Nastały ciężkie, milczące dni podczas, których
profesor postanowił komunikować się sam ze sobą, bądź z Adamem, bowiem rozmowa
z którąkolwiek z Pań( Wiktorią czy też Anną) była niemożnością, a przebywanie z
nimi obydwiema niemal nie do wytrzymania. Na każde jego z pozoru banalne
pytanie typu: Gdzie jest karta pana Mieleckiego? czy też Chcesz kawy? kobiety
odpowiadały sycząc i warcząc niczym dwa rasowe bulteriery. Toteż bezsprzecznie
owa owca o której profesor wcześniej pomyślał zmarła na skutek choroby głodowej
zabierając ze sobą wilka.
Anna w związku z tą sytuacja, postanowiła przyjąć
"pozycje" jak najgodniejszą propagując swoim zachowaniem wszem i
wobec ( Andrzejowi najszczególniej) pozę "jestem ponad to". Wiktoria,
natomiast, w ogóle nie ukrywała swojej wściekłości, mając niemalże wypisane na
czole: "nic mnie to nie obchodzi". Oczywiście te jawne propagandy
kobiet były tylko perfekcyjnie dobraną teatralną maską, pod którą kryły się
boleśnie zranione uczucia.
W związku z
tym nagłym zwrotem w relacjach damsko - męskich w szpitalu w Leśnej Górze, niczemu niewinny, Adam cierpiał równie mocno
co jego brat. W chwilach gdy pod ręką którejś z Pań nie było Andrzeja
(właściwego worka bokserskiego), Adam służył jak element zastępczy (worek
bokserski wygrzebany z lombardu). A, że młody chirurg, starając się załagodzić wewnętrzne
konflikty, pozostał życzliwy i przyjacielski jak dla Consalidy tak i dla Anny, tym bardziej
stał się łatwym celem. I tak to któregoś
z kolei pięknego dnia po kolejnym
nokaucie bokserskim ze strony Pań, czerwony ze złości Krajewski, wparował do
zabarykadowanego we własnych okopach, profesora.
- Mam tego już dosyć. Cholera jasna z nimi
obydwiema! Zróbże coś, bo ja już nie wytrzymuje. Dosłownie przed sekundą,
jeszcze chwila i bym ze złości, którąś uderzył. Do czego to podobne! Mama
zawsze mnie uczyła wielkiego szacunku dla kobiet, a teraz naprawdę mało
brakowało a bym złamał kardynalną zasadę - Nie- przemocy wobec kobiet! A to jak
zwykle, wszystko Twoja winna! Przez twoje głupie wybryki i tą wrodzoną
rozpustę, nastąpiła całkowita dezorganizacja w naszych szeregach! JA JUŻ Z NIMI
NIE POTRAFIĘ PRACOWAĆ! JA JUŻ CHYBA NIE CHCĘ Z NIMI PRACOWAĆ!
- Dzień dobry braciszku - Andrzej łypnął pochmurnie
na brata, po czym siedząc w okopach za swoim biurkiem oparł głowę na łokciach
wpatrując się w dębową fakturę swojego biurka.
- Mógłbyś jakoś zainterweniować, a nie się tu
chowasz! Wiesz co ja przez ciebie przeżywam?
- Co ja mam niby zrobić? - profesor zapytał
łagodnie pocierając swoje skronie. W tym momencie Andrzej mimo swojej wysokiej
i imponującej postury, sprawiał wrażenie o dużo niższego i mniejszego. Skulony
i przygarbiony, schowany za swoim biurkiem, utwierdził Adama w przekonaniu iż on także otrzymał odpowiednią ilość batów
i nokautów od tej dwójki. Pewnie nawet
więcej. Na pewno więcej Dlatego też chirurg mimo iż w pierwszym odruchu
szedł tutaj nastawiony bojowo, patrząc na pochmurzonego brata, wezbrała w nim litość, a jego
stanowisko zmieniło się diametralnie.
