Ten rozdział jest trochę inny od poprzednich ale mam nadzieję, że wam się spodoba. Troszkę się poprzesuwało jednak liczę, że aż tak bardzo wizualnie to nie razi. Zachęcam do komentowania i przede wszystkim ...miłego czytania;)
Patrząc na panią
Zaruską Wiktoria zastanawiała się kiedy
to właściwie można powiedzieć, że ktoś umarł godnie, jak określić kryterium
godnej śmierci i co najważniejsze czy ta granica godnej śmierci w ogóle
istnieje. Śmierć jak wiele procesów w życiu ludzkim była czymś dla niej zgoła
bezsensownym. Nigdy nie chciała wchodzić w ramy religijne śmierci najpewniej
dlatego, że... po prostu bała się znaleźć tam
logiczne wyjaśnienie, które z pewnością by jej nie pasowało ale którego
nie mogłaby odrzucić z racji jego logiczności i takiej życiowej trzeźwości.. I
teraz przyglądając się kobiecie leżącej przed nią na szpitalnym łóżku ponownie
ugodził ją widok kształtującej się w tej postaci śmierci. Pani Zaruska leżała
bezwładna na łóżku, unieruchomiona, nie mogąca nawet samodzielnie
oddychać. Włosy zlepione w strąki
opadały na blade czoło, z sinych ust wystawała rurka intubacyjna. Szerokie i
wydatne kości policzkowe wraz z niezwykle głębokimi dołkami obok tworzyły układ
dwóch dolin pomiędzy ziemistymi wzgórzami i dzielącą je pośrodku górą w postaci
wyniszczonego nosa, z którego otworów niczym zastygnięty strumyk wystawała
rurka z tlenem. To ogromne, niezgłębione
misterium śmierci zaległo się w każdym kącie tego pokoju a ludzie znajdujący
się w pomieszczeniu tylko przez grzeczność i poszanowanie osoby pani Zaruskiej
nie mówili o tym głośno.
Tylko przez litość
można to nazwać życiem - pomyślała
wiedząc co za chwile musi zrobić.
Głęboko westchnęła.
Odłączenie od respiratora.
Zabranie życiodajnego tlenu. Pozbawienie życia. Wymierzenie ostatecznego
wyroku......jak zwał tak zwał. Dzisiaj po raz pierwszy w swojej karierze
odbierze komuś życie. Pozbawi męża żony. Zabierze dzieciom matkę...
Odłączyła respirator
nie patrząc na męża pacjentki stojącego w kącie pokoju. Starała się, mimo iż
niemal uderzało ją to w oczy, zignorować łzy obficie spływające po jego zarośniętych
policzkach, ból którym napastliwie krzyczał jego zapłakany wzrok. Łatwiej jest jeśli nie wiążesz się
emocjonalnie z pacjentami i ich krewnymi. Przynajmniej powinno być
łatwiej........
Przez kilkanaście minut
stała uporczywie wpatrując się w pracujący
ekran elektrokardiografu. Po chwili na monitorze ukazała się cienka pozioma
kreska. Wyłączyła go.
- Zgon o 9: 34 - odparła twardo, po czym wyszła z
sali.
v
Pocisk ugodził kolejną
ofiarę. Na swojej twarzy poczułem kropelki ciepłej krwi. Fascynujące, jak
kruchy jest ludzki byt pomyślałem widząc jak kobieta upada, a z jej oczu
uchodzi życie. Wystarczy jeden celny strzał w serce, ugodzenie nożem czy
poderznięcie tętnicy szyjnej by śmierć była niemal natychmiastowa.
Patrzyłem przez chwile
na ciało martwej kobiety, mojej uwadze nie uszła obrączka na jej palcu.
Boleśnie przerwane życie, pomyślałem o
jej bliskich, o ich bólu , o wiele silniejszym niż jej gdy umierała. Niech
poczują to co ja czułem... Rozejrzałem się dookoła. Korytarz był pusty, już
prawie wszyscy zdążyli się ewakuować.
