wtorek, 23 grudnia 2014

Wesołych Świąt!

Kochani!
W związku z nadchodzącymi świętami Bożego Narodzenia, w imieniu swoim oraz Eweliny, pragnę Wam życzyć zdrowych, pogodnych świąt w gronie najbliższej rodziny i osób wam najważniejszych. 
By te święta były czasem zapomnienia o wszystkich troskach, pierdołach i nic nie znaczących problemach dnia codziennego, a skupienia się na najukochańszych osobach. By przebiegały w rodzinnej atmosferze nad stołem z wieloma świątecznymi przysmakami, przeciwnie niż sylwester, którego życzymy wam nie-spokojnego, nie- zapomnianego i stanowczo nie - rodzinnego ;-)

My, widzimy się z wami po Nowym Roku, kolejny rozdział publikując gdzieś drugiego czy trzeciego. Dzisiaj ( mam nadzieję wieczorem) zmieni się wygląd naszego bloga, na bardziej zimowy, wpasowany w klimat grudniowy - w każdym razie mam nadzieję, że Wam się spodoba. Projekt i koncepcja należy do Eweliny, która zajmuje się cała grafiką i wyglądem stronki.
Jeszcze raz dzięki, że jesteście z nami. 
Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku
Ola

niedziela, 14 grudnia 2014

XX "Niewiasty wzniosłe"


Nastały ciężkie, milczące dni podczas, których profesor postanowił komunikować się sam ze sobą, bądź z Adamem, bowiem rozmowa z którąkolwiek z Pań( Wiktorią czy też Anną) była niemożnością, a przebywanie z nimi obydwiema niemal nie do wytrzymania. Na każde jego z pozoru banalne pytanie typu: Gdzie jest karta pana Mieleckiego? czy też Chcesz kawy? kobiety odpowiadały sycząc i warcząc niczym dwa rasowe bulteriery. Toteż bezsprzecznie owa owca o której profesor wcześniej pomyślał zmarła na skutek choroby głodowej zabierając ze sobą wilka.
Anna w związku z tą sytuacja, postanowiła przyjąć "pozycje" jak najgodniejszą propagując swoim zachowaniem wszem i wobec ( Andrzejowi najszczególniej) pozę "jestem ponad to". Wiktoria, natomiast, w ogóle nie ukrywała swojej wściekłości, mając niemalże wypisane na czole: "nic mnie to nie obchodzi". Oczywiście te jawne propagandy kobiet były tylko perfekcyjnie dobraną teatralną maską, pod którą kryły się boleśnie zranione uczucia.
 W związku z tym nagłym zwrotem w relacjach damsko - męskich w szpitalu w Leśnej Górze,  niczemu niewinny, Adam cierpiał równie mocno co jego brat. W chwilach gdy pod ręką którejś z Pań nie było Andrzeja (właściwego worka bokserskiego), Adam służył jak element zastępczy (worek bokserski wygrzebany z lombardu). A, że młody chirurg, starając się załagodzić wewnętrzne konflikty, pozostał życzliwy i przyjacielski jak  dla Consalidy tak i dla Anny, tym bardziej stał się łatwym celem.  I tak to któregoś z kolei  pięknego dnia po kolejnym nokaucie bokserskim ze strony Pań, czerwony ze złości Krajewski, wparował do zabarykadowanego we własnych okopach, profesora.
- Mam tego już dosyć. Cholera jasna z nimi obydwiema! Zróbże coś, bo ja już nie wytrzymuje. Dosłownie przed sekundą, jeszcze chwila i bym ze złości, którąś uderzył. Do czego to podobne! Mama zawsze mnie uczyła wielkiego szacunku dla kobiet, a teraz naprawdę mało brakowało a bym złamał kardynalną zasadę - Nie- przemocy wobec kobiet! A to jak zwykle, wszystko Twoja winna! Przez twoje głupie wybryki i tą wrodzoną rozpustę, nastąpiła całkowita dezorganizacja w naszych szeregach! JA JUŻ Z NIMI NIE POTRAFIĘ PRACOWAĆ! JA JUŻ CHYBA NIE CHCĘ Z NIMI PRACOWAĆ!
- Dzień dobry braciszku - Andrzej łypnął pochmurnie na brata, po czym siedząc w okopach za swoim biurkiem oparł głowę na łokciach wpatrując się w dębową fakturę swojego biurka.
