sobota, 29 listopada 2014

XIX " Bystra kobieta"

Przepraszam Was jeszcze raz za to przeciągające się czekanie.  Pozostaje mi życzyć miłego czytania i oczywiście zachęcam do komentowania. Trzymajcie się ciepło.



Bystra kobieta jest niebywale feralnym dodatkiem do każdego mężczyzny.
Z drugim dniem grudnia do Leśnej Góry zawitała Anna i tak jak to mając w zwyczaju, pierwszą czynnością po przyjechaniu było zostawienie szpargałów w domu Andrzeja. Obserwacja. Obserwacja. I jeszcze raz obserwacja.
Anna wkroczyła do domu, tak Andrzeja jak swojego, czując się jak rybka włożona nareszcie do odpowiedniego akwenu.  Powiesiła swoje palto na mosiężnym haczyku w przedpokoju, postawiła walizkę, zdjęła szpilki i wkroczyła do kuchni. Tu rozpoczęły sie obserwacje. Na wnioski kolej przyszła dalej. Należy stwierdzić że tak  obserwacje jak i wnioski były dla Anny szalenie nieprzyjemne.
Kuchnia była...czysta. Autentycznie. Brak brudnych talerzy. Brak kubków i szklanek. Nie było śladów po whisky.
To już powinno Anne szczerze zastanowić bowiem gdy wracała z jakiegoś dłuższego wyjazdu kuchnia zwykła wyglądać jak po wybuchu bomby atomowej.
Na szczęście Anna była bardzo rozsądną kobietą toteż pierwszą rzeczą o jakiej pomyślała było to iż Andrzej w końcu uległ i zadzwonił po Martę.
Marta - studentka, dorabiająca sobie jako sprzątaczka, była tym punktem zapalnym u tych dwojga, które była zapalne zanim jeszcze zrobiło sie stanem. Coś w ten deseń.
W każdym razie nie raz Anna starała się przekonać Andrzeja by zatrudnił dziewczynę tłumacząc cierpliwie, że przy jego "aktywności zawodowej" sprzątaczka jest niemal nieodzowna. Dlatego też lustrując kuchnie swym bystrym wzrokiem do głowy przyszły jej dwie opcje. Pierwsza, szybsza - Marta. Druga - Andrzej sam posprzątał.
Drugą opcje Anna od razu machinalnie skreśliła uważając ją za zbyt niedorzeczną.
Pozostała Marta, która była nie tyle rozsądnym co kojącym wytłumaczeniem.
Z tą myślą Anna przeszłą do salonu, który w żadnym stopniu nie odstawał od kuchni.
Sprzątaczka Marta wykonała kawał dobrej roboty.
Nie mogąc powstrzymać jakiegoś tajemniczego uśmiechu zadowolenia, Anna pokręciła głową.
Z planem udania się do szpitala, poszła do łazienki by poprawić makijaż.  . Jutro czekała ją dosyć trudna operacja - wszczepienie zastawki aortalnej, trzeba więc było, w sposób naturalny dla lekarza, a niezrozumiały dla innych ludzi - pokazać pacjentowi, że " się jest i nad wszystkim czuwa". Poza tym byli też inni pacjenci, których karty trzeba było przejrzeć, a wolała zrobić to osobiście, uważając iż nikt nie zrobi tego lepiej niż ona sama. No i był jeszcze Andrzej.
Łazienka jak łazienka. Czysto. Sprzątaczka Marta wykonała kawał dobrej roboty.
Na półce sterta męskich kosmetyków, które Anna omiotła  tęsknie wzrokiem, biorąc pierwszy z brzegu płyn po goleniu i subtelnie przykładając do nozdrzy. Ten zapach; zapach jego policzków; zapach którego wcale nie musiała sobie przypominać by go całkowicie odtworzyć w pamięci; zapach piżma pomieszanego z mandarynką i lawendą; zapach seksowny, z którym wiązało się tak dużo jej intymnych wspomnień - utwierdził ją w tej namiętnej tęsknocie. I już chciała wszystko rzucić i biec. Biec do niego. Po co? W jakim celu? Ano wiadomo.
- Oj Schultz, zachowujesz się jak napalona nastolatka - przejrzała się w lustrze, a będąc całkiem zadowolona z wyników oględzin dodała:
- To nie moja wina, że mam wysokie libido.
I już miała obrócić się po swoje kosmetyki, które zostawiła w kosmetyczkach w przedpokoju gdy jej oczom ukazało się TO. Paczka prezerwatyw. Odpakowana paczka prezerwatyw. Na półeczce ta paczka. Brzydka owa paczka. Brzydka Marta, która ich nie sprzątnęłą.
Sprzątaczka Marta nie wykonała kawałka dobrej roboty. Trzeba było je sprzątnąć tak by Anna nie widziała. Zła Marta. Brzydka Marta.
Anna zwęziła usta i spojrzała w lustro.
Tocząc istną polemikę myśli, swym spojrzeniem wodziła od lustra do paczuszki.
Po chwili schowała twarz w dłoniach po czym szybkim stanowczym ruchem pochwyciła leżącą na  półeczce koło umywalki, paczuszkę
- Nie Anna - skarciła się - Nie bądź żałosna.
A jednak. Otworzyła. Zobaczyła. Policzyła.
Policzyła ponownie.
- Jesteś żałosna Anna - spojrzała w lustro - Naprawdę żałosna.
W kącikach dużych ocząt zaczęły się zbierać niepohamowane łzy, przeciwnie aniżeli sobie życzyła.
Otarła twarz. Rozmazała się. Umyła twarz płynem, następnie wodą. Makijaż wykonała. Płakać przestala. Słowem: wzięła się w garść
Prezerwatywy do torebki schowała.
Spojrzała ponownie na swe odbicie; nie tak jak uprzednio - wesoło, z nutką zniecierpliwienia ale radości; radosnego czasu wyczekiwania; ale ze smutkiem; potwornie gniewnym smutkiem; i w końcu z żalem. Potwornym.
- Nic właściwie - prychnęła - Właściwie nic.
Obróciła się, poszła do przedpokoju i wzięła torebkę.
Wyszła do szpitala.
v   
Andrzej zwykł być bardzo spokojny w sytuacjach kryzysowych.  I życie; jego bieg i kształtujące to życie sytuacje;  i jego charakter; i to co pozwalało mu ów sztuczny spokój ćwiczyć - wszystko to wymagało od niego zimnego umysłu.  Nie tyle starał się do tego stosować co według licznych obserwatorów w niektórych momentach podporządkowywał się temu za bardzo.
Był za bardzo zimny. Za bardzo surowy. Za bardzo złośliwy. Generalnie był za bardzo.
Jednak to ta oziębłość; ta lekkoduszność często przemieszana z ignorancją - pozwalała mu,  w świetle wszystkich jego wybryków, normalnie funkcjonować.
Andrzej oparł głowę wygodnie o fotel i spojrzał w okno. Białe płatki śniegu, śnieżynki bialutkie i czyściutkie przeciwnie do niego, nieśmiało padały z jasnego nieba.  Nieśmiało padały przeciwnie do niego.
