sobota, 27 września 2014

Przerwa

Witam wszystkich :)Na sam początek chciałabym, w imieniu moim i Oli, podziękować wam za wszystkie komentarze. Jesteście najlepsi :3

Druga sprawa to wyjaśnienie naszej dłuższej nieobecności, która niestety przedłuży się jeszcze trochę. Ile? Ciężko mi powiedzieć może tydzień, może dwa, naprawdę nie wiem, ale bądźcie pewni, że nie zapomniałyśmy o blogu i nie porzucamy go.
Po prostu nałożyło się kilka spraw, które uniemożliwiają nam pisanie. W tym momencie Ola jest w szpitalu (na szczęście tylko na badaniach), ale nie wiemy dokładnie ile tam zostanie. Ja natomiast cały czas jeszcze pracuję i załatwiam sprawy związane ze studiami, więc jedyny wolny czas jaki mi zostaje to ten który przeznaczam na spanie.
Tak jak wcześniej napisałam nowych wiadomości, a może i nawet rozdziału, możecie się spodziewać od nas najwcześniej za jakiś tydzień, ale niczego nie obiecuję.

Proszę was o cierpliwość i wyrozumiałość, którą wiem, że w sobie macie :D

Pozdrawiam

                                                                                                                                                Ewelina

wtorek, 9 września 2014

XVI "Prognoza na dziś"

 Witam po trochę dłuższej przerwie! Ja wiem, rozdział miał być wczoraj, ale wiadomo, że jak Ewelina wstawia to będzie opóźnienie XD Wybaczcie mi proszę i jak zwykle życzę miłego czytania
P.S. Wybaczcie tytuł, Oli lepiej to wychodzi XP


Humor jest niezwykle zjadliwą choroba przenoszoną drogą kropelkową.  Doktor Wiktoria Consalida stojąc na drabinie w szpitalnym kantorku bezsprzecznie podzielała to zdanie. Jej humor rozprzestrzeniał się niczym epidemia dżumy na przedmioty ożywione jak i nieożywione. Natrętne muszysko będące przykładem elementu ożywionego (przynajmniej na razie) latało wokół jej głowy kręcąc piruety i bzycząc we własnym owadzim rytmie powodując ciągłe mimowolne ruchy ciała lekarki co bez wątpienia przypominało chorobę sierocą. Drabina natomiast , przykład formy nieożywionej, zachowywała sie tak jakby była elementem ożywionym. Rudowłosa była niemal pewna,  że ten cholerny kawałek stali wziął sobie za punkt honoru zrzucenie jej ze swojego skromnego majestatu bowiem przy każdym nawet najmniejszym ruchu chybotała się to w jedną to w druga stronę uniemożliwiając Wiktorii wykonanie iście ważnego zadania. Zadanie to na pierwszy rzut oka było niezwykle proste - wziąć nici chirurgiczne rozmiar 10, imadło i i sterylne gazy. Dzisiaj Wiktoria pracowała na izbie przyjęć, a z powodu ogromnego natłoku jaki panował na dole, sama musiała pójść po rzeczy do szycia, ponieważ każda niemal pielęgniarka będąca na izbie narzekała iż nie ma dodatkowej pary rak. Fakt ten, normalnie nie wprawił by ja w taką złość jednak drobna komplikacja w postaci nachalnego owada i niesfornej drabiny przechyliła szalę.
- Mierda*- warknęła ledwo utrzymując równowagę na rozchwianej drabinie . Znajomość języka hiszpańskiego przydaje sie w życiu codziennym pomyślała prostując sie jak struna i starając sie dosięgnąć na najwyższą półkę. Teraz przynajmniej mogła wypowiadać na głos swoje myśli bez cenzury i obawy ze ktoś ja tutaj zrozumie. Nachalny insekt zaatakował ponownie, biorąc sobie za cel prawe ucho rudej - Hijo de puta* ! - głośno  fuknęła jedną ręką trzymając się półki, druga odpędzając złośliwego owada. Na tą obrazę mucha natarła ze zdwojoną siłą latając wściekle wokół głowy . Dla Wiktorii Manueli Consalidy tego było już stanowczo za wiele.
- No me toques los cojanes !!!.*- wycedziła cicho lecz stanowczo. Po chwili nie mogąc powstrzymać juz i tak nadwątlonych nerwów, krzyknęła głośno:
- Al carajo* !!! Joooooder* !!!! - słowa te zawisły w powietrzu , sprawiając iż muszysko grzecznie usiadło na jednej ze szpitalnych półek. Nie wydało żadnego dźwięku, bzyku, czegokolwiek jakby bojąc się jakie to jeszcze słowa Wiktoria ma w zanadrzu.


