Witam
po trochę dłuższej przerwie! Ja wiem, rozdział miał być wczoraj, ale wiadomo,
że jak Ewelina wstawia to będzie opóźnienie XD Wybaczcie mi proszę i jak zwykle
życzę miłego czytania
P.S.
Wybaczcie tytuł, Oli lepiej to wychodzi XP
Humor jest niezwykle zjadliwą choroba
przenoszoną drogą kropelkową. Doktor Wiktoria Consalida stojąc na
drabinie w szpitalnym kantorku bezsprzecznie podzielała to zdanie. Jej humor
rozprzestrzeniał się niczym epidemia dżumy na przedmioty ożywione jak i
nieożywione. Natrętne muszysko będące przykładem elementu ożywionego
(przynajmniej na razie) latało wokół jej głowy kręcąc piruety i bzycząc we
własnym owadzim rytmie powodując ciągłe mimowolne ruchy ciała lekarki co bez
wątpienia przypominało chorobę sierocą. Drabina natomiast , przykład formy
nieożywionej, zachowywała sie tak jakby była elementem ożywionym. Rudowłosa
była niemal pewna, że ten cholerny kawałek stali wziął sobie za punkt honoru
zrzucenie jej ze swojego skromnego majestatu bowiem przy każdym nawet
najmniejszym ruchu chybotała się to w jedną to w druga stronę uniemożliwiając
Wiktorii wykonanie iście ważnego zadania. Zadanie to na pierwszy rzut oka było
niezwykle proste - wziąć nici chirurgiczne rozmiar 10, imadło i i sterylne
gazy. Dzisiaj Wiktoria pracowała na izbie przyjęć, a z powodu ogromnego natłoku
jaki panował na dole, sama musiała pójść po rzeczy do szycia, ponieważ każda
niemal pielęgniarka będąca na izbie narzekała iż nie ma dodatkowej pary rak.
Fakt ten, normalnie nie wprawił by ja w taką złość jednak drobna komplikacja w
postaci nachalnego owada i niesfornej drabiny przechyliła szalę.
- Mierda*- warknęła ledwo utrzymując
równowagę na rozchwianej drabinie . Znajomość języka hiszpańskiego przydaje sie
w życiu codziennym pomyślała prostując sie jak struna i starając sie dosięgnąć
na najwyższą półkę. Teraz przynajmniej mogła wypowiadać na głos swoje myśli bez
cenzury i obawy ze ktoś ja tutaj zrozumie. Nachalny insekt zaatakował ponownie,
biorąc sobie za cel prawe ucho rudej - Hijo de puta* ! - głośno fuknęła
jedną ręką trzymając się półki, druga odpędzając złośliwego owada. Na tą obrazę
mucha natarła ze zdwojoną siłą latając wściekle wokół głowy . Dla Wiktorii
Manueli Consalidy tego było już stanowczo za wiele.
- No me toques los cojanes !!!.*-
wycedziła cicho lecz stanowczo. Po chwili nie mogąc powstrzymać juz i tak
nadwątlonych nerwów, krzyknęła głośno:
- Al carajo* !!! Joooooder* !!!! - słowa
te zawisły w powietrzu , sprawiając iż muszysko grzecznie usiadło na jednej ze
szpitalnych półek. Nie wydało żadnego dźwięku, bzyku, czegokolwiek jakby bojąc
się jakie to jeszcze słowa Wiktoria ma w zanadrzu.
1. Mierda - gówno, tu w znaczeniu może być
cholera
2. Hijo de puta - sukinsyn
3. No me toques los cojanes - nie wkurwiaj
mnie, bardziej używane w Ameryce Południowej
4. Al carajo - tutaj spierdalaj
5. Joder - kurwa
v
Profesor Andrzej Falkowicz pewnym i
zarazem swobodnym krokiem przemierzał korytarz izby przyjęć. Tryskał humorem
przez co szeroki uśmiech nie schodził z jego twarzy. Miał wrażenie iż gdyby
mógł nim zarażać z pewnością wszyscy tutaj cierpieliby na porażenie nerwu
twarzowego. Przeciążenie m. mimicznych przecież też może być ich przyczyną
pomyślał w duchu wyobrażając sobie wyszczerzone karykatury pielęgniarek.
Dzisiaj wszystko szło po jego myśli. Niezwykle trudna operacja tętniaka poszła
jak po maśle, udało mu się obrazić dwie pielęgniarki, mało tego cała swoją
papierkową robotę zrzucił na stażystkę, której imienia nawet nie pamiętał. Żyć
nie umierać.
Pogrążony w swoich myślach , szedł
korytarzem nie zważając na wszechobecny gwar i hałas. W istocie dzisiaj był
niezwykle pracowity dzień. Na rogu skręcił w prawo i udał się już mniej
zatłoczonym korytarzem, przechodząc koło szpitalnych kantorów ze sprzętem
medycznym. Niedługo potem mijając kolejne składziki z jednego z nich usłyszał
głośny, sfrustrowany wrzask:- Joooder!!!
Wzdrygnął się i zatrzymał,
zaskoczony agresją nadawcy przekleństwa. Joder - w hiszpańskim odpowiednik
polskiego słowa ku*wa w istocie nie było wyrazem zbyt kulturalnym. Sam może
biegle nie władał hiszpańskim ale słówko tak niezbędne we współczesnej
komunikacji międzyludzkiej nie było mu obce. Podszedł do nieznacznie uchylonego
wejścia, za którymi znajdowało się źródło pięknego wyrazu. Uchylił szerzej
drzwi by ujrzeć wściekłą doktor Consalide ledwo trzymającą sie na tańczącej
drabinie. Jedną ręką trzymała sie kurczowo stalowej poręczy półki, drugą
machała w powietrzu jak człowiek chory umysłowo, reagujący tak na swoje
senne omamy.
Wystarczyła sekunda by profesor znalazł
się przy rudowłosej. Złapał ją w momencie gdy niereformowalna drabina z hukiem
uderzyła o szpitalna podłogę. Jego smukłe, długie palce mocno zacisnęły się na
tali lekarki. Ona sama zaskoczona tym że kawałek stali zwyciężył zdołała
tylko wymamrotać:
- Uff...
