wtorek, 11 listopada 2014

XVIII " Właściwie"

Przepraszam Was za opóźnienia. W końcu po sporych dopiskach rozdział jest...obecny;mimo to za wszelkie błędy interpunkcyjne, które mogą się pojawić, przepraszam Miłego czytania,zachęcam do komentowania i trzymajcie się ciepło ;-)
Ola

Romans z Profesorem Falkowiczem był niczym jazda kolejką górską. Kolejką niezwykle niebezpieczną z dużą liczbą nagłych skrętów i podwójnych pętli, taką do której człowiek uprzednio boi się wejść lecz skorzystawszy raz porzuca wszelkie obawy i chcąc nie chcąc uzależnia się. O ile taki pasażer ma założone pasy bezpieczeństwa, w chwili katastrofy jeszcze jako tako może wyjść z całej sytuacji bez szwanku, o tyle gorzej gdy nie ma polisy na życie, kolejka nie widnieje w krajowym  rejestrze pojazdów, a jej cześć są stanowczo nielegalne. A Wiktoria ewidentnie jechała bez pasów.
Sam profesor natomiast, podobnie jak dziecko, które ukradłszy z barku cukierka, pomimo dziecięcych wyrzutów sumienia, kradnie kolejnego, tak i on chciał więcej. I chociaż z początku miał to być dla niego tylko kolejny romans, po upływie niecałego tygodnia zdał sobie sprawę iż sprawa ta pochłaniając go całkowicie, nie pozwala mu się skupić i tym samym rozprasza go w jego codziennych czynnościach. Toteż, na skutek obserwacji własnych zachowań, profesor postanowił powziąć odpowiednie kroki. Po pierwsze obiecał sobie iż do spraw swoich relacji z Wiktoria podejdzie w sposób chłodny i zdawkowy, starając się traktować to jak zwykły romans, który pochłania trochę czasu aczkolwiek nie zajmuje wszelkich myśli i uczuć. Było to oczywiście całkowicie sprzeczne wewnętrznie z tym co czuł, niemniej jednak on jak mało kto technikę wypierania, fałszu i kłamstwa miał opanowane do perfekcji. Po drugie, w związku z tym iż przyrzekł Wiktorii całkowitą dyskrecje w tej oto sprawie, nie miał także zamiaru dzielić się tym z Anną  (i oczywiście nie widział w tym nic niepokojącego). Anna, od miesiąca będąc w Zurychu, co jakiś czas dzwoniła do Andrzeja na ogólne spytki i małostkowy reaserch. Na wszelkie pytanie typu: Co słychać? Coś ciekawego się wydarzyło ostatnio? - odpowiadał: Wszystko dobrze, nic ciekawego właściwie. W tym "właściwie" wszakże kryło się właściwie wszystko. Po trzecie jeszcze i co w całych jego postanowieniach było najważniejsze: całą tą sprawę postanowił zakończyć jeszcze zanim Anna powróci z wielkiego świata aby nie stawiać tych dwóch pięknych Pań w dziwnym aczkolwiek podniecającym dla niego położeniu. Jedna sypialnia - ja i Wiktoria>, Ja i Anna> Ja, Wiktoria i Anna? Nie, Andrzej przecież nie można mieć wszystkiego. A może by się zgodziły? nieee, Andrzej trochę pokory i ogłady. I tak to za niecałe trzy tygodnie Anna miała przyjechać , tymczasem jemu na razie udało się jedno: złamać prawie wszelkie swoje przyrzeczenia. Do swojego nazwijmy to "związku” z rudowłosą absolutnie nie podchodził w sposób chłodny, a co dopiero zdawkowy. No cóż...próbował ale nie wyszło. Wiktoria miała w sobie tyle ciepła, które na przekór szukać u innych kobiet, a którym emanowało całe jej ciało sprawiając iż Andrzej przy niej czuł się po prostu szczęśliwie. Tym owym „rozkosznym ciepłem” , jak profesor mniemał, zarażała jego samego powodując iż nawet gdy był w złym humorze, po jednym tylko czułym i delikatnym jej spojrzeniu, mimowolnie się uśmiechał. Faktycznie paragrafu 2 przestrzegał i Annie o tym nie powiedział ( dalej także nie doszukiwał się w tym nic dziwnego) Natomiast o jakichkolwiek zerwaniu swoich stosunków z Wiktorią, nie było nawet mowy. Jakoś z tego wybrnę. Będzie i wilk syty i owca cała.
