Przepraszam was ale od jakieś godziny staram się ustawić by tekst w ogóle był widoczny. Niestety aby można było, w miarę normalnie, przeczytać trzeba ustawić kolor tła biały. Wiem, że to razi w oczy ale następnym razem postaram się żeby już było okej. Podejrzewam, że automatycznie coś od cytatu wklejonego przeskoczyło ( "coś przeskoczyło" czytajcie w mojej bardzo informatycznej mowie - zawirusowało) bądź mogę mieć coś z komputerem. W każdym razie niestety ten rozdział estetycznie będzie tak wyglądał za co jeszcze raz przepraszam. Jako że się rozpisałam, a nasze opowiadanie jest na takim można powiedzieć półmetku, pragnę w imieniu swoim jak i Eweliny gorąco podziękować: Florentynie, Asi, zakręconej i szalonej, Oliwii, Zgredkowi, Heiver no i kochanej Marthson ( niech Cie nie zmyli to, że jesteś na końcu- uroczyście zamykasz krąg jako wisienka na torciku:) Mogłam kogoś pominąć za co z góry przepraszam. Wasze komentarze są dla nas największym wynagrodzeniem i zawsze motywują do dalszej pracy. Dobrze wiem, wiem...już wystarczy Ola;)
A teraz miłego czytania:)
Miarą wielkości
ludzkiej tragedii jest szybkość i spektakularność z jaką człowiek wraca do
normalnego funkcjonowania. Owa spektakularność powrotu jasno i wyraźnie
obrazuje nam charakter danego człowieka. Toż to już w latach ubiegłych ktoś
mądry pisał "zwyciężyć
i spocząć na laurach, to klęska. Być zwyciężonym a nie ulec, to zwycięstwo" Szkoda tylko
iż większość osób przejawia niemal nadprzyrodzoną słabość do słowa
"ulec"
Strzelanina, jaka 2
tygodnie temu miała miejsce w szpitalu w Leśnej Górze odcisnęła, mniej lub
bardziej, swoje piętno na prawie każdym pracowniku szpitala. Dla
jednych była smutnym, godnym pamięci, ze względu na swoje żniwo,
wydarzeniem; dla drugich stanowiła ten
punkt zwrotny w życiu, w którym człowiek wykonuje taki życiowy
rozrachunek i obiecuje sobie solidną poprawę w różnych jego aspektach.
Bezwzględnie
każdy wtedy upadł, niektórzy się podnosili a jeszcze inni podnosić się nie
mieli zamiaru...
-
Idź z nią porozmawiaj - warknęła Irena - Podobno, obiło mi się to o
uszy, iż jesteś jej przyjacielem!
Adam
nonszalancko opierający się o blat kuchenny w hotelu rezydentów, skrzywił się
tylko nieznacznie:
-
Po co ten sarkazm? - zapytał- Tak jestem jej przyjacielem i rozmawiałem z nią
kilkakrotnie.
Irena
uniosła brwi:
-
I co?
-
Co co?
-
No pytam się jak ci poszło - warknęła - Czyżby nasza księżniczka postanowiła
przeżyć życie w stanie hibernacji?
Irena usiadła przy
stole i zaczęła zrazu bardzo powolnie gryźć w zębach swoją kanapkę. Na Adama
nie patrzyła lecz w tym momencie gdyby widziała to spojrzenie skierowane na nią
z pewnością znalazła by tam widoczny zarzut o głoszenie jakiś
miastowych herezji.
Adam jedynie
westchnął głęboko:
-
Doprawdy czy słowa współczucie i troska są dla ciebie tak obce? - zapytał z
niedowierzaniem - Ona potrzebuje teraz przyjaciół i ich wsparcia...a przede
wszystkim potrzebuje czasu, czasu by się podnieść i wziąć w garść.
Irena zawahała się z
kanapką w jednej a z kubkiem herbaty w drugiej ręce. Po chwili odłożyła je
na stół i mruknęła:
-
Na mój rozum to ona potrzebuje tylko jednego. Faceta
v
Dla Andrzeja
wyrażenie- "Być zwyciężonym a nie ulec, to zwycięstwo" - nie miało racji bytu z jednej logicznej przyczyny - On nigdy jeszcze nie przegrał.