- Piękne Pani włada hiszpańskim, nie ma co
- rzekł rozbawiony profesor nie wypuszczając jej ze swych objęć. Zaraz jego
twarz spoważniała a czoło przecięła głęboka zmarszczka jakby intensywnie sie
nad czymś zastanawiał. Lekarka lekko zawstydzona i zarazem speszona
jego bliskością podniosła wzrok patrząc mu prosto w oczy. Wpatrując się w
jego szare tęczówki po raz pierwszy dostrzegła w nich coś co ją bardzo
zaskoczyło. Czułość, może ciepło, sama do końca nie wiedziała. Poczuła jego
ciepły oddech i zapach korzennych perfum. Spoglądała w milczeniu na
profesora by po chwili poczuć ciepło jego warg na swoich ustach. To delikatne
zetkniecie, ledwie muśnięcie sprawiło że zadrżała. Andrzej czując to zawahał
się spoglądając jej głęboko w oczy. Nie znalazłszy w nich sprzeciwu złożył
czuły pocałunek na jej ustach. Wiktoria oplotła jego szyję , ani przez chwile
nie zastanawiając się nad tym co robi, nie myśląc o żadnych skutkach i
konsekwencjach. Przyjdzie czas na rozmyślania. Profesor pogłębił pocałunek
smakując jej wargi i niemal czując jej przyspieszone bicie serca. Po minucie,
może więcej oderwali sie od siebie. Andrzej postawił Consalide bezpiecznie na
Ziemi bez słowa obserwując jej reakcje. Cholera pomyślała gdy pierwsze myśli
dotarły do jej mózgu i gdy zdała sobie sprawę iż przy jego osobie nie ma
wystarczającej samokontroli. Zawstydzona i lekko zszokowana targającymi nią
emocjami zdołała wydukać :
- Muszę iść - i pospiesznie opuściła
składzik, zapominając o gazach, niciach i imadle.
Andrzej stał bez ruchu, prosto, naprężony
niczym struna, w duchu zastanawiając się nad tymi co właśnie zaszło.
Doświadczając dziwnego , nieznanego mu kołatania w piersiach poczuł
najzwyczajniejsze w świecie zdziwienie. Zdziwienie uczuciami które
właśnie doznał i które napastowały jego duszę niczym natrętny insekt wabiony
zapachem gnijącej zwierzyny. Zszokowany tym że odczuwa taką gamę emocji dopiero
po jakimś czasie usłyszał wściekłe bzyczenie latającego owada. Wyrwany z
rozmyślań pochylił się by podnieść pokornie leżącą drabinę, po czym wyszedł z
pomieszczenia.
v
Humor jest tą składową natury Anny, która
zmienia się wraz z pogodą. O ile zmiany meteorologiczne, które z racji tego
jakim je natura stworzyła, są niecykliczne; o tyle humor Anny podlegał owym
zmianom w sposób prosty i schematyczny; skutkiem czego Andrzej mógł już tylko
sprawdzić Yahoo weather na swoim iPhonie i jasno wiedział nie tylko jaka będzie
pogoda ale jaki też będzie humor pani profesor.
Oczywiście jeśli prognozy się sprawdzały.
Jeżeli było ciepło i słonecznie to:
a) Anna miała doskonały humor b) uwidoczniał się i stawał na przedzie kompleks
Matki Teresy c) zdecydowanie Anna nie miała wtedy ochoty na seks.
Andrzej nie lubił takiej pogody, wręcz
nienawidził.
Gdy było deszczowo i mgliście to a) poziom
ironii i sarkazmu osiągał u Anny istne apogeum b) ekspres do kawy był stale
włączony c) ochota na seks wzrastała i opadała niczym morskie fale na
Pacyfiku - pora poranna była dla Andrzeja przychylniejsza aniżeli wieczór.
Tę pogodę Andrzej lubił. Całkiem lubił.
Jeśli wiatr był suchy i mroźny a termometr
uparcie wskazywał temperaturę gdzieś poniżej 0 stopni Celsjusza to a) Annie
było wszystko jedno co; kiedy; jak i dlaczego; całą jej uwagę pochłaniała
wtenczas praca i wiążące się z nią operacje b) wyjmowała możliwie najgrubsze
wełniane skarpetki i ubierała się "na cebulkę" c) o ile
to było możliwie jak najwięcej czasu spędzała w łóżku, a więc miała ogromną
ochotę na seks. Seks rano. Seks w południe. Seks po południu. Wieczorem. W
nocy. Do wyboru do koloru.
Andrzej kochał taką pogodę.
Dziś ze względu na sam środek jesieni,
ilość promieni słonecznych docierających do Warszawy stale malała wraz z ich
siłą i intensywnością. Liście od odcieni żółci aż do żywej czerwieni zaczęły
spadać tworząc kopce i kopczyki na chodnikach i pożółkłym trawniku, poczynając
z drzew istne pomniki nudystów. Zrobiła się zimno lecz temperatura nie zeszła
poniżej 0 stopni Celsjusza, wahając się raczej pomiędzy 5 - 10 stopniami. Spora
rozbieżność. Wilgotny wiatr niósł zimny front z nad północy. Padało. Słowem:
panował istny zbitek zjawisk meteorologicznych przez co Andrzej pozostał w
stanie niezdecydowania; nie mogąc przewidzieć jakiż to humor ma dzisiaj Anna.
Zimno. Cholerna pogoda - pomyślała Anna
idąc w kierunku pokoju lekarskiego gdy mimowolnie po plecach przeszedł ją zimny
dreszcz.
Będąc przy drzwiach i już chwytając za
klamkę; zawahała się widząc siedzącego nieopodal, prawie naprzeciwko doktora
Zapałę. Mężczyzna pocierał nerwowo brodę jakby starał się wyczyścić jakąś
niewidzialną plamkę na niej; poczynającą jego wyglądowi ogromny wizualny
uszczerbek.
Anna żadnej plamy nie widziała, za to sam
wyraz twarzy mężczyzny dawał do myślenia i poważnie ją strapił.
- Doktorze Zapała - podeszła do niego - I
jak? Jak wyniki? - zapytała bez ogródek.
Przemek podniósł głowę i popatrzył
niewidzącym wzrokiem na profesor Schultz. Pokręcił głową.
- Nie wiem - zaśmiał się żałośnie -
Jeszcze nie otworzyłem.
Anna usiadła na krześle obok niego patrząc
na obrzydliwie zielony kolor naprzeciwległej ściany.
