtne wargi ust. Ona jedynie pobieżnie westchnęła:
- Consalida już wróciła do pracy ?- delikatnie złapała za koniuszek jego czerwonego krawata-  Powinieneś z nią pomówić.- wyrzekła jak gdyby sama sobie odpowiadając na pytanie.
Andrzej  skrzywił się nieznacznie i objął Anne w tali :
- Doprawdy kochanie, nie wiem kto tu zachowuje się nie przyzwoicie .- rzekł z wyrzutem- Ty czy ja?
Anna oplotła jego szyje i wtulając się w twardą, męską pierś Andrzeja rzekła:
- I cały w tym ambaras aby dwoje chciało naraz.
  
Anna udała się wraz z Andrzejem do pracy i mimo iż w ciągu całej podróży zdawało się iż pani profesor bierze czynny udział w prowadzonej dyskusji to Andrzej i tak widział iż Anna jest tutaj obecna jedynie  ciałem a stanowczo nie duchem.
Dlatego też po chwili przerwał swój wywód i nie odrywając dłoni z kierownicy zapytał:
- Coś sie stało? O czym myślisz?
Anna zafrasowana odgarnęła niesforny kosmyk wyraźnie wchodzący jej w oczy:
- Zastanawiam się co będzie gdy rzeczywiście się okaże iż Zapała jest zarażony wirusem HIV.
Andrzej rzucił jej jedno krótkie spojrzenie i skupił się na drodze.
- Dzisiaj wyniki - Anna pokręciła głową - Wyobrażam sobie co ten chłopak przeżywa. Postaw się na jego miejscu. Przecież to jest niemożliwe by nerwowo wytrzymać to wszystko! Chłopak żyje od dwóch miesięcy w stadium zatrzymania. Gdyby chociaż można było...
- Anno kochanie, znowu zaczynasz - przerwał jej karcąco  - Zabawiasz się w matkę Teresę.
Na czystą, wypolerowana przednią szybę samochodu zaczęły nieśmiało kapać drobne kropelki pierwszego jesiennego deszczu.
Andrzej uśmiechnął się mimowolnie:
- To fascynujące - wydukał - Jak wy kobiety jesteście pokręcone. Innych tak złożonych istotek my faceci nie znajdziemy nigdzie indziej.
Anna przymrużyła oczy i popatrzyła pobłażliwie na Andrzeja:
- I to są te daleko idące wnioski do których wreszcie udało ci się dotrzeć? - głośno westchnęła - Brawo. Winszuję.
Andrzej niezrażony kontynuował:
- No na przykład weźmy pod lupę Ciebie...
-Mnie? -zapytała ironicznie - Cóż za niespodzianka. Słucham uprzejmie.
- Dla ludzi jesteś zimną , ironiczną kobietą  z łatką femme fatale - wyrzekł - Ale są takie momenty w życiu, momenty, które ja zauważam z racji tego że spędzam z Tobą najwięcej czasu, w których pokazuje się twój kompleks matki Teresy. Wybierasz sobie jednego nieszczęśnika, któremu poprzysięgasz pomoc nawet jeśli sprawa, i ty to dobrze wiesz, z góry jest skazana na porażkę. Podwyższasz tym swoje morale i dzięki temu chociaż przez chwile możesz pozwolić sobie na myśl iż nie jesteś tak zimna i chłodna w obyciu jaką naprawdę jesteś- uśmiechnął się przelotnie - Teraz wybrałaś sobie Zapałe. Udajesz, że przejmujesz się jego losem choć tak naprawdę dobrze to wiemy iż cie to nie obchodzi. I to mnie wcale nie dziwi. Mnie to też nie obchodzi, różnica jest tylko taka iż ja przyznaję się do tego otwarcie. O ile łatka femme fatale jest dla mnie szalenie podniecająca i dodaje mojemu życiu takiej pikanterii, o tyle matka Teresa jest tutaj zbędna
Anna ściągnęła brwi
- Nawet nie wiesz jak bardzo się mylisz -wyrzekła ze smutkiem - Nawet nie wiesz jak bardzo.
  
