Przepraszam Was za opóźnienia. W końcu po sporych dopiskach rozdział jest...obecny;mimo to za wszelkie błędy interpunkcyjne, które mogą się pojawić, przepraszam Miłego czytania,zachęcam do komentowania i trzymajcie się ciepło ;-)
Ola
Romans z Profesorem Falkowiczem był niczym jazda
kolejką górską. Kolejką niezwykle niebezpieczną z dużą liczbą nagłych skrętów i
podwójnych pętli, taką do której człowiek uprzednio boi się wejść lecz
skorzystawszy raz porzuca wszelkie obawy i chcąc nie chcąc uzależnia się. O ile
taki pasażer ma założone pasy bezpieczeństwa, w chwili katastrofy jeszcze jako
tako może wyjść z całej sytuacji bez szwanku, o tyle gorzej gdy nie ma polisy
na życie, kolejka nie widnieje w krajowym rejestrze pojazdów, a jej cześć są stanowczo
nielegalne. A Wiktoria ewidentnie jechała bez pasów.
Sam profesor natomiast, podobnie jak dziecko, które
ukradłszy z barku cukierka, pomimo dziecięcych wyrzutów sumienia, kradnie
kolejnego, tak i on chciał więcej. I chociaż z początku miał to być dla niego
tylko kolejny romans, po upływie niecałego tygodnia zdał sobie sprawę iż sprawa
ta pochłaniając go całkowicie, nie pozwala mu się skupić i tym samym rozprasza
go w jego codziennych czynnościach. Toteż, na skutek obserwacji własnych
zachowań, profesor postanowił powziąć odpowiednie kroki. Po pierwsze obiecał
sobie iż do spraw swoich relacji z Wiktoria podejdzie w sposób chłodny i
zdawkowy, starając się traktować to jak zwykły romans, który pochłania trochę
czasu aczkolwiek nie zajmuje wszelkich myśli i uczuć. Było to oczywiście
całkowicie sprzeczne wewnętrznie z tym co czuł, niemniej jednak on jak mało kto
technikę wypierania, fałszu i kłamstwa miał opanowane do perfekcji. Po drugie,
w związku z tym iż przyrzekł Wiktorii całkowitą dyskrecje w tej oto sprawie,
nie miał także zamiaru dzielić się tym z Anną
(i oczywiście nie widział w tym nic niepokojącego). Anna, od miesiąca będąc
w Zurychu, co jakiś czas dzwoniła do Andrzeja na ogólne spytki i małostkowy
reaserch. Na wszelkie pytanie typu: Co słychać? Coś ciekawego się wydarzyło
ostatnio? - odpowiadał: Wszystko dobrze, nic ciekawego właściwie. W tym
"właściwie" wszakże kryło się właściwie wszystko. Po trzecie jeszcze
i co w całych jego postanowieniach było najważniejsze: całą tą sprawę
postanowił zakończyć jeszcze zanim Anna powróci z wielkiego świata aby nie
stawiać tych dwóch pięknych Pań w dziwnym aczkolwiek podniecającym dla niego
położeniu. Jedna sypialnia - ja i Wiktoria>, Ja i Anna> Ja,
Wiktoria i Anna? Nie, Andrzej przecież nie można mieć wszystkiego. A
może by się zgodziły? nieee, Andrzej trochę pokory i ogłady. I tak to za niecałe
trzy tygodnie Anna miała przyjechać , tymczasem jemu na razie udało się jedno:
złamać prawie wszelkie swoje przyrzeczenia. Do swojego nazwijmy to
"związku” z rudowłosą absolutnie nie podchodził w sposób chłodny, a co
dopiero zdawkowy. No cóż...próbował ale nie wyszło. Wiktoria miała w sobie tyle
ciepła, które na przekór szukać u innych kobiet, a którym emanowało całe jej
ciało sprawiając iż Andrzej przy niej czuł się po prostu szczęśliwie. Tym owym
„rozkosznym ciepłem” , jak profesor mniemał, zarażała jego samego powodując iż
nawet gdy był w złym humorze, po jednym tylko czułym i delikatnym jej
spojrzeniu, mimowolnie się uśmiechał. Faktycznie paragrafu 2 przestrzegał i
Annie o tym nie powiedział ( dalej także nie doszukiwał się w tym nic dziwnego)
Natomiast o jakichkolwiek zerwaniu swoich stosunków z Wiktorią, nie było nawet
mowy. Jakoś z tego wybrnę. Będzie i wilk syty i owca cała.
