czwartek, 21 sierpnia 2014

Konkurs!

Hej :-)

Niestety nie jest to kolejny rozdział lecz propozycja jest nadal niebywale interesująca :D  Wraz z Eweliną pomyślałyśmy, że bardzo pomocne dla nas byłoby poznanie waszych opinii na temat postaci zarówno tych, które same wykreowałyśmy jak i tych, które wpisane już były w kanon serialu , ale zostały przez nas zmienione ( mamy nadzieje, że na lepsze ;-)
Jak miałoby to wyglądać? Otóż, może niektórzy z was czytali recenzję ostatniego sezonu "Na dobre i na złe" by Fido, która zastała zamieszczona na głównej stronie FaWi na fb. Było to bardzo błyskotliwe i niezwykle humorystyczne podsumowanie bohaterów oraz ich wzajemnych relacji. Jeżeli autorka czyta nasze opowiadanie to gorąco ją pozdrawiamy :)
Chciałybyśmy żebyście napisali coś takiego co stworzyła Fido. To znaczy niekoniecznie z takim poziomem ironii i sarkazmu. Chodzi o schemat w jaki sposób zostało owe podsumowanie opisane.Byłoby dobrze gdybyście się na tym wzorowali jeśli nie macie żadnego konkretnego wzorca, a jeszcze lepiej gdybyście stworzyli coś własnego, kreatywnego.
Wasze komentarze, które są dla nas niezwykle ważne, dają nam obraz jak postrzegacie opowiadanie pod względem całości albo też samej fabuły. Teraz chciałybyśmy się dowiedzieć jak widzicie nasze postacie- od samego Falkowicza aż po krwiożerczego Morozowa ;)
Dlatego narodził się nam pomysł byście mogli rozwinąć skrzydła. Wiemy, że spora część naszych czytelników udziela się w tym małym bloggerowym społeczeństwie i publikacje nie są dla takich osób czymś zupełnie obcym. Co nie znaczy, że osoby, które nigdy jeszcze nie próbowały swoich sił w pisaniu, są spisane na straty. Może okazać się, że jesteście świetnymi krytykami.
A nagroda jest nie mała ;) Najlepszą lub najlepsze recenzje opublikujemy na naszym blogu. Dodatkowo napiszemy specjalny one-shot, od początku do końca skonstruowany według fabuły zwycięzcy.
Prosimy o przesyłanie waszych prac do końca sierpnia, na mail podany w zakładce "Kontakt".

Pozdrawiamy, prosimy o liczne opinie i życzymy wam połamania piór!

Ola&Ewelina

piątek, 15 sierpnia 2014

XVI "Nabuchodonozor"

Znowu mała zmiana planów. Wróciłam wcześniej do domu więc rozdział wstawiam przed tym planowanym terminem:-) ...Planowany termin z finalnym nie zawsze się zgadzają. I to się tyczy nie tylko porodów ale wszystkich innych rzeczy ;-)
Pozdrawiamy, zachęcamy gorąco do komentowania i oczywiście życzymy miłego czytania:)



