czwartek, 17 lipca 2014

XIV "Pocisk"

Ten rozdział jest trochę inny od poprzednich ale mam nadzieję, że wam się spodoba. Troszkę się poprzesuwało jednak liczę, że aż tak bardzo wizualnie to nie razi. Zachęcam do komentowania i przede wszystkim ...miłego czytania;)



Patrząc na panią Zaruską  Wiktoria zastanawiała się kiedy to właściwie można powiedzieć, że ktoś umarł godnie, jak określić kryterium godnej śmierci i co najważniejsze czy ta granica godnej śmierci w ogóle istnieje. Śmierć jak wiele procesów w życiu ludzkim była czymś dla niej zgoła bezsensownym. Nigdy nie chciała wchodzić w ramy religijne śmierci najpewniej dlatego, że... po prostu bała się znaleźć tam  logiczne wyjaśnienie, które z pewnością by jej nie pasowało ale którego nie mogłaby odrzucić z racji jego logiczności i takiej życiowej trzeźwości.. I teraz przyglądając się kobiecie leżącej przed nią na szpitalnym łóżku ponownie ugodził ją widok kształtującej się w tej postaci śmierci. Pani Zaruska leżała bezwładna na łóżku, unieruchomiona, nie mogąca nawet samodzielnie oddychać.  Włosy zlepione w strąki opadały na blade czoło, z sinych ust wystawała rurka intubacyjna. Szerokie i wydatne kości policzkowe wraz z niezwykle głębokimi dołkami obok tworzyły układ dwóch dolin pomiędzy ziemistymi wzgórzami i dzielącą je pośrodku górą w postaci wyniszczonego nosa, z którego otworów niczym zastygnięty strumyk wystawała rurka z tlenem.  To ogromne, niezgłębione misterium śmierci zaległo się w każdym kącie tego pokoju a ludzie znajdujący się w pomieszczeniu tylko przez grzeczność i poszanowanie osoby pani Zaruskiej nie mówili o tym głośno.
Tylko przez litość można to nazwać życiem - pomyślała  wiedząc co za chwile musi zrobić.
Głęboko westchnęła.
Odłączenie od respiratora. Zabranie życiodajnego tlenu. Pozbawienie życia. Wymierzenie ostatecznego wyroku......jak zwał tak zwał. Dzisiaj po raz pierwszy w swojej karierze odbierze komuś życie. Pozbawi męża żony. Zabierze dzieciom matkę...

Odłączyła respirator nie patrząc na męża pacjentki stojącego w kącie pokoju. Starała się, mimo iż niemal uderzało ją to w oczy, zignorować łzy obficie spływające po jego zarośniętych policzkach, ból którym napastliwie krzyczał jego zapłakany wzrok. Łatwiej jest jeśli nie wiążesz się emocjonalnie z pacjentami i ich krewnymi. Przynajmniej powinno być łatwiej........
Przez kilkanaście minut stała uporczywie wpatrując  się w pracujący ekran elektrokardiografu. Po chwili na monitorze ukazała się cienka pozioma kreska. Wyłączyła go.
- Zgon  o 9: 34 - odparła twardo, po czym wyszła z sali.

 

Pocisk ugodził kolejną ofiarę. Na swojej twarzy poczułem kropelki ciepłej krwi. Fascynujące, jak kruchy jest ludzki byt pomyślałem widząc jak kobieta upada, a z jej oczu uchodzi życie. Wystarczy jeden celny strzał w serce, ugodzenie nożem czy poderznięcie tętnicy szyjnej by śmierć była niemal natychmiastowa.
Patrzyłem przez chwile na ciało martwej kobiety, mojej uwadze nie uszła obrączka na jej palcu. Boleśnie przerwane życie,  pomyślałem o jej bliskich, o ich bólu , o wiele silniejszym niż jej gdy umierała. Niech poczują to co ja czułem... Rozejrzałem się dookoła. Korytarz był pusty, już prawie wszyscy zdążyli się ewakuować.

Szedłem dalej wchodząc do pomieszczeń z nadzieją, że w którymś z nich znajdę  sprawiedliwość.
Zabawne, kiedyś nie pomyślałbym, że jestem zdolny do takich czynów. Zabijając czułem niemal fizycznie jej ból, jej obecność. Widząc ludzką krew czułem jej zapach, a patrząc w gasnące oczy moich ofiar , jej powolną i bolesną agonię. Nie, nie jestem masochistą, chce tylko wymierzyć sprawiedliwość tym którzy tak brutalnie odebrali jej życie.
Idąc dalej spostrzegłem drzwi z napisem : blok operacyjny. Była tam w towarzystwie innej lekarki. Poczułem tak długo drzemiący we mnie namacalny zabójczy instynkt. Polowanie niedługo miało się zakończyć.
 