Uśmiechnął się
sam do siebie, pocierając zaspane oczy. Wtedy to w pokoju rozległo się przeciągłe miaukniecie,
tym samym wyrywając Andrzeja z otchłani własnych myśli i brutalnie sprowadzając
go na ziemie. Leżąc na wznak przekręcił głowę lekko w bok by ujrzeć siedzącego
w rogu łóżka swojego czworonożnego pupila. Loui badawczo lustrował wielkimi
błękitnymi ślepiami swojego pana i nie- swoją rudowłosą, ostatnio częstą
wizytatorkę tegoż łóżka.
- No i co mi powiesz kocie?- spojrzał czule na
smacznie śpiącą Wiktorie, delikatnie okrywając jej nagie plecy atłasową kołdrą,
która jakoby w nocy lekko się „zsunęła” -Powinniśmy ją obudzić jak mniemam? Co
mi powiesz towarzyszu? - jedno ciche
miaukniecie Louiego było jednoznaczną treściwą odpowiedzią, określającą
ostatnie wydarzenia w życiu swojego Pana: Ty
narobiłeś tego całego bajzlu, uporaj się z nim sam – i zwierzak w trymiga
ulotnił się z sypialni.
Andrzej przekręcił głowę by spojrzeć na stojący na
szafce nocnej budzik z elektronicznym cyferblatem. Była 7.05. O 7 zaczyna się
obchód, o 8 do życia budzi się przychodnia, a izba przyjęć nigdy nie umiera.
- Wiki, budzimy się – lekko potrząsnął ramieniem
lekarki, bez żadnego odzewu. Zero reakcji – Wiktoria, budzimy się – na te słowa
już bardziej świadomie rudowłosa przekręciła się na bok odwracając się do
Andrzeja plecami. Włożył ręce pod kołdrę i objął ją w tali przyciągając do
siebie po czym zmysłowo mruknął jej do ucha:
- Wiktoria…ja Ci tylko oznajmiam że jesteś już
spóźniona. Tak tylko mówię proforma abyś nie miała później do mnie pretensji –
i delikatnie pocałował ją pod uchem schodząc swoimi pocałunkami coraz niżej, a
zatrzymując się dopiero na wystającym obojczyku rudej. I wtedy to nastąpiła reakcja:
- Ty też już jesteś spóźniony- burknęła - I mówię
Ci to tak proforma.
- Ale mnie wolno – mruknął jej do ucha. Mnie wszystko wolno…no prawie wszystko
- Wezmę wolne, nigdzie się dzisiaj nie ruszam
- Nie możesz.
- A czemuż to nie mogę?
- Prosta odpowiedz: Bo ja ci go nie dam – wydukał
rozbawiony wodząc opuszkami palców bo nagich plecach Wiktorii.
- Szlag! To ma sens – westchnęła , po czym zsunęła
najpierw ręce Andrzeja następnie kołdrę z własnego ciała, przeciągając się przy
tym i ziewając niemiłosiernie – Widziałeś mój szlafrok?
- Nie, chyba będziesz się musiała obyć bez niego –
uśmiechnął się figlarnie.
Wiktoria
zlustrowała wzrokiem cały pokój, a znalazłszy szlafrok leżący na krześle w
kącie, założyła go po czym zapytała:
- Która godzina?
- 7.10
- Co? Która? Czemu mnie wcześniej nie obudziłeś
skoro sam nie spałeś?
- Przecież ci mówiłem że jesteś spóźniona – odparł
prostolinijnie po czym przykrył się kołdrą pod samą szyję.