- Kiedy? - zapytała - Kiedy przyszły
wyniki?
Przemek uśmiechnął się blado.
- Tydzień temu - mruknął - Od tygodnia
zbieram się w sobie by to otworzyć. I wie Pani co? Nie daje rady! Wyobrażam
sobie co może być w tej kopercie i stwierdzam iż stan niepewności może być
lepszy niż ta wiedza, która znajduje się w tej cholernej kopercie.
Anna popatrzyła na niego tym łagodnym
wejrzeniem błękitnych oczu, które zawierają w sobie jakiś kojący dla
człowieka pierwiastek; tak, że Przemek odetchnął głęboko i wpatrzył się w
piękne oblicze kobiety licząc, że zaraz Anna powie coś pocieszającego, a on w
ułamku sekundy poczuje się lepiej i otworzy tą kopertę. Nie przeliczył się.
Kompleks Matki Teresy działał.
Anna rzekła:
- Są dwie opcje. Pierwsza; może się
okazać, że nie masz HIV i wtedy Twoje życie będzie płynęło tym samym torem co
wcześniej - spojrzała na niego, bystro badając czy aby na pewno słucha jej
uważnie - Druga opcja : Masz HIV. I w tym momencie może Ci sie wydawać, że
Twoje życie się kończy...ale to nieprawda.
Pokręciła głową i kontynuowała:
- Jako lekarz dobrze wiesz, że teraz
zakażenie wirusem HIV to nie wyrok śmierci. Już są nowe generacje leków
antyretrowirusowych, które nie tylko hamują wirusa ale uniemożliwiają rozwój
AIDS. Jak sam dobrze wiesz - powtórzyła się- HIV teraz to już nie wyrok, tylko
choroba przewlekła. Nakłada na człowieka liczne wyrzeczenia ale jeśli
regularnie będziesz przyjmować leki to... tu Anna zawahała się - będziesz w
miarę normalnie funkcjonować.
Zapała popatrzył tak błagalnie na panią
profesor jak gdyby z niemą prośbą by Anna teraz zrobiła coś, wyczarowała
rozwiązanie czy też sprawiła by w tej kopercie był wynik dla niego pomyślny.
Anna uśmiechnęła się smutno:
- Uwierz mi, że nawet najgorsza wiedza
jest lepsza od niewiedzy.
Pokiwał głową.
- Jeśli jestem chory - wychrypiał - Nie
będę mógł leczyć ludzi, pomagać...
- Jeśli okaże się że jesteś chory -
przerwała mu - To wtedy będziemy myśleć co dalej. Nie będziesz mógł operować co
nie znaczy, że nie możesz dalej pracować w branży medycznej. Oczywiście o
karierze chirurga możesz zapomnieć - powiedziała twardo - Ale na karierze
chirurga życie się nie kończy.. Znam dwóch ludzi, lekarzy którzy żyją z
wirusem HIV..Zajmują się teraz pracami naukowymi.
Popatrzyła na niego łagodnie:
- Mam kontakty w Zurychu z licznych gron
naukowych i obiecuje jeśli okaże się, że jesteś chory pomogę Ci jak tylko mogę.
Przysięgam
Anna uścisnęła mocno jego dłoń.
- A teraz radzę Ci otwórz wreszcie tą
kopertę - wyrzekła - Nie ma na co czekać.
Przemek popatrzył proszącym wzrokiem na
panią profesor i wyciągnął z kieszeni pomiętą kopertę z śladami spoconych
palców na wytłuszczonym papierze. Zawahał się:
- Czy ...czy mogłaby Pani otworzyć -
zapytał łamiącym głosem - Ja nie dam rady.
Anna uśmiechnęła się smutno i wzięła od
niego kopertę.
- Oczywiście.
Rozerwała palcami brudną pergaminową
powłokę. Przeczytała pobieżnie, szybko szukając tych słów klucza. Po chwili
znalazła:
Wynik na obecność wirusa HIV: negatywny
- Asystuje mi Pan dzisiaj przy wstawianiu
by-passów? - pani profesor uśmiechnęła się machinalnie, ledwo zauważalnie
I Przemek nagle odetchnął z ulga
jakby z płuc zdjęli mu ogromny głaz, który uniemożliwiał oddychanie ; tłamsząc
i uciskając pęcherzyki płucne ; a teraz pozbywając się go czuł lekkość i gracje
ruchów jaka wynikała z każdego wdechu. Uśmiechnął się szeroko.
v
Andrzej wszedł zamyślony do domu nie
zauważając iż jego subtelne zaanonsowane wejście spowodowało przygwożdżenie
kota w drzwiach frontowych; kota, który węsząc okazje starał się wydostać na
zewnątrz. Rozległy się głośne miauki i Andrzej musiał szeroko otworzyć
drzwi, a jego zadumany wzrok przez chwilę skupił się na swoim podopiecznym.
Loui zamiast uciec na zewnątrz, zatrzymał się w drzwiach frontowych, a widząc,
iż jego Pan ma jakiś dziwny nastrój pomiędzy zadumą a konsternacją, sam już nie
wiedział co robić
Twarz Andrzeja przybrała gniewny wyraz.
- Wchodzisz do domu? - warknął - Czy
sobie idziesz? Nie będę na Ciebie czekać wieczność! Głupi kocur!
Zwierzak zrazu bardzo powolnie i dumnie,
przystępując godnie z nogi na nogę wszedł do domu z wysoko uniesionym łebkiem,
w drzwiach jeszcze piorunując swego Pana błękitnymi ślepiami: Jeszcze się
odgryzę niegodziwcze! Jeszcze się odgryzę. - krzyczał jego wzrok
Andrzej westchnął ciężko
,zamknął drzwi i rzucił swoją skórzaną aktówkę na półkę w przedpokoju.
- Anna ! - krzyknął - Gdzie jesteś?
Po chwili rozległ się spokojny głos.
- W sypialni.
I Andrzej poszedł do sypialni po drodze
zdejmując marynarkę i rzucając ją na sofę w salonie; kładąc swego iPhona na
ladzie w kuchni i poluzowując na szyi swój nieskazitelny aksamitny krawat.
- Część - przywitał się stając w drzwiach
- Co robisz?
- A nie widać?
Anna z właściwą sobie gracją ruchów
manewrowała trzymając naręcza ciuchów pomiędzy walizką leżącą na środku pokoju,
a połączoną z sypialnią garderobą Andrzeja.