- Mógłbyś jakoś zainterweniować, a nie się tu chowasz! Wiesz co ja przez ciebie przeżywam?
- Co ja mam niby zrobić? - profesor zapytał łagodnie pocierając swoje skronie. W tym momencie Andrzej mimo swojej wysokiej i imponującej postury, sprawiał wrażenie o dużo niższego i mniejszego. Skulony i przygarbiony, schowany za swoim biurkiem, utwierdził Adama w przekonaniu  iż on także otrzymał odpowiednią ilość batów i nokautów od tej dwójki. Pewnie nawet więcej. Na pewno więcej Dlatego też chirurg mimo iż w pierwszym odruchu szedł tutaj nastawiony bojowo, patrząc na pochmurzonego  brata, wezbrała w nim litość, a jego stanowisko zmieniło się diametralnie.
- Nie możesz jedną spakować i wysłać priorytetem do Zurychu, a druga oddelegować na urlop?
- Aż tak źle mi życzysz? - profesor łypnął spode łba na brata.
 Adam tylko uśmiechnął się pobieżnie po czym usiadł na stojącej w kącie pokoju kanapie i rzekł:
- Przeprosiłeś je chociaż?
- Pfff, milion razy je przepraszałem. Ty mówisz, że tobie jest ciężko! Jedna syczy i warczy gdy tylko się do niej zbliżę, druga w ogóle sie do mnie nie odzywa, wywaliła mnie z mojej własnej sypialni. Śpię w pokoju gościnnym!
- Chyba wiesz, że sobie na to zasłużyłeś - Krajewski spojrzał wymownie na brata
- Tak, wiem ,wiem - mruknął posępnie po czym dodał sfrustrowany - Rozumiem, czemu Wiktoria się na mnie gniewa. Wcale mnie to nie dziwi. Ale Anna? Nigdy nie wymagaliśmy od siebie wyłączności i zawsze to akceptowała. I w życiu nie mieliśmy z tym problemu. Ona miała swoje romanse, ja swoje. A teraz nagle jej się odmieniło i ma do mnie pretensje o to, że jej nie powiedziałem!
- Ty naprawdę tego nie rozumiesz? - zapytał Adam, jakby była to rzecz tak elementarna jak tabliczka mnożenia w nauce matematyki.
 Profesor spojrzał na niego pytająco. Faktycznie nie rozumiał. Adam więc  odchrząknął nieznacznie i począł wyjaśniać:
 - Każda kobieta chce być w życiu mężczyzny tą najważniejszą. Całe życie Anne stawiałeś najwyżej, twierdząc, że inne kobiety nie dorastają jej nawet do pięt....
- I dalej tak uważam, nie widzę związku.
- Daj mi dokończyć - westchnął, po czym kontynuował- Była przy tobie odkąd pamiętam, w czasie najważniejszych etapów twojego życia. Studia, doktorat, pierwsza ciepła posadka, profesura. Zawsze cie wspierała i tolerowała twoje romanse z jednej tylko przyczyny - Adam popatrzył łagodnie na Andrzeja- że zawsze ona była tą najważniejszą. Tą ponad wszystkie inne kobiety. O wszystkich twoich romansach zawsze jej mówiłeś czyż nie? A teraz nie mówiąc jej, o tej dla ciebie tak drobnej kwestii, pierwszy raz wyłączyłeś ją ze swego życia. Tym samym poczyniłeś ta sprawę tak dalece intymną, iż poczuła się dotknięta. Poczuła się taka.....  - Krajewski szukał właściwego określenia - zwyczajna, może mniej ważna.
Słowa te wyraźnie zasmuciły Andrzeja tak, że teraz absolutnie nie wiedział co powiedzieć - nastała więc cisza.
Po chwili przerwał ją Adam cicho, niemal kojąco mówiąc:
- Musisz się zastanowić czego ty naprawdę chcesz.
- Ja?