I
nie inaczej było tym razem. W momencie tego wydarzenia, gdy większość
osób borykała się z diabłami własnych dusz, z mrocznymi cieniami jakoby nagle w chwili słabości pokazującymi swe silne moce, on podniósł się tak szybko jak
szybko się przewrócił tym samym nie dając owym cieniom czasu by sie ujawniły. A Andrzej swe cienie z pewnością miał. Miał bardzo dużo ciemnych mroków
zalegających na duszy.
Mimo
tego wszystkiego na pewno był osobą, która podniosła się pierwsza i teraz stawał
w obliczu zadania zdecydowanie trudniejszego bowiem jako ordynator wymagano od
niego, w myśl przywódcy jakim chcąc nie chcąc był, słowa bardzo trudnego:
mianowicie empatii.
Profesor
wiec od minionego wydarzenia uczył się tego słowa obierając sobie jako swoisty
trenażer Anne, Adama bądź biednego Louiego, który przy każdej sposobności
miauczał i krzyczał oczami licząc iż może jakimś dziwnym trafem owe miauki
zbiorą się w zdanie: Człowieku,zostaw mnie. Każdy ma swoje problemy.
Wszelako Andrzej go
nie zostawił. Musiał uczyć się przecież na czym ta słynna empatia polega.
- Andrzej zostaw go -
westchnęła Anna gdy Andrzej usilnie starał się wziąć w swoje mocne ramiona
przestraszonego kota - On się ciebie boi. Do czego to podobne. Całe jego życie
ignorowałeś go jak tylko się da, a teraz nagle zrobiłeś się taki troskliwy.Kompleks niespełnionego ojca.
Loui korzystając z
nadarzającej się sposobności, gdy tylko jego "chlebodawca" puścił go, czmychnął w popłochu do przedpokoju.
Andrzej skrzywił się.
Głupi kocur pomyślał
podchodząc do Anny i delikatnie ujął jej zimną rączkę w swoje ciepłe dłonie.
- Dobrze ci się spało
- zapytał - Chcesz kawy?
Anna pokręciła głową.
- Nie. Stanowczo nie.
Chcę tylko dowiedzieć się gdzie się podział Andrzej. Bo patrzę na tego
jegomościa przede mną i całkowicie go nie poznaje - uniosła brwi - Jesteś
chory?
Machnął jedynie
zrezygnowany ręką:
- Czemu to zawsze gdy
staram się zachować jak przyzwoity człowiek to wszyscy posądzają mnie o fałsz bądź jakąś niewiadomą chorobę?
Anna uśmiechnęła się
ciepło
- Z jednej, nawet
bardzo logicznej przyczyny: bo ty nie jesteś przyzwoitym człowiekiem.
Andrzej tylko
wzruszył ramionami i jednym szybkim pociągnięciem za troczek szlafroka przyciągnął Anne do siebie.
- Skoro jestem taki
nie przyzwoity to....-zawahał się i ujmując twarz Anny w swoje dłonie zaczął
obsypywać ją pocałunkami - To....
- To? - szepnęła mu
do ucha - To co?
- To trudno -
uśmiechnął się czule - To raz się żyje. Selavi
I zaraz z czułością i
delikatnością właściwą Andrzejowi w pożyciu tylko i wyłącznie z Anną począł pieścić jej szyję; opuszkami palców
gładzić jej blade ramionka i plecy;pożerać wzrokiem jej krągłe biodra i
prześliczne kształtne wargi ust. Ona jedynie pobieżnie westchnęła:
- Consalida już
wróciła do pracy ?- delikatnie złapała za koniuszek jego czerwonego krawata- Powinieneś z nią pomówić.-
wyrzekła jak gdyby sama sobie odpowiadając na pytanie.
Andrzej skrzywił się nieznacznie i objął Anne w tali :
- Doprawdy kochanie,
nie wiem kto tu zachowuje się nie przyzwoicie .- rzekł z wyrzutem- Ty czy ja?
Anna oplotła jego
szyje i wtulając się w twardą, męską pierś Andrzeja rzekła:
- I cały w tym
ambaras aby dwoje chciało naraz.
v
Anna udała się wraz z
Andrzejem do pracy i mimo iż w ciągu całej podróży zdawało się iż pani profesor bierze czynny udział w prowadzonej dyskusji to Andrzej i tak widział iż Anna
jest tutaj obecna jedynie ciałem a stanowczo nie duchem.