- Kości zostały rzucone - burknął .
Przetarł zaspane oczy.
Odczuwając palący ciężar w żołądku postarał się ponownie skupić na papierach. Wczoraj długo nie mógł zasnąć.  Jutro wracała Anna, a on tak nie wyjaśnił całej sytuacji co bardziej ją zagmatwał. I tęsknił za nią, chociaż nikomu się do tego nie przyznał.
Wiedział tylko jedną rzecz w mętliku tych wszystkich niepojętności - że bardzo Anne kocha.
To była rzecz pewna, jednakowoż sprawy absolutnie nie wyjaśniająca.
Ma jeden dzień na wyjaśnienie wszystkiego Wiktorii. Jeden dzień. 24 godziny. 1440 minut. 86 400 sekund.
Mało. Bardzo mało.
I od wszystkiego dzieli jedno puk puk.
Puk puk. Pukanie do drzwi.
Kto tam?
Przeznaczenie.
- Proszę - burknął i obrócił się na fotelu w kierunku drzwi - Proszę wejść.
I Anna weszła. Pewnie. Stanowczo. Dumnie.
I świat Andrzeja i tak już przemielony, stanął na głowie. Podobnie jak człowiek, który zaraz dostąpi kary śmierci a katem będzie ukochana osoba, odczuwa naprzemiennie strach przemieszany z ufną miłością; tak i on odczuwał rozrzewnienie - bo przecież nareszcie ją widział i strach - bo może ona już wie.
Uśmiechnął się tkliwie.
- Cześć- wstał i obszedł biurko, opierając się o nie biodrami - Miałaś przyjechać jutro.
- Przełożyłam lot - rzekła chłodno i zamiast podejść i ucałować ,wszakże na to Andrzej tak czekał, usiadła na kanapie - Jutro mam operacje. Przełożyłam bo pacjentowi tak zależy na czasie.
Napięcie. Cisza. Chłód duży na dworze. Jeszcze większy w gabinecie.
Anna kontynuowała:
- A mnie z reguły... - zaczęła lodowato wpatrując się prosto w wpatrzonego w nią Andrzeja -  Zależy na ludziach. Ludzi szanuje. Nie kłamie.
Andrzej zasmucił się. Już wiedział, że ona wie; ale skąd, jak i dlaczego - tego pojąc nie mógł.
-O co chodzi?
- O nic - odparła chłodno - O nic właściwie.
- Cholera Anna ! Mogłabyś jas.... - urwał.
Paczka prezerwatyw wychyliła się z dużej, skórzanej beżowej torebki. Anna przez chwilę ją trzymała w rękach po czym podała Andrzejowi. Zamknął oczy. Nie chciał ich ponownie otwierać by nie widzieć tego jak bardzo ją zranił.
Wpatrzył się w podłogę i złożył ręce na piersiach.
- Gdzie ją znalazłaś?
- W łazience - rzekła łagodnie - Chociaż już to Twoje "nic właściwie" powinno mnie zastanowić.
Anna siedziała prosto, naprężona niczym struna i zwęziła usta. Wszystko by  zachować spokój; wszystko by nie wybuchnąć; wszystko by nie płakać.
- Anna - zaczął - To nic nie znaczyło. Było jednorazowe...
- Znam ją?
- Nie - odparł stanowczo - Nie znasz.
- Kłamiesz - szepnęła - Zawsze poznam gdy kłamiesz.
Andrzej wstał.
- To już skończone - wyrzekł stanowczo - Nie musisz znać jej imienia i nazwiska.
Popatrzył na nią łagodnie; z miłością ; z uległością właściwą stronie winnej a ona - uśmiechnęła się smutno.
- Anna to nie ważne. Proszę Cie - podszedł do niej i ukląkł przy niej. Wziął jej ręce w swoje i popatrzył w oczy - Przepraszam.
A ona już tłumiąc łzy zdołała wyrzec :
- Chcę znać jej imię. Chcę wiedzieć.
- To nie ma żadnego znaczenia.
- Dla mnie ma.
I teraz Anna zrobiła rzecz dla Andrzeja w tej sytuacji niepojętą - to jest ujęła jego twarz i tęsknie zaczęła gładzić jego policzek; jakby to była ostatnia rzecz jaką miała by w życiu robić. I jego ten gest najwidoczniej bardzo przestraszył . Głęboko westchnął i całując jej delikatne rączki wyrzekł cicho:
- Wiktoria...Wiktoria Consalida.
Przyłożył jej zimną rączkę do swojego ciepłego policzka i obserwował jej reakcje. A ona odparła jedynie:
- W porządku.
Głos jej jednak był tak kruchutki i słaby, nadwątlony przez atakujące ją gwałtowne, niepohamowane łzy; że Andrzej gotów był zaraz sam się rozpłakać.
Anna wstała.
- Proszę Cie, kochanie - także się podniósł i złapał za włosy jakby ten gest był ostatnim aktem jego desperacji . Teraz należało jedynie błagać - Proszę Cię, wybacz mi.
- W porządku - załkała - Wybaczam Ci.
I wyszła z gabinetu. Andrzej za nią na korytarz. Sprawa dla niego  wcale nie była wyjaśniona.
Korytarz pełen ludzi. Korytarz z Wiktorią wypełniającą papiery na drugim końcu korytarza.
 Ale o tym Andrzej nie wiedział. Nie widział nic innego aniżeli oddalającą się od niego postać swojej ukochanej. Musiał tę postać gonić aby czasem nie odeszła, bo w tej postaci było całe jego bogactwo.
- Anna, proszę - podążał za nią - Zatrzymaj się....To śmieszne, nie będę Cie przecież gonił.
Anna zatrzymała się i obróciła gwałtownie. Już dłużej nie była w stanie nad sobą panować.
- Masz racje !- krzyknęła - To śmieszne!  Śmieszne tak jak to, że ja każdy dzień odliczałam jak głupia a ty... - urwała i zapłakała - Zmuszasz mnie do tak żałosnej dla mnie sytuacji !
Słychać ich było na całym korytarzu. Ludzie zatrzymywali się by na nich popatrzeć bowiem była to nieliczna atrakcja w czasie ich pobytu w szpitalu. Odwiedzić chorego lub samemu zostać zbadanym. - żadna atrakcja. Być widzem w scenie pomiędzy dwoma kochankami - miodzio.
Na końcu korytarza też było ich bardzo dobrze słychać. Krzyk w powietrzu rozchodzi się z zawrotną szybkością. A w powietrzu szpitalnym - cud malina.
- Błagam Cie - powiedział cicho - Tylko bez scen na korytarzu pełnym ludzi. Zachowujmy się...
- Przecież ty chciałeś taką scenę zazdrości czyż nie? - przerwała mu - Taka moja reakcja Ci odpowiada, prawda? Od razu podnoszą CI się Twoje napompowane męskie morale!
- Proszę Cie, nie krzycz - Andrzej złapał się za włosy - Błagam! Nie płacz !
Ale Anna dalej krzyczała, zagoniona w jakiś hipnotyczny trans, skąd nie było odwrotu. I płakała. Po tej ślicznej twarzyczce obficie teraz skapywały łzy, a każda z nich była dla Andrzeja jak strzała w serce.