Szedłem dalej wchodząc
do pomieszczeń z nadzieją, że w którymś z nich znajdę sprawiedliwość.
Zabawne, kiedyś nie pomyślałbym,
że jestem zdolny do takich czynów. Zabijając czułem niemal fizycznie jej ból,
jej obecność. Widząc ludzką krew czułem jej zapach, a patrząc w gasnące oczy
moich ofiar , jej powolną i bolesną agonię. Nie, nie jestem masochistą, chce
tylko wymierzyć sprawiedliwość tym którzy tak brutalnie odebrali jej życie.
Idąc dalej spostrzegłem
drzwi z napisem : blok operacyjny. Była tam w towarzystwie innej lekarki.
Poczułem tak długo drzemiący we mnie namacalny zabójczy instynkt. Polowanie
niedługo miało się zakończyć.
v
O 4 po południu pewnego
wydawałoby się pięknego popołudnia, w Leśnej Górze rozległ się alarm
przeciwpożarowy. Z początku spowodował on nie tyle szybką ewakuacje, co bardzo
szybką pocztę pantoflową w celu natychmiastowego dowiedzenia się czy to próbny
alarm czy tez nie. Skutkiem tego na wszystkich oddziałach zapanował harmider a
droga do wind, które zresztą po 5 minutach zostały wyłączone, zrobiła się
tłoczna niczym zakopianka w okresie
wakacyjnym.
Niecałą minutę po
pierwszym sygnale alarmu, do uszu ludności na oddziale chirurgicznym, doszedł odgłos
wystrzału. Wtedy to wszelki ruch zamarł. Rozległ się drugi strzał. ..I nadszedł
czas na "niezwłoczną" ewakuacje.
v
- Trzeba
natychmiast ewakuować pacjenta, pani Doktor - profesor Schultz pośpiesznie myła
ręce po zabiegu.
- Nie
wiemy czy windy działają - Consalida
popatrzyła ze zdenerwowaniem na operatora - Poza tym trzeba go ciągle
monitorować....
- Pani
Doktor, musimy przestrzegać procedur, może to jakaś drobnostka, ale nie będę narażała
życia pacjenta licząc, że to jakiś drobny alarm próbny. Mamy za mało informacji
wiec zgodnie z regułami przenosimy go.
Oczy Anny pozostały spokojne, zachowując swój łagodny
błękitny wyraz, gdy przekazywała polecenia pielęgniarkom. Jedyną oznaką wzrastającego
w niej zdenerwowania były zwężone w cienką kreskę usta, które teraz tak
kontrastowały z pięknem całej jej twarzy.
Consalida odwróciła sie
na piecie by wyjść i sprawdzić windy. W ułamku sekundy skostniała. Zobaczyła
go. Stał z bronią wycelowana prosto w nią, ręce miał umazane we krwi. Boże, niech to będzie jego krew,
pomyślała widząc jego zdeterminowany wzrok. Dostrzegła w nich ból wymieszany z
szaleństwem pokazujący jasno iż człowiek ów jest zdolny do wszystkiego .
Profesor Schultz widząc mężczyznę zastygła bez ruchu. Jej oczy zaczęły
kalkulować całą sytuacje. Spokojnie,
najważniejsze to zachować jasny umysł pomyślała gdy mimowolnie po plecach przeszedł
ją dreszcz obezwładniającego strachu.
- Poznaje
mnie Pani? - mężczyzna zwrócił się do rudowłosej,
ciągle nie chowając broni.
- Tak,
poznaje - lekarka zbladła patrząc na koniec lufy wycelowany prosto w jej serce.
- Kłamiesz,
nawet nie pamiętasz kim jestem. Wy lekarze macie manie wyższości, myślicie że możecie decydować o życiu i śmierci, a prawda jest taka, że twarze pacjentów po
każdej operacji wyrzucacie do śmietnika...