- Tak ty. Może to odpowiedni czas aby dojrzeć. Wykonać taki życiowy rozrachunek i się określić. Myślę, że mężczyzna taki jak ty czy ja też w końcu dojrzewa, i życie jakie wcześniej prowadził przestaje go już tak rajcować - Krajewski wiedział iż teraz właściwie mówi już o sobie. O tym, że sam właśnie, osiągnął taki etap, w którym imprezy, po których z reguły mało się pamięta ,to nie wszystko. Etap, w którym budzenie się każdego dnia i oglądanie coraz to nowych kobiecych twarzy to za mało. Pomyślał o Irenie i mimowolnie się uśmiechnął. Jakby tchnięty jakąś niewidzialną siłą, zobaczył wszystko w odpowiednich barwach. Wiedział już co jest dobre a co złe. Co właściwie a co nie. Wstał i z braterską troską popatrzył na Andrzeja:
- Po prostu zastanów się nad tym co ci powiedziałem. Masz cholerne szczęście, że poznałeś tak niesamowitą kobietę jak Anna. A Wiktoria to wspaniała kobieta, która tak jak ty, poczuła coś więcej, tylko boi się do tego przyznać. W życiu nie można mieć wszystkiego. Zresztą owe "wszystko" może nie być takie fajne, jak ci się uprzednio zdaje.
Andrzej na te słowa zasępił się jeszcze bardziej po czym rzekł:
- Dziękuje ci.
- Nie ma za co. Zawsze możesz na mnie liczyć, co nie zmienia faktu , że nie możesz tak tu się chować. Trzeba stawić im czoło bo nas zjedzą.  Narazie - i już dotykał klamki gdy nagle tchnięty jakby całkowicie nową myślą rzekł prostolinijne:
- Za godzinę operujesz za mnie. Stent żyły udowej, planowy zabieg, pozwoliłem wpisać Ciebie do grafiku zamiast mnie.
I Adam uśmiechnął się, teraz dopiero gotów do drogi. Do Ireny.
- Pozwoliłeś sobie?
- A tak.
Andrzej skrzywił się, wiedząc już doskonale co za tym stoi. Myśl o Annie i o uświadomionych mu przez Adama przekonaniach ukochanej , wyraźnie go strapił - teraz jednak wiedząc, że ta operacja doleje jedynie oliwy do ognia- całkowicie oklapł na duchu.
- Z kim operuje?- zapytał doskonale znając odpowiedź.
- Z Anną jako drugi operator i Wiktoria na asyście.
Andrzej podniósł się z fotela i wpatrzył w rozweselone oblicze brata.
Adam tylko wzruszył ramionami:
- To nie moja wina. Ja muszę lecieć. Nie tylko w twoim życiu wiele się zmienia...
- Taa mam nadzieję, że u ciebie wyraźnie na lepsze.
Adam uśmiechnął się. A w tym uśmiechu było tyle tajemnicy ile niewiedzy; takiego uśmiechu Andrzej u swojego brata nigdy uprzednio nie spostrzegł a że było to dla nań nowe, zapytał jedynie:
- Krajewski coś ty tym razem zmalował?
- Jedynie szczęście - powiedział Adam i machnął ręką - To nie jest rozmowa na teraz. Najpierw ty wyprostujesz całą swą sytuacje i będziemy gadać o mojej.
Andrzej oparł się o biurku i zapytał:
- Masz jakieś kłopoty? W czymś Ci pomóc?
- Nie - odparł ze śmiechem Adam i pokręcił głową - Nic z tych rzeczy. To ty masz kłopoty.
- Ano prawda. Nie inaczej
Adam pokiwał głową i już miał wyjść gdy Andrzej rzekł cicho:
- Jeśli ktoś z nas dwóch dojrzeje pierwszy, to na pewno będziesz to ty.
Adam uśmiechnął się pogodnie Chyba już dojrzałem - pomyślał i wyszedł
v   
Gdy Andrzej wkroczył na salę operacyjną obie Panie były już gotowe.
- Dzień dobry ...ekhem Paniom.
Oprócz krótkiego acz sympatycznego powitania dwóch instrumentariuszek i anestezjolog, od obu Pań odpowiedzi nie uzyskał.
Podszedł do stołu i wziął skalpel.
- Możemy zaczynać? - spojrzał na Anne - Tniemy?
Anna obrzuciła go jednym chłodnym spojrzeniem:
- Ja jestem od dawna gotowa. Proszę się zapytać doktor Consalidy, chociaż ona pewnie zawsze jest gotowa.
Na owe zawsze padł szczególny akcent, a chłód jaki stał za tymi słowami dał fizycznie we znaki Andrzejowi. Teraz było mu zimno.
Spojrzał na Anne po czym na Wiktorię, która zdawała się w ogóle nie reagować na wszelkie bodźce. Jakby z chwilą wejścia tutaj wyrzuciła wszelkie receptory ze swego ciała tak by teraz w ciszy i spokoju wywiązywać się ze swych obowiązków.