- Powiedz to- szepnął - Zrób to! - krzyknął żałośnie - No wykrzycz!
I Andrzej złapał ją za rękę chcąc siłą uspokoić. Skutek; PLASK! - policzek.
Andrzej puścił ją i popatrzył żałośnie.
Na korytarzu cisza. Wiktoria spuściła głowę absolutnie nie chcąc patrzeć w tamtym kierunku. Sprawa była zbyt osobista. Dla nich. I dla niej również.
 - A więc widzisz - szepnęła Anna - że trochę mnie to dotknęło, niezależnie od tego czy to jest skończone czy nie.
I odeszła korytarzem nie patrząc na nikogo a już zwłaszcza na Wiktorię uciekającą przed nią wzrokiem niczym antylopa gnu przed polującym na nią tygrysem.
Andrzej potarł zaczerwieniony policzek. W oczach miał już niemal łzy. Nie z powodu uderzenia lecz kierunku obrotu jego spraw.
- Należało mi się - szepnął i spojrzał raz. Przepraszająco. W kierunku Wiktorii .
A rudowłosa już zmierzała w jego kierunku.
PLASK! Policzek. Kolejny. Równie mocny.
Andrzej pochylił się i zaczął masować miejsce uderzenia. Teraz w oczach zaczęły  ponownie zbierać się łzy. Bo bolało. Cholernie.
- Teraz też mi się należało.
Ciągle masował policzek odprowadzając Wiktorie żałosnym spojrzeniem załzawionych oczu.
Bystra kobieta jest niebywale feralnym dodatkiem do każdego mężczyzny A dwie bystre kobiety - to już gwóźdź do trumny.
v   
Andrzej ponownie potarł bolący policzek i wypuścił ciepłe powietrze. Nie wiedzieć czemu, czując się obolały na całym ciele; mimo iż Panie zaatakowały tylko jego policzek; obrócił się na dużej kanapie i wpatrzył w okno. Przykrył kocem.
Za oknem rozpętała się niezła zawieja a śnieżynki zmieniły swój status z "nieśmiałego padania" na "inwazje".
- Białe gówno - burknął, chociaż bardzo zimę lubił.
Ponownie obrócił się na plecy i nasłuchiwał. Podniósł się i sprawdził godzinę na swoim iPhonie.
Byłą 3: 24
W sytuacji gdy Anna wywaliła go z jego sypialni; kształtująca się wizja spania w pokoju gościnnym na łóżku małżeńskim była nieciekawa - wybrał więc kanapę.
Przynajmniej bliżej sypialni. Mogę nasłuchiwać - pomyślał siadając na łóżku.
Faktycznie co jakiś czas z sypialni dochodziły cichutkie łkania co utwierdzało go w tym, że Anna także nie śpi. Że Anna nie śpi - przez niego. Że Anna płacze - przez niego. Że postawił ją w tak poniżającej sytuacji.
Ją i Wiktorie.
I zaraz z sypialni ponownie rozległy się cichutkie, przerywane łkania, najwyraźniej tłumione przez zasłaniające usteczka rączki.
Andrzej schował twarz w dłonie. Czekał. Anna jednak nie przestawała łkać, a jej łkanie nagle przerodziło się w spazmatyczny acz cichutki szloch.  
- Jesteś skurwielem, Andrzej - szepnął do siebie.
Nie chciał tego słyszeć. Zatykał uszy. Robił wszystko by tego nie słyszeć. Niemniej jednak był pewny iż nawet jeśli stanąłby na drugim końcu Warszawy- jej szloch by usłyszał. Zawsze.
Był to tak żałosny dźwięk; tak potwornie dla Andrzeja bolący - jakby ktoś ten jego zaczerwieniony policzek dziurawił szpilkami a po wbiciu robił jeszcze skręty szpilką patrząc czy jest odpowiednio zamocowana.
Andrzej wstał. Jej ból bolał jego. Fizycznie. Psychicznie.
Podszedł do drzwi i otworzył. Wszedł.
W tym momencie, widząc ją tak męczącą się; leżącą i usilnie próbującą zasnąć ; a nie mogącą z powodu dławiącego gardło płaczu - zapragnął wziąć ją w swoje ramiona. Wiedział jednak, że go odtrąci.
Usiadł więc przy łóżku na podłodze.
- Mogę ? - wyciągnął rękę by ująć jej dłoń.
W milczeniu pokiwała głową i podała mu dłoń.
Ujął ją, wiedząc iż jest to na razie najhojniejszy gest miłości z jej strony -  i ucałował.
Całował i pieścił jej zapłakaną rączkę szepcząc przy tym kojąco:
- Oddychaj miarowo, równo.
I oddychał razem z nią. I patrzył jak Anna powoli się uspokaja. Jak jej oddechy stają się głębsze i bardziej miarowe.  I patrzył jak w końcu zasypia.