- Pan
Zaruski.....- szepnęła Consalida raptownie przypominając sobie te rysy twarzy,
wysuniętą żuchwę i dosyć duże, nieproporcjonalne do reszty ciała uszy.
Popatrzyła na niego z
trwogą.
- Brawo,
a moja żonę pamiętasz? Tą którą skazałaś na pewną śmierć, odłączając
respirator? - syknął z bólem kierując nienawistne spojrzenie w stronę Wiktorii.
- Spokojnie,
proszę odłożyć broń, porozmawiamy...- Anna zrobiła kilka kroków w kierunku
mężczyzny zrównując się z Consalida- Na pewno nie jest Pan takim człowiekiem...
- Skąd
do cholery możesz wiedzieć jaki jestem? Zabiłem dziś już czwórkę, nie robi mi
wielkiej różnicy jak zabije jeszcze dwójkę.
Zaruski począł trząść się z furii spoglądając na dwie
sparaliżowane ze strachu kobiety.
v
Ona ciągle tam jest - Andrzej pomyślał z trwogą chodząc nerwowo
przed szpitalem to w jedną to w drugą stronę. Co raz pocierał podbródek, czując
w żołądku gulę , która mimo iż rzekomo obejmowała układ pokarmowy, wpływała też
pośrednio na układ nerwowy powodując napięcie wszelkich postronków jego ciała.
Już wszyscy zdążyli sie ewakuować, tylko ona i Consalida ciągle operują.
Jasna cholera....wychodź Anna...wychodź!
Przed szpitalem panował
rozgardiasz, cześć chorych z Oiomu zostało przetransportowanych do innych
placówek. Na miejsce zdążyli już przyjechać dziennikarze, robiąc reportaże do
wiodących polskich programów informacyjnych.
-Sępy
telewizyjne - pomyślał ze złością obserwując całe to zbiegowisko - Muszę działać - Andrzej podjął szybko decyzje podchodząc do policjanta stojącego przy
wejściu.
- Muszę
tam wejść - powiedział stanowczo
- Już
Panu mówiłem że czekamy na brygadę antyterrorystyczną, nikt nie ma wstępu do
środka.
- To
nie jest żaden terrorysta! - prychnął -
Tylko chory psychicznie człowiek potrzebujący pomocy! Jego żona była moją
pacjentką. Kilka tygodni temu zmarła, otworzyliśmy ją z profesor Schultz ale
guz był nie operacyjny. Czuje się za tą całą sytuacje odpowiedzialny-
wykrzyczał patrząc gniewne na mundurowego.- Pan chyba nie do końca rozumie
powagę sytuacji....doktor Consalida na moje polecenie odłączyła pacjentkę od
respiratora ponieważ przed śmiercią kobieta podpisała zgodę na
niepodtrzymywanie życia w razie komplikacji.....czy ty to rozumiesz człowieku
?- spojrzał na policjanta dygocząc ze złości
- Przykro
mi, ale nie mogę Pana wpuścić - wyraz twarzy służbisty pozostał niezmieniony -Proszę poczekać z resztą na zewnątrz.
Andrzej zdenerwowany do
granic możliwości zacisnął wściekle usta do tego stopnia iż po chwili poczuł
słodkawy smak krwi na dolnej czerwieni wargi.
-Jeśli
coś jej sie stanie, osobiście dopilnuje by wywalili cię na zbity pysk - mruknął
cicho pod nosem odwracając sie do niego plecami.
Stał tak przez chwile obmyślając
plan działania. Strach o Anne opanował go do tego stopnia, iż gotowy był już niemal
na wszystko. Adrenalina robiła swoje. Rozejrzał sie po placu. Tretter stał z
mężczyzną z wydziału kryminalistycznego, reszta lekarzy pomagała przy
pacjentach. Zanim brygada dojedzie może
być już za późno. - delikatnie zaczął pocierać dłońmi skronie.