- Miałaś jechać za kilka dni - oparł się o
framugę drzwi - Czemu ta nagła zmiana planów?
Anna rzuciła stertę ciuchów na łóżko i
podparła się pod boki:
- A musi być jakiś powód? Po prostu pojadę
kilka dni wcześniej by dopilnować rozładowanie nowego sprzętu na oddziale. Ten
stetryczały Bachmann nie wie nawet jakiego sprzętu się spodziewać. Wolę to sama
dopilnować
- A co zamówiłaś ?
- Da Vinci..
Andrzej pokiwał głową
- A za ile wracasz? - zapytał od
niechcenia siadając na łóżku - Ile będę musiał wytrzymać?
Anna popatrzyła na niego pobłażliwie:
- Mam rozpisane operacje na prawie cały
najbliższy miesiąc...Kolejną operacje tu mam dopiero za dwa miesiące...Więc hmm
pomyślmy...wrócę za....
- Dwa miesiące - dokończył za nią z
uśmiechem Andrzej.
- Dokładnie - wydukała siadając obok niego
- po chwili kontynuowała - Jeszcze pewnie polecę odwiedzić Marry bo dzwoniła do
mnie przedwczoraj.
Andrzej skrzywił się
- Pozdrów ją ode mnie serdecznie -
uśmiechnął się kwaśno - Naprawdę serdecznie.
Anna uniosła brwi.
- Jak bardzo serdecznie?
- Zabójczo - skwitował - Zabójczo
serdecznie.
Anna popatrzyła zamyślona na Andrzeja by
już po chwili opowiedzieć mu o całym dzisiejszym dniu, jako główny temat tabu
obierając sobie Zapałę i jego HIV.
Gdy skończyła Andrzej pokręcił głową:
- Doprawdy nie wiem co myśleć - popatrzył
pożądliwie na Annę pożerając wzrokiem jej krągłą linie bioder .
Stanęła nad nim.
Andrzej kontynuował:
- Jestem skonsternowany.. Dzisiaj pada-
mruknął ponętnie- wiatr jest wilgotny...
I już przyciągnął Annę do siebie pożerając
wzrokiem jej talie, krągłe piersi i bladą szyję.
- Ale jest też powyżej 0 stopni Celsjusza
- szepnęła mu do ucha oplatając ramionami jego szyję - No i jest mało promieni
słonecznych...
Uśmiechnęła się figlarnie
Wszelako Andrzej już jej nie słuchał.
Począł szukać swymi pocałunkami jej warg, szyi oraz piersi; przynajmniej przez
tą słodką chwilę zapominając o przyczynie swojego zadumania; czekając
cierpliwie na subtelne odwzajemnienie uczuć przez ukochaną. Doczekał się - Anna
zdjęła mu krawat i zaczęła rozpinać jego błękitną koszulę , czule całując go
tuż za prawym uchem. Podobnie jak człowiek cierpiący na suchotę syci się i
łapczywie wdycha czyste powietrze w przerwach pomiędzy jednym atakiem kaszlu a
drugim; tak i on sycił się i łapczywie pożerał czułościami każdy nawet
najmniejszy skrawek ciała Anny w przerwach pomiędzy jej jednym a drugim
pocałunkiem.
Zaraz już nic nie wiedział; niczego nie
był pewny; nic nie myślał; nic nie czuł innego aniżeli słodkiego i subtelnego
jej dotyku. Zatracił się zapominając o całym deszczowym świecie.
v
-Będzie padać.
-Po czym wnosisz?
-Boli mnie kolano.
-Aha. Uważasz się za meteopatkę?
Irena nie odpowiedziała, tylko przekręciła
się na drugi bok, przysłaniając tym samym Adamowi wszelki widok oraz kradnąc mu
przy tym niemalże całą kołdrę. Krajewski jednak nie przejął się tym zbytnio
gdyż nadarzyła się dla niego okazja by mógł podziwiać przez chwilę szczupłe
plecy kobiety, które w tej chwili były całkowicie odsłonięte. Na tyle na ile
pozwoliło mu na to słabe światło stojącej w kącie lampy, z zapamiętaniem
chłonął widok rozluźnionych łopatek i niemal niewidoczną z jego perspektywy,
linię żeber. Jego wzrok podążał ścieżką, którą wyznaczały mu wyraźnie
zarysowane kręgi. Jakby odruchowo zaczął rozróżniać poszczególne odcinki aż
zatrzymał się na lędźwiowym, który okryty został w połowie ciemnobrązową
połacią materiału, mocno kontrastującą z jasną skórą kobiety.
Nieczęsto miał okazję podziwiać jej
nagość, bo sama Irena rzadko mu na to pozwalała. Owszem, sypiali ze sobą już
jakiś czas i widok Ireny, takiej jaką ją Pan Bóg stworzył, nie był mu obcy, ale
jego kochanka całkiem skutecznie ograniczała mu go. Dlatego też Krajewski
skrupulatnie wykorzystywał właśnie takie okazje jak ta teraz.
Irena nie lubiła kiedy na nią patrzył.
Adam nie wiedział czy wynika to z jakiś kompleksów czy może nie może przełamać
wstydu. Tą ostatnią możliwość odrzucał jednak ze względu na to, że Niklińska
wstydliwa nie była o czym przekonał się podczas wielu upojnych nocy jakie ze
sobą spędzili. A jeśli chodzi o kompleksy… cóż, chyba nie znalazł jeszcze
takiej rzeczy którą Irena by w sobie lubiła. On sam zaś lubił w niej zatrważająco
wiele elementów.
-Nie gap się. – burknęła i naciągnęła na
siebie kołdrę.
-Nie gapię się.- zamruczał Adam i wsunął
się pod prowizoryczne okrycie Niklińskiej ,przylegając nagim torsem do jej
pleców i obejmując ją ramionami. Poczuł jak delikatnie zadrżała.- Ja podziwiam.
-Jakby jeszcze było co do podziwiania. –
westchnęła kobieta, przewracając jednocześnie oczami. Adam zaśmiał się cicho.
Wdzięczny tembr jego śmiechu odbił się delikatną wibracją w klatce piersiowej
Ireny, co wydało jej się zaskakująco przyjemne.
-Dla mnie jest. Ale nie mówmy już o tym,
bo nie mam zamiaru wmawiać ci, że jesteś ładna, skoro ty i tak mi zaprzeczysz.
