sobota, 21 marca 2015

XXVI "Mr. Darcy"

Rozdział jednak wstawiam dzień wcześniej bo miałam trochę wolnego. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Zachęcam do wyrażania swoich opinii;-)


Jest to rzecz powszechnie znana iż jeśli w miejscowości pojawi się młody, obiecujący mężczyzna wzbudza on powszechne zainteresowanie kobiet niezamężnych jak również zamężnych. Jeśli zwłaszcza ów młody człowiek cechuje się łagodnością usposobienia i plastycznością charakteru – wtedy to okazuje się, że w owej miejscowości jest więcej kobiet niż pierwotnie można by domniemywać.
Okazało się, a są to jedynie dane statystyczne, które narrator pragnie tu przytoczyć, mianowicie, że   z pierwszym dniem kwietnia zanotowano w pewnych rejonach Warszawy ogromną kobiecą aktywność, która pozwoliła mniemać statystykom , że kobiet jest więcej niż mężczyzn. W tych rejonach przynajmniej.
Bartłomiej Santorski nie był statystykiem jedynie czynnikiem uaktywniającym owe mężatki i panny. Całe jego żywe usposobienie, łagodność i plastyczność charakteru połączone z doskonałą aparycją czyniło z niego czynnik, który uświadamiał mężatką o całkowitej nie plastyczności ich mężów a pannom w ogóle tłumaczył na czym owa plastyczność polega.
Dodając do tego wspaniałe obycie i maniery Bartek nigdy nie miał problemów by zdobyć kobiece serce. Problem leżał tylko w tym że żadnej jeszcze nie zdobył bowiem obycie oraz szacunek do płci pięknej nie pozwalał mu na jakiekolwiek podchody. Bartek był na to zbyt szlachetny. Zbyt obyty. Zbyt dystyngowany. Zbyt czarujący. I wreszcie zbyt dumny . Te wszystkie aspekty uniemożliwiały mu te zadanie - by złamać niewieście serce.
Leśna Góra, o której mowa w tym opisie, w miesiącu kwietniu obfitowała w niezliczoną masę kobiet, panien, mężatek, wdów i tych kobiet, którym w życiu nie pozostawało nic innego jak przyjść i popatrzeć.
Bartłomiej zapukał do gabinetu. Po chwili otworzyła mu pani Ania, której rękę naturalnie pocałował.
- Witam Panią – odrzekł z nienaganną polszczyzną, która tylko utwierdzała Polaków że jest nabyta a nie wrodzona – Czy zastałem dyrektora Trettera?  Punkt dziesiąta byłem umówiony na spotkanie.
Pani Ania otworzyła usta chcąc coś powiedzieć. Z ust wydobył się tylko delikatny kwik, który kobieta szybko przemieniła w profesjonalne chrząknięcie. Obrała poważną minę.  Poprawiła grzywkę. Bąknęła: tak, oczywiście. Odwróciła się. W kierunku drzwi. Drzwi. Pukanie. Zero odzewu. Klamka. Tretter.
- Panie Dyrektorze przyszedł pan ...
- Santorski, doktor Santorski?
Pani Ania skwaśniała.
- Tak, on.
- Znakomicie, niech wejdzie.
I Bartłomiej wszedł, zrobił wspaniałe wrażenie co skutkowało posadą i wyszedł.
A dyrektor Tretter był mężczyzną.
v   

Adam potarł brodę wierzchnią stroną dłoni i już chciał przerzucić sklejona z drugą kartkę czasopisma medycznego gdy do kuchni wpadła Irena.
To wejście pierwotnie miało wzbudzić ciekawość, która doprowadzi naprędce do zadawania pytań – co? jak? co się wydarzyło? Wszelako Adam jedynie podniósł głowę z nad czasopisma, bąknął by Irena nie biegała bowiem w jej stanie nie jest to wskazane, nie wiedzieć tylko czy była to rada troszczącej się osoby czy pilnego lekarza, i znów wlepił pochmurne swe spojrzenie w kolorowe pismo. Wiktoria siedząca naprzeciwko Adama najmniej jednak spojrzała zdziwiona:
- Jest wiele rzeczy , które bym Ci teraz powiedziała – upiła łyk kawy – Domyślam się jednak, że coś się wydarzyło więc pominiemy pospolite pytania typu jak się czujesz? jak Twoje samopoczucie i zapytam wprost, co się stało?
Irena uśmiechnęła się zadowolona z faktu iż przyjaciółkę to zainteresowało. Usiadła na krześle obok Wiktorii, obrzuciła Adama jednym pochmurnym  spojrzeniem i zaraz w jednej sekundzie zamieniła chmurę w swych oczach na podekscytowanie. Gdy spojrzała na przyjaciółkę naturalnie.
- Lubisz książki Jane Austen ? – wypaliła wprost zaczynając nie wprost bo na opak – Dumę i uprzedzenie?
Wiktoria upiła kolejny łyk:
- Widzę, że ciąża Cię zmienia. To cudownie.
- Nie no, ja się pytam poważnie. Zaczynam od ogólnych przemyśleń by zaraz podzielić się z tobą bardziej szczegółową wiadomością.
Wiktoria odparła, że lubi tę książkę szczególnie od kiedy jest samotną singielką, a że jest nią prawie od zawsze toteż prawie od zawsze lubi książki Jane Austen.
To zapewnienie Irenie wystarczyło :
- A pan Darcy?
Wiktoria wzruszyła ramionami po czym się uśmiechnęła:
- Czasem łudzę się, że taki mężczyzna naprawdę istnieje. Gdzieś na którymś kontynencie chodzi i pozostając singlem, Darcy przecież nie był by Darcym gdyby nie był singlem,  szuka swej Elżbiety.
- A ty chciałabyś być Elżbietą? – przerwała jej Irena.
- Poczekaj! Dasz mi dokończyć?! – zapytała na pozór gniewnie – A więc łudzę się a później zdaje sobie sprawę, że moja trzeźwość umysłu nie jest tak trzeźwa jak miała być.
Irena uniosła brwi:
- Chcesz powiedzieć że....- zawahała się Irena.
- Że do takich przemyśleń dochodzę tylko wtedy gdy mam kaca Irena, tak owszem.
Po chwili obie wybuchnęły śmiechem, który przysłuchującemu Adamowi wcale się nie podobał. Wszakże Krajewski udawał, że czyta pilnie wsłuchując się w to o czym obie Pannie dyskutują; śmiech ten jednak utwierdził go tylko w ocenie jaką podjął już dawien dawno. Kobiety są, będą i były bardzo inne i nie sposób je rozumowo zrozumieć. A uczuciowo mężczyzna zrozumieć je nie potrafi bo jest mężczyzną a nie kobietą.
Adam burknął:
- Widzę, że każdy news musi być opieczętowany jakąś przygrywką w stosunku do nas mężczyzn.
Irena spojrzała chłodno na ukochanego:
- Skoro można naigrywać się z mężczyzn w prawie każdej sytuacji, nie sądzisz , że dają oni nam ku temu powody?
Adam gniewnie się napuszył przy czym ciągle udawał, że przyszła narzeczona nie wyprowadziła go z równowagi i jest w takim stopniu opanowany jak był gdy Irena nie była jeszcze w kuchni:
- Wy natomiast – zaczął ironicznie, z pozoru tylko ze spokojem– Nie dajecie nam żadnych powodów do docinek.
 Teraz to Irena się napuszyła:
- Na pewno mniej niż wy nam.
Adam odłożył czasopismo:
- A nie pomyślałaś może, że dajecie nam bardzo dużo powodów, tyle, że nasza natura oraz kultura nie pozwala nam by tak otwarcie  obgadywać was. Kobiety są z natury – tu zaakcentował to słowo – Bardziej wredne od mężczyzn.
- W waszą kulturę póki co, jak dwadzieścia siedem lat chodzę po tej ziemi, nie uwierzę. Mężczyzna zawsze jest i będzie najbardziej ograniczonym, mimo bardzo rozwiniętego przestrzennego myślenia, ogniwem na Ziemi.
Adam nie wytrzymał. Uderzył pięścią w stół tak, że mleczna pianka z Wiktoriowego kubka uleciała tworząc ciekawe wzory na beżowym naczynku .Wstał.
- Skoro tak to nie warto dalej prowadzić tej dyskusji. Ciekawi mnie tylko fakt, czy naszemu dziecku również wyłożysz tak dosadnie wyższość kobiecej psychiki nad męską!
Wiktoria podrapała się w czoło po czym spozierając wzrokiem to od jednego to do drugiego rzekła cicho gdy napięte cisza wisiała pomiędzy nimi:
- Naprawdę prowadzona przez was dyskusja jest bezsensowna – spojrzała na rozwścieczoną przyjaciółkę. Tam dłużej zatrzymała wzrok.  – Myślę iż jeżeli wasze dziecko odziedziczy cechy w różnym stopniu po matce i po ojcu, a są po temu naukowe przesłanki, to i tak to co powie ojciec bądź matka nie będzie miało dla niego żadnego znaczenia. Zrobi po swojemu.