Andrzej odchrząknął:
- Rozumiem, że to oznaczało tak.
I zaczęli operacje. Nie minęło 40 minut a na czole Andrzeja wystąpił perlisty pot. Nie chodziło o sam zabieg lecz o atmosferę jaką obie Panie wytworzyły. Nie mówiły nic jedynie co jakiś czas Andrzej czuł ich świdrujące spojrzenia niczym świderki wkręcające się w jego ciało. A im więcej było tych świderków tym on bardziej się pocił.
Po półtorej godzinie już nie wytrzymał i gdy Wiktoria oczyściła pole pozwolił sobie rzec:
- Bardzo dobrze pani doktor. Świetna robota.
To także był błąd o czym później Andrzej srodze się przekonał.
Anna rzuciła jedno wzniosłe spojrzenie na Wiktorię po czym odparła chłodno:
- Bo doktor Consalida to w ogóle niezwykle zręczna kobieta. Rączki aż palą się do roboty.
Andrzej uśmiechnął się figlarnie i pokręcił głową z niedowierzaniem rad, że tego jego uśmiechu nikt nie dostrzeże.
To była jedna z form ataku Anny w czasie zagrożenia - atak poprzez ironie; którą on tak dobrze znał .To była jej najlepsza forma obrony. 
Wiktoria odsączyła krew znów gromadzącą się w polu i jakby nigdy nic rzekła:
- Klem, proszę
Jak mówiliśmy - zero receptorów.
Andrzej obdarzył Anne pełnym miłości spojrzeniem i wziął do ręki imadło.
To imadło jak był pewny teraz, w innej sytuacji, posłużyło by Paniom do całkowicie innej czynności. Już one zrobiły by z niego pożytek - pomyślał z jakimś godnym pożałowania rozbawieniem.
v   
Andrzej zmęczony wyszedł z sali i zdjął maseczkę chirurgiczną. Wiktoria myła się przy jednej z umywalek, a Anny już nie było. Po wykonaniu swojej roboty pani profesor wyszła rzucając jedno zdawkowe: dziękuje - jednakże bardziej do instrumentariuszek i anestezjolog niż do Wiktorii a tym bardziej Andrzeja.
Zatem Andrzej został pierwszy raz od dłuższego już czasu sam na sam z Wiktorią. Wiedział, że konieczne jest by wypowiedziane  w myślach przeprosiny przelać na słowa. Stając jednak w tej sytuacji; widząc jej minę i to z jakim impetem myła te rączki - zapomniał jak się nazywa. Skrzywił się i zamiast przeprosić podszedł do umywalki obok, przypominając sobie, że przecież wypada się umyć.
Zaczął niezwykle powolnie myć ręce.
Po chwili już umyta Wiktoria obróciła się do niego i przerywając milczenie załkała:
- Planowałeś to tak zakończyć? Tylko tym to dla Ciebie było?
Andrzej spojrzał w jej żywo zielone, teraz wilgotne oczy i zasmucił się.
- Wiktoria to... - urwał i zamiast cokolwiek mówić ujął jej dłoń.
Ona jednak szybko wyswobodziła się z jego uścisku i powiedziała:
- Albo ja Andrzej albo ona...wybieraj.
W oczach jej była jeszcze jakaś nadzieja jaką znaleźć można u umierającego człowieka tuż przed agonią; nadzieja jeszcze dość silna bo niezatopiona. Jeszcze.
Wystarczyło jednak by raz spojrzeć na mężczyznę, w którym tak bezczelnie się zakochała by już wiedzieć. W jego spojrzeniu przeciwnie niżby chciała- było tak widoczne błaganie, niemal namacalne - by nie kazała mu podejmować takich wyborów lub by nie mówić głośno o dokonanym wyborze.
- Sądzę - zaczęła cicho z trudem hamując łzy - że ty już dokonałeś wyboru. Już dawno dokonałeś tego wyboru.
I wyszła, tłumiąc rączką wydobywający się z ust szloch.
- Wiki - szepnął.
Nawet jej nie zatrzymywał. Oparł się o brzeg umywalki, skrzyżował ręce na piersiach i głośno wpuścił powietrze. Spojrzał na drzwi, w którym dopiero co zniknęła jej postać i  nagle poczuł w sercu ogromne ukucie żałości. W oczach zakręciła się samotna łza.