Ola

piątek, 28 listopada 2014

Rozdział w sobotę ;-)

Kochani !
Wiem, że rozdział miał być dzisiaj ( na 100% podobno) lecz najzwyczajniej w świecie się nie wyrobiłam. Muszę posprawdzać już napisany fragment i jeszcze coś dopisać bo jest na razie trochę za krótki. Rozdział ukaże się w ten weekend. Powinno to być jutro lecz nic nie obiecuje. Bardzo was przepraszam za takie za przeproszeniem rolowanie i proszę o cierpliwość. Brak mi po prostu czasu. Chodź  pisanie na blogu sprawia mi niewątpliwą radość a to, że te gryzmoły czytacie jest cholernym wyróżnieniem - to mimo tego nie mogę rzucić innych spraw ( a naprawdę czasem bardzo bym chciała xD). Dlatego jeszcze raz proszę Was o cierpliwość w obejściu z nami. Przyda się
Trzymajcie się ciepło i jeszcze raz przepraszam 
Ola
P.S Niedługo zmieniamy wygląd stronki. Idą święta, czas na zmiany wewnętrzne i zewnętrzne xD Tak tylko mówię abyście się nie zdziwili, że lubieżny beż gdzieś uleciał ;-) Duża buzia.

wtorek, 11 listopada 2014

XVIII " Właściwie"

Przepraszam Was za opóźnienia. W końcu po sporych dopiskach rozdział jest...obecny;mimo to za wszelkie błędy interpunkcyjne, które mogą się pojawić, przepraszam Miłego czytania,zachęcam do komentowania i trzymajcie się ciepło ;-)
Ola

