wtorek, 23 grudnia 2014

Wesołych Świąt!

Kochani!
W związku z nadchodzącymi świętami Bożego Narodzenia, w imieniu swoim oraz Eweliny, pragnę Wam życzyć zdrowych, pogodnych świąt w gronie najbliższej rodziny i osób wam najważniejszych. 
By te święta były czasem zapomnienia o wszystkich troskach, pierdołach i nic nie znaczących problemach dnia codziennego, a skupienia się na najukochańszych osobach. By przebiegały w rodzinnej atmosferze nad stołem z wieloma świątecznymi przysmakami, przeciwnie niż sylwester, którego życzymy wam nie-spokojnego, nie- zapomnianego i stanowczo nie - rodzinnego ;-)

My, widzimy się z wami po Nowym Roku, kolejny rozdział publikując gdzieś drugiego czy trzeciego. Dzisiaj ( mam nadzieję wieczorem) zmieni się wygląd naszego bloga, na bardziej zimowy, wpasowany w klimat grudniowy - w każdym razie mam nadzieję, że Wam się spodoba. Projekt i koncepcja należy do Eweliny, która zajmuje się cała grafiką i wyglądem stronki.
Jeszcze raz dzięki, że jesteście z nami. 
Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku
Ola

niedziela, 14 grudnia 2014

XX "Niewiasty wzniosłe"


Nastały ciężkie, milczące dni podczas, których profesor postanowił komunikować się sam ze sobą, bądź z Adamem, bowiem rozmowa z którąkolwiek z Pań( Wiktorią czy też Anną) była niemożnością, a przebywanie z nimi obydwiema niemal nie do wytrzymania. Na każde jego z pozoru banalne pytanie typu: Gdzie jest karta pana Mieleckiego? czy też Chcesz kawy? kobiety odpowiadały sycząc i warcząc niczym dwa rasowe bulteriery. Toteż bezsprzecznie owa owca o której profesor wcześniej pomyślał zmarła na skutek choroby głodowej zabierając ze sobą wilka.
Anna w związku z tą sytuacja, postanowiła przyjąć "pozycje" jak najgodniejszą propagując swoim zachowaniem wszem i wobec ( Andrzejowi najszczególniej) pozę "jestem ponad to". Wiktoria, natomiast, w ogóle nie ukrywała swojej wściekłości, mając niemalże wypisane na czole: "nic mnie to nie obchodzi". Oczywiście te jawne propagandy kobiet były tylko perfekcyjnie dobraną teatralną maską, pod którą kryły się boleśnie zranione uczucia.
 W związku z tym nagłym zwrotem w relacjach damsko - męskich w szpitalu w Leśnej Górze,  niczemu niewinny, Adam cierpiał równie mocno co jego brat. W chwilach gdy pod ręką którejś z Pań nie było Andrzeja (właściwego worka bokserskiego), Adam służył jak element zastępczy (worek bokserski wygrzebany z lombardu). A, że młody chirurg, starając się załagodzić wewnętrzne konflikty, pozostał życzliwy i przyjacielski jak  dla Consalidy tak i dla Anny, tym bardziej stał się łatwym celem.  I tak to któregoś z kolei  pięknego dnia po kolejnym nokaucie bokserskim ze strony Pań, czerwony ze złości Krajewski, wparował do zabarykadowanego we własnych okopach, profesora.
- Mam tego już dosyć. Cholera jasna z nimi obydwiema! Zróbże coś, bo ja już nie wytrzymuje. Dosłownie przed sekundą, jeszcze chwila i bym ze złości, którąś uderzył. Do czego to podobne! Mama zawsze mnie uczyła wielkiego szacunku dla kobiet, a teraz naprawdę mało brakowało a bym złamał kardynalną zasadę - Nie- przemocy wobec kobiet! A to jak zwykle, wszystko Twoja winna! Przez twoje głupie wybryki i tą wrodzoną rozpustę, nastąpiła całkowita dezorganizacja w naszych szeregach! JA JUŻ Z NIMI NIE POTRAFIĘ PRACOWAĆ! JA JUŻ CHYBA NIE CHCĘ Z NIMI PRACOWAĆ!
- Dzień dobry braciszku - Andrzej łypnął pochmurnie na brata, po czym siedząc w okopach za swoim biurkiem oparł głowę na łokciach wpatrując się w dębową fakturę swojego biurka.
- Mógłbyś jakoś zainterweniować, a nie się tu chowasz! Wiesz co ja przez ciebie przeżywam?
- Co ja mam niby zrobić? - profesor zapytał łagodnie pocierając swoje skronie. W tym momencie Andrzej mimo swojej wysokiej i imponującej postury, sprawiał wrażenie o dużo niższego i mniejszego. Skulony i przygarbiony, schowany za swoim biurkiem, utwierdził Adama w przekonaniu  iż on także otrzymał odpowiednią ilość batów i nokautów od tej dwójki. Pewnie nawet więcej. Na pewno więcej Dlatego też chirurg mimo iż w pierwszym odruchu szedł tutaj nastawiony bojowo, patrząc na pochmurzonego  brata, wezbrała w nim litość, a jego stanowisko zmieniło się diametralnie.
- Nie możesz jedną spakować i wysłać priorytetem do Zurychu, a druga oddelegować na urlop?
- Aż tak źle mi życzysz? - profesor łypnął spode łba na brata.
 Adam tylko uśmiechnął się pobieżnie po czym usiadł na stojącej w kącie pokoju kanapie i rzekł:
- Przeprosiłeś je chociaż?
- Pfff, milion razy je przepraszałem. Ty mówisz, że tobie jest ciężko! Jedna syczy i warczy gdy tylko się do niej zbliżę, druga w ogóle sie do mnie nie odzywa, wywaliła mnie z mojej własnej sypialni. Śpię w pokoju gościnnym!
- Chyba wiesz, że sobie na to zasłużyłeś - Krajewski spojrzał wymownie na brata
- Tak, wiem ,wiem - mruknął posępnie po czym dodał sfrustrowany - Rozumiem, czemu Wiktoria się na mnie gniewa. Wcale mnie to nie dziwi. Ale Anna? Nigdy nie wymagaliśmy od siebie wyłączności i zawsze to akceptowała. I w życiu nie mieliśmy z tym problemu. Ona miała swoje romanse, ja swoje. A teraz nagle jej się odmieniło i ma do mnie pretensje o to, że jej nie powiedziałem!
- Ty naprawdę tego nie rozumiesz? - zapytał Adam, jakby była to rzecz tak elementarna jak tabliczka mnożenia w nauce matematyki.
 Profesor spojrzał na niego pytająco. Faktycznie nie rozumiał. Adam więc  odchrząknął nieznacznie i począł wyjaśniać:
 - Każda kobieta chce być w życiu mężczyzny tą najważniejszą. Całe życie Anne stawiałeś najwyżej, twierdząc, że inne kobiety nie dorastają jej nawet do pięt....
- I dalej tak uważam, nie widzę związku.
- Daj mi dokończyć - westchnął, po czym kontynuował- Była przy tobie odkąd pamiętam, w czasie najważniejszych etapów twojego życia. Studia, doktorat, pierwsza ciepła posadka, profesura. Zawsze cie wspierała i tolerowała twoje romanse z jednej tylko przyczyny - Adam popatrzył łagodnie na Andrzeja- że zawsze ona była tą najważniejszą. Tą ponad wszystkie inne kobiety. O wszystkich twoich romansach zawsze jej mówiłeś czyż nie? A teraz nie mówiąc jej, o tej dla ciebie tak drobnej kwestii, pierwszy raz wyłączyłeś ją ze swego życia. Tym samym poczyniłeś ta sprawę tak dalece intymną, iż poczuła się dotknięta. Poczuła się taka.....  - Krajewski szukał właściwego określenia - zwyczajna, może mniej ważna.
Słowa te wyraźnie zasmuciły Andrzeja tak, że teraz absolutnie nie wiedział co powiedzieć - nastała więc cisza.
Po chwili przerwał ją Adam cicho, niemal kojąco mówiąc:
- Musisz się zastanowić czego ty naprawdę chcesz.
- Ja?
- Tak ty. Może to odpowiedni czas aby dojrzeć. Wykonać taki życiowy rozrachunek i się określić. Myślę, że mężczyzna taki jak ty czy ja też w końcu dojrzewa, i życie jakie wcześniej prowadził przestaje go już tak rajcować - Krajewski wiedział iż teraz właściwie mówi już o sobie. O tym, że sam właśnie, osiągnął taki etap, w którym imprezy, po których z reguły mało się pamięta ,to nie wszystko. Etap, w którym budzenie się każdego dnia i oglądanie coraz to nowych kobiecych twarzy to za mało. Pomyślał o Irenie i mimowolnie się uśmiechnął. Jakby tchnięty jakąś niewidzialną siłą, zobaczył wszystko w odpowiednich barwach. Wiedział już co jest dobre a co złe. Co właściwie a co nie. Wstał i z braterską troską popatrzył na Andrzeja:
- Po prostu zastanów się nad tym co ci powiedziałem. Masz cholerne szczęście, że poznałeś tak niesamowitą kobietę jak Anna. A Wiktoria to wspaniała kobieta, która tak jak ty, poczuła coś więcej, tylko boi się do tego przyznać. W życiu nie można mieć wszystkiego. Zresztą owe "wszystko" może nie być takie fajne, jak ci się uprzednio zdaje.
Andrzej na te słowa zasępił się jeszcze bardziej po czym rzekł:
- Dziękuje ci.
- Nie ma za co. Zawsze możesz na mnie liczyć, co nie zmienia faktu , że nie możesz tak tu się chować. Trzeba stawić im czoło bo nas zjedzą.  Narazie - i już dotykał klamki gdy nagle tchnięty jakby całkowicie nową myślą rzekł prostolinijne:
- Za godzinę operujesz za mnie. Stent żyły udowej, planowy zabieg, pozwoliłem wpisać Ciebie do grafiku zamiast mnie.
I Adam uśmiechnął się, teraz dopiero gotów do drogi. Do Ireny.
- Pozwoliłeś sobie?
- A tak.
Andrzej skrzywił się, wiedząc już doskonale co za tym stoi. Myśl o Annie i o uświadomionych mu przez Adama przekonaniach ukochanej , wyraźnie go strapił - teraz jednak wiedząc, że ta operacja doleje jedynie oliwy do ognia- całkowicie oklapł na duchu.
- Z kim operuje?- zapytał doskonale znając odpowiedź.
- Z Anną jako drugi operator i Wiktoria na asyście.
Andrzej podniósł się z fotela i wpatrzył w rozweselone oblicze brata.
Adam tylko wzruszył ramionami:
- To nie moja wina. Ja muszę lecieć. Nie tylko w twoim życiu wiele się zmienia...
- Taa mam nadzieję, że u ciebie wyraźnie na lepsze.
Adam uśmiechnął się. A w tym uśmiechu było tyle tajemnicy ile niewiedzy; takiego uśmiechu Andrzej u swojego brata nigdy uprzednio nie spostrzegł a że było to dla nań nowe, zapytał jedynie:
- Krajewski coś ty tym razem zmalował?
- Jedynie szczęście - powiedział Adam i machnął ręką - To nie jest rozmowa na teraz. Najpierw ty wyprostujesz całą swą sytuacje i będziemy gadać o mojej.
Andrzej oparł się o biurku i zapytał:
- Masz jakieś kłopoty? W czymś Ci pomóc?
- Nie - odparł ze śmiechem Adam i pokręcił głową - Nic z tych rzeczy. To ty masz kłopoty.
- Ano prawda. Nie inaczej
Adam pokiwał głową i już miał wyjść gdy Andrzej rzekł cicho:
- Jeśli ktoś z nas dwóch dojrzeje pierwszy, to na pewno będziesz to ty.
Adam uśmiechnął się pogodnie Chyba już dojrzałem - pomyślał i wyszedł
v   
Gdy Andrzej wkroczył na salę operacyjną obie Panie były już gotowe.
- Dzień dobry ...ekhem Paniom.
Oprócz krótkiego acz sympatycznego powitania dwóch instrumentariuszek i anestezjolog, od obu Pań odpowiedzi nie uzyskał.
Podszedł do stołu i wziął skalpel.
- Możemy zaczynać? - spojrzał na Anne - Tniemy?
Anna obrzuciła go jednym chłodnym spojrzeniem:
- Ja jestem od dawna gotowa. Proszę się zapytać doktor Consalidy, chociaż ona pewnie zawsze jest gotowa.
Na owe zawsze padł szczególny akcent, a chłód jaki stał za tymi słowami dał fizycznie we znaki Andrzejowi. Teraz było mu zimno.
Spojrzał na Anne po czym na Wiktorię, która zdawała się w ogóle nie reagować na wszelkie bodźce. Jakby z chwilą wejścia tutaj wyrzuciła wszelkie receptory ze swego ciała tak by teraz w ciszy i spokoju wywiązywać się ze swych obowiązków.
Andrzej odchrząknął:
- Rozumiem, że to oznaczało tak.
I zaczęli operacje. Nie minęło 40 minut a na czole Andrzeja wystąpił perlisty pot. Nie chodziło o sam zabieg lecz o atmosferę jaką obie Panie wytworzyły. Nie mówiły nic jedynie co jakiś czas Andrzej czuł ich świdrujące spojrzenia niczym świderki wkręcające się w jego ciało. A im więcej było tych świderków tym on bardziej się pocił.
Po półtorej godzinie już nie wytrzymał i gdy Wiktoria oczyściła pole pozwolił sobie rzec:
- Bardzo dobrze pani doktor. Świetna robota.
To także był błąd o czym później Andrzej srodze się przekonał.
Anna rzuciła jedno wzniosłe spojrzenie na Wiktorię po czym odparła chłodno:
- Bo doktor Consalida to w ogóle niezwykle zręczna kobieta. Rączki aż palą się do roboty.
Andrzej uśmiechnął się figlarnie i pokręcił głową z niedowierzaniem rad, że tego jego uśmiechu nikt nie dostrzeże.
To była jedna z form ataku Anny w czasie zagrożenia - atak poprzez ironie; którą on tak dobrze znał .To była jej najlepsza forma obrony. 
Wiktoria odsączyła krew znów gromadzącą się w polu i jakby nigdy nic rzekła:
- Klem, proszę
Jak mówiliśmy - zero receptorów.
Andrzej obdarzył Anne pełnym miłości spojrzeniem i wziął do ręki imadło.
To imadło jak był pewny teraz, w innej sytuacji, posłużyło by Paniom do całkowicie innej czynności. Już one zrobiły by z niego pożytek - pomyślał z jakimś godnym pożałowania rozbawieniem.
v   
Andrzej zmęczony wyszedł z sali i zdjął maseczkę chirurgiczną. Wiktoria myła się przy jednej z umywalek, a Anny już nie było. Po wykonaniu swojej roboty pani profesor wyszła rzucając jedno zdawkowe: dziękuje - jednakże bardziej do instrumentariuszek i anestezjolog niż do Wiktorii a tym bardziej Andrzeja.
Zatem Andrzej został pierwszy raz od dłuższego już czasu sam na sam z Wiktorią. Wiedział, że konieczne jest by wypowiedziane  w myślach przeprosiny przelać na słowa. Stając jednak w tej sytuacji; widząc jej minę i to z jakim impetem myła te rączki - zapomniał jak się nazywa. Skrzywił się i zamiast przeprosić podszedł do umywalki obok, przypominając sobie, że przecież wypada się umyć.
Zaczął niezwykle powolnie myć ręce.
Po chwili już umyta Wiktoria obróciła się do niego i przerywając milczenie załkała:
- Planowałeś to tak zakończyć? Tylko tym to dla Ciebie było?
Andrzej spojrzał w jej żywo zielone, teraz wilgotne oczy i zasmucił się.
- Wiktoria to... - urwał i zamiast cokolwiek mówić ujął jej dłoń.
Ona jednak szybko wyswobodziła się z jego uścisku i powiedziała:
- Albo ja Andrzej albo ona...wybieraj.
W oczach jej była jeszcze jakaś nadzieja jaką znaleźć można u umierającego człowieka tuż przed agonią; nadzieja jeszcze dość silna bo niezatopiona. Jeszcze.
Wystarczyło jednak by raz spojrzeć na mężczyznę, w którym tak bezczelnie się zakochała by już wiedzieć. W jego spojrzeniu przeciwnie niżby chciała- było tak widoczne błaganie, niemal namacalne - by nie kazała mu podejmować takich wyborów lub by nie mówić głośno o dokonanym wyborze.
- Sądzę - zaczęła cicho z trudem hamując łzy - że ty już dokonałeś wyboru. Już dawno dokonałeś tego wyboru.
I wyszła, tłumiąc rączką wydobywający się z ust szloch.
- Wiki - szepnął.
Nawet jej nie zatrzymywał. Oparł się o brzeg umywalki, skrzyżował ręce na piersiach i głośno wpuścił powietrze. Spojrzał na drzwi, w którym dopiero co zniknęła jej postać i  nagle poczuł w sercu ogromne ukucie żałości. W oczach zakręciła się samotna łza.