 Uśmiechnął się sam do siebie, pocierając zaspane oczy. Wtedy to  w pokoju rozległo się przeciągłe miaukniecie, tym samym wyrywając Andrzeja z otchłani własnych myśli i brutalnie sprowadzając go na ziemie. Leżąc na wznak przekręcił głowę lekko w bok by ujrzeć siedzącego w rogu łóżka swojego czworonożnego pupila. Loui badawczo lustrował wielkimi błękitnymi ślepiami swojego pana i nie- swoją rudowłosą, ostatnio częstą wizytatorkę tegoż łóżka.
- No i co mi powiesz kocie?- spojrzał czule na smacznie śpiącą Wiktorie, delikatnie okrywając jej nagie plecy atłasową kołdrą, która jakoby w nocy lekko się „zsunęła” -Powinniśmy ją obudzić jak mniemam? Co mi powiesz towarzyszu?  - jedno ciche miaukniecie Louiego było jednoznaczną treściwą odpowiedzią, określającą ostatnie wydarzenia w życiu swojego Pana: Ty narobiłeś tego całego bajzlu, uporaj się z nim sam – i zwierzak w trymiga ulotnił się z sypialni.
Andrzej przekręcił głowę by spojrzeć na stojący na szafce nocnej budzik z elektronicznym cyferblatem. Była 7.05. O 7 zaczyna się obchód, o 8 do życia budzi się przychodnia, a izba przyjęć nigdy nie umiera.
- Wiki, budzimy się – lekko potrząsnął ramieniem lekarki, bez żadnego odzewu. Zero reakcji – Wiktoria, budzimy się – na te słowa już bardziej świadomie rudowłosa przekręciła się na bok odwracając się do Andrzeja plecami. Włożył ręce pod kołdrę i objął ją w tali przyciągając do siebie po czym zmysłowo mruknął jej do ucha:
- Wiktoria…ja Ci tylko oznajmiam że jesteś już spóźniona. Tak tylko mówię proforma abyś nie miała później do mnie pretensji – i delikatnie pocałował ją pod uchem schodząc swoimi pocałunkami coraz niżej, a zatrzymując się dopiero na wystającym obojczyku rudej. I wtedy to  nastąpiła reakcja:
- Ty też już jesteś spóźniony- burknęła - I mówię Ci to tak proforma.
- Ale mnie wolno – mruknął jej do ucha. Mnie wszystko wolno…no prawie wszystko
- Wezmę wolne, nigdzie się dzisiaj nie ruszam
- Nie możesz.
- A czemuż to nie mogę?
- Prosta odpowiedz: Bo ja ci go nie dam – wydukał rozbawiony wodząc opuszkami palców bo nagich plecach Wiktorii.
- Szlag! To ma sens – westchnęła , po czym zsunęła najpierw ręce Andrzeja następnie kołdrę z własnego ciała, przeciągając się przy tym i ziewając niemiłosiernie – Widziałeś mój szlafrok?
- Nie, chyba będziesz się musiała obyć bez niego – uśmiechnął się figlarnie.
 Wiktoria zlustrowała wzrokiem cały pokój, a znalazłszy szlafrok leżący na krześle w kącie, założyła go po czym zapytała:
- Która godzina?
- 7.10
- Co? Która? Czemu mnie wcześniej nie obudziłeś skoro sam nie spałeś?
- Przecież ci mówiłem że jesteś spóźniona – odparł prostolinijnie po czym przykrył się kołdrą pod samą szyję.