v   
Czerwonawy czajniczek wypuścił kłębki białawej pary robiąc przy tym huk nieznośny - tym samym  przez chwilę sprowadzający jej wzrok z oszronionego już okna. Gdzie? Na ziemię. Zaiste. Irena westchnęła ciężko i podniosła się by zalać zielone listki herbaty zakrywające całe porcelanowe denko ulubionego kubeczka.
Strach nie był tym uczuciem, które przezeń często przelatywał - toteż zawsze konfrontowała się z nim, wiedząc, że w bitwie z samym sobą nie ma przegranych, Są tylko Ci bardziej wygrani. I troszeczkę mniej wygrani. Bo już sama walka jest sukcesem. Zaiste.
Dziś jednak było inaczej bowiem Irena wiedziała, że w jej organizmie zaczynały dziać się rzeczy przedziwne. Cud nowego życia potocznie zwany ciążą jakoś nigdy zbyt szczególnie nie zajmował Ireny.; było wiele ciekawszych stanów medycznych, które młodą patolog zajmowały w czasach studenckich toteż nigdy zbytnio nie zajmowała sobie tym głowy.
Stan upojenia alkoholowego/ nawalony jak messerschmitt ; oczywiście badane poprzez autopsje - pomyślała Irena i mimowolnie się uśmiechnęła.
Bardzo często były to badania z natury swojej rzeczy autopsyjne. Należy stwierdzić że doktor Głowacka  bardzo lubi autopsje.
W każdym razie dzisiaj Irena odczuwała inny rodzaj strachu; samej jej ciężko było określić czym owe "coś" jest i skąd się wzięło. Wiedziała co teraz dzieje się z jej organizmem jako lekarz lecz co się działo w jej duszy - tego pojąć nie mogła.
Tak jak tego gdzie kończy się jej dusza a gdzie zaczyna ta druga duszyczka. Czy można je tak rozdzielać? Czy może ta duszyczka jest w mojej duszy a wszelka próba rozdzielenia jest bezowocna bowiem cały rytuał i tak zakończy się fiaskiem? Czy to normalne że się boję? Czy to rozdwojenia jakie odczuwam jest normalne? Czy to te wyższe stany; stan wzniosły jak kobieta winna jest odczuwać w stanie błogosławionym? Te i inne pytania napastowały jej biedną główkę a strach wcale jej nie opuścił - przeciwnie bardziej się wzmagał.
- Jaką herbatę pijesz?
Adam wszedł do kuchni i zanim Irena zdążyła upić choćby haust, Adam włożył do kubeczka swój nos. Po chwili sam odpowiedział sobie zadowolony.
- Zielona, bardzo dobrze.
- A czarnej mi nie wolno? Wtedy urodzę yeti z jedną ręką, a po kawie to już ... - zawahała się i popatrzyła na Adama. Liczyła, że trochę go rozśmieszy jemu jednak absolutnie nie było do śmiechu. Ostatnimi czasy Adam wziął sobie do serca swe obowiązki i solennie się z nich wywiązywał. Adam - głowa rodziny, Adam - ojciec, Adam - tata. By było bardziej epicko można dodać Adam - opoka.
- Yeti bez rąk?
- To nie jest śmieszne Irena - i pochylił się nad nią, pieszczotliwie całując ją w usta.
Uśmiechnęła się.
Strach we dwoje jest znośny - dzieli się na pół, można go więc lepiej znieść.
Adam popatrzył pełnym czułości spojrzeniem na Irenę i ukląkł przy jej krześle. Ujął jej dłoń i przyłożył do swojego policzka.
W tym momencie serce jej gwałtownie zabiło; a cały gest ukochanego został zinterpretowany jako poważny. Teraz będzie coś ważnego - pomyślała
- Wyprowadźmy się stąd. Kupmy mieszkanie i zacznijmy żyć na własną rękę - powiedział - A nie wiecznie gnieździć się w tej klitce.
Irena głośno odetchnęła z ulgą.
- Wiesz, że koszt zakupu miesz....
- Ja mam pieniądze Irena - przerwał jej - Mam zaoszczędzoną całkiem sporą sumkę.
Oblicze jego wraz przyjęło jakiś posępny wyraz; raz po raz patrzył na twarz Ireny starając się by w ich wyrazach zbiegały się ich wspólne marzenia i dążenia; to znów zmartwiony wpatrywał się w podłogę - jak gdyby grymas twarzy Ireny nie pokrywał się z jego.
