Miało być przed 20 i znów jest opóźnienie, ale zapomniałam, że blogger wszystko przesuwa i musiałam to ogarnąć, żeby to miało jakoś ręce i nogi. A pewnie i tak będzie przesunięte. Może ktoś z was ma na to jakiś sposób? Jeśli tak to napiszcie w komentarzach. Jeszcze raz przepraszam was bardzo!
V
Doktor Irena Niklińska bezsprzecznie była osobą nietuzinkową,
bowiem jak inaczej można nazwać człowieka, który już we wczesnym dzieciństwie
przejawia niepokojący pociąg do dźgania wszystkiego co w słowniku dwulatka
określane jest mianem „lobal” bądź „szczul”.
Toteż nikogo nie zdziwił wybór specjalizacji szanownej pani doktor. Od momentu rozpoczęcia swojej przygody z medycyną, Irena już podjęła decyzję. Choć zawód to niesławny, to kobieta obrała sobie za cel pozostanie tzw. „lekarzem ostatniego kontaktu". Zatem, chcąc nie chcąc, musiała przywyknąć do przypiętej przez społeczeństwo „łatki” oraz do konsekwencji jakie miało to na jej życie towarzyskie. Tylko że Irenie to pasowało. Całe życie była typem samotnika, po części pewnie dlatego, że otaczające ją społeczeństwo nie do końca ją rozumiało, a po części dlatego, że ona sama miała ich wszystkich gdzieś. Przemierzając więc korytarze leśnogórskiego szpitala, zupełnie nie zwracała uwagi na towarzyszące jej spojrzenia pacjentów oraz personelu, które wyrażały swą gamą od lekkiego zdziwienia po niesmak. W końcu dotarła do poszukiwanych przez nią drzwi. Westchnęła cicho i zapukała delikatnie.
Toteż nikogo nie zdziwił wybór specjalizacji szanownej pani doktor. Od momentu rozpoczęcia swojej przygody z medycyną, Irena już podjęła decyzję. Choć zawód to niesławny, to kobieta obrała sobie za cel pozostanie tzw. „lekarzem ostatniego kontaktu". Zatem, chcąc nie chcąc, musiała przywyknąć do przypiętej przez społeczeństwo „łatki” oraz do konsekwencji jakie miało to na jej życie towarzyskie. Tylko że Irenie to pasowało. Całe życie była typem samotnika, po części pewnie dlatego, że otaczające ją społeczeństwo nie do końca ją rozumiało, a po części dlatego, że ona sama miała ich wszystkich gdzieś. Przemierzając więc korytarze leśnogórskiego szpitala, zupełnie nie zwracała uwagi na towarzyszące jej spojrzenia pacjentów oraz personelu, które wyrażały swą gamą od lekkiego zdziwienia po niesmak. W końcu dotarła do poszukiwanych przez nią drzwi. Westchnęła cicho i zapukała delikatnie.
V
-Aż żal, że
mnie wtedy tam nie było. Nie mogłaś poczekać z czymś takim jak wrócę? – Adam jęczał
tak odkąd tylko usłyszał o andropauzie w wykonaniu doktor Consalidy.Następnym razem jak będę sobie niszczyła karierę, to nie omieszkam cię
o tym poinformować. – Wiktoria powiedziała to tonem jednoznacznie wskazującym,
że ma dość gadania na ten temat, jednak na jej ustach nadal malował się
delikatny uśmiech. Pomimo niezbyt dobrego,
pierwszego wrażenia, kobieta naprawdę polubiła Adama. Można powiedzieć, że w
pewnym sensie, stał się dla niej tym kim był Przemek zanim jeszcze się
rozstali. Zapała bowiem był nie tylko kochankiem, ale i przyjacielem i właśnie
tym ostatnim stał się dla niej Krajewski. Owszem, miał także wiele wad,
zachowywał się jak niedojrzały nastolatek, praktycznie cały czas się wygłupiał
i żartował, często też zdarzało mu się czegoś nie dopilnować lub po prostu
zapomnieć, że miał coś zrobić. A mimo to pod powłoką lekkoducha krył się inny
Krajewski, który był zdolnym i odpowiedzialnym lekarzem, facetem, który mimo
całej otoczki „macho”, potrafił zrozumieć kobietę i zachować się w stosunku do
niej jak prawdziwy gentlelman, a przede wszystkim osobą, która potrafiła
zrozumieć Consalidę i w pełni zaakceptować wszystko co się nią wiązało. Wiktoria sama była zdziwiona,
że Adam stał się dla niej bliższy niż Agata czy Przemek, z którymi spędziła
tyle lat. Krajewski natomiast poczuł w pewnym momencie, że Consalida stała się
dla niego po części tym, czym dla Falkowicza Anna. Miał osobę z którą mógł
rozmawiać o wszystkim, przed którą mógł się w końcu otworzyć.
