środa, 9 kwietnia 2014

Time to say goodbye... for a moment ;)

Drodzy czytelnicy :)

Chciałybyśmy podziękować wam za te bezcenne dla nas komentarze oraz, że dzięki wam nasz licznik osiągnął już tak dużą liczbę. Naprawdę prowadzenie tego bloga jest dla nas doskonałą odskocznią i świetnie się przy tym bawimy.

Jednak to nie jest główny powód dla którego umieszczamy tego posta. Pewnie większość z was zdaje sobie sprawę, że do rozpoczęcia matur zostało już mniej niż miesiąc. Oczywiście, napawa nas to radością i z powodu tego "głębokiego uniesienia", nie jesteśmy już w stanie dalej pisać.

Nie no, ale tak poważnie, po prostu każda z nas chciałaby jeszcze wykorzystać ten czas na intensywniejszą naukę dlatego oficjalnie zawieszamy bloga na... ok. 1,5 miesiąca do 2. 
Ola pisze ostatnią maturę 16, ja niestety będę się męczyła do 20 maja. Kiedy Ola skończy to napisze w informatorze, kiedy możecie się spodziewać nowego rozdziału.

Mamy nadzieje,że wytrzymacie jakoś bez nas:) A teraz na ten piękny majowy okres prosimy o trzymanie kciuków, a co bardziej wytrwałych o gorliwą modlitwę XD Jeśli czytają nas też jacyś maturzyści to łączymy się z nimi w naszej wspólnej radości. Połamania piór kochani.
Pozdrawiamy i do zobaczenia pod koniec maja :D

Ola&Ewelina

piątek, 4 kwietnia 2014

VII "Ból istnienia czyli tzw. Szpitalny Weltschmerz"

Witamy ponownie:) Zapraszamy na kolejny rozdział, w którym specjalnie dla Marthson98, w roli głównej wystąpi Adam Krajewski. Oczywiście zachęcamy do komentowania no i....Enjoy :)