Ja tam swoje wiem i ty swoje wiesz i niech tak zostanie.
-Jak tam chcesz. Może to i lepiej, bo jak
wcześniej wspomniałam, boli mnie kolano i też nie mam ochoty niepotrzebnie się
męczyć.
-Mogę ci je pomasować.
Nie czekając na zgodę kobiety, przemknął
się zgrabnie do podstawy łóżka i klęknął między jej nogami. Irena oparła się na
łokciach i spojrzała na Krajewskiego krzywym spojrzeniem.
-Które kolanko panią boli? – spytał
uśmiechając się głupkowato.
-Lewe. – mruknęła nadal mierząc go
nieprzychylnym spojrzeniem. Adam zaś chwycił delikatnie nogę Niklińskiej i
uniósł ją do góry, zginając delikatnie. Po czym rozpoczął swój masaż. Jego dotyk
nie przynosił ulgi w bólu, ale Irena musiała przyznać, że był przyjemny na swój
sposób. Mocny i zdecydowany, polegający głównie na równomiernym uciskaniu,
wprowadził kobietę w delikatny letarg. Przymknęła oczy i ułożywszy się wygodnie
na poduszce, oddała cię temu uczuciu.
Adam zaś wyczuwając odpowiedni moment,
począł przesuwać swoje dłonie ponad kolano, zajmując się teraz podudziem Ireny.
Nogi Niklińskiej były kolejną rzeczą, którą lubił. A raczej ubóstwiał. Ta
kobieta miała nieziemsko zgrabne i długie nogi, zakończone drobnymi stópkami o
numerze 37, za które Krajewski dałby się po prostu pokroić. Dotykanie ich
w tym momencie było dla niego czystą przyjemnością.
Wędrówka jego dłoni była powolna, po to by
rozkoszować się obcowaniem każdym milimetrem skóry, ale i po to by uśpić
czujność jej właścicielki. Miarowy ucisk kciuków zmniejszał się stopniowo, a do
całej czynności dołączyły kolejne palce. Irena wiedziała do czego prowadzi ta
gra, ale nie miała zamiaru jej przerywać.
Gdy dłonie mężczyzny dotarły do jej łona,
ta westchnęła cicho. Miała wrażenie, że odczuwa już zaledwie delikatne
muśnięcia niczym dotyk pióra, jednak było to tak nieziemsko intensywne uczucie.
Uczucie, które wywoływało przyjemne ciepło połączone z pulsowaniem w dole
brzucha. A kiedy to pulsowanie osiągnęło apogeum, Irena była w stanie jedynie
wić się i szeptać gorączkowo imię Adama, co niesamowicie łechtało jego męskie
ego.
Kilka minut i szalonych oddechów później,
oboje powrócili do poprzedniej pozycji, rozkoszując się swoim ciepłem i obecnością.
Pierwsza noc jaką ze sobą spędzili była
typowo infantylnym i szczeniackim tzw. „pójściem do łóżka tu czytaj seks,
seks i tylko seks”. Adam do tej pory zastanawiał się ‘ki diabeł podkusił go by
pocałować wtedy Irenę, a jeszcze większą zagwostką było dla niego jakim cudem
ta nie dała mu w pysk. Krajewski widział już jednak w swoim życiu wiele zdarzeń
z pozoru nie logicznych toteż uznał to za jedno z nich i przeszedł z tym do
porządku dziennego. Widocznie tak musiało być. Co nie znaczy, że źle się stało.
Wręcz przeciwnie.
Adam szybko odkrył, że ta relacja, która
pozornie nie miała prawa w żaden sposób się pogłębić, z racji tego, że
rozpoczął ją seks, rozwinęła się w sposób całkowicie naturalny. Tak jakby on i
Irena nie zaczęli, właściwie dosłownie „ od dupy strony” . Krajewski doskonale
pamiętał ich reakcje po tym wszystkim. Owszem towarzyszył im wstyd spowodowany
tą nową sytuacją, nawet samym tym, że są tak blisko siebie nadzy i niczym nie
odsłonięci, ale zarówno on, a był też pewien, że również Irena, nie odczuwali
tak zwanego moralnego kaca. Byli dorośli, zrobili to i już. Nie było powodu by
się nad tym rozczulać, ani niepotrzebnie tego żałować. Z resztą Adam od
początku nie żałował, a jak i później się dowiedział Irena też nie.
A potem spędzili cały dzień w łóżku
rozmawiając, nie o tym co się wydarzyło między nimi, ale o zwykłych sprawach
codziennych: o tym jak Kinga dawała Niklińskiej w kość, o tym jak Adam miał
czasem dość być chłopcem na posyłki Andrzeja czy nawet o ich upodobaniu co do
muzyki, potraw czy nawet metod jakie stosowali w pracy. Właściwie taki stan
rzeczy utrzymywał się aż do tej chwili. Rozmawiali o wszystkim, ale nie o tym
co między nimi jest. A Adam był pewny, że dla niego to nie jest zwykła
znajomość opierająca się tylko na seksie.
Choć oczywiście z początku tak miało
przecież być. Miał ją zdobywać powoli i metodycznie. Miała być wyzwaniem do
momentu w którym w końcu mu się uda. I faktycznie była nim, choć stała się owym
wyzwanie, o ironio, dopiero wtedy kiedy ją zdobył . Bo choć posiadł jej ciało,
to jej dusza pozostała nieodkryta. Irena mogła się z nim kochać, ale wcale nie
musiała Go kochać.
A on? Poczucie, że mógłby obdarzyć tą
niezwykłą kobietę uczuciem wydawało mu się jednocześnie tak abstrakcyjne jak i
całkowicie naturalne. Uśmiechnął się lekko. Dlaczego by nie?
-Adam. – Irena wyrwała go z jego
przemyśleń.
-Tak?
-Spóźnisz się na dyżur. Już wpół do
siódmej.
-Cholera. – mruknął i zerwał się z łóżka,
wskakując przy tym w bokserki i koszulkę, których jeszcze parę godzin temu
pozbawiła go Niklińska. Teraz właśnie przyglądała się Krajewskiemu z
rozbawieniem.
-Nie gap się. – fuknął spoglądając na nią
kątem oka.