Spór ich tak zażarty i bezsensowny przerwał stojący w progach kuchni człowiek. Jegomość. Kawaler. Mężczyzna. Aparycja. Wdzięk. Wrodzona nonszalancja. Szelmowski uśmiech.
- Witam Państwa – odparł melodyjnym głosem - `Przepraszam, że przeszkadzam lecz przez jakiś czas pomieszkam u Państwa w wolnym pokoju na górze. Bartłomiej Santorski, bardzo mi miło.
I ucałował kobiece dłonie dłużej zatrzymując się przy tej smuklejszej należącej do  Wiktorii. Gestem tym tak wzbudził podziw Pań, że dobre wrażenie jakie przez resztę rozmowy starał się wywrzeć, zostało zapewnione już na samym początku..
Adam stał się jeszcze bardziej pochmurny. Irena gdy nowy lokator mówił trzepotała rzęsami niczym trzpiotka wiedząc, że tym bardzo złości ukochanego. Z natury była bowiem przekorna. Wiktoria starała się możliwie jak najgłębiej ukryć rodzące się do mężczyzny sentymenty w miarę jak mówił i co mówił.
A dużo mówił. Naczyniowiec. Tuż po specjalizacji. Polak ale wychowany w Londynie dokąd jego rodzina przeniosła się gdy miał cztery lata. Nauki medyczne odbył w Cambridge. Staże w Oksfordzie. Bezdzietny . Nie żonaty. Oczywiście zawsze gdy się zwracał do danej osoby tytułował ją per Pan, Pani.   Naturalnie mr. Darcy.
v   
Doktor Santorski zastąpił profesora Falkowicza, o którym szybko po poznaniu usposobienia pierwszego  zapomniano. Nie był tak wybitny jak Andrzej to fakt lecz wiek jego również był znacznie niższy. Aparycja pierwszego była równie korzystna co drugiego jednakże przy równie dobrej prezencji doktor Santorski z tą kulturą oraz usposobieniem zdecydowanie korzystniej wypadał w ogólnym rozliczeniu. I tak to po dwóch tygodniach doktor Santorski zaskarbił sobie serdeczność prawie całego personelu w tym pań na wstępie. Uwielbienie kobiet oraz bezwzględne oczarowanie porównywano z małomównością oraz gburowatością profesora Falkowicza. Owszem profesor potrafił być miły lecz tylko wtedy gdy czegoś potrzebował. Kobiety zdobywał lecz niższe urodą nie zasługiwały na okazanie im szacunku.
Ci, którzy wiedzieli czemuż to profesor wziął tak długi urlop nie wypowiadali się w tych sprawach, ci którzy nie wiedzieli otwarcie krytykowali jego szorstkość i posądzali o szowinizm porównując do doktora Santorskiego. Należy stwierdzić iż większość takich opinii wygłaszały kobiety.  Należy stwierdzić iż to bardzo szokujące.
Mr. Darcy.
Wiktoria po dwóch operacjach, kilku rozmowach oraz ogólnej obserwacji Bartłomieja była mu tak przychylna zwłaszcza, że on od samego początku, jak każdy zauważał, się ku niej skłaniał – skutkiem tego po dwóch tygodniach postanowiła trochę mu pomóc. Wiedziała bowiem, że przy tej kulturze i obyciu prędzej dostanie menopauzy niżby pan doktor zaprosi ją na randkę.
- Wspaniała dzisiaj operacja Pani doktor – oczy mu trochę ściemniały gdy odwrócił się od ekspresu i spojrzał na Wiktorię – To był zaszczyt stanąć z Panią przy stole. Liczę, że w przyszłości również będę mógł liczyć na tak doborowe towarzystwo.
Wiktoria uniosła brwi:
- To znaczy?
Santorski wpadł w zmieszanie pojmując jak dwuznaczna była jego wypowiedź.
- Chodziło mi o salę operacyjną oczywiście – powiedział śpiesznie.
Wiktoria zaśmiała się:
- Spokojnie, doktorze ja rozumiem. W ogóle uważam, że czas chyba przejść na Ty. Wiktoria – i wyciągnęła rękę.
Santorski delikatnie ujął ją i pocałował.
Wiktoria rozbawiona pokręciła głową:
- Zawsze przywiązujesz taką wagę do manier?
Bartek popatrzył łagodnie na Wiktorię; po chwili jego wargi dostojnie się wygięły jakby na jego prawdziwy uśmiech zasługiwało tylko niewiele kobiet a ta przed którą stał była tego warta.
Zbliżył się do niej tak, że stali teraz naprzeciwko siebie: Wiktoria patrzyła na jego wydatny podbródek, była od niego niższa o głowę, on zjadał jej zielone oczy.
- Widzisz – szepnął – Piękne kobiety zasługą na odpowiednią atencje i maniery.
I odwrócił się pytając się Wiktorii czy życzy sobie kawy.
Wiktoria patrzyła na jego sylwetkę, czekając jak zaparzy napój bowiem lekko wyschło jej w gardle. Po operacji naturalnie.
Nie widziała co myśleć o panu Darcym.