Dlatego też po chwili
przerwał swój wywód i nie odrywając dłoni z kierownicy zapytał:
- Coś sie stało? O
czym myślisz?
Anna zafrasowana odgarnęła niesforny kosmyk wyraźnie wchodzący jej w oczy:
- Zastanawiam się co
będzie gdy rzeczywiście się okaże iż Zapała jest zarażony wirusem HIV.
Andrzej rzucił jej
jedno krótkie spojrzenie i skupił się na drodze.
- Dzisiaj wyniki -
Anna pokręciła głową - Wyobrażam sobie co ten chłopak przeżywa. Postaw się na
jego miejscu. Przecież to jest niemożliwe by nerwowo wytrzymać to wszystko!
Chłopak żyje od dwóch miesięcy w stadium zatrzymania. Gdyby chociaż można
było...
- Anno kochanie,
znowu zaczynasz - przerwał jej karcąco -
Zabawiasz się w matkę Teresę.
Na czystą,
wypolerowana przednią szybę samochodu zaczęły nieśmiało kapać drobne kropelki pierwszego jesiennego deszczu.
Andrzej uśmiechnął
się mimowolnie:
- To fascynujące -
wydukał - Jak wy kobiety jesteście pokręcone. Innych tak złożonych istotek my
faceci nie znajdziemy nigdzie indziej.
Anna przymrużyła oczy
i popatrzyła pobłażliwie na Andrzeja:
- I to są te daleko
idące wnioski do których wreszcie udało ci się dotrzeć? - głośno westchnęła -
Brawo. Winszuję.
Andrzej niezrażony
kontynuował:
- No na przykład
weźmy pod lupę Ciebie...
-Mnie? -zapytała
ironicznie - Cóż za niespodzianka. Słucham uprzejmie.
- Dla ludzi jesteś
zimną , ironiczną kobietą z łatką femme fatale - wyrzekł -
Ale są takie momenty w życiu, momenty, które ja zauważam z racji tego że spędzam z Tobą najwięcej czasu, w których pokazuje się twój kompleks matki
Teresy. Wybierasz sobie jednego nieszczęśnika, któremu poprzysięgasz pomoc
nawet jeśli sprawa, i ty to dobrze wiesz, z góry jest skazana na porażkę. Podwyższasz tym swoje morale i dzięki temu chociaż przez chwile możesz pozwolić
sobie na myśl iż nie jesteś tak zimna i chłodna w obyciu jaką naprawdę jesteś-
uśmiechnął się przelotnie - Teraz wybrałaś sobie Zapałe. Udajesz, że przejmujesz
się jego losem choć tak naprawdę dobrze to wiemy iż cie to nie obchodzi. I to
mnie wcale nie dziwi. Mnie to też nie obchodzi, różnica jest tylko taka iż ja
przyznaję się do tego otwarcie. O ile łatka femme fatale jest dla mnie szalenie
podniecająca i dodaje mojemu życiu takiej pikanterii, o tyle matka Teresa jest
tutaj zbędna
Anna ściągnęła brwi
- Nawet nie wiesz jak
bardzo się mylisz -wyrzekła ze smutkiem - Nawet nie wiesz jak bardzo.
v
Aby na oddziale chirurgi zapanował poprzedni ład jak Andrzej mniemał, potrzeba było
wprowadzenia znacznych innowacji; potrzeba było sterylizacji. Sterylizacji wszystkiego i wszystkich w myśl ducha empatycznego.
Tego dnia rozstawiał
wszystkich po kątach, układał nowe grafiki i zajmował sie szeroko pojętą pracą naukową: swoimi badaniami. Delikatna
mżawka padająca za oknem napawała go jakimś bliżej nieokreślonym spokojem i
czystością umysłu. Widział wszystko jasno i trzeźwo w barwach takich w jakich
uwielbiał podziwiać cały świat: to jest w barwach czerni i szarości.
O 11 zabieg z
Anną, O 14 operacja z Rudnicką, o 16 spotkanie z Tretterem -
odhaczał w myślach. - Zdążę jeszcze w międzyczasie...
Ponownie zadzwonił do
Consalidy. Ona ponownie nie odebrała.