1. Mierda - gówno, tu w znaczeniu może być cholera
2. Hijo de puta - sukinsyn
3. No me toques los cojanes - nie wkurwiaj mnie, bardziej używane w Ameryce Południowej
4. Al carajo - tutaj spierdalaj
5. Joder - kurwa
v
Profesor Andrzej Falkowicz pewnym i zarazem swobodnym krokiem przemierzał korytarz izby przyjęć. Tryskał humorem przez co szeroki uśmiech nie schodził z jego twarzy. Miał wrażenie iż gdyby mógł nim zarażać z pewnością wszyscy tutaj cierpieliby na porażenie nerwu twarzowego. Przeciążenie m. mimicznych przecież też może być ich przyczyną pomyślał w duchu wyobrażając sobie wyszczerzone karykatury pielęgniarek. Dzisiaj wszystko szło po jego myśli. Niezwykle trudna operacja tętniaka poszła jak po maśle, udało mu się obrazić dwie pielęgniarki, mało tego cała swoją papierkową robotę zrzucił na stażystkę, której imienia nawet nie pamiętał. Żyć nie umierać.
Pogrążony w swoich myślach , szedł korytarzem nie zważając na wszechobecny gwar i hałas. W istocie dzisiaj był niezwykle pracowity dzień. Na rogu skręcił w prawo i udał się już mniej zatłoczonym korytarzem, przechodząc koło szpitalnych kantorów ze sprzętem medycznym. Niedługo potem mijając kolejne składziki z jednego z nich usłyszał głośny, sfrustrowany wrzask:- Joooder!!!
Wzdrygnął się i zatrzymał,  zaskoczony agresją nadawcy przekleństwa. Joder - w hiszpańskim odpowiednik polskiego słowa ku*wa w istocie nie było wyrazem zbyt kulturalnym. Sam może biegle nie władał hiszpańskim ale słówko tak niezbędne we  współczesnej komunikacji międzyludzkiej nie było mu obce. Podszedł do nieznacznie uchylonego wejścia, za którymi znajdowało się źródło pięknego wyrazu. Uchylił szerzej drzwi by ujrzeć wściekłą doktor Consalide ledwo trzymającą sie na tańczącej drabinie. Jedną ręką trzymała sie kurczowo stalowej poręczy półki, drugą machała w powietrzu  jak człowiek chory umysłowo, reagujący tak na swoje senne omamy.
Wystarczyła sekunda by profesor znalazł się przy rudowłosej. Złapał ją w momencie gdy niereformowalna drabina z hukiem uderzyła o szpitalna podłogę. Jego smukłe, długie palce mocno zacisnęły się na tali lekarki.  Ona sama zaskoczona tym że kawałek stali zwyciężył zdołała tylko wymamrotać:
- Uff...
- Piękne Pani włada hiszpańskim, nie ma co - rzekł rozbawiony profesor nie wypuszczając jej ze swych objęć. Zaraz jego twarz spoważniała a czoło przecięła głęboka zmarszczka jakby intensywnie sie nad czymś zastanawiał.  Lekarka lekko zawstydzona i zarazem speszona jego  bliskością podniosła wzrok patrząc mu prosto w oczy. Wpatrując się w jego szare tęczówki po raz pierwszy dostrzegła w nich coś co ją bardzo zaskoczyło. Czułość, może ciepło, sama do końca nie wiedziała. Poczuła jego ciepły oddech i zapach korzennych perfum.  Spoglądała w milczeniu na profesora by po chwili poczuć ciepło jego warg na swoich ustach. To delikatne zetkniecie, ledwie muśnięcie sprawiło że zadrżała. Andrzej czując to zawahał się spoglądając jej głęboko w oczy. Nie znalazłszy w nich sprzeciwu złożył czuły pocałunek na jej ustach. Wiktoria oplotła jego szyję , ani przez chwile nie zastanawiając się nad tym co robi, nie myśląc o żadnych skutkach i konsekwencjach. Przyjdzie czas na rozmyślania. Profesor pogłębił pocałunek smakując jej wargi i niemal czując jej przyspieszone bicie serca. Po minucie, może więcej oderwali sie od siebie. Andrzej postawił Consalide bezpiecznie na Ziemi bez słowa obserwując jej reakcje. Cholera pomyślała gdy pierwsze myśli dotarły do jej mózgu i gdy zdała sobie sprawę iż przy jego osobie nie ma wystarczającej samokontroli. Zawstydzona i lekko zszokowana targającymi nią emocjami zdołała wydukać :
- Muszę iść - i  pospiesznie opuściła składzik, zapominając o gazach, niciach i imadle.
Andrzej stał bez ruchu, prosto, naprężony niczym struna, w duchu zastanawiając się nad tymi co właśnie zaszło. Doświadczając dziwnego , nieznanego mu kołatania w piersiach poczuł  najzwyczajniejsze w świecie zdziwienie.  Zdziwienie uczuciami które właśnie doznał i które napastowały jego duszę niczym natrętny insekt wabiony zapachem gnijącej zwierzyny. Zszokowany tym że odczuwa taką gamę emocji dopiero po jakimś czasie usłyszał wściekłe bzyczenie latającego owada. Wyrwany z rozmyślań pochylił się by podnieść pokornie leżącą drabinę, po czym wyszedł z pomieszczenia.
v
Humor jest tą składową natury Anny, która zmienia się wraz z pogodą. O ile zmiany meteorologiczne, które z racji tego jakim je natura stworzyła, są niecykliczne; o tyle humor Anny podlegał owym zmianom w sposób prosty i schematyczny; skutkiem czego Andrzej mógł już tylko sprawdzić Yahoo weather na swoim iPhonie i jasno wiedział nie tylko jaka będzie pogoda ale jaki też będzie humor pani profesor.
Oczywiście jeśli prognozy się sprawdzały.