v   
Czerwonawy czajniczek wypuścił kłębki białawej pary robiąc przy tym huk nieznośny - tym samym  przez chwilę sprowadzający jej wzrok z oszronionego już okna. Gdzie? Na ziemię. Zaiste. Irena westchnęła ciężko i podniosła się by zalać zielone listki herbaty zakrywające całe porcelanowe denko ulubionego kubeczka.
Strach nie był tym uczuciem, które przezeń często przelatywał - toteż zawsze konfrontowała się z nim, wiedząc, że w bitwie z samym sobą nie ma przegranych, Są tylko Ci bardziej wygrani. I troszeczkę mniej wygrani. Bo już sama walka jest sukcesem. Zaiste.
Dziś jednak było inaczej bowiem Irena wiedziała, że w jej organizmie zaczynały dziać się rzeczy przedziwne. Cud nowego życia potocznie zwany ciążą jakoś nigdy zbyt szczególnie nie zajmował Ireny.; było wiele ciekawszych stanów medycznych, które młodą patolog zajmowały w czasach studenckich toteż nigdy zbytnio nie zajmowała sobie tym głowy.
Stan upojenia alkoholowego/ nawalony jak messerschmitt ; oczywiście badane poprzez autopsje - pomyślała Irena i mimowolnie się uśmiechnęła.
Bardzo często były to badania z natury swojej rzeczy autopsyjne. Należy stwierdzić że doktor Głowacka  bardzo lubi autopsje.
W każdym razie dzisiaj Irena odczuwała inny rodzaj strachu; samej jej ciężko było określić czym owe "coś" jest i skąd się wzięło. Wiedziała co teraz dzieje się z jej organizmem jako lekarz lecz co się działo w jej duszy - tego pojąć nie mogła.
Tak jak tego gdzie kończy się jej dusza a gdzie zaczyna ta druga duszyczka. Czy można je tak rozdzielać? Czy może ta duszyczka jest w mojej duszy a wszelka próba rozdzielenia jest bezowocna bowiem cały rytuał i tak zakończy się fiaskiem? Czy to normalne że się boję? Czy to rozdwojenia jakie odczuwam jest normalne? Czy to te wyższe stany; stan wzniosły jak kobieta winna jest odczuwać w stanie błogosławionym? Te i inne pytania napastowały jej biedną główkę a strach wcale jej nie opuścił - przeciwnie bardziej się wzmagał.
- Jaką herbatę pijesz?
Adam wszedł do kuchni i zanim Irena zdążyła upić choćby haust, Adam włożył do kubeczka swój nos. Po chwili sam odpowiedział sobie zadowolony.
- Zielona, bardzo dobrze.
- A czarnej mi nie wolno? Wtedy urodzę yeti z jedną ręką, a po kawie to już ... - zawahała się i popatrzyła na Adama. Liczyła, że trochę go rozśmieszy jemu jednak absolutnie nie było do śmiechu. Ostatnimi czasy Adam wziął sobie do serca swe obowiązki i solennie się z nich wywiązywał. Adam - głowa rodziny, Adam - ojciec, Adam - tata. By było bardziej epicko można dodać Adam - opoka.
- Yeti bez rąk?
- To nie jest śmieszne Irena - i pochylił się nad nią, pieszczotliwie całując ją w usta.
Uśmiechnęła się.
Strach we dwoje jest znośny - dzieli się na pół, można go więc lepiej znieść.
Adam popatrzył pełnym czułości spojrzeniem na Irenę i ukląkł przy jej krześle. Ujął jej dłoń i przyłożył do swojego policzka.
W tym momencie serce jej gwałtownie zabiło; a cały gest ukochanego został zinterpretowany jako poważny. Teraz będzie coś ważnego - pomyślała
- Wyprowadźmy się stąd. Kupmy mieszkanie i zacznijmy żyć na własną rękę - powiedział - A nie wiecznie gnieździć się w tej klitce.
Irena głośno odetchnęła z ulgą.
- Wiesz, że koszt zakupu miesz....
- Ja mam pieniądze Irena - przerwał jej - Mam zaoszczędzoną całkiem sporą sumkę.
Oblicze jego wraz przyjęło jakiś posępny wyraz; raz po raz patrzył na twarz Ireny starając się by w ich wyrazach zbiegały się ich wspólne marzenia i dążenia; to znów zmartwiony wpatrywał się w podłogę - jak gdyby grymas twarzy Ireny nie pokrywał się z jego.
Po chwili i Irena to dostrzegła:
- Co się stało? Posmutniałeś.
Ujęła jego dłoń i delikatnie jednakże najbardziej bezpruderyjnie jako tylko potrafiła zaczęła wodzić jego dłonią po swojej bladej szyi, od góry na dół - aż do piersi. Aaa tak! Każda kobieta potrafi być kokietką kiedy tylko chce. Hejże hola!
- Myślałaś, że Cie poproszę o rękę, tak?
Wyswobodził rękę z jej uścisku i podniósł się. Oparł się biodrami o blat kuchenny i założył ręce na piersi.
Kontynuował:
- Przestraszyłaś się czyż nie?
-  Adam...- pokręciła głową - To nie tak.
Adam uśmiechnął się i tak jak to miał w zwyczaju gdy stawał w obliczu wymagającej sytuacji, podrapał się nerwowo po zaroście.
- Po prostu - zaczęła nie wiedząc właściwie jaki powinien być koniec jej wypowiedzi - To wszystko dzieje się tak szybko.
- Kocham Cie Irena - uśmiechnął się promiennie - Zakochałem się bardzo szybko. Dziecko będziemy mieć bardzo szybko - rzekł z pogodnym śmiechem - W ogóle my wszystko robimy bardzo szybko - dodał
- Adam..
- Nie odpowiadaj mi. Możesz ślicznie podziękować. Odpowiesz mi kiedy będziesz gotowa. Ja poproszę cię o rękę wtedy kiedy będziesz gotowa. Umowa stoi?
Pokiwała głową.
- A teraz, kocham cie Irena.
- Ślicznie dziękuję, Adamie
I podeszła składając na jego wargach pocałunek jako dowód pięknej miłości. Lepszy dowód niż pstre słowa. Zaiste.
v   