- A ty co robisz? Masz zamiar nie iść dzisiaj do
pracy?
- Pomyślałem, że dopóki ty będziesz robić te
wszystkie swoje kobiece ablucje w łazience, ja sobie tu jeszcze troszeczkę
poleżę – wyszczerzył się, po czym obrócił się na bok wtulając głowę w miękką
poduszkę.
- Troszeczkę?
- Tak skarbie, tak ociupinkę.
- Szkoda, wielka szkoda – Wiktoria ruszyła
niezwykle wolno w stronę łazienki, ostentacyjnie zsuwając szlafrok i
odsłaniając swoje nagie barki – Myślałam, że będziesz chciał wziąć ze mną prysznic.
No ale jak nie to nie…nie będę cię zmuszać.
- Już wstaje – Andrzej błyskawicznie zerwał się z
łóżka, powodując u Wiktorii nagły niepohamowany atak głośnego śmiechu.
v
Leciutkie, przejrzyste krople deszczu bębniły o
szybę w oknie tak silnie i tak stanowczo podobnie jak zostaje do życia zbudzony
kościelny dzwon wzywający do porannej mszy.
Takie trafne porównanie. Do wyobrażenia.
Irena obróciła się z jednego boku na drugi i
wtulając się mocno w poduszkę starała się wyłapać w zakamarki pokręconego
umysłu te piękne sny, które zapewniły jej owy stan błogostanu w fazie REM.
Starała się coś z nich jeszcze uchwycić. Zamknąć gdzieś w jakieś tajnej szufladzie,
o której istnieniu wiedziała tylko ona sama. Zamknąć i wykorzystać potem.
Zamiast tego, zamiast snów o wysokich brunetach w
strojach projekcji Adama i Ewy , ona, Irena usłyszała dźwięk. Przeraźliwy,
Jazgoczący. Drący się gorzej niż najbardziej wybredne niemowlę oceniające swoją
karmicielkę i pokarm, który owa karmicielka składa mu w ofierze. Usłyszała
dźwięk, który o 6 rano mrozi najbardziej odważnego rycerza, budząc u niego
odruch wymiotny aniżeli jakiekolwiek oznaki wigoru.
Irena usłyszała budzik. Poczuła wymioty. Gardło ściśnięte
nagle gwałtownie rozluźniło się, a ona poczuła żółć w ustach. I już wiedziała,
że musi wstać.
- O mój Boże!
Pognała do toalety, mocno ściskając usta tak by
wszelka już nagromadzona tam zawartość nie uleciała.
Budzący się Adam usłyszał dwa, a właściwie trzy
dźwięki. Należy stwierdzić iż każdy z tych dźwięków był dla niego nieprzyjemny.
Pierwszy- to jest budzik. Przeraźliwy. Jazgoczący. Budzik. Dwa - trzaskane
drzwi do łazienki. Głośno trzaskane. I trzy, chyba najstraszniejszy, zważywszy
iż nie został nawet wytłumiony przez trzaskające drzwi - odgłos rzygania. Potężnego
i obfitego rzygania. Ale czym? Czym po
nocy można rzygać? - zapytał sam siebie i nie ociągając się jednak
pośpieszył w kierunku łazienki.
- Wszystko w porządku? - wszedł do pomieszczenia i
pochylił się nad rzygającą Ireną , czule gładząc ją po plecach.
- W jak najlepszym - podniosła głowę znad muszli i
skrzywiła się cierpko - Nudziło mi się troszkę.
Adam wyprostował się gwałtownie gdy Irena znów
naparła na biedną muszlę klozetową, atakując ją kwaśną wydzieliną jej kobiecego
żołądka.
- Co jest grane? Co mogło Ci zaszkodzić skoro
wczoraj jedliśmy to samo. Gdyby było coś nie tak z tym risotto to...
- Boże, Adam nie wiem - otarła usta wierzchem dłoni
- Przynieś mi szklankę wody.