 Jeżeli było ciepło i słonecznie to: a) Anna miała doskonały humor b) uwidoczniał się i stawał na przedzie kompleks Matki Teresy c) zdecydowanie Anna nie miała wtedy ochoty na seks.
Andrzej nie lubił takiej pogody, wręcz nienawidził.
Gdy było deszczowo i mgliście to a) poziom ironii i sarkazmu osiągał u Anny istne apogeum b) ekspres do kawy był stale włączony c)  ochota na seks wzrastała i opadała niczym morskie fale na Pacyfiku - pora poranna była dla Andrzeja przychylniejsza aniżeli wieczór.
Tę pogodę Andrzej lubił. Całkiem lubił.
Jeśli wiatr był suchy i mroźny a termometr uparcie wskazywał temperaturę gdzieś poniżej 0 stopni Celsjusza to a) Annie było wszystko jedno co; kiedy; jak i dlaczego; całą jej uwagę pochłaniała wtenczas praca i wiążące się z nią operacje b) wyjmowała możliwie najgrubsze wełniane skarpetki i ubierała się "na cebulkę" c)   o ile to było możliwie jak najwięcej czasu spędzała w łóżku, a więc miała ogromną ochotę na seks. Seks rano. Seks w południe. Seks po południu. Wieczorem. W nocy. Do wyboru do koloru.
Andrzej kochał taką pogodę.
Dziś ze względu na sam środek jesieni, ilość promieni słonecznych docierających do Warszawy stale malała wraz z ich siłą i intensywnością. Liście od odcieni żółci aż do żywej czerwieni zaczęły spadać tworząc kopce i kopczyki na chodnikach i pożółkłym trawniku, poczynając z drzew istne pomniki nudystów. Zrobiła się zimno lecz temperatura nie zeszła poniżej 0 stopni Celsjusza, wahając się raczej pomiędzy 5 - 10 stopniami. Spora rozbieżność. Wilgotny wiatr niósł zimny front z nad północy. Padało. Słowem: panował istny zbitek zjawisk meteorologicznych przez co Andrzej pozostał w stanie niezdecydowania; nie mogąc przewidzieć jakiż to humor ma dzisiaj Anna.
Zimno. Cholerna pogoda - pomyślała Anna idąc w kierunku pokoju lekarskiego gdy mimowolnie po plecach przeszedł ją zimny dreszcz.
Będąc przy drzwiach i już chwytając za klamkę; zawahała się widząc siedzącego nieopodal, prawie naprzeciwko doktora Zapałę. Mężczyzna pocierał nerwowo brodę jakby starał się wyczyścić jakąś niewidzialną plamkę na niej; poczynającą jego wyglądowi ogromny wizualny uszczerbek.
Anna żadnej plamy nie widziała, za to sam wyraz twarzy mężczyzny dawał do myślenia i poważnie ją strapił.
- Doktorze Zapała - podeszła do niego - I jak? Jak wyniki? - zapytała bez ogródek.
Przemek podniósł głowę i popatrzył niewidzącym wzrokiem na profesor Schultz. Pokręcił głową.
- Nie wiem - zaśmiał się żałośnie - Jeszcze nie otworzyłem.
Anna usiadła na krześle obok niego patrząc na obrzydliwie zielony kolor naprzeciwległej ściany.
- Kiedy? - zapytała - Kiedy przyszły wyniki?
Przemek uśmiechnął się blado.
- Tydzień temu - mruknął - Od tygodnia zbieram się w sobie by to otworzyć. I wie Pani co? Nie daje rady! Wyobrażam sobie co może być w tej kopercie i stwierdzam iż stan niepewności może być lepszy niż ta wiedza, która znajduje się w tej cholernej kopercie.
Anna popatrzyła na niego tym łagodnym wejrzeniem błękitnych oczu, które zawierają w sobie jakiś kojący dla  człowieka pierwiastek; tak, że Przemek odetchnął głęboko i wpatrzył się w piękne oblicze kobiety licząc, że zaraz Anna powie coś pocieszającego, a on w ułamku sekundy poczuje się lepiej i otworzy tą kopertę. Nie przeliczył się. Kompleks Matki Teresy działał.
Anna rzekła:
- Są dwie opcje. Pierwsza; może się okazać, że nie masz HIV i wtedy Twoje życie będzie płynęło tym samym torem co wcześniej - spojrzała na niego, bystro badając czy aby na pewno słucha jej uważnie - Druga opcja : Masz HIV. I w tym momencie może Ci sie wydawać, że Twoje życie się kończy...ale to nieprawda.
Pokręciła głową i kontynuowała:
- Jako lekarz dobrze wiesz, że teraz zakażenie wirusem HIV to nie wyrok śmierci. Już są nowe generacje leków antyretrowirusowych, które nie tylko hamują wirusa ale uniemożliwiają rozwój AIDS. Jak sam dobrze wiesz - powtórzyła się- HIV teraz to już nie wyrok, tylko choroba przewlekła. Nakłada na człowieka liczne wyrzeczenia ale jeśli regularnie będziesz przyjmować leki to... tu Anna zawahała się - będziesz w miarę normalnie funkcjonować.
Zapała popatrzył tak błagalnie na panią profesor jak gdyby z niemą prośbą by Anna teraz zrobiła coś, wyczarowała rozwiązanie czy też sprawiła by w tej kopercie był wynik dla niego pomyślny.
Anna uśmiechnęła się smutno:
- Uwierz mi, że nawet najgorsza wiedza jest lepsza od niewiedzy.
Pokiwał głową.
- Jeśli jestem chory - wychrypiał - Nie będę mógł leczyć ludzi, pomagać...
- Jeśli okaże się że jesteś chory - przerwała mu - To wtedy będziemy myśleć co dalej. Nie będziesz mógł operować co nie znaczy, że nie możesz dalej pracować w branży medycznej. Oczywiście o karierze chirurga możesz zapomnieć - powiedziała twardo - Ale na karierze chirurga życie się nie kończy.. Znam dwóch ludzi, lekarzy  którzy żyją z wirusem HIV..Zajmują się teraz pracami naukowymi.