Aby na oddziale chirurgi zapanował poprzedni ład jak Andrzej mniemał, potrzeba było wprowadzenia znacznych innowacji; potrzeba było sterylizacji. Sterylizacji wszystkiego i wszystkich w myśl ducha empatycznego.
Tego dnia rozstawiał wszystkich po kątach, układał nowe grafiki i zajmował sie szeroko pojętą pracą naukową: swoimi badaniami.  Delikatna mżawka padająca za oknem napawała go jakimś bliżej nieokreślonym spokojem i czystością umysłu. Widział wszystko jasno i trzeźwo w barwach takich w jakich uwielbiał podziwiać cały świat: to jest w barwach czerni i szarości.
 O 11 zabieg z Anną, O 14 operacja z Rudnicką,  o 16 spotkanie z Tretterem - odhaczał w myślach. - Zdążę jeszcze w międzyczasie...
Ponownie zadzwonił do Consalidy. Ona ponownie nie odebrała.
- Potrzeba sterylizacji. Potrzeba sterylizacji - powtarzał sobie.
  

Od kilku godzin lal siarczysty grad. W hotelu rezydentów  panowała głucha cisza nie licząc odgłosów czajnika i  bębniących o okna kropel deszczu.
Wiktoria leżała na łóżku w swoim pokoju, usilnie starając sie zmrużyć oczy. Krople natrętnie bijące w parapet hucznie  dźwięczały jej w uszach i wywoływały, wcześniej już zaanonsowane, rozdrażnienie.
Weź sie w garść, Consalida - pomyślała wstając z łóżka i przechadzając się po pokoju. Stanęła przy oknie patrząc na kształtujące sie zarysy szpitala.
-Do dupy z tym wszystkim - burknęła do siebie.
 Ponownie położyła sie na łóżku i przykryła głowę kocem.
Leżała tak kolejna godzinę mając wrażenie, że jej stan irytacji właśnie osiągnął apogeum kiedy rozległo sie pukanie do drzwi.
-    Proszę.
Zrzuciła koc z głowy
Wiki...ehm ...- Agata weszła do pokoju swoim spojrzeniem piorunując przyjaciółkę- ...masz gościa.
Matko... - Wiktoria wybałuszyła oczy - .czyżby Alkaida po mnie przyszła?
Gorzej.......Falkowicz we własnej osobie....
I zanim jeszcze zdążyła zaprotestować Andrzej wszedł do pokoju w przejściu mijając wychodząca Woźnicką. Nerwowy chichot Wiktorii nagle ustał, a ironiczny wzrok jakim przywitała Agatę zamglił się przechodząc w coś pomiędzy ironią a posępnościom
-Nie powiem...- uśmiechnął się czarująco zamykając drzwi za sobą - Wy rezydenci macie dziwne poczucie humoru
Czym sobie zasłużyłem na tak zaszczytne odwiedziny? 
Wiktoria podniosła się i siadła na skraju swojego łóżka.
-Podniosły mi się morale - zażartowała - Ordynator we własnej osobie przychodzi z interwencją. Kto był donosicielem? - zapytała.
Andrzej zignorował jej pytanie.
- Jak Pani się czuje? - zapytał dopiero po chwili zdając sobie sprawę iż zachowanie pewnych norm kultury nie jest tu wskazane. Po chwili się poprawił:
- Jak się czujesz?
