Rozdział jednak wstawiam dzień wcześniej bo miałam trochę wolnego. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Zachęcam do wyrażania swoich opinii;-)
Jest to rzecz powszechnie znana iż jeśli
w miejscowości pojawi się młody, obiecujący mężczyzna wzbudza on powszechne zainteresowanie kobiet niezamężnych jak również zamężnych. Jeśli zwłaszcza ów
młody człowiek cechuje się łagodnością usposobienia i plastycznością charakteru
– wtedy to okazuje się, że w owej miejscowości jest więcej kobiet niż
pierwotnie można by domniemywać.
Okazało się, a są to jedynie dane
statystyczne, które narrator pragnie tu przytoczyć, mianowicie, że z pierwszym
dniem kwietnia zanotowano w pewnych rejonach Warszawy ogromną kobiecą aktywność,
która pozwoliła mniemać statystykom , że kobiet jest więcej niż mężczyzn. W
tych rejonach przynajmniej.
Bartłomiej Santorski nie był statystykiem
jedynie czynnikiem uaktywniającym owe mężatki i panny. Całe jego żywe
usposobienie, łagodność i plastyczność charakteru połączone z doskonałą
aparycją czyniło z niego czynnik, który uświadamiał mężatką o całkowitej
nie plastyczności ich mężów a pannom w ogóle tłumaczył na czym owa plastyczność
polega.
Dodając do tego wspaniałe obycie i
maniery Bartek nigdy nie miał problemów by zdobyć kobiece serce. Problem leżał
tylko w tym że żadnej jeszcze nie zdobył bowiem obycie oraz szacunek do płci pięknej
nie pozwalał mu na jakiekolwiek podchody. Bartek był na to zbyt szlachetny.
Zbyt obyty. Zbyt dystyngowany. Zbyt czarujący. I wreszcie zbyt dumny . Te wszystkie
aspekty uniemożliwiały mu te zadanie - by złamać niewieście serce.
Leśna Góra, o której mowa w tym opisie, w
miesiącu kwietniu obfitowała w niezliczoną masę kobiet, panien, mężatek, wdów i
tych kobiet, którym w życiu nie pozostawało nic innego jak przyjść i popatrzeć.
Bartłomiej zapukał do gabinetu. Po chwili otworzyła mu pani Ania, której rękę naturalnie pocałował.
- Witam Panią – odrzekł z nienaganną
polszczyzną, która tylko utwierdzała Polaków że jest nabyta a nie wrodzona –
Czy zastałem dyrektora Trettera? Punkt
dziesiąta byłem umówiony na spotkanie.
Pani Ania otworzyła usta chcąc coś
powiedzieć. Z ust wydobył się tylko delikatny kwik, który kobieta szybko
przemieniła w profesjonalne chrząknięcie. Obrała poważną minę. Poprawiła grzywkę. Bąknęła: tak, oczywiście.
Odwróciła się. W kierunku drzwi. Drzwi. Pukanie. Zero odzewu. Klamka. Tretter.
- Panie Dyrektorze przyszedł pan ...
- Santorski, doktor Santorski?
Pani Ania skwaśniała.
- Tak, on.
- Znakomicie, niech wejdzie.
I Bartłomiej wszedł, zrobił wspaniałe
wrażenie co skutkowało posadą i wyszedł.
A dyrektor Tretter był mężczyzną.
v
Adam potarł brodę wierzchnią stroną dłoni
i już chciał przerzucić sklejona z drugą kartkę czasopisma medycznego gdy do
kuchni wpadła Irena.
To wejście pierwotnie miało wzbudzić
ciekawość, która doprowadzi naprędce do zadawania pytań – co? jak? co się wydarzyło?
Wszelako Adam jedynie podniósł głowę z nad czasopisma, bąknął by Irena nie
biegała bowiem w jej stanie nie jest to wskazane, nie wiedzieć tylko czy była
to rada troszczącej się osoby czy pilnego lekarza, i znów wlepił pochmurne swe
spojrzenie w kolorowe pismo. Wiktoria siedząca naprzeciwko Adama najmniej
jednak spojrzała zdziwiona:
- Jest wiele rzeczy , które bym Ci teraz
powiedziała – upiła łyk kawy – Domyślam się jednak, że coś się wydarzyło więc
pominiemy pospolite pytania typu jak się czujesz? jak Twoje samopoczucie i
zapytam wprost, co się stało?