Po chwili i Irena to dostrzegła:
- Co się stało? Posmutniałeś.
Ujęła jego dłoń i delikatnie jednakże najbardziej bezpruderyjnie jako tylko potrafiła zaczęła wodzić jego dłonią po swojej bladej szyi, od góry na dół - aż do piersi. Aaa tak! Każda kobieta potrafi być kokietką kiedy tylko chce. Hejże hola!
- Myślałaś, że Cie poproszę o rękę, tak?
Wyswobodził rękę z jej uścisku i podniósł się. Oparł się biodrami o blat kuchenny i założył ręce na piersi.
Kontynuował:
- Przestraszyłaś się czyż nie?
-  Adam...- pokręciła głową - To nie tak.
Adam uśmiechnął się i tak jak to miał w zwyczaju gdy stawał w obliczu wymagającej sytuacji, podrapał się nerwowo po zaroście.
- Po prostu - zaczęła nie wiedząc właściwie jaki powinien być koniec jej wypowiedzi - To wszystko dzieje się tak szybko.
- Kocham Cie Irena - uśmiechnął się promiennie - Zakochałem się bardzo szybko. Dziecko będziemy mieć bardzo szybko - rzekł z pogodnym śmiechem - W ogóle my wszystko robimy bardzo szybko - dodał
- Adam..
- Nie odpowiadaj mi. Możesz ślicznie podziękować. Odpowiesz mi kiedy będziesz gotowa. Ja poproszę cię o rękę wtedy kiedy będziesz gotowa. Umowa stoi?
Pokiwała głową.
- A teraz, kocham cie Irena.
- Ślicznie dziękuję, Adamie
I podeszła składając na jego wargach pocałunek jako dowód pięknej miłości. Lepszy dowód niż pstre słowa. Zaiste.
v   

Jest takie niezwykle praktyczne w życiu codziennym powiedzenie "co się odwlecze to nie ciecze" i profesor chcąc nie chcąc nie mógł się z nim nie zgodzić. On sam, doskonale wiedział iż rozmowę z Anna absolutnie musi odbyć i chociaż jemu samemu bardzo ciężko było mówić o własnych uczuciach, rozumiał że nakreślenie pewnych oczywistości jest tu niemal konieczne. Pomimo tego odwlekał to tak jak tylko umiał. W owym dniu w duszy profesora począł uaktywniać się ten element powszechnie zwany sumieniem. Swędział on niemiłosiernie, wysyłając do myśli Andrzeja obrazy dwóch niezwykle pięknych kobiet. Rozumiał także z nieukrywanym smutkiem że jest tu o jeden obraz za dużo. Po rozmowie z bratem, który pozostawił go w stanie" chaotycznego, nieuporządkowanego biegu myśli" , postanowił rzucić się w wir pracy, Pracować aby nie myśleć. I tak właśnie planowe operacje pochłonęły całą jego uwagę tak jak jeszcze nigdy dotąd. Wykonywał swoje czynności odruchowo, jak rasowy profesjonalista, intencjonalnie wiedząc jaki będzie kolejny ruch. Później po zabiegach wypełnił wszystkie karty, chociaż ta robotę normalnie zawsze zrzucał na stażystki bądź rezydentki. Gdy  stanowczo przekroczył już dzienny czas pracy, a na dworze zaczęło się już ściemniać, poszedł do gabinetu i zaczął sprzątać swoje biurko. Ułożył wszystkie znaczące papiery zgodnie z ich ważnością i aktualną przydatnością. Po dłuższym namyśle stwierdził , że lepiej ułożyć je alfabetycznie, więc zniszczył uprzednio wprowadzony ład i zaczął od początku. Po ponownym przywróceniu szyku, głośno westchnął, nie wiedząc już co ma ze sobą począć. Andrzej, ty cholerny tchórzu. Do domu, jedź do domu. Zgasił światło, zamknął gabinet i pojechał do domu...okrężną drogą. Skoro tylko dojechał, kląc w duchu, że nigdzie nie natrafił na żadne korki, wyszedł i zaparkował samochód w garażu. Sprawdził czy zamknął odpowiednio swojego czarnego mercedesa, następnie sprawdził ponownie. Już miał wchodzić przez frontowe drzwi do domu, gdy nagle tchnięty jakimś wewnętrznym impulsem ( własnym tchórzostwem) stwierdził, że jeszcze musi sprawdzić lusterka. A po co miał sprawdzać lusterka, tego nie wiedział. Jasna cholera! Andrzej ty tchórzu!.I teraz już wściekły na siebie, za własny brak odwagi i animuszu, wszedł do domu, a dostrzegając odbijający się od ściany przedpokoju, nikły blask światła, wiedział już że Anna jest w salonie. Zdjął buty i rozejrzał się w poszukiwaniu Louiego. Przeszedł się jeszcze po kuchni, a nie dostrzegając zwierzaka również i tam, powoli wszedł do salonu.