Jest takie niezwykle praktyczne w życiu codziennym powiedzenie "co się odwlecze to nie ciecze" i profesor chcąc nie chcąc nie mógł się z nim nie zgodzić. On sam, doskonale wiedział iż rozmowę z Anna absolutnie musi odbyć i chociaż jemu samemu bardzo ciężko było mówić o własnych uczuciach, rozumiał że nakreślenie pewnych oczywistości jest tu niemal konieczne. Pomimo tego odwlekał to tak jak tylko umiał. W owym dniu w duszy profesora począł uaktywniać się ten element powszechnie zwany sumieniem. Swędział on niemiłosiernie, wysyłając do myśli Andrzeja obrazy dwóch niezwykle pięknych kobiet. Rozumiał także z nieukrywanym smutkiem że jest tu o jeden obraz za dużo. Po rozmowie z bratem, który pozostawił go w stanie" chaotycznego, nieuporządkowanego biegu myśli" , postanowił rzucić się w wir pracy, Pracować aby nie myśleć. I tak właśnie planowe operacje pochłonęły całą jego uwagę tak jak jeszcze nigdy dotąd. Wykonywał swoje czynności odruchowo, jak rasowy profesjonalista, intencjonalnie wiedząc jaki będzie kolejny ruch. Później po zabiegach wypełnił wszystkie karty, chociaż ta robotę normalnie zawsze zrzucał na stażystki bądź rezydentki. Gdy  stanowczo przekroczył już dzienny czas pracy, a na dworze zaczęło się już ściemniać, poszedł do gabinetu i zaczął sprzątać swoje biurko. Ułożył wszystkie znaczące papiery zgodnie z ich ważnością i aktualną przydatnością. Po dłuższym namyśle stwierdził , że lepiej ułożyć je alfabetycznie, więc zniszczył uprzednio wprowadzony ład i zaczął od początku. Po ponownym przywróceniu szyku, głośno westchnął, nie wiedząc już co ma ze sobą począć. Andrzej, ty cholerny tchórzu. Do domu, jedź do domu. Zgasił światło, zamknął gabinet i pojechał do domu...okrężną drogą. Skoro tylko dojechał, kląc w duchu, że nigdzie nie natrafił na żadne korki, wyszedł i zaparkował samochód w garażu. Sprawdził czy zamknął odpowiednio swojego czarnego mercedesa, następnie sprawdził ponownie. Już miał wchodzić przez frontowe drzwi do domu, gdy nagle tchnięty jakimś wewnętrznym impulsem ( własnym tchórzostwem) stwierdził, że jeszcze musi sprawdzić lusterka. A po co miał sprawdzać lusterka, tego nie wiedział. Jasna cholera! Andrzej ty tchórzu!.I teraz już wściekły na siebie, za własny brak odwagi i animuszu, wszedł do domu, a dostrzegając odbijający się od ściany przedpokoju, nikły blask światła, wiedział już że Anna jest w salonie. Zdjął buty i rozejrzał się w poszukiwaniu Louiego. Przeszedł się jeszcze po kuchni, a nie dostrzegając zwierzaka również i tam, powoli wszedł do salonu.
Anna siedziała, a właściwie półleżała, na dużej skórzanej sofie, czytając książkę. Ubrana w  czerwoną bluzę uniwersytecką i czarne leginsy bez wątpienia przypomniała Andrzejowi o tych czasach w ich życiu , w którym słowo dojrzałość było stanowczo zakazane. Uśmiechnął się mimowolnie zauważając grube, wełniane skarpetki na stopach kobiety. Anna, mając kłopoty z krążeniem, w lato czy w zimę, przemożnie odczuwała chłód i kiedy tylko mogła zakładała te swoje cudaczne skarpetki, tym samym zawsze wywołując uśmiech na twarzy Andrzeja .Na jej kolanach leżał Loui, rozkosznie mrucząc, gdy jego pani co jakiś czas delikatnie głaskała go za uszami.
Cholerny zdrajca!
Andrzej stanął nad kobietą, nonszalancko wkładając ręce do kieszeni i patrząc w jakiś niewidomy punkt w oddali . Czekał, licząc iż ona pierwsza przerwie to milczenie. Anna jednak, traktując Andrzeja jak powietrze, czytała nieprzerwanie, a jedynym odgłosem w salonie był teraz dźwięk mruczącego z własnej rozkoszy kota. Po minucie, widząc iż ukochana nie ma zamiaru przerwać tej napiętej ciszy rzekł cicho:
- Jak mogło choćby przejść ci przez głowę, że nie jesteś najważniejsza. Nigdy ci tego nie mówiłem, ale wydawało mi się, że jest to oczywiste - poważnie spojrzał na nią -  Nigdy nie będzie w moim życiu kobiety, ważniejszej od ciebie. Myślałem, że to jest jasne 
Anna odłożyła książkę i teraz, pierwszy raz od wielu dni, popatrzyła na Andrzeja , w sposób, za którym on bardzo tęsknił, chociaż nigdy nikomu się do tego nie przyznawał..Spojrzała na niego z tą charakterystyczną dla niej, niezwykle rzadko okazywaną czułością. W kącikach jej pięknych, błękitnych oczu zaczęły zbierać się łzy, by w następnej chwili zacząć spływać po bladej twarzyczce.
 W jej oczach profesor zauważył nie tylko wielki smutek lecz coś, czego wyczytać nie potrafił niemniej jednak wiedział iż jest to coś wzniosłego i dla niego całkowicie tajemniczego. W istocie Anna bardzo rzadko  płakała, toteż teraz  widok  ten tak często powtarzający się w tym tygodniu -rozczulił Andrzeja i spowodował jeszcze większą złość na siebie samego i swoją bezmyślną głupotę.
Przyklęknął przy kanapie i mocno objął Anne, delikatnie gładząc ją po włosach
 - Jeśli takie rzeczy mają nas poróżnić, to mam to wszystko gdzieś. Rozumiesz mnie?- ujął jej twarz w dłonie , a widząc, że ciągle płacze, pocałował pieszczotliwie licząc iż trochę się rozchmurzy. Lekarka jednak ciągle płacząc rzekła:
- Obiecaj mi coś. Musisz sam zastanowić się nad własnym życiem. Nad tym czego właściwie chcesz. Musisz w końcu dorosnąć. Ten nieustanny , hulaszczy tryb życia to nie wszystko. Ten kawalerski stosunek do wszystkiego...
- Czy ty chcesz mi pow..
- Nie chodzi tutaj o mnie, tylko o ciebie. Po prostu mi obiecaj, że się nad tym wszystkim zastanowisz.
- Anna, ale...
- Obiecaj mi, proszę - odparła , gładząc go subtelnie po jego szorstkich policzkach.
- Obiecuję - przyrzekł, jednakowoż już całkowicie się pogubił. Cała ta gama emocji i nieustane łzy, kapiące mu na koszule, zafrasowały i zdezorientowały go do tego stopnia, że nie wiedział co o tym wszystkim  myśleć - Wiesz, juz druga osoba mówi mi, że powinienem zastanowić się nad własnym życiem.
- Adam?
Andrzej pokiwał głową, lekko się uśmiechając.
- Widzisz mówiłam ci, że masz wbrew pozorom niezwykle mądrego brata.
- Nigdy nie wątpiłem w jego inteligencje. No prawie nigdy
Anna uśmiechnęła się łagodnie, poprzez łzy, które nadal obficie skapywały po jej twarzy. Profesor wyciągnął rękę by je otrzeć, jednak zatrzymała jego dłoń, po czym wtuliła się w jego tors, opierając głowę na jego twardym obojczyku. Zbyt zdziwiony tym wybuchem emocji, nie powiedział nic, zastanawiając się jednak czy przyczyną tych łez jest tylko i wyłącznie jego głupota czy może to owe "coś" bardziej wzniosłego co bezsprzecznie wcześniej wyczytał w jej oczach.