Irena uśmiechnęła się zadowolona z faktu
iż przyjaciółkę to zainteresowało. Usiadła na krześle obok Wiktorii, obrzuciła
Adama jednym pochmurnym spojrzeniem i
zaraz w jednej sekundzie zamieniła chmurę w swych oczach na podekscytowanie. Gdy
spojrzała na przyjaciółkę naturalnie.
- Lubisz książki Jane Austen ? – wypaliła
wprost zaczynając nie wprost bo na opak – Dumę i uprzedzenie?
Wiktoria upiła kolejny łyk:
- Widzę, że ciąża Cię zmienia. To
cudownie.
- Nie no, ja się pytam poważnie. Zaczynam
od ogólnych przemyśleń by zaraz podzielić się z tobą bardziej szczegółową
wiadomością.
Wiktoria odparła, że lubi tę książkę
szczególnie od kiedy jest samotną singielką, a że jest nią prawie od zawsze
toteż prawie od zawsze lubi książki Jane Austen.
To zapewnienie Irenie wystarczyło :
- A pan Darcy?
Wiktoria wzruszyła ramionami po czym się
uśmiechnęła:
- Czasem łudzę się, że taki mężczyzna naprawdę istnieje. Gdzieś na którymś kontynencie chodzi i pozostając singlem,
Darcy przecież nie był by Darcym gdyby nie był singlem, szuka swej Elżbiety.
- A ty chciałabyś być Elżbietą? –
przerwała jej Irena.
- Poczekaj! Dasz mi dokończyć?! – zapytała na pozór gniewnie – A więc łudzę się a później zdaje sobie sprawę, że moja trzeźwość umysłu nie jest tak trzeźwa jak miała być.
Irena uniosła brwi:
- Chcesz powiedzieć że....- zawahała się
Irena.
- Że do takich przemyśleń dochodzę tylko
wtedy gdy mam kaca Irena, tak owszem.
Po chwili obie wybuchnęły śmiechem,
który przysłuchującemu Adamowi wcale się nie podobał. Wszakże Krajewski udawał,
że czyta pilnie wsłuchując się w to o czym obie Pannie dyskutują; śmiech ten
jednak utwierdził go tylko w ocenie jaką podjął już dawien dawno. Kobiety są, będą
i były bardzo inne i nie sposób je rozumowo zrozumieć. A uczuciowo mężczyzna zrozumieć je nie potrafi bo jest mężczyzną a nie kobietą.
Adam burknął:
- Widzę, że każdy news musi być opieczętowany jakąś przygrywką w stosunku do nas mężczyzn.
Irena spojrzała chłodno na ukochanego:
- Skoro można naigrywać się z mężczyzn w
prawie każdej sytuacji, nie sądzisz , że dają oni nam ku temu powody?
Adam gniewnie się napuszył przy czym
ciągle udawał, że przyszła narzeczona nie wyprowadziła go z równowagi i jest w
takim stopniu opanowany jak był gdy Irena nie była jeszcze w kuchni:
- Wy natomiast – zaczął ironicznie, z pozoru tylko ze spokojem– Nie
dajecie nam żadnych powodów do docinek.
Teraz
to Irena się napuszyła:
- Na pewno mniej niż wy nam.
Adam odłożył czasopismo:
- A nie pomyślałaś może, że dajecie nam
bardzo dużo powodów, tyle, że nasza natura oraz kultura nie pozwala nam by tak
otwarcie obgadywać was. Kobiety są z
natury – tu zaakcentował to słowo – Bardziej wredne od mężczyzn.
- W waszą kulturę póki co, jak dwadzieścia
siedem lat chodzę po tej ziemi, nie uwierzę. Mężczyzna zawsze jest i będzie
najbardziej ograniczonym, mimo bardzo rozwiniętego przestrzennego myślenia,
ogniwem na Ziemi.
Adam nie wytrzymał. Uderzył pięścią w
stół tak, że mleczna pianka z Wiktoriowego kubka uleciała tworząc ciekawe wzory
na beżowym naczynku .Wstał.
- Skoro tak to nie warto dalej prowadzić
tej dyskusji. Ciekawi mnie tylko fakt, czy naszemu dziecku również wyłożysz tak
dosadnie wyższość kobiecej psychiki nad męską!