Nagle odwrócił sie i bez
namysłu wymierzył potężny prawy sierpowy policjantowi przy wejściu. Opłacało się chodzić w młodości na boks -
pomyślał wbiegając do budynku.
v
To tak się skończy moje życie - pomyślała gorzko
Consalida czekając na odgłos wystrzału. Blanka i mama były teraz najżywszym,
kształtującym się w jej umyśle obrazem, stanowczo wyprzedzającym wszystko co
stanowiło teraźniejszość.. W głowie zaczęły gwałtownie krążyć niepohamowane
myśli, których nie mogła się wyzbyć, a które jakoby zakłócały wyraźny obraz
rodzinnego domu w Hiszpanii. Blanka. Praca. Przyjaciele. Praca. Blanka.
Przyjaciele. Mama. Blanka. I nagle, w upływie chwili uświadomiła sobie o tym, że
najprawdopodobniej juz nigdy nie powie córce ze jest jej matką. Do oczu
napłynęły jej łzy, poczuła się słabo.
Anna patrzyła na
kształtującą się przed nią scenerie niczym z horroru. On nie jest stabilny emocjonalnie. Zabije nas bez wahania -
rozważała w myślach ze zgrozą patrząc na
Zaruskiego.
Już miała zrobić kilka
kroków w stronę napastnika gdy zauważyła znajome kontury wchodzącego mężczyzny.
Zastygła, gdy Andrzej wszedł do pomieszczenia.
-Spokojnie Panie
Zaruski, nie wykonujmy pochopnych ruchów - rzekł gardłowo do mężczyzny,
starając się go uspokoić.
Ten wycelował w niego
broń.
- Andrzej....-
głos Anny zadrżał.
Dopiero teraz, w
momencie gdy zobaczyła tą ukochaną postać; te szare z uczuciem wpatrzone w nią
oczy; te znane i teraz tak utęsknione ramiona, w które chciała się wtulić a nie
mogła : do oczu napłynęły jej łzy, a strach "podwójny" obezwładnił
jej serce.
- Jestem
tu.... - Andrzej z troska w głosie zaczął ją uspokajać - Nie bój sie, jestem
przy Tobie...
Zrobił kilka kroków w
stronę napastnika.
- Ani
kroku dalej... strzelę.....zobaczysz !
Zaruski mocniej schwycił
broń a jego prawa brew poczęła wykonywać nerwowe tiki w górę i w dół.
- Zastanów
się, to nie jest wyjście z sytuacji. Nic jej nie przywróci życia, przykro
mi....nie było dla niej żadnego ratunku...
- Nieprawda....
to wy ją zabiliście...wy za to odpowiadacie!
- Panie
Zaruski jeśli ktoś za to odpowiada to wyłącznie ja....Pańska żona była moją
pacjentką, to ja wydałem polecenie doktor Consalidze o odłączenie od aparatury podtrzymującej
życie.
Popatrzył na niego możliwie jak najłagodniej
- Zgodnie
z ostatnim życzeniem Pana żony - dodał widząc obłęd w oczach Zaruskiego - Człowieku
odłóż broń i daj sobie pomóc.
Andrzej nieznacznie
przybliżył sie do mężczyzny.
Napastnik zaczął dygotać
na całym ciele by po chwili nieznacznie spuścić broń.
- Mnie już i tak nikt nie pomoże....- po policzku Zaruskiego spłynęła samotna łza.
Cała żałość i ból jego
postaci utwierdzały Andrzeja w tym, że jeśli teraz nie zadziała to za chwilę
stanowczo będzie już za późno.
I nagle, pod wpływem adrenaliny krążącej po
całym jego organizmie, rzucił się na napastnika pozbawiając go równowagi. Mężczyźni
potoczyli się po podłodze tworząc jedną zbita masę, szamotających się rąk i
nóg. Rozległ się huk wystrzału W tym także momencie Anna i Wiktoria
jednocześnie krzyknęły.