Ola

sobota, 13 grudnia 2014

Złośliwość rzeczy martwych.

Wiem jak ta wymówka brzmi tandetnie ale nie mam wi-fi w całym domu z powodu ulewy. Nie moge wstawić tez rozdziału z komórki bo sprawdzony dopiero rozdział nie został aktualizowany na dropboxie...bo nie mam wi- fi
Proszę was o jeszcze trochę cierpliwości, rano ( teraz napewno tam nie wejdę ) wejdę na strych i zresetuje skrzynkę z łączami. Jak nie zadziała to zgram na pendrive i podrzucę Ewelinie.
W każdym razie rozdział bedzie jeszcze dzisiaj. Przepraszam lecz tym razem to po prostu nie moja ani Eweliny wina.
Życzę wam dobrej nocy i dziś nie czekajcie.

Kolejny rozdział pt. "Niewiasty wzniosłe"

Kochani
Doszły do nas słuchy, a właściwie drobne pretensje o ostatnich opóźnieniach.
Chcemy was bardzo serdecznie za to przeprosić i chociaż jest to taki pościk informacyjny, nie byłabym sobą gdybym sie nie rozgadała i nie zaczęła tłumaczyć na milion rożnych sposobów czemu to ostatnio wszystko sie opoźnia. A wiec...tak wyszło.
Nie no a tak powaznie - przyznam sie że gdy głowa człowieka zaprzątnięta jest innymi rzeczami to summa sumarum mniej serca wkłada w opowiadanie. Tak ostatnimi czasu było ze mna za co z góry was przepraszam. Właściwie całe 2 miesiące ( jak nie trzy) zaprzątnięte miałam pisaniem scenariusza i dlatego był ze mna utrudniony kontakt. Dzisiaj mam ostatnie ( w tym roku) warsztaty scenopisarskie i obiecuje ze w ekhem..serduszku? znów znajdzie sie miejsce na nasze opowiadanie.
Ewelina ma bardzo duzo nauki, więcej ode mnie także jej rownież proszę wybaczyć ( zwłaszcza ze zbliża sie sesja ;-(
Ktos zasugerował ze powinnismy wczesniej informować o opóźnieniach by ludzie nie czekali do niewiadomo ktorej godz na rozdział  - i faktycznie tak bedziemy robic, gdy tylko zorientujemy sie ze np. dzisiaj fizycznie nie damy rady wstawić rozdziału, Postaramy sie by kontakt z nami był lepszy.
Co do kolejnego rozdziału pr. "niewiasty wzniosłe" ukaże sie on dzisiaj planowo. Rozdział jest juz gotowy, ma 10 stron maszynopisu, trzeba go jedynie sprawdzić, sformatować i ...wstawić.
Dla tych jednak, którzy kłada sie wczesniej do łóżka ( mądrze ) proszę dzisiaj nie czekajcie bowiem rozdział ukaże sie gdzieś koło 12 lub nawet 1 w nocy.
Ja wlasnie jade na warsztaty a do domu pewnie wrócę dopiero koło 23. Od razu jak wrócę, szybka herbatka i wam wstawiam. Nie jestem w stanie, fizycznie wstawić rozdziału w ciagu dnia.
Jeszcze raz przepraszam i dzieki ze mimo wszystko jesteście z nami i czytacie nasza grafomanie.
Trzymajcie sie ciepło
Ola
P.S
Pisze z telefonu dlatego tak liczne błędy interpunkcyjne i gramatyczne. Sorki.

sobota, 29 listopada 2014

XIX " Bystra kobieta"

Przepraszam Was jeszcze raz za to przeciągające się czekanie.  Pozostaje mi życzyć miłego czytania i oczywiście zachęcam do komentowania. Trzymajcie się ciepło.