Popatrzyła na niego łagodnie:
- Mam kontakty w Zurychu z licznych gron naukowych i obiecuje jeśli okaże się, że jesteś chory pomogę Ci jak tylko mogę. Przysięgam
Anna uścisnęła mocno jego dłoń.
- A teraz radzę Ci otwórz wreszcie tą kopertę - wyrzekła - Nie ma na co czekać.
Przemek popatrzył proszącym wzrokiem na panią profesor i wyciągnął z kieszeni pomiętą kopertę z śladami spoconych palców na wytłuszczonym papierze. Zawahał się:
- Czy ...czy mogłaby Pani otworzyć - zapytał łamiącym głosem - Ja nie dam rady.
Anna uśmiechnęła się smutno i wzięła od niego kopertę.
- Oczywiście.
Rozerwała palcami brudną pergaminową powłokę. Przeczytała pobieżnie, szybko szukając tych słów klucza. Po chwili znalazła:
Wynik na obecność wirusa HIV: negatywny
- Asystuje mi Pan dzisiaj przy wstawianiu by-passów? - pani profesor uśmiechnęła się machinalnie, ledwo zauważalnie
 I Przemek nagle odetchnął z ulga jakby z płuc zdjęli mu ogromny głaz, który uniemożliwiał oddychanie ; tłamsząc i uciskając pęcherzyki płucne ; a teraz pozbywając się go czuł lekkość i gracje ruchów jaka wynikała z każdego wdechu. Uśmiechnął się szeroko.
v
Andrzej wszedł zamyślony do domu nie zauważając iż jego subtelne zaanonsowane wejście spowodowało przygwożdżenie kota w drzwiach frontowych; kota, który węsząc okazje starał się wydostać na zewnątrz. Rozległy się głośne miauki i  Andrzej musiał szeroko otworzyć drzwi, a jego zadumany wzrok przez chwilę skupił się na swoim podopiecznym. Loui zamiast uciec na zewnątrz, zatrzymał się w drzwiach frontowych, a widząc, iż jego Pan ma jakiś dziwny nastrój pomiędzy zadumą a konsternacją, sam już nie wiedział co robić
Twarz Andrzeja przybrała gniewny wyraz.
 - Wchodzisz do domu? - warknął - Czy sobie idziesz? Nie będę na Ciebie czekać wieczność!  Głupi kocur!
Zwierzak zrazu bardzo powolnie i dumnie, przystępując godnie z nogi na nogę wszedł do domu z wysoko uniesionym łebkiem, w drzwiach jeszcze piorunując swego Pana błękitnymi ślepiami: Jeszcze się odgryzę niegodziwcze! Jeszcze się odgryzę. - krzyczał jego wzrok
 Andrzej  westchnął ciężko ,zamknął drzwi i rzucił swoją skórzaną aktówkę na półkę w przedpokoju.
- Anna ! - krzyknął - Gdzie jesteś?
Po chwili rozległ się spokojny głos.
- W sypialni.
I Andrzej poszedł do sypialni po drodze zdejmując marynarkę i rzucając ją na sofę w salonie; kładąc swego iPhona na ladzie w kuchni i poluzowując na szyi swój nieskazitelny aksamitny krawat.
- Część - przywitał się stając w drzwiach - Co robisz?
- A nie widać?
Anna z właściwą sobie gracją ruchów manewrowała trzymając naręcza ciuchów pomiędzy walizką leżącą na środku pokoju, a połączoną z sypialnią garderobą Andrzeja.
- Miałaś jechać za kilka dni - oparł się o framugę drzwi - Czemu ta nagła zmiana planów?
Anna rzuciła stertę ciuchów na łóżko i podparła się pod boki:
- A musi być jakiś powód? Po prostu pojadę kilka dni wcześniej by dopilnować rozładowanie nowego sprzętu na oddziale. Ten stetryczały Bachmann nie wie nawet jakiego sprzętu się spodziewać. Wolę to sama dopilnować
- A co zamówiłaś ?
- Da Vinci..
Andrzej pokiwał głową
- A za ile wracasz? - zapytał od niechcenia siadając na łóżku - Ile będę musiał wytrzymać?
Anna popatrzyła na niego pobłażliwie:
- Mam rozpisane operacje na prawie cały najbliższy miesiąc...Kolejną operacje tu mam dopiero za dwa miesiące...Więc hmm pomyślmy...wrócę za....
- Dwa miesiące - dokończył za nią z uśmiechem Andrzej.
- Dokładnie - wydukała siadając obok niego - po chwili kontynuowała - Jeszcze pewnie polecę odwiedzić Marry bo dzwoniła do mnie przedwczoraj.
Andrzej skrzywił się
- Pozdrów ją ode mnie serdecznie -  uśmiechnął się kwaśno - Naprawdę serdecznie.
Anna uniosła brwi.
- Jak bardzo serdecznie?
- Zabójczo - skwitował - Zabójczo serdecznie.
Anna popatrzyła zamyślona na Andrzeja by już po chwili opowiedzieć mu o całym dzisiejszym dniu, jako główny temat tabu obierając sobie Zapałę i jego HIV.
Gdy skończyła Andrzej pokręcił głową:
- Doprawdy nie wiem co myśleć - popatrzył pożądliwie na Annę pożerając wzrokiem jej krągłą linie bioder .
Stanęła nad nim.
Andrzej kontynuował:
- Jestem skonsternowany.. Dzisiaj pada- mruknął ponętnie- wiatr jest wilgotny...
I już przyciągnął Annę do siebie pożerając wzrokiem jej talie, krągłe piersi i bladą szyję.
- Ale jest też powyżej 0 stopni Celsjusza - szepnęła mu do ucha oplatając ramionami jego szyję - No i jest mało promieni słonecznych...
Uśmiechnęła się figlarnie