Anna siedziała, a właściwie półleżała, na dużej skórzanej sofie, czytając książkę. Ubrana w  czerwoną bluzę uniwersytecką i czarne leginsy bez wątpienia przypomniała Andrzejowi o tych czasach w ich życiu , w którym słowo dojrzałość było stanowczo zakazane. Uśmiechnął się mimowolnie zauważając grube, wełniane skarpetki na stopach kobiety. Anna, mając kłopoty z krążeniem, w lato czy w zimę, przemożnie odczuwała chłód i kiedy tylko mogła zakładała te swoje cudaczne skarpetki, tym samym zawsze wywołując uśmiech na twarzy Andrzeja .Na jej kolanach leżał Loui, rozkosznie mrucząc, gdy jego pani co jakiś czas delikatnie głaskała go za uszami.
Cholerny zdrajca!
Andrzej stanął nad kobietą, nonszalancko wkładając ręce do kieszeni i patrząc w jakiś niewidomy punkt w oddali . Czekał, licząc iż ona pierwsza przerwie to milczenie. Anna jednak, traktując Andrzeja jak powietrze, czytała nieprzerwanie, a jedynym odgłosem w salonie był teraz dźwięk mruczącego z własnej rozkoszy kota. Po minucie, widząc iż ukochana nie ma zamiaru przerwać tej napiętej ciszy rzekł cicho:
- Jak mogło choćby przejść ci przez głowę, że nie jesteś najważniejsza. Nigdy ci tego nie mówiłem, ale wydawało mi się, że jest to oczywiste - poważnie spojrzał na nią -  Nigdy nie będzie w moim życiu kobiety, ważniejszej od ciebie. Myślałem, że to jest jasne 
Anna odłożyła książkę i teraz, pierwszy raz od wielu dni, popatrzyła na Andrzeja , w sposób, za którym on bardzo tęsknił, chociaż nigdy nikomu się do tego nie przyznawał..Spojrzała na niego z tą charakterystyczną dla niej, niezwykle rzadko okazywaną czułością. W kącikach jej pięknych, błękitnych oczu zaczęły zbierać się łzy, by w następnej chwili zacząć spływać po bladej twarzyczce.
 W jej oczach profesor zauważył nie tylko wielki smutek lecz coś, czego wyczytać nie potrafił niemniej jednak wiedział iż jest to coś wzniosłego i dla niego całkowicie tajemniczego. W istocie Anna bardzo rzadko  płakała, toteż teraz  widok  ten tak często powtarzający się w tym tygodniu -rozczulił Andrzeja i spowodował jeszcze większą złość na siebie samego i swoją bezmyślną głupotę.
Przyklęknął przy kanapie i mocno objął Anne, delikatnie gładząc ją po włosach
 - Jeśli takie rzeczy mają nas poróżnić, to mam to wszystko gdzieś. Rozumiesz mnie?- ujął jej twarz w dłonie , a widząc, że ciągle płacze, pocałował pieszczotliwie licząc iż trochę się rozchmurzy. Lekarka jednak ciągle płacząc rzekła:
- Obiecaj mi coś. Musisz sam zastanowić się nad własnym życiem. Nad tym czego właściwie chcesz. Musisz w końcu dorosnąć. Ten nieustanny , hulaszczy tryb życia to nie wszystko. Ten kawalerski stosunek do wszystkiego...
- Czy ty chcesz mi pow..
- Nie chodzi tutaj o mnie, tylko o ciebie. Po prostu mi obiecaj, że się nad tym wszystkim zastanowisz.
- Anna, ale...
- Obiecaj mi, proszę - odparła , gładząc go subtelnie po jego szorstkich policzkach.
- Obiecuję - przyrzekł, jednakowoż już całkowicie się pogubił. Cała ta gama emocji i nieustane łzy, kapiące mu na koszule, zafrasowały i zdezorientowały go do tego stopnia, że nie wiedział co o tym wszystkim  myśleć - Wiesz, juz druga osoba mówi mi, że powinienem zastanowić się nad własnym życiem.