Bystra kobieta jest niebywale feralnym dodatkiem do każdego mężczyzny.
Z drugim dniem grudnia do Leśnej Góry zawitała Anna i tak jak to mając w zwyczaju, pierwszą czynnością po przyjechaniu było zostawienie szpargałów w domu Andrzeja. Obserwacja. Obserwacja. I jeszcze raz obserwacja.
Anna wkroczyła do domu, tak Andrzeja jak swojego, czując się jak rybka włożona nareszcie do odpowiedniego akwenu.  Powiesiła swoje palto na mosiężnym haczyku w przedpokoju, postawiła walizkę, zdjęła szpilki i wkroczyła do kuchni. Tu rozpoczęły sie obserwacje. Na wnioski kolej przyszła dalej. Należy stwierdzić że tak  obserwacje jak i wnioski były dla Anny szalenie nieprzyjemne.
Kuchnia była...czysta. Autentycznie. Brak brudnych talerzy. Brak kubków i szklanek. Nie było śladów po whisky.
To już powinno Anne szczerze zastanowić bowiem gdy wracała z jakiegoś dłuższego wyjazdu kuchnia zwykła wyglądać jak po wybuchu bomby atomowej.
Na szczęście Anna była bardzo rozsądną kobietą toteż pierwszą rzeczą o jakiej pomyślała było to iż Andrzej w końcu uległ i zadzwonił po Martę.
Marta - studentka, dorabiająca sobie jako sprzątaczka, była tym punktem zapalnym u tych dwojga, które była zapalne zanim jeszcze zrobiło sie stanem. Coś w ten deseń.
W każdym razie nie raz Anna starała się przekonać Andrzeja by zatrudnił dziewczynę tłumacząc cierpliwie, że przy jego "aktywności zawodowej" sprzątaczka jest niemal nieodzowna. Dlatego też lustrując kuchnie swym bystrym wzrokiem do głowy przyszły jej dwie opcje. Pierwsza, szybsza - Marta. Druga - Andrzej sam posprzątał.
Drugą opcje Anna od razu machinalnie skreśliła uważając ją za zbyt niedorzeczną.
Pozostała Marta, która była nie tyle rozsądnym co kojącym wytłumaczeniem.
Z tą myślą Anna przeszłą do salonu, który w żadnym stopniu nie odstawał od kuchni.
Sprzątaczka Marta wykonała kawał dobrej roboty.
Nie mogąc powstrzymać jakiegoś tajemniczego uśmiechu zadowolenia, Anna pokręciła głową.
Z planem udania się do szpitala, poszła do łazienki by poprawić makijaż.  . Jutro czekała ją dosyć trudna operacja - wszczepienie zastawki aortalnej, trzeba więc było, w sposób naturalny dla lekarza, a niezrozumiały dla innych ludzi - pokazać pacjentowi, że " się jest i nad wszystkim czuwa". Poza tym byli też inni pacjenci, których karty trzeba było przejrzeć, a wolała zrobić to osobiście, uważając iż nikt nie zrobi tego lepiej niż ona sama. No i był jeszcze Andrzej.
Łazienka jak łazienka. Czysto. Sprzątaczka Marta wykonała kawał dobrej roboty.
Na półce sterta męskich kosmetyków, które Anna omiotła  tęsknie wzrokiem, biorąc pierwszy z brzegu płyn po goleniu i subtelnie przykładając do nozdrzy. Ten zapach; zapach jego policzków; zapach którego wcale nie musiała sobie przypominać by go całkowicie odtworzyć w pamięci; zapach piżma pomieszanego z mandarynką i lawendą; zapach seksowny, z którym wiązało się tak dużo jej intymnych wspomnień - utwierdził ją w tej namiętnej tęsknocie. I już chciała wszystko rzucić i biec. Biec do niego. Po co? W jakim celu? Ano wiadomo.
- Oj Schultz, zachowujesz się jak napalona nastolatka - przejrzała się w lustrze, a będąc całkiem zadowolona z wyników oględzin dodała:
- To nie moja wina, że mam wysokie libido.
I już miała obrócić się po swoje kosmetyki, które zostawiła w kosmetyczkach w przedpokoju gdy jej oczom ukazało się TO. Paczka prezerwatyw. Odpakowana paczka prezerwatyw. Na półeczce ta paczka. Brzydka owa paczka. Brzydka Marta, która ich nie sprzątnęłą.
Sprzątaczka Marta nie wykonała kawałka dobrej roboty. Trzeba było je sprzątnąć tak by Anna nie widziała. Zła Marta. Brzydka Marta.
Anna zwęziła usta i spojrzała w lustro.
Tocząc istną polemikę myśli, swym spojrzeniem wodziła od lustra do paczuszki.
Po chwili schowała twarz w dłoniach po czym szybkim stanowczym ruchem pochwyciła leżącą na  półeczce koło umywalki, paczuszkę
- Nie Anna - skarciła się - Nie bądź żałosna.
A jednak. Otworzyła. Zobaczyła. Policzyła.
Policzyła ponownie.
- Jesteś żałosna Anna - spojrzała w lustro - Naprawdę żałosna.
W kącikach dużych ocząt zaczęły się zbierać niepohamowane łzy, przeciwnie aniżeli sobie życzyła.
Otarła twarz. Rozmazała się. Umyła twarz płynem, następnie wodą. Makijaż wykonała. Płakać przestala. Słowem: wzięła się w garść
Prezerwatywy do torebki schowała.
Spojrzała ponownie na swe odbicie; nie tak jak uprzednio - wesoło, z nutką zniecierpliwienia ale radości; radosnego czasu wyczekiwania; ale ze smutkiem; potwornie gniewnym smutkiem; i w końcu z żalem. Potwornym.
- Nic właściwie - prychnęła - Właściwie nic.
Obróciła się, poszła do przedpokoju i wzięła torebkę.
Wyszła do szpitala.
v   
Andrzej zwykł być bardzo spokojny w sytuacjach kryzysowych.  I życie; jego bieg i kształtujące to życie sytuacje;  i jego charakter; i to co pozwalało mu ów sztuczny spokój ćwiczyć - wszystko to wymagało od niego zimnego umysłu.  Nie tyle starał się do tego stosować co według licznych obserwatorów w niektórych momentach podporządkowywał się temu za bardzo.
Był za bardzo zimny. Za bardzo surowy. Za bardzo złośliwy. Generalnie był za bardzo.
Jednak to ta oziębłość; ta lekkoduszność często przemieszana z ignorancją - pozwalała mu,  w świetle wszystkich jego wybryków, normalnie funkcjonować.
Andrzej oparł głowę wygodnie o fotel i spojrzał w okno. Białe płatki śniegu, śnieżynki bialutkie i czyściutkie przeciwnie do niego, nieśmiało padały z jasnego nieba.  Nieśmiało padały przeciwnie do niego.
- Kości zostały rzucone - burknął .
Przetarł zaspane oczy.
Odczuwając palący ciężar w żołądku postarał się ponownie skupić na papierach. Wczoraj długo nie mógł zasnąć.  Jutro wracała Anna, a on tak nie wyjaśnił całej sytuacji co bardziej ją zagmatwał. I tęsknił za nią, chociaż nikomu się do tego nie przyznał.
Wiedział tylko jedną rzecz w mętliku tych wszystkich niepojętności - że bardzo Anne kocha.
To była rzecz pewna, jednakowoż sprawy absolutnie nie wyjaśniająca.
Ma jeden dzień na wyjaśnienie wszystkiego Wiktorii. Jeden dzień. 24 godziny. 1440 minut. 86 400 sekund.
Mało. Bardzo mało.
I od wszystkiego dzieli jedno puk puk.
Puk puk. Pukanie do drzwi.
Kto tam?
Przeznaczenie.
- Proszę - burknął i obrócił się na fotelu w kierunku drzwi - Proszę wejść.
I Anna weszła. Pewnie. Stanowczo. Dumnie.
I świat Andrzeja i tak już przemielony, stanął na głowie. Podobnie jak człowiek, który zaraz dostąpi kary śmierci a katem będzie ukochana osoba, odczuwa naprzemiennie strach przemieszany z ufną miłością; tak i on odczuwał rozrzewnienie - bo przecież nareszcie ją widział i strach - bo może ona już wie.
Uśmiechnął się tkliwie.
- Cześć- wstał i obszedł biurko, opierając się o nie biodrami - Miałaś przyjechać jutro.
- Przełożyłam lot - rzekła chłodno i zamiast podejść i ucałować ,wszakże na to Andrzej tak czekał, usiadła na kanapie - Jutro mam operacje. Przełożyłam bo pacjentowi tak zależy na czasie.
Napięcie. Cisza. Chłód duży na dworze. Jeszcze większy w gabinecie.
Anna kontynuowała:
- A mnie z reguły... - zaczęła lodowato wpatrując się prosto w wpatrzonego w nią Andrzeja -  Zależy na ludziach. Ludzi szanuje. Nie kłamie.
Andrzej zasmucił się. Już wiedział, że ona wie; ale skąd, jak i dlaczego - tego pojąc nie mógł.
-O co chodzi?
- O nic - odparła chłodno - O nic właściwie.
- Cholera Anna ! Mogłabyś jas.... - urwał.
Paczka prezerwatyw wychyliła się z dużej, skórzanej beżowej torebki. Anna przez chwilę ją trzymała w rękach po czym podała Andrzejowi. Zamknął oczy. Nie chciał ich ponownie otwierać by nie widzieć tego jak bardzo ją zranił.
Wpatrzył się w podłogę i złożył ręce na piersiach.
- Gdzie ją znalazłaś?
- W łazience - rzekła łagodnie - Chociaż już to Twoje "nic właściwie" powinno mnie zastanowić.
Anna siedziała prosto, naprężona niczym struna i zwęziła usta. Wszystko by  zachować spokój; wszystko by nie wybuchnąć; wszystko by nie płakać.
- Anna - zaczął - To nic nie znaczyło. Było jednorazowe...
- Znam ją?
- Nie - odparł stanowczo - Nie znasz.
- Kłamiesz - szepnęła - Zawsze poznam gdy kłamiesz.
Andrzej wstał.
- To już skończone - wyrzekł stanowczo - Nie musisz znać jej imienia i nazwiska.
Popatrzył na nią łagodnie; z miłością ; z uległością właściwą stronie winnej a ona - uśmiechnęła się smutno.
- Anna to nie ważne. Proszę Cie - podszedł do niej i ukląkł przy niej. Wziął jej ręce w swoje i popatrzył w oczy - Przepraszam.
A ona już tłumiąc łzy zdołała wyrzec :
- Chcę znać jej imię. Chcę wiedzieć.
- To nie ma żadnego znaczenia.
- Dla mnie ma.
I teraz Anna zrobiła rzecz dla Andrzeja w tej sytuacji niepojętą - to jest ujęła jego twarz i tęsknie zaczęła gładzić jego policzek; jakby to była ostatnia rzecz jaką miała by w życiu robić. I jego ten gest najwidoczniej bardzo przestraszył . Głęboko westchnął i całując jej delikatne rączki wyrzekł cicho:
- Wiktoria...Wiktoria Consalida.
Przyłożył jej zimną rączkę do swojego ciepłego policzka i obserwował jej reakcje. A ona odparła jedynie:
- W porządku.
Głos jej jednak był tak kruchutki i słaby, nadwątlony przez atakujące ją gwałtowne, niepohamowane łzy; że Andrzej gotów był zaraz sam się rozpłakać.
Anna wstała.
- Proszę Cie, kochanie - także się podniósł i złapał za włosy jakby ten gest był ostatnim aktem jego desperacji . Teraz należało jedynie błagać - Proszę Cię, wybacz mi.
- W porządku - załkała - Wybaczam Ci.
I wyszła z gabinetu. Andrzej za nią na korytarz. Sprawa dla niego  wcale nie była wyjaśniona.
Korytarz pełen ludzi. Korytarz z Wiktorią wypełniającą papiery na drugim końcu korytarza.
 Ale o tym Andrzej nie wiedział. Nie widział nic innego aniżeli oddalającą się od niego postać swojej ukochanej. Musiał tę postać gonić aby czasem nie odeszła, bo w tej postaci było całe jego bogactwo.
- Anna, proszę - podążał za nią - Zatrzymaj się....To śmieszne, nie będę Cie przecież gonił.
Anna zatrzymała się i obróciła gwałtownie. Już dłużej nie była w stanie nad sobą panować.
- Masz racje !- krzyknęła - To śmieszne!  Śmieszne tak jak to, że ja każdy dzień odliczałam jak głupia a ty... - urwała i zapłakała - Zmuszasz mnie do tak żałosnej dla mnie sytuacji !
Słychać ich było na całym korytarzu. Ludzie zatrzymywali się by na nich popatrzeć bowiem była to nieliczna atrakcja w czasie ich pobytu w szpitalu. Odwiedzić chorego lub samemu zostać zbadanym. - żadna atrakcja. Być widzem w scenie pomiędzy dwoma kochankami - miodzio.
Na końcu korytarza też było ich bardzo dobrze słychać. Krzyk w powietrzu rozchodzi się z zawrotną szybkością. A w powietrzu szpitalnym - cud malina.
- Błagam Cie - powiedział cicho - Tylko bez scen na korytarzu pełnym ludzi. Zachowujmy się...
- Przecież ty chciałeś taką scenę zazdrości czyż nie? - przerwała mu - Taka moja reakcja Ci odpowiada, prawda? Od razu podnoszą CI się Twoje napompowane męskie morale!
- Proszę Cie, nie krzycz - Andrzej złapał się za włosy - Błagam! Nie płacz !
Ale Anna dalej krzyczała, zagoniona w jakiś hipnotyczny trans, skąd nie było odwrotu. I płakała. Po tej ślicznej twarzyczce obficie teraz skapywały łzy, a każda z nich była dla Andrzeja jak strzała w serce.