-Nie gapię się. Ja podziwiam. – zacytowała
jego wcześniejsze słowa z enigmatycznym uśmiechem na ustach. Adam również się
uśmiechnął po czym, już całkowicie ubrany, podszedł do swojej kochanki i
pocałował ją delikatnie w czubek nosa. Irena zarumieniła się uroczo, ale zanim
zdążyła cokolwiek powiedzieć Adama już nie było.
Niklińska westchnęła cicho po czym sama,
powoli zwlekła się z łóżka i rozpoczęła ten nieprzyjemny proces okrywania
swojego ciała, jaki przed chwilą zakończył Krajewski. Nie kłopotała się
jednak z całkowitym przyodziewaniem, pozostając jedynie w samej bieliźnie oraz
sięgającej jej do połowy uda, za dużej koszuli Adama. Swoje własne naręcze
ubrań, przewiesiła sobie na ramieniu. Teraz musiała tylko wybrać dobry moment
żeby wyjść z sypialni Adama tak aby nikt nic nie zauważył. Co z resztą nie
powinno być trudne, bo w hotelu oprócz nich nie było nikogo.
Z niezachwianą pewnością siebie otworzyła
drzwi na korytarz, aby ujrzeć w nich stojących Wiktorię oraz Adama, którzy w
tym momencie wpatrywali się w nią, kolejno będąc w szoku (Wiktoria) oraz z
lekkim zrezygnowaniem (Krajewski).
-Ups. – to niebywale skomplikowane i
rozbudowane słowo wyrwało się Irenie, całkiem trafnie podsumowując zaistniałą
sytuację.
-Chyba będziemy musieli porozmawiać. –
rzekła złowróżbnym tonem Wiktoria, która zdążyła już odzyskać rezon.
-Raczej wy będziecie musiały porozmawiać,
bo ja i tak już spóźnię się na dyżur. Irena ci wszystko opowie. – stwierdził
Adam, po czym uśmiechnął się lekko do młodszej kobiety w odpowiedzi na jej
pytający wzrok. A potem zniknął za drzwiami łazienki i tyle go widziały.
v
Obie kobiety po przygotowaniu odpowiedniej
wyprawki na takie „głębsze rozmowy” (patrz alkohol i wysokokaloryczne
przekąski), zasiadły wreszcie w pokoju Consalidy gdyż salon wypełnił się
niedawno świętującym zaciekle Zapałą oraz Jakubkiem, którzy, Bóg jeden wie co,
tak naprawdę świętowali. W każdym razie atmosfera na dole nie była sprzyjająca
do prowadzenia takich rozmów.
-No dobra. Rozmawiajmy. – rzekła Wiktoria
uśmiechając się do Ireny zachęcająco.
-Ok. Rozmawiajmy. – odrzekła Niklińska
spoglądając niepewnie na Consalidę. Rudowłosa westchnęła cicho. Tak
do niczego nie dojdziemy.
-Dobra co powiesz na szczerość za
szczerość? Może tak będzie ci łatwiej?
-A co? Też masz jakąś tajemnicę do
sprzedania? – spytała Irena z zainteresowaniem. W
sumie od dzisiaj mam…
-Owszem. Tylko, że twoja i tak już się
wydała, więc mogłabyś obdarować mnie jakimiś szczegółami.
-Pikantnymi? – spytała młodsza kobieta z
przekąsem.
-Myślałam raczej o tym jak do tego doszło,
że ty i Adam… no wiesz. Jak długo to trwa i tak dalej. Ale jeśli chcesz się ze
mną podzielić informacją jaki Krajewski jest w łóżku to proszę bardzo. Swoją
drogą zawsze byłam ciekawa czy te jego przechwałki to tylko takie gadanie czy
faktycznie jest AŻ tak dobry.
-Jest. – odparła krótko Irena, a wyraz jej
twarzy całkowicie rozbawił Wiktorię, która chichocząc rzuciła tylko:
-Chyba nie prędko się o tym przekonam.
-W najbliższym czasie na pewno nie. –
rzekła Niklińska odzyskując dawny wyraz powagi – Ale nie mówię, że nigdy.
-Hmm… czyli to coś poważniejszego? –
Wiktoria drążyła temat. Irena spojrzała na nią z zrezygnowaniem po czym
westchnęła tylko.
-Nie wiem. Niczego sobie nie
obiecywaliśmy. Właściwie nigdy nawet nie rozmawialiśmy o tym co między nami
jest. To wszystko zaczęło się po tym jak Adam wyciągnął mnie do tego klubu.
Wiadomo, że trzeźwi stamtąd nie wróciliśmy, ale nie byliśmy też na tyle pijani
żeby… a może i byliśmy, bo przecież wtedy się razem przespaliśmy. Ponownie. A
następnego dnia… no ja na pewno nie żałowałam, on chyba też nie. Dużo
rozmawialiśmy i… jakoś tak samo wyszło. – zakończyła nieporadnie Irena.
Consalida pokiwała w zamyśleniu głową, odczytując z tej chaotycznej historii
wystarczająco dużo.
-Czyli… to nie jest relacja, która opiera
się tylko na seksie, ale też nie powiedziałabyś oficjalnie, że Adam to twój
chłopak, co? – spytała w końcu Wiktoria, mierząc Irenę głębokim spojrzeniem
zielonych oczu.
-Tak. Jesteśmy przyjaciółmi. Jesteśmy
kochankami, ale… nie jesteśmy parą. I tak jest dobrze. – głos Ireny był nie
pewny, a samo zdanie wypowiedziała powoli jakby podczas samego mówienia rozważała
sens swoich słów. Ona naprawdę chyba nigdy nie zastanawiała się nad
naturą ich „związku”, a ta rozmowa zmusiła ją do myślenia nad tym wszystkim pomyślała
Wiktoria. Uśmiechnęła się szeroko po czym chwyciła przyjaciółkę za dłoń.
-Skoro tak jest dobrze to ja nie mam
więcej pytań.
Tym drobnym gestem przekazała Irenie
wszystko: akceptację, wsparcie i radość z tego, że ona i Adam są szczęśliwi. Co
prawda wcześniej nie przyszłoby jej to nawet do głowy, że ona, czołowa
outsiderka Leśnej Góry i Krajewski, największa dusza towarzystwa jaką zna,
mogliby kiedykolwiek być razem, ale… przeciwieństwa się w końcu przyciągają. A
ona wiedziała, że będzie tym dwóm przeciwieństwom mocno kibicować.