Uśmiechnął się ciepło i krzepiąco,  patrząc wzrokiem, który jakoby przeniknął ją na wskroś; jakby on był tym pochłaniaczem całego zła i żalu, który w niej siedział,a teraz z chwilą jego obecności gwałtownie się ulatniał. I nagle Wiktoria poczuła tak przemożną chęć bliskości z tym człowiekiem; by choćby ją dotknął; objął czy pokrzepił swymi silnymi ramionami; by choćby był tutaj bliżej tak by czuła jego ciepło i mogła się owym ciepłem sycić. Potrzebowała jego bliskości. Pragnąc tego teraz tak mocno wzdrygnęła się zdając sobie sprawę iż Andrzej badawczo ją obserwuje.
Po chwili rzekła:
- Dobrze.
- Widzę, że świetnie - westchnął - Domyślasz się po co przyszedłem. Nie będę owijać w bawełnę. Pocieszać cię. Mówić ze wszystko ci przejdzie. Zagrzewać do wykazania większej twardości duszy i ciała...Zresztą podejrzewam, że masz od tego swoich przyjaciół, którzy na pewno już to zrobili...
Wiktoria spojrzała na niego z niedowierzaniem; wzrokiem w którym było właśnie owe pragnienie pocieszenia.
- Przyszedłem by - zaczął i zawahał się - Przyszedłem by ci powiedzieć, że będzie coraz gorzej. Jesteś lekarzem: umarła jedna Zaruska i umrze ich jeszcze wiele. Doskonale wiesz, że to był Twój obowiązek by nie podtrzymywać jej życia. Jesteś lekarzem - powtórzył - I jeśli teraz sobie z tym nie radzisz...
- Jak on ją musiał kochać - wychrypiała skulając się na skraju łóżka. I nagle widok ten rozczulił Andrzeja; miał on wrażenie iż Wiktoria jest teraz malutką gałązką tak bliską złamania; tak kruchutką i niewinną; a on za wszelką cenę nie może dopuścić by się ta gałązka złamała.
Dlatego też widząc jej łzy uśmiechnął się tkliwie:
- Pomogę Ci - wyrzekł siadając obok niej - Musisz mi tylko zaufać. To wszystko jest przemijalne, a wszystko co przemijalne - tu ujął jej dłoń i ścisnął mocno - mija.
Andrzej położył dłoń na jej przygarbionych plecach, a ona popatrzyła na niego widząc w nim nie profesora Falkowicza; bezdusznego i podłego profesora Andrzeja Falkowicza, a Andrzeja. Zobaczyła po prostu Andrzeja. Jakby nagle w sposób całkowicie niezauważalny cała zimna otoczka mężczyzny uległa zniszczeniu, a pozostał on sam - ciepły i serdeczny.
Wiktora pokrzepiała się nim całym; jakby ta duża, cała nabrzmiała w żyłach dłoń miała jakiś pierwiastek leczniczości; jakby to spojrzenie, potrafiące przenikać jej dusze na wskroś było najlepszym lekarstwem; i wreszcie jakby on sam- Andrzej, był jej najlepszym przyjacielem.
Obróciła głowę i uśmiechnęła się do niego.
To przesądzało sprawę
- Jutro operujesz ze mną o 9 rano - odparł stanowczo - Masz się zjawić na obchód. I żadnych wymówek.
Rozbawiona pokiwała głową.
Wstał i ruszył do drzwi.
Po chwili nie odwracając się tak by ona nie mogła widzieć jego twarzy rzekł:
- Jesteś niesamowitą kobietą Wiktorio - odchrząknął lekko zawstydzony - Jest Pani szalenie niesamowitą kobietą.
  