-Nie przesadzaj. Uderzyłaś może trochę w jego ego, ale nie będzie ci tego wiecznie wypominał. Podręczy cię chwilę i da spokój. – Adam machnął lekceważąco ręką. -Mam jednak wrażenie, że nie. – Wiktoria powiedziała to na tyle cicho, żeby Adam nie usłyszał gdyż doszli już do pokoju lekarskiego.
W pomieszczeniu zastali praktycznie wszystkich rezydentów oraz lekarzy. Co dziwniejsze był również wśród niech doktor Morozow. Adam i Wiktoria wymienili ze sobą skonfundowane spojrzenia, bowiem nigdy nie widzieli żeby Nietoperz wychodził ze swojej pracowni w leśnogórskich podziemiach. On sam z resztą nie wydawał się tym faktem zachwycony – jego twarz zastygła w grymasie niezadowolenia, a małe rozbiegane oczka świadczyły o tym, że nie czuje się w tym miejscu komfortowo.
-Pan Adam i Pani Wiktoria! Dobrze, że już jesteście! – na samym środku pokoju stał Tretter, a obok niego niska, chuda dziewczyna o lekko znudzonym wyrazie twarzy. -Czyżbyśmy się spóźnili? – Adam uniósł wysoko brwi, sugerując tym samym swoje zdziwienie. Wiktoria uśmiechnęła się pod nosem. To już nie pierwszy raz kiedy Adam zachowywał się jak pewien dobrze jej znany Profesor. Ta wszechobecna nonszalancja i niezachwiana pewność siebie przywodziły rudowłosej na myśl, że Adam to taki „mały Falkowicz”. Co zabawne, czasem miała wrażenie, że są do siebie podobni nie tylko charakterem, ale i aparycją. Nie mogła znaleźć jakiegoś konkretnego miejsca czy punktu odniesienia; po prostu czasem ich gesty, mimika nawet sposób wykonywania jakiś czynności przez jednego z nich, zdawały jej się być lustrzanym odbiciem ruchów drugiego. No ale skoro Falkowicz był mentorem Adama to ten musiał po prostu „podłapać” wszystko właśnie od Profesora. Bo choć Krajewski swojego humoru nie szczędził nawet na Falkowiczu, to darzył go jednak ogromnym szacunkiem i ewidentnie postawił go sobie jako autorytet. Jak widać, nie tylko w dziedzinie medycyny.
-Ależ skądże. Po prostu przyszliście ostatni. – Treter uśmiechnął się do nich życzliwie i przesunął swoje rogowe oprawki na czubek głowy. – Skoro jesteśmy już tutaj wszyscy, chciałbym wam przedstawić panią Irenę Niklińską..Kobieta mruknęła ciche „hej”, ale wyraz jej twarzy pozostał niewzruszony. -Pani Irena odbędzie u nas rezydenturę, pod okiem naszego niezastąpionego doktora Morozowa. Pani Ireno, oto reszta naszego zespołu:
Całe to zbiorowe powitanie w wykonaniu Tretera miało jakiś dziwny sielski wydźwięk, który nie udzielił się jednak reszcie lekarzy. W końcu w ich skromne progi zawitał „lekarz od trupów”. No cóż, patomorfolodzy mieli swoją przyklejoną „łatkę” nawet od własnych kolegów po fachu.
Po dość „wylewnym” powitaniu Irena pomaszerowała za Morozowem, prosto do jego królestwa, natomiast reszta lekarzy wróciła do swoich poprzednich zajęć.
-No proszę, nie spodziewałem się tu patomorfologa. Niby taki mały szpital, a tyle się dzieje… - Adam wyszczerzył się do Wiktorii. -A ja ci powiem, że jej nawet trochę współczuję. Rezydentura u Morozowa? To nie wygląda zachęcająco. -No co? Widziały gały co brały.
Krajewski i Consalida jednocześnie wybuchli śmiechem. Ich zabawę przerwała Anna: -Widzę, że świetnie się bawicie, jednak muszę panu, doktorze Krajewski, porwać doktor Consalidę. Mamy planową operację za 30 minut. – Profesor Shultz rzuciła Adamowi rozbawione spojrzenie.
-Ach, zatem panie wybaczą. – Adam zaserwował obu kobietom kurtuazyjny ukłon i udał się w stronę ekspresu do kawy. -To co, zaczynamy Pani doktor? – Anna uśmiechnęła się zachęcająco. Wiktoria kiwnęła głową i obie kobiety udały się na blok.