Romans z Profesorem Falkowiczem był niczym jazda kolejką górską. Kolejką niezwykle niebezpieczną z dużą liczbą nagłych skrętów i podwójnych pętli, taką do której człowiek uprzednio boi się wejść lecz skorzystawszy raz porzuca wszelkie obawy i chcąc nie chcąc uzależnia się. O ile taki pasażer ma założone pasy bezpieczeństwa, w chwili katastrofy jeszcze jako tako może wyjść z całej sytuacji bez szwanku, o tyle gorzej gdy nie ma polisy na życie, kolejka nie widnieje w krajowym  rejestrze pojazdów, a jej cześć są stanowczo nielegalne. A Wiktoria ewidentnie jechała bez pasów.
Sam profesor natomiast, podobnie jak dziecko, które ukradłszy z barku cukierka, pomimo dziecięcych wyrzutów sumienia, kradnie kolejnego, tak i on chciał więcej. I chociaż z początku miał to być dla niego tylko kolejny romans, po upływie niecałego tygodnia zdał sobie sprawę iż sprawa ta pochłaniając go całkowicie, nie pozwala mu się skupić i tym samym rozprasza go w jego codziennych czynnościach. Toteż, na skutek obserwacji własnych zachowań, profesor postanowił powziąć odpowiednie kroki. Po pierwsze obiecał sobie iż do spraw swoich relacji z Wiktoria podejdzie w sposób chłodny i zdawkowy, starając się traktować to jak zwykły romans, który pochłania trochę czasu aczkolwiek nie zajmuje wszelkich myśli i uczuć. Było to oczywiście całkowicie sprzeczne wewnętrznie z tym co czuł, niemniej jednak on jak mało kto technikę wypierania, fałszu i kłamstwa miał opanowane do perfekcji. Po drugie, w związku z tym iż przyrzekł Wiktorii całkowitą dyskrecje w tej oto sprawie, nie miał także zamiaru dzielić się tym z Anną  (i oczywiście nie widział w tym nic niepokojącego). Anna, od miesiąca będąc w Zurychu, co jakiś czas dzwoniła do Andrzeja na ogólne spytki i małostkowy reaserch. Na wszelkie pytanie typu: Co słychać? Coś ciekawego się wydarzyło ostatnio? - odpowiadał: Wszystko dobrze, nic ciekawego właściwie. W tym "właściwie" wszakże kryło się właściwie wszystko. Po trzecie jeszcze i co w całych jego postanowieniach było najważniejsze: całą tą sprawę postanowił zakończyć jeszcze zanim Anna powróci z wielkiego świata aby nie stawiać tych dwóch pięknych Pań w dziwnym aczkolwiek podniecającym dla niego położeniu. Jedna sypialnia - ja i Wiktoria>, Ja i Anna> Ja, Wiktoria i Anna? Nie, Andrzej przecież nie można mieć wszystkiego. A może by się zgodziły? nieee, Andrzej trochę pokory i ogłady. I tak to za niecałe trzy tygodnie Anna miała przyjechać , tymczasem jemu na razie udało się jedno: złamać prawie wszelkie swoje przyrzeczenia. Do swojego nazwijmy to "związku” z rudowłosą absolutnie nie podchodził w sposób chłodny, a co dopiero zdawkowy. No cóż...próbował ale nie wyszło. Wiktoria miała w sobie tyle ciepła, które na przekór szukać u innych kobiet, a którym emanowało całe jej ciało sprawiając iż Andrzej przy niej czuł się po prostu szczęśliwie. Tym owym „rozkosznym ciepłem” , jak profesor mniemał, zarażała jego samego powodując iż nawet gdy był w złym humorze, po jednym tylko czułym i delikatnym jej spojrzeniu, mimowolnie się uśmiechał. Faktycznie paragrafu 2 przestrzegał i Annie o tym nie powiedział ( dalej także nie doszukiwał się w tym nic dziwnego) Natomiast o jakichkolwiek zerwaniu swoich stosunków z Wiktorią, nie było nawet mowy. Jakoś z tego wybrnę. Będzie i wilk syty i owca cała.
 Uśmiechnął się sam do siebie, pocierając zaspane oczy. Wtedy to  w pokoju rozległo się przeciągłe miaukniecie, tym samym wyrywając Andrzeja z otchłani własnych myśli i brutalnie sprowadzając go na ziemie. Leżąc na wznak przekręcił głowę lekko w bok by ujrzeć siedzącego w rogu łóżka swojego czworonożnego pupila. Loui badawczo lustrował wielkimi błękitnymi ślepiami swojego pana i nie- swoją rudowłosą, ostatnio częstą wizytatorkę tegoż łóżka.
- No i co mi powiesz kocie?- spojrzał czule na smacznie śpiącą Wiktorie, delikatnie okrywając jej nagie plecy atłasową kołdrą, która jakoby w nocy lekko się „zsunęła” -Powinniśmy ją obudzić jak mniemam? Co mi powiesz towarzyszu?  - jedno ciche miaukniecie Louiego było jednoznaczną treściwą odpowiedzią, określającą ostatnie wydarzenia w życiu swojego Pana: Ty narobiłeś tego całego bajzlu, uporaj się z nim sam – i zwierzak w trymiga ulotnił się z sypialni.
Andrzej przekręcił głowę by spojrzeć na stojący na szafce nocnej budzik z elektronicznym cyferblatem. Była 7.05. O 7 zaczyna się obchód, o 8 do życia budzi się przychodnia, a izba przyjęć nigdy nie umiera.
- Wiki, budzimy się – lekko potrząsnął ramieniem lekarki, bez żadnego odzewu. Zero reakcji – Wiktoria, budzimy się – na te słowa już bardziej świadomie rudowłosa przekręciła się na bok odwracając się do Andrzeja plecami. Włożył ręce pod kołdrę i objął ją w tali przyciągając do siebie po czym zmysłowo mruknął jej do ucha:
- Wiktoria…ja Ci tylko oznajmiam że jesteś już spóźniona. Tak tylko mówię proforma abyś nie miała później do mnie pretensji – i delikatnie pocałował ją pod uchem schodząc swoimi pocałunkami coraz niżej, a zatrzymując się dopiero na wystającym obojczyku rudej. I wtedy to  nastąpiła reakcja:
- Ty też już jesteś spóźniony- burknęła - I mówię Ci to tak proforma.