- Potrzeba sterylizacji. Potrzeba sterylizacji - powtarzał sobie.
v
Od kilku godzin lal
siarczysty grad. W hotelu rezydentów panowała
głucha cisza nie licząc odgłosów czajnika i bębniących
o okna kropel deszczu.
Wiktoria leżała na
łóżku w swoim pokoju, usilnie starając sie zmrużyć oczy. Krople natrętnie
bijące w parapet hucznie dźwięczały jej w uszach i
wywoływały, wcześniej już zaanonsowane, rozdrażnienie.
Weź sie w garść,
Consalida - pomyślała wstając z łóżka i przechadzając się po pokoju. Stanęła
przy oknie patrząc na kształtujące sie zarysy szpitala.
-Do dupy z tym wszystkim - burknęła do
siebie.
Ponownie położyła sie na łóżku i przykryła głowę
kocem.
Leżała tak kolejna
godzinę mając wrażenie, że jej stan irytacji właśnie osiągnął apogeum kiedy
rozległo sie pukanie do drzwi.
- Proszę.
Zrzuciła koc z głowy
- Wiki...ehm ...- Agata weszła do pokoju swoim
spojrzeniem piorunując przyjaciółkę- ...masz gościa.
- Matko... - Wiktoria wybałuszyła oczy - .czyżby Alkaida po mnie przyszła?
- Gorzej.......Falkowicz we własnej osobie....
I zanim jeszcze
zdążyła zaprotestować Andrzej wszedł do pokoju w przejściu mijając wychodząca Woźnicką. Nerwowy chichot Wiktorii nagle ustał, a ironiczny wzrok jakim
przywitała Agatę zamglił się przechodząc w coś pomiędzy ironią a posępnościom
-Nie powiem...- uśmiechnął się czarująco zamykając
drzwi za sobą - Wy rezydenci macie dziwne poczucie humoru
- Czym sobie zasłużyłem na tak zaszczytne odwiedziny?
Wiktoria podniosła się i siadła na skraju swojego łóżka.
-Podniosły mi się
morale - zażartowała - Ordynator we własnej osobie przychodzi z interwencją.
Kto był donosicielem? - zapytała.
Andrzej zignorował
jej pytanie.
- Jak Pani się czuje?
- zapytał dopiero po chwili zdając sobie sprawę iż zachowanie pewnych norm
kultury nie jest tu wskazane. Po chwili się poprawił:
- Jak się czujesz?
Uśmiechnął się ciepło i krzepiąco, patrząc wzrokiem, który jakoby
przeniknął ją na wskroś; jakby on był tym pochłaniaczem całego zła i żalu,
który w niej siedział,a teraz z chwilą jego obecności gwałtownie się ulatniał.
I nagle Wiktoria poczuła tak przemożną chęć bliskości z tym człowiekiem; by
choćby ją dotknął; objął czy pokrzepił swymi silnymi ramionami; by choćby był
tutaj bliżej tak by czuła jego ciepło i mogła się owym ciepłem sycić.
Potrzebowała jego bliskości. Pragnąc tego teraz tak mocno wzdrygnęła się zdając
sobie sprawę iż Andrzej badawczo ją obserwuje.
Po chwili rzekła:
- Dobrze.
- Widzę, że świetnie
- westchnął - Domyślasz się po co przyszedłem. Nie będę owijać w bawełnę. Pocieszać cię. Mówić ze wszystko ci przejdzie. Zagrzewać do wykazania większej twardości duszy i ciała...Zresztą podejrzewam, że masz od tego swoich
przyjaciół, którzy na pewno już to zrobili...
Wiktoria spojrzała na
niego z niedowierzaniem; wzrokiem w którym było właśnie owe pragnienie pocieszenia.
- Przyszedłem by -
zaczął i zawahał się - Przyszedłem by ci powiedzieć, że będzie coraz gorzej.
Jesteś lekarzem: umarła jedna Zaruska i umrze ich jeszcze wiele. Doskonale
wiesz, że to był Twój obowiązek by nie podtrzymywać jej życia. Jesteś lekarzem
- powtórzył - I jeśli teraz sobie z tym nie radzisz...