- Powiedz to- szepnął - Zrób to! - krzyknął żałośnie - No wykrzycz!
I Andrzej złapał ją za rękę chcąc siłą uspokoić. Skutek; PLASK! - policzek.
Andrzej puścił ją i popatrzył żałośnie.
Na korytarzu cisza. Wiktoria spuściła głowę absolutnie nie chcąc patrzeć w tamtym kierunku. Sprawa była zbyt osobista. Dla nich. I dla niej również.
 - A więc widzisz - szepnęła Anna - że trochę mnie to dotknęło, niezależnie od tego czy to jest skończone czy nie.
I odeszła korytarzem nie patrząc na nikogo a już zwłaszcza na Wiktorię uciekającą przed nią wzrokiem niczym antylopa gnu przed polującym na nią tygrysem.
Andrzej potarł zaczerwieniony policzek. W oczach miał już niemal łzy. Nie z powodu uderzenia lecz kierunku obrotu jego spraw.
- Należało mi się - szepnął i spojrzał raz. Przepraszająco. W kierunku Wiktorii .
A rudowłosa już zmierzała w jego kierunku.
PLASK! Policzek. Kolejny. Równie mocny.
Andrzej pochylił się i zaczął masować miejsce uderzenia. Teraz w oczach zaczęły  ponownie zbierać się łzy. Bo bolało. Cholernie.
- Teraz też mi się należało.
Ciągle masował policzek odprowadzając Wiktorie żałosnym spojrzeniem załzawionych oczu.
Bystra kobieta jest niebywale feralnym dodatkiem do każdego mężczyzny A dwie bystre kobiety - to już gwóźdź do trumny.
v   
Andrzej ponownie potarł bolący policzek i wypuścił ciepłe powietrze. Nie wiedzieć czemu, czując się obolały na całym ciele; mimo iż Panie zaatakowały tylko jego policzek; obrócił się na dużej kanapie i wpatrzył w okno. Przykrył kocem.
Za oknem rozpętała się niezła zawieja a śnieżynki zmieniły swój status z "nieśmiałego padania" na "inwazje".
- Białe gówno - burknął, chociaż bardzo zimę lubił.
Ponownie obrócił się na plecy i nasłuchiwał. Podniósł się i sprawdził godzinę na swoim iPhonie.
Byłą 3: 24
W sytuacji gdy Anna wywaliła go z jego sypialni; kształtująca się wizja spania w pokoju gościnnym na łóżku małżeńskim była nieciekawa - wybrał więc kanapę.
Przynajmniej bliżej sypialni. Mogę nasłuchiwać - pomyślał siadając na łóżku.
Faktycznie co jakiś czas z sypialni dochodziły cichutkie łkania co utwierdzało go w tym, że Anna także nie śpi. Że Anna nie śpi - przez niego. Że Anna płacze - przez niego. Że postawił ją w tak poniżającej sytuacji.
Ją i Wiktorie.
I zaraz z sypialni ponownie rozległy się cichutkie, przerywane łkania, najwyraźniej tłumione przez zasłaniające usteczka rączki.
Andrzej schował twarz w dłonie. Czekał. Anna jednak nie przestawała łkać, a jej łkanie nagle przerodziło się w spazmatyczny acz cichutki szloch.  
- Jesteś skurwielem, Andrzej - szepnął do siebie.
Nie chciał tego słyszeć. Zatykał uszy. Robił wszystko by tego nie słyszeć. Niemniej jednak był pewny iż nawet jeśli stanąłby na drugim końcu Warszawy- jej szloch by usłyszał. Zawsze.
Był to tak żałosny dźwięk; tak potwornie dla Andrzeja bolący - jakby ktoś ten jego zaczerwieniony policzek dziurawił szpilkami a po wbiciu robił jeszcze skręty szpilką patrząc czy jest odpowiednio zamocowana.
Andrzej wstał. Jej ból bolał jego. Fizycznie. Psychicznie.
Podszedł do drzwi i otworzył. Wszedł.
W tym momencie, widząc ją tak męczącą się; leżącą i usilnie próbującą zasnąć ; a nie mogącą z powodu dławiącego gardło płaczu - zapragnął wziąć ją w swoje ramiona. Wiedział jednak, że go odtrąci.
Usiadł więc przy łóżku na podłodze.
- Mogę ? - wyciągnął rękę by ująć jej dłoń.
W milczeniu pokiwała głową i podała mu dłoń.
Ujął ją, wiedząc iż jest to na razie najhojniejszy gest miłości z jej strony -  i ucałował.
Całował i pieścił jej zapłakaną rączkę szepcząc przy tym kojąco:
- Oddychaj miarowo, równo.
I oddychał razem z nią. I patrzył jak Anna powoli się uspokaja. Jak jej oddechy stają się głębsze i bardziej miarowe.  I patrzył jak w końcu zasypia.


Ola

piątek, 28 listopada 2014

Rozdział w sobotę ;-)

Kochani !
Wiem, że rozdział miał być dzisiaj ( na 100% podobno) lecz najzwyczajniej w świecie się nie wyrobiłam. Muszę posprawdzać już napisany fragment i jeszcze coś dopisać bo jest na razie trochę za krótki. Rozdział ukaże się w ten weekend. Powinno to być jutro lecz nic nie obiecuje. Bardzo was przepraszam za takie za przeproszeniem rolowanie i proszę o cierpliwość. Brak mi po prostu czasu. Chodź  pisanie na blogu sprawia mi niewątpliwą radość a to, że te gryzmoły czytacie jest cholernym wyróżnieniem - to mimo tego nie mogę rzucić innych spraw ( a naprawdę czasem bardzo bym chciała xD). Dlatego jeszcze raz proszę Was o cierpliwość w obejściu z nami. Przyda się
Trzymajcie się ciepło i jeszcze raz przepraszam 
Ola
P.S Niedługo zmieniamy wygląd stronki. Idą święta, czas na zmiany wewnętrzne i zewnętrzne xD Tak tylko mówię abyście się nie zdziwili, że lubieżny beż gdzieś uleciał ;-) Duża buzia.

wtorek, 11 listopada 2014

XVIII " Właściwie"

Przepraszam Was za opóźnienia. W końcu po sporych dopiskach rozdział jest...obecny;mimo to za wszelkie błędy interpunkcyjne, które mogą się pojawić, przepraszam Miłego czytania,zachęcam do komentowania i trzymajcie się ciepło ;-)
Ola