Wiktoria podrapała się w czoło po czym
spozierając wzrokiem to od jednego to do drugiego rzekła cicho gdy napięte
cisza wisiała pomiędzy nimi:
- Naprawdę prowadzona przez was dyskusja
jest bezsensowna – spojrzała na rozwścieczoną przyjaciółkę. Tam dłużej
zatrzymała wzrok. – Myślę iż jeżeli
wasze dziecko odziedziczy cechy w różnym stopniu po matce i po ojcu, a są po
temu naukowe przesłanki, to i tak to co powie ojciec bądź matka nie będzie
miało dla niego żadnego znaczenia. Zrobi po swojemu.
Spór ich tak zażarty i bezsensowny
przerwał stojący w progach kuchni człowiek. Jegomość. Kawaler. Mężczyzna.
Aparycja. Wdzięk. Wrodzona nonszalancja. Szelmowski uśmiech.
- Witam Państwa – odparł melodyjnym
głosem - `Przepraszam, że przeszkadzam lecz przez jakiś czas pomieszkam u
Państwa w wolnym pokoju na górze. Bartłomiej Santorski, bardzo mi miło.
I ucałował kobiece dłonie dłużej
zatrzymując się przy tej smuklejszej należącej do Wiktorii. Gestem tym tak wzbudził podziw Pań,
że dobre wrażenie jakie przez resztę rozmowy starał się wywrzeć, zostało
zapewnione już na samym początku..
Adam stał się jeszcze bardziej pochmurny.
Irena gdy nowy lokator mówił trzepotała rzęsami niczym trzpiotka wiedząc, że
tym bardzo złości ukochanego. Z natury była bowiem przekorna. Wiktoria starała
się możliwie jak najgłębiej ukryć rodzące się do mężczyzny sentymenty w miarę
jak mówił i co mówił.
A dużo mówił. Naczyniowiec. Tuż po
specjalizacji. Polak ale wychowany w Londynie dokąd jego rodzina przeniosła się
gdy miał cztery lata. Nauki medyczne odbył w Cambridge. Staże w Oksfordzie.
Bezdzietny . Nie żonaty. Oczywiście zawsze gdy się zwracał do danej osoby tytułował ją per Pan, Pani. Naturalnie mr. Darcy.
v
Doktor Santorski zastąpił profesora
Falkowicza, o którym szybko po poznaniu usposobienia pierwszego zapomniano. Nie był tak wybitny jak Andrzej to
fakt lecz wiek jego również był znacznie niższy. Aparycja pierwszego była
równie korzystna co drugiego jednakże przy równie dobrej prezencji doktor
Santorski z tą kulturą oraz usposobieniem zdecydowanie korzystniej wypadał w
ogólnym rozliczeniu. I tak to po dwóch tygodniach doktor Santorski zaskarbił
sobie serdeczność prawie całego personelu w tym pań na wstępie. Uwielbienie
kobiet oraz bezwzględne oczarowanie porównywano z małomównością oraz gburowatością profesora Falkowicza. Owszem profesor potrafił być miły lecz
tylko wtedy gdy czegoś potrzebował. Kobiety zdobywał lecz niższe urodą nie
zasługiwały na okazanie im szacunku.
Ci, którzy wiedzieli czemuż to profesor
wziął tak długi urlop nie wypowiadali się w tych sprawach, ci którzy nie
wiedzieli otwarcie krytykowali jego szorstkość i posądzali o szowinizm porównując do doktora Santorskiego. Należy stwierdzić iż większość takich
opinii wygłaszały kobiety. Należy
stwierdzić iż to bardzo szokujące.
Mr. Darcy.
Wiktoria po dwóch operacjach, kilku
rozmowach oraz ogólnej obserwacji Bartłomieja była mu tak przychylna zwłaszcza,
że on od samego początku, jak każdy zauważał, się ku niej skłaniał – skutkiem
tego po dwóch tygodniach postanowiła trochę mu pomóc. Wiedziała bowiem, że przy
tej kulturze i obyciu prędzej dostanie menopauzy niżby pan doktor zaprosi ją
na randkę.
- Wspaniała dzisiaj operacja Pani doktor
– oczy mu trochę ściemniały gdy odwrócił się od ekspresu i spojrzał na Wiktorię
– To był zaszczyt stanąć z Panią przy stole. Liczę, że w przyszłości również będę mógł liczyć na tak doborowe towarzystwo.
Wiktoria uniosła brwi:
- To znaczy?
Santorski wpadł w zmieszanie pojmując jak
dwuznaczna była jego wypowiedź.
- Chodziło mi o salę operacyjną
oczywiście – powiedział śpiesznie.