- A ty co robisz? Masz zamiar nie iść dzisiaj do pracy?
- Pomyślałem, że dopóki ty będziesz robić te wszystkie swoje kobiece ablucje w łazience, ja sobie tu jeszcze troszeczkę poleżę – wyszczerzył się, po czym obrócił się na bok wtulając głowę w miękką poduszkę.
- Troszeczkę?
- Tak skarbie, tak ociupinkę.
- Szkoda, wielka szkoda – Wiktoria ruszyła niezwykle wolno w stronę łazienki, ostentacyjnie zsuwając szlafrok i odsłaniając swoje nagie barki – Myślałam, że będziesz chciał wziąć ze mną prysznic. No ale jak nie to nie…nie będę cię zmuszać.
- Już wstaje – Andrzej błyskawicznie zerwał się z łóżka, powodując u Wiktorii nagły niepohamowany atak głośnego śmiechu.
v   
Leciutkie, przejrzyste krople deszczu bębniły o szybę w oknie tak silnie i tak stanowczo podobnie jak zostaje do życia zbudzony kościelny dzwon wzywający do porannej mszy.
Takie trafne porównanie. Do wyobrażenia.
Irena obróciła się z jednego boku na drugi i wtulając się mocno w poduszkę starała się wyłapać w zakamarki pokręconego umysłu te piękne sny, które zapewniły jej owy stan błogostanu w fazie REM. Starała się coś z nich jeszcze uchwycić. Zamknąć gdzieś w jakieś tajnej szufladzie, o której istnieniu wiedziała tylko ona sama. Zamknąć i wykorzystać potem.
Zamiast tego, zamiast snów o wysokich brunetach w strojach projekcji Adama i Ewy , ona, Irena usłyszała dźwięk. Przeraźliwy, Jazgoczący. Drący się gorzej niż najbardziej wybredne niemowlę oceniające swoją karmicielkę i pokarm, który owa karmicielka składa mu w ofierze. Usłyszała dźwięk, który o 6 rano mrozi najbardziej odważnego rycerza, budząc u niego odruch wymiotny aniżeli jakiekolwiek oznaki wigoru.
Irena usłyszała budzik. Poczuła wymioty. Gardło ściśnięte nagle gwałtownie rozluźniło się, a ona poczuła żółć w ustach. I już wiedziała, że musi wstać.
- O mój Boże!
Pognała do toalety, mocno ściskając usta tak by wszelka już nagromadzona tam zawartość nie uleciała.
Budzący się Adam usłyszał dwa, a właściwie trzy dźwięki. Należy stwierdzić iż każdy z tych dźwięków był dla niego nieprzyjemny. Pierwszy- to jest budzik. Przeraźliwy. Jazgoczący. Budzik. Dwa - trzaskane drzwi do łazienki. Głośno trzaskane. I trzy, chyba najstraszniejszy, zważywszy iż nie został nawet wytłumiony przez trzaskające drzwi - odgłos rzygania. Potężnego i obfitego rzygania. Ale czym? Czym po nocy można rzygać? - zapytał sam siebie i nie ociągając się jednak pośpieszył w kierunku łazienki.
- Wszystko w porządku? - wszedł do pomieszczenia i pochylił się nad rzygającą Ireną , czule gładząc ją po plecach.
- W jak najlepszym - podniosła głowę znad muszli i skrzywiła się cierpko - Nudziło mi się troszkę.
Adam wyprostował się gwałtownie gdy Irena znów naparła na biedną muszlę klozetową, atakując ją kwaśną wydzieliną jej kobiecego żołądka.
- Co jest grane? Co mogło Ci zaszkodzić skoro wczoraj jedliśmy to samo. Gdyby było coś nie tak z tym risotto to...
- Boże, Adam nie wiem - otarła usta wierzchem dłoni - Przynieś mi szklankę wody.