"Etykę lekarską rozumiem tu jako refleksje typu filozoficznego podejmowaną nad fenomenem ludzkiej moralności"
Zdanie to krążyło w umyśle Andrzeja, a umysł niczym  profesjonalne sitko oddzielające wodę od makaronu ,rozbiło zdanie na poszczególne wyrazy, które teraz bez jakiegokolwiek sensu, bezrozumnie krążyły po zmęczonym mózgu wprowadzając jedynie mętlik i wrażenie rozszerzającej się dezorientacji; gdy wracał do domu swoim samochodem.
"Pytając zatem czy etyka lekarska jest potrzebna nie pytam bynajmniej, czy moralność lekarska jest potrzebna, ponieważ wtedy problem strywializowałby się do granic możliwości"
Sympozja o etyce lekarskiej nie należały do rangi ulubionych i chętnie uczęszczanych przez Andrzeja; toteż nie wydawało się to dziwne iż profesor czmychnął w długich susach już po wykładzie drugiego prelegenta. Wykłady rozpoczęły się o 9 rano w sobotę i miały trwać do wieczora z nielicznymi przerwami. Na niedziele przewidziany był ciąg dalszy pt. Etyka lekarska vs. Moralność lekarska i summa summarum całe medyczne wydarzenie planowane było skończyć się dopiero w poniedziałek...
Była sobota, godzina 11.
Tyle Andrzej był w stanie wytrzymać i , jak był pewien, wytrzymał by jeszcze więcej gdyby nie to mądre zdanie, które drugi prelegent na koniec swego wykładu, był miły zacytować, a które teraz jak natrętny insekt napastowało jego zbolałą głowę. Wtedy to czara cierpliwości profesora została zapełniona po brzegi i poczęły wylewać się pierwsze hausty, a wszelako zauważając iż dalsze wylewanie z miski wywołuje ból i mdłości; wyszedł pośpiesznie bez pożegnania  nie  dbając  o zachowanie jakichkolwiek towarzyskich konwenansów.
Wracał pośpiesznie do Warszawy marząc jedynie o własnym salonie, książce i butelce Jacka Danielsa a co za tym wszystkim idzie - marzył o świętym spokoju.
Już był na obrzeżach  w małej miejscowości koło Warszawy gdy na, wydawało się mało ruchliwej drodze, utworzył się korek.  Sznur samochodów, spośród których w całej tej zbieraninie wiele starało sie zawrócić widząc iż stan ten na godzinę obecną raczej nie zamierza się zmienić; powodowany był małym niepozornym fiatem 126p, który blokował małą wiejską dróżkę.
Ma twarzy Andrzeja pojawił się niepohamowany gniewny wyraz.
Nie mógł zawrócić bowiem za nim już zdążył się nagromadzić liczny sznurek samochodów, a  po obu stronach dróżki widoczne były głębokie rowy, które wydawały się Andrzejowi dla samochodów nie przeznaczone
Cholera  pomyślał i wysiadł widząc iż wokół fiata zaczęła zbierać się coraz liczniejsza grupka kierowców.
Nagle spośród tłumu wokół samochodu, wystąpił wysoki i tęgi mężczyzna i począł krzyczeć:
- Potrzebny lekarz! Natychmiast! Czy jest tu jakiś lekarz?
Andrzejowi długo powtarzać nie trzeba było.
- Ja jestem lekarzem. Proszę się odsunąć - i już wpadł w to zbiegowisko, rozpychając się łokciami i robiąc sobie miejsce. Dopadł mężczyznę,  który doprowadził go do drzwi  fiata od strony kierowcy.
- Ta kobieta rodzi - wydyszał - Chyba już niedługo.
Andrzej rzucił raz wzrokiem na miejsce kierowcy i momentalnie pożałował swojego błyskawicznego wystąpienia z szeregu i instynktownego  lekarskiego ducha:  No żesz  ku*wa - pomyślał
Dosyć tęga brunetka o pospolitej twarzy siedziała lekko skulona na fotelu i jęczała niemiłosiernie łapiąc się za swój wydęty brzuch . Nie trzeba być Einsteinem by stwierdzić już po samym brzuchu, że jej stan błogosławiony zbliża się ku końcowi. Ku większemu przerażeniu Andrzeja wokół brunetki na fotelu utworzyła się duża plama świadcząca o tym, że wody płodowe zdążyły już się ulotnić jakiś czas temu. Całe jej ciało wstrząsane co raz częstymi skurczami drgało; złapała jedna ręką za kierownice druga przytrzymując swój duży brzuch a twarz wykrzywił  grymas  potwornego bólu gdy  nadszedł kolejny skurcz.
- Niech Pan coś zrobi do cholery - warknął mężczyzna- Jest Pan chyba lekarzem czy nie?
Andrzej otrząsnął się z pierwszego przerażenia.
- Wezwaliście pogotowie? - zapytał.
Mężczyzna potaknął głową i rzekł:
- Powinni być za około 15 minut. Przynajmniej tak powiedzieli.
- A kiedy Pan do nich dzwonił?
- 2 minuty temu - odrzekł - Powiedzieli, że mamy obserwować co ile występują skurcze.
Reszta pokiwała głowami.
- I co ile występują? - zapytał opanowany mimowolnie czując zaciskający się wokół jego żołądka pas strachu przemieszanego z zaczynającą działać adrenaliną.
- Wcześniej trwało dłuże...
- Ja nie pytam ile trwało wcześniej! - przerwał mu podenerwowany - Pytam ile trwa teraz!
Mężczyzna obdarzył go jednym przeciągłym spojrzeniem : Kolego to ja tu mam prawo panikować. Ty jesteś lekarzem. Zluzuj troszeczkę
- Co minutę - odrzekł - I teraz są coraz silniejsze.
Andrzej zmarszczył czoło i wziął głęboki oddech starając sobie przypomnieć poszczególne etapy porodu jakie przerabiali na studiach. Mimo iż studentem był nad wyraz pilnym praktyki położnicze i ginekologiczne nie należały do jego ulubionych. By być całkowicie szczerym to Andrzej na nich drzemał a liczbę odebranych porodów na studiach i w ogóle w całej jego lekarskiej praktyce ustaliła się na marnym poziomie równym jednemu odebranemu porodowi. Właściwie to nawet wtedy nie można mu przypisać odebranie porodu a jedynie przecięcie pępowiny; wszelako tylko asystował w tamtym czasie starszemu stażem rezydentowi....i to było dwadzieścia lat temu.
Przecież to bułka z masłem. Kobiety same rodziły, w zgodzie z naturą póki świat nie wymyślił takiego zawodu jak lekarz. Toż to już Homo Erectus rodził na stojąco....
Kobieta jęknęła gdy przyszedł kolejny silny skurcz.
Andrzej pochylił się nad nią.
- Proszę Pani, proszę puścić tą kierownicę. Proszę dać mi rękę. Wszystko będzie dobrze. Jestem lekarzem, muszę zobaczyć jakie jest rozwarcie
Kobieta z bólu nie mogąc mówić  pokiwała tylko głową. Uchwyciła Andrzeja mocno za rękę i opierając głowę o wezgłowie fotela z pomocą profesora rozchyliła nogi.
Przed Andrzejem teraz tak szeroko jak jeszcze nigdy ukazała się kobieca anatomia dróg rodnych.
Pełne rozwarcie.
Jasna cholera pomyślał wiedząc już, że poród będzie musiał odbyć się tutaj. Nie zdążą przyjechać na czas. To już teraz. Sacre bleu. Głęboki oddech Andrzej....bardzo głęboki oddech.
I zaraz przybierając chłodną maskę profesjonalisty wiedzącego co robi wszelako naprawdę nie wiedząc  z pomocą mężczyzn przetransportował kobietę na tylne siedzenie samochodu. O jakimkolwiek czasie na przygotowania nie było mowy, bowiem Andrzej owionięty własnym i kobiety przerażeniem , widział już nieśmiało pokazująca się w pochwie główkę dziecka.
Ukląkł na siedzeniu jeszcze nieznacznie rozchylając nogi brunetki.
- Teraz kiedy przyjdzie kolejny skurcz proszę przeć jak najmocniej - polecił - Wszystko będzie dobrze, tylko musi pani przeć.
Pokiwała głową, a zaraz całe jej ciało naprężyło się; po czole zaczęły spływać drobne kropelki potu. Przyszedł kolejny skurcz.
v   
Według Anny w ciągu dnia istniały dwie dobre pory na kawę: przed i po operacji. I nie ważne było czy tych operacji miała w ciągu dnia dziesięć czy też dwie.
Profesor Anna Schultz zawsze pieczołowicie wywiązywała się z własnych przyzwyczajeń.
- Pani Doktor zechce Pani napić się ze mną kawy przed zabiegiem?
Pokój lekarski był opustoszały o tej godzinie bowiem większość była na zabiegach bądź na izbie przyjęć.
- Z chęcią - odrzekła Wiktoria - Operacja za godzinę?
Anna pokiwała głową i zabrała się za parzenie kawy.
- Myślę, że dzisiaj pójdzie nam lepiej niż ostatnio - zaczęła zaczepnie - Dzisiaj operujemy pod wiatr, a pogoda jest świetna.
Wiktoria pokręciła rozbawiona głową
- Kiedy w końcu pani profesor zapomni o tej mojej drobnej porażce?
Mówiąc o drobnej porażce Wiktoria miała na myśli szew materacowy, a właściwie fakt iż w zaćmieniu umysłu, jak przypuszczała, zapomniała jak się go robi. Wszakże zrobiła, ale źle. Anna jednak, jak fachowy nauczyciel, który nie robi wyrzutów a nakierowuje by uczeń więcej nie popełniał takich omyłek wskazała Wiktorii ponownie etapy jego wykonywania i mankamenty, na których ręka szczególnie może się "poślizgnąć".