Wszelako Andrzej już jej  nie słuchał. Począł szukać swymi pocałunkami jej warg, szyi oraz piersi; przynajmniej przez tą słodką chwilę zapominając o przyczynie swojego zadumania; czekając cierpliwie na subtelne odwzajemnienie uczuć przez ukochaną. Doczekał się - Anna zdjęła mu krawat i zaczęła rozpinać jego błękitną koszulę , czule całując go tuż za prawym uchem. Podobnie jak człowiek cierpiący na suchotę syci się i łapczywie wdycha czyste powietrze w przerwach pomiędzy jednym atakiem kaszlu a drugim; tak i on sycił się i łapczywie pożerał czułościami każdy nawet najmniejszy skrawek ciała Anny w przerwach pomiędzy jej jednym a drugim pocałunkiem.
Zaraz już nic nie wiedział; niczego nie był pewny; nic nie myślał; nic nie czuł innego aniżeli słodkiego i subtelnego jej dotyku. Zatracił się zapominając o całym deszczowym świecie.
v
-Będzie padać.
-Po czym wnosisz?
-Boli mnie kolano.
-Aha. Uważasz się za meteopatkę?
Irena nie odpowiedziała, tylko przekręciła się na drugi bok, przysłaniając tym samym Adamowi wszelki widok oraz kradnąc mu przy tym niemalże całą kołdrę. Krajewski jednak nie przejął się tym zbytnio gdyż nadarzyła się dla niego okazja by mógł podziwiać przez chwilę szczupłe plecy kobiety, które w tej chwili były całkowicie odsłonięte. Na tyle na ile pozwoliło mu na to słabe światło stojącej w kącie lampy, z zapamiętaniem chłonął widok rozluźnionych łopatek i niemal niewidoczną z jego perspektywy, linię żeber. Jego wzrok podążał ścieżką, którą wyznaczały mu wyraźnie zarysowane kręgi. Jakby odruchowo zaczął rozróżniać poszczególne odcinki aż zatrzymał się na lędźwiowym, który okryty został w połowie ciemnobrązową połacią materiału, mocno kontrastującą z jasną skórą kobiety.  
Nieczęsto miał okazję podziwiać jej nagość, bo sama Irena rzadko mu na to pozwalała. Owszem, sypiali ze sobą już jakiś czas i widok Ireny, takiej jaką ją Pan Bóg stworzył, nie był mu obcy, ale jego kochanka całkiem skutecznie ograniczała mu go. Dlatego też Krajewski skrupulatnie wykorzystywał właśnie takie okazje jak ta teraz.
Irena nie lubiła kiedy na nią patrzył. Adam nie wiedział czy wynika to z jakiś kompleksów czy może nie może przełamać wstydu. Tą ostatnią możliwość odrzucał jednak ze względu na to, że Niklińska wstydliwa nie była o czym przekonał się podczas wielu upojnych nocy jakie ze sobą spędzili. A jeśli chodzi o kompleksy… cóż, chyba nie znalazł jeszcze takiej rzeczy którą Irena by w sobie lubiła. On sam zaś lubił w niej zatrważająco wiele elementów.
-Nie gap się. – burknęła i naciągnęła na siebie kołdrę.
-Nie gapię się.- zamruczał Adam i wsunął się pod prowizoryczne okrycie Niklińskiej ,przylegając nagim torsem do jej pleców i obejmując ją ramionami. Poczuł jak delikatnie zadrżała.- Ja podziwiam.
-Jakby jeszcze było co do podziwiania. – westchnęła kobieta, przewracając jednocześnie oczami. Adam zaśmiał się cicho. Wdzięczny tembr jego śmiechu odbił się delikatną wibracją w klatce piersiowej Ireny, co wydało jej się zaskakująco przyjemne.
-Dla mnie jest. Ale nie mówmy już o tym, bo nie mam zamiaru wmawiać ci, że jesteś ładna, skoro ty i tak mi zaprzeczysz. Ja tam swoje wiem i ty swoje wiesz i niech tak zostanie.
-Jak tam chcesz. Może to i lepiej, bo jak wcześniej wspomniałam, boli mnie kolano i też nie mam ochoty niepotrzebnie się męczyć.
-Mogę ci je pomasować.
Nie czekając na zgodę kobiety, przemknął się zgrabnie do podstawy łóżka i klęknął między jej nogami. Irena oparła się na łokciach i spojrzała na Krajewskiego krzywym spojrzeniem.
-Które kolanko panią boli? – spytał uśmiechając się głupkowato.
-Lewe. – mruknęła nadal mierząc go nieprzychylnym spojrzeniem. Adam zaś chwycił delikatnie nogę Niklińskiej i uniósł ją do góry, zginając delikatnie. Po czym rozpoczął swój masaż. Jego dotyk nie przynosił ulgi w bólu, ale Irena musiała przyznać, że był przyjemny na swój sposób. Mocny i zdecydowany, polegający głównie na równomiernym uciskaniu, wprowadził kobietę w delikatny letarg. Przymknęła oczy i ułożywszy się wygodnie na poduszce, oddała cię temu uczuciu.
Adam zaś wyczuwając odpowiedni moment, począł przesuwać swoje dłonie ponad kolano, zajmując się teraz podudziem Ireny. Nogi Niklińskiej były kolejną rzeczą, którą lubił. A raczej ubóstwiał. Ta kobieta miała nieziemsko zgrabne i długie nogi, zakończone drobnymi stópkami o numerze 37,  za które Krajewski dałby się po prostu pokroić. Dotykanie ich w tym momencie było dla niego czystą przyjemnością.
Wędrówka jego dłoni była powolna, po to by rozkoszować się obcowaniem każdym milimetrem skóry, ale i po to by uśpić czujność jej właścicielki. Miarowy ucisk kciuków zmniejszał się stopniowo, a do całej czynności dołączyły kolejne palce. Irena wiedziała do czego prowadzi ta gra, ale nie miała zamiaru jej przerywać.
Gdy dłonie mężczyzny dotarły do jej łona, ta westchnęła cicho. Miała wrażenie, że odczuwa już zaledwie delikatne muśnięcia niczym dotyk pióra, jednak było to tak nieziemsko intensywne uczucie. Uczucie, które wywoływało przyjemne ciepło połączone z pulsowaniem w dole brzucha. A kiedy to pulsowanie osiągnęło apogeum, Irena była w stanie jedynie wić się i szeptać gorączkowo imię Adama, co niesamowicie łechtało jego męskie ego.