I już miał wyjść gdy nagle będąc już w drzwiach, zatrzymał się skamieniały i obrócił powolnie. Spojrzał przestraszony na Irenę wzrokiem godnym malutkiego chłopca; wzrokiem, w którym dostrzec można było, po jednym tylko spojrzeniu, słodziuchne ogniki, niewinne i kruche, właściwie chyba każdemu dziecku. Właściwie również Adamowi. Wraz z zarostem i kształtem szczęki, kolorem włosów i posturą, w wielu chwilach były dla Ireny szalenie seksowne. Dzisiaj ogniki te stały się litościwe. Mizerne. Słabe. A bo nie można było się na nich oprzeć, nie pokrzepiały żadnym słowem; mało tego - same o pomoc wołały.
- Ty chyba nie myślisz....- zaczął przestraszony i po chwili urwał.
- Cholera Adam...ja w ogóle nic nie myślę, ja po prostu rzygam.
Między nimi zapanowała jakaś surowa cisza, a komunikacja z tej werbalnej przeniosła się na poziom spojrzeń. Adam, jedno przestraszone spojrzenie - Czy to możliwie? Irena, wyzywające spojrzenie - I już się pietrasz? Adam , rozumnie - Zastanówmy się czy to jest możliwe. Irena, wrogo - Kurwa, wszystko jest możliwe.
Oboje przestraszeni.
Irena głośno przełknęła ślinę.
- Adam ...
- Tak?
- Idź po szklankę wody...I do apteki.
Potarł wierzchem dłoni kilkudniowy zarost:
- Co mam Ci kupić w aptece? - zapytał czule, z wyraźną troską- Czego potrzebujesz...czego my potrzebujemy?
Po chwili wahania Irena, biorąc uprzednio głęboki wdech i wypuszczając powietrze rzekła:
- Idź kup dwa testy ciążowe.
I zaraz to, szybko znikł w drzwiach.
v   
Ryp, pip, ciach, prach. Irena rozerwała malutkie papierowe pudełeczko, przedzierając na pół roześmianą głowę matki trzymającej owinięte w kocyk niemowlę.
Kto teraz robi te opakowania?
Drżącą ręką wyciągnęła z pudełka pierwszy test, usiadła na kiblu. Nasikała.
- Ile trzeba czekać na wynik?
Adam stanął w drzwiach łazienki i nerwowo począł pocierać swój zarost. Irena wiedziała, iż robił to zawsze gdy był czymś zafrasowany, zamyślony - gdy był bardzo zdenerwowany.
- Mógłbyś wyjść - zaczęła z wyrzutem - Trochę mnie stresujesz.
- Ile? - ponowił pytanie - Ile trzeba czekać na wynik?
- Wynik będzie w przeciągu kilku minut.
Pokiwał głową i oparł się o umywalkę. Głośno wypuścił powietrze.
Nie patrzyła na niego. Wiedziała, że każde spojrzenie osłabi ją jeszcze bardziej; rozmiękczy ją od środka i stanie się mięciutka niczym śródziemnomorska gąbeczka oblana wodą; wiedziała iż każde jego przestraszone spojrzenia zniszczy ją, a ona przecież musi być twarda. Czekała więc. Patrzyła przed siebie. Na ścianę, na podłogę- przed sobą, na sufit- nad sobą.
- Irena...- burknął- Chyba to już. Popatrz.
Spojrzała na trzymany w dłoniach test. Dwie kreski.
- Co znaczy dwie kreski? - zapytał z niedowierzaniem mimo iż jako lekarz doskonale wiedział co znaczą dwie kreski - Irena....na miłość Boską. Spójrz na mnie. Powiedz coś.
A ona zamiast coś powiedzieć; zamiast spojrzeć na mężczyznę, którego uczucie tak otwarcie wcześniej przyjęła - wstała, wyrzuciła test i umyła ręce. Wstała dumnie. Wyrzuciła test dumnie. Umyła ręce. Dumnie.
- To wszystko da się zorganizować...damy radę, jakoś sobie poradzimy. Ja całkiem nieźle zarabiam, poza tym mam odłożoną sporą sumę pieniędzy...