- Jak on ją musiał
kochać - wychrypiała skulając się na skraju łóżka. I nagle widok ten rozczulił
Andrzeja; miał on wrażenie iż Wiktoria jest teraz malutką gałązką tak bliską
złamania; tak kruchutką i niewinną; a on za wszelką cenę nie może dopuścić by się ta gałązka złamała.
Dlatego też widząc
jej łzy uśmiechnął się tkliwie:
- Pomogę Ci - wyrzekł
siadając obok niej - Musisz mi tylko zaufać. To wszystko jest przemijalne, a
wszystko co przemijalne - tu ujął jej dłoń i ścisnął mocno - mija.
Andrzej położył dłoń
na jej przygarbionych plecach, a ona popatrzyła na niego widząc w nim nie
profesora Falkowicza; bezdusznego i podłego profesora Andrzeja Falkowicza, a
Andrzeja. Zobaczyła po prostu Andrzeja. Jakby nagle w sposób całkowicie
niezauważalny cała zimna otoczka mężczyzny uległa zniszczeniu, a pozostał on
sam - ciepły i serdeczny.
Wiktora pokrzepiała
się nim całym; jakby ta duża, cała nabrzmiała w żyłach dłoń miała jakiś
pierwiastek leczniczości; jakby to spojrzenie, potrafiące przenikać jej dusze
na wskroś było najlepszym lekarstwem; i wreszcie jakby on sam- Andrzej, był jej
najlepszym przyjacielem.
Obróciła głowę i
uśmiechnęła się do niego.
To przesądzało sprawę
- Jutro operujesz ze
mną o 9 rano - odparł stanowczo - Masz się zjawić na obchód. I żadnych wymówek.
Rozbawiona pokiwała
głową.
Wstał i ruszył do
drzwi.
Po chwili nie
odwracając się tak by ona nie mogła widzieć jego twarzy rzekł:
- Jesteś niesamowitą
kobietą Wiktorio - odchrząknął lekko zawstydzony - Jest Pani szalenie
niesamowitą kobietą.
v
Dyrektor Tretter spoglądał niemrawo na zebranych w pokoju lekarskim lekarzy. Nie ulegało wątpliwości, że nie ma lekkiego zadania. Przekonanie niektórych z nich do
wymogów właścicieli szpitala graniczy z cudem. Szczególnie naczyniowców pomyślał patrząc na dwóch lekarzy zajmujących prawie cała kanapę. Andrzej wygodnie
ułożony na sofie jedną ręką oparty był o wezgłowie kanapy, drugą zakrył oczy
opierając głowę o poduszkę;nie wykazawszy ani krzty zainteresowania całym zebraniem. Nie przeszkadzał mu również fakt, że przez jego komfort i wygodę stażystki nie maja gdzie usiąść.
Siedzący obok niego Adam zachowywał się podobnie jak jego brat ;bawiąc się
długopisem rozjuszał i wywoływał stan ogólnej dezaprobaty u siedzącej w rogu
pokoju Anny .
Pani profesor
piorunowała wzrokiem obydwu mężczyzn i z wejrzeniem matki mającej dosyć swoich pociech co jakiś czas uśmiechała się ironicznie. Bardzo ironicznie.
-Dziękuje wszystkim
za przybycie - Tretter zaczął nerwowo obracać w
dłoniach swoje rogowe oprawki- Wiem ze ostatni miesiąc był dla was szczególnie
ciężki. Ta tragedia, która miała miejsce przed 2 tyg dotknęła szczególnie nasz odział - popatrzył po zebranych- zginęło czterech pracowników naszego szpitala w tym nasza stażystka z chirurgii. Wiem, że powoli
wszystko wraca do normy jednak....
Długopis upadł na
podłogę wywołują cichy i subtelny w swym wydźwięku brzdęk. Adam niewzruszony podniósł go ponownie siadając obok Andrzeja
- Przepraszam - bąknął kontynuując zabawę
- Jednak - kontynuował Tretter z uporczywością Syzyfa -
Szpital postawił naszemu oddziałowi pewne wymogi...
Na tą wymowną pauzę Andrzej
odsłonił oczy nieznacznie podnosząc się na siedzeniu.
Adam przestał bawić sie
długopisem teraz uporczywie wpatrując sie w dyrektora.