Romans z Profesorem Falkowiczem był niczym jazda kolejką górską. Kolejką niezwykle niebezpieczną z dużą liczbą nagłych skrętów i podwójnych pętli, taką do której człowiek uprzednio boi się wejść lecz skorzystawszy raz porzuca wszelkie obawy i chcąc nie chcąc uzależnia się. O ile taki pasażer ma założone pasy bezpieczeństwa, w chwili katastrofy jeszcze jako tako może wyjść z całej sytuacji bez szwanku, o tyle gorzej gdy nie ma polisy na życie, kolejka nie widnieje w krajowym  rejestrze pojazdów, a jej cześć są stanowczo nielegalne. A Wiktoria ewidentnie jechała bez pasów.
Sam profesor natomiast, podobnie jak dziecko, które ukradłszy z barku cukierka, pomimo dziecięcych wyrzutów sumienia, kradnie kolejnego, tak i on chciał więcej. I chociaż z początku miał to być dla niego tylko kolejny romans, po upływie niecałego tygodnia zdał sobie sprawę iż sprawa ta pochłaniając go całkowicie, nie pozwala mu się skupić i tym samym rozprasza go w jego codziennych czynnościach. Toteż, na skutek obserwacji własnych zachowań, profesor postanowił powziąć odpowiednie kroki. Po pierwsze obiecał sobie iż do spraw swoich relacji z Wiktoria podejdzie w sposób chłodny i zdawkowy, starając się traktować to jak zwykły romans, który pochłania trochę czasu aczkolwiek nie zajmuje wszelkich myśli i uczuć. Było to oczywiście całkowicie sprzeczne wewnętrznie z tym co czuł, niemniej jednak on jak mało kto technikę wypierania, fałszu i kłamstwa miał opanowane do perfekcji. Po drugie, w związku z tym iż przyrzekł Wiktorii całkowitą dyskrecje w tej oto sprawie, nie miał także zamiaru dzielić się tym z Anną  (i oczywiście nie widział w tym nic niepokojącego). Anna, od miesiąca będąc w Zurychu, co jakiś czas dzwoniła do Andrzeja na ogólne spytki i małostkowy reaserch. Na wszelkie pytanie typu: Co słychać? Coś ciekawego się wydarzyło ostatnio? - odpowiadał: Wszystko dobrze, nic ciekawego właściwie. W tym "właściwie" wszakże kryło się właściwie wszystko. Po trzecie jeszcze i co w całych jego postanowieniach było najważniejsze: całą tą sprawę postanowił zakończyć jeszcze zanim Anna powróci z wielkiego świata aby nie stawiać tych dwóch pięknych Pań w dziwnym aczkolwiek podniecającym dla niego położeniu. Jedna sypialnia - ja i Wiktoria>, Ja i Anna> Ja, Wiktoria i Anna? Nie, Andrzej przecież nie można mieć wszystkiego. A może by się zgodziły? nieee, Andrzej trochę pokory i ogłady. I tak to za niecałe trzy tygodnie Anna miała przyjechać , tymczasem jemu na razie udało się jedno: złamać prawie wszelkie swoje przyrzeczenia. Do swojego nazwijmy to "związku” z rudowłosą absolutnie nie podchodził w sposób chłodny, a co dopiero zdawkowy. No cóż...próbował ale nie wyszło. Wiktoria miała w sobie tyle ciepła, które na przekór szukać u innych kobiet, a którym emanowało całe jej ciało sprawiając iż Andrzej przy niej czuł się po prostu szczęśliwie. Tym owym „rozkosznym ciepłem” , jak profesor mniemał, zarażała jego samego powodując iż nawet gdy był w złym humorze, po jednym tylko czułym i delikatnym jej spojrzeniu, mimowolnie się uśmiechał. Faktycznie paragrafu 2 przestrzegał i Annie o tym nie powiedział ( dalej także nie doszukiwał się w tym nic dziwnego) Natomiast o jakichkolwiek zerwaniu swoich stosunków z Wiktorią, nie było nawet mowy. Jakoś z tego wybrnę. Będzie i wilk syty i owca cała.
 Uśmiechnął się sam do siebie, pocierając zaspane oczy. Wtedy to  w pokoju rozległo się przeciągłe miaukniecie, tym samym wyrywając Andrzeja z otchłani własnych myśli i brutalnie sprowadzając go na ziemie. Leżąc na wznak przekręcił głowę lekko w bok by ujrzeć siedzącego w rogu łóżka swojego czworonożnego pupila. Loui badawczo lustrował wielkimi błękitnymi ślepiami swojego pana i nie- swoją rudowłosą, ostatnio częstą wizytatorkę tegoż łóżka.
- No i co mi powiesz kocie?- spojrzał czule na smacznie śpiącą Wiktorie, delikatnie okrywając jej nagie plecy atłasową kołdrą, która jakoby w nocy lekko się „zsunęła” -Powinniśmy ją obudzić jak mniemam? Co mi powiesz towarzyszu?  - jedno ciche miaukniecie Louiego było jednoznaczną treściwą odpowiedzią, określającą ostatnie wydarzenia w życiu swojego Pana: Ty narobiłeś tego całego bajzlu, uporaj się z nim sam – i zwierzak w trymiga ulotnił się z sypialni.
Andrzej przekręcił głowę by spojrzeć na stojący na szafce nocnej budzik z elektronicznym cyferblatem. Była 7.05. O 7 zaczyna się obchód, o 8 do życia budzi się przychodnia, a izba przyjęć nigdy nie umiera.
- Wiki, budzimy się – lekko potrząsnął ramieniem lekarki, bez żadnego odzewu. Zero reakcji – Wiktoria, budzimy się – na te słowa już bardziej świadomie rudowłosa przekręciła się na bok odwracając się do Andrzeja plecami. Włożył ręce pod kołdrę i objął ją w tali przyciągając do siebie po czym zmysłowo mruknął jej do ucha:
- Wiktoria…ja Ci tylko oznajmiam że jesteś już spóźniona. Tak tylko mówię proforma abyś nie miała później do mnie pretensji – i delikatnie pocałował ją pod uchem schodząc swoimi pocałunkami coraz niżej, a zatrzymując się dopiero na wystającym obojczyku rudej. I wtedy to  nastąpiła reakcja:
- Ty też już jesteś spóźniony- burknęła - I mówię Ci to tak proforma.
- Ale mnie wolno – mruknął jej do ucha. Mnie wszystko wolno…no prawie wszystko
- Wezmę wolne, nigdzie się dzisiaj nie ruszam
- Nie możesz.
- A czemuż to nie mogę?
- Prosta odpowiedz: Bo ja ci go nie dam – wydukał rozbawiony wodząc opuszkami palców bo nagich plecach Wiktorii.
- Szlag! To ma sens – westchnęła , po czym zsunęła najpierw ręce Andrzeja następnie kołdrę z własnego ciała, przeciągając się przy tym i ziewając niemiłosiernie – Widziałeś mój szlafrok?
- Nie, chyba będziesz się musiała obyć bez niego – uśmiechnął się figlarnie.
 Wiktoria zlustrowała wzrokiem cały pokój, a znalazłszy szlafrok leżący na krześle w kącie, założyła go po czym zapytała:
- Która godzina?
- 7.10
- Co? Która? Czemu mnie wcześniej nie obudziłeś skoro sam nie spałeś?
- Przecież ci mówiłem że jesteś spóźniona – odparł prostolinijnie po czym przykrył się kołdrą pod samą szyję.
- A ty co robisz? Masz zamiar nie iść dzisiaj do pracy?
- Pomyślałem, że dopóki ty będziesz robić te wszystkie swoje kobiece ablucje w łazience, ja sobie tu jeszcze troszeczkę poleżę – wyszczerzył się, po czym obrócił się na bok wtulając głowę w miękką poduszkę.
- Troszeczkę?
- Tak skarbie, tak ociupinkę.
- Szkoda, wielka szkoda – Wiktoria ruszyła niezwykle wolno w stronę łazienki, ostentacyjnie zsuwając szlafrok i odsłaniając swoje nagie barki – Myślałam, że będziesz chciał wziąć ze mną prysznic. No ale jak nie to nie…nie będę cię zmuszać.
- Już wstaje – Andrzej błyskawicznie zerwał się z łóżka, powodując u Wiktorii nagły niepohamowany atak głośnego śmiechu.
v   
Leciutkie, przejrzyste krople deszczu bębniły o szybę w oknie tak silnie i tak stanowczo podobnie jak zostaje do życia zbudzony kościelny dzwon wzywający do porannej mszy.
Takie trafne porównanie. Do wyobrażenia.
Irena obróciła się z jednego boku na drugi i wtulając się mocno w poduszkę starała się wyłapać w zakamarki pokręconego umysłu te piękne sny, które zapewniły jej owy stan błogostanu w fazie REM. Starała się coś z nich jeszcze uchwycić. Zamknąć gdzieś w jakieś tajnej szufladzie, o której istnieniu wiedziała tylko ona sama. Zamknąć i wykorzystać potem.
Zamiast tego, zamiast snów o wysokich brunetach w strojach projekcji Adama i Ewy , ona, Irena usłyszała dźwięk. Przeraźliwy, Jazgoczący. Drący się gorzej niż najbardziej wybredne niemowlę oceniające swoją karmicielkę i pokarm, który owa karmicielka składa mu w ofierze. Usłyszała dźwięk, który o 6 rano mrozi najbardziej odważnego rycerza, budząc u niego odruch wymiotny aniżeli jakiekolwiek oznaki wigoru.
Irena usłyszała budzik. Poczuła wymioty. Gardło ściśnięte nagle gwałtownie rozluźniło się, a ona poczuła żółć w ustach. I już wiedziała, że musi wstać.
- O mój Boże!
Pognała do toalety, mocno ściskając usta tak by wszelka już nagromadzona tam zawartość nie uleciała.
Budzący się Adam usłyszał dwa, a właściwie trzy dźwięki. Należy stwierdzić iż każdy z tych dźwięków był dla niego nieprzyjemny. Pierwszy- to jest budzik. Przeraźliwy. Jazgoczący. Budzik. Dwa - trzaskane drzwi do łazienki. Głośno trzaskane. I trzy, chyba najstraszniejszy, zważywszy iż nie został nawet wytłumiony przez trzaskające drzwi - odgłos rzygania. Potężnego i obfitego rzygania. Ale czym? Czym po nocy można rzygać? - zapytał sam siebie i nie ociągając się jednak pośpieszył w kierunku łazienki.
- Wszystko w porządku? - wszedł do pomieszczenia i pochylił się nad rzygającą Ireną , czule gładząc ją po plecach.
- W jak najlepszym - podniosła głowę znad muszli i skrzywiła się cierpko - Nudziło mi się troszkę.
Adam wyprostował się gwałtownie gdy Irena znów naparła na biedną muszlę klozetową, atakując ją kwaśną wydzieliną jej kobiecego żołądka.
- Co jest grane? Co mogło Ci zaszkodzić skoro wczoraj jedliśmy to samo. Gdyby było coś nie tak z tym risotto to...
- Boże, Adam nie wiem - otarła usta wierzchem dłoni - Przynieś mi szklankę wody.
I już miał wyjść gdy nagle będąc już w drzwiach, zatrzymał się skamieniały i obrócił powolnie. Spojrzał przestraszony na Irenę wzrokiem godnym malutkiego chłopca; wzrokiem, w którym dostrzec można było, po jednym tylko spojrzeniu, słodziuchne ogniki, niewinne i kruche, właściwie chyba każdemu dziecku. Właściwie również Adamowi. Wraz z zarostem i kształtem szczęki, kolorem włosów i posturą, w wielu chwilach były dla Ireny szalenie seksowne. Dzisiaj ogniki te stały się litościwe. Mizerne. Słabe. A bo nie można było się na nich oprzeć, nie pokrzepiały żadnym słowem; mało tego - same o pomoc wołały.
- Ty chyba nie myślisz....- zaczął przestraszony i po chwili urwał.
- Cholera Adam...ja w ogóle nic nie myślę, ja po prostu rzygam.
Między nimi zapanowała jakaś surowa cisza, a komunikacja z tej werbalnej przeniosła się na poziom spojrzeń. Adam, jedno przestraszone spojrzenie - Czy to możliwie? Irena, wyzywające spojrzenie - I już się pietrasz? Adam , rozumnie - Zastanówmy się czy to jest możliwe. Irena, wrogo - Kurwa, wszystko jest możliwe.
Oboje przestraszeni.
Irena głośno przełknęła ślinę.
- Adam ...
- Tak?
- Idź po szklankę wody...I do apteki.
Potarł wierzchem dłoni kilkudniowy zarost:
- Co mam Ci kupić w aptece? - zapytał czule, z wyraźną troską- Czego potrzebujesz...czego my potrzebujemy?
Po chwili wahania Irena, biorąc uprzednio głęboki wdech i wypuszczając powietrze rzekła:
- Idź kup dwa testy ciążowe.
I zaraz to, szybko znikł w drzwiach.
v   
Ryp, pip, ciach, prach. Irena rozerwała malutkie papierowe pudełeczko, przedzierając na pół roześmianą głowę matki trzymającej owinięte w kocyk niemowlę.
Kto teraz robi te opakowania?
Drżącą ręką wyciągnęła z pudełka pierwszy test, usiadła na kiblu. Nasikała.
- Ile trzeba czekać na wynik?
Adam stanął w drzwiach łazienki i nerwowo począł pocierać swój zarost. Irena wiedziała, iż robił to zawsze gdy był czymś zafrasowany, zamyślony - gdy był bardzo zdenerwowany.
- Mógłbyś wyjść - zaczęła z wyrzutem - Trochę mnie stresujesz.
- Ile? - ponowił pytanie - Ile trzeba czekać na wynik?
- Wynik będzie w przeciągu kilku minut.
Pokiwał głową i oparł się o umywalkę. Głośno wypuścił powietrze.
Nie patrzyła na niego. Wiedziała, że każde spojrzenie osłabi ją jeszcze bardziej; rozmiękczy ją od środka i stanie się mięciutka niczym śródziemnomorska gąbeczka oblana wodą; wiedziała iż każde jego przestraszone spojrzenia zniszczy ją, a ona przecież musi być twarda. Czekała więc. Patrzyła przed siebie. Na ścianę, na podłogę- przed sobą, na sufit- nad sobą.
- Irena...- burknął- Chyba to już. Popatrz.
Spojrzała na trzymany w dłoniach test. Dwie kreski.
- Co znaczy dwie kreski? - zapytał z niedowierzaniem mimo iż jako lekarz doskonale wiedział co znaczą dwie kreski - Irena....na miłość Boską. Spójrz na mnie. Powiedz coś.
A ona zamiast coś powiedzieć; zamiast spojrzeć na mężczyznę, którego uczucie tak otwarcie wcześniej przyjęła - wstała, wyrzuciła test i umyła ręce. Wstała dumnie. Wyrzuciła test dumnie. Umyła ręce. Dumnie.
- To wszystko da się zorganizować...damy radę, jakoś sobie poradzimy. Ja całkiem nieźle zarabiam, poza tym mam odłożoną sporą sumę pieniędzy...
- Muszę się umówić do lekarza.
- Zadzwonię i umówię nas z Hanną.
I już wyciągał telefon gdy Irena go złapała za rękę.
- Nie, nie z ginekologiem. Muszę się widzieć z chirurgiem.
Nie rozumiał ani krzty z tego co właśnie powiedziała. Patrzył na nią niby rozumnie, niby pojmując - a wszakże nic nie rozumiejąc.
Dopiero po niecałej minucie gdy spojrzała na niego niemal błagalnie a w oczach jej, tych pięknych oczkach, w których się tak bardzo zakochał, dostrzegł łzy - zrozumiał. Pojął całkowicie.
Wyrwał rękę z jej uścisku i pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Nie mogę w to uwierzyć - parsknął żałośnie - Ty chyba nie mówisz poważnie?
- Adam ja nie widzę innego wyjścia...
- Nie widzisz!?- zapytał głośniej niż pierwotnie zamierzał - Nie widzisz?! Cholera jasna! To dobrze, że masz mnie bo JA w przeciwieństwie do Ciebie widzę inne wyjścia. Widzę je całkiem wyraźnie.
- Dla Ciebie to takie proste! - krzyknęła - Razem urodzimy, razem wychowamy! Gówno prawda. Wy, mężczyźni jesteście pierwsi jeśli chodzi o sex...
- Przecież ja nie uciekam od żadnej odpowiedzialności - przerwał jej - Przecie..
- Jesteście pierwsi do sex-u i pierwsi do podejmowania decyzji z nim i konsekwencjami związanych!
- Co ty pieprzysz, Irena? - zapytał z niedowierzaniem- Co ty pieprzysz?
Sama nie rozumiała. Co mówi. Co pieprzy. Kogo pieprzyła przez ostatnich kilka miesięcy - to wszakże rozumiała. Co się teraz działo - ni w ząb.
Cisza.
- Jak myślisz, który to może być tydzień?- zapytał spokojnie przerywając ciszę.
- Pewnie około 6 - odparła cichutko - Gdzieś tak około.
Adam ponownie potarł swój zarost i patrząc teraz wprost nad pochyloną nad umywalką Irenę rzekł:
- A więc ma już rączki i nóżki. Można policzyć paluszki rączek i nóżek.
- Czemu mi to robisz?! - w oczach jej zebrały się łzy - Czemu, do jasnej cholery?!
I on sam już płakał. By nie zauważyła pośpiesznie otarł kąciki oczu rękawem i złapał ją za ramiona silnie przyciągając do siebie.
- Bo chcę byś podjęła słuszną decyzję - wychrypiał - Bo chcę byś nie działała pod wpływem jakiegoś głupiego impulsu...
Spojrzał na nią; czule, z miłością i ufnością, w to że podejmie słuszną decyzje, a ona widząc jego łzy i kształtujące się w jego oczach nieme błaganie - wybuchnęła płaczem.
Otoczył ją ramieniem i zaczął uspokajająco gładzić po plecach:
- Bo nie chcę byś zabijała nasze dziecko - szepnął - Nie chce tego, nie zgadzam się na to.
Ujął jej twarz w swoje duże dłonie i powiedział stanowczo:
- Jestem w tym z Tobą. Poradzimy sobie.
- Adam ja nienawidzę dzieci, na placu zabaw one ode mnie uciekają - wlepiła w jego twarz zapłakany wzrok i mówiła dalej - Nie umiem nawet trzymać niemowlaka...
Uśmiechnął się tkliwie i począł wycierać kciukiem jej zapłakane policzki
- Ja też nie umiem. Ani przewijać ani trzymać.
- A co będzie jeśli ja go nie pokocham? Nic nie poczuję...
- Zapewniam Cie, że poczujesz. Dalej będziesz nienawidzić biegających dzieci na placu zabaw z tym jednym wyjątkiem - swoje będziesz kochać na zabój.
Uśmiechnął się ciepło i wzruszył ramionami:
- Podobno tak jest. Z rodzicielstwem.
Pocałował ją czule i przeciągle po czym wodząc kciukiem po jej gładkich policzkach wyrzekł stanowczo:
- Coś musi w tym być - wlepił w nią rozmarzony wzrok - To wszystko nie dzieje się przypadkiem.
I zaraz objął ją mocno i znów pocałował.
v   