Wiktoria zaśmiała się:
- Spokojnie, doktorze ja rozumiem. W
ogóle uważam, że czas chyba przejść na Ty. Wiktoria – i wyciągnęła rękę.
Santorski delikatnie ujął ją i pocałował.
Wiktoria rozbawiona pokręciła głową:
- Zawsze przywiązujesz taką wagę do
manier?
Bartek popatrzył łagodnie na Wiktorię; po
chwili jego wargi dostojnie się wygięły jakby na jego prawdziwy uśmiech zasługiwało
tylko niewiele kobiet a ta przed którą stał była tego warta.
Zbliżył się do niej tak, że stali teraz naprzeciwko
siebie: Wiktoria patrzyła na jego wydatny podbródek, była od niego niższa o
głowę, on zjadał jej zielone oczy.
- Widzisz – szepnął – Piękne kobiety
zasługą na odpowiednią atencje i maniery.
I odwrócił się pytając się Wiktorii czy
życzy sobie kawy.
Wiktoria patrzyła na jego sylwetkę,
czekając jak zaparzy napój bowiem lekko wyschło jej w gardle. Po operacji
naturalnie.
Nie widziała co myśleć o panu Darcym.
v
Andrzej przeciągnął sie, skończył
artykuł, wziął prysznic i umył zęby.
Była godzina trzynasta i Słońce mocno
jeszcze operowało nad widnokręgiem. Wiosna zadomowiła się już pełną parą nad
Warszawą toteż była to pierwsza niebywała okazja by odbyć dłuższy spacer –
taki, który nie zmrozi palcy, nie zgrzeje członków ale przewietrzy umysł.
- Anna! – zawołał wychodząc z łazienki –
Idziemy na spacer?!
Sytuacja
, która jemu z początku wydawała się beznadziejna, teraz ugruntowała się tak, że
chowając głęboko fakt, iż sytuacja jest beznadziejna bo Anna umiera, poczynił
to sytuację całkiem znośną. Starał się całkowicie zapomnieć że Anna umiera,
chociaż Anna naprawdę umiera, a on jest w sytuacji beznadziejnej nawet jeśli ciągle udajemy, że sytuacja jest całkiem znośna. Narrator popełnił tu tyle błędów merytorycznych, rzeczowych i nadużył słowa umrzeć iż lepiej jak nie
będziemy rozwodzić się nad powyższym tekstem a przejdziemy dalej.
Dopiero teraz cała beznadziejność sytuacji znów wróciła do Andrzeja, z chwilą gdy wszedł do sypialni.
Tam w dużych oknach zaciągnięte były
wszystkie zasłony tak, że mimo zewnętrznego dużego nasłonecznienia w pokoju
panował półmrok. Zasłony wykonane były z grubego materiału, którego narrator
nie potrafi tutaj nazwać bowiem wiedza o materiałach narratora jest tak niska,
że aż beznadziejna.
Anna leżała w łóżku kurczowo łapiąc się
za głowę. Andrzej podszedł i usiadł na skraju łóżka, nieudolnie starając się
schować swoje przerażenie.
- Co się dzieje? – pogładził ją po głowie
– Bardzo cie boli?
Było to bardzo głupie pytanie bowiem
widział dokładnie jak ukochana cierpi i stara się na nic nie uskarżać.
- Bardzo – uśmiechnęła się delikatnie –
Cóż wiedzieliśmy , że kiedyś to się zacznie.
Ujęła dłonią policzek Andrzeja i zaczęła kciukiem wodzić od jego górnej części do dolnej.
Andrzej ujął jej dłoń i delikatnie
ucałował.
Wiedział, że kiedyś nastąpi to
pogorszenie lecz w własnym szczęściu łudził się, że owe kiedyś nie będzie dzisiaj czy jutro.
- Czasami – zaczął cicho i poważnie –
nienawidzę cie za to ,że cie tak kocham
Anna uśmiechnęła się kwaśno i wtuliła w
Andrzeja:
- Zawsze byłeś wybitny w formowaniu
logicznych myśli
-Owszem, mój bystry umysł zawsze
znajduje swe ujście w ujmująco mądrych podsumowaniach.
- Aha. Co właściwie ode mnie chciałeś?
Nie słyszałam.
Andrzej przygarnął do siebie Anne tak, że
leżeli teraz objęci jedno w ramionach drugiego:
- Nieistotne to już. Chciałem pójść na
dłuższy spacer ale ty...
- Możesz iść z Adamem – przerwała mu – Ma
dzisiaj wolne. Zadzwoń do niego.