- Jakie wymogi ? - zapytał profesor przyjmując bardziej
kulturalną pozycje
- Każdy z was będzie musiał odbyć rozmowę z psychiatrą, który oceni jak radzicie sobie w tej sytuacji
- Pan chyba żartuje dyrektorze - prychnął Krajewski pocierając ręką swój kilkudniowy zarost
- Nie nie żartuje. Nie brał Pan bezpośrednio udziału w
tych wydarzeniach ale Pana obecność szczególnie jest miłe widziana.
tretter twardo spojrzał na
chirurga. Wiedział on bowiem ze jedna z ofiar była blisko zaprzyjaźniona z młodym naczyniowcem. No dobrze
wiedział, że w przeszłości sypiali ze sobą dosyć regularnie jeśli można mówić o jakiejkolwiek
stałości w przypadku doktora Krajewskiego. Był dyrektorem i takie wieści chcąc
nie chcąc dochodziły do jego wrażliwych uszu. Poza tym pani Ania miał swoje
,,wtyki" przychodzące co jakiś czas do jej stanowiska i opowiadające o
wszystkim i o niczym.
Nagle Andrzej prychnął rozbawiony
zauważając przygaszoną minę brata.
Tretter zaoponował:
- Nie rozumiem czemu jest panu panie profesorze do
śmiechu - rzucił chłodne spojrzenie naczyniowcowi - Kto jak kto ale Pan musi
się stawić obowiązkowo.
Uśmiech Andrzeja gwałtownie
przygasł zastępowany powoli jakimś bliżej nieokreślonym wyrazem niedowierzania.
Tretter kontynuował:
- Rozmowy będę sie odbywały jutro od 11. Prosze wszystkich
o stawienie się punktualnie przed gabinetem psychiatry na 2 piętrze. Dziękuje
za uwagę - założył okulary i pospiesznie wyszedł zostawiając naburmuszone
towarzystwo.
v
Korytarz na 2 pietrze
mieścił dwa gabinety psychiatryczne i odział patomorfologii. Zwykle świecący pustkami dziś był zatłoczony goszcząc cały personel oddziału chirurgicznego.
Siedzieli we trójkę
na krzesłach przed gabinetem. Była 11 15. Andrzej z nogami w pełni
wyprostowanymi i głowa opartą na oparciu krzesła co chwila teatralne wzdychał
wyrażając swoją złość. Ponownie spojrzał na zegarek:
- Nie, to już jest
przesada, mój czas jest zbyt cenny by czekać na jakiegoś doktorka...
- Mógłbyś zrobić mi przysługę i się zamknąć - siedząca
obok niego Anna potarła zmęczone skronie. Profesor
umiał świetnie grać nie tylko na pianinie ale także na jej już i tak nadwątlonych nerwach.
- Nie będę się zwierzać jakiemuś zarośniętemu troglodycie, który myśli ze golarka służy do obierania owoców - prychnął zakładając nogę na nogę.
Krajewski wcześniej nie wchodzący w
ich utarczki słowne teraz szeroko się uśmiechnął, doskonale łapiąc aluzje do pracującego w szpitalu psychiatry. Określenie przez Andrzeja Dryla jako troglodytę było idealne i biorąc pod uwagę stan nieuporządkowania występujący na jego głowie, jak najbardziej wskazane.
Po chwili obaj
mężczyźni wybuchnęli głośnym śmiechem. Anna schowała twarz w dłonie nie mogąc
słuchać ich dalszej dyskusji dotyczącej szanownego doktora Dryla, leśnogórskiego psychiatry.
Rozmawiający bracia zamilkli widząc idąca korytarzem ładna długonogą brunetkę. Miała blada cerę, niezwykle smukłe nogi i ładne duże usta. Słowem: wszelkie atrybuty by wzniecić w mężczyźnie iskierkę pożądania.Ubrana w krótką koktajlową mini z włosami
spiętymi w surowy acz powabny w swym wydźwięku kuc, gdy weszła zrobiła
odpowiednie wrażenie na wszystkich samcach alfa na tej sali. Na Andrzeju największe.
Spojrzał na Adama. Kiwnęli porozumiewawczo
głowami. W skali jeden do dziesięciu : siedem. Dużo, bardzo dużo.