-Nie przesadzaj. Uderzyłaś może trochę w jego ego, ale nie będzie ci tego wiecznie wypominał. Podręczy cię chwilę i da spokój. – Adam machnął lekceważąco ręką. -Mam jednak wrażenie, że nie. – Wiktoria powiedziała to na tyle cicho, żeby Adam nie usłyszał gdyż doszli już do pokoju lekarskiego.
W pomieszczeniu zastali praktycznie wszystkich rezydentów oraz lekarzy. Co dziwniejsze był również wśród niech doktor Morozow. Adam i Wiktoria wymienili ze sobą skonfundowane spojrzenia, bowiem nigdy nie widzieli żeby Nietoperz wychodził ze swojej pracowni w leśnogórskich podziemiach. On sam z resztą nie wydawał się tym faktem zachwycony – jego twarz zastygła w grymasie niezadowolenia, a małe rozbiegane oczka świadczyły o tym, że nie czuje się w tym miejscu komfortowo.
-Pan Adam i Pani Wiktoria! Dobrze, że już jesteście! – na samym środku pokoju stał Tretter, a obok niego niska, chuda dziewczyna o lekko znudzonym wyrazie twarzy. -Czyżbyśmy się spóźnili? – Adam uniósł wysoko brwi, sugerując tym samym swoje zdziwienie. Wiktoria uśmiechnęła się pod nosem. To już nie pierwszy raz kiedy Adam zachowywał się jak pewien dobrze jej znany Profesor. Ta wszechobecna nonszalancja i niezachwiana pewność siebie przywodziły rudowłosej na myśl, że Adam to taki „mały Falkowicz”. Co zabawne, czasem miała wrażenie, że są do siebie podobni nie tylko charakterem, ale i aparycją. Nie mogła znaleźć jakiegoś konkretnego miejsca czy punktu odniesienia; po prostu czasem ich gesty, mimika nawet sposób wykonywania jakiś czynności przez jednego z nich, zdawały jej się być lustrzanym odbiciem ruchów drugiego. No ale skoro Falkowicz był mentorem Adama to ten musiał po prostu „podłapać” wszystko właśnie od Profesora. Bo choć Krajewski swojego humoru nie szczędził nawet na Falkowiczu, to darzył go jednak ogromnym szacunkiem i ewidentnie postawił go sobie jako autorytet. Jak widać, nie tylko w dziedzinie medycyny.
-Ależ skądże. Po prostu przyszliście ostatni. – Treter uśmiechnął się do nich życzliwie i przesunął swoje rogowe oprawki na czubek głowy. – Skoro jesteśmy już tutaj wszyscy, chciałbym wam przedstawić panią Irenę Niklińską..Kobieta mruknęła ciche „hej”, ale wyraz jej twarzy pozostał niewzruszony. -Pani Irena odbędzie u nas rezydenturę, pod okiem naszego niezastąpionego doktora Morozowa. Pani Ireno, oto reszta naszego zespołu:
Całe to zbiorowe powitanie w wykonaniu Tretera miało jakiś dziwny sielski wydźwięk, który nie udzielił się jednak reszcie lekarzy. W końcu w ich skromne progi zawitał „lekarz od trupów”. No cóż, patomorfolodzy mieli swoją przyklejoną „łatkę” nawet od własnych kolegów po fachu.
Po dość „wylewnym” powitaniu Irena pomaszerowała za Morozowem, prosto do jego królestwa, natomiast reszta lekarzy wróciła do swoich poprzednich zajęć.
-No proszę, nie spodziewałem się tu patomorfologa. Niby taki mały szpital, a tyle się dzieje… - Adam wyszczerzył się do Wiktorii. -A ja ci powiem, że jej nawet trochę współczuję. Rezydentura u Morozowa? To nie wygląda zachęcająco. -No co? Widziały gały co brały.
Krajewski i Consalida jednocześnie wybuchli śmiechem. Ich zabawę przerwała Anna: -Widzę, że świetnie się bawicie, jednak muszę panu, doktorze Krajewski, porwać doktor Consalidę. Mamy planową operację za 30 minut. – Profesor Shultz rzuciła Adamowi rozbawione spojrzenie.
-Ach, zatem panie wybaczą. – Adam zaserwował obu kobietom kurtuazyjny ukłon i udał się w stronę ekspresu do kawy. -To co, zaczynamy Pani doktor? – Anna uśmiechnęła się zachęcająco. Wiktoria kiwnęła głową i obie kobiety udały się na blok.
V
Trzymanie Haków u Falkowicza stało się jedynie przelotnym
wspomnieniem, w świetle operacji z doktor Shultz. Wiktoria miała tu co prawda jedynie
asystować, jednak czuła się momentami jakby to ona sama kierowała całym
procesem. Proszę
o jeszcze jeden tutaj pani Wiktorio.
-Oczywiście. – młodsza lekarka wbiła igłę w pierścień nowej zastawki, po czym pociągnęła ją w swoją stronę. Po dwu i pół godzinnej pracy, obie lekarki były już na etapie wszywania nowej zastawki do serca pacjenta.