v   
Andrzej przeciągnął sie, skończył artykuł, wziął prysznic i umył zęby.
Była godzina trzynasta i Słońce mocno jeszcze operowało nad widnokręgiem. Wiosna zadomowiła się już pełną parą nad Warszawą toteż była to pierwsza niebywała okazja by odbyć dłuższy spacer – taki, który nie zmrozi palcy, nie zgrzeje członków ale przewietrzy umysł.
- Anna! – zawołał wychodząc z łazienki – Idziemy na spacer?!

 Sytuacja , która jemu z początku wydawała się beznadziejna, teraz ugruntowała się tak, że chowając głęboko fakt, iż sytuacja jest beznadziejna bo Anna umiera, poczynił to sytuację całkiem znośną. Starał się całkowicie zapomnieć że Anna umiera, chociaż Anna naprawdę umiera, a on jest w sytuacji beznadziejnej nawet jeśli ciągle udajemy, że sytuacja jest całkiem znośna. Narrator popełnił tu tyle błędów merytorycznych, rzeczowych i nadużył słowa umrzeć iż lepiej jak nie będziemy rozwodzić się nad powyższym tekstem a przejdziemy dalej.
Dopiero teraz cała beznadziejność sytuacji znów wróciła do Andrzeja, z chwilą gdy wszedł do sypialni.
Tam w dużych oknach zaciągnięte były wszystkie zasłony tak, że mimo zewnętrznego dużego nasłonecznienia w pokoju panował półmrok. Zasłony wykonane były z grubego materiału, którego narrator nie potrafi tutaj nazwać bowiem wiedza o materiałach narratora jest tak niska, że aż beznadziejna.
Anna leżała w łóżku kurczowo łapiąc się za głowę. Andrzej podszedł i usiadł na skraju łóżka, nieudolnie starając się schować swoje przerażenie.
- Co się dzieje? – pogładził ją po głowie – Bardzo cie boli?
Było to bardzo głupie pytanie bowiem widział dokładnie jak ukochana cierpi i  stara się na nic nie uskarżać.
- Bardzo – uśmiechnęła się delikatnie – Cóż wiedzieliśmy , że kiedyś to się zacznie.
Ujęła dłonią policzek Andrzeja i zaczęła kciukiem wodzić od jego górnej części do dolnej.
Andrzej ujął jej dłoń i delikatnie ucałował.
Wiedział, że kiedyś nastąpi to pogorszenie lecz w własnym szczęściu łudził się, że owe kiedyś nie będzie dzisiaj czy jutro.
- Czasami – zaczął cicho i poważnie – nienawidzę cie za to ,że cie tak kocham
Anna uśmiechnęła się kwaśno i wtuliła w Andrzeja:
- Zawsze byłeś wybitny w formowaniu logicznych myśli
-Owszem, mój bystry umysł zawsze znajduje swe ujście w ujmująco mądrych podsumowaniach.
- Aha. Co właściwie ode mnie chciałeś? Nie słyszałam.
Andrzej przygarnął do siebie Anne tak, że leżeli teraz objęci jedno w ramionach drugiego:
- Nieistotne to już. Chciałem pójść na dłuższy spacer ale ty...
- Możesz iść z Adamem – przerwała mu – Ma dzisiaj wolne. Zadzwoń do niego.
Andrzej skrzywił się:
- Wolałbym raczej móc swobodnie doglądać cię.
- Agape jest ze mną. Nie martw się, nie skonam Ci dzisiaj.
Andrzej wyraźnie posmutniał, Anna jednak nie zauważyła tego bowiem ta zmiana została ukryta przez kwaśny grymas na twarzy:
- Doprawdy wybitny dowcip kochanie.
Anna ucałowała jego brodę w drodze gdy poszukując jego ust nie mogła ich dosięgnąć.
- Ja mówiłam poważnie – odparła prostolinijne – Andrzej, ja...- i zawahała się nie widząc co teraz powiedzieć.
Chciała wiele. Chciała poruszyć sprawę papierów, których jeszcze nie podpisała ale, które z pewnością podpisze w najbliższym czasie. Chciała trochę porozmawiać o uczuciach – była przecież kobietą. Chciała aby głowa ją nie bolała. I bardzo chciała żyć.
Niektóre z tych wyłuszczeń były niemożne do realizacji. Te które możne były; Anna wszakże nie wiedziała jak tą „możność” zrealizować. Zamilkła więc.
W tym właśnie momencie zadzwonił domofon. Andrzej chciał się poderwać by otworzyć, Anna jednak złapała go za przegub nadgarstka.
- Zostań, Agape otworzy – rzekła – Zawoła nas jak to będzie coś pilnego.
- W porządku – westchnął i ponownie objął Anne – Proszki już działają czy może przynieść ci coś mocniejszego?
Anna pokręciła głową:
- Nie, jest już troszkę lepiej.
Zaraz z korytarza dobiegł ich męski głos i po chwili w drzwiach ukazał się Adam a za nim lekko zniesmaczona Agape:
- Brat – stwierdziła – Przyjść bez zapowiedzi.
Adam nie czekał na przyzwolenie, położył się po drugiej stronie Anny, która zdziwiona jego wściekłością odkleiła się od profesora i odwróciła głowę w kierunku Adama. Pytająco brwi uniosła. Poduszkę grzecznie zaoferowała. Adam grzecznie przyjął. Andrzej szelmowsko się uśmiechnął.
- Więc ?– zaczął Andrzej przerywając cisze.
-Więc miałem  zaanonsować wcześniej swój przyjazd? – wybuchnął Krajewski – Przepraszam bardzo. Chciałem was odwiedzić.
Anna uśmiechnęła się i by lepiej widzieć Adama za poduszkę obrała sobie tors Andrzeja:
- Pytamy go kochanie co się stało?
Andrzej pogładził ramie Anny:
- Możemy go zapytać najdroższa. Trzeba tylko wpierw postawić sobie pytanie czy naszym celem jest jego  rozwścieczenie  czy dowiedzenie się co mu leży w tym czułym i delikatnym serduszku.