- Ale mnie wolno – mruknął jej do ucha. Mnie wszystko wolno…no prawie wszystko
- Wezmę wolne, nigdzie się dzisiaj nie ruszam
- Nie możesz.
- A czemuż to nie mogę?
- Prosta odpowiedz: Bo ja ci go nie dam – wydukał rozbawiony wodząc opuszkami palców bo nagich plecach Wiktorii.
- Szlag! To ma sens – westchnęła , po czym zsunęła najpierw ręce Andrzeja następnie kołdrę z własnego ciała, przeciągając się przy tym i ziewając niemiłosiernie – Widziałeś mój szlafrok?
- Nie, chyba będziesz się musiała obyć bez niego – uśmiechnął się figlarnie.
 Wiktoria zlustrowała wzrokiem cały pokój, a znalazłszy szlafrok leżący na krześle w kącie, założyła go po czym zapytała:
- Która godzina?
- 7.10
- Co? Która? Czemu mnie wcześniej nie obudziłeś skoro sam nie spałeś?
- Przecież ci mówiłem że jesteś spóźniona – odparł prostolinijnie po czym przykrył się kołdrą pod samą szyję.
- A ty co robisz? Masz zamiar nie iść dzisiaj do pracy?
- Pomyślałem, że dopóki ty będziesz robić te wszystkie swoje kobiece ablucje w łazience, ja sobie tu jeszcze troszeczkę poleżę – wyszczerzył się, po czym obrócił się na bok wtulając głowę w miękką poduszkę.
- Troszeczkę?
- Tak skarbie, tak ociupinkę.
- Szkoda, wielka szkoda – Wiktoria ruszyła niezwykle wolno w stronę łazienki, ostentacyjnie zsuwając szlafrok i odsłaniając swoje nagie barki – Myślałam, że będziesz chciał wziąć ze mną prysznic. No ale jak nie to nie…nie będę cię zmuszać.
- Już wstaje – Andrzej błyskawicznie zerwał się z łóżka, powodując u Wiktorii nagły niepohamowany atak głośnego śmiechu.
v   
Leciutkie, przejrzyste krople deszczu bębniły o szybę w oknie tak silnie i tak stanowczo podobnie jak zostaje do życia zbudzony kościelny dzwon wzywający do porannej mszy.
Takie trafne porównanie. Do wyobrażenia.
Irena obróciła się z jednego boku na drugi i wtulając się mocno w poduszkę starała się wyłapać w zakamarki pokręconego umysłu te piękne sny, które zapewniły jej owy stan błogostanu w fazie REM. Starała się coś z nich jeszcze uchwycić. Zamknąć gdzieś w jakieś tajnej szufladzie, o której istnieniu wiedziała tylko ona sama. Zamknąć i wykorzystać potem.
Zamiast tego, zamiast snów o wysokich brunetach w strojach projekcji Adama i Ewy , ona, Irena usłyszała dźwięk. Przeraźliwy, Jazgoczący. Drący się gorzej niż najbardziej wybredne niemowlę oceniające swoją karmicielkę i pokarm, który owa karmicielka składa mu w ofierze. Usłyszała dźwięk, który o 6 rano mrozi najbardziej odważnego rycerza, budząc u niego odruch wymiotny aniżeli jakiekolwiek oznaki wigoru.
Irena usłyszała budzik. Poczuła wymioty. Gardło ściśnięte nagle gwałtownie rozluźniło się, a ona poczuła żółć w ustach. I już wiedziała, że musi wstać.
- O mój Boże!
Pognała do toalety, mocno ściskając usta tak by wszelka już nagromadzona tam zawartość nie uleciała.
Budzący się Adam usłyszał dwa, a właściwie trzy dźwięki. Należy stwierdzić iż każdy z tych dźwięków był dla niego nieprzyjemny. Pierwszy- to jest budzik. Przeraźliwy. Jazgoczący. Budzik. Dwa - trzaskane drzwi do łazienki. Głośno trzaskane. I trzy, chyba najstraszniejszy, zważywszy iż nie został nawet wytłumiony przez trzaskające drzwi - odgłos rzygania. Potężnego i obfitego rzygania. Ale czym? Czym po nocy można rzygać? - zapytał sam siebie i nie ociągając się jednak pośpieszył w kierunku łazienki.
- Wszystko w porządku? - wszedł do pomieszczenia i pochylił się nad rzygającą Ireną , czule gładząc ją po plecach.
- W jak najlepszym - podniosła głowę znad muszli i skrzywiła się cierpko - Nudziło mi się troszkę.
Adam wyprostował się gwałtownie gdy Irena znów naparła na biedną muszlę klozetową, atakując ją kwaśną wydzieliną jej kobiecego żołądka.
- Co jest grane? Co mogło Ci zaszkodzić skoro wczoraj jedliśmy to samo. Gdyby było coś nie tak z tym risotto to...
- Boże, Adam nie wiem - otarła usta wierzchem dłoni - Przynieś mi szklankę wody.
I już miał wyjść gdy nagle będąc już w drzwiach, zatrzymał się skamieniały i obrócił powolnie. Spojrzał przestraszony na Irenę wzrokiem godnym malutkiego chłopca; wzrokiem, w którym dostrzec można było, po jednym tylko spojrzeniu, słodziuchne ogniki, niewinne i kruche, właściwie chyba każdemu dziecku. Właściwie również Adamowi. Wraz z zarostem i kształtem szczęki, kolorem włosów i posturą, w wielu chwilach były dla Ireny szalenie seksowne. Dzisiaj ogniki te stały się litościwe. Mizerne. Słabe. A bo nie można było się na nich oprzeć, nie pokrzepiały żadnym słowem; mało tego - same o pomoc wołały.
- Ty chyba nie myślisz....- zaczął przestraszony i po chwili urwał.
- Cholera Adam...ja w ogóle nic nie myślę, ja po prostu rzygam.
Między nimi zapanowała jakaś surowa cisza, a komunikacja z tej werbalnej przeniosła się na poziom spojrzeń. Adam, jedno przestraszone spojrzenie - Czy to możliwie? Irena, wyzywające spojrzenie - I już się pietrasz? Adam , rozumnie - Zastanówmy się czy to jest możliwe. Irena, wrogo - Kurwa, wszystko jest możliwe.
Oboje przestraszeni.
Irena głośno przełknęła ślinę.
- Adam ...
- Tak?
- Idź po szklankę wody...I do apteki.
Potarł wierzchem dłoni kilkudniowy zarost:
- Co mam Ci kupić w aptece? - zapytał czule, z wyraźną troską- Czego potrzebujesz...czego my potrzebujemy?