I już miał wyjść gdy nagle będąc już w drzwiach,
zatrzymał się skamieniały i obrócił powolnie. Spojrzał przestraszony na Irenę
wzrokiem godnym malutkiego chłopca; wzrokiem, w którym dostrzec można było, po
jednym tylko spojrzeniu, słodziuchne ogniki, niewinne i kruche, właściwie chyba
każdemu dziecku. Właściwie również Adamowi. Wraz z zarostem i kształtem
szczęki, kolorem włosów i posturą, w wielu chwilach były dla Ireny szalenie
seksowne. Dzisiaj ogniki te stały się litościwe. Mizerne. Słabe. A bo nie można
było się na nich oprzeć, nie pokrzepiały żadnym słowem; mało tego - same o
pomoc wołały.
- Ty chyba nie myślisz....- zaczął przestraszony i
po chwili urwał.
- Cholera Adam...ja w ogóle nic nie myślę, ja po
prostu rzygam.
Między nimi zapanowała jakaś surowa cisza, a
komunikacja z tej werbalnej przeniosła się na poziom spojrzeń. Adam, jedno
przestraszone spojrzenie - Czy to
możliwie? Irena, wyzywające spojrzenie -
I już się pietrasz? Adam , rozumnie - Zastanówmy
się czy to jest możliwe. Irena, wrogo - Kurwa,
wszystko jest możliwe.
Oboje przestraszeni.
Irena głośno przełknęła ślinę.
- Adam ...
- Tak?
- Idź po szklankę wody...I do apteki.
Potarł wierzchem dłoni kilkudniowy zarost:
- Co mam Ci kupić w aptece? - zapytał czule, z
wyraźną troską- Czego potrzebujesz...czego my potrzebujemy?
Po chwili wahania Irena, biorąc uprzednio głęboki
wdech i wypuszczając powietrze rzekła:
- Idź kup dwa testy ciążowe.
I zaraz to, szybko znikł w drzwiach.
v
Ryp, pip, ciach, prach. Irena rozerwała malutkie
papierowe pudełeczko, przedzierając na pół roześmianą głowę matki trzymającej
owinięte w kocyk niemowlę.
Kto
teraz robi te opakowania?
Drżącą ręką wyciągnęła z pudełka pierwszy test, usiadła
na kiblu. Nasikała.
- Ile trzeba czekać na wynik?
Adam stanął w drzwiach łazienki i nerwowo począł
pocierać swój zarost. Irena wiedziała, iż robił to zawsze gdy był czymś
zafrasowany, zamyślony - gdy był bardzo zdenerwowany.
- Mógłbyś wyjść - zaczęła z wyrzutem - Trochę mnie
stresujesz.
- Ile? - ponowił pytanie - Ile trzeba czekać na
wynik?
- Wynik będzie w przeciągu kilku minut.
Pokiwał głową i oparł się o umywalkę. Głośno
wypuścił powietrze.
Nie patrzyła na niego. Wiedziała, że każde
spojrzenie osłabi ją jeszcze bardziej; rozmiękczy ją od środka i stanie się
mięciutka niczym śródziemnomorska gąbeczka oblana wodą; wiedziała iż każde jego
przestraszone spojrzenia zniszczy ją, a ona przecież musi być twarda. Czekała
więc. Patrzyła przed siebie. Na ścianę, na podłogę- przed sobą, na sufit- nad
sobą.
- Irena...- burknął- Chyba to już. Popatrz.
Spojrzała na trzymany w dłoniach test. Dwie kreski.
- Co znaczy dwie kreski? - zapytał z
niedowierzaniem mimo iż jako lekarz doskonale wiedział co znaczą dwie kreski -
Irena....na miłość Boską. Spójrz na mnie. Powiedz coś.
A ona zamiast coś powiedzieć; zamiast spojrzeć na
mężczyznę, którego uczucie tak otwarcie wcześniej przyjęła - wstała, wyrzuciła
test i umyła ręce. Wstała dumnie. Wyrzuciła test dumnie. Umyła ręce. Dumnie.
- To wszystko da się zorganizować...damy radę,
jakoś sobie poradzimy. Ja całkiem nieźle zarabiam, poza tym mam odłożoną sporą
sumę pieniędzy...