Kobieta przeszła obok
nich wyprawiających ich w zdumienie gdy zatrzymała sie przy drzwiach gabinetu
Dryla i wyjęła ze swojej skórzanej torebki kluczyk. Po chwili obróciła się w
kierunku zgromadzonych i rzekła - Witam wszystkich. Przepraszam za małe
spóźnienie - popatrzyła na wiszący na ścianie zegar - Kto pierwszy?
- Ja !!!- bracia gwałtownie poderwali się ze swych
krzeseł - Ja byłem pierwszy!
- Jesteście żałośni - mruknęła Anna wznosząc oczy ku
niebu - Jesteście naprawdę żałośni
v
Gabinet
psychiatryczny był wyjątkowy mały biorąc pod uwagę inne pomieszczenia w
szpitalu w Leśnej Gorze. Centralną część zajmowało
duże dębowe biurko. Po jego obu stronach stało po jednym krześle. Dla terapeuty i pacjenta. Reszta
umeblowania składała sie w głównej mierze z masywnych półek przepełnionych
książkami wciśniętymi w każdy wolny kat. Na pewno
prasa medyczna - Andrzej pomyślał z kpina widząc
"Dumę i uprzedzenie" na
jednej z nich.
- A wiec
.....profesor Andrzej Falkowicz - brunetka spojrzała w leżące przed nią
karty.
Siedzieli naprzeciw siebie. Ona po
jednej stronie biurka, on po drugiej.
- Widzę ze założono mi nawet kartę stałego
bywalca....wspaniale.
Andrzej uśmiechnął sie czarująco
Kobieta ignorując
go przerzuciła na kolejną stronę dokumentacji i z wyraźną dozą zniecierpliwienia westchnęła. Owe westchnienie jak się zdawało Andrzejowi miało wyrażać pretensje
do całego świata i kształtowało się na kilka bezsensownych zapytań: Co ja tu
robie? Kim ja jestem? Czym ja jestem? i Po co tu jestem?
- A więc zacznijmy od
początku...
- No właśnie -
przerwał jej - Pani moją tożsamość już zna,a teraz czy ja mógłbym poznać Pani?
Brunetka lekko
speszona nerwowo przygładziła swoją krótką grzyweczkę opadającą na czoło:
- Tak rzeczywiście -
odparła - Doktor Monika Rosłaniec, psychiatra, zastępuje doktora Dryla.
Andrzej uśmiechnął
się szeroko:
- Bardzo mi miło.
- Dobrze więc teraz przejdźmy do rzeczy. Zadam Panu kilka pytań odnośnie tego co ostatnimi czasy wydarzyło się tu w szpitalu i proszę o rzetelne odpowiedzi.
- Moje odpowiedzi
zawsze są rzetelne - rzucił figlarnie - Zastanawia mnie tylko jeden fakt...- tu
urwał wymownie patrząc na panią Monikę.
- Tak?
- Dlaczego dzieje się
tak, że psychiatra dowiaduje się wszystkiego o swoim pacjencie, ma dostęp do jego myśli i uczuć, pod warunkiem iż pacjent jest z nim szczery, a sam zamyka
się nie wpuszczając go do własnego świata. Moim zdaniem byłoby o wiele prościej
gdyby jedna jak i druga strona powiedziała coś o sobie...
- Ale to pacjent jest
obiektem badań - odparła prostodusznie lekko się uśmiechając - To pacjent jest
chory.
Andrzej wzruszył
ramionami
- Ale ja nie jestem
chory. Skoro Pani zada mi kilka pytań to i ja mogę zadać kilka pani -
powiedział - Bilans musi wyjść na zero.
- A jakie to pytania
chciałby mi Pan zadać - zapytała - Jakie?
Andrzej nonszalancko
potarł podbródek i siląc się na beztroski ton rzekł:
- Zauważyłem iż nie
nosi Pani obrączki i zastanawiam się dlaczego - pochylił się opierając łokcie o
biurko - Taka piękna kobieta powinna....
Pani Monika pokręciła
głową z dezaprobatą właściwą kobietom, które starają się zachować ostatnie
resztki swojej niedostępności, a tak naprawdę pragną być adorowane. To chyba właściwie
dla wszystkich kobiet.
Uśmiechnęła się
pogodnie a jej policzki lekko się zaróżowiły:
- Dyrektor Tretter
mówił, że z Panem mogą być problemy.