- Andrzej!
Chirurg podniósł rękę szykując się do zadania
ciosu.
Nie musiał jednak,
ciało mężczyzny osunęło się na zimną posadzkę. W klatce piersiowej widniała
świeża rana postrzałową, z której strugami sączyła się krew. Andrzej pochylił się nad
mężczyzną sprawdzając puls. Już nie żył. Podniósł się z podłogi i spojrzał na
Anne.
Po jej bladej twarzyczce
teraz strugami leciały niepohamowane łzy.
Odetchnął głęboko.
- Ty
cholernym idioto...- rzuciła mu się na szyję - Mogłeś zginąć...Boże, ty jesteś
cały we krwi....
- To
nie moja krew. Uspokój się. Już wszystko dobrze.
Otoczył
ją mocno swoimi ramionami uspokajając jej dygoczące ciało i czule
gładząc ją po włosach.
- Czy ty w ogóle myślisz?
- wyszeptała mu do ucha przytulając twarz do jego ciepłego policzka - Mógł cię
odstrzelić jak przepiórkę.
- Najwidoczniej ja nie
jestem przepiórką
Andrzej uśmiechnął się z
ulgą.
- Nie, ty jesteś baranem
- rzekła Anna oddychając ciężko. Wtuliła się w Andrzeja.
Wiktoria do tej pory
stojąca niemalże na baczność, oparła się o ścianę głośno wypuszczając
powietrze. Mdliło ją.
-Pani Doktor, wszystko
w porządku, jest Pani cała? - zapytała Anna z nad ramienia obejmującego ją Andrzeja.
- Tak,
żyje...chyba....- odparła czując jednak, że traci władzę w nogach.
Zanim zdążyła upaść
chirurg schwycił ją i otoczył ramieniem.
- W porządku, trzymam Cię Wiktorio....- rzekł, stanowczo
ją podtrzymując.
- Dobrze
panie profesorze ze postanowił Pan jednak do nas wpaść - Consalida popatrzyła na
niego niewyraźnie.
Cała jej cera, teraz tak
blada, strasznie kontrastowała z tymi płomienie rudymi kosmykami włosów.
- Cieszę się że ceni sobie Pani moje towarzystwo
- uśmiechnął się serdecznie widząc, że
wraca jej wigor.
- Nikomu
nic sie nie stało ?
Do sali weszli
uzbrojeniu mężczyźni z brygady antyterrorystycznej, wypełniając każdy kąt
pomieszczenia.
- Ooo
Panowie w sama porę przybyli. Macie swojego terrorystę - Andrzej wskazał ręka na leżące zwłoki -
popełnił samobójstwo, nie było co ratować.
Rzucił wściekłe spojrzenie na najbliżej stojącego
mundurowego. - Kto tu dowodzi? - spytał rozglądając się.
- Ja!
Wysoki muskularny brunet
wystąpił z grupki. Przez ramię przewieszoną miał dużą broń z potężną i
niezwykle groźnie wyglądającą lufą.
- Może
Pan powiedzieć swoim ludziom żeby schowali
broń - rzucił drwiąco - Myślę, że jest już zbyteczna.
-Musimy
przeszukać dalej szpital, nie wiemy czy nie miał jakiegoś wspólnika
-Teraz to możecie wsadzić sobie te lufy w
dupę - Andrzej sfrustrowany dodał na odchodnym , otoczył mocno Wiktorie
ramieniem by czasem nie upadła i razem z Anną wyszedł z sali.
v
Podjeżdżam pod malutki, niebieski
domek, z białymi drzwiami i takimi samymi framugami okien. Taki o jakim ludzie
zwykli mawiać głośno: Ooo jaki uroczy domek, myśląc jednak w duchu: Cóż to za szkaradztwo! Te różnobiegunowe opinie nie umniejszają
wszakże gospodarzom lecz raczej zbiegają się w jednym wyszukanym słowie: oryginalność.