Dyrektor Tretter spoglądał niemrawo na zebranych w pokoju lekarskim lekarzy. Nie ulegało wątpliwości, że nie ma lekkiego zadania. Przekonanie niektórych z nich do wymogów właścicieli szpitala graniczy z cudem. Szczególnie naczyniowców pomyślał patrząc na dwóch lekarzy zajmujących prawie cała kanapę. Andrzej wygodnie ułożony na sofie jedną ręką oparty był o wezgłowie kanapy, drugą zakrył oczy opierając głowę o poduszkę;nie wykazawszy ani krzty  zainteresowania całym zebraniem. Nie przeszkadzał mu również fakt, że przez jego komfort i wygodę stażystki nie maja gdzie usiąść. Siedzący obok niego Adam zachowywał się podobnie jak jego brat ;bawiąc się długopisem rozjuszał i wywoływał stan ogólnej dezaprobaty u siedzącej w rogu pokoju Anny .
Pani profesor piorunowała wzrokiem obydwu mężczyzn i z wejrzeniem matki mającej dosyć swoich pociech co jakiś czas uśmiechała się ironicznie. Bardzo ironicznie.
-Dziękuje wszystkim za przybycie - Tretter zaczął nerwowo obracać w dłoniach swoje rogowe oprawki- Wiem ze ostatni miesiąc był dla was szczególnie ciężki. Ta tragedia, która miała miejsce przed 2 tyg dotknęła szczególnie nasz odział - popatrzył po zebranych- zginęło czterech pracowników naszego szpitala w tym nasza stażystka z chirurgii. Wiem, że powoli wszystko wraca do normy jednak....
Długopis upadł na podłogę wywołują cichy i subtelny w swym wydźwięku brzdęk. Adam niewzruszony podniósł go ponownie siadając obok Andrzeja
Przepraszam - bąknął kontynuując zabawę
Jednak - kontynuował Tretter z uporczywością Syzyfa - Szpital postawił naszemu oddziałowi pewne wymogi...
Na tą wymowną pauzę Andrzej odsłonił oczy nieznacznie podnosząc się na siedzeniu.
Adam przestał bawić sie długopisem teraz uporczywie wpatrując sie w dyrektora.
Jakie wymogi ? - zapytał profesor przyjmując bardziej kulturalną pozycje
Każdy z was będzie musiał odbyć rozmowę z psychiatrą, który oceni jak radzicie sobie w tej sytuacji
-  Pan chyba żartuje dyrektorze - prychnął Krajewski pocierając ręką swój kilkudniowy zarost
Nie nie żartuje. Nie brał Pan bezpośrednio udziału w tych wydarzeniach ale Pana obecność szczególnie jest miłe widziana.
tretter twardo spojrzał na chirurga. Wiedział on bowiem ze jedna z ofiar była  blisko zaprzyjaźniona z młodym naczyniowcem. No dobrze wiedział, że w przeszłości sypiali ze sobą dosyć regularnie jeśli można mówić o jakiejkolwiek stałości w przypadku doktora Krajewskiego. Był dyrektorem i takie wieści chcąc nie chcąc dochodziły do jego wrażliwych uszu. Poza tym pani Ania miał swoje ,,wtyki" przychodzące co jakiś czas do jej stanowiska i opowiadające o wszystkim i o niczym.
Nagle Andrzej prychnął rozbawiony zauważając przygaszoną minę brata.
 Tretter zaoponował:
Nie rozumiem czemu jest panu panie profesorze do śmiechu - rzucił chłodne spojrzenie naczyniowcowi - Kto jak kto ale Pan musi się stawić obowiązkowo.
Uśmiech Andrzeja gwałtownie przygasł zastępowany powoli jakimś bliżej nieokreślonym wyrazem niedowierzania. 
Tretter kontynuował:
-  Rozmowy będę sie odbywały jutro od 11. Prosze wszystkich o stawienie się punktualnie przed gabinetem psychiatry na 2 piętrze. Dziękuje za uwagę - założył okulary i pospiesznie wyszedł zostawiając naburmuszone towarzystwo.

  

Korytarz na 2 pietrze mieścił dwa gabinety psychiatryczne i odział patomorfologii. Zwykle świecący pustkami dziś był zatłoczony goszcząc cały personel oddziału chirurgicznego.