- Nie możesz jedną spakować i wysłać priorytetem do
Zurychu, a druga oddelegować na urlop?
- Aż tak źle mi życzysz? - profesor łypnął spode
łba na brata.
Adam tylko uśmiechnął
się pobieżnie po czym usiadł na stojącej w kącie pokoju kanapie i rzekł:
- Przeprosiłeś je chociaż?
- Pfff, milion razy je przepraszałem. Ty mówisz, że
tobie jest ciężko! Jedna syczy i warczy gdy tylko się do niej zbliżę, druga w
ogóle sie do mnie nie odzywa, wywaliła mnie z mojej własnej sypialni. Śpię w
pokoju gościnnym!
- Chyba wiesz, że sobie na to zasłużyłeś -
Krajewski spojrzał wymownie na brata
- Tak, wiem ,wiem - mruknął posępnie po czym dodał
sfrustrowany - Rozumiem, czemu Wiktoria się na mnie gniewa. Wcale mnie to nie
dziwi. Ale Anna? Nigdy nie wymagaliśmy od siebie wyłączności i zawsze to
akceptowała. I w życiu nie mieliśmy z tym problemu. Ona miała swoje romanse, ja
swoje. A teraz nagle jej się odmieniło i ma do mnie pretensje o to, że jej nie
powiedziałem!
- Ty naprawdę tego nie rozumiesz? - zapytał Adam,
jakby była to rzecz tak elementarna jak tabliczka mnożenia w nauce matematyki.
Profesor
spojrzał na niego pytająco. Faktycznie nie rozumiał. Adam więc odchrząknął nieznacznie i począł wyjaśniać:
- Każda
kobieta chce być w życiu mężczyzny tą najważniejszą. Całe życie Anne stawiałeś
najwyżej, twierdząc, że inne kobiety nie dorastają jej nawet do pięt....
- I dalej tak uważam, nie widzę związku.
- Daj mi dokończyć - westchnął, po czym
kontynuował- Była przy tobie odkąd pamiętam, w czasie najważniejszych etapów
twojego życia. Studia, doktorat, pierwsza ciepła posadka, profesura. Zawsze cie
wspierała i tolerowała twoje romanse z jednej tylko przyczyny - Adam popatrzył
łagodnie na Andrzeja- że zawsze ona była tą najważniejszą. Tą ponad wszystkie
inne kobiety. O wszystkich twoich romansach zawsze jej mówiłeś czyż nie? A
teraz nie mówiąc jej, o tej dla ciebie tak drobnej kwestii, pierwszy raz
wyłączyłeś ją ze swego życia. Tym samym poczyniłeś ta sprawę tak dalece
intymną, iż poczuła się dotknięta. Poczuła się taka..... - Krajewski szukał właściwego określenia -
zwyczajna, może mniej ważna.
Słowa te wyraźnie zasmuciły Andrzeja tak, że teraz
absolutnie nie wiedział co powiedzieć - nastała więc cisza.
Po chwili przerwał ją Adam cicho, niemal kojąco
mówiąc:
- Musisz się zastanowić czego ty naprawdę chcesz.
- Ja?
- Tak ty. Może to odpowiedni czas aby dojrzeć.
Wykonać taki życiowy rozrachunek i się określić. Myślę, że mężczyzna taki jak
ty czy ja też w końcu dojrzewa, i życie jakie wcześniej prowadził przestaje go
już tak rajcować - Krajewski wiedział iż teraz właściwie mówi już o sobie. O
tym, że sam właśnie, osiągnął taki etap, w którym imprezy, po których z reguły
mało się pamięta ,to nie wszystko. Etap, w którym budzenie się każdego dnia i
oglądanie coraz to nowych kobiecych twarzy to za mało. Pomyślał o Irenie i
mimowolnie się uśmiechnął. Jakby tchnięty jakąś niewidzialną siłą, zobaczył
wszystko w odpowiednich barwach. Wiedział już co jest dobre a co złe. Co
właściwie a co nie. Wstał i z braterską troską popatrzył na Andrzeja:
- Po prostu zastanów się nad tym co ci
powiedziałem. Masz cholerne szczęście, że poznałeś tak niesamowitą kobietę jak
Anna. A Wiktoria to wspaniała kobieta, która tak jak ty, poczuła coś więcej,
tylko boi się do tego przyznać. W życiu nie można mieć wszystkiego. Zresztą owe
"wszystko" może nie być takie fajne, jak ci się uprzednio zdaje.