- Muszę się umówić do lekarza.
- Zadzwonię i umówię nas z Hanną.
I już wyciągał telefon gdy Irena go złapała za rękę.
- Nie, nie z ginekologiem. Muszę się widzieć z chirurgiem.
Nie rozumiał ani krzty z tego co właśnie powiedziała. Patrzył na nią niby rozumnie, niby pojmując - a wszakże nic nie rozumiejąc.
Dopiero po niecałej minucie gdy spojrzała na niego niemal błagalnie a w oczach jej, tych pięknych oczkach, w których się tak bardzo zakochał, dostrzegł łzy - zrozumiał. Pojął całkowicie.
Wyrwał rękę z jej uścisku i pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Nie mogę w to uwierzyć - parsknął żałośnie - Ty chyba nie mówisz poważnie?
- Adam ja nie widzę innego wyjścia...
- Nie widzisz!?- zapytał głośniej niż pierwotnie zamierzał - Nie widzisz?! Cholera jasna! To dobrze, że masz mnie bo JA w przeciwieństwie do Ciebie widzę inne wyjścia. Widzę je całkiem wyraźnie.
- Dla Ciebie to takie proste! - krzyknęła - Razem urodzimy, razem wychowamy! Gówno prawda. Wy, mężczyźni jesteście pierwsi jeśli chodzi o sex...
- Przecież ja nie uciekam od żadnej odpowiedzialności - przerwał jej - Przecie..
- Jesteście pierwsi do sex-u i pierwsi do podejmowania decyzji z nim i konsekwencjami związanych!
- Co ty pieprzysz, Irena? - zapytał z niedowierzaniem- Co ty pieprzysz?
Sama nie rozumiała. Co mówi. Co pieprzy. Kogo pieprzyła przez ostatnich kilka miesięcy - to wszakże rozumiała. Co się teraz działo - ni w ząb.
Cisza.
- Jak myślisz, który to może być tydzień?- zapytał spokojnie przerywając ciszę.
- Pewnie około 6 - odparła cichutko - Gdzieś tak około.
Adam ponownie potarł swój zarost i patrząc teraz wprost nad pochyloną nad umywalką Irenę rzekł:
- A więc ma już rączki i nóżki. Można policzyć paluszki rączek i nóżek.
- Czemu mi to robisz?! - w oczach jej zebrały się łzy - Czemu, do jasnej cholery?!
I on sam już płakał. By nie zauważyła pośpiesznie otarł kąciki oczu rękawem i złapał ją za ramiona silnie przyciągając do siebie.
- Bo chcę byś podjęła słuszną decyzję - wychrypiał - Bo chcę byś nie działała pod wpływem jakiegoś głupiego impulsu...
Spojrzał na nią; czule, z miłością i ufnością, w to że podejmie słuszną decyzje, a ona widząc jego łzy i kształtujące się w jego oczach nieme błaganie - wybuchnęła płaczem.
Otoczył ją ramieniem i zaczął uspokajająco gładzić po plecach:
- Bo nie chcę byś zabijała nasze dziecko - szepnął - Nie chce tego, nie zgadzam się na to.
Ujął jej twarz w swoje duże dłonie i powiedział stanowczo:
- Jestem w tym z Tobą. Poradzimy sobie.
- Adam ja nienawidzę dzieci, na placu zabaw one ode mnie uciekają - wlepiła w jego twarz zapłakany wzrok i mówiła dalej - Nie umiem nawet trzymać niemowlaka...
Uśmiechnął się tkliwie i począł wycierać kciukiem jej zapłakane policzki
- Ja też nie umiem. Ani przewijać ani trzymać.
- A co będzie jeśli ja go nie pokocham? Nic nie poczuję...
- Zapewniam Cie, że poczujesz. Dalej będziesz nienawidzić biegających dzieci na placu zabaw z tym jednym wyjątkiem - swoje będziesz kochać na zabój.
Uśmiechnął się ciepło i wzruszył ramionami:
- Podobno tak jest. Z rodzicielstwem.