Siedzieli we trójkę na krzesłach przed gabinetem. Była 11 15. Andrzej z nogami w pełni wyprostowanymi i głowa opartą na oparciu krzesła co chwila teatralne wzdychał wyrażając swoją złość. Ponownie spojrzał na zegarek:
-   Nie, to już  jest przesada, mój czas jest zbyt cenny by czekać na jakiegoś doktorka...
Mógłbyś zrobić mi przysługę i się zamknąć - siedząca obok niego Anna potarła zmęczone skronie. Profesor umiał świetnie grać nie tylko na pianinie ale także na jej już i tak nadwątlonych nerwach.
-  Nie będę się zwierzać jakiemuś zarośniętemu troglodycie, który myśli ze golarka służy do obierania owoców - prychnął zakładając nogę na nogę.
Krajewski wcześniej nie wchodzący w ich utarczki słowne teraz szeroko się uśmiechnął, doskonale łapiąc  aluzje do pracującego w szpitalu psychiatry. Określenie przez Andrzeja Dryla jako troglodytę było idealne i biorąc pod uwagę stan nieuporządkowania występujący na jego głowie, jak najbardziej wskazane.
Po chwili obaj mężczyźni wybuchnęli głośnym śmiechem. Anna schowała twarz w dłonie nie mogąc słuchać ich dalszej dyskusji dotyczącej szanownego doktora Dryla, leśnogórskiego psychiatry.
Rozmawiający bracia zamilkli widząc idąca korytarzem ładna długonogą brunetkę. Miała blada cerę, niezwykle smukłe nogi i ładne duże usta. Słowem: wszelkie atrybuty by wzniecić w mężczyźnie iskierkę pożądania.Ubrana w krótką koktajlową mini z włosami spiętymi w surowy acz powabny w swym wydźwięku kuc, gdy weszła zrobiła odpowiednie wrażenie na wszystkich samcach alfa na tej sali. Na Andrzeju największe. 
Spojrzał na Adama. Kiwnęli porozumiewawczo głowami. W skali jeden do dziesięciu : siedem. Dużo, bardzo dużo.
Kobieta przeszła obok nich wyprawiających ich w zdumienie gdy zatrzymała sie przy drzwiach gabinetu Dryla i wyjęła ze swojej skórzanej torebki kluczyk. Po chwili obróciła się w kierunku zgromadzonych i rzekła - Witam wszystkich. Przepraszam za małe spóźnienie - popatrzyła na wiszący na ścianie zegar - Kto pierwszy?
-    Ja !!!- bracia gwałtownie poderwali się ze swych krzeseł - Ja byłem pierwszy!
-    Jesteście żałośni - mruknęła Anna wznosząc oczy ku niebu - Jesteście naprawdę żałośni

  


Gabinet psychiatryczny był wyjątkowy mały biorąc pod uwagę inne pomieszczenia w szpitalu w Leśnej Gorze. Centralną część  zajmowało duże dębowe biurko. Po jego obu stronach stało po  jednym krześle. Dla terapeuty i pacjenta. Reszta umeblowania składała sie w głównej mierze z masywnych półek przepełnionych książkami wciśniętymi w każdy wolny kat.  Na pewno prasa medyczna Andrzej pomyślał z kpina widząc "Dumę i uprzedzenie"  na jednej  z nich.
 - A wiec .....profesor Andrzej Falkowicz - brunetka spojrzała w leżące przed nią karty.  
Siedzieli naprzeciw siebie. Ona po jednej stronie biurka, on po drugiej.
-  Widzę ze założono mi nawet kartę stałego bywalca....wspaniale.
Andrzej uśmiechnął sie czarująco
Kobieta ignorując go  przerzuciła na kolejną stronę dokumentacji i  z wyraźną dozą zniecierpliwienia westchnęła. Owe westchnienie jak się zdawało Andrzejowi miało wyrażać pretensje do całego świata i kształtowało się na kilka bezsensownych zapytań: Co ja tu robie? Kim ja jestem? Czym ja jestem? i Po co tu jestem?
- A więc zacznijmy od początku...
- No właśnie - przerwał jej - Pani moją tożsamość już zna,a teraz czy ja mógłbym poznać Pani?
Brunetka lekko speszona nerwowo przygładziła swoją krótką grzyweczkę opadającą na czoło:
- Tak rzeczywiście - odparła - Doktor Monika Rosłaniec, psychiatra, zastępuje doktora Dryla.
Andrzej uśmiechnął się szeroko:
- Bardzo mi miło.
- Dobrze więc teraz przejdźmy do rzeczy. Zadam Panu kilka pytań odnośnie tego co ostatnimi czasy wydarzyło się tu w szpitalu i proszę o rzetelne odpowiedzi.
- Moje odpowiedzi zawsze są rzetelne - rzucił figlarnie - Zastanawia mnie tylko jeden fakt...- tu urwał wymownie patrząc na panią Monikę.
- Tak?
- Dlaczego dzieje się tak, że psychiatra dowiaduje się wszystkiego o swoim pacjencie, ma dostęp do jego myśli i uczuć, pod warunkiem iż pacjent jest z nim szczery, a sam zamyka się nie wpuszczając go do własnego świata. Moim zdaniem byłoby o wiele prościej gdyby jedna jak i druga strona powiedziała coś o sobie...
- Ale to pacjent jest obiektem badań - odparła prostodusznie lekko się uśmiechając - To pacjent jest chory.
Andrzej wzruszył ramionami
- Ale ja nie jestem chory. Skoro Pani zada mi kilka pytań to i ja mogę zadać kilka pani - powiedział - Bilans musi wyjść na zero.
- A jakie to pytania chciałby mi Pan zadać - zapytała - Jakie?
Andrzej nonszalancko potarł podbródek i siląc się na beztroski ton rzekł:
- Zauważyłem iż nie nosi Pani obrączki i zastanawiam się dlaczego - pochylił się opierając łokcie o biurko - Taka piękna kobieta powinna....
Pani Monika pokręciła głową z dezaprobatą właściwą kobietom, które starają się zachować ostatnie resztki swojej niedostępności, a tak naprawdę pragną być adorowane. To chyba właściwie dla wszystkich kobiet.
Uśmiechnęła się pogodnie a jej policzki lekko się zaróżowiły:
- Dyrektor Tretter mówił, że z Panem mogą być problemy.