-Myślę, że tu po lewej stronie, już chyba wystarczy. – Consalida spojrzała pytająco na Annę.
-Tak, też tak myślę. Z zasady wolę dać więcej szwów niż mniej, ale tu mam pewność, że zastawka jest wystarczająco przymocowana. Możemy zająć się prawą stroną. Anna odsunęła za pomocą haka część lewej komory, dając tym samym Wiktorii lepszy dostęp. Rudowłosa powróciła do pracy.
-I jak pani Wiktorio? Odpowiada pani kardiochirurgia?
-Czy odpowiada… ma pani na myśli czy przemyślałam sobie to co mówiła pani wczoraj? -Owszem, to też.
-Cóż, praca z panią jest świetna, naprawdę. – Wiktoria czuła to całą sobą. Doktor Shultz okazała się profesjonalistką w każdym calu. Była gotowa służyć Wiktorii radą, ale nie narzucając jej się przy tym. Ponadto pozwalała Consalidzie rozwinąć skrzydła, nie była typem tego nauczyciela, który chce by jego uczeń przyglądał się temu co robi – zamiast tego wolała, żeby jej podopieczna sama zajęła się wszywaniem zastawki, choć przecież mogła tylko trzymać haki, co już raz przerobiła u pewnego Profesora z wybujałym ego. – A u profesora Falkowicza już raczej nic się nauczę. -Skoro tak, to może warto spróbować jednak kardiochirurgii? – Anna spojrzała przenikliwie na młodszą kobietę. Ona natomiast nie odrywała wzroku od zastawki. Przede wszystkim chciała być chirurgiem. Ten cel już zrealizowała. A czy będzie to naczyniówka czy kardiochirurgia… obie dziedziny były ze sobą całkiem ściśle powiązane. Więc dlaczego by nie kardiochirurgia?
-Naprawdę chce się pani podjąć uczenia mnie? – Wiktoria wypowiedziała te słowa nieśmiało.
-Gdybym nie chciała, to nie stałaby pani tu teraz. Może i profesor Falkowicz patrzy na panią przez pryzmat swojego urażonego ego, ale ja widzę w pani całkiem zdolną lekarkę, której talent on bezczelnie marnuje. Niech mi pani wierzy, w przeciwieństwie do niego, ja myślę czasem też o innych, a nie tylko o sobie.
-W takim razie, jeśli nie będzie to dla pani problemem…
-Uwierz mi nie będzie. – Anna uśmiechnęła się szeroko czego oczywiście nikt nie mógł zauważyć pod jej maseczką. Prawda jest taka, że jej intencje względem Consalidy nie do końca były takie czyste. Przede wszystkim chodziło o to żeby utrzeć nosa Andrzejowi. Jednak, można powiedzieć, że wyniknie z tego przecież korzyść obopólna. Anna dostanie swoje małe, osobiste zwycięstwo, a Wiktoria ukończy specjalizację. A zatem nie jest to wcale do końca takie złe.
-Oczywiście. – młodsza lekarka wbiła igłę w pierścień nowej zastawki, po czym pociągnęła ją w swoją stronę. Po dwu i pół godzinnej pracy, obie lekarki były już na etapie wszywania nowej zastawki do serca pacjenta.
-Myślę, że tu po lewej stronie, już chyba wystarczy. – Consalida spojrzała pytająco na Annę.
-Tak, też tak myślę. Z zasady wolę dać więcej szwów niż mniej, ale tu mam pewność, że zastawka jest wystarczająco przymocowana. Możemy zająć się prawą stroną. Anna odsunęła za pomocą haka część lewej komory, dając tym samym Wiktorii lepszy dostęp. Rudowłosa powróciła do pracy.
-I jak pani Wiktorio? Odpowiada pani kardiochirurgia?
-Czy odpowiada… ma pani na myśli czy przemyślałam sobie to co mówiła pani wczoraj? -Owszem, to też.
-Cóż, praca z panią jest świetna, naprawdę. – Wiktoria czuła to całą sobą. Doktor Shultz okazała się profesjonalistką w każdym calu. Była gotowa służyć Wiktorii radą, ale nie narzucając jej się przy tym. Ponadto pozwalała Consalidzie rozwinąć skrzydła, nie była typem tego nauczyciela, który chce by jego uczeń przyglądał się temu co robi – zamiast tego wolała, żeby jej podopieczna sama zajęła się wszywaniem zastawki, choć przecież mogła tylko trzymać haki, co już raz przerobiła u pewnego Profesora z wybujałym ego. – A u profesora Falkowicza już raczej nic się nauczę. -Skoro tak, to może warto spróbować jednak kardiochirurgii? – Anna spojrzała przenikliwie na młodszą kobietę. Ona natomiast nie odrywała wzroku od zastawki. Przede wszystkim chciała być chirurgiem. Ten cel już zrealizowała. A czy będzie to naczyniówka czy kardiochirurgia… obie dziedziny były ze sobą całkiem ściśle powiązane. Więc dlaczego by nie kardiochirurgia?