Pocałował ją czule i przeciągle po czym wodząc kciukiem po jej gładkich policzkach wyrzekł stanowczo:
- Coś musi w tym być - wlepił w nią rozmarzony wzrok - To wszystko nie dzieje się przypadkiem.
I zaraz objął ją mocno i znów pocałował.
v   

Andrzeja rozjątrzały w pracy dwie sytuacje. Pierwsza- gdy jako pacjentka trafiała mu się świeżo upieczona mama. Druga - gdy ta mama była bardzo ładna. Ponętna i atrakcyjna. A on musi ją zbadać. Dokładnie. Należy stwierdzić iż musiał tutaj wystąpić punk pierwszy by zaistniał punkt drugi.
Andrzej rzucił z furią dokumentacje na biurko mijając nos Wiktorii o niecały centymetr.
Kartki zahaczyły o śpieszące na pomoc ręce i dokumentacja poleciała na wszystkie strony na podłogę.
Andrzej przykucnął i zaczął zbierać kartki.
- To za dzisiaj? Za ten poranny prysznic? - wykrzywiła usta w zawadiackim uśmiechu - Nie martw się, może jeszcze..
- Mam prośbę- burknął - Pacjenta, moja pacjentka, właściwie już nie moja...prosi o zmianę lekarza.
Podniósł się i łypnął groźnie na Wiktorię; Spróbuj się tylko nie zgodzić.
To była dla Wiktorii widoczna zachęta do żartów, zwłaszcza, że dzisiejszy dzień był dla niej niewątpliwie udany.
- Oj coraz lepiej. Czyżby wystąpiło spięcie na linii pacjent - lekarz? A może na linii kobieta - mężczyzna?
- Czy możesz ją zbadać? - westchnął - Mogę Cię o to prosić?
Wiktoria rozparła się na fotelu rozprostowując swoje długie, smukłe nogi:
- Możesz, chyba... ale najpierw mi powiedz co takiego zrobiłeś. Żebym ja nie popełniła ponownie tego błędu - powiedziała rozbawiona widząc urażone spojrzenie Andrzeja.
- Raczej Tobie ten błąd nie grozi.
Wiktoria uśmiechnęła się zalotnie i złożyła ręce na piersiach.
Andrzej skrzywił się i kontynuował :
- Pacjentka oskarżyła mnie o... - zawahał się. Te słowa nie chciały mu przejść przez gardło. Tych słów widocznie bardzo nie lubił - O molestowanie. O nadmierne dotykanie w miejscach w których nie powinienem. Zażądała zmiany lekarza.
- W jakich miejscach?
Wiktoria była coraz bardziej rozbawiona.
-Co?
- W jakich miejscach rzekomo nadmiernie ją dotykałeś?
Andrzej wywrócił oczami:
- Podobno piersi.
- Ahh piersi...
Wiktoria zacisnęła wargi i teraz groźnie jak jastrząb popatrzyła na Andrzeja.
- Chyba jej nie wierzysz? Przestań, to śmieszne. Ta kobieta ma małe dziecko- Andrzej popatrzył na Wiktorię licząc, że to stwierdzenie coś zmieni - Karmi piersią.
- Aaa to dużo zmienia - rzuciła sarkastycznie.
-Czy wyście wszystkie już powariowały?! Ledwo ją dotknąłem, a większy biust nie obliguje do większej uwagi mężczyzn.
- Ależ oczywiście, że nie - skwitowała - Mężczyźni przecież nie lubią dużych piersi.
Andrzej oparł się o oparcia krzesła Wiktorii tak, że teraz Wiktorię; tą Wiktorię z wyprostowanymi nogami; urażoną lecz całkowicie odsłoniętą - miał centralnie pod sobą. Popatrzył pożądliwie na niebieski uniform zapięty sztywno na srebrne guziczki aż po obojczyk i uśmiechnął się. Pochylił się i pocałował ją za prawym uchem, później w szyję i w odsłonięty, wyeksponowany obojczyk.