- Muszę się umówić do lekarza.
- Zadzwonię i umówię nas z Hanną.
I już wyciągał telefon gdy Irena go złapała za
rękę.
- Nie, nie z ginekologiem. Muszę się widzieć z
chirurgiem.
Nie rozumiał ani krzty z tego co właśnie
powiedziała. Patrzył na nią niby rozumnie, niby pojmując - a wszakże nic nie
rozumiejąc.
Dopiero po niecałej minucie gdy spojrzała na niego
niemal błagalnie a w oczach jej, tych pięknych oczkach, w których się tak
bardzo zakochał, dostrzegł łzy - zrozumiał. Pojął całkowicie.
Wyrwał rękę z jej uścisku i pokręcił głową z
niedowierzaniem.
- Nie mogę w to uwierzyć - parsknął żałośnie - Ty
chyba nie mówisz poważnie?
- Adam ja nie widzę innego wyjścia...
- Nie widzisz!?- zapytał głośniej niż pierwotnie
zamierzał - Nie widzisz?! Cholera jasna! To dobrze, że masz mnie bo JA w
przeciwieństwie do Ciebie widzę inne wyjścia. Widzę je całkiem wyraźnie.
- Dla Ciebie to takie proste! - krzyknęła - Razem
urodzimy, razem wychowamy! Gówno prawda. Wy, mężczyźni jesteście pierwsi jeśli
chodzi o sex...
- Przecież ja nie uciekam od żadnej
odpowiedzialności - przerwał jej - Przecie..
- Jesteście pierwsi do sex-u i pierwsi do
podejmowania decyzji z nim i konsekwencjami związanych!
- Co ty pieprzysz, Irena? - zapytał z niedowierzaniem-
Co ty pieprzysz?
Sama nie rozumiała. Co mówi. Co pieprzy. Kogo
pieprzyła przez ostatnich kilka miesięcy - to wszakże rozumiała. Co się teraz
działo - ni w ząb.
Cisza.
- Jak myślisz, który to może być tydzień?- zapytał
spokojnie przerywając ciszę.
- Pewnie około 6 - odparła cichutko - Gdzieś tak
około.
Adam ponownie potarł swój zarost i patrząc teraz
wprost nad pochyloną nad umywalką Irenę rzekł:
- A więc ma już rączki i nóżki. Można policzyć
paluszki rączek i nóżek.
- Czemu mi to robisz?! - w oczach jej zebrały się
łzy - Czemu, do jasnej cholery?!
I on sam już płakał. By nie zauważyła pośpiesznie
otarł kąciki oczu rękawem i złapał ją za ramiona silnie przyciągając do siebie.
- Bo chcę byś podjęła słuszną decyzję - wychrypiał
- Bo chcę byś nie działała pod wpływem jakiegoś głupiego impulsu...
Spojrzał na nią; czule, z miłością i ufnością, w to
że podejmie słuszną decyzje, a ona widząc jego łzy i kształtujące się w jego oczach
nieme błaganie - wybuchnęła płaczem.
Otoczył ją ramieniem i zaczął uspokajająco gładzić
po plecach:
- Bo nie chcę byś zabijała nasze dziecko - szepnął
- Nie chce tego, nie zgadzam się na to.
Ujął jej twarz w swoje duże dłonie i powiedział
stanowczo:
- Jestem w tym z Tobą. Poradzimy sobie.
- Adam ja nienawidzę dzieci, na placu zabaw one ode
mnie uciekają - wlepiła w jego twarz zapłakany wzrok i mówiła dalej - Nie umiem
nawet trzymać niemowlaka...
Uśmiechnął się tkliwie i począł wycierać kciukiem
jej zapłakane policzki
- Ja też nie umiem. Ani przewijać ani trzymać.
- A co będzie jeśli ja go nie pokocham? Nic nie
poczuję...
- Zapewniam Cie, że poczujesz. Dalej będziesz
nienawidzić biegających dzieci na placu zabaw z tym jednym wyjątkiem - swoje
będziesz kochać na zabój.