- A jeśli nasz wywiad – Anna uśmiechnęła się- Posłuży obopólnej korzyści, zasięgnięciu informacji jeszcze bardziej rozwścieczając go przy tym.
- Powiedziałbym- rzekł Andrzej rozbawiony – że w tym wypadku warto zaryzykować najdroższa – tu zaakcentował ostatnie słowo wprawiając Krajewskiego w jeszcze większe rozdrażnienie.
Jak Andrzej tak i Anna poczęli się śmiać. Ten niezwykle poważny obiekt lekkich ich drwin skrzyżował ręce, wpatrzył się w sufit i po chwili zapytał spokojnie:
- Macie w domu egzemplarz Dumy i uprzedzenia?
Andrzej przestał się śmiać. Anna spojrzała jedynie lekko zdziwiona:
- Widzę, że wizja ojcostwa naprawdę cię zmienia. Czyżby zamarzyła ci się metamorfoza w pana Darcego, to dobra książka...
- No i zaczyna się – Andrzej podniósł się i usiadł na skraju łóżka – Teraz przedstawi ci tysiąc powodów dla których mężczyźni powinni przeczytać to....- zawahał się.
- Arcydzieło literatury światowej – dokończyła Anna – Dokładnie tak.
I Adam już nie wytrzymał. Zaczął opowiadać o przybyłym do Leśnej Góry panu Darcym. O jego denerwujących manierach; o kokieteriach prawie wszystkich kobiet w tym, i co zaakcentował dobitnie, jego narzeczonej.
Tu Anna wtrąciła się:
- To jesteście już narzeczeństwem?
- Jeszcze nie – powiedział śpiesznie – Myślę , że niedługo się jej oświadczę ale nie to teraz jest ważne.
I kontynuował. Im dalej brnął w ten monolog tym bardzie Andrzej z Anna przekonywali się, że kochany ich przyjaciel prowadzi spór ze samym sobą. Wylewa wszystkie żale. Narzeka. Marudzi. Obgaduje. A wszystko to na co Andrzej i Anna obopólnie przystali po wymianie jednego spojrzenia – według nich owa niechęć powodowane było przez zazdrość Adama.
Dopiero gdy w potoku słów Adam już trochę uspokojony wspomniał, że w końcu Wiktoria umówiła się z nim na randkę; dopiero wtedy do twarzy Andrzeja napłynęła krew. Profesor w pierwszej chwili zmarszczył groźnie brwi, szybko jednak uspokoił się by Anna nie zauważyła tej diametralnej zmiany nastroju. Ta jednak, szybko zanotowało tą zmianę, obdarzona jednak dużą dozą godności nie zamierzała znów poruszać przykrego dla niej tematu.
Andrzej śpiesznie poderwał się z łóżka i zaproponował, że zrobi kawę pomimo obecności Agape. Każdy powód by wyjść z pokoju i nie pokazać jak ta wiadomość go oburzyła, był dobry.
Sam też zdziwił się sobie bowiem wiedział, że Wiktoria kiedyś w końcu będzie miała jakiegoś adoratora. Tyle, że myślał iż to kiedyś nie będzie dzisiaj. Ani jutro.
- Pan Darcy, urocza sprawa – z sypialni dobiegł go głos Anny – Chętnie go poznam.
- Przestań – burknął Adam – Bo tracę wiarę w ludzi.
Śmiech. Melodyjny.
- Nie martw się Duma i uprzedzenie to nie jest długa książka.
Andrzej odszedł korytarzem
- Nie martw się braciszku – mruknął – We mnie masz człowieka.
Słońce już przestało tak żywo operować ; na dworze jak i w duszy Andrzeja.
v   
Pół miesiąca kwietnia upłynęło Adamowi na czytaniu „Dumy i uprzedzenia”. Wszelako nie rozwiała ona jego uprzedzeń co do osoby doktora Santorskiego, przeciwnie- jego uprzedzenia znacznie się pogłębiły a wpisana w jego naturę duma nie pozwoliła dać młodemu doktorowi szansy by w jakiś sposób przekonać Adama co do swojej osoby.
Dalej kokietował Irene, co było wystarczającym powodem by go nie lubić.
Od dwóch tygodni chodził na randki z Wiktorią co sprawiło iż tym razem Andrzej, zakładając, że miał czas ku temu, odczuwał przemożną chęć by  zająć się tą sprawą dogłębnie.
Zdrowie Anny jednak oraz i tak trudna sytuacja w domu, sprawiła , że ze swoimi uczuciami Andrzej krył się możliwie jak najdogłębniej; by czasem nie dać odczuć Annie, że rozwijający się związek Wiktorii wpływa na niego tak jak rzeczywiście wpływa. Dogłębnie.
Narrator nadużywa tu słowa dogłębnie by dogłębnie podkreślić dogłębność tej głębokiej relacji.
W połowie kwietnia stan Anny tak się pogorszył, że trzeba było wynająć pielęgniarkę, która by władała kroplówkami i w pewien sposób odciążyła Andrzeja. Na to nalegała Anna.
Wtedy to również do uszu Andrzeja doszła informacja o podpisaniu papierów przez Anne. Z pierwszej ręki:
- Czyś ty kompletnie rozum straciła?! – krzyknął stojąc rozwścieczony nad ich łóżkiem – Jakim prawem podejmujesz tak ważne decyzje beze mnie?
Anna skrzywiła się; czoło jej zwilgotniało pod wpływem perlistego potu – trawiła ją bowiem wysoka gorączka.
- Nie krzycz – powiedziała cicho – Bardzo cię proszę.
Andrzej otarł zmęczone oczy i usiadł na łóżku ujmując jej dłoń:
- Zrobię wszystko byś możliwie jak najdłużej żyła.
Anna uśmiechnęła się smutno:
- To chyba mamy tu konflikt interesów bo ja mam teraz całkowicie inne cele w życiu.