Ja przynajmniej chcę tak myśleć.
Idę wzdłuż kostkowanego
chodnika , a na parapecie jednego z najbliższych okien, od wewnętrznej strony ,
dostrzegam fioletowy storczyk. Patrzę na jego aksamitne płatki; na delikatną i
kruchą łodyżkę; na gładkie, połyskliwe kamyczki w doniczce.....i machinalnie
się uśmiecham.
Storczyk....ulubiony
kwiat mojej żony.
Wchodzę do domu i się
rozglądam.
Zaraz to, kątem oka
dostrzegam ruch, a z kuchni wylatuje ku mnie mały "pocisk". Zarzuca mi na szyję swoje kruche ramionka i obsypuje
policzki roześmianymi pocałunkami.
Biorę ją na ręce i
przytulam do siebie, delikatnie gładząc ją po małej główce, z której w różne
strony sterczą drobne jasne loczki.
Z głębi przedpokoju
widzę moją żonę, opartą o próg i patrzącą spojrzeniem pełnym miłości i
czułości. Widząc te ufne, kochające oczy, ponownie odzywają się we mnie te wyższe
uczucia; ta świadomość piękna jaką człowiek odczuwa stojąc przed wielkim
misterium i odpowiedzialność przed tym co staje się twoim udziałem. Razem z
córką podchodzę do niej i z czułością biorę jej dłoń w swoją.
Idę do pokoju dziecięcego.
Podchodzę do kojca i widzę moje maleństwo. Ubrana w różowe śpioszki kręci
nóżkami kołka i zakola, najwyraźniej już wykonując pierwsze treningi przed
raczkowaniem.
Uśmiecham się tkliwie gładząc tę pomarszczoną twarzyczkę, chwytając
tą kruchą nóżkę w małych różowych śpioszkach i widząc te śliczne, cherubinkowe
oczka. W takich momentach czuję się w zgodzie z naturą, a co najważniejsze z
samym sobą.
Ujmują jej delikatną
rączkę i z rozrzewnieniem patrzę jak jej malutka dłoń stara się uchwycić mój
kciuk. Drugą rączkę zaciska w piąstki jakoby zdenerwowana, że czynności tej
nie udaje się jej zrobić. Teraz dopiero ,jakby w pełnej krasie, dociera do mnie
ta dysproporcja rozmiarów i siły ,tak wielce odwrotna do potrzeby ciepła i miłości.
Uśmiecha się do mnie
pokazując czerwonawe dziąsełka jeszcze wolne od wyrzynających się białych
mleczaków a ja rozczulony tym widokiem odpowiadam
jej tym samym....
Mówią, że Miłości
stanowi najlepszą argumentacje nawet najbardziej obrzydliwych i niezrozumiałych
czynów ludzkich. Wszystko wybacza, a sama nigdy wybaczenia nie oczekuje.
Wszystko wyjaśnia zarazem z właściwym sobie taktem potrafi wszystko zaplątać. Jest niczym znakomity Trener Życia: mówiący to
czego nie chcesz usłyszeć; widzący to czego nie chcesz widzieć... a wszystko po
to abyś mógł się stać kimś kim zawsze
chciałeś być.
Patrzę na te ukochane
twarze... i wiem już, że jestem w niebie.
Szczerze dziewczęta ja nie wiem co myśleć o tej części Ja już przy starcie się pogubiłam(niestety) Z biegiem czasu i linijek;-) Nie przyzwyczaiłam się do tego że ktoś będzie pisał takie opowiadanie i prawie wszystko opisywał z takimi szczegółami. Ale jedno co mi się nie podobało w dzisiejszej części to to, że była zdecydowanie za krótka..