Według wielu badaczy i naukowców fazy księżyca nie tylko wpływają na przypływy i odpływy wód ale także na naszą ludzką aktywność . Człowiek składając się w około 80% z wody jest podobno równie podatny na naturalnego ziemskiego satelitę co nasz ocean spokojny. Doktor Adam Krajewski chociaż nigdy nie wierzył w horoskopy i wszelkiego rodzaju pogodowe dyrdymały ,musiał przyznać racje światłym badaczom. Tego dnia bez wątpienia przypadała pełnia Księżyca. Chirurg czuł to całym sobą i chociaż nikomu nigdy nie miał zamiaru się z tego zwierzać jakiś wewnętrzny głos podpowiadał mu, że dzisiaj bezsprzecznie zdarzy sie coś niezwykłego. Oderwał wzrok znad podręcznika anatomii instynktownie mrużąc oczy od nadmiaru światła. Słońce wysoko święcące na horyzoncie oświetlało szpital, brutalnie wdzierając się przez okno do pokoju lekarskiego. Wstał i podchodząc do okna zasłonił rolety po czym wrócił na swoje miejsce przy biurku. Zmusił się do lektury bowiem wizja nadchodzącego sympozjum z nowotworów ślinianek przyusznych, wisiała nad nim dość wyraźnie.
W  ciągu doby, w zależności od spożywanego pokarmu, ślinianki (podżuchwowa, podjęzykowa i przyuszna) uchodzące do jamy ustnej produkują średnio 0,75 - 1,5 litra śliny. Jej objętość zależy od wieku i płci. Wydzielana jest ona w stosunkowo niewielkich ilościach u noworodków, swój szczyt osiąga przed końcem 10 r. życia i dalej spada z wiekiem. Ponadto u mężczyzn obserwuje się zwiększone wydzielanie śliny w stosunku do kobiet. Wydzielanie śliny spada również w czasie snu, kiedy to wydziela się tylko 2-10 % wydzielania dobowego.
Popatrzył na drzemiącego na kanapie doktora Jakubka. Borys leżał na wznak, z jedną ręką wsuniętą pod głowę, drugą spoczywającą na jego regularnie wznoszącym się i opadającym torsie. Z szeroko otwartej buzi chirurga małymi strużkami ściekała perlisto - biała ślina by następnie zginąć w gęstwinie czarnej brody. Strugi, fabrycznie stare zdołały już powysychać, nowsze natomiast, starając się dopchać do swoich starszych współtowarzyszy, zatrzymywały się w pół drogi na dłuższych włosach tam to czyniąc sobie miejsce ostatniego spoczynku. Widok ten nasuwał Krajewskiemu żałosna imitacje sceny z horroru, gdzie bez wątpienia doktor Jakubek grał zły charakter. Adam mimowolnie uśmiechnął się znając pogodne usposobienie swojego kolegi.
Teraz będąc pełnoprawnym lekarzem spokojnie mógł poddać w wątpliwość dane statystyczne w podręcznikach anatomii i fizjologii. Po pierwsze jeśli człowiek produkuje około 1,5 litra śliny dziennie to jak wytłumaczyć fakt iż doktor Borys Jakubek po niecałych 2 h drzemki niemal pływał w niej, leżąc na sofie niczym królewicz kąpiący sie w złotej wannie? Po drugie nawet zakładając iż Borys ma pewne zaburzenia fizjologiczne związane z produkcją tej ciągnącej sie białkowej substancji , to jednak Adam skłaniał się w kierunku faktu, że nawet w przypadku choroby ludzki organizm nie jest w stanie wyprodukować takie ilości śliny. No bo przepraszam ale kto w 2 h wyprodukuje około 4 litry? Wnioski z tych naukowych rozważań były następujące: albo podręczniki kłamią albo doktor Borys Jakubek nie jest człowiekiem.
 Tą jakże ważną myślową dysputę Krajewskiego przerwał wchodzący do pomieszczenia Zapała. Chirurg ponownie wlepił wzrok w książkę starając skupić się na czysto teoretycznym aspekcie wydzielania, a nie na stanie praktycznym, który jak by popatrzeć na kochanego Borysa trochę ...hm odbiegał od książkowej normy.
 - Hej stary - Przemek zdjął skórzaną motocyklową kurtkę i wszedł za parawan by przebrać sie w biały, lekarski kitel. Po niecałej minucie wyszedł, już całkowicie emanując lekarską bielą i automatycznie skierował swoje kroki w stronę ekspresu do kawy. Nagle zatrzymał sie w pół drogi całą swoją uwagę kierując na obślinionego, słodko drzemiącego Borysa.
- Czy to jest jego....?
- Ślina, tak owszem kolego - odparł Adam nie kwapiąc się nawet by oderwać wzrok znad fascynującej lektury.
Hipersaliwacja jest zjawiskiem zwiększonego wydzielania śliny, występująca w wielu stanach chorobowych, często także o podłożu psychicznym i nerwowym.
- I on to wszystko sam wyprodukował? - zapytał zdziwiony, a zarazem zaciekawiony Zapała