Uniosła głowę dumnie:
- Nawet o tym nie myśl.
- Facetom podobają się nie tylko piersi i pupa. Czasem zwracają uwagę także na inne rzeczy.
Zaczął muskać ustami jej policzek, góra dół, góra i dół ;aż poczuł iż dostała gęsiej skórki i uśmiechnęła się odpychając go i jego pieszczoty:
- Ktoś może wejść. Nie wiś tak nade mną.
- Zbadasz ją?
- Wiesz, że zbadam.
Podniosła się z fotela.
- Ale następnym razem radzę Ci bardziej uważać - i wyszła z pokoju.
- Fakt - Andrzej wyszczerzył się odprowadzając Wiktorię wzrokiem - Nie ma nic gorszego niż matki karmiące.
Usiadł na miejscu Wiktorii i już miał zabrać się za papierkową robotę, gdy zadzwonił telefon.
Spojrzał na wyświetlacz.
Anna
- Cześć. Co słychać? Coś ciekawego się wydarzyło?
Andrzej skrzywił się błagalnie, i popatrzył na niedomknięte drzwi pokoju lekarskiego.
Słysząc w słuchawce ten kochany kobiecy głos i troskę jaka z tym pytaniem zawsze była nierozerwalnie złączona - odczuwał palące wyrzuty sumienia. I zawsze wraz z telefonem od Anny, znów pojmował jak bardzo za nią tęskni. I znów uświadamiał sobie, że nieźle się zagrzebał. I wraz kombinował:
- Wszystko dobrze, nic ciekawego właściwie.

W tym "właściwie" wszakże kryło się właściwie wszystko.


Ola

7 komentarzy:

  1. Wow ! Geniale ! Wspaniałe ! Fantastyczne ! Uwielbiam to opowiadanie ! Andrzej balansuje na krawędzi kłamstwa....Anna czy Wiktoria ...Anna czy Wiktoria - A może obie na raz? Andrew gra na wa fronty...ale już niedługo...Wydaje mi się ,ze ta gra do niczego go nie doprowadzi ,bo kłamstwo nigdzie nie prowadzi ,a obie panie są lekko mówiąc na nie wyczulone.
    Lui - kocham tego kotka ..co za rozumny zwierzak
    Ciąża Ireny - zaskoczyłyście mnie bardzo....ojj bardzo ,bardzo... Ta dojrzała reakcja Adama (już pisze to o raz 100 ,ale w waszym wykonaniu Krajewski jest zupełni inny ( o niebo lepszy)
    Andrzej i molestowanie hahaha :D Dobre to było...i "właściwie" nic ciekawego..ta jasen..jak śliwa w kompot....heeh xD Czekałam na FaWi i się doczekałam ,ale niestety w pewien sposób kosztem Anny ( a bardzo ją lubię )...Jestem ciekawa jak te balansowanie Falkowicza na krawędzi się skończy...Niecierpliwie czekam na next.
    Pozdrawiam Was serdecznie
    Marthson

    OdpowiedzUsuń
  2. Długie czekanie opłaciło się . Czuję się całkowicie usatysfakcjonowana tą częścią.
    Przede wszystkim muszę Was pochwalić za opisy, bez których nie wyobrażam sobie waszego opowiadania.
    Romans Wiktorii i profesora kwitnie. Dziewczyna wpadła po uszy, a Andrzej został obezwładniony ciepłem i prostotą rudowłosej, ale ciągle jednak myśli o Annie. Nawet marzy mu się trójkącik. Swoją drogą mogłoby być bardzo ciekawie Wiktoria, Anna i Andrzej w jednym łóżku (sceny niczym z „Och Karol 2”). Cudowny poranek, intrygujące przekomarzanie i wspólny prysznic. Czego chcieć więcej? Osobiście ciągle nie mogę przyzwyczaić się do tego „związku”. Czytając o ich romantycznych chwilach myślę o Annie i naprawdę jest mi jej szkoda. Z każdą chwilą upewniam się, że Andrzej to świnia i na dodatek nie widzi nic złego w swoim postępowaniu.