Uśmiechnął się ciepło i wzruszył ramionami:
- Podobno tak jest. Z rodzicielstwem.
Pocałował ją czule i przeciągle po czym wodząc
kciukiem po jej gładkich policzkach wyrzekł stanowczo:
- Coś musi w tym być - wlepił w nią rozmarzony
wzrok - To wszystko nie dzieje się przypadkiem.
I zaraz objął ją mocno i znów pocałował.
v
Andrzeja rozjątrzały w pracy dwie sytuacje. Pierwsza-
gdy jako pacjentka trafiała mu się świeżo upieczona mama. Druga - gdy ta mama
była bardzo ładna. Ponętna i atrakcyjna. A on musi ją zbadać. Dokładnie. Należy
stwierdzić iż musiał tutaj wystąpić punk pierwszy by zaistniał punkt drugi.
Andrzej rzucił z furią dokumentacje na biurko
mijając nos Wiktorii o niecały centymetr.
Kartki zahaczyły o śpieszące na pomoc ręce i
dokumentacja poleciała na wszystkie strony na podłogę.
Andrzej przykucnął i zaczął zbierać kartki.
- To za dzisiaj? Za ten poranny prysznic? - wykrzywiła
usta w zawadiackim uśmiechu - Nie martw się, może jeszcze..
- Mam prośbę- burknął - Pacjenta, moja pacjentka,
właściwie już nie moja...prosi o zmianę lekarza.
Podniósł się i łypnął groźnie na Wiktorię; Spróbuj się tylko nie zgodzić.
To była dla Wiktorii widoczna zachęta do żartów,
zwłaszcza, że dzisiejszy dzień był dla niej niewątpliwie udany.
- Oj coraz lepiej. Czyżby wystąpiło spięcie na linii
pacjent - lekarz? A może na linii kobieta - mężczyzna?
- Czy możesz ją zbadać? - westchnął - Mogę Cię o to
prosić?
Wiktoria rozparła się na fotelu rozprostowując
swoje długie, smukłe nogi:
- Możesz, chyba... ale najpierw mi powiedz co
takiego zrobiłeś. Żebym ja nie popełniła ponownie tego błędu - powiedziała
rozbawiona widząc urażone spojrzenie Andrzeja.
- Raczej Tobie ten błąd nie grozi.
Wiktoria uśmiechnęła się zalotnie i złożyła ręce na
piersiach.
Andrzej skrzywił się i kontynuował :
- Pacjentka oskarżyła mnie o... - zawahał się. Te
słowa nie chciały mu przejść przez gardło. Tych słów widocznie bardzo nie lubił
- O molestowanie. O nadmierne dotykanie w miejscach w których nie powinienem. Zażądała
zmiany lekarza.
- W jakich miejscach?
Wiktoria była coraz bardziej rozbawiona.
-Co?
- W jakich miejscach rzekomo nadmiernie ją
dotykałeś?
Andrzej wywrócił oczami:
- Podobno piersi.
- Ahh piersi...
Wiktoria zacisnęła wargi i teraz groźnie jak jastrząb
popatrzyła na Andrzeja.
- Chyba jej nie wierzysz? Przestań, to śmieszne. Ta
kobieta ma małe dziecko- Andrzej popatrzył na Wiktorię licząc, że to
stwierdzenie coś zmieni - Karmi piersią.
- Aaa to dużo zmienia - rzuciła sarkastycznie.
-Czy wyście wszystkie już powariowały?! Ledwo ją
dotknąłem, a większy biust nie obliguje do większej uwagi mężczyzn.
- Ależ oczywiście, że nie - skwitowała - Mężczyźni
przecież nie lubią dużych piersi.
Andrzej oparł się o oparcia krzesła Wiktorii tak, że
teraz Wiktorię; tą Wiktorię z wyprostowanymi nogami; urażoną lecz całkowicie odsłoniętą
- miał centralnie pod sobą. Popatrzył pożądliwie na niebieski uniform zapięty
sztywno na srebrne guziczki aż po obojczyk i uśmiechnął się. Pochylił się i
pocałował ją za prawym uchem, później w szyję i w odsłonięty, wyeksponowany
obojczyk.