-No dobra, szczerość za szczerość, teraz
twoja kolej. – rzekła Irena rzeczowym tonem, zakładając ręce na piersi i
mierząc Wiktorię przenikliwym spojrzeniem. – I oby ta twoja tajemnica była
warta mojej!
-Jest warta, uwierz mi. – Wiktoria
odetchnęła głęboko. Kiedy przyszło co do czego, wcale nie łatwo było jej o tym
mówić. – Tyle że nie wiem do końca czy to jest jeszcze tajemnica.
-Jeśli mi powiesz to nią pozostanie,
przecież wiesz. – mruknęła Irena urażona wahaniem przyjaciółki.
-Przecież nie mam na myśli tego, że komuś
powiesz. Chodzi raczej o tą drugą stronę, która ze mną dzieli tą tajemnicę. Nie
wiem czy nie wykorzysta tego przeciwko mnie. – westchnęła ciężko rudowłosa.
Irenie zabłysły oczy po czym pokiwała głową w zrozumieniu.
-Chodzi o Falkowicza, prawda?
Wiktoria pokiwała tylko głową, unikając
jednocześnie przewiercającego na wylot spojrzenia Ireny.
-Co wyście zrobili? – spytała cicho
Niklińska, jakby niepewna tego czego może się spodziewać. Wiktoria spojrzała na
nią z oburzeniem.
-Cholera, przecież nie poszłam z nim do
łóżka!
-To dobrze, bo już się obawiałam, że tak
się właśnie stało. – młodsza kobieta uśmiechnęła się przepraszająco. – Chociaż
to właściwie nie jest taka zła perspektywa. Nie jest przecież dużo starszy od
ciebie, a skoro jest bratem Adama to prawdopodobnie jego umiejętności łóżkowe
muszę być całkiem niezłe, wiec…
-Irena! – Wiktoria syknęła oburzona. – Co
to za chora dedukcja?! Odkąd to takie umiejętności są niby dziedziczne,
co? A poza tym co miałaś na myśli mówiąc, że jest nie wiele starszy ode mnie?!
-No bo przecież nie jest. Pewnie jest po
czterdziestce, a tobie już do czterdziestki niewiele brakuje…
Ostatnia część jej wypowiedzi została
zagłuszona poduszką, która trafiła ją prosto w twarz. Irena zaśmiała się wesoło
po czym odrzuciła miękki przedmiot przyjaciółce. Bitwa trwała jeszcze chwilę aż
obie kobiety rozczochrane, ale i ucieszone ogłosiły rozejm.
-Dobra nie odbiegajmy od tematu. To skoro
nie poszłaś z naszym profesorkiem do łóżka, co tylko jest pewnie kwestią
czasu… - Irena zgrabnie uchyliła się przed nadlatującą poduszką - … to co tak
właściwie się stało?
Wiktoria przełknęła głośno po czym
spojrzała Niklińskiej w oczy. Teraz albo nigdy.
-Mieliśmy dzisiaj straszną tabakę na
izbie, więc po narzędzia do szycia musiałam pofatygować się sama. Byłam w
magazynie, stałam na drabinie, drabina się chwiała, a wokół mojej głowy latała
mucha. Pewnie domyślasz się jak to się dla mnie skończyło?
-Domyślam, ale…
-No właśnie ale. Wtedy niczym super
bohater pojawia się Falkowicz i łapie mnie w swe silne, męskie ramiona… - ton
Wiktorii miał w sobie tyle dramatyzmu jakby rodem z jakiegoś taniego filmu. – A
potem… a potem mnie pocałował.
-Aha. I o to tyle szumu? – spytała Irena
sięgając po butelkę wina i nalewając czerwonego płynu do kieliszków.
-Uważasz, że to nic?! – warknęła Wiktoria,
która miała wrażenie, że Irena kompletnie nie rozumie powagi sytuacji.
Niklińska zaś, z właściwym dla siebie spokojem, podała starszej kobiecie
kieliszek po czym usadowiła się wygodnie na łóżku przyjaciółki. Obdarzyła ją
jednym ze swoich przenikliwych spojrzeń po czym rzekła:
-Nie bagatelizuje tego, ale sama musisz przyznać,
że zanosiło się na to od pewnego czasu. Właściwie od początku. Między wami
zawsze było takie napięcie. Zaczęło się od gnojenia siebie nawzajem, ale skoro
to nie rozładowało sytuacji to najwidoczniej potrzeba było czegoś zupełnie
innego. No i w końcu… w końcu się stało. Ale widzę, że to nasz Profesorek
pierwszy nie wytrzymał. Możesz to uznać za takie swoje małe zwycięstwo. – Irena
wyszczerzyła zęby. Wiktoria prychnęła tylko, ale po chwili sama się
uśmiechnęła.
-Świetnie. Czyli według twojej teorii od
początku byliśmy skazani na siebie?
-Poniekąd.
-No dobrze, wszystko bardzo fajnie, ale co
ja mam teraz zrobić? – spytała Consalida, opierając podbródek na splecionych
dłoniach. – Jak ja mam mu spojrzeć w oczy? Jak mam z nim pracować?
-Normalnie. Nie rób nic, zobacz jak to
wszystko się rozwinie. Po co masz się martwić czymś co tak naprawdę nie
nadeszło? Nastaw się raczej na to, że z tego może rozwinąć się coś… całkiem
niespodziewanego.
-Niespodziewanego, co? – mruknęła Wiktoria
dla której nagle wizja „czegoś niespodziewanego” z Falkowiczem w roli głównej
wydała się czymś całkiem interesującym. W końcu może Irena ma rację? Może
czasem warto pozostawić sytuację samej sobie, tak aby rozwinęła się po swojemu?
Consalida uśmiechnęła się szeroko. Nagle wszystko stało się całkiem proste. To
może się udać. Ale to Twój szef. Nie, stanowczo nie. A może...
-Jutro będzie piękny dzień. – stwierdziła
Irena, która nie wiadomo kiedy przetransportowała się do okna po którym
spływały obficie krople deszczu. Wyrwana ze swoich rozmyślań Wiktoria, spytała
inteligentnie:
-Słucham?
-Jutro będzie piękna pogoda. Ciepełko i
dużo słońca. Zobaczysz.
-Aha… a skąd ta pewność? – zapytała
niepewnie rudowłosa.