- No ja mu w każdym razie nie pomagałem.
- Niesamowite.... - Przemek podszedł blisko śpiącego lekarza, przyglądając się mu niczym dziecko oglądające nowy okaz małpiatki w miejskim zoo - Naprawdę niesamowite, a zarazem obrzydliwie....ile on tutaj tak leży?
- Drzemie od około 2 h i podejrzewam, że od tego czasu nieustannie produkuje. Jak to mówią w gospodarce: produkcja przewyższa nakład, czy jakoś tak - chirurg wyszczerzył się do kolegi pokazując równe, białe uzębienie - Miał dyżur nocny, a teraz jeszcze ma dzień. Jakoś tak dziwnie ma grafik poustawiany... ale jutro cały dzień wolnego.
- Aha.....okej. Słuchaj ja właściwie mam do Ciebie taką sprawę - w głosie Przemka Adam dosłyszał nutkę zakłopotania, a może nawet dwie nutki.
- No słucham cie uprzejmie.
- Podobno pracowałeś wcześniej z profesorem Falkowiczem i profesor Schultz już w Zurychu...- chwila przerwy by zdanie odpowiednio zdyfundowało na cały pokój - No i....znacie się całkiem dobrze, jesteście w bardzo dobrych kontaktach, często z nią, to znaczy z nimi operujesz - Zapała powoli zaczął się plątać w zeznaniach.
- To prawda, Falkowicz był moim mentorem, dzięki niemu sporo się nauczyłem. Sporo też zarobiłem pomyślał, w duchu powstrzymując się przed wypowiedzeniem tych słów. Zamiast tego rzekł twardo:
- Przemo do rzeczy, proszę przejdź do meritum.
- Słuchaj, a czy mógłbyś powiedzieć parę dobrych słów na mój temat? Tzn. wiesz chciałbym....
- Chciałbyś częściej, że tak powiem brać udział w ich operacjach. Liczysz ,że któreś z nich weźmie Cię pod swoje skrzydła. I tym oto sposobem zostaniesz nową wschodzącą gwiazdą kardiochirurgii bądź chirurgii naczyniowej  - Krajewski od początku spodziewając się takiego obrotu rozmowy nie był wcale zdziwiony prośbą kolegi. No way....nadzieja matką głupich .- Pewnie, mogę co nieco bąknąć tak przy okazji...Ale muszę cię zmartwić, od samego początku będziesz musiał się określić. Nasuwa mi się więc takie pytanie, kogo z nich pożądasz bardziej?
- Co? - Zapała oparł się o ladę rzucając pytające spojrzenie w kierunku chirurga
- Prosta odpowiedz : Schultz czy Falkowicz. Cukierek albo psikus
- Nie podpuszczaj mnie.
- Ale ja cię wcale nie podpuszczam. To jest standardowe pytanie jakie muszę zadawać takim niedoświadczonym, młodym wilkom jak Ty. Musisz wiedzieć, że Falkowicz i Schultz ciągle ze sobą rywalizują i jeśli myślisz, że podczepisz się pod obydwojga to się mylisz. A więc cukiereczek czy psikus?
- Nie no przestań.
- Cukiereczek czy psikus, pytam się.
- Cukiereczek - Przemek uśmiechnął się, nieśmiale kręcąc głową.
No tak, oczywiście że cukiereczek jakby miało być inaczej. Gdy w grę wchodzi piękna kobieta zaczyna robić się niebezpiecznie.
- Też bym tak wybrał. Profesor Schultz to niesamowity lekarz, zachwycająca kobieta, bystra, piękna, inteligenta,  - Krajewski postanowił pozostawić niedopowiedziane resztę przymiotów doktor Schultz starając się trochę pociągnąć za język Przemka.
- Tu muszę Ci przyznać rację. Jest przepiękną kobietą, owszem. - w oczach Zapały błysnęły wesołe iskierki, które nie umknęły Adamowi. On, jak i tysiące przed nim wpadło w sieci Anny. W sieć malowniczego, poetycznego i naturalnego piękna. - Słuchaj...a ona w ogóle ma męża?
 Adam wybuchnął głośnym, chrapliwym śmiechem po czym odparł:
- Męża nie ma, ale uprzedzając kolejne Twoje pytanie: nie masz na co liczyć. Jesteś zbyt delikatnym chłopcem dla Schultz, ona nie gustuje w rezydentach. Wykorzystała by cię i zostałbyś z pękniętym serduszkiem - uwielbiał przeprowadzać takie rozmowy z śliniącymi się na widok Anny mężczyznami. Popatrzył na Jakubka...no dobrze słowo śliniącymi nie jest tutaj wskazane i miarodajne.
Zapała trochę skrępowany zaoponował - Wiesz, pytam się bo to trochę dziwne, aby taka kobieta nie miała męża, w ogóle partnera... - Krajewski na te słowa tylko nieznacznie chrząknął. Czasami lepiej nie mówić nic, jeśli ma się za dużo powiedzieć
- Profesor Schultz to raczej typ famme fatale, a nie rodzinnej kury domowej.
- No tak, ale ona mogłaby mieć nawet Brada Pitta gdyby chciała....