Andrzej na te słowa zasępił się jeszcze bardziej po
czym rzekł:
- Dziękuje ci.
- Nie ma za co. Zawsze możesz na mnie liczyć, co
nie zmienia faktu , że nie możesz tak tu się chować. Trzeba stawić im czoło bo
nas zjedzą. Narazie - i już dotykał
klamki gdy nagle tchnięty jakby całkowicie nową myślą rzekł prostolinijne:
- Za godzinę operujesz za mnie. Stent żyły udowej,
planowy zabieg, pozwoliłem wpisać Ciebie do grafiku zamiast mnie.
I Adam uśmiechnął się, teraz dopiero gotów do
drogi. Do Ireny.
- Pozwoliłeś sobie?
- A tak.
Andrzej skrzywił się, wiedząc już doskonale co za
tym stoi. Myśl o Annie i o uświadomionych mu przez Adama przekonaniach
ukochanej , wyraźnie go strapił - teraz jednak wiedząc, że ta operacja doleje
jedynie oliwy do ognia- całkowicie oklapł na duchu.
- Z kim operuje?- zapytał doskonale znając
odpowiedź.
- Z Anną jako drugi operator i Wiktoria na asyście.
Andrzej podniósł się z fotela i wpatrzył w
rozweselone oblicze brata.
Adam tylko wzruszył ramionami:
- To nie moja wina. Ja muszę lecieć. Nie tylko w
twoim życiu wiele się zmienia...
- Taa mam nadzieję, że u ciebie wyraźnie na lepsze.
Adam uśmiechnął się. A w tym uśmiechu było tyle
tajemnicy ile niewiedzy; takiego uśmiechu Andrzej u swojego brata nigdy
uprzednio nie spostrzegł a że było to dla nań nowe, zapytał jedynie:
- Krajewski coś ty tym razem zmalował?
- Jedynie szczęście - powiedział Adam i machnął
ręką - To nie jest rozmowa na teraz. Najpierw ty wyprostujesz całą swą sytuacje
i będziemy gadać o mojej.
Andrzej oparł się o biurku i zapytał:
- Masz jakieś kłopoty? W czymś Ci pomóc?
- Nie - odparł ze śmiechem Adam i pokręcił głową -
Nic z tych rzeczy. To ty masz kłopoty.
- Ano prawda. Nie inaczej
Adam pokiwał głową i już miał wyjść gdy Andrzej rzekł
cicho:
- Jeśli ktoś z nas dwóch dojrzeje pierwszy, to na
pewno będziesz to ty.
Adam uśmiechnął się pogodnie Chyba już dojrzałem - pomyślał i wyszedł
v
Gdy Andrzej wkroczył na salę operacyjną obie Panie
były już gotowe.
- Dzień dobry ...ekhem Paniom.
Oprócz krótkiego acz sympatycznego powitania dwóch instrumentariuszek
i anestezjolog, od obu Pań odpowiedzi nie uzyskał.
Podszedł do stołu i wziął skalpel.
- Możemy zaczynać? - spojrzał na Anne - Tniemy?
Anna obrzuciła go jednym chłodnym spojrzeniem:
- Ja jestem od dawna gotowa. Proszę się zapytać
doktor Consalidy, chociaż ona pewnie zawsze jest gotowa.