-Przestało boleć mnie kolano. Gdyby Adam
tu był, powiedziałby pewnie, że to jego zasługa, ale…
-Czekaj, czekaj. Kolano? – Wiktoria nie do
końca rozumiała Niklińską.
-No kolano, kolano. Wiesz ja tam nie
sprawdzam pogody w telewizji, ani na żadnych aplikacjach, bo zawsze mnie coś
boli jak mają być jakieś zmiany. Albo przestaje boleć. Tak jak teraz.
-Aha. No dobra. Rozumiem. Czyli prognoza
na jutro to ciepło i słonecznie?
-Tak. I mam wrażenie, że ta prognoza
sprawdzi się nie tylko jeśli chodzi o pogodę na zewnątrz. – Irena spojrzała
znacząco na Consalide, która uśmiechnęła się mimowolnie, czując, że w prognozie
Niklińskiej coś musi być.
Za długie... LOL . Daj ktoś streszczenie. Ale początek ok.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że dopiero teraz komentuje, ale wiecie, szkoła.
OdpowiedzUsuńPierwsza scena w składziku bardzo mnie zaskoczyła. Z jednej strony taka zwykła czynność jak sięgnięcie czegoś z półki, ale w połączeniu z denerwującą muchą i wybuchową Consalidą staje się katastrofą. Ale oczywiście tak jak każda księżniczka ma swojego rycerza, tak Wiktoria ma profesora. Już od kilku części między nimi iskrzy. A ten pocałunek był konsekwencją zaistniałej sytuacji. Taki delikatny, subtelny pozornie zupełnie nie pasujący do charakterów naszych bohaterów, ale idealnie oddający niepewność w ich wzajemnych relacjach.
Andrzej to doskonały lekarz, ale również genialny obserwator, ciekawe czy obserwując nastrój Anny bez patrzenia przez okno potrafi stwierdzić jaka jest pogoda. Pewnie tak.
Anna jest postacią, którą uwielbiam chyba w każdym wydaniu. Jest wspaniała jako wredna, dogryzająca i stanowcza pani doktor, ale jako troskliwa "Matka Teresa" sprawia, że mając zły humor człowiek ma ochotę oddać się w jej ręce.
Uwielbiam rozmowy Anny i Andrzeja. Każde słowo jest przepełnione troską i miłością. A analiza pogody pod kątem humorów i pragnień kobiety była idealnym dopełnieniem całego męczącego i trudnego dnia (nie tylko rozmowa :))
Wreszcie pojawili się Adam i Irena. Sądziłam, że ich pierwsza noc będzie też ostatnią, a tutaj romans kwitnie. Cieszę się, że Adaś jest szczęśliwy. Oby pojawiał się częściej.
Dobrze, że Wiktoria ma w waszym opowiadaniu przyjaciółkę (serialowa relacja z Agatą do mnie nie przemawia), z którą dzieli się problemami i emocjami. Wie, że może liczyć na pomoc i wsparcie, ale też na szczerość.
Od pierwszej części wasze opowiadanie urzekły mnie i z każdą częścią czuję się bardziej uzależniona. A życie na "opowiadaniowym głodzie" jest ciężkie.
Dziękuję za tę część i czekam na kolejną.
Pozdrawiam. M
Ale się rozpisałam, przepraszam za to. :)
Hej
UsuńAbsolutnie nie uważam by Twoje rozpisane było w najmniejszym stopniu negatywne.
Dzięki za tą małą recenzje; takie opinie jak już mówiłam niezwykle motywują i zmuszają do dalszego pisania.
Jeśli chodzi o postaci muszę przyznać, że to iż Anna Ci się spodobała mnie najbardziej cieszy. Ja, prywatnie mam do niej ogromny sentyment i by być całkowicie szczerym - to jest moja ulubiona postać. Nie Andrzej, nie Wiktoria, nie Adam czy Irena ale Anna...i co się tyczy Anny - Anna + Andrzej.To o nich uwielbiam pisać.
Dlatego też bardzo dziękuję Ci za te słowa..."okropnie mnie cieszą" ;-)
Pozdrawiam Ola
P.S piszesz coś troszkę...? bo albo mnie się tak zdaje albo dostąpiłam swojego osobistego zjawiska fatamorgany :-) W każdym razie, pisz kiedy chcesz, tu bądź na emaila;-) dzięki jeszcze raz.
Hej.
UsuńJedyną rzeczą jaką pisze są komentarze pod Waszymi opowiadaniami. :)
Bardzo się cieszę, że mimo trudów codziennego życia i wielu obowiązków, znajdujecie czas i ochotę na obdarowywanie czytelników takimi perełkami. "Czytanie Was" jest dla mnie zaszczytem.
Pozdrawiam M.
Wiem, że Ola już odpisała, ale ja też muszę dodać swoje 3 grosze, widząc tak cudowny komentarz. Droga M dla takich osób jak ty chce mi się właśnie pisać :) Tak jak dla Oli postać Anny jest bardzo ważna (ponieważ zasadniczo to ona ją stworzyła), tak dla mnie ważna jest Irena, której kreatorką byłam ja. To naprawdę fantastyczne uczucie kiedy ktoś docenia Irenę, ale i Adama, bo zależało mi by ich wątek, chociaż poboczny, był o wiele lepszy niż wątek serialowego Adama, bo dla mnie ta postać ma fajny potencjał, który scenarzyści, jak dla mnie, zmarnowali :) Chociaż nie umiem pisać tak dobrze jak Ola i moje fragmenty nie są tak dobre (co pewnie poznałaś) to cieszę się, że również i je doceniasz. To naprawdę wiele znaczy.
UsuńA i prawdziwym zaszczytem jest mieć taką czytelniczkę jak ty :)
Pozdrawiam, Ewelina
Piękna część <3
OdpowiedzUsuńKiedy kolejna część ???
OdpowiedzUsuńps. Zapraszam do siebie na część 18.
http://ndinz-fawi.blogspot.com/
Kiedy można się spodziewać next'a ??? :O
OdpowiedzUsuńZ niecierpliwością czekam na kolejną świetną część. To opowiadanie to jest poprostu coś niezwykłego.
OdpowiedzUsuńGenialne tak jak zwykle, ale kiedy będzie kolejne arcydzieło? ;p Bo już wszyscy czytelnicy się niecierpliwią ;)
OdpowiedzUsuń