- Brad Pitt nie jest w moim typie - profesor Anna Schultz weszła do gabinetu. Uśmiechnęła się do Krajewskiego po czym obrzucając Zapałe jednym spojrzeniem nie wyrażającym żadnych emocji rzekła: - Dzisiaj mam z Panem i doktorem Jakubkiem dyżur.- Policzki Zapały przybrały odcień ciemnej purpury, której mogłaby pozazdrościć niejedna makijazystka. Takiego koloru drogie Panie nie kupi sie w drogerii.
- naprawdę?, myślałem ,że mamy z doktorem Samborem....
- Pan doktor aż tak zawiedziony? Myślałam, że będzie się Pan cieszył. Wspólny dyżurek zbliża ludzi - Schultz uśmiechnęła się ironicznie. Krajewski wiedziony przeczuciem, że zaraz rozegra się jedna z jego ulubionych scen pt. Anna i jej męskie pioneczki, zamknął i odłożył książkę, po czym rozsiadł się wygodnie na krześle niczym widz w teatrze. Męskie pioneczki Anny to było ulubione określenie jakie on z Andrzejem, nadawali mężczyznom, którzy najpierw ulegali urokowi pani profesor, a później przechodzili ostre szykany i suma summarum wykorzystani jak tanie zabaweczki, którym zepsuły się wszelkie sprężyny, kończyli na złomowisku.
- Ja zawiedziony? Nie, wręcz przeciwnie, bardzo się cieszę. To znaczy cieszę się bo wiele będę się mógł od Pani nauczyć. W sensie, chodzi mi o punkty techniczne....operacji oczywiście - Krajewski wcześniej jeszcze całą siłą woli hamując się teraz parsknął śmiechem, tak donośnym iż nawet kąciki ust Anny wygięły się w nieznacznym uśmiechu. Złośliwym jednakże ale zawsze uśmiechu. Po chwili kobieta ponownie przybrała swoją stałą chłodną maskę ironiczności i rzekła ozięble:
- Doktorze Zapała ma Pan godność? W istocie gdyby ją Pan miał, nie pozwoliłaby ona brnąć panu dalej w wyjaśnienia bowiem zbłaźnił się Pan już dostatecznie. Co za dużo to nie zdrowo.
Zapałą w tej chwili będąc czerwony jak burak miał tak nieodpartą ochotę zaszyć się pod Ziemią jak spłoszony struś chowający głowę w piaskach Australii.
 Chirurg poprawił się na krześle szykując się na scenę finałową jednak nagle wzrok Anny przeniósł się na ciągle błogo drzemiącego Borysa.  I w tej właśnie chwili nastąpiła zmiana przystawki na danie główne.
- Produkcja przewyższa nakład - mruknęła z odrazą
- Właśnie to samo powiedziałem - Krajewski wyszczerzył się szeroko, żałując że nie ma kamery. Uwielbiam kiedy nadchodzi pełnia Księżyca
- Doktorze Zapała proszę obudzić królewicza- profesor Schultz stanęła blisko kanapy na której leżał Jakubek jednak w odpowiedniej odległości by czasem nie zostać ugodzona śmiercionośną substancją. Grunt to odpowiednie środki ostrożności.
- Ja? Dlaczego ja?
- Zrobi Pan wszystkim niezwykła przysługę.
- Przysługę?
- Tak, bo jeśli Go pan zaraz nie obudzi my wszyscy w tym utoniemy -  wymownie wzniosła oczy ku niebu.
Przemek bardzo niechętnie podszedł do Borysa, który chrapiąc teraz niezwykle głośno, syczał i warczał jak hiena  zbierająca się na wieczorny posiłek. Pochylił się nad nimi starając się zlokalizować takie miejsce na ciele Jakubka, które jeszcze nie jest mokre i lepkie. Próba ta oczywiście zakończyła się fiaskiem, a chirurg musiał zadowolić się punktem na ramieniu, które było , jak mu się wydawało najmniej wilgotne. Potrząsnął nim twardo w momencie gdy do pokoju lekarskiego wpadła podenerwowana pielęgniarka Iza.
- Doktorze Krajewski, mogłabym prosić pana na słówko? - jej zdenerwowanie widać było już na pierwszy rzut oka.
- Teraz? - Adam popatrzył na budzącego sie do życia doktora Jakubka. To jak wyjść z teatru przed ostatnim aktem.
- Obawiam się że jest to sprawa nie cierpiąca zwłoki.
Krajewski tylko nieznacznie prychnął i kiwnął głową ,jeszcze w drzwiach przez chwilę obserwując jak Anna miesza Jakubka z błotem kulturalnie go prosząc o zakup śliniaczka.
v   
- Mam nadzieję, że to coś ważnego bo właśnie mnie Pani pozbawiła darmowego spektaklu - Krajewski popatrzył spode łba na pielęgniarkę - do tego miałem miejsce dla vipów - dodał po czym wyszczerzył się ironicznie, jakby sam fakt, że zareagował na to pielęgniarskie wezwanie była dostąpieniem przez Panią Izę ogromnego zaszczytu. Kobieta oczywiście, i tak już mocno podenerwowana, żałowała natomiast, że nie ma teraz przy sobie młotka. Bezsprzecznie byłby niezwykle kompatybilny z głową doktora Krajewskiego.