I przyłożyła jego dłoń do swoich rozpalonych policzków.

Ola

sobota, 7 marca 2015

XXV "Opowiadanie"



Każde poprawne opowiadanie winno się zaczynać od opisu przyrody, którego tu definicje narrator pozwolił sobie przytoczyć - opis przyrody jest jednym z podstawowych elementów stosowanych przez autora do wprowadzenia w odpowiedni nastrój opowiadania. Służy również do właściwego i co się tyczy końcowego efektu dzieła; stopniowana napięcia tekstu; by zrazu bardzo powoli doprowadzić do tak zwanego climaxu i w efekcie katharsis.
Narrator tego tekstu niechybnie się do tego przystosował. A to stanowi wyraz tego przystosowania...
Niebo przybierające odcień wyblakłego błękitu przechodzącego w kolor nocnego nieba aż do zimnej czerni otchłani Hadesu - wydawało na świat ciągle swe kuliste potomstwo. Mimo pory południowej a może właśnie w porze gdy słońce jaśniało wysoko nad sklepieniem niebieskim - deszcz żywo dzwonił w rynny dużego domu, bębnił w parapety okien, starał się wybierając sobie niechybnie najmniej subtelny sposób ingerować w życie jego mieszkańców. Rynna teraz bardzo zajęta wylewała morze łez, będąc zbyt ciężarna nad swe ciężarne przystosowania.
W niniejszym fragmencie nastąpił opis przyrody,który miał na celu  spowolnienie akcji a więc odpowiednie znudzenie czytelnika.
Przejdźmy do tego climaxu i katharsis. Teraz wydarzenia potoczą się bardzo szybko.
Andrzej siedział przy biurku w gabinecie pochylony nad stertą papierów, tarmosząc swoją czuprynę jako skutek największego stanu zamyślenia. Obok jego ręki iPhone. Nieodgrywający tu żadnej funkcji. iPhone.
Był tak pochłonięty literaturą, że nawet nie zauważył przybycia Anny. Dopiero gdy usiadła na skraju biurka, pozwalając by jedna noga swobodnie zwisła  z  dębowego mebla a druga delikatnie i chyba tylko pro forma zapierała się o podłogę dużym palcem nogi - dopiero wtedy Andrzej spojrzał na nią. Spojrzał raz. I już wzroku nie odwrócił.
- Słucham uprzejmie - wyrzekł - W czym mogę Pani służyć?
Ubiór Anny zawierał najmniejszą dawkę ubioru i jak Andrzej szybciutko ocenił okiem konesera piękna - niezwykle Annie służył. Włosy spięte nie w ciasny jak zazwyczaj lecz luźny artystyczny kok spod którego wystawała burza blond włosów. Krwistoczerwona szminka na pięknych kształtnych wargach świetnie kontrastująca z bladą cerą. Luźny, szary T-shirt z ogromnym dekoltem odsłaniającym tak kształtne i białe dla Andrzeja piersi. Oczywiście pod spodem zero stanika. Zero spodni by zasłonić niezwykle kuszące nogi. Skąpe czerwone majteczki. Słowem - całkowicie nowy style.
Andrzej nie mógł się opanować i rzekł z pozoru spokojnie:
- Wyglądasz pięknie.
Anna zagryzła kusząco wargi i po chwili odparła zalotnie:
- Dziękuję za komplement
- Naprawdę, ten nieład Ci służy
- Dziękuje.
Andrzej zamknął książkę i delikatnie pogładził Anne po plecach:
- No więc co się stało? Czytałem o nowych rodza...
- Chcę Ciebie - przerwała mu stanowczo - Teraz.
Andrzej zaśmiał się gardłowo i podrapał po głowie. Raz spojrzał na ukochaną. I przestał się śmiać:
- Mówisz poważnie? Teraz chcesz się kochać?
Anna pokiwała głową stanowczo, utwierdzając Andrzeja ,że w tym wypadku odmowa jest niewskazana.
Andrzej  uśmiechnął się i wyciągnął do niej rękę zapraszająco:
- Dobrze, to chodźmy do sypialni.
Teraz z kolei Anna się zaśmiała:
- Nie, nie, ty nie rozumiesz - szepnęła powabnie - Chcę się kochać tu. Teraz.
Spojrzała pożądliwie na Andrzeja, subtelnie zatoczyła kilka kółek językiem wokół warg (wiedziała bowiem jak to na Andrzeja działa) i w ułamku sekundy jej ręka powędrowała w kierunku jego rozporka. Pochyliła się i zaczęła delikatnie gryźć i tarmosić mu ucho tak, że po chwili poczuł coś na kształt mrowienia w miejscach PR.
Miejsca Pr - czyli miejsca podwyższonego ryzyka jak Andrzej zwał - były to punkty, w których odczuwanie mrowienia i ciepła było możliwie najkrótszą drogą do podjęcia stosunku płciowego.
Gdy profesor w miejscach PR odczuwał ciepło i mrowienie to już nieuchronnie sygnalizowało że do mniej cywilizowanego seksu dojść musi.
A dwa słowa Anny przechyliły szalę:
- Chcę ciebie - szepnęła lubieżnie. Już dłoń Anny dawno poradziła sobie z rozporkiem teraz badając zawartość spodni. Andrzej cichutko zaczął stękać cedząc przy każdym stęknięciu słowa zła, niedobra i wyuzdana.
Anna uśmiechnęła się uroczo :
- Chcę Ciebie...- powtórzyła cichutko – Chcę Ciebie teraz...- rzuciła na ukochanego swoim głodnym seksu wzrokiem – Chcę Ciebie teraz we mnie. Natychmiast.
Anna była jak głodna wilczyca szukająca w sexie nasycenia wszelkich swoich głodów i pragnień.
Oczy Andrzeja pociemniały z pożądania a wskaźnik PR osiągnął granicę. Dziś będzie niesamowite południe - pomyślał. Poderwał się pośpiesznie z miejsca, ręką strącił wszystkie rzeczy z biurka tylko przy MacBooku zachowując na tyle rozsądku by drżącymi z pożądania rękami kulturalnie wziąć i położyć go a nie zrzucić na ziemię jak to czynił z innymi przedmiotami użytku codziennego. Jednak trochę kosztował – myślał.
Tylko mosiężna lampa, do której Andrzej miał ogromny sentyment bowiem dostał ją od brata na 39- urodziny, została na biurku przesunięta na jego róg.
Climax.
Teraz ponownie nastąpi opis przyrody który zostanie wprowadzony w celach wybitnie odmiennych od pierwszego opisu mianowicie – by spowolnić akcję.
Wróćmy do tej lampy bo ona tutaj odgrywa kluczowe znaczenie – umożliwia nam wprowadzenie tegoż drugiego opisu przyrody. Owa lampa jak już narrator wspomniał jako jedyny przedmiot pozostała na biurku. Ktoś zapyta po co?  A narrator odpowie wypowiedzią iście prawniczą – To nieistotne . Można za to wprowadzić tutaj opis przyrody; bardzo konkretnie bowiem nic nam to nie dało.
Należy jednak pogrubić fakt iż mimo,że była godzina 12 na dworze panował już  pół-mrok a lampa mimo tego pozostała na biurku nieużywana. Ozdobione w spłaszczone, goniące się na szybie krople – okno było całe mokre od zewnątrz a lekko zaparowane od wewnątrz. Czy było zaparowane ze względu na nieszczelność całego układu czy może ze względu na gwałtowne podwyższenie się temperatury w środku? – To nieistotne.  Nieistotne lecz spowolniliśmy tutaj akcję i pokrótce zajęliśmy sie lampą, której znaczenie jest tak nieistotne jak konkretne. Narrator znudził tu już wszystkich, a więc dalej...
Andrzej silnie i gwałtownie pomimo braku oporu z jej strony położył Anne na biurku i niezwykle szybko rozebrał. Zaczął łapczywie gryźć i ssać sutki. Oczywiście Anny, gdyby ssał swoje efekt jaki narrator chciał tu uzyskać – to jest eleganckie podniecenie – byłby nie uzyskany, a zamiast tego wprowadził by tu niepotrzebne rozbawienie.
Za chwilę z gabinetu rozległy się pierwsze kobiece jęki.
v   