- Adam?
Andrzej pokiwał głową, lekko się uśmiechając.
- Widzisz mówiłam ci, że masz wbrew pozorom niezwykle mądrego brata.
- Nigdy nie wątpiłem w jego inteligencje. No prawie nigdy
Anna uśmiechnęła się łagodnie, poprzez łzy, które nadal obficie skapywały po jej twarzy. Profesor wyciągnął rękę by je otrzeć, jednak zatrzymała jego dłoń, po czym wtuliła się w jego tors, opierając głowę na jego twardym obojczyku. Zbyt zdziwiony tym wybuchem emocji, nie powiedział nic, zastanawiając się jednak czy przyczyną tych łez jest tylko i wyłącznie jego głupota czy może to owe "coś" bardziej wzniosłego co bezsprzecznie wcześniej wyczytał w jej oczach.




Ola

sobota, 13 grudnia 2014

Złośliwość rzeczy martwych.

Wiem jak ta wymówka brzmi tandetnie ale nie mam wi-fi w całym domu z powodu ulewy. Nie moge wstawić tez rozdziału z komórki bo sprawdzony dopiero rozdział nie został aktualizowany na dropboxie...bo nie mam wi- fi
Proszę was o jeszcze trochę cierpliwości, rano ( teraz napewno tam nie wejdę ) wejdę na strych i zresetuje skrzynkę z łączami. Jak nie zadziała to zgram na pendrive i podrzucę Ewelinie.
W każdym razie rozdział bedzie jeszcze dzisiaj. Przepraszam lecz tym razem to po prostu nie moja ani Eweliny wina.
Życzę wam dobrej nocy i dziś nie czekajcie.

Kolejny rozdział pt. "Niewiasty wzniosłe"

Kochani
Doszły do nas słuchy, a właściwie drobne pretensje o ostatnich opóźnieniach.
Chcemy was bardzo serdecznie za to przeprosić i chociaż jest to taki pościk informacyjny, nie byłabym sobą gdybym sie nie rozgadała i nie zaczęła tłumaczyć na milion rożnych sposobów czemu to ostatnio wszystko sie opoźnia. A wiec...tak wyszło.
Nie no a tak powaznie - przyznam sie że gdy głowa człowieka zaprzątnięta jest innymi rzeczami to summa sumarum mniej serca wkłada w opowiadanie. Tak ostatnimi czasu było ze mna za co z góry was przepraszam. Właściwie całe 2 miesiące ( jak nie trzy) zaprzątnięte miałam pisaniem scenariusza i dlatego był ze mna utrudniony kontakt. Dzisiaj mam ostatnie ( w tym roku) warsztaty scenopisarskie i obiecuje ze w ekhem..serduszku? znów znajdzie sie miejsce na nasze opowiadanie.
Ewelina ma bardzo duzo nauki, więcej ode mnie także jej rownież proszę wybaczyć ( zwłaszcza ze zbliża sie sesja ;-(
Ktos zasugerował ze powinnismy wczesniej informować o opóźnieniach by ludzie nie czekali do niewiadomo ktorej godz na rozdział  - i faktycznie tak bedziemy robic, gdy tylko zorientujemy sie ze np. dzisiaj fizycznie nie damy rady wstawić rozdziału, Postaramy sie by kontakt z nami był lepszy.
Co do kolejnego rozdziału pr. "niewiasty wzniosłe" ukaże sie on dzisiaj planowo. Rozdział jest juz gotowy, ma 10 stron maszynopisu, trzeba go jedynie sprawdzić, sformatować i ...wstawić.
Dla tych jednak, którzy kłada sie wczesniej do łóżka ( mądrze ) proszę dzisiaj nie czekajcie bowiem rozdział ukaże sie gdzieś koło 12 lub nawet 1 w nocy.
Ja wlasnie jade na warsztaty a do domu pewnie wrócę dopiero koło 23. Od razu jak wrócę, szybka herbatka i wam wstawiam. Nie jestem w stanie, fizycznie wstawić rozdziału w ciagu dnia.
Jeszcze raz przepraszam i dzieki ze mimo wszystko jesteście z nami i czytacie nasza grafomanie.
Trzymajcie sie ciepło
Ola
P.S
Pisze z telefonu dlatego tak liczne błędy interpunkcyjne i gramatyczne. Sorki.