Uniosła głowę dumnie:
- Nawet o tym nie myśl.
- Facetom podobają się nie tylko piersi i pupa.
Czasem zwracają uwagę także na inne rzeczy.
Zaczął muskać ustami jej policzek, góra dół, góra i
dół ;aż poczuł iż dostała gęsiej skórki i uśmiechnęła się odpychając go i jego
pieszczoty:
- Ktoś może wejść. Nie wiś tak nade mną.
- Zbadasz ją?
- Wiesz, że zbadam.
Podniosła się z fotela.
- Ale następnym razem radzę Ci bardziej uważać - i
wyszła z pokoju.
- Fakt - Andrzej wyszczerzył się odprowadzając
Wiktorię wzrokiem - Nie ma nic gorszego niż matki karmiące.
Usiadł na miejscu Wiktorii i już miał zabrać się za
papierkową robotę, gdy zadzwonił telefon.
Spojrzał na wyświetlacz.
Anna
- Cześć. Co słychać? Coś ciekawego się wydarzyło?
Andrzej skrzywił się błagalnie, i popatrzył na
niedomknięte drzwi pokoju lekarskiego.
Słysząc w słuchawce ten kochany kobiecy głos i
troskę jaka z tym pytaniem zawsze była nierozerwalnie złączona - odczuwał
palące wyrzuty sumienia. I zawsze wraz z telefonem od Anny, znów pojmował jak
bardzo za nią tęskni. I znów uświadamiał sobie, że nieźle się zagrzebał. I wraz
kombinował:
- Wszystko dobrze, nic ciekawego właściwie.
W tym "właściwie" wszakże kryło się
właściwie wszystko.
Ola
Wow ! Geniale ! Wspaniałe ! Fantastyczne ! Uwielbiam to opowiadanie ! Andrzej balansuje na krawędzi kłamstwa....Anna czy Wiktoria ...Anna czy Wiktoria - A może obie na raz? Andrew gra na wa fronty...ale już niedługo...Wydaje mi się ,ze ta gra do niczego go nie doprowadzi ,bo kłamstwo nigdzie nie prowadzi ,a obie panie są lekko mówiąc na nie wyczulone.
OdpowiedzUsuńLui - kocham tego kotka ..co za rozumny zwierzak
Ciąża Ireny - zaskoczyłyście mnie bardzo....ojj bardzo ,bardzo... Ta dojrzała reakcja Adama (już pisze to o raz 100 ,ale w waszym wykonaniu Krajewski jest zupełni inny ( o niebo lepszy)
Andrzej i molestowanie hahaha :D Dobre to było...i "właściwie" nic ciekawego..ta jasen..jak śliwa w kompot....heeh xD Czekałam na FaWi i się doczekałam ,ale niestety w pewien sposób kosztem Anny ( a bardzo ją lubię )...Jestem ciekawa jak te balansowanie Falkowicza na krawędzi się skończy...Niecierpliwie czekam na next.
Pozdrawiam Was serdecznie
Marthson
Długie czekanie opłaciło się . Czuję się całkowicie usatysfakcjonowana tą częścią.
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim muszę Was pochwalić za opisy, bez których nie wyobrażam sobie waszego opowiadania.
Romans Wiktorii i profesora kwitnie. Dziewczyna wpadła po uszy, a Andrzej został obezwładniony ciepłem i prostotą rudowłosej, ale ciągle jednak myśli o Annie. Nawet marzy mu się trójkącik. Swoją drogą mogłoby być bardzo ciekawie Wiktoria, Anna i Andrzej w jednym łóżku (sceny niczym z „Och Karol 2”). Cudowny poranek, intrygujące przekomarzanie i wspólny prysznic. Czego chcieć więcej? Osobiście ciągle nie mogę przyzwyczaić się do tego „związku”. Czytając o ich romantycznych chwilach myślę o Annie i naprawdę jest mi jej szkoda. Z każdą chwilą upewniam się, że Andrzej to świnia i na dodatek nie widzi nic złego w swoim postępowaniu.