Agape Kargounis nigdy nie przywyknie do polskiej pogody; było to stwierdzenie tak konkretne jak istotne.  65- letnia greczynka pomimo 20 – lat przebywania w tym kraju – w momencie obserwacji takiej pogody uśmiech obrzydzenia sam z siebie pojawiał się na jej poszarpanej przez wiatr twarzy. Słabo rozumiała po polsku a jeszcze gorzej mówiła. Ale generalnie dużo rozumiała. Agape Kargounis była doskonałą obserwatorką. Świetną sprzątaczką i gosposią w domu swych Państwa. Nie mówiła dobrze po polsku co tutaj jest kluczowym dla dalszego przebiegu wydarzeń powtórzeniem. Agape świetnie rozumiała mowę ciał. Mowę złożoną z ukradkowych spojrzeń, delikatnych uścisków rąk, czułych pocałunków i  dotyków tak rożnego rodzaju, że Agape mogłaby napisać o nich książkę. Po grecku oczywiście.
Z tej umiejętności na przykład wysnuć mogła, że jej Pan Andrzej bardzo kocha jej Panią Anne a ona bardzo kocha jego. A ona, Agape po uśmiechu obrzydzenia, które ujrzeć mogła w szybie odgradzającego ją od deszczu okna wysnuć mogła– że nienawidzi polskiej pogody.
Gdy nastąpił climax Agape wyszła do ogrodu, pamiętając by nałożyć na siebie to coś czego nazwy  nie pamiętała a w polskim zwało się przeciw-deszczówką i postanowiła znów ogacić rośliny. Wiosna mylnie zresztą dała Polsce łudzące znaki swego nadejścia; łudzące bowiem oprócz ściany już deszczu było całkiem mroźno. Niektóre z bardziej wymagających roślin trzeba było zakryć – pogoda nie umożliwia im normalnego rozwoju – jak mądrze skwitowała Agape. Po grecku oczywiście. Agape Kargounis nienawidziła polskiej pogody.  O czym już głośno wspominaliśmy. Narrator wspomniał.
Agape nakrywała właśnie wybitnie nieprzystosowaną do polskiego klimatu – oliwkę europejską . Pan się uparł by pozostawić ją tam gdzie jest; jakby miał jakiekolwiek pojęcie o ogrodnictwie – myślała wtedy  Agape. Andrzej swój pogląd przedstawił bardzo jasno – Bo ładnie wygląda. Anna w tamtej chwili machnęła ręką na znak że jej jest wszystko jedno; nie wierzyła bowiem by drzewko przeżyło zimę.
Agape wszelako nie pozwoliła by umarło. Przeżyło. Ledwo.
Teraz to właśnie poprzez morze deszczu skapujące jej na twarz i zaburzające pole widzenia nakrywała ledwie żyjący krzaczek ufnie licząc, że pogoda (Agape nienawidziła polskiej pogody) pozwoli mu przeżyć.
Wówczas przez całkiem zamazany obraz dostrzegła postać stojącą przy furtce i do niej machającą. Agape podeszła i szybko w zakapturzonym jegomościu rozpoznała Panią Krajewską.
- Dzien dobry – rzekła Agape.
- Witaj Agape. Państwo w domu?
Pani Krajewska przystąpiła z nogi na nogę jakby starała się przekazać gosposi, że woda zaatakowała jej najbardziej wewnętrzne granice.
Agape otworzyła furtkę i gestem zaprosiła. Wolała mowę ciała. Samo jej imię oznaczało niebiańską miłość i za młodu Agape robiła wszystko by na to imię zasłużyć.
Agape zaprowadziła Panią Krajewską do domu i już miała zawołać Państwa gdy korytarz wypełniły głośne jęki.
Pani Krajewska spojrzała przerażona na spokojną Agape. Agape nie mówiła dobrze po polsku. Mowę ciała Agape dobrze znała. Świat okrzyków posiadła bez liku. Gdy ach w ferworze och za nim się korze.
- Mój Boże Andrzej! TAK! TAK! TAAK!
Po chwili do kanwy damskich jęków i spazmów krzyku doszło głośne aczkolwiek cichsze niż damskie  postękiwanie męskie.
Agape Kargounis uśmiechnęła się pokazując jedną boczną przerwę na papierosa.
- Chyba mnie już nie potrzebują – mruknęła Pani Krajewska – Idę do Adasia. Bywaj Agape – i serdecznie ścisnęła Greczynkę za łokieć.
Nagle gdy Pani Krajewska była już w drzwiach w gabinecie spadł jakiś ciężki przedmiot. Rozbite szkło. Wtórujące mu jęki.
Lampa, drodzy czytelnicy. Teraz już została wyjaśniona jej funkcja w opowiadaniu. Konkretnie i istotnie. Ta lampa była istotna. Fascynujące jest bowiem to, w istocie, tak ważne przeznaczenie z pozoru tak banalnych rzeczy. Funkcja lampy w tym opowiadaniu jest kluczowa.
Na twarzy Pani Krajewskiej zakwitł wyraz głębokiego zniesmaczenia. Wyszła.
I wtedy wszelkie jęki ustały. Przez chwilę było cicho i dopiero po jakieś pół sekundzie powietrze przeszył głośny okrzyk męski. O skali głośności tak wielkiej, że jęki damskie włączone do utworu były prawie niesłyszalne.
Agape uśmiechnęła się pod nosem. Kiepsko mówiła po polsku. Ale wiedziała i rozumiała ,że między jej Państwem toczyła się niezwykle porywcza i zażarta polemika. I ona się  właśnie skończyła. Ta polemika naturalnie.
v   