Anna uśmiechnęła się.
- Wtedy kiedy świat będzie bez wojen - skwitowała - Z cukrem?
- Dwie łyżeczki.
I już wyciągała rękę po cukiernice gdy do pokoju wpadł Adam szeroko otwierając drzwi jak gdyby bał się,  że się w nich nie zmieści. Z jego twarzy nie schodził szeroki,  rozpromieniony uśmiech.
Wiktoria ściągnęła brwi.
- Może jednak napije się bez cukru - mruknęła - Co się stało?
I Adam w skrócie opowiedział o aktualnych nowościach krążących już po całym szpitalu.  Kończąc powiedział:
- Wysłano karetkę, ale poród pewnie już trwa bo dzwoniono ponownie tłumacząc, że Andrzej już odbiera bo jest pełne rozwarcie.
Wyszczerzył się szeroko.
- I ta kobieta wiedząc, że rodzi dopiero teraz jechała do szpitala? - Anna spojrzała zdziwiona na Adama - Skoro już jest pełne rozwarcie to musiało trwać od dobrych kilku lub nawet kilkunastu godzin.
Wzruszył ramionami:
- Nie wiemy jak było. Najwyraźniej zareagowała trochę za późno - odparł prostolinijnie po czym rozbawiony dodał - Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło. Trafiła na właściwego mężczyznę.
I wybuchł gromkim śmiechem. Anna pokręciła głową z dezaprobata sama jednak nie mogąc powstrzymać drobnego uśmieszku machinalnie tworzącego się na jej wargach.
- Ja chyba też napije się bez cukru, pani doktor - mruknęła i odwróciła się do ekspresu tak by ani Adam ani Wiktoria nie widzieli jej twarzy.
Uśmiechnęła się ciepło.
v   
- Przyj! - polecił powtórnie. Sam przy tym nie wiedział  czy mówi do niej czy też do siebie. Przy każdym jej parciu Andrzej naprężał się i  chwytał ją za rękę by dodać jej siły i otuchy i nie był już pewny  czy to ona sama rodzi czy też on razem z nią.
Nagle jak gdyby przeczuwając, że tenże skurcz będzie wyjątkowo silny, kobieta wstrząsana spazmami ogromnego bólu, chwyciła mocno Andrzeja za łokieć a po policzkach zaczęły spływać łzy bólu i prośby o natychmiastowe rozwiązanie tej mocno niekomfortowej sytuacji.
Andrzej się z nią zgadzał.
Główka dziecka mocno i niezwykle napastliwie napierała na pochwę domagając się natychmiastowego przepuszczenia.
- Świetnie. Jeszcze jeden raz!
Jego własny głos dochodził  go jakby z oddali a główka dziecka stała się teraz tym centrum wokół którego , jak mniemał skupiony jest cały świat jego świat.
Przyszedł finalny  skurcz, Andrzej polecił przeć....i już było po wszystkim.
Chłopczyk, cały pokryty śluzem naprężył się i począł wyć wniebogłosy gdy Andrzej uchwycił mu główkę a drugą ręką podtrzymywał pośladki. Gdzieś z tyłu urodził się koc, a ktoś wynalazł magiczne nożyczki.
Andrzej uśmiechnął się bezwiednie. Przeciął pępowinę.
- Ma Pani zdrowego syna. Gratuluję - i podał malca matce. Łzy bólu przeszły w łzy szczęścia a drobne westchnienia  zastąpiły czułe matczyne pocałunki składane na czole, policzkach i rączkach chłopczyka.
Malec uspokoił się, a Andrzej przykucnął zmęczony na chodniku opierając się o starego fiata. Co chwila podchodzili do niego ludzie mówiąc coś czego on nie rozumiał, ktoś go poklepywał po ramieniu, ktoś kiwał głową, jeszcze inni zgodnie z rzymskim zwyczajem pokazywali wysoko uniesiony kciuk do góry.
Nie patrzył na nich; nie reagował. Słyszał jedynie delikatnie łkanie chłopczyka i wtórujący mu matczyny śmiech szczęścia.
Oparł głowę o starego grata i spojrzał w niebo. Uśmiechnął się szeroko.
v   
Bardzo często Anna nieświadomie zakładała  jak gdyby na swoje oczy niewidzialne okulary podobne do noktowizorów czułych nie na temperaturę ale na ludzkie emocje,  na te z reguły wyższe stany oddające obecną pogodę ducha każdego człowieka. Przyglądając się wtedy ludziom uderzała ją ich gra pozorów, ten życiowy spektakl, który odgrywali przed innymi; nakładali maski zależne od tego co chcieli innym pokazać a co ukryć. Zgadzała się z tym iż człowiek sobą jest dopiero w samotności. Andrzej nie był tutaj wyjątkiem. Można było raczej powiedzieć iż profesor jeszcze mocniej wziął sobie do serca zakładanie masek jak gdyby bał się iż nadmierna ekspozycja ciepłych emocji zniszczy jego bezpieczna ostoję, która tak pieczołowicie od tylu lat sobie budował. Znała doskonale tego Andrzeja z pracy jak i tego Andrzeja z domu. I były to  dwie różne osoby .Czasami zdarzało się tak iż Andrzej nie zdążył  sam założyć maski czując się może zbyt bezpiecznie bądź też  stojąc przed jakimś wielkim niezbadanym misterium był zbyt słaby by się przeciwstawić prawdziwym uczuciom, które krążyły i oblepiały od środka jego płuca, serce i resztę wnętrzności. W takich sytuacjach uwielbiała go obserwować . Patrząc wtedy na niego zawsze uderzała ją ta kontrastowość jego powierzchowności z wewnętrznym ciepłem, którego on tak pieczołowicie się wypierał.
W istocie teraz wpatrując w niego weń wlepiony wzrok nie mogła nie zauważyć tego rozczulenia i rozmarzenia gdy przyglądał się matce i dziecku. Jego wejrzenie podobne było raczej do kochającego ojca aniżeli do lekarza odbierającego poród. Uśmiechał się szeroko, pełnym miłości  i ciepła uśmiechem dzięki czemu oczom Anny ukazały się te tak kochane przez nią dołeczki.  Gdy pomachała do niego-  zauważając ją przyjaźnie jej odmachał. To jest ten Andrzej z domu pomyślała i podeszła do niego. 
- Gratuluję - powiedziała cicho biorąc go pod rękę i stając przed szybą obok niego -  Śliczny chłopczyk - powiedziała patrząc na malca.
- Jak dziecko - burknął Andrzej lekko zawstydzony - One wszystkie po urodzeniu wyglądają tak samo. Ślinią się tak samo. Płaczą tak samo. Robią kupę tak samo.
Anna uśmiechnęła się tęsknie.
- A z każdej takiej kruszyny rozwija się inny człowieczek. Na razie wszystko jest w stadium zatrzymania. Maleństwo rośnie i na dzień dzisiejszy wystarczy mu zaspokojenie podstawowych potrzeb takich jak pokarm czy sen. Później zacznie mówić, rozróżniać emocje, uczucia. Rozpoznawać ludzi....Nauczy się kochać .
Oczy Anny żywo się zaiskrzyły gdy z promiennym uśmiechem patrzyła na matkę i chłopca. Ten obraz nie był także i dla niej obojętny.
Kontynuowała:
- Po pewnym czasie zacznie marzyć...najpierw o rzeczach błahych. Snuć plany i je realizować. Wyrośnie na.....
- Chuligana , złodzieja bądź przestępcę - dokończył za nią Andrzej kiwając głową
Anna roześmiała się.
- Nie sądzę, że będzie tak radykalnie. Wybierze sobie inny zawód nie martw się.
Andrzej wzruszył ramionami.
- To nie moje dziecko, nie mój problem.
Anna  przysunęła się bliżej Andrzeja i popatrzyła na niego pełnym czułości i tkliwości spojrzeniem po czym rzekła:
- Jestem z Ciebie dumna.
- Zrobiłem tylko to co wypadało. Nic więcej. Jestem przede wszystkim lekarzem...
- Mimo to jestem z Ciebie bardzo dumna - odparła prostolinijnie - Śliczny chłopczyk - powtarzała zerkając na malca - Ciekawie jak da mu na imię. Może Andrzej....
- Nabuchodonozor - mruknął profesor lekko krzywiąc się.
Roześmiała się serdecznie i subtelnie szturchnęła Andrzeja łokciem. Pocałowała jego naburmuszony policzek.
- Nie musisz przede mną grać. Andrzej....przecież  wiem, że ty kochasz dzieci.....a one kochają ciebie.
Profesor łypnął na nią spode łba i jeszcze bardziej się nachmurzył.
- Doprawdy Anno jak ty każdą wzniosłą chwilę zniżysz do rangi przyziemnej.
Ponownie spojrzał na chłopczyka; na jego kruche rączki zaciskające się w piąstki; na pomarszczone zaróżowione policzki; na drobny meszek płodowy pokrywający jego wątłe ciałko. Zerknął na jego matkę wpatrzoną w niego rozkochanym wzrokiem , w którym wszelako nie można się dopatrzeć żadnych oznak krytyki czy niezadowolenia. Jak człowiek na narkotykowym głodzie, matka szukała jego dotyku: całując  główkę, pieszcząc policzki; sycąc sie całym chłopcem.
Andrzej uśmiechnął się delikatnie i z tkliwością spojrzał na Annę.
Świat ciągle skręca w złym kierunku.  Opłaty za wodę wzrastają, benzyna drożeje....Ale nigdy nie skręci całkowicie. Bo przecież na niektórych takich zakrętach można napotkać to....A wtedy już nie chce się skręcać.
- Masz racje - odparł - Jest śliczny.
Anna pokiwała głową.
- No, tak lepiej.