O 4 po południu pewnego wydawałoby się pięknego popołudnia, w Leśnej Górze rozległ się alarm przeciwpożarowy. Z początku spowodował on nie tyle szybką ewakuacje, co bardzo szybką pocztę pantoflową w celu natychmiastowego dowiedzenia się czy to próbny alarm czy tez nie. Skutkiem tego na wszystkich oddziałach zapanował harmider a droga do wind, które zresztą po 5 minutach zostały wyłączone, zrobiła się tłoczna  niczym zakopianka w okresie wakacyjnym.
Niecałą minutę po pierwszym sygnale alarmu, do uszu ludności na oddziale chirurgicznym, doszedł odgłos wystrzału. Wtedy to wszelki ruch zamarł. Rozległ się drugi strzał. ..I nadszedł czas na "niezwłoczną" ewakuacje.
 


-  Trzeba natychmiast ewakuować pacjenta, pani Doktor - profesor Schultz pośpiesznie myła ręce po zabiegu.
-  Nie wiemy czy windy działają -  Consalida popatrzyła ze zdenerwowaniem na operatora - Poza tym trzeba go ciągle monitorować....
-  Pani Doktor, musimy przestrzegać procedur, może to jakaś drobnostka, ale nie będę narażała życia pacjenta licząc, że to jakiś drobny alarm próbny. Mamy za mało informacji wiec zgodnie z regułami przenosimy go.
Oczy Anny  pozostały spokojne, zachowując swój łagodny błękitny wyraz, gdy przekazywała polecenia pielęgniarkom. Jedyną oznaką wzrastającego w niej zdenerwowania były zwężone w cienką kreskę usta, które teraz tak kontrastowały z pięknem całej jej twarzy.
Consalida odwróciła sie na piecie by wyjść i sprawdzić windy. W ułamku sekundy skostniała. Zobaczyła go. Stał z bronią wycelowana prosto w nią, ręce miał umazane we krwi. Boże, niech to będzie jego krew, pomyślała widząc jego zdeterminowany wzrok. Dostrzegła w nich ból wymieszany z szaleństwem pokazujący jasno iż człowiek ów jest zdolny do wszystkiego . Profesor Schultz widząc mężczyznę zastygła bez ruchu. Jej oczy zaczęły kalkulować całą sytuacje. Spokojnie, najważniejsze to zachować jasny umysł pomyślała gdy mimowolnie po plecach przeszedł ją dreszcz obezwładniającego strachu.
-  Poznaje mnie Pani? -  mężczyzna zwrócił się do rudowłosej, ciągle nie chowając broni.
Tak, poznaje - lekarka zbladła patrząc na koniec lufy wycelowany prosto w jej serce.
Kłamiesz, nawet nie pamiętasz kim jestem. Wy lekarze macie manie wyższości, myślicie że możecie decydować o życiu i śmierci, a prawda jest taka, że twarze pacjentów po każdej operacji wyrzucacie do śmietnika...
- Pan Zaruski.....- szepnęła Consalida raptownie przypominając sobie te rysy twarzy, wysuniętą żuchwę i dosyć duże, nieproporcjonalne do reszty ciała uszy.
Popatrzyła na niego z trwogą.
-  Brawo, a moja żonę pamiętasz? Tą którą skazałaś na pewną śmierć, odłączając respirator? - syknął z bólem kierując nienawistne spojrzenie w stronę Wiktorii.
Spokojnie, proszę odłożyć broń, porozmawiamy...- Anna zrobiła kilka kroków w kierunku mężczyzny zrównując się z Consalida- Na pewno nie jest Pan takim człowiekiem...
-  Skąd do cholery możesz wiedzieć jaki jestem? Zabiłem dziś już czwórkę, nie robi mi wielkiej różnicy jak zabije jeszcze dwójkę.
Zaruski  począł trząść się z furii spoglądając na dwie sparaliżowane ze strachu kobiety.