Na owe zawsze padł szczególny akcent, a chłód jaki
stał za tymi słowami dał fizycznie we znaki Andrzejowi. Teraz było mu zimno.
Spojrzał na Anne po czym na Wiktorię, która zdawała
się w ogóle nie reagować na wszelkie bodźce. Jakby z chwilą wejścia tutaj wyrzuciła
wszelkie receptory ze swego ciała tak by teraz w ciszy i spokoju wywiązywać się
ze swych obowiązków.
Andrzej odchrząknął:
- Rozumiem, że to oznaczało tak.
I zaczęli operacje. Nie minęło 40 minut a na czole
Andrzeja wystąpił perlisty pot. Nie chodziło o sam zabieg lecz o atmosferę jaką
obie Panie wytworzyły. Nie mówiły nic jedynie co jakiś czas Andrzej czuł ich
świdrujące spojrzenia niczym świderki wkręcające się w jego ciało. A im więcej
było tych świderków tym on bardziej się pocił.
Po półtorej godzinie już nie wytrzymał i gdy
Wiktoria oczyściła pole pozwolił sobie rzec:
- Bardzo dobrze pani doktor. Świetna robota.
To także był błąd o czym później Andrzej srodze się
przekonał.
Anna rzuciła jedno wzniosłe spojrzenie na Wiktorię
po czym odparła chłodno:
- Bo doktor Consalida to w ogóle niezwykle zręczna
kobieta. Rączki aż palą się do roboty.
Andrzej uśmiechnął się figlarnie i pokręcił głową z
niedowierzaniem rad, że tego jego uśmiechu nikt nie dostrzeże.
To była jedna z form ataku Anny w czasie zagrożenia
- atak poprzez ironie; którą on tak dobrze znał .To była jej najlepsza forma
obrony.
Wiktoria odsączyła krew znów gromadzącą się w polu
i jakby nigdy nic rzekła:
- Klem, proszę
Jak mówiliśmy - zero receptorów.
Andrzej obdarzył Anne pełnym miłości spojrzeniem i
wziął do ręki imadło.
To imadło jak był pewny teraz, w innej sytuacji,
posłużyło by Paniom do całkowicie innej czynności. Już one zrobiły by z niego
pożytek - pomyślał z jakimś godnym pożałowania rozbawieniem.
v
Andrzej zmęczony wyszedł z sali i zdjął maseczkę
chirurgiczną. Wiktoria myła się przy jednej z umywalek, a Anny już nie było. Po
wykonaniu swojej roboty pani profesor wyszła rzucając jedno zdawkowe: dziękuje
- jednakże bardziej do instrumentariuszek i anestezjolog niż do Wiktorii a tym
bardziej Andrzeja.
Zatem Andrzej został pierwszy raz od dłuższego już
czasu sam na sam z Wiktorią. Wiedział, że konieczne jest by wypowiedziane w myślach przeprosiny przelać na słowa. Stając
jednak w tej sytuacji; widząc jej minę i to z jakim impetem myła te rączki -
zapomniał jak się nazywa. Skrzywił się i zamiast przeprosić podszedł do
umywalki obok, przypominając sobie, że przecież wypada się umyć.
Zaczął niezwykle powolnie myć ręce.
Po chwili już umyta Wiktoria obróciła się do niego
i przerywając milczenie załkała:
- Planowałeś to tak zakończyć? Tylko tym to dla
Ciebie było?
Andrzej spojrzał w jej żywo zielone, teraz wilgotne
oczy i zasmucił się.
- Wiktoria to... - urwał i zamiast cokolwiek mówić
ujął jej dłoń.
Ona jednak szybko wyswobodziła się z jego uścisku i
powiedziała:
- Albo ja Andrzej albo ona...wybieraj.
W oczach jej była jeszcze jakaś nadzieja jaką znaleźć
można u umierającego człowieka tuż przed agonią; nadzieja jeszcze dość silna bo
niezatopiona. Jeszcze.