Oparła głowę o ramię Andrzeja i  razem patrzyli rozmarzeni na ten piękny miłosny obrazek, nie mówiąc już nic.

piątek, 8 sierpnia 2014

XV "Sterylizacja"

Przepraszam was ale od jakieś godziny staram się ustawić by tekst w ogóle był widoczny. Niestety aby można było, w miarę normalnie, przeczytać trzeba ustawić kolor tła biały. Wiem, że to razi w oczy ale następnym razem postaram się żeby już było okej. Podejrzewam, że automatycznie coś od cytatu wklejonego przeskoczyło ( "coś przeskoczyło" czytajcie w mojej bardzo informatycznej mowie - zawirusowało) bądź mogę mieć coś z komputerem. W każdym razie niestety ten rozdział estetycznie będzie tak wyglądał za co jeszcze raz przepraszam. Jako że się rozpisałam, a nasze opowiadanie jest na takim można powiedzieć półmetku, pragnę w imieniu swoim jak i Eweliny gorąco podziękować: Florentynie, Asi, zakręconej i szalonej, Oliwii, Zgredkowi, Heiver no i kochanej Marthson ( niech Cie nie zmyli to, że jesteś na końcu- uroczyście zamykasz krąg jako wisienka na torciku:) Mogłam kogoś pominąć za co z góry przepraszam. Wasze komentarze są dla nas największym wynagrodzeniem i zawsze motywują do dalszej pracy. Dobrze wiem, wiem...już wystarczy Ola;)
A teraz miłego czytania:)


 Miarą wielkości ludzkiej tragedii jest szybkość i spektakularność z jaką człowiek wraca do normalnego funkcjonowania. Owa spektakularność powrotu jasno i wyraźnie obrazuje nam charakter danego człowieka. Toż to już w latach ubiegłych ktoś mądry pisał "zwyciężyć i spocząć na laurach, to klęska. Być zwyciężonym a nie ulec, to zwycięstwoSzkoda tylko iż większość osób przejawia niemal nadprzyrodzoną słabość do słowa "ulec"
Strzelanina, jaka 2 tygodnie temu miała miejsce w szpitalu w Leśnej Górze odcisnęła, mniej lub bardziej, swoje piętno na prawie każdym pracowniku szpitala. Dla jednych była smutnym, godnym pamięci, ze względu na swoje żniwo, wydarzeniem; dla drugich stanowiła ten punkt zwrotny w życiu, w którym człowiek wykonuje taki życiowy rozrachunek i obiecuje sobie solidną poprawę w różnych jego aspektach.
 Bezwzględnie każdy wtedy upadł, niektórzy się podnosili a jeszcze inni podnosić się nie mieli zamiaru...
- Idź  z nią porozmawiaj - warknęła Irena - Podobno, obiło mi się to o uszy, iż jesteś jej przyjacielem!
Adam nonszalancko opierający się o blat kuchenny w hotelu rezydentów, skrzywił się tylko nieznacznie:
- Po co ten sarkazm? - zapytał- Tak jestem jej przyjacielem i rozmawiałem z nią kilkakrotnie.
Irena uniosła brwi:
- I co?
- Co co?
- No pytam się jak ci poszło - warknęła - Czyżby nasza księżniczka postanowiła przeżyć życie w stanie hibernacji?
Irena usiadła przy stole i zaczęła zrazu bardzo powolnie gryźć w zębach swoją kanapkę. Na Adama nie patrzyła lecz w tym momencie gdyby widziała to spojrzenie skierowane na nią z pewnością znalazła by tam widoczny zarzut o głoszenie jakiś miastowych herezji.
Adam jedynie westchnął głęboko:
- Doprawdy czy słowa współczucie i troska są dla ciebie tak obce? - zapytał z niedowierzaniem - Ona potrzebuje teraz przyjaciół i ich wsparcia...a przede wszystkim potrzebuje czasu, czasu by się podnieść i wziąć w garść.
Irena zawahała się z kanapką w jednej a z kubkiem herbaty w drugiej ręce. Po chwili odłożyła je na stół i mruknęła:
- Na mój rozum to ona potrzebuje tylko jednego. Faceta
v