Kilka minut i szalonych oddechów później, oboje powrócili do poprzedniej pozycji, rozkoszując się swoim ciepłem  i obecnością.
Pierwsza noc jaką ze sobą spędzili była typowo infantylnym i szczeniackim tzw. „pójściem do łóżka tu  czytaj seks, seks i tylko seks”. Adam do tej pory zastanawiał się ‘ki diabeł podkusił go by pocałować wtedy Irenę, a jeszcze większą zagwostką było dla niego jakim cudem ta nie dała mu w pysk. Krajewski widział już jednak w swoim życiu wiele zdarzeń z pozoru nie logicznych toteż uznał to za jedno z nich i przeszedł z tym do porządku dziennego. Widocznie tak musiało być. Co nie znaczy, że źle się stało. Wręcz przeciwnie.
Adam szybko odkrył, że ta relacja, która pozornie nie miała prawa w żaden sposób się pogłębić, z racji tego, że rozpoczął ją seks, rozwinęła się w sposób całkowicie naturalny. Tak jakby on i Irena nie zaczęli, właściwie dosłownie „ od dupy strony” . Krajewski doskonale pamiętał ich reakcje po tym wszystkim. Owszem towarzyszył im wstyd spowodowany tą nową sytuacją, nawet samym tym, że są tak blisko siebie nadzy i niczym nie odsłonięci, ale zarówno on, a był też pewien, że również Irena, nie odczuwali tak zwanego moralnego kaca. Byli dorośli, zrobili to i już. Nie było powodu by się nad tym rozczulać, ani niepotrzebnie tego żałować. Z resztą Adam od początku nie żałował, a jak i później się dowiedział Irena też nie.
A potem spędzili cały dzień w łóżku rozmawiając, nie o tym co się wydarzyło między nimi, ale o zwykłych sprawach codziennych: o tym jak Kinga dawała Niklińskiej w kość, o tym jak Adam miał czasem dość być chłopcem na posyłki Andrzeja czy nawet o ich upodobaniu co do muzyki, potraw czy nawet metod jakie stosowali w pracy. Właściwie taki stan rzeczy utrzymywał się aż do tej chwili. Rozmawiali o wszystkim, ale nie o tym co między nimi jest. A Adam był pewny, że dla niego to nie jest zwykła znajomość opierająca się tylko na seksie.
Choć oczywiście z początku tak miało przecież być. Miał ją zdobywać powoli i metodycznie. Miała być wyzwaniem do momentu w którym w końcu mu się uda. I faktycznie była nim, choć stała się owym wyzwanie, o ironio, dopiero wtedy kiedy ją zdobył . Bo choć posiadł jej ciało, to jej dusza pozostała nieodkryta. Irena mogła się z nim kochać, ale wcale nie musiała Go kochać.
A on? Poczucie, że mógłby obdarzyć tą niezwykłą kobietę uczuciem wydawało mu się jednocześnie tak abstrakcyjne jak i całkowicie naturalne. Uśmiechnął się lekko. Dlaczego by nie?
-Adam. – Irena wyrwała go z jego przemyśleń.
-Tak?
-Spóźnisz się na dyżur. Już wpół do siódmej.
-Cholera. – mruknął i zerwał się z łóżka, wskakując przy tym w bokserki i koszulkę, których jeszcze parę godzin temu pozbawiła go Niklińska. Teraz właśnie przyglądała się Krajewskiemu z rozbawieniem.
-Nie gap się. – fuknął spoglądając na nią kątem oka.
-Nie gapię się. Ja podziwiam. – zacytowała jego wcześniejsze słowa z enigmatycznym uśmiechem na ustach. Adam również się uśmiechnął po czym, już całkowicie ubrany, podszedł do swojej kochanki i pocałował ją delikatnie w czubek nosa. Irena zarumieniła się uroczo, ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć Adama już nie było.
Niklińska westchnęła cicho po czym sama, powoli zwlekła się z łóżka i rozpoczęła ten nieprzyjemny proces okrywania swojego ciała,  jaki przed chwilą zakończył Krajewski. Nie kłopotała się jednak z całkowitym przyodziewaniem, pozostając jedynie w samej bieliźnie oraz sięgającej jej do połowy uda, za dużej koszuli Adama. Swoje własne naręcze ubrań, przewiesiła sobie na ramieniu. Teraz musiała tylko wybrać dobry moment żeby wyjść z sypialni Adama tak aby nikt nic nie zauważył. Co z resztą nie powinno być trudne, bo w hotelu oprócz nich nie było nikogo.
Z niezachwianą pewnością siebie otworzyła drzwi na korytarz, aby ujrzeć w nich stojących Wiktorię oraz Adama, którzy w tym momencie wpatrywali się w nią, kolejno będąc w szoku (Wiktoria) oraz z lekkim zrezygnowaniem (Krajewski).  
-Ups. – to niebywale skomplikowane i rozbudowane słowo wyrwało się Irenie, całkiem trafnie podsumowując zaistniałą sytuację.
-Chyba będziemy musieli porozmawiać. – rzekła złowróżbnym tonem Wiktoria, która zdążyła już odzyskać rezon.
-Raczej wy będziecie musiały porozmawiać, bo ja i tak już spóźnię się na dyżur. Irena ci wszystko opowie. – stwierdził Adam, po czym uśmiechnął się lekko do młodszej kobiety w odpowiedzi na jej pytający wzrok. A potem zniknął za drzwiami łazienki i tyle go widziały.
v
Obie kobiety po przygotowaniu odpowiedniej wyprawki na takie „głębsze rozmowy” (patrz alkohol i wysokokaloryczne przekąski), zasiadły wreszcie w pokoju Consalidy gdyż salon wypełnił się niedawno świętującym zaciekle Zapałą oraz Jakubkiem, którzy, Bóg jeden wie co, tak naprawdę świętowali. W każdym razie atmosfera na dole nie była sprzyjająca do prowadzenia takich rozmów.