Wystarczyło jednak by raz spojrzeć na mężczyznę, w
którym tak bezczelnie się zakochała by już wiedzieć. W jego spojrzeniu
przeciwnie niżby chciała- było tak widoczne błaganie, niemal namacalne - by nie
kazała mu podejmować takich wyborów lub by nie mówić głośno o dokonanym
wyborze.
- Sądzę - zaczęła cicho z trudem hamując łzy - że
ty już dokonałeś wyboru. Już dawno dokonałeś tego wyboru.
I wyszła, tłumiąc rączką wydobywający się z ust
szloch.
- Wiki - szepnął.
Nawet jej nie zatrzymywał. Oparł się o brzeg
umywalki, skrzyżował ręce na piersiach i głośno wpuścił powietrze. Spojrzał na
drzwi, w którym dopiero co zniknęła jej postać i nagle poczuł w sercu ogromne ukucie żałości.
W oczach zakręciła się samotna łza.
v
Czerwonawy czajniczek wypuścił kłębki białawej pary
robiąc przy tym huk nieznośny - tym samym
przez chwilę sprowadzający jej wzrok z oszronionego już okna. Gdzie? Na
ziemię. Zaiste. Irena westchnęła ciężko i podniosła się by zalać zielone listki
herbaty zakrywające całe porcelanowe denko ulubionego kubeczka.
Strach nie był tym uczuciem, które przezeń często
przelatywał - toteż zawsze konfrontowała się z nim, wiedząc, że w bitwie z
samym sobą nie ma przegranych, Są tylko Ci bardziej wygrani. I troszeczkę mniej
wygrani. Bo już sama walka jest sukcesem. Zaiste.
Dziś jednak było inaczej bowiem Irena wiedziała, że
w jej organizmie zaczynały dziać się rzeczy przedziwne. Cud nowego życia
potocznie zwany ciążą jakoś nigdy zbyt szczególnie nie zajmował Ireny.; było
wiele ciekawszych stanów medycznych, które młodą patolog zajmowały w czasach
studenckich toteż nigdy zbytnio nie zajmowała sobie tym głowy.
Stan upojenia alkoholowego/ nawalony jak
messerschmitt ; oczywiście badane poprzez autopsje - pomyślała Irena i
mimowolnie się uśmiechnęła.
Bardzo często były to badania z natury swojej
rzeczy autopsyjne. Należy stwierdzić że doktor Głowacka bardzo lubi autopsje.
W każdym razie dzisiaj Irena odczuwała inny rodzaj
strachu; samej jej ciężko było określić czym owe "coś" jest i skąd
się wzięło. Wiedziała co teraz dzieje się z jej organizmem jako lekarz lecz co
się działo w jej duszy - tego pojąć nie mogła.
Tak jak tego gdzie kończy się jej dusza a gdzie
zaczyna ta druga duszyczka. Czy można je tak rozdzielać? Czy może ta duszyczka
jest w mojej duszy a wszelka próba rozdzielenia jest bezowocna bowiem cały
rytuał i tak zakończy się fiaskiem? Czy to normalne że się boję? Czy to
rozdwojenia jakie odczuwam jest normalne? Czy to te wyższe stany; stan wzniosły
jak kobieta winna jest odczuwać w stanie błogosławionym? Te i inne pytania
napastowały jej biedną główkę a strach wcale jej nie opuścił - przeciwnie
bardziej się wzmagał.
- Jaką herbatę pijesz?
Adam wszedł do kuchni i zanim Irena zdążyła upić
choćby haust, Adam włożył do kubeczka swój nos. Po chwili sam odpowiedział
sobie zadowolony.
- Zielona, bardzo dobrze.