 
Ona ciągle tam jest - Andrzej pomyślał z trwogą chodząc nerwowo przed szpitalem to w jedną to w drugą stronę. Co raz pocierał podbródek, czując w żołądku gulę , która mimo iż rzekomo obejmowała układ pokarmowy, wpływała też pośrednio na układ nerwowy powodując napięcie wszelkich postronków jego ciała.
 Już wszyscy zdążyli sie ewakuować, tylko ona i Consalida ciągle operują. Jasna cholera....wychodź Anna...wychodź!

Przed szpitalem panował rozgardiasz, cześć chorych z Oiomu zostało przetransportowanych do innych placówek. Na miejsce zdążyli już przyjechać dziennikarze, robiąc reportaże do wiodących polskich programów informacyjnych.
-Sępy telewizyjne - pomyślał ze złością obserwując całe to zbiegowisko - Muszę działać - Andrzej podjął szybko decyzje podchodząc do policjanta stojącego przy wejściu.
Muszę tam wejść - powiedział stanowczo
Już Panu mówiłem że czekamy na brygadę antyterrorystyczną, nikt nie ma wstępu do środka.
To nie jest żaden terrorysta! - prychnął -  Tylko chory psychicznie człowiek potrzebujący pomocy! Jego żona była moją pacjentką. Kilka tygodni temu zmarła, otworzyliśmy ją z profesor Schultz ale guz był nie operacyjny. Czuje się za tą całą sytuacje odpowiedzialny- wykrzyczał patrząc gniewne na mundurowego.- Pan chyba nie do końca rozumie powagę sytuacji....doktor Consalida na moje polecenie odłączyła pacjentkę od respiratora ponieważ przed śmiercią kobieta podpisała zgodę na niepodtrzymywanie życia w razie komplikacji.....czy ty to rozumiesz człowieku ?- spojrzał na policjanta dygocząc ze złości
Przykro mi, ale nie mogę Pana wpuścić - wyraz twarzy służbisty pozostał niezmieniony -Proszę poczekać z resztą na zewnątrz.
Andrzej zdenerwowany do granic możliwości zacisnął wściekle usta do tego stopnia iż po chwili poczuł słodkawy smak krwi na dolnej czerwieni wargi.
-Jeśli coś jej sie stanie, osobiście dopilnuje by wywalili cię na zbity pysk - mruknął cicho pod nosem odwracając sie do niego plecami.

Stał tak przez chwile obmyślając plan działania. Strach o Anne opanował go do tego stopnia, iż gotowy był już niemal na wszystko. Adrenalina robiła swoje. Rozejrzał sie po placu. Tretter stał z mężczyzną z wydziału kryminalistycznego, reszta lekarzy pomagała przy pacjentach. Zanim brygada dojedzie może być już za późno. - delikatnie zaczął pocierać dłońmi skronie.
Nagle odwrócił sie i bez namysłu wymierzył potężny prawy sierpowy policjantowi przy wejściu. Opłacało się chodzić w młodości na boks - pomyślał wbiegając do budynku.