-No dobra. Rozmawiajmy. – rzekła Wiktoria uśmiechając się do Ireny zachęcająco.
-Ok. Rozmawiajmy. – odrzekła Niklińska spoglądając niepewnie na Consalidę. Rudowłosa westchnęła cicho. Tak do niczego nie dojdziemy.
-Dobra co powiesz na szczerość za szczerość? Może tak będzie ci łatwiej?
-A co? Też masz jakąś tajemnicę do sprzedania? – spytała Irena z zainteresowaniem. W sumie od dzisiaj mam…
-Owszem. Tylko, że twoja i tak już się wydała, więc mogłabyś obdarować mnie jakimiś szczegółami.
-Pikantnymi? – spytała młodsza kobieta z przekąsem.
-Myślałam raczej o tym jak do tego doszło, że ty i Adam… no wiesz. Jak długo to trwa i tak dalej. Ale jeśli chcesz się ze mną podzielić informacją jaki Krajewski jest w łóżku to proszę bardzo. Swoją drogą zawsze byłam ciekawa czy te jego przechwałki to tylko takie gadanie czy faktycznie jest AŻ tak dobry.
-Jest. – odparła krótko Irena, a wyraz jej twarzy całkowicie rozbawił Wiktorię, która chichocząc rzuciła tylko:
-Chyba nie prędko się o tym przekonam.
-W najbliższym czasie na pewno nie. – rzekła Niklińska odzyskując dawny wyraz powagi – Ale nie mówię, że nigdy.
-Hmm… czyli to coś poważniejszego? – Wiktoria drążyła temat. Irena spojrzała na nią z zrezygnowaniem po czym westchnęła tylko.
-Nie wiem. Niczego sobie nie obiecywaliśmy. Właściwie nigdy nawet nie rozmawialiśmy o tym co między nami jest. To wszystko zaczęło się po tym jak Adam wyciągnął mnie do tego klubu. Wiadomo, że trzeźwi stamtąd nie wróciliśmy, ale nie byliśmy też na tyle pijani żeby… a może i byliśmy, bo przecież wtedy się razem przespaliśmy. Ponownie. A następnego dnia… no ja na pewno nie żałowałam, on chyba też nie. Dużo rozmawialiśmy i… jakoś tak samo wyszło. – zakończyła nieporadnie Irena. Consalida pokiwała w zamyśleniu głową, odczytując z tej chaotycznej historii wystarczająco dużo.
-Czyli… to nie jest relacja, która opiera się tylko na seksie, ale też nie powiedziałabyś oficjalnie, że Adam to twój chłopak, co? – spytała w końcu Wiktoria, mierząc Irenę głębokim spojrzeniem zielonych oczu.
-Tak. Jesteśmy przyjaciółmi. Jesteśmy kochankami, ale… nie jesteśmy parą. I tak jest dobrze. – głos Ireny był nie pewny, a samo zdanie wypowiedziała powoli jakby podczas samego mówienia rozważała sens swoich słów. Ona naprawdę chyba nigdy nie zastanawiała się nad naturą ich „związku”, a ta rozmowa zmusiła ją do myślenia nad tym wszystkim pomyślała Wiktoria. Uśmiechnęła się szeroko po czym chwyciła przyjaciółkę za dłoń.
-Skoro tak jest dobrze to ja nie mam więcej pytań.
Tym drobnym gestem przekazała Irenie wszystko: akceptację, wsparcie i radość z tego, że ona i Adam są szczęśliwi. Co prawda wcześniej nie przyszłoby jej to nawet do głowy, że ona, czołowa outsiderka Leśnej Góry i Krajewski, największa dusza towarzystwa jaką zna, mogliby kiedykolwiek być razem, ale… przeciwieństwa się w końcu przyciągają. A ona wiedziała, że będzie tym dwóm przeciwieństwom mocno kibicować.
-No dobra, szczerość za szczerość, teraz twoja kolej. – rzekła Irena rzeczowym tonem, zakładając ręce na piersi i mierząc Wiktorię przenikliwym spojrzeniem. – I oby ta twoja tajemnica była warta mojej!
-Jest warta, uwierz mi. – Wiktoria odetchnęła głęboko. Kiedy przyszło co do czego, wcale nie łatwo było jej o tym mówić. – Tyle że nie wiem do końca czy to jest jeszcze tajemnica.
-Jeśli mi powiesz to nią pozostanie, przecież wiesz. – mruknęła Irena urażona wahaniem przyjaciółki.
-Przecież nie mam na myśli tego, że komuś powiesz. Chodzi raczej o tą drugą stronę, która ze mną dzieli tą tajemnicę. Nie wiem czy nie wykorzysta tego przeciwko mnie. – westchnęła ciężko rudowłosa. Irenie zabłysły oczy po czym pokiwała głową w zrozumieniu.
-Chodzi o Falkowicza, prawda?
Wiktoria pokiwała tylko głową, unikając jednocześnie przewiercającego na wylot spojrzenia Ireny.
-Co wyście zrobili? – spytała cicho Niklińska, jakby niepewna tego czego może się spodziewać. Wiktoria spojrzała na nią z oburzeniem.
-Cholera, przecież nie poszłam z nim do łóżka!
-To dobrze, bo już się obawiałam, że tak się właśnie stało. – młodsza kobieta uśmiechnęła się przepraszająco. – Chociaż to właściwie nie jest taka zła perspektywa. Nie jest przecież dużo starszy od ciebie, a skoro jest bratem Adama to prawdopodobnie jego umiejętności łóżkowe muszę być całkiem niezłe, wiec…
-Irena! – Wiktoria syknęła oburzona. – Co to za chora dedukcja?! Odkąd to takie umiejętności  są niby dziedziczne, co? A poza tym co miałaś na myśli mówiąc, że jest nie wiele starszy ode mnie?!
-No bo przecież nie jest. Pewnie jest po czterdziestce, a tobie już do czterdziestki niewiele brakuje…