Andrzej skrzywił się:
- Wolałbym raczej móc swobodnie doglądać
cię.
- Agape jest ze mną. Nie martw się, nie
skonam Ci dzisiaj.
Andrzej wyraźnie posmutniał, Anna jednak
nie zauważyła tego bowiem ta zmiana została ukryta przez kwaśny grymas na
twarzy:
- Doprawdy wybitny dowcip kochanie.
Anna ucałowała jego brodę w drodze gdy
poszukując jego ust nie mogła ich dosięgnąć.
- Ja mówiłam poważnie – odparła
prostolinijne – Andrzej, ja...- i zawahała się nie widząc co teraz powiedzieć.
Chciała wiele. Chciała poruszyć sprawę papierów, których jeszcze nie
podpisała ale, które z pewnością podpisze w najbliższym czasie. Chciała trochę
porozmawiać o uczuciach – była przecież kobietą. Chciała aby głowa ją nie
bolała. I bardzo chciała żyć.
Niektóre z tych wyłuszczeń były niemożne
do realizacji. Te które możne były; Anna wszakże nie wiedziała jak tą „możność”
zrealizować. Zamilkła więc.
W tym właśnie momencie zadzwonił domofon.
Andrzej chciał się poderwać by otworzyć, Anna jednak złapała go za przegub
nadgarstka.
- Zostań, Agape otworzy – rzekła – Zawoła
nas jak to będzie coś pilnego.
- W porządku – westchnął i ponownie objął
Anne – Proszki już działają czy może przynieść ci coś mocniejszego?
Anna pokręciła głową:
- Nie, jest już troszkę lepiej.
Zaraz z korytarza dobiegł ich męski głos
i po chwili w drzwiach ukazał się Adam a za nim lekko zniesmaczona Agape:
- Brat – stwierdziła – Przyjść bez
zapowiedzi.
Adam nie czekał na przyzwolenie, położył
się po drugiej stronie Anny, która zdziwiona jego wściekłością odkleiła się od
profesora i odwróciła głowę w kierunku Adama. Pytająco brwi uniosła. Poduszkę
grzecznie zaoferowała. Adam grzecznie przyjął. Andrzej szelmowsko się uśmiechnął.
- Więc ?– zaczął Andrzej przerywając
cisze.
-Więc miałem zaanonsować wcześniej
swój przyjazd? – wybuchnął Krajewski – Przepraszam bardzo. Chciałem was
odwiedzić.
Anna uśmiechnęła się i by lepiej widzieć
Adama za poduszkę obrała sobie tors Andrzeja:
- Pytamy go kochanie co się stało?
Andrzej pogładził ramie Anny:
- Możemy go zapytać najdroższa. Trzeba
tylko wpierw postawić sobie pytanie czy naszym celem jest jego rozwścieczenie czy dowiedzenie się co mu
leży w tym czułym i delikatnym serduszku.
- A jeśli nasz wywiad – Anna uśmiechnęła
się- Posłuży obopólnej korzyści, zasięgnięciu informacji jeszcze bardziej rozwścieczając go przy tym.
- Powiedziałbym- rzekł Andrzej rozbawiony
– że w tym wypadku warto zaryzykować najdroższa – tu zaakcentował ostatnie
słowo wprawiając Krajewskiego w jeszcze większe rozdrażnienie.
Jak Andrzej tak i Anna poczęli się śmiać.
Ten niezwykle poważny obiekt lekkich ich drwin skrzyżował ręce, wpatrzył się w
sufit i po chwili zapytał spokojnie:
- Macie w domu egzemplarz Dumy i
uprzedzenia?
Andrzej przestał się śmiać. Anna
spojrzała jedynie lekko zdziwiona:
- Widzę, że wizja ojcostwa naprawdę cię
zmienia. Czyżby zamarzyła ci się metamorfoza w pana Darcego, to dobra książka...
- No i zaczyna się – Andrzej podniósł się
i usiadł na skraju łóżka – Teraz przedstawi ci tysiąc powodów dla których mężczyźni powinni przeczytać to....- zawahał się.
- Arcydzieło literatury światowej –
dokończyła Anna – Dokładnie tak.
I Adam już nie wytrzymał. Zaczął
opowiadać o przybyłym do Leśnej Góry panu Darcym. O jego denerwujących
manierach; o kokieteriach prawie wszystkich kobiet w tym, i co zaakcentował
dobitnie, jego narzeczonej.