- A czarnej mi nie wolno? Wtedy urodzę yeti z jedną
ręką, a po kawie to już ... - zawahała się i popatrzyła na Adama. Liczyła, że
trochę go rozśmieszy jemu jednak absolutnie nie było do śmiechu. Ostatnimi
czasy Adam wziął sobie do serca swe obowiązki i solennie się z nich wywiązywał.
Adam - głowa rodziny, Adam - ojciec, Adam - tata. By było bardziej epicko można
dodać Adam - opoka.
- Yeti bez rąk?
- To nie jest śmieszne Irena - i pochylił się nad
nią, pieszczotliwie całując ją w usta.
Uśmiechnęła się.
Strach we dwoje jest znośny - dzieli się na pół,
można go więc lepiej znieść.
Adam popatrzył pełnym czułości spojrzeniem na Irenę
i ukląkł przy jej krześle. Ujął jej dłoń i przyłożył do swojego policzka.
W tym momencie serce jej gwałtownie zabiło; a cały
gest ukochanego został zinterpretowany jako poważny. Teraz będzie coś ważnego - pomyślała
- Wyprowadźmy się stąd. Kupmy mieszkanie i
zacznijmy żyć na własną rękę - powiedział - A nie wiecznie gnieździć się w tej
klitce.
Irena głośno odetchnęła z ulgą.
- Wiesz, że koszt zakupu miesz....
- Ja mam pieniądze Irena - przerwał jej - Mam
zaoszczędzoną całkiem sporą sumkę.
Oblicze jego wraz przyjęło jakiś posępny wyraz; raz
po raz patrzył na twarz Ireny starając się by w ich wyrazach zbiegały się ich
wspólne marzenia i dążenia; to znów zmartwiony wpatrywał się w podłogę - jak
gdyby grymas twarzy Ireny nie pokrywał się z jego.
Po chwili i Irena to dostrzegła:
- Co się stało? Posmutniałeś.
Ujęła jego dłoń i delikatnie jednakże najbardziej
bezpruderyjnie jako tylko potrafiła zaczęła wodzić jego dłonią po swojej bladej
szyi, od góry na dół - aż do piersi. Aaa tak! Każda kobieta potrafi być
kokietką kiedy tylko chce. Hejże hola!
- Myślałaś, że Cie poproszę o rękę, tak?
Wyswobodził rękę z jej uścisku i podniósł się.
Oparł się biodrami o blat kuchenny i założył ręce na piersi.
Kontynuował:
- Przestraszyłaś się czyż nie?
- Adam...-
pokręciła głową - To nie tak.
Adam uśmiechnął się i tak jak to miał w zwyczaju
gdy stawał w obliczu wymagającej sytuacji, podrapał się nerwowo po zaroście.
- Po prostu - zaczęła nie wiedząc właściwie jaki powinien
być koniec jej wypowiedzi - To wszystko dzieje się tak szybko.
- Kocham Cie Irena - uśmiechnął się promiennie -
Zakochałem się bardzo szybko. Dziecko będziemy mieć bardzo szybko - rzekł z
pogodnym śmiechem - W ogóle my wszystko robimy bardzo szybko - dodał
- Adam..
- Nie odpowiadaj mi. Możesz ślicznie podziękować.
Odpowiesz mi kiedy będziesz gotowa. Ja poproszę cię o rękę wtedy kiedy będziesz
gotowa. Umowa stoi?
Pokiwała głową.
- A teraz, kocham cie Irena.
- Ślicznie dziękuję, Adamie
I podeszła składając na jego wargach pocałunek jako
dowód pięknej miłości. Lepszy dowód niż pstre słowa. Zaiste.
v
Jest takie niezwykle praktyczne w życiu codziennym
powiedzenie "co się odwlecze to nie ciecze" i profesor chcąc nie chcąc
nie mógł się z nim nie zgodzić. On sam, doskonale wiedział iż rozmowę z Anna
absolutnie musi odbyć i chociaż jemu samemu bardzo ciężko było mówić o własnych
uczuciach, rozumiał że nakreślenie pewnych oczywistości jest tu niemal
konieczne. Pomimo tego odwlekał to tak jak tylko umiał. W owym dniu w duszy
profesora począł uaktywniać się ten element powszechnie zwany sumieniem.