Przyjemnie czytać o pokonaniu profesora przez płeć piękną. Pacjentka zmusza go do kapitulacji jako lekarza, a proszenie Wiktorię o pomoc to dla niego kapitulacja jako mężczyzny. Ruda jest zazdrosna o swojego faceta i chyba już całkowicie uzależniona od niego.
Światełkiem w tunelu jest dla mnie końcowa rozmowa telefoniczna z Anną. Mimo iż Falkowicz ciągle udaje, że nic się nie zmieniło, pojawiają się u niego wyrzuty sumienia i tęsknota za kobietą.
Drugi wątek wcale nie mniej ekscytujący, a nawet wywołujący u mnie dużo większe emocje, czyli Irena i Adaś. Poranek u nich nie jest tak miły jak u Wiktorii i Andrzeja, ale jakże ważny. Mimo nieprzyjemnej sytuacji Irena stara się początkowo nie tracić swojego poczucia humoru, ale z biegiem czasu jest jej coraz mniej do śmiechu. Adaś jak każdy mężczyzna wolno kojarzy fakty, a jego mina, gdy w końcu dotarł do brzegu bezcenna. Zaskoczyłyście mnie tą ciążą, a jeszcze bardziej reakcją Ireny i Adama. Dziewczyna całkowicie spanikowana i wewnętrznie rozhisterowana chce podejmować decyzje, które zaważ na całym jej życiu. Całe szczęście jest Adaś, który bardzo mi zaimponował. Staną na wysokości zadania, udowadniając, że jest odpowiedzialnym mężczyzną, a nie niedojrzałym chłoptasiem. Czytając jak pięknie mówiło o ich dziecku miałam łzy w oczach. Jak tu go nie kochać?
Czytając tę część czułam się jak na rollercoasterze i zdecydowanie była to jazda bez pasów bezpieczeństwa. Raz śmiałam się, a za chwilę płakałam.
Coraz bardziej zaczynacie intrygować. „Lekarski trójkąt” lawiruje na bardzo cienkiej linie i jak z nie spadnie będzie płacz, ból i zgrzytanie zębów.
Dziękuję za tę cześć i czekam na następną.
Może pojawi się Anna i Andrzej będzie musiał użyć swojej inteligencji i sprytu do lawirowania między kobietami. I moja wielka prośba o to, aby Adaś i Irena pojawiali się częściej. Na początku pięknie przedstawiłyście przyjaźń Wiki i Adasia, a teraz ona gdzieś uciekła. Może warto byłoby do tego wrócić? Szczególnie, że obydwoje znaleźli się na życiowym zakręcie i chłopak potrzebuje wsparcia przyjaciela, a Wiki pewnie niedługo też będzie bardzo potrzebować wsparcia kogoś bliskiego.
Pozdrawiam gorąco i życzę weny oraz dużo wolnego czasu. M.
Geniusz <3 Naprawdę brak słów dla waszego dzieła. Nigdy mi się ono nie znudzi :) Czekam cierpliwie na kolejną część.
OdpowiedzUsuńŚwietna część no to Andrzejek się wkopał. Zakochał się w Wiki tęskni za Anną ciekawe co zrobi gdy Anna wróci. Ja wolała bym żeby był z Wiki, ale czekam na wasze dokończenie tej historii. Czekam na next.
OdpowiedzUsuńŚwietna część! Cieszę się, że FaWi są razem, ale szkoda mi Anny, bo ona kocha Andrzeja, a on...
OdpowiedzUsuńIrena będzie miała dzidziusia! *-* Byłam w małym szoku, jak chciała usunąć :/ ale ważne, że Adam się nią zaopiekuje i ją kocha i będzie dzidziuuuś *0* :)
Czekam na next ;)
~ruda
Czy następna część pojawi się we wtorek?
OdpowiedzUsuńKocham <33
OdpowiedzUsuń