Po południu Andrzej udał się do szpitala. Cel jego wizyty był tak błahy,że nie wart wspomnienia; narrator tu jednak wyłuszczy cel wizyty Andrzeja – zapomniał on opróżnić jednej ze swych szafek w komodzie w gabinecie a miał tam swój ulubiony egzemplarz czasopisma. Medycznego. O nowych technikach operacyjnych.
Wybrał się on więc do szpitala mimo przeraźliwego bólu w nodze po ostatnich wyczynach. Maksimum w skali PR warunkowało nie tylko niesamowite doznania ale także później niesamowity ból i zmęczenie. Kiedy człowiek zdecyduje się na jedno w bonusie chcąc nie chcąc dostaje drugie; do każdej  stwory w baraszkowaniu przyczepiały się inne twory.
Proszę wybaczyć narratorowi.
Andrzej wszedł dużym wejściem i zdjął płaszcz. Pierwszy raz przekroczył te mury nie posiadając krawata. Koszula w kratkę – biało niebieska – kończyła się prostym kołnierzykiem. Spodnie naturalnie materiałowe. Buty wypastowane do glancu. Idealnie wygolony. Płyn do golenia od Diora. Perfumy Dior Fahrenheit. Elegant. Z Warszawy ten elegant.
Temperatura była niska na dworze jednak Andrzej nie potrzebował swetra. Żeby być całkowicie szczerym było mu potwornie gorąco.
Na schody. Korytarz. W prawo. Korytarzem w lewo. Drzwi jedne. Drugie. Korytarz. Wiktoria.
- Andrzej- zaczęła miękko, zdziwiona,że go tu ujrzała – Co ty tutaj robisz?
Spojrzała na niego z początku zmęczonym dniem wzrokiem by za chwilę uśmiechnąć się do niego serdecznością w której pozostała duża doza czułości. Andrzej rozpoznał tę czułość i uśmiechnął się blado:
- Możemy chwilkę porozmawiać? – powiedział wskazując rękę drzwi gabinetu. – Dosłownie sekundkę. Zajmę Ci tylko chwilkę.
- Właściwie to się dobrze składa, chciałam z Tobą porozmawiać.
Weszli do gabinetu. Andrzej wyjął z szuflady swoje ukochane czasopismo i rzucił na biurko. Usiadł wzdychając,oparty biodrami na dużym dębowym meblu, z którym pomimo upływu niecałego roku wiązało się tyle wspaniałych wspomnień. Bolejącym wzrokiem ;trochę tęsknie trochę serdecznie – obdarzył ją wzrokiem. Wiktoria stanęła przed nim rękami kręcąc kółka i bączki najwidoczniej bardzo zdenerwowana tym co zaraz chciałaby powiedzieć.
- Andrzej – zaczęła....On odwrócił wzrok nie chcąc by ta czułość w głosie go zmiękczyła.
I oparła się o biurko obok niego. Tak by nie widzieć jego twarzy. Czuła jednak jego zapach i rozpaloną z gorąca skórę. Dawno już Wiktoria nie milczała przy Andrzeju w ten sposób. Dawno nie milczała bez wrogości, złośliwości i cichej pogardy. Myślała, że tego już nie potrafi a jednak. Potrafiła.
Mało tego obserwując  tego przestraszonego mężczyznę, który za największy punkt honoru obrał sobie teraz nie pokazywanie uczuć – natenczas tak bardzo chciała go przytulić, dotknąć by odczuł, że w tej okrutnej przygodzie nie jest sam a zawsze gdzieś będzie osoba która spojrzy na niego w kochający sposób. Chciała tego bardzo. Nie potrafiła jednak.
Ponownie spróbowała cicho:
- Tak mi przykro Andrzej. Tak bardzo mi przykro.
Wstała i stanęła naprzeciwko niego tak by nie mógł już odwrócić od niej oczu.
 - Wiem Wiki – odparł siląc się na blady uśmiech – Naprawdę wiem.
Złapała go za ramiona:
- Trzymaj się.
I już chciała odejść pewna, że w tej sytuacji nie może sobie pozwolić na inne z nim spoufalenie. On jednak złapał ją gwałtownie za rękę by nie odchodziła.
- Boję się Wiki – załkał – Bardzo się boję.
Jego zeszklone łzami oczy szukały jej wzroku; jego skóra szukała jej dotyku; jego strach szukał jej duszy w nadziei, że tam trochę się podleczy. On pragnął jej bliskości tak jak człowiek poparzony chłodzi swą skórę w lodowatej wodzie – już sama myśl o zimnej wodzie przynosi mu lekkie ukojenie. Wiktoria była pewna,że nigdy bardziej Andrzeja nie kochała niż w teraz w tym momencie.
Uściskała go czując ten wspaniały zapach jego skóry, jego perfum – sycąc się tą bliskością i starając się tym uściskiem trochę zabrać jego strachu. Rzekła:
- Będę przy Tobie. Na tyle ile mi pozwolisz. Nie bardziej, nie mniej.
- Dziękuje.
Trwali tak w uścisku bez jakiegokolwiek podtekstu erotycznego; bez pragnienia dwóch rozpalonych ciał a jedynie z pragnieniem bliskości kochanej osoby; bliskości, która dodaje człowiekowi otuchy, nie potrzebuje żadnych słów i wyjaśnień. Trwali tak. On płakał jej na niebieski uniform. Ona gładziła jego włosy, całowała jego głowę, drugą ręką pocierała ramię co raz mocno je ściskając. Trwali tak.
W tym momencie między nimi zrodziła się przyjaźń– dar najcenniejszy ze wszystkich uczuć.
Czasem przyjaźń to tylko pierwszy stopień do miłości.
I to drodzy czytelnicy było katharsis.
v   