-  Nie wiem czy fakt, iż pacjent z chirurgii, nagle zniknął jest dostatecznie ważny, ale jeśli tak to prosiłabym o przyjecie do siebie tej informacji - warknęła, ze złości zaciskając zęby. Na jej szyi widać było niebezpiecznie pulsującą żyłę
- Przepraszam, ale to mój problem? Z tego co pamiętam to nie ja tu jestem ordynatorem. - teraz to żyły na szyi Adama dały o sobie znać, pulsując na zmianę z prawej i lewej strony, począwszy od obojczyka, skończywszy na wydatnej żuchwie.
- Myślę Panie Doktorze.....moją skromną opinią....że owszem to jest jednak Pana problem - kobieta spiorunowała Adama wściekłym wzrokiem - Bo widzi Pan, to jest Pana pacjent. Pan Maciej Niecki - Krajewski spoglądał na nią starając sobie skojarzyć nazwisko i imię pacjenta z twarzą. Oczywiście, bezskutecznie. Widząc jego pytające spojrzenie, Iza głośno westchnęła po czym rzekła:
- To jest pacjent, którego pan operował wczoraj przed południem. Planowe wycięcie wyrostka robaczkowego....
- Aaa to ten, młody facet, niecałe 21 lat ....ZARAZ ZARAZ...ale on jest tuż po operacji, nie powinien chodzić
- Przecież od kilku minut właśnie to staram się panu Doktorowi wytłumaczyć! Szukamy Go już jakąś godzinę. Wcześniej Pana nie informowałam bo myślałyśmy, że może wstał tylko na chwilę....do toalety...albo gdzieś.
Tak, tak albo gdzieś...na spacer może.
-  I informuje mnie Pani dopiero teraz? To jest niebezpiecznie dla jego stanu zdrowia. No i masz, tak źle i tak niedobrze pomyślała wyobrażając sobie epicko ogromny młotek, którym raczyła by głowę bruneta -Wykazała się pani ogromna niekompetencją powiadamiając mnie dopiero teraz. Wezwałyście ochronę?
- Tak panie doktorze, funkcjonariusze już go szukają - pulsujące żyły Izy nie były teraz  jedynym wyróżniającym ją przymiotem. Żądza mordu w oczach stanowczo plasowała się  wyżej - Nie poinformowałam także ordynatora o tej sytuacji co zaiste także jest moją niekompetencją, ale zaraz mogę to naprawić. Obawiam się jednak, że profesor Falkowicz nie będzie zadowolony - warknęła lekko czerwieniejąc na twarzy- Jak Pan myśli doktorze Krajewski? - to pytanie było widoczną słowną manipulacją. Adam wiedząc jaka będzie reakcje Andrzeja na te świeżo zaserwowane nowości po chwili złagodniał na twarzy. Bez wątpienia jechali na tym samym wózku.
- To nie wszystko panie doktorze - rysy twarzy kobiety nieco złagodniały
- Masz coś jeszcze mocniejszego? naprawdę masz coś jeszcze mocniejszego?
- Bo widzi Pan ten Niecki , on ma pewne problemy.....on - kobieta zaczęła się plątać - Nie wiem jak Panu to powiedzieć.
- Najlepiej po polsku proszę
- Dwa lata temu był na odwyku narkotykowym. Po jego zniknięciu w sali znaleźliśmy pustą torebkę po jakiś nie oznakowanych firmowo cukierkach. W opakowaniu zostało trochę proszku. Poszłam i zaniosłam to doktorowi Drylowi, on zna się na takich rzeczach. Wystarczyło kilka sekund by rozpoznał co to jest.
Boże jak ja nienawidzę pełni Księżyca
- Jakieś opioidy?
- LSD panie doktorze - pielęgniarka teraz już, jak po wyznaniu własnych win, odetchnęła głęboko. Adam zaczął nerwowo pocierać podbródek w myślach analizując sytuacje w jakiej się znaleźli. A nie była ona komfortowa.
- Dobra zrobimy tak: profesor Falkowicz nie może się o tym dowiedzieć, chyba że sytuacja wymknie się z spod kontroli. Jak gdyby już się nie wymknęła. Jeśli jest tak jak podejrzewacie i zeżarł całe  opakowanie to z pewnością nie zachowuje sie zbyt dyskretnie i na pewno go znajdziemy. Ja osobiście pójdę przeszukać internę, pani jeszcze raz przeszuka chirurgie i toalety na 2 piętrze. Trzeba jeszcze sprawdzić na ginekologii. Iza rzuciła mu jedno wymowne spojrzenie, którego sie obawiał :Czy ty naprawdę sądzisz, że nie wyszedł na dwór?
- Sprawdzimy także dwór
- Panie Doktorze a jeśli to samobójca...
- Tej ewentualności nawet nie zakładam. Przynajmniej wolę tego nie zakładać. Widziała Pani, doktor Consalide? Asystowała mi przy tej operacji, jej pomoc bardzo by mi się przydała - zapytał chirurg z nadzieją przyjścia upragnionej pomocy w postaci przyjaciółki.
- Widziałam ją jakieś 5 minut temu. W niezwykle dobrym humorze szukała profesora Falkowicza, wątpię zatem czy Panu pomoże. Chirurg machnął ręką: - Dobra, nieważne, jak zwykle poradzę sobie sam- i ruszył korytarzem w poszukiwaniu pana Nieckiego.
v   