-Naprawdę chce się pani podjąć uczenia mnie? – Wiktoria wypowiedziała te słowa nieśmiało.
-Gdybym nie chciała, to nie stałaby pani tu teraz. Może i profesor Falkowicz patrzy na panią przez pryzmat swojego urażonego ego, ale ja widzę w pani całkiem zdolną lekarkę, której talent on bezczelnie marnuje. Niech mi pani wierzy, w przeciwieństwie do niego, ja myślę czasem też o innych, a nie tylko o sobie.
-W takim razie, jeśli nie będzie to dla pani problemem…
-Uwierz mi nie będzie. – Anna uśmiechnęła się szeroko czego oczywiście nikt nie mógł zauważyć pod jej maseczką. Prawda jest taka, że jej intencje względem Consalidy nie do końca były takie czyste. Przede wszystkim chodziło o to żeby utrzeć nosa Andrzejowi. Jednak, można powiedzieć, że wyniknie z tego przecież korzyść obopólna. Anna dostanie swoje małe, osobiste zwycięstwo, a Wiktoria ukończy specjalizację. A zatem nie jest to wcale do końca takie złe.
V
Consalida
weszła do hotelu rezydentów zmęczona po cztero godzinnej operacji. Niemniej
jednak już dawno nie czuła takiej satysfakcji jak dzisiaj.
-Przepraszam, mogłabyś mi powiedzieć gdzie trzymacie kawę? Wiktoria podniosła zdziwiona głowę i ujrzała stojącą przed nią doktor Irenę Niklińską. Przez chwilę zdziwiła się obecnością lekarki, ale po chwili przypomniała sobie, że jako rezydentce, pewnie przyznano jej jeden z pokoi.
-Jasne, tylko się rozbiorę. – mruknęła i zdjęła swój płaszcz. Irena czekała na nią w kuchni. Rudowłosa podeszła do jednej z szafek i otworzyła ją. -Cholera! Znowu?! Irena zajrzała jej przez ramię, po czym zapytała: -Coznowu? -Przepraszam cię, ale mój kolega, jak widać, nie zdążył jeszcze zrobić zakupów. Jeśli dasz mi chwilę to zadzwonię do niego i go opieprz.
Irena uśmiechnęła się lekko. -Jasne. A ja w tym czasie zrobię nam herbaty na uspokojenie.
-Dzięki, przyda się!- zaśmiała się Consalida i wykręciła numer do Adama. Krajewski oczywiście nie odebrał co było z resztą do przewidzenia. Zrezygnowana Wiktoria odłożyła telefon i usiadła przy blacie kuchennym.
-Dziś musimy się niestety zadowolić herbatą.
-Trudno się mówi. Takie braki w zaopatrzeniu często się tu zdarzają?
-To zależy kto robi zakupy. – mruknęła Wiktoria. Niklińska kiwnęła głową i zaczęła wyjmować rzeczy potrzebne do przygotowania napoju. Wiktoria natomiast miała chwilę by przyjrzeć się drobnej lekarce.
Z jednej strony jej wygląd nie przyciągał zbędnej uwagi, a z drugiej wydawał się Consalidzie na tyle krzykliwy, że zwróciłaby na niego uwagę, w pierwszej kolejności. Czarne włosy dokładnie przystrzyżone, sięgały Irenie do ramion. Miały cieniowane końce, które kontrastowały z prosto obciętą grzywką, która odsłaniała czoło kobiety. W nosie dostrzegła mały kolczyk, w uszach zaś było ich już całkiem sporo. Widać, że ktoś tutaj lubi piercing. Całość tej nietypowej aparycji dopełniały ubrania w stylu „tomboy” z przeważającym czarnym kolorem. Wiktoria miała jednak wrażenie, że mimo tej dość nietypowej otoczki, Irena potrafi stać się na tyle zwyczajna by spokojnie zniknąć w tłumie ludzi. Jej wygląd był ekscentryczny, owszem, ale nie na tyle by raził w oczy. -Wiem, że oficjalne przedstawienie już się odbyło, ale jak dla mnie było trochę za sztywno, więc… Wiktoria. – rudowłosa wyciągnęła rękę do Niklińskiej. Ta w odpowiedzi wymieniła z nią lekki uścisk.
-Irena.