 
To tak się skończy moje życie - pomyślała gorzko Consalida czekając na odgłos wystrzału. Blanka i mama były teraz najżywszym, kształtującym się w jej umyśle obrazem, stanowczo wyprzedzającym wszystko co stanowiło teraźniejszość.. W głowie zaczęły gwałtownie krążyć niepohamowane myśli, których nie mogła się wyzbyć, a które jakoby zakłócały wyraźny obraz rodzinnego domu w Hiszpanii. Blanka. Praca. Przyjaciele. Praca. Blanka. Przyjaciele. Mama. Blanka. I nagle, w upływie chwili uświadomiła sobie o tym, że najprawdopodobniej juz nigdy nie powie córce ze jest jej matką. Do oczu napłynęły jej łzy, poczuła się słabo.
Anna patrzyła na kształtującą się przed nią scenerie niczym z horroru. On nie jest stabilny emocjonalnie. Zabije nas bez wahania - rozważała w myślach ze zgrozą patrząc  na Zaruskiego.
Już miała zrobić kilka kroków w stronę napastnika gdy zauważyła znajome kontury wchodzącego mężczyzny. Zastygła, gdy Andrzej wszedł do pomieszczenia.
-Spokojnie Panie Zaruski, nie wykonujmy pochopnych ruchów - rzekł gardłowo do mężczyzny, starając się go uspokoić.
Ten wycelował w niego broń.
Andrzej....- głos Anny zadrżał.
Dopiero teraz, w momencie gdy zobaczyła tą ukochaną postać; te szare z uczuciem wpatrzone w nią oczy; te znane i teraz tak utęsknione ramiona, w które chciała się wtulić a nie mogła : do oczu napłynęły jej łzy, a strach "podwójny" obezwładnił jej serce.
- Jestem tu.... - Andrzej z troska w głosie zaczął ją uspokajać - Nie bój sie, jestem przy Tobie...
Zrobił kilka kroków w stronę napastnika.
Ani kroku dalej... strzelę.....zobaczysz !
Zaruski mocniej schwycił broń a jego prawa brew poczęła wykonywać nerwowe tiki w górę i w dół.
-  Zastanów się, to nie jest wyjście z sytuacji. Nic jej nie przywróci życia, przykro mi....nie było dla niej żadnego ratunku...
-  Nieprawda.... to wy ją zabiliście...wy za to odpowiadacie!
-  Panie Zaruski jeśli ktoś za to odpowiada to wyłącznie ja....Pańska żona była moją pacjentką, to ja wydałem polecenie doktor Consalidze o odłączenie od aparatury podtrzymującej życie.
Popatrzył na niego możliwie jak najłagodniej
Zgodnie z ostatnim życzeniem Pana żony - dodał widząc obłęd w oczach Zaruskiego - Człowieku odłóż broń i daj sobie pomóc.
Andrzej nieznacznie przybliżył sie do mężczyzny.
Napastnik zaczął dygotać na całym ciele by po chwili nieznacznie spuścić broń.
-  Mnie już i tak nikt nie pomoże....- po policzku Zaruskiego spłynęła samotna łza.
Cała żałość i ból jego postaci utwierdzały Andrzeja w tym, że jeśli teraz nie zadziała to za chwilę stanowczo będzie już  za późno.
 I nagle, pod wpływem adrenaliny krążącej po całym jego organizmie, rzucił się na napastnika pozbawiając go równowagi. Mężczyźni potoczyli się po podłodze tworząc jedną zbita masę, szamotających się rąk i nóg. Rozległ się huk wystrzału W tym także momencie Anna i Wiktoria jednocześnie krzyknęły.
- Andrzej!
Chirurg podniósł rękę szykując się do zadania ciosu.
Nie musiał jednak, ciało mężczyzny osunęło się na zimną posadzkę. W klatce piersiowej widniała świeża rana postrzałową, z której strugami sączyła się krew. Andrzej pochylił się nad mężczyzną sprawdzając puls. Już nie żył. Podniósł się z podłogi i spojrzał na Anne.
Po jej bladej twarzyczce teraz strugami leciały niepohamowane łzy.
Odetchnął głęboko.
Ty cholernym idioto...- rzuciła mu się na szyję - Mogłeś zginąć...Boże, ty jesteś cały we krwi....
To nie moja krew. Uspokój się. Już wszystko dobrze.
Otoczył  ją mocno swoimi ramionami  uspokajając jej dygoczące ciało i czule gładząc ją po włosach.
- Czy ty w ogóle myślisz? - wyszeptała mu do ucha przytulając twarz do jego ciepłego policzka - Mógł cię odstrzelić jak przepiórkę.
- Najwidoczniej ja nie jestem przepiórką
Andrzej uśmiechnął się z ulgą.
- Nie, ty jesteś baranem - rzekła Anna oddychając ciężko. Wtuliła się w Andrzeja.
Wiktoria do tej pory stojąca niemalże na baczność, oparła się o ścianę głośno wypuszczając powietrze. Mdliło ją.
-Pani Doktor, wszystko w porządku, jest Pani cała? - zapytała Anna z nad ramienia obejmującego ją Andrzeja.
Tak, żyje...chyba....- odparła czując jednak,  że traci władzę w nogach.
Zanim zdążyła upaść chirurg schwycił ją  i otoczył ramieniem.
W porządku, trzymam Cię Wiktorio....- rzekł, stanowczo ją podtrzymując.
Dobrze panie profesorze ze postanowił Pan jednak do nas wpaść - Consalida popatrzyła na niego niewyraźnie.
Cała jej cera, teraz tak blada, strasznie kontrastowała z tymi płomienie rudymi kosmykami włosów.
-  Cieszę się że ceni sobie Pani moje towarzystwo -  uśmiechnął się serdecznie widząc, że wraca jej wigor.
-  Nikomu nic sie nie stało ?
Do sali weszli uzbrojeniu mężczyźni z brygady antyterrorystycznej, wypełniając każdy kąt pomieszczenia.
-  Ooo Panowie w sama porę przybyli. Macie swojego terrorystę -  Andrzej wskazał ręka na leżące zwłoki - popełnił samobójstwo, nie było co ratować. 
Rzucił  wściekłe spojrzenie na najbliżej stojącego mundurowego. - Kto tu dowodzi? - spytał rozglądając się.
-  Ja!
Wysoki muskularny brunet wystąpił z grupki. Przez ramię przewieszoną miał dużą broń z potężną i niezwykle groźnie wyglądającą lufą.
Może Pan powiedzieć swoim ludziom żeby schowali  broń - rzucił drwiąco - Myślę, że jest już zbyteczna.
-Musimy przeszukać dalej szpital, nie wiemy czy nie miał jakiegoś wspólnika
-Teraz to możecie wsadzić sobie te lufy w dupę - Andrzej sfrustrowany dodał na odchodnym , otoczył mocno Wiktorie ramieniem  by czasem nie upadła i  razem z Anną wyszedł z sali.
 