Dla Andrzeja wyrażenie- "Być zwyciężonym a nie ulec, to zwycięstwo" -  nie miało racji bytu z jednej logicznej przyczyny - On nigdy jeszcze nie przegrał.
I nie inaczej było tym razem. W momencie tego wydarzenia,  gdy większość osób borykała się z diabłami własnych dusz, z mrocznymi cieniami jakoby nagle w chwili słabości pokazującymi swe silne moce, on podniósł się tak szybko jak szybko się przewrócił tym samym nie dając owym cieniom czasu by sie ujawniły. A Andrzej swe cienie z pewnością miał. Miał bardzo dużo ciemnych mroków zalegających na duszy.
Mimo tego wszystkiego na pewno był osobą, która podniosła się pierwsza i teraz  stawał w obliczu zadania zdecydowanie trudniejszego bowiem jako ordynator wymagano od niego, w myśl przywódcy jakim chcąc nie chcąc był, słowa bardzo trudnego: mianowicie empatii.
Profesor wiec od minionego wydarzenia uczył się tego słowa obierając sobie jako swoisty trenażer Anne, Adama bądź biednego Louiego, który przy każdej sposobności miauczał i krzyczał oczami licząc iż może jakimś dziwnym trafem owe miauki zbiorą się w zdanie: Człowieku,zostaw mnie. Każdy ma swoje problemy.
Wszelako Andrzej go nie zostawił. Musiał uczyć się przecież na czym ta słynna empatia polega.
- Andrzej zostaw go - westchnęła Anna gdy Andrzej usilnie starał się wziąć w swoje mocne ramiona przestraszonego kota - On się ciebie boi. Do czego to podobne. Całe jego życie ignorowałeś go jak tylko się da, a teraz nagle zrobiłeś się taki troskliwy.Kompleks niespełnionego ojca.
Loui korzystając z nadarzającej się sposobności, gdy tylko  jego "chlebodawca"  puścił go, czmychnął w popłochu do przedpokoju.
Andrzej skrzywił się.
Głupi kocur pomyślał podchodząc do Anny i delikatnie ujął jej zimną rączkę w swoje ciepłe dłonie.
- Dobrze ci się spało - zapytał - Chcesz kawy?
Anna pokręciła głową.
- Nie. Stanowczo nie. Chcę tylko dowiedzieć się gdzie się podział Andrzej. Bo patrzę na tego jegomościa przede mną i całkowicie go nie poznaje - uniosła brwi - Jesteś chory?
Machnął jedynie zrezygnowany ręką:
- Czemu to zawsze gdy staram się zachować jak przyzwoity człowiek to wszyscy posądzają mnie o fałsz bądź jakąś niewiadomą chorobę?
Anna uśmiechnęła się ciepło
- Z jednej, nawet bardzo logicznej przyczyny: bo ty nie jesteś przyzwoitym człowiekiem.
Andrzej tylko wzruszył ramionami i jednym szybkim pociągnięciem za troczek szlafroka przyciągnął Anne do siebie.
- Skoro jestem taki nie przyzwoity to....-zawahał się i ujmując twarz Anny w swoje dłonie zaczął obsypywać ją pocałunkami - To....
- To? - szepnęła mu do ucha -  To co?
- To trudno - uśmiechnął się czule - To raz się żyje. Selavi
I zaraz z czułością i delikatnością właściwą Andrzejowi w pożyciu tylko i wyłącznie z  Anną począł pieścić jej szyję; opuszkami palców gładzić jej blade ramionka i plecy;pożerać wzrokiem jej krągłe biodra i prześliczne kształtne wargi ust. Ona jedynie pobieżnie westchnęła:
- Consalida już wróciła do pracy ?- delikatnie złapała za koniuszek jego czerwonego krawata-  Powinieneś z nią pomówić.- wyrzekła jak gdyby sama sobie odpowiadając na pytanie.
Andrzej  skrzywił się nieznacznie i objął Anne w tali :
- Doprawdy kochanie, nie wiem kto tu zachowuje się nie przyzwoicie .- rzekł z wyrzutem- Ty czy ja?
Anna oplotła jego szyje i wtulając się w twardą, męską pierś Andrzeja rzekła:
- I cały w tym ambaras aby dwoje chciało naraz.
  