Swędział on niemiłosiernie, wysyłając do myśli Andrzeja obrazy dwóch niezwykle pięknych
kobiet. Rozumiał także z nieukrywanym smutkiem że jest tu o jeden obraz za
dużo. Po rozmowie z bratem, który pozostawił go w stanie" chaotycznego,
nieuporządkowanego biegu myśli" , postanowił rzucić się w wir pracy,
Pracować aby nie myśleć. I tak właśnie planowe operacje pochłonęły całą jego
uwagę tak jak jeszcze nigdy dotąd. Wykonywał swoje czynności odruchowo, jak
rasowy profesjonalista, intencjonalnie wiedząc jaki będzie kolejny ruch.
Później po zabiegach wypełnił wszystkie karty, chociaż ta robotę normalnie
zawsze zrzucał na stażystki bądź rezydentki. Gdy stanowczo przekroczył już dzienny czas pracy,
a na dworze zaczęło się już ściemniać, poszedł do gabinetu i zaczął sprzątać
swoje biurko. Ułożył wszystkie znaczące papiery zgodnie z ich ważnością i
aktualną przydatnością. Po dłuższym namyśle stwierdził , że lepiej ułożyć je
alfabetycznie, więc zniszczył uprzednio wprowadzony ład i zaczął od początku.
Po ponownym przywróceniu szyku, głośno westchnął, nie wiedząc już co ma ze sobą
począć. Andrzej, ty cholerny tchórzu. Do
domu, jedź do domu. Zgasił światło, zamknął gabinet i pojechał do
domu...okrężną drogą. Skoro tylko dojechał, kląc w duchu, że nigdzie nie
natrafił na żadne korki, wyszedł i zaparkował samochód w garażu. Sprawdził czy
zamknął odpowiednio swojego czarnego mercedesa, następnie sprawdził ponownie.
Już miał wchodzić przez frontowe drzwi do domu, gdy nagle tchnięty jakimś
wewnętrznym impulsem ( własnym tchórzostwem) stwierdził, że jeszcze musi
sprawdzić lusterka. A po co miał sprawdzać lusterka, tego nie wiedział. Jasna cholera! Andrzej ty tchórzu!.I
teraz już wściekły na siebie, za własny brak odwagi i animuszu, wszedł do domu,
a dostrzegając odbijający się od ściany przedpokoju, nikły blask światła,
wiedział już że Anna jest w salonie. Zdjął buty i rozejrzał się w poszukiwaniu
Louiego. Przeszedł się jeszcze po kuchni, a nie dostrzegając zwierzaka również
i tam, powoli wszedł do salonu.
Anna siedziała, a właściwie półleżała, na dużej
skórzanej sofie, czytając książkę. Ubrana w
czerwoną bluzę uniwersytecką i czarne leginsy bez wątpienia przypomniała
Andrzejowi o tych czasach w ich życiu , w którym słowo dojrzałość było
stanowczo zakazane. Uśmiechnął się mimowolnie zauważając grube, wełniane
skarpetki na stopach kobiety. Anna, mając kłopoty z krążeniem, w lato czy w zimę,
przemożnie odczuwała chłód i kiedy tylko mogła zakładała te swoje cudaczne
skarpetki, tym samym zawsze wywołując uśmiech na twarzy Andrzeja .Na jej
kolanach leżał Loui, rozkosznie mrucząc, gdy jego pani co jakiś czas delikatnie
głaskała go za uszami.
Cholerny
zdrajca!