Andrzeja rozjątrzały w pracy dwie sytuacje. Pierwsza- gdy jako pacjentka trafiała mu się świeżo upieczona mama. Druga - gdy ta mama była bardzo ładna. Ponętna i atrakcyjna. A on musi ją zbadać. Dokładnie. Należy stwierdzić iż musiał tutaj wystąpić punk pierwszy by zaistniał punkt drugi.
Andrzej rzucił z furią dokumentacje na biurko mijając nos Wiktorii o niecały centymetr.
Kartki zahaczyły o śpieszące na pomoc ręce i dokumentacja poleciała na wszystkie strony na podłogę.
Andrzej przykucnął i zaczął zbierać kartki.
- To za dzisiaj? Za ten poranny prysznic? - wykrzywiła usta w zawadiackim uśmiechu - Nie martw się, może jeszcze..
- Mam prośbę- burknął - Pacjenta, moja pacjentka, właściwie już nie moja...prosi o zmianę lekarza.
Podniósł się i łypnął groźnie na Wiktorię; Spróbuj się tylko nie zgodzić.
To była dla Wiktorii widoczna zachęta do żartów, zwłaszcza, że dzisiejszy dzień był dla niej niewątpliwie udany.
- Oj coraz lepiej. Czyżby wystąpiło spięcie na linii pacjent - lekarz? A może na linii kobieta - mężczyzna?
- Czy możesz ją zbadać? - westchnął - Mogę Cię o to prosić?
Wiktoria rozparła się na fotelu rozprostowując swoje długie, smukłe nogi:
- Możesz, chyba... ale najpierw mi powiedz co takiego zrobiłeś. Żebym ja nie popełniła ponownie tego błędu - powiedziała rozbawiona widząc urażone spojrzenie Andrzeja.
- Raczej Tobie ten błąd nie grozi.
Wiktoria uśmiechnęła się zalotnie i złożyła ręce na piersiach.
Andrzej skrzywił się i kontynuował :
- Pacjentka oskarżyła mnie o... - zawahał się. Te słowa nie chciały mu przejść przez gardło. Tych słów widocznie bardzo nie lubił - O molestowanie. O nadmierne dotykanie w miejscach w których nie powinienem. Zażądała zmiany lekarza.
- W jakich miejscach?
Wiktoria była coraz bardziej rozbawiona.
-Co?
- W jakich miejscach rzekomo nadmiernie ją dotykałeś?
Andrzej wywrócił oczami:
- Podobno piersi.
- Ahh piersi...
Wiktoria zacisnęła wargi i teraz groźnie jak jastrząb popatrzyła na Andrzeja.
- Chyba jej nie wierzysz? Przestań, to śmieszne. Ta kobieta ma małe dziecko- Andrzej popatrzył na Wiktorię licząc, że to stwierdzenie coś zmieni - Karmi piersią.
- Aaa to dużo zmienia - rzuciła sarkastycznie.
-Czy wyście wszystkie już powariowały?! Ledwo ją dotknąłem, a większy biust nie obliguje do większej uwagi mężczyzn.
- Ależ oczywiście, że nie - skwitowała - Mężczyźni przecież nie lubią dużych piersi.
Andrzej oparł się o oparcia krzesła Wiktorii tak, że teraz Wiktorię; tą Wiktorię z wyprostowanymi nogami; urażoną lecz całkowicie odsłoniętą - miał centralnie pod sobą. Popatrzył pożądliwie na niebieski uniform zapięty sztywno na srebrne guziczki aż po obojczyk i uśmiechnął się. Pochylił się i pocałował ją za prawym uchem, później w szyję i w odsłonięty, wyeksponowany obojczyk.
Uniosła głowę dumnie:
- Nawet o tym nie myśl.
- Facetom podobają się nie tylko piersi i pupa. Czasem zwracają uwagę także na inne rzeczy.
Zaczął muskać ustami jej policzek, góra dół, góra i dół ;aż poczuł iż dostała gęsiej skórki i uśmiechnęła się odpychając go i jego pieszczoty:
- Ktoś może wejść. Nie wiś tak nade mną.
- Zbadasz ją?
- Wiesz, że zbadam.
Podniosła się z fotela.
- Ale następnym razem radzę Ci bardziej uważać - i wyszła z pokoju.
- Fakt - Andrzej wyszczerzył się odprowadzając Wiktorię wzrokiem - Nie ma nic gorszego niż matki karmiące.
Usiadł na miejscu Wiktorii i już miał zabrać się za papierkową robotę, gdy zadzwonił telefon.
Spojrzał na wyświetlacz.
Anna
- Cześć. Co słychać? Coś ciekawego się wydarzyło?
Andrzej skrzywił się błagalnie, i popatrzył na niedomknięte drzwi pokoju lekarskiego.
Słysząc w słuchawce ten kochany kobiecy głos i troskę jaka z tym pytaniem zawsze była nierozerwalnie złączona - odczuwał palące wyrzuty sumienia. I zawsze wraz z telefonem od Anny, znów pojmował jak bardzo za nią tęskni. I znów uświadamiał sobie, że nieźle się zagrzebał. I wraz kombinował:
- Wszystko dobrze, nic ciekawego właściwie.

W tym "właściwie" wszakże kryło się właściwie wszystko.


Ola