Anna udała się wraz z Andrzejem do pracy i mimo iż w ciągu całej podróży zdawało się iż pani profesor bierze czynny udział w prowadzonej dyskusji to Andrzej i tak widział iż Anna jest tutaj obecna jedynie  ciałem a stanowczo nie duchem.
Dlatego też po chwili przerwał swój wywód i nie odrywając dłoni z kierownicy zapytał:
- Coś sie stało? O czym myślisz?
Anna zafrasowana odgarnęła niesforny kosmyk wyraźnie wchodzący jej w oczy:
- Zastanawiam się co będzie gdy rzeczywiście się okaże iż Zapała jest zarażony wirusem HIV.
Andrzej rzucił jej jedno krótkie spojrzenie i skupił się na drodze.
- Dzisiaj wyniki - Anna pokręciła głową - Wyobrażam sobie co ten chłopak przeżywa. Postaw się na jego miejscu. Przecież to jest niemożliwe by nerwowo wytrzymać to wszystko! Chłopak żyje od dwóch miesięcy w stadium zatrzymania. Gdyby chociaż można było...
- Anno kochanie, znowu zaczynasz - przerwał jej karcąco  - Zabawiasz się w matkę Teresę.
Na czystą, wypolerowana przednią szybę samochodu zaczęły nieśmiało kapać drobne kropelki pierwszego jesiennego deszczu.
Andrzej uśmiechnął się mimowolnie:
- To fascynujące - wydukał - Jak wy kobiety jesteście pokręcone. Innych tak złożonych istotek my faceci nie znajdziemy nigdzie indziej.
Anna przymrużyła oczy i popatrzyła pobłażliwie na Andrzeja:
- I to są te daleko idące wnioski do których wreszcie udało ci się dotrzeć? - głośno westchnęła - Brawo. Winszuję.
Andrzej niezrażony kontynuował:
- No na przykład weźmy pod lupę Ciebie...
-Mnie? -zapytała ironicznie - Cóż za niespodzianka. Słucham uprzejmie.
- Dla ludzi jesteś zimną , ironiczną kobietą  z łatką femme fatale - wyrzekł - Ale są takie momenty w życiu, momenty, które ja zauważam z racji tego że spędzam z Tobą najwięcej czasu, w których pokazuje się twój kompleks matki Teresy. Wybierasz sobie jednego nieszczęśnika, któremu poprzysięgasz pomoc nawet jeśli sprawa, i ty to dobrze wiesz, z góry jest skazana na porażkę. Podwyższasz tym swoje morale i dzięki temu chociaż przez chwile możesz pozwolić sobie na myśl iż nie jesteś tak zimna i chłodna w obyciu jaką naprawdę jesteś- uśmiechnął się przelotnie - Teraz wybrałaś sobie Zapałe. Udajesz, że przejmujesz się jego losem choć tak naprawdę dobrze to wiemy iż cie to nie obchodzi. I to mnie wcale nie dziwi. Mnie to też nie obchodzi, różnica jest tylko taka iż ja przyznaję się do tego otwarcie. O ile łatka femme fatale jest dla mnie szalenie podniecająca i dodaje mojemu życiu takiej pikanterii, o tyle matka Teresa jest tutaj zbędna
Anna ściągnęła brwi
- Nawet nie wiesz jak bardzo się mylisz -wyrzekła ze smutkiem - Nawet nie wiesz jak bardzo.
  
Aby na oddziale chirurgi zapanował poprzedni ład jak Andrzej mniemał, potrzeba było wprowadzenia znacznych innowacji; potrzeba było sterylizacji. Sterylizacji wszystkiego i wszystkich w myśl ducha empatycznego.
Tego dnia rozstawiał wszystkich po kątach, układał nowe grafiki i zajmował sie szeroko pojętą pracą naukową: swoimi badaniami.  Delikatna mżawka padająca za oknem napawała go jakimś bliżej nieokreślonym spokojem i czystością umysłu. Widział wszystko jasno i trzeźwo w barwach takich w jakich uwielbiał podziwiać cały świat: to jest w barwach czerni i szarości.
 O 11 zabieg z Anną, O 14 operacja z Rudnicką,  o 16 spotkanie z Tretterem - odhaczał w myślach. - Zdążę jeszcze w międzyczasie...
Ponownie zadzwonił do Consalidy. Ona ponownie nie odebrała.
- Potrzeba sterylizacji. Potrzeba sterylizacji - powtarzał sobie.
  

Od kilku godzin lal siarczysty grad. W hotelu rezydentów  panowała głucha cisza nie licząc odgłosów czajnika i  bębniących o okna kropel deszczu.
Wiktoria leżała na łóżku w swoim pokoju, usilnie starając sie zmrużyć oczy. Krople natrętnie bijące w parapet hucznie  dźwięczały jej w uszach i wywoływały, wcześniej już zaanonsowane, rozdrażnienie.
Weź sie w garść, Consalida - pomyślała wstając z łóżka i przechadzając się po pokoju. Stanęła przy oknie patrząc na kształtujące sie zarysy szpitala.
-Do dupy z tym wszystkim - burknęła do siebie.
 Ponownie położyła sie na łóżku i przykryła głowę kocem.
Leżała tak kolejna godzinę mając wrażenie, że jej stan irytacji właśnie osiągnął apogeum kiedy rozległo sie pukanie do drzwi.
-    Proszę.
Zrzuciła koc z głowy
Wiki...ehm ...- Agata weszła do pokoju swoim spojrzeniem piorunując przyjaciółkę- ...masz gościa.
Matko... - Wiktoria wybałuszyła oczy - .czyżby Alkaida po mnie przyszła?
Gorzej.......Falkowicz we własnej osobie....
I zanim jeszcze zdążyła zaprotestować Andrzej wszedł do pokoju w przejściu mijając wychodząca Woźnicką. Nerwowy chichot Wiktorii nagle ustał, a ironiczny wzrok jakim przywitała Agatę zamglił się przechodząc w coś pomiędzy ironią a posępnościom
-Nie powiem...- uśmiechnął się czarująco zamykając drzwi za sobą - Wy rezydenci macie dziwne poczucie humoru
Czym sobie zasłużyłem na tak zaszczytne odwiedziny? 
Wiktoria podniosła się i siadła na skraju swojego łóżka.
-Podniosły mi się morale - zażartowała - Ordynator we własnej osobie przychodzi z interwencją. Kto był donosicielem? - zapytała.
Andrzej zignorował jej pytanie.
- Jak Pani się czuje? - zapytał dopiero po chwili zdając sobie sprawę iż zachowanie pewnych norm kultury nie jest tu wskazane. Po chwili się poprawił:
- Jak się czujesz?
Uśmiechnął się ciepło i krzepiąco,  patrząc wzrokiem, który jakoby przeniknął ją na wskroś; jakby on był tym pochłaniaczem całego zła i żalu, który w niej siedział,a teraz z chwilą jego obecności gwałtownie się ulatniał. I nagle Wiktoria poczuła tak przemożną chęć bliskości z tym człowiekiem; by choćby ją dotknął; objął czy pokrzepił swymi silnymi ramionami; by choćby był tutaj bliżej tak by czuła jego ciepło i mogła się owym ciepłem sycić. Potrzebowała jego bliskości. Pragnąc tego teraz tak mocno wzdrygnęła się zdając sobie sprawę iż Andrzej badawczo ją obserwuje.
Po chwili rzekła:
- Dobrze.
- Widzę, że świetnie - westchnął - Domyślasz się po co przyszedłem. Nie będę owijać w bawełnę. Pocieszać cię. Mówić ze wszystko ci przejdzie. Zagrzewać do wykazania większej twardości duszy i ciała...Zresztą podejrzewam, że masz od tego swoich przyjaciół, którzy na pewno już to zrobili...
Wiktoria spojrzała na niego z niedowierzaniem; wzrokiem w którym było właśnie owe pragnienie pocieszenia.
- Przyszedłem by - zaczął i zawahał się - Przyszedłem by ci powiedzieć, że będzie coraz gorzej. Jesteś lekarzem: umarła jedna Zaruska i umrze ich jeszcze wiele. Doskonale wiesz, że to był Twój obowiązek by nie podtrzymywać jej życia. Jesteś lekarzem - powtórzył - I jeśli teraz sobie z tym nie radzisz...
- Jak on ją musiał kochać - wychrypiała skulając się na skraju łóżka. I nagle widok ten rozczulił Andrzeja; miał on wrażenie iż Wiktoria jest teraz malutką gałązką tak bliską złamania; tak kruchutką i niewinną; a on za wszelką cenę nie może dopuścić by się ta gałązka złamała.
Dlatego też widząc jej łzy uśmiechnął się tkliwie:
- Pomogę Ci - wyrzekł siadając obok niej - Musisz mi tylko zaufać. To wszystko jest przemijalne, a wszystko co przemijalne - tu ujął jej dłoń i ścisnął mocno - mija.
Andrzej położył dłoń na jej przygarbionych plecach, a ona popatrzyła na niego widząc w nim nie profesora Falkowicza; bezdusznego i podłego profesora Andrzeja Falkowicza, a Andrzeja. Zobaczyła po prostu Andrzeja. Jakby nagle w sposób całkowicie niezauważalny cała zimna otoczka mężczyzny uległa zniszczeniu, a pozostał on sam - ciepły i serdeczny.
Wiktora pokrzepiała się nim całym; jakby ta duża, cała nabrzmiała w żyłach dłoń miała jakiś pierwiastek leczniczości; jakby to spojrzenie, potrafiące przenikać jej dusze na wskroś było najlepszym lekarstwem; i wreszcie jakby on sam- Andrzej, był jej najlepszym przyjacielem.
Obróciła głowę i uśmiechnęła się do niego.
To przesądzało sprawę
- Jutro operujesz ze mną o 9 rano - odparł stanowczo - Masz się zjawić na obchód. I żadnych wymówek.
Rozbawiona pokiwała głową.
Wstał i ruszył do drzwi.
Po chwili nie odwracając się tak by ona nie mogła widzieć jego twarzy rzekł:
- Jesteś niesamowitą kobietą Wiktorio - odchrząknął lekko zawstydzony - Jest Pani szalenie niesamowitą kobietą.
  