-Jeśli mogę zapytać, skąd akurat taki wybór specjalizacji? Coś takiego pasuje do Morozowa, ale ty nie wydajesz się typem lubującym się w tego typu rzeczach. – nie było to do końca prawdziwe, ale Consalida starała się być miła. Niklińska jakby wyczuła to podkoloryzowania, ale uśmiechnęła się tylko:
-Całe moje życie to jedna wielka patologia. Wolałam tego nie zmieniać. Wiktoria wybuchła niekontrolowanym śmiechem. Coś jej mówiło, że chyba polubi tą dziewczynę.
-Przepraszam, mogłabyś mi powiedzieć gdzie trzymacie kawę? Wiktoria podniosła zdziwiona głowę i ujrzała stojącą przed nią doktor Irenę Niklińską. Przez chwilę zdziwiła się obecnością lekarki, ale po chwili przypomniała sobie, że jako rezydentce, pewnie przyznano jej jeden z pokoi.
-Jasne, tylko się rozbiorę. – mruknęła i zdjęła swój płaszcz. Irena czekała na nią w kuchni. Rudowłosa podeszła do jednej z szafek i otworzyła ją. -Cholera! Znowu?! Irena zajrzała jej przez ramię, po czym zapytała: -Coznowu? -Przepraszam cię, ale mój kolega, jak widać, nie zdążył jeszcze zrobić zakupów. Jeśli dasz mi chwilę to zadzwonię do niego i go opieprz.
Irena uśmiechnęła się lekko. -Jasne. A ja w tym czasie zrobię nam herbaty na uspokojenie.
-Dzięki, przyda się!- zaśmiała się Consalida i wykręciła numer do Adama. Krajewski oczywiście nie odebrał co było z resztą do przewidzenia. Zrezygnowana Wiktoria odłożyła telefon i usiadła przy blacie kuchennym.
-Dziś musimy się niestety zadowolić herbatą.
-Trudno się mówi. Takie braki w zaopatrzeniu często się tu zdarzają?
-To zależy kto robi zakupy. – mruknęła Wiktoria. Niklińska kiwnęła głową i zaczęła wyjmować rzeczy potrzebne do przygotowania napoju. Wiktoria natomiast miała chwilę by przyjrzeć się drobnej lekarce.
Z jednej strony jej wygląd nie przyciągał zbędnej uwagi, a z drugiej wydawał się Consalidzie na tyle krzykliwy, że zwróciłaby na niego uwagę, w pierwszej kolejności. Czarne włosy dokładnie przystrzyżone, sięgały Irenie do ramion. Miały cieniowane końce, które kontrastowały z prosto obciętą grzywką, która odsłaniała czoło kobiety. W nosie dostrzegła mały kolczyk, w uszach zaś było ich już całkiem sporo. Widać, że ktoś tutaj lubi piercing. Całość tej nietypowej aparycji dopełniały ubrania w stylu „tomboy” z przeważającym czarnym kolorem. Wiktoria miała jednak wrażenie, że mimo tej dość nietypowej otoczki, Irena potrafi stać się na tyle zwyczajna by spokojnie zniknąć w tłumie ludzi. Jej wygląd był ekscentryczny, owszem, ale nie na tyle by raził w oczy. -Wiem, że oficjalne przedstawienie już się odbyło, ale jak dla mnie było trochę za sztywno, więc… Wiktoria. – rudowłosa wyciągnęła rękę do Niklińskiej. Ta w odpowiedzi wymieniła z nią lekki uścisk.
-Irena.
-Jeśli mogę zapytać, skąd akurat taki wybór specjalizacji? Coś takiego pasuje do Morozowa, ale ty nie wydajesz się typem lubującym się w tego typu rzeczach. – nie było to do końca prawdziwe, ale Consalida starała się być miła. Niklińska jakby wyczuła to podkoloryzowania, ale uśmiechnęła się tylko:
-Całe moje życie to jedna wielka patologia. Wolałam tego nie zmieniać. Wiktoria wybuchła niekontrolowanym śmiechem. Coś jej mówiło, że chyba polubi tą dziewczynę.
V
Nie ulega wątpliwości iż Andrzej Falkowicz
nie jest laikiem w dziedzinie kobiecej anatomii, bowiem zgłębianiem tego tematu
zajął sie jeszcze przed studiowaniem medycyny. Ewidentnie także tą nauką
profesor zajmuje się do dziś i tak jak medycyna sprawią mu to ogromną
satysfakcje i radość. Edukacja kobiecej anatomii jest niewątpliwie sztuka dostępną
tylko dla tych kilku wybranych. I do nich właśnie należał on sam.
Leżąc na łóżku w swojej przestronnej sypialni
oddawał się właśnie dogłębnemu studiowaniu kobiecych pleców. Pleców
bezdyskusyjnie pięknych bo należących do nikogo innego jak do Anny
Schultz. Od jakiegoś czasu Anna i on pochłonięci
byli zawziętym naukowym dyskusjom jakie zwykli prowadzić leżąc godzinami w sypialni.