OdpowiedzUsuńNie muszę Wam chyba mówić iż czekam na kolejne arcydzieło*-*
Floretyna
Jaka cudowna część ! Rzeczywiście jest inna ,ale w tym najbardziej pozytywnym sensie. Zaskoczyłyście mnie... To taka perełka ! Te rozważanie dotyczące śmierci ... ukazanie tego ,co czuje lekarz podczas odłączania respiratora. Oni też są ludźmi ,przeżywają to . Mąż pacjentki ,który stracił stabilność emocjonalną. Gorycz doprowadziła go do takich czynów...smutne...ale też często prawdziwe. Pięknie Wam to wyszło ! Ta część ukazuje prawdziwe więzi łączące Andrzeja i Annę. To rzeczywiście jest bardzo silna relacja. Rzadko "widuje" się tak "zdesperowanego " Andrzeja. Ten prawy sierpowy :D Taki super Falko -haha :P Jego rozmowa z mężem pacjentki. Próba wyjaśnienia i ta akcja Zaruski-Falo ...hah :P Ach ta adrenalina.... Te pretensje do służb - :D z tekstem "teraz to możecie wsadzić sobie te lufy w dupę " xD Chwila ,w której Wiktoria myśli ,że to koniec. Momentalnie przed oczami stają jej najważniejsze dla niej osoby ,miejsca... ma pretensje do siebie ...Jakże prawdziwe...Potem Andrzej i Anna - <3 ( zaczynam się do nich przekonywać ,ale trochę FaWi też by się przydało :) ) Wiki odzyskująca humor - świetnie i to ich wyjście. GENIALNA CZĘŚĆ ! Następnie to odniesienie do sielanki ..i miłości ..,która kieruje człowiekiem PIĘKNE
OdpowiedzUsuń!!!
Uwielbiam to opowiadanie ! Czekam z niecierpliwością na next !
Pozdrawiam i życzę weny
Marthson - wasza fanka :P
Zajebiste !!!!!!!!!!!! o.O CUDO <3
OdpowiedzUsuńOkey, wcześniej nie miałam czasu na przeczytanie i teraz żałuję że nie znalazłam nawet chwili :) To jest po prostu cudowne *,*
OdpowiedzUsuńPo pierwsze, wątek kryminalny wyszedł wam świetnie <3 Do tego włączone do opowiadania myśli pana Zaruskiego <33 Pomysł świetny, dzięki temu można się bardziej wczuć w jego sytuacje i wgle w całe opowiadanie :* Powiem szczerze, że gdy padł strzał, sama przez chwilę nie mogłam oddychać ;) Świetna dramatyka i to trzymanie w niepewności <33
Po drugie wątek FaWi + Anna <3 Troska Andrzeja o Annę jest powalająca. Ta jego odwaga i poświęcenie :) Coś godnego podziwu ;) No i to jakby ujawnienie, wprawdzie tylko przed doktor Consalidą no i ona przez te wszystkie emocje nawet nie zdawała sobie sprawy z tego co się dzieje, ale jednak :) Cudowna, chociaż krótka rozmowa FaWi <3 Widać, że Andrzej też się martwił o jej życie, że nie tylko Anna jest mu bliska ♥
Przez chwilę, gdy Andrzej trzymał Wiki w ramionach pomyślałam, że fajnie by było, gdyby została postrzelona. To by było jakieś rozwinięcie w wątku FaWi, no ale sam przytulas też jest słodki. Wgle podziwiam was, że już tyle części, a tu tylko u naszej parki wprawdzie dużo się dzieje, ale Andrzej nadal jest z Anną i nie było jeszcze większego przełomu :)
Oczywiście czekam na nexta :*
To jest niesamowite <3
OdpowiedzUsuńNie będę się rozpisywać :D Normalnie to opowiadanie jest zajebiste i Wy też jesteście zajebiste!!! Genialne!!!
OdpowiedzUsuńBożka