Dyrektor Tretter spoglądał niemrawo na zebranych w pokoju lekarskim lekarzy. Nie ulegało wątpliwości, że nie ma lekkiego zadania. Przekonanie niektórych z nich do wymogów właścicieli szpitala graniczy z cudem. Szczególnie naczyniowców pomyślał patrząc na dwóch lekarzy zajmujących prawie cała kanapę. Andrzej wygodnie ułożony na sofie jedną ręką oparty był o wezgłowie kanapy, drugą zakrył oczy opierając głowę o poduszkę;nie wykazawszy ani krzty  zainteresowania całym zebraniem. Nie przeszkadzał mu również fakt, że przez jego komfort i wygodę stażystki nie maja gdzie usiąść. Siedzący obok niego Adam zachowywał się podobnie jak jego brat ;bawiąc się długopisem rozjuszał i wywoływał stan ogólnej dezaprobaty u siedzącej w rogu pokoju Anny .
Pani profesor piorunowała wzrokiem obydwu mężczyzn i z wejrzeniem matki mającej dosyć swoich pociech co jakiś czas uśmiechała się ironicznie. Bardzo ironicznie.
-Dziękuje wszystkim za przybycie - Tretter zaczął nerwowo obracać w dłoniach swoje rogowe oprawki- Wiem ze ostatni miesiąc był dla was szczególnie ciężki. Ta tragedia, która miała miejsce przed 2 tyg dotknęła szczególnie nasz odział - popatrzył po zebranych- zginęło czterech pracowników naszego szpitala w tym nasza stażystka z chirurgii. Wiem, że powoli wszystko wraca do normy jednak....
Długopis upadł na podłogę wywołują cichy i subtelny w swym wydźwięku brzdęk. Adam niewzruszony podniósł go ponownie siadając obok Andrzeja
Przepraszam - bąknął kontynuując zabawę
Jednak - kontynuował Tretter z uporczywością Syzyfa - Szpital postawił naszemu oddziałowi pewne wymogi...
Na tą wymowną pauzę Andrzej odsłonił oczy nieznacznie podnosząc się na siedzeniu.
Adam przestał bawić sie długopisem teraz uporczywie wpatrując sie w dyrektora.
Jakie wymogi ? - zapytał profesor przyjmując bardziej kulturalną pozycje
Każdy z was będzie musiał odbyć rozmowę z psychiatrą, który oceni jak radzicie sobie w tej sytuacji
-  Pan chyba żartuje dyrektorze - prychnął Krajewski pocierając ręką swój kilkudniowy zarost
Nie nie żartuje. Nie brał Pan bezpośrednio udziału w tych wydarzeniach ale Pana obecność szczególnie jest miłe widziana.
tretter twardo spojrzał na chirurga. Wiedział on bowiem ze jedna z ofiar była  blisko zaprzyjaźniona z młodym naczyniowcem. No dobrze wiedział, że w przeszłości sypiali ze sobą dosyć regularnie jeśli można mówić o jakiejkolwiek stałości w przypadku doktora Krajewskiego. Był dyrektorem i takie wieści chcąc nie chcąc dochodziły do jego wrażliwych uszu. Poza tym pani Ania miał swoje ,,wtyki" przychodzące co jakiś czas do jej stanowiska i opowiadające o wszystkim i o niczym.
Nagle Andrzej prychnął rozbawiony zauważając przygaszoną minę brata.
 Tretter zaoponował:
Nie rozumiem czemu jest panu panie profesorze do śmiechu - rzucił chłodne spojrzenie naczyniowcowi - Kto jak kto ale Pan musi się stawić obowiązkowo.
Uśmiech Andrzeja gwałtownie przygasł zastępowany powoli jakimś bliżej nieokreślonym wyrazem niedowierzania. 
Tretter kontynuował:
-  Rozmowy będę sie odbywały jutro od 11. Prosze wszystkich o stawienie się punktualnie przed gabinetem psychiatry na 2 piętrze. Dziękuje za uwagę - założył okulary i pospiesznie wyszedł zostawiając naburmuszone towarzystwo.