Poczynając od tematów czysto naukowych, kończąc na wzajemnych utarczkach i
dogryzkach, Andrzej nieprzerwanie gładził opuszkami palców nagie plecy kobiety.
Teraz to deliberowali na temat nowego
artykułu pani profesor, który ma się ukazać w przyszłym miesiącu w" Folia
Cardiologica":
- Ja tego naprawdę nie rozumiem. Po co masz
pod artykułem podpisywać Meltona jako współautora? - Andrzej podciągnął
atłasową kołdrę wyżej, nakrywając nagie ciało Anny. Kobieta leżąc na brzuchu przysunęła
się bliżej Falkowicza i rzekła:
- Są takie rzeczy w życiu, których ty po
prostu nie pojmiesz, nie ważne jak bym Ci tego nie wyłożyła
- Tak? Na przykład jakie?
- Uczciwość, prawość, etyczność czy chociażby
ludzka przyzwoitość. Znasz te słowa?
Andrzej uśmiechnął się bezwiednie i
delikatnie pocałował ją w policzek po czym odparł:
- Faktycznie, nie znam.
- Tak też myślałam - spojrzała na niego z politowaniem - Melton użyczył mi niezwykle pomocnych artykułów i służył mi swoim bogatym, wieloletnim doświadczeniem. Bez niego ten artykuł by nie powstał . Poza tym idąc rozumowaniem dla Ciebie bardziej przyziemnym, podpisując go teraz pod swoja pracą jako współautora, uczynię z niego swojego sojusznika i przyjaciela, co bezdyskusyjnie może być niezwykle korzystne dla mojego oddziału w Zurychu. - kąciki ust Anny wygięły się w ironicznym uśmiechu - Ten facet ma w Bostonie prywatna klinikę i za przeproszeniem rzyga forsą. Utrzymanie z nim przyjaznych stosunków leży w interesie mojego oddziału. Sądzę, że to wyjaśnienie jest dla Ciebie bardziej zrozumiałe? - podparła się na łokciach patrząc na niego swoimi dużymi błękitnymi oczami. Andrzej tylko nieznacznie sie uśmiechnął. Tak, dopiero to miało dla niego jakiś sens.
- Tak też myślałam - spojrzała na niego z politowaniem - Melton użyczył mi niezwykle pomocnych artykułów i służył mi swoim bogatym, wieloletnim doświadczeniem. Bez niego ten artykuł by nie powstał . Poza tym idąc rozumowaniem dla Ciebie bardziej przyziemnym, podpisując go teraz pod swoja pracą jako współautora, uczynię z niego swojego sojusznika i przyjaciela, co bezdyskusyjnie może być niezwykle korzystne dla mojego oddziału w Zurychu. - kąciki ust Anny wygięły się w ironicznym uśmiechu - Ten facet ma w Bostonie prywatna klinikę i za przeproszeniem rzyga forsą. Utrzymanie z nim przyjaznych stosunków leży w interesie mojego oddziału. Sądzę, że to wyjaśnienie jest dla Ciebie bardziej zrozumiałe? - podparła się na łokciach patrząc na niego swoimi dużymi błękitnymi oczami. Andrzej tylko nieznacznie sie uśmiechnął. Tak, dopiero to miało dla niego jakiś sens.
- Ale Melton to pajac. Taki troglodyta w
garniturze.
- Ale bogaty troglodyta w garniturze -
skwitowała kładąc sie na nagim torsie Andrzeja. Chirurg objął ja swoimi
ramionami bawiąc się teraz niesfornym
kosmykiem jej blond włosów.
- A więc...chcesz mu się tak jakby podlizać?
- Tak, niech będzie. Chce mu się podlizać i
już - mruknęła poirytowana aktualnie już będąc pewna, że mężczyźni są z Marsa,
a kobiety z Wenus. Mars to był tępy
osiłek, dla którego ogromnym umysłowym trudem było odpowiednie trzymanie
topora, a Wenus no cóż... czyste piękno połączone z inteligencją. Tutaj mamy
osobnika, który życzliwość pojmuje tylko w kategoriach interesu i tylko przez
topór i siłę można do niego trafić.
- Wiesz co sobie myślę ? - wydukał rozbawiony
- Nie ale pewnie zaraz się ze mną tymi myślami
podzielisz czyż nie?
- Owszem. Uważam, że łagodniejesz. Stałaś się
podatna na presje społeczeństwa, które nakłada na Ciebie obowiązek bycia
uczciwym i szlachetnym w swoich poczynaniach.