13 komentarzy:

  1. Wyborne!!! Ja nie mogę z tego Falkowicza, wszyscy tacy jacyś jakby zaraz w depresje mieli wpaść, a on jako jedyny pokazuje współpracownikom, że ma to gdzieś i nie wstydząc się niczego olewa publicznie rozmowę z Treterem..Chociaż jego braciszek też coś "odziedziczył" po swoim bracie:))) Ale profesor potrafi trafnie oceniać ludzi, nawet po ich gestach i spojrzeniach- np. taką Annę przy nim ona staje się taką matką Teresą, ale przy współpracownikach pokazuje silną babkę, która się niczym nie przejmuje i ma gdzieś to co czują inni, Zastanawia mnie też troszkę to zafascynowanie Andrzeja Consalidą, bo musicie mi przyznać, ale jednak coś mu się w niej podoba, i gdy widzi ją taką bezbronną na łóżku chce jej pomóc. Ale to jak "zajął" się swoim kotem, ze ten aż spieprzył od niego....:-)
    Czekam na kolejną część bardzo niecierpliwie
    Florentyna

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dobrze ukazałyście różne sposoby radzenia sobie ze swoimi emocjami po wstrząsającym przeżyciu. Wszyscy martwią się o Wiki, rozmawiają z nią, a tylko Andrzejowi udało się do niej dotrzeć. Czytając rozmowę profesora z psychologiem cały czas się uśmiechałam. Liczę, że w kolejnej części rozwiniecie ją.

    P.S Znalazłam kilka błędów ortograficznych, czasami również po znaku interpunkcyjnym brakuje przerwy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Fenomenalne, jak zawsze. :) Swietnie sie czyta,
    wszystkie scenki wyswietlaja sie w glowie jak film.
    Macie niewatpliwie talent do pisania. Kilka bledow
    tez wylapalam, ale czymze sa one w stosunku do
    tresci... :) Weny zycze!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się, ale takim wspaniałym autorkom nie wypada popełniać takich błędów.