  

Korytarz na 2 pietrze mieścił dwa gabinety psychiatryczne i odział patomorfologii. Zwykle świecący pustkami dziś był zatłoczony goszcząc cały personel oddziału chirurgicznego.

Siedzieli we trójkę na krzesłach przed gabinetem. Była 11 15. Andrzej z nogami w pełni wyprostowanymi i głowa opartą na oparciu krzesła co chwila teatralne wzdychał wyrażając swoją złość. Ponownie spojrzał na zegarek:
-   Nie, to już  jest przesada, mój czas jest zbyt cenny by czekać na jakiegoś doktorka...
Mógłbyś zrobić mi przysługę i się zamknąć - siedząca obok niego Anna potarła zmęczone skronie. Profesor umiał świetnie grać nie tylko na pianinie ale także na jej już i tak nadwątlonych nerwach.
-  Nie będę się zwierzać jakiemuś zarośniętemu troglodycie, który myśli ze golarka służy do obierania owoców - prychnął zakładając nogę na nogę.
Krajewski wcześniej nie wchodzący w ich utarczki słowne teraz szeroko się uśmiechnął, doskonale łapiąc  aluzje do pracującego w szpitalu psychiatry. Określenie przez Andrzeja Dryla jako troglodytę było idealne i biorąc pod uwagę stan nieuporządkowania występujący na jego głowie, jak najbardziej wskazane.
Po chwili obaj mężczyźni wybuchnęli głośnym śmiechem. Anna schowała twarz w dłonie nie mogąc słuchać ich dalszej dyskusji dotyczącej szanownego doktora Dryla, leśnogórskiego psychiatry.
Rozmawiający bracia zamilkli widząc idąca korytarzem ładna długonogą brunetkę. Miała blada cerę, niezwykle smukłe nogi i ładne duże usta. Słowem: wszelkie atrybuty by wzniecić w mężczyźnie iskierkę pożądania.Ubrana w krótką koktajlową mini z włosami spiętymi w surowy acz powabny w swym wydźwięku kuc, gdy weszła zrobiła odpowiednie wrażenie na wszystkich samcach alfa na tej sali. Na Andrzeju największe. 
Spojrzał na Adama. Kiwnęli porozumiewawczo głowami. W skali jeden do dziesięciu : siedem. Dużo, bardzo dużo.
Kobieta przeszła obok nich wyprawiających ich w zdumienie gdy zatrzymała sie przy drzwiach gabinetu Dryla i wyjęła ze swojej skórzanej torebki kluczyk. Po chwili obróciła się w kierunku zgromadzonych i rzekła - Witam wszystkich. Przepraszam za małe spóźnienie - popatrzyła na wiszący na ścianie zegar - Kto pierwszy?
-    Ja !!!- bracia gwałtownie poderwali się ze swych krzeseł - Ja byłem pierwszy!
-    Jesteście żałośni - mruknęła Anna wznosząc oczy ku niebu - Jesteście naprawdę żałośni

  


Gabinet psychiatryczny był wyjątkowy mały biorąc pod uwagę inne pomieszczenia w szpitalu w Leśnej Gorze. Centralną część  zajmowało duże dębowe biurko. Po jego obu stronach stało po  jednym krześle. Dla terapeuty i pacjenta. Reszta umeblowania składała sie w głównej mierze z masywnych półek przepełnionych książkami wciśniętymi w każdy wolny kat.  Na pewno prasa medyczna Andrzej pomyślał z kpina widząc "Dumę i uprzedzenie"  na jednej  z nich.
 - A wiec .....profesor Andrzej Falkowicz - brunetka spojrzała w leżące przed nią karty.  
Siedzieli naprzeciw siebie. Ona po jednej stronie biurka, on po drugiej.
-  Widzę ze założono mi nawet kartę stałego bywalca....wspaniale.
Andrzej uśmiechnął sie czarująco
Kobieta ignorując go  przerzuciła na kolejną stronę dokumentacji i  z wyraźną dozą zniecierpliwienia westchnęła. Owe westchnienie jak się zdawało Andrzejowi miało wyrażać pretensje do całego świata i kształtowało się na kilka bezsensownych zapytań: Co ja tu robie? Kim ja jestem? Czym ja jestem? i Po co tu jestem?
- A więc zacznijmy od początku...
- No właśnie - przerwał jej - Pani moją tożsamość już zna,a teraz czy ja mógłbym poznać Pani?
Brunetka lekko speszona nerwowo przygładziła swoją krótką grzyweczkę opadającą na czoło:
- Tak rzeczywiście - odparła - Doktor Monika Rosłaniec, psychiatra, zastępuje doktora Dryla.
Andrzej uśmiechnął się szeroko:
- Bardzo mi miło.
- Dobrze więc teraz przejdźmy do rzeczy. Zadam Panu kilka pytań odnośnie tego co ostatnimi czasy wydarzyło się tu w szpitalu i proszę o rzetelne odpowiedzi.
- Moje odpowiedzi zawsze są rzetelne - rzucił figlarnie - Zastanawia mnie tylko jeden fakt...- tu urwał wymownie patrząc na panią Monikę.
- Tak?
- Dlaczego dzieje się tak, że psychiatra dowiaduje się wszystkiego o swoim pacjencie, ma dostęp do jego myśli i uczuć, pod warunkiem iż pacjent jest z nim szczery, a sam zamyka się nie wpuszczając go do własnego świata. Moim zdaniem byłoby o wiele prościej gdyby jedna jak i druga strona powiedziała coś o sobie...
- Ale to pacjent jest obiektem badań - odparła prostodusznie lekko się uśmiechając - To pacjent jest chory.
Andrzej wzruszył ramionami
- Ale ja nie jestem chory. Skoro Pani zada mi kilka pytań to i ja mogę zadać kilka pani - powiedział - Bilans musi wyjść na zero.
- A jakie to pytania chciałby mi Pan zadać - zapytała - Jakie?
Andrzej nonszalancko potarł podbródek i siląc się na beztroski ton rzekł:
- Zauważyłem iż nie nosi Pani obrączki i zastanawiam się dlaczego - pochylił się opierając łokcie o biurko - Taka piękna kobieta powinna....
Pani Monika pokręciła głową z dezaprobatą właściwą kobietom, które starają się zachować ostatnie resztki swojej niedostępności, a tak naprawdę pragną być adorowane. To chyba właściwie dla wszystkich kobiet.
Uśmiechnęła się pogodnie a jej policzki lekko się zaróżowiły:
- Dyrektor Tretter mówił, że z Panem mogą być problemy.