Podjeżdżam pod malutki, niebieski domek, z białymi drzwiami i takimi samymi framugami okien. Taki o jakim ludzie zwykli mawiać głośno: Ooo jaki uroczy domek,  myśląc jednak w duchu: Cóż to za szkaradztwo! Te różnobiegunowe opinie nie umniejszają wszakże gospodarzom lecz raczej zbiegają się w jednym wyszukanym słowie: oryginalność. Ja przynajmniej chcę tak myśleć.
Idę wzdłuż kostkowanego chodnika , a na parapecie jednego z najbliższych okien, od wewnętrznej strony , dostrzegam fioletowy storczyk. Patrzę na jego aksamitne płatki; na delikatną i kruchą łodyżkę; na gładkie, połyskliwe kamyczki w doniczce.....i machinalnie się uśmiecham.
Storczyk....ulubiony kwiat mojej żony.
Wchodzę do domu i się rozglądam.
Zaraz to, kątem oka dostrzegam ruch, a z kuchni wylatuje ku mnie mały "pocisk". Zarzuca mi  na szyję swoje kruche ramionka i obsypuje policzki roześmianymi pocałunkami.
Biorę ją na ręce i przytulam do siebie, delikatnie gładząc ją po małej główce, z której w różne strony sterczą drobne jasne loczki.
Z głębi przedpokoju widzę moją żonę, opartą o próg i patrzącą spojrzeniem pełnym miłości i czułości. Widząc te ufne, kochające oczy, ponownie odzywają się we mnie te wyższe uczucia; ta świadomość piękna jaką człowiek odczuwa stojąc przed wielkim misterium i odpowiedzialność przed tym co staje się twoim udziałem.  Razem z córką podchodzę do niej i z czułością biorę jej dłoń w swoją.
Idę do pokoju dziecięcego. Podchodzę do kojca i widzę moje maleństwo. Ubrana w różowe śpioszki kręci nóżkami kołka i zakola, najwyraźniej już wykonując pierwsze treningi przed raczkowaniem.
Uśmiecham się tkliwie  gładząc tę pomarszczoną twarzyczkę, chwytając tą kruchą nóżkę w małych różowych śpioszkach i widząc te śliczne, cherubinkowe oczka. W takich momentach czuję się w zgodzie z naturą, a co najważniejsze z samym sobą.
Ujmują jej delikatną rączkę i z rozrzewnieniem patrzę jak jej malutka dłoń stara się uchwycić mój kciuk. Drugą rączkę zaciska w piąstki jakoby zdenerwowana, że czynności tej nie udaje się jej zrobić. Teraz dopiero ,jakby w pełnej krasie, dociera do mnie ta dysproporcja rozmiarów i siły ,tak wielce odwrotna do  potrzeby ciepła i miłości.
Uśmiecha się do mnie pokazując czerwonawe dziąsełka jeszcze wolne od wyrzynających się białych mleczaków a ja  rozczulony tym widokiem odpowiadam jej tym samym....


Mówią, że Miłości stanowi najlepszą argumentacje nawet najbardziej obrzydliwych i niezrozumiałych czynów ludzkich. Wszystko wybacza, a sama nigdy wybaczenia nie oczekuje. Wszystko wyjaśnia zarazem z właściwym sobie taktem potrafi wszystko zaplątać. Jest  niczym znakomity Trener Życia: mówiący to czego nie chcesz usłyszeć; widzący to czego nie chcesz widzieć... a wszystko po to  abyś mógł się stać kimś kim zawsze chciałeś być.