      Usuń
    2. Następnym razem postaramy się bardziej uważnie wszystko sprawdzać. Słowo:)

      Usuń
  5. powiem krótko, zwięźle i na temat: ósmy cud świata :)

    czekam na nexta ii na kolejne pytania Falka odnośnie pani... Moniki! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja mam nadzieję że rozwiniecie wątek Adama i ireny. a może Adama i Moniki :) I

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wątek Adama z pewnością będzie rozwijał się z rozdziału na rozdział...zresztą tak jak inne wątki:)
      Dziękujemy za miłe słowa, to naprawdę motywujące;)

      Usuń
  7. Dopiero teraz mogłam przeczytać to opo i strasznie żałuje, że nie przecztałam wcześniej. Fenomenalne <3 A gdy Falko przyszedł do Wiki i wypowiedział to ostatnie zdanie *.* Z niecierpliwością czekam do poniedziałku ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I mam nadzieje, że wątek FaWi będzie się coraz bardziej rozwijał :)

      Usuń
  8. Jakim cudem ominęłam TĄ GENIALNĄ CZĘŚĆ ! Nie mam pojęcia :( WOW < WOW <WOW !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Jakie zaskoczenie ! Jeszcze raz wypominam sobie ,że przegapiłam TAKIE CUDO ! To jedna z lepszych części !!!!!!!!!!! Falko w prawdziwym wydaniu ! No nie mogę ..brak mi słów......Przewspaniałe ,fenomenalne ......z charakterem ..pomysłem ...CUDO - krótko ,chyba nadużywam tego słowa ,ale inaczej się nie da. Na taką część czekałam od dawna :P Zacznę od początku :
    - dzięki wielkie za dedyk :D
    - powrót profesora - szalenie udany ,w jego stylu
    -tekst Anny o kompleksie niespełnionego ojca przy "tłamszeniu " kota - :) Mega... Biedny Loui ,tak się wystraszył ,że pewnie sierść mu posiwiała (upodabnia się do właściciela)
    -Andrzej ,który chce być przyzwoity - hahah...już to widzę xD Uwielbiam Waszego Falkowicza
    -Wiki z traumą ..no tak ...i małe FaWi kiełkuje ...Te "odwiedziny" - wspaniale Wam wyszły...małe kroczki - to jest to .Niby wszyscy są jej "przyjaciółmi" ,a jest jak jest. Znów Irena jako nieprzeciętna obserwatorka i ta druga strona Falko <33 Coś się zaczyna zmieniać ....jeszcze w odniesieniu do next'a ( równie przecudnego)...już iskrzy , jeszcze trochę benzyny ..hheehe do FaWi
    - Która ze stażystek zginęła ,bo albo mi wypadło z pamięci albo no nie wiem właśnie ??
    - Analiza Anny dokonana przez Andrew - wydaje mi się po części prawdziwa...rzeczywiście jest jak matka i to raczej ona ,a nie Falko ma syndrom niespełnionego rodzica. Jej reakcja mnie zastanawia ...ehm....czyżby pani psssor miała coś do ukrycia? Pewnie przejmuje się losem Zapały ,ale jej odpowiedź mimo wszystko mnie zastanawia....
    - Tretter - taak ,mam do niego słabość ..hehe...Zarządził badania psychiatryczne :D
    -Uwielbiam to jak opisujecie zachowanie poszczególnych postaci...Adam i jego braciszek jako znudzone ,duże dzieciaki i potępiający pełen ironii uśmieszek Matki -Anny :D
    - To oczekiwania i naigrywanie się z Szymcia ( hhe - jakże trafny żarcik ) hehe....znów Bracia Baran i ich "dojrzałe" zachowanie
    -Niespodzianka w postaci pięknej pani Moniki i popis w iście falkowiczowym stylu...no ja nie mogę...Takiego Andrew chce się :oglądać " Świetnie
    Nie mogę doczekać się nexta (który już jest :P)
    Przepraszam ,że dopiero teraz komentuję ,ale przegapiłam niestety...:(
    Wspaniałe ! Wspaniałe ! Wspaniałe !
    Pozdrawiam Was serdecznie i życzę Weny
    Marthson
    P.S. Proszę o więcej takich rozbrajających części :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale to długie ...heh..:D Ta część mnie zauroczyła. Dziękuję Wam jeszcze raz !

      Usuń