Ostatnia część jej wypowiedzi została zagłuszona poduszką, która trafiła ją prosto w twarz. Irena zaśmiała się wesoło po czym odrzuciła miękki przedmiot przyjaciółce. Bitwa trwała jeszcze chwilę aż obie kobiety rozczochrane, ale i ucieszone ogłosiły rozejm.
-Dobra nie odbiegajmy od tematu. To skoro nie poszłaś z naszym profesorkiem do łóżka, co  tylko jest pewnie kwestią czasu… - Irena zgrabnie uchyliła się przed nadlatującą poduszką - … to co tak właściwie się stało?
Wiktoria przełknęła głośno po czym spojrzała Niklińskiej w oczy. Teraz albo nigdy.
-Mieliśmy dzisiaj straszną tabakę na izbie, więc po narzędzia do szycia musiałam pofatygować się sama. Byłam w magazynie, stałam na drabinie, drabina się chwiała, a wokół mojej głowy latała mucha. Pewnie domyślasz się jak to się dla mnie skończyło?
-Domyślam, ale…
-No właśnie ale. Wtedy niczym super bohater pojawia się Falkowicz i łapie mnie w swe silne, męskie ramiona… - ton Wiktorii miał w sobie tyle dramatyzmu jakby rodem z jakiegoś taniego filmu. – A potem… a potem mnie pocałował.
-Aha. I o to tyle szumu? – spytała Irena sięgając po butelkę wina i nalewając czerwonego płynu do kieliszków.
-Uważasz, że to nic?! – warknęła Wiktoria, która miała wrażenie, że Irena kompletnie nie rozumie powagi sytuacji. Niklińska zaś, z właściwym dla siebie spokojem, podała starszej kobiecie kieliszek po czym usadowiła się wygodnie na łóżku przyjaciółki. Obdarzyła ją jednym ze swoich przenikliwych spojrzeń po czym rzekła:
-Nie bagatelizuje tego, ale sama musisz przyznać, że zanosiło się na to od pewnego czasu. Właściwie od początku. Między wami zawsze było takie napięcie. Zaczęło się od gnojenia siebie nawzajem, ale skoro to nie rozładowało sytuacji to najwidoczniej potrzeba było czegoś zupełnie innego. No i w końcu… w końcu się stało. Ale widzę, że to nasz Profesorek pierwszy nie wytrzymał. Możesz to uznać za takie swoje małe zwycięstwo. – Irena wyszczerzyła zęby. Wiktoria prychnęła tylko, ale po chwili sama się uśmiechnęła.
-Świetnie. Czyli według twojej teorii od początku byliśmy skazani na siebie?
-Poniekąd.
-No dobrze, wszystko bardzo fajnie, ale co ja mam teraz zrobić? – spytała Consalida, opierając podbródek na splecionych dłoniach. – Jak ja mam mu spojrzeć w oczy? Jak mam z nim pracować?
-Normalnie. Nie rób nic, zobacz jak to wszystko się rozwinie. Po co masz się martwić czymś co tak naprawdę nie nadeszło? Nastaw się raczej na to, że z tego może rozwinąć się coś… całkiem niespodziewanego.
-Niespodziewanego, co? – mruknęła Wiktoria dla której nagle wizja „czegoś niespodziewanego” z Falkowiczem w roli głównej wydała się czymś całkiem interesującym. W końcu może Irena ma rację? Może czasem warto pozostawić sytuację samej sobie, tak aby rozwinęła się po swojemu? Consalida uśmiechnęła się szeroko. Nagle wszystko stało się całkiem proste. To może się udać. Ale to Twój szef. Nie, stanowczo nie. A może...
-Jutro będzie piękny dzień. – stwierdziła Irena, która nie wiadomo kiedy przetransportowała się do okna po którym spływały obficie krople deszczu. Wyrwana ze swoich rozmyślań Wiktoria, spytała inteligentnie:
-Słucham?
-Jutro będzie piękna pogoda. Ciepełko i dużo słońca. Zobaczysz.
-Aha… a skąd ta pewność? – zapytała niepewnie rudowłosa.
-Przestało boleć mnie kolano. Gdyby Adam tu był, powiedziałby pewnie, że to jego zasługa, ale…
-Czekaj, czekaj. Kolano? – Wiktoria nie do końca rozumiała Niklińską.
-No kolano, kolano. Wiesz ja tam nie sprawdzam pogody w telewizji, ani na żadnych aplikacjach, bo zawsze mnie coś boli jak mają być jakieś zmiany. Albo przestaje boleć. Tak jak teraz.
-Aha. No dobra. Rozumiem. Czyli prognoza na jutro to ciepło i słonecznie?
-Tak. I mam wrażenie, że ta prognoza sprawdzi się nie tylko jeśli chodzi o pogodę na zewnątrz. – Irena spojrzała znacząco na Consalide, która uśmiechnęła się mimowolnie, czując, że w prognozie Niklińskiej coś musi być.

sobota, 6 września 2014

Ogłoszenie

Hej :) Niestety znowu mamy dla was parę ogłoszeń parafialnych zamiast opowiadania, ale jedno z nich to odnosi się właśnie do terminu publikacji następnego rozdziału.  Od razu informujemy zatem, że pojawi się ona w poniedziałek czyli 8 września.
Druga sprawa to zapowiedziany przez nas wcześniej konkurs na recenzje. Kilka osób pytało nas o możliwość przedłużenia terminu, bo w sumie nie było zbyt wiele czasu na ogarnięcie tematu. A zatem ustalmy, że na wasze recenzje czekamy do końca 20 września, maksymalnie do 30, ale wydaje nam się, że 2 tygodnie w zupełności wystarczą dla tych co bardziej zapracowanych lub leniwych ;)
A więc ponownie życzymy połamania piór i czekamy na wasze dzieła. Liczymy na was!!!

                                                                                                                               Ola&Ewelina