- Aha. Wiesz jak to się nazywa? Sumienie. Dla
Ciebie to jest zupełnie obce i nieswoje słowo. Zachciało Ci sie bawić w jakieś
głupie analizy - kobieta spochmurniała przewracając sie na plecy. Na skraju
lóżka całej scenie przyglądał się Loui, który patrzył swoimi dużymi ślepiami to
na swojego Pana to na Panią, co chwila miaucząc z dezaprobatą jakby łaskawie
czekając kiedy to w końcu go zauważą.
- A może ty masz menopauzę?- wyszczerzył się szeroko zadowolony z własnego dowcipu.
- Mnie
do menopauzy jeszcze daleko, ale z tego co pamiętam to ty już zacząłeś wchodzić
w pierwszy etap andropauzy - odwzajemniła się. Po tych słowach uśmiech na
twarzy Andrzeja raptownie zgasł a zastąpiła je surowość i powaga. Loui miauknął
donośnie, w tym momencie już porządnie zbulwersowany brakiem zainteresowania ze
strony chirurgów.
- Widzę, że niezwykle spodobał ci się głupi
humor doktor Consalidy. Swoja drogą to do niej też wykazujesz ostatnio pewna
dozę słabości - spojrzał na nią
podejrzliwie jakby licząc, że jego wzrok zadziała niczym promienie Roentgena.
Niestety nie zadziałał
- Mógłbyś jej odpuścić. przecież i ja i ty
dobrze wiemy, że jest 100 razy bardziej zdolna niż ten Zapała i Jakubek razem
wzięci. No i doktor Rudnica - dodała z lekka dozą kpiny.
- Może i jest zdolna, ale i zarozumiała. Musi
się nauczyć pewnej hierarchii panującej na oddziale.
Oho,
zabrzmiało groźnie. Topory poszły w ruch.
- No tak, Twoje zoo, twoje małpy.
- Dokładnie
- Wiesz, uważam jednak że doktor Consalida to
ładna i zdolna małpka- zaśmiała się melodyjnie sprawiając że profesor
rozweselił sie troszeczkę. Jej śmiech zawsze poprawiał mu humor.
- Ładna, owszem , a czy zdolna to sie jeszcze
okaże - przyciągnął ją do siebie i czule pocałował w obojczyk. Był to
jednoznaczny sygnał, że rozmowy o doktor Consalidzie, małpkach, czy tez o troglodytach w garniturach
dobiegły końca. Po chwili zaczął obsypywać ja pocałunkami zaczynając od szyi i
schodząc niżej. Anna obejmując go
wtuliła się twarzą w jego włosy, rozkoszując się tym seksownym korzennym
zapachem profesora. Kto się czubi, ten
się lubi.
Ola&Ewelina
Hahaha... Świetne. Wybuchłam śmiechem na ten tekst o zoo i małpkach. No i andropauza Andrzeja xd. Nie można zapomnieć oczywiście o pojmowaniu Falkowicza i jego ograniczonym słownictwie. Ludzkość, sumienie, uczciwość, prawość, przyzwoitość? A co to jest?
OdpowiedzUsuńCo do tego układu tekstu, to najlepiej jest pisać wszystko od razu na blogu, jak się ma dostęp do internetu i wtedy już nic się nie przestawi.
Czekam niecierpliwie na nexta :)
Następny już będzie na pewno w piątek wieczorem. Macie moje słowo. I będzie w hm...bardziej estetycznej formie.
UsuńOla
Hhahahha Cudo !!! Dlaczego Krajewski i Falko mają tyle wspólnego ?Mhhmm pomyślmy.....W ogóle wasz Krajewski jest o wiele lepszy ,niż ta serialowa karykatura nawróconego bad boy'a. Irena ,ciekawa postać ,czekam na rozwój jej wątku..:P Anna i jej utarcie nosa Andrzejowi...ich relacje są bardzo ciekawe ,uwielbiam ich wspólne sceny...no i Loui ...wszystko było takie dopracowane i piękne. Czekam na kolejne arcydzieło ! Mam pytanie : Czy będzie AdWi?
OdpowiedzUsuńMimo braku Fawi w tym rozdziale to bardzo mi się podoba i tak wciąga, że nawet to poprzesuwanie tekstu nie przeszkadza :) super!
OdpowiedzUsuńTeraz byle dotrwać do piątku :D
Adwi to może zbyt duże słowo, ale ich losy będą się nieustanie splatać.
OdpowiedzUsuńDo Bunka:
W piątek już będzie troszkę Fawi, i promise
Ola
FaWi, to co lubię :)
UsuńYeah ! Bardzo się cieszę ,że nie będzie AdWi (mimo ,że wasz Adam jest spoko)....W piętek trochę FaWi ,no ,no...ciekawie już jest ...a będzie jeszcze ciekawiej..
OdpowiedzUsuńPodpisuję się :)
Usuń