    Przyjemnie czytać o pokonaniu profesora przez płeć piękną. Pacjentka zmusza go do kapitulacji jako lekarza, a proszenie Wiktorię o pomoc to dla niego kapitulacja jako mężczyzny. Ruda jest zazdrosna o swojego faceta i chyba już całkowicie uzależniona od niego.
    Światełkiem w tunelu jest dla mnie końcowa rozmowa telefoniczna z Anną. Mimo iż Falkowicz ciągle udaje, że nic się nie zmieniło, pojawiają się u niego wyrzuty sumienia i tęsknota za kobietą.
    Drugi wątek wcale nie mniej ekscytujący, a nawet wywołujący u mnie dużo większe emocje, czyli Irena i Adaś. Poranek u nich nie jest tak miły jak u Wiktorii i Andrzeja, ale jakże ważny. Mimo nieprzyjemnej sytuacji Irena stara się początkowo nie tracić swojego poczucia humoru, ale z biegiem czasu jest jej coraz mniej do śmiechu. Adaś jak każdy mężczyzna wolno kojarzy fakty, a jego mina, gdy w końcu dotarł do brzegu bezcenna. Zaskoczyłyście mnie tą ciążą, a jeszcze bardziej reakcją Ireny i Adama. Dziewczyna całkowicie spanikowana i wewnętrznie rozhisterowana chce podejmować decyzje, które zaważ na całym jej życiu. Całe szczęście jest Adaś, który bardzo mi zaimponował. Staną na wysokości zadania, udowadniając, że jest odpowiedzialnym mężczyzną, a nie niedojrzałym chłoptasiem. Czytając jak pięknie mówiło o ich dziecku miałam łzy w oczach. Jak tu go nie kochać?
    Czytając tę część czułam się jak na rollercoasterze i zdecydowanie była to jazda bez pasów bezpieczeństwa. Raz śmiałam się, a za chwilę płakałam.
    Coraz bardziej zaczynacie intrygować. „Lekarski trójkąt” lawiruje na bardzo cienkiej linie i jak z nie spadnie będzie płacz, ból i zgrzytanie zębów.
    Dziękuję za tę cześć i czekam na następną.
    Może pojawi się Anna i Andrzej będzie musiał użyć swojej inteligencji i sprytu do lawirowania między kobietami. I moja wielka prośba o to, aby Adaś i Irena pojawiali się częściej. Na początku pięknie przedstawiłyście przyjaźń Wiki i Adasia, a teraz ona gdzieś uciekła. Może warto byłoby do tego wrócić? Szczególnie, że obydwoje znaleźli się na życiowym zakręcie i chłopak potrzebuje wsparcia przyjaciela, a Wiki pewnie niedługo też będzie bardzo potrzebować wsparcia kogoś bliskiego.
    Pozdrawiam gorąco i życzę weny oraz dużo wolnego czasu. M.

    OdpowiedzUsuń
  3. Geniusz <3 Naprawdę brak słów dla waszego dzieła. Nigdy mi się ono nie znudzi :) Czekam cierpliwie na kolejną część.

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetna część no to Andrzejek się wkopał. Zakochał się w Wiki tęskni za Anną ciekawe co zrobi gdy Anna wróci. Ja wolała bym żeby był z Wiki, ale czekam na wasze dokończenie tej historii. Czekam na next.

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetna część! Cieszę się, że FaWi są razem, ale szkoda mi Anny, bo ona kocha Andrzeja, a on...
    Irena będzie miała dzidziusia! *-* Byłam w małym szoku, jak chciała usunąć :/ ale ważne, że Adam się nią zaopiekuje i ją kocha i będzie dzidziuuuś *0* :)
    Czekam na next ;)
    ~ruda

    OdpowiedzUsuń
  6. Czy następna część pojawi się we wtorek?

    OdpowiedzUsuń