Po chwili wahania Irena, biorąc uprzednio głęboki wdech i wypuszczając powietrze rzekła:
- Idź kup dwa testy ciążowe.
I zaraz to, szybko znikł w drzwiach.
v   
Ryp, pip, ciach, prach. Irena rozerwała malutkie papierowe pudełeczko, przedzierając na pół roześmianą głowę matki trzymającej owinięte w kocyk niemowlę.
Kto teraz robi te opakowania?
Drżącą ręką wyciągnęła z pudełka pierwszy test, usiadła na kiblu. Nasikała.
- Ile trzeba czekać na wynik?
Adam stanął w drzwiach łazienki i nerwowo począł pocierać swój zarost. Irena wiedziała, iż robił to zawsze gdy był czymś zafrasowany, zamyślony - gdy był bardzo zdenerwowany.
- Mógłbyś wyjść - zaczęła z wyrzutem - Trochę mnie stresujesz.
- Ile? - ponowił pytanie - Ile trzeba czekać na wynik?
- Wynik będzie w przeciągu kilku minut.
Pokiwał głową i oparł się o umywalkę. Głośno wypuścił powietrze.
Nie patrzyła na niego. Wiedziała, że każde spojrzenie osłabi ją jeszcze bardziej; rozmiękczy ją od środka i stanie się mięciutka niczym śródziemnomorska gąbeczka oblana wodą; wiedziała iż każde jego przestraszone spojrzenia zniszczy ją, a ona przecież musi być twarda. Czekała więc. Patrzyła przed siebie. Na ścianę, na podłogę- przed sobą, na sufit- nad sobą.
- Irena...- burknął- Chyba to już. Popatrz.
Spojrzała na trzymany w dłoniach test. Dwie kreski.
- Co znaczy dwie kreski? - zapytał z niedowierzaniem mimo iż jako lekarz doskonale wiedział co znaczą dwie kreski - Irena....na miłość Boską. Spójrz na mnie. Powiedz coś.
A ona zamiast coś powiedzieć; zamiast spojrzeć na mężczyznę, którego uczucie tak otwarcie wcześniej przyjęła - wstała, wyrzuciła test i umyła ręce. Wstała dumnie. Wyrzuciła test dumnie. Umyła ręce. Dumnie.
- To wszystko da się zorganizować...damy radę, jakoś sobie poradzimy. Ja całkiem nieźle zarabiam, poza tym mam odłożoną sporą sumę pieniędzy...
- Muszę się umówić do lekarza.
- Zadzwonię i umówię nas z Hanną.
I już wyciągał telefon gdy Irena go złapała za rękę.
- Nie, nie z ginekologiem. Muszę się widzieć z chirurgiem.
Nie rozumiał ani krzty z tego co właśnie powiedziała. Patrzył na nią niby rozumnie, niby pojmując - a wszakże nic nie rozumiejąc.
Dopiero po niecałej minucie gdy spojrzała na niego niemal błagalnie a w oczach jej, tych pięknych oczkach, w których się tak bardzo zakochał, dostrzegł łzy - zrozumiał. Pojął całkowicie.
Wyrwał rękę z jej uścisku i pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Nie mogę w to uwierzyć - parsknął żałośnie - Ty chyba nie mówisz poważnie?
- Adam ja nie widzę innego wyjścia...
- Nie widzisz!?- zapytał głośniej niż pierwotnie zamierzał - Nie widzisz?! Cholera jasna! To dobrze, że masz mnie bo JA w przeciwieństwie do Ciebie widzę inne wyjścia. Widzę je całkiem wyraźnie.
- Dla Ciebie to takie proste! - krzyknęła - Razem urodzimy, razem wychowamy! Gówno prawda. Wy, mężczyźni jesteście pierwsi jeśli chodzi o sex...
- Przecież ja nie uciekam od żadnej odpowiedzialności - przerwał jej - Przecie..
- Jesteście pierwsi do sex-u i pierwsi do podejmowania decyzji z nim i konsekwencjami związanych!
- Co ty pieprzysz, Irena? - zapytał z niedowierzaniem- Co ty pieprzysz?
Sama nie rozumiała. Co mówi. Co pieprzy. Kogo pieprzyła przez ostatnich kilka miesięcy - to wszakże rozumiała. Co się teraz działo - ni w ząb.
Cisza.
- Jak myślisz, który to może być tydzień?- zapytał spokojnie przerywając ciszę.
- Pewnie około 6 - odparła cichutko - Gdzieś tak około.
Adam ponownie potarł swój zarost i patrząc teraz wprost nad pochyloną nad umywalką Irenę rzekł:
- A więc ma już rączki i nóżki. Można policzyć paluszki rączek i nóżek.
- Czemu mi to robisz?! - w oczach jej zebrały się łzy - Czemu, do jasnej cholery?!
I on sam już płakał. By nie zauważyła pośpiesznie otarł kąciki oczu rękawem i złapał ją za ramiona silnie przyciągając do siebie.
- Bo chcę byś podjęła słuszną decyzję - wychrypiał - Bo chcę byś nie działała pod wpływem jakiegoś głupiego impulsu...
Spojrzał na nią; czule, z miłością i ufnością, w to że podejmie słuszną decyzje, a ona widząc jego łzy i kształtujące się w jego oczach nieme błaganie - wybuchnęła płaczem.
Otoczył ją ramieniem i zaczął uspokajająco gładzić po plecach:
- Bo nie chcę byś zabijała nasze dziecko - szepnął - Nie chce tego, nie zgadzam się na to.
Ujął jej twarz w swoje duże dłonie i powiedział stanowczo:
- Jestem w tym z Tobą. Poradzimy sobie.
- Adam ja nienawidzę dzieci, na placu zabaw one ode mnie uciekają - wlepiła w jego twarz zapłakany wzrok i mówiła dalej - Nie umiem nawet trzymać niemowlaka...
Uśmiechnął się tkliwie i począł wycierać kciukiem jej zapłakane policzki
- Ja też nie umiem. Ani przewijać ani trzymać.
- A co będzie jeśli ja go nie pokocham? Nic nie poczuję...
- Zapewniam Cie, że poczujesz. Dalej będziesz nienawidzić biegających dzieci na placu zabaw z tym jednym wyjątkiem - swoje będziesz kochać na zabój.
Uśmiechnął się ciepło i wzruszył ramionami:
- Podobno tak jest. Z rodzicielstwem.
Pocałował ją czule i przeciągle po czym wodząc kciukiem po jej gładkich policzkach wyrzekł stanowczo:
- Coś musi w tym być - wlepił w nią rozmarzony wzrok - To wszystko nie dzieje się przypadkiem.
I zaraz objął ją mocno i znów pocałował.
v   