Należy teraz odpowiednio znudzić czytelnika. Gdy Anna otwierała Adamowi drzwi oprócz samego Adama wchodzącego do domu wdarł się też do niego obrzydliwy wiatr.
Tenże wiatr jest rzeczą zaiste fascynującą - obijając się o ściany przedpokoju, starając się objąć Anne i wdzierając się do kuchni – przestał być wiatrem. Ogrzał się i włączył się w pokorne drobinki gazów składające się na powietrze. Przed tą inicjacją wprawdzie starał się jeszcze zachować autonomie jednak natrafił na Agape. I spokorniał.
Agape nienawidziła polskiej pogody.
- Kawy? – zapytała Agape patrząc na Panią i zdejmującego kurtkę Adama – Ekspres włączony. Grzać się.
Anna uniosła pytająco brwi do Adama.
Krajewski rozpromienił się:
- Latte jeśli można. Takie ze spienionym na piankę mleczkiem.
- Wiele się nie różnicie z Andrzejem doprawdy. Agape byłabyś tak miła i zrobiła jedną mleczną latte a dla mnie espresso?
Agape pokiwała głową uśmiechając się do Adama. Agape kiepsko mówiła po polsku.
Usiedli w salonie:
- Jak się czujesz? – zapytał Adam
- Całkiem nieźle. Mógłbyś zerknąć na to – i wskazała mu ręką na papiery leżące na kawowej ladzie.
Adam wyjął swego iPhona z kieszeni na pośladku, wygodnie się ułożył i zaczął czytać.
Po chwili gwałtownie spojrzał na Anne:
- Andrzej o tym wie?
- O tym, że chce podpisać dokument o niepodtrzymywanie życia w ...no wtedy kiedy nastąpi taki czas – rzuciła spokojnym wzrokiem na Adama – Nie, Andrzej o tym nie wie.
- Zamierzasz to podpisać?
- Gdybym tego poważnie nie rozważała nie pokazywałabym Ci tych papierów. Zresztą pewnie bardzo dobrze je znasz.
Znał je bardzo dobrze jednak nigdy nie dotyczyły bliskich mu osób. Podchodził do nich w sposób obojętny; to była prywatna wewnętrzna sprawa każdego chorego człowieka. Każdy ma prawo do samodzielnych decyzji o ile te jest w stanie podjąć i decydowaniu o sobie samym – wtedy myślał – Każdy jest kowalem swojego losu.
- I co? – spytała Anna – Co uważasz?
Pokręcił głową:
- Nie potępiam tej decyzji, musisz tylko brak pod uwagę pewne fakty – wyrzekł delikatnie – Wiem jak to zabrzmi ale ty umrzesz a jego zostawisz. I tak jestem przekonany, że długo będę go składał do kupy. Jesteście razem i nie możesz o takich rzeczach decydować sama. Musisz z nim o tym porozmawiać.
Agape przyniosła kawę.  Gruba mleczna pianka wypełniała połowę kawowej szklanki.
Niełatwo jest zrobić dobre latte, cała sztuka to takie ubicie mleka by jego konsystencja była piankowa pozostając mlekiem a nie pianką. Problem leżał także w tym, że Anna od młodości nawykła do tego – zawsze podejmowała decyzje sama.
Adam się uśmiechnął, zwrócił się do Anny:
- Nawet jeśli podjęłaś już decyzje,  nie szkodzi i tak zanim podpiszesz musisz mu pokazać. Żeby nie poczuł się wyłączony. Tak chyba jest skonstruowane prawo par.
Anna uśmiechnęła się smutno i ujęła dłoń Adama:
- Bardzo się zmieniłeś Adam.
Adam delikatnie ucałował jej dłoń.
- Być może.
Tutaj nie należy spowalniać opowiadania,które dobiega już końca. Wiadomo, że na dworze panuje okropna pogoda. Wiadomo, że Agape nienawidzi polskiej pogody. Wiadomo, że owa lampa uległa zbiciu a narrator nagle nabrał ogromnej chętki na latte z puszystą pianką. Wiadomo, że no właśnie nic nie wiadomo. Pogoda w naszych sercach jest tak różna jednak jest jedna rzecz, która pozostanie u nas taka sama – to jest stosunek do opisów przyrody.
THE END.



 Ola