Tu Anna wtrąciła się:
- To jesteście już narzeczeństwem?
- Jeszcze nie – powiedział śpiesznie –
Myślę , że niedługo się jej oświadczę ale nie to teraz jest ważne.
I kontynuował. Im dalej brnął w ten
monolog tym bardzie Andrzej z Anna przekonywali się, że kochany ich przyjaciel
prowadzi spór ze samym sobą. Wylewa wszystkie żale. Narzeka. Marudzi. Obgaduje.
A wszystko to na co Andrzej i Anna obopólnie przystali po wymianie jednego spojrzenia – według nich owa niechęć powodowane było przez zazdrość Adama.
Dopiero gdy w potoku słów Adam już trochę uspokojony wspomniał, że w końcu Wiktoria umówiła się z nim na randkę; dopiero
wtedy do twarzy Andrzeja napłynęła krew. Profesor w pierwszej chwili zmarszczył groźnie brwi, szybko jednak uspokoił się by Anna nie zauważyła tej
diametralnej zmiany nastroju. Ta jednak, szybko zanotowało tą zmianę, obdarzona jednak dużą dozą godności nie zamierzała znów poruszać
przykrego dla niej tematu.
Andrzej śpiesznie poderwał się z łóżka i zaproponował, że zrobi kawę pomimo obecności Agape. Każdy powód by wyjść z
pokoju i nie pokazać jak ta wiadomość go oburzyła, był dobry.
Sam też zdziwił się sobie bowiem
wiedział, że Wiktoria kiedyś w końcu będzie miała jakiegoś adoratora. Tyle, że
myślał iż to kiedyś nie będzie dzisiaj. Ani jutro.
- Pan Darcy, urocza sprawa – z sypialni
dobiegł go głos Anny – Chętnie go poznam.
- Przestań – burknął Adam – Bo tracę
wiarę w ludzi.
Śmiech. Melodyjny.
- Nie martw się Duma i uprzedzenie to nie
jest długa książka.
Andrzej odszedł korytarzem
- Nie martw się braciszku – mruknął – We
mnie masz człowieka.
Słońce już przestało tak żywo operować ;
na dworze jak i w duszy Andrzeja.
v
Pół miesiąca kwietnia upłynęło Adamowi na
czytaniu „Dumy i uprzedzenia”. Wszelako nie rozwiała ona jego uprzedzeń co do
osoby doktora Santorskiego, przeciwnie- jego uprzedzenia znacznie się pogłębiły
a wpisana w jego naturę duma nie pozwoliła dać młodemu doktorowi szansy by w
jakiś sposób przekonać Adama co do swojej osoby.
Dalej kokietował Irene, co było
wystarczającym powodem by go nie lubić.
Od dwóch tygodni chodził na randki z
Wiktorią co sprawiło iż tym razem Andrzej, zakładając, że miał czas ku temu,
odczuwał przemożną chęć by zająć się tą
sprawą dogłębnie.
Zdrowie Anny jednak oraz i tak trudna sytuacja
w domu, sprawiła , że ze swoimi uczuciami Andrzej krył się możliwie jak najdogłębniej; by czasem nie dać odczuć Annie, że rozwijający się związek Wiktorii wpływa na niego tak jak rzeczywiście wpływa. Dogłębnie.
Narrator nadużywa tu słowa dogłębnie by dogłębnie podkreślić dogłębność tej głębokiej relacji.
W połowie kwietnia stan Anny tak się
pogorszył, że trzeba było wynająć pielęgniarkę, która by władała kroplówkami i
w pewien sposób odciążyła Andrzeja. Na to nalegała Anna.
Wtedy to również do uszu Andrzeja doszła
informacja o podpisaniu papierów przez Anne. Z pierwszej ręki:
- Czyś ty kompletnie rozum straciła?! –
krzyknął stojąc rozwścieczony nad ich łóżkiem – Jakim prawem podejmujesz tak
ważne decyzje beze mnie?
Anna skrzywiła się; czoło jej zwilgotniało
pod wpływem perlistego potu – trawiła ją bowiem wysoka gorączka.
- Nie krzycz – powiedziała cicho – Bardzo
cię proszę.
Andrzej otarł zmęczone oczy i usiadł na
łóżku ujmując jej dłoń:
- Zrobię wszystko byś możliwie jak
najdłużej żyła.
Anna uśmiechnęła się smutno:
- To chyba mamy tu konflikt interesów bo
ja mam teraz całkowicie inne cele w życiu.
Ola