Andrzeja rozjątrzały w pracy dwie sytuacje. Pierwsza- gdy jako pacjentka trafiała mu się świeżo upieczona mama. Druga - gdy ta mama była bardzo ładna. Ponętna i atrakcyjna. A on musi ją zbadać. Dokładnie. Należy stwierdzić iż musiał tutaj wystąpić punk pierwszy by zaistniał punkt drugi.
Andrzej rzucił z furią dokumentacje na biurko mijając nos Wiktorii o niecały centymetr.
Kartki zahaczyły o śpieszące na pomoc ręce i dokumentacja poleciała na wszystkie strony na podłogę.
Andrzej przykucnął i zaczął zbierać kartki.
- To za dzisiaj? Za ten poranny prysznic? - wykrzywiła usta w zawadiackim uśmiechu - Nie martw się, może jeszcze..
- Mam prośbę- burknął - Pacjenta, moja pacjentka, właściwie już nie moja...prosi o zmianę lekarza.
Podniósł się i łypnął groźnie na Wiktorię; Spróbuj się tylko nie zgodzić.
To była dla Wiktorii widoczna zachęta do żartów, zwłaszcza, że dzisiejszy dzień był dla niej niewątpliwie udany.
- Oj coraz lepiej. Czyżby wystąpiło spięcie na linii pacjent - lekarz? A może na linii kobieta - mężczyzna?
- Czy możesz ją zbadać? - westchnął - Mogę Cię o to prosić?
Wiktoria rozparła się na fotelu rozprostowując swoje długie, smukłe nogi:
- Możesz, chyba... ale najpierw mi powiedz co takiego zrobiłeś. Żebym ja nie popełniła ponownie tego błędu - powiedziała rozbawiona widząc urażone spojrzenie Andrzeja.
- Raczej Tobie ten błąd nie grozi.
Wiktoria uśmiechnęła się zalotnie i złożyła ręce na piersiach.
Andrzej skrzywił się i kontynuował :
- Pacjentka oskarżyła mnie o... - zawahał się. Te słowa nie chciały mu przejść przez gardło. Tych słów widocznie bardzo nie lubił - O molestowanie. O nadmierne dotykanie w miejscach w których nie powinienem. Zażądała zmiany lekarza.
- W jakich miejscach?
Wiktoria była coraz bardziej rozbawiona.
-Co?
- W jakich miejscach rzekomo nadmiernie ją dotykałeś?
Andrzej wywrócił oczami:
- Podobno piersi.
- Ahh piersi...
Wiktoria zacisnęła wargi i teraz groźnie jak jastrząb popatrzyła na Andrzeja.
- Chyba jej nie wierzysz? Przestań, to śmieszne. Ta kobieta ma małe dziecko- Andrzej popatrzył na Wiktorię licząc, że to stwierdzenie coś zmieni - Karmi piersią.
- Aaa to dużo zmienia - rzuciła sarkastycznie.
-Czy wyście wszystkie już powariowały?! Ledwo ją dotknąłem, a większy biust nie obliguje do większej uwagi mężczyzn.
- Ależ oczywiście, że nie - skwitowała - Mężczyźni przecież nie lubią dużych piersi.
Andrzej oparł się o oparcia krzesła Wiktorii tak, że teraz Wiktorię; tą Wiktorię z wyprostowanymi nogami; urażoną lecz całkowicie odsłoniętą - miał centralnie pod sobą. Popatrzył pożądliwie na niebieski uniform zapięty sztywno na srebrne guziczki aż po obojczyk i uśmiechnął się. Pochylił się i pocałował ją za prawym uchem, później w szyję i w odsłonięty, wyeksponowany obojczyk.
Uniosła głowę dumnie:
- Nawet o tym nie myśl.
- Facetom podobają się nie tylko piersi i pupa. Czasem zwracają uwagę także na inne rzeczy.
Zaczął muskać ustami jej policzek, góra dół, góra i dół ;aż poczuł iż dostała gęsiej skórki i uśmiechnęła się odpychając go i jego pieszczoty:
- Ktoś może wejść. Nie wiś tak nade mną.
- Zbadasz ją?
- Wiesz, że zbadam.
Podniosła się z fotela.
- Ale następnym razem radzę Ci bardziej uważać - i wyszła z pokoju.
- Fakt - Andrzej wyszczerzył się odprowadzając Wiktorię wzrokiem - Nie ma nic gorszego niż matki karmiące.
Usiadł na miejscu Wiktorii i już miał zabrać się za papierkową robotę, gdy zadzwonił telefon.
Spojrzał na wyświetlacz.
Anna
- Cześć. Co słychać? Coś ciekawego się wydarzyło?
Andrzej skrzywił się błagalnie, i popatrzył na niedomknięte drzwi pokoju lekarskiego.
Słysząc w słuchawce ten kochany kobiecy głos i troskę jaka z tym pytaniem zawsze była nierozerwalnie złączona - odczuwał palące wyrzuty sumienia. I zawsze wraz z telefonem od Anny, znów pojmował jak bardzo za nią tęskni. I znów uświadamiał sobie, że nieźle się zagrzebał. I wraz kombinował:
- Wszystko dobrze, nic ciekawego właściwie.

W tym "właściwie" wszakże kryło się właściwie wszystko.


Ola

poniedziałek, 10 listopada 2014

Kolejny...

Kochani moi !
Rozdział jednak ukażę się we wtorek jeszcze przed południem.
Przepraszam was, że musicie tyle czekać
Trzymajcie się ciepło, do napisania
Ola

Kolejny rozdział

Cześć wszystkim ;-)
Rozdział ukaże się dzisiaj lub jutro ( po północy) nie tak jak przewidziałam wcześniej, to jest 18 - 20 , bowiem dopiero wróciłam do domu i się zabieram za jakieś dopiski i sklejanie całości. Żebyście nie czekali na próżno na mur beton już od jutrzejszego poranka rozdział będzie na stronce.
Jak zwykle przepraszam za drobne opóźnienia :-)
Trzymajcie się ciepło
Ola