Patrzę na te ukochane twarze... i wiem już, że jestem w niebie.

6 komentarzy:

  1. Szczerze dziewczęta ja nie wiem co myśleć o tej części Ja już przy starcie się pogubiłam(niestety) Z biegiem czasu i linijek;-) Nie przyzwyczaiłam się do tego że ktoś będzie pisał takie opowiadanie i prawie wszystko opisywał z takimi szczegółami. Ale jedno co mi się nie podobało w dzisiejszej części to to, że była zdecydowanie za krótka..
    Nie muszę Wam chyba mówić iż czekam na kolejne arcydzieło*-*
    Floretyna

    OdpowiedzUsuń
  2. Jaka cudowna część ! Rzeczywiście jest inna ,ale w tym najbardziej pozytywnym sensie. Zaskoczyłyście mnie... To taka perełka ! Te rozważanie dotyczące śmierci ... ukazanie tego ,co czuje lekarz podczas odłączania respiratora. Oni też są ludźmi ,przeżywają to . Mąż pacjentki ,który stracił stabilność emocjonalną. Gorycz doprowadziła go do takich czynów...smutne...ale też często prawdziwe. Pięknie Wam to wyszło ! Ta część ukazuje prawdziwe więzi łączące Andrzeja i Annę. To rzeczywiście jest bardzo silna relacja. Rzadko "widuje" się tak "zdesperowanego " Andrzeja. Ten prawy sierpowy :D Taki super Falko -haha :P Jego rozmowa z mężem pacjentki. Próba wyjaśnienia i ta akcja Zaruski-Falo ...hah :P Ach ta adrenalina.... Te pretensje do służb - :D z tekstem "teraz to możecie wsadzić sobie te lufy w dupę " xD Chwila ,w której Wiktoria myśli ,że to koniec. Momentalnie przed oczami stają jej najważniejsze dla niej osoby ,miejsca... ma pretensje do siebie ...Jakże prawdziwe...Potem Andrzej i Anna - <3 ( zaczynam się do nich przekonywać ,ale trochę FaWi też by się przydało :) ) Wiki odzyskująca humor - świetnie i to ich wyjście. GENIALNA CZĘŚĆ ! Następnie to odniesienie do sielanki ..i miłości ..,która kieruje człowiekiem PIĘKNE
    !!!
    Uwielbiam to opowiadanie ! Czekam z niecierpliwością na next !
    Pozdrawiam i życzę weny
    Marthson - wasza fanka :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Zajebiste !!!!!!!!!!!! o.O CUDO <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Okey, wcześniej nie miałam czasu na przeczytanie i teraz żałuję że nie znalazłam nawet chwili :) To jest po prostu cudowne *,*
    Po pierwsze, wątek kryminalny wyszedł wam świetnie <3 Do tego włączone do opowiadania myśli pana Zaruskiego <33 Pomysł świetny, dzięki temu można się bardziej wczuć w jego sytuacje i wgle w całe opowiadanie :* Powiem szczerze, że gdy padł strzał, sama przez chwilę nie mogłam oddychać ;) Świetna dramatyka i to trzymanie w niepewności <33
    Po drugie wątek FaWi + Anna <3 Troska Andrzeja o Annę jest powalająca. Ta jego odwaga i poświęcenie :) Coś godnego podziwu ;) No i to jakby ujawnienie, wprawdzie tylko przed doktor Consalidą no i ona przez te wszystkie emocje nawet nie zdawała sobie sprawy z tego co się dzieje, ale jednak :) Cudowna, chociaż krótka rozmowa FaWi <3 Widać, że Andrzej też się martwił o jej życie, że nie tylko Anna jest mu bliska ♥
    Przez chwilę, gdy Andrzej trzymał Wiki w ramionach pomyślałam, że fajnie by było, gdyby została postrzelona. To by było jakieś rozwinięcie w wątku FaWi, no ale sam przytulas też jest słodki. Wgle podziwiam was, że już tyle części, a tu tylko u naszej parki wprawdzie dużo się dzieje, ale Andrzej nadal jest z Anną i nie było jeszcze większego przełomu :)
    Oczywiście czekam na nexta :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie będę się rozpisywać :D Normalnie to opowiadanie jest zajebiste i Wy też jesteście zajebiste!!! Genialne!!!
    Bożka

    OdpowiedzUsuń