Andrzej stanął nad kobietą, nonszalancko wkładając
ręce do kieszeni i patrząc w jakiś niewidomy punkt w oddali . Czekał, licząc iż
ona pierwsza przerwie to milczenie. Anna jednak, traktując Andrzeja jak
powietrze, czytała nieprzerwanie, a jedynym odgłosem w salonie był teraz dźwięk
mruczącego z własnej rozkoszy kota. Po minucie, widząc iż ukochana nie ma
zamiaru przerwać tej napiętej ciszy rzekł cicho:
- Jak mogło choćby przejść ci przez głowę, że nie
jesteś najważniejsza. Nigdy ci tego nie mówiłem, ale wydawało mi się, że jest
to oczywiste - poważnie spojrzał na nią -
Nigdy nie będzie w moim życiu kobiety, ważniejszej od ciebie. Myślałem,
że to jest jasne
Anna odłożyła książkę i teraz, pierwszy raz od
wielu dni, popatrzyła na Andrzeja , w sposób, za którym on bardzo tęsknił,
chociaż nigdy nikomu się do tego nie przyznawał..Spojrzała na niego z tą
charakterystyczną dla niej, niezwykle rzadko okazywaną czułością. W kącikach
jej pięknych, błękitnych oczu zaczęły zbierać się łzy, by w następnej chwili
zacząć spływać po bladej twarzyczce.
W jej oczach
profesor zauważył nie tylko wielki smutek lecz coś, czego wyczytać nie potrafił
niemniej jednak wiedział iż jest to coś wzniosłego i dla niego całkowicie
tajemniczego. W istocie Anna bardzo rzadko
płakała, toteż teraz widok ten tak często powtarzający się w tym tygodniu
-rozczulił Andrzeja i spowodował jeszcze większą złość na siebie samego i swoją
bezmyślną głupotę.
Przyklęknął przy kanapie i mocno objął Anne,
delikatnie gładząc ją po włosach
- Jeśli
takie rzeczy mają nas poróżnić, to mam to wszystko gdzieś. Rozumiesz mnie?-
ujął jej twarz w dłonie , a widząc, że ciągle płacze, pocałował pieszczotliwie
licząc iż trochę się rozchmurzy. Lekarka jednak ciągle płacząc rzekła:
- Obiecaj mi coś. Musisz sam zastanowić się nad
własnym życiem. Nad tym czego właściwie chcesz. Musisz w końcu dorosnąć. Ten
nieustanny , hulaszczy tryb życia to nie wszystko. Ten kawalerski stosunek do
wszystkiego...
- Czy ty chcesz mi pow..
- Nie chodzi tutaj o mnie, tylko o ciebie. Po
prostu mi obiecaj, że się nad tym wszystkim zastanowisz.
- Anna, ale...
- Obiecaj mi, proszę - odparła , gładząc go
subtelnie po jego szorstkich policzkach.
- Obiecuję - przyrzekł, jednakowoż już całkowicie
się pogubił. Cała ta gama emocji i nieustane łzy, kapiące mu na koszule,
zafrasowały i zdezorientowały go do tego stopnia, że nie wiedział co o tym
wszystkim myśleć - Wiesz, juz druga
osoba mówi mi, że powinienem zastanowić się nad własnym życiem.
- Adam?
Andrzej pokiwał głową, lekko się uśmiechając.
- Widzisz mówiłam ci, że masz wbrew pozorom
niezwykle mądrego brata.
- Nigdy nie wątpiłem w jego inteligencje. No prawie nigdy
Anna uśmiechnęła się łagodnie, poprzez łzy, które
nadal obficie skapywały po jej twarzy. Profesor wyciągnął rękę by je otrzeć,
jednak zatrzymała jego dłoń, po czym wtuliła się w jego tors, opierając głowę
na jego twardym obojczyku. Zbyt zdziwiony tym wybuchem emocji, nie powiedział
nic, zastanawiając się jednak czy przyczyną tych łez jest tylko i wyłącznie
jego głupota czy może to owe "coś" bardziej wzniosłego co
bezsprzecznie wcześniej wyczytał w jej oczach.
Ola