To niezwykle zabawne, aczkolwiek frustrujące iż ludzki mózg postanawia nas zwodzić w najmniej oczekiwanych momentach. Adam, na przykład, idąc korytarzem interny w każdej kolejnej osobie widział postać pana Nieckiego. Cholerny gnój pomyślał ciskając spojrzeniem gromy na przechodzącą obok niego przestraszoną kobietę. Doktor Krajewski obecnie wysyłał swoją osobą krótki, jasny komunikat : Nie dotykać. Gryzę. Zamorduję. Toteż przypadkowo spotkani na internie ludzie stosowali się do wyznaczonych przez chirurga zaleceń grzecznie ustępując mu drogi gdy przechodził. Jedyną osobą , która nie podporządkowała się temu przekazowi, była Agata. Lekarze wpadli na siebie w przejściu interny w ginekologię:
- Cholera, uważaj jak łazisz- zbulwersowany Adam łypnął wściekle na blondynkę.
- Nie, spokojnie, nic mi nie jest - w odpowiedzi wyszczerzyła sie ironicznie, co tylko jeszcze bardziej go zezłościło. Ona, w porównaniu do niego, tryskała humorem oferując wszystkie kolory tęczy pod postacią swojego uśmiechu i życzliwych spojrzeń. 
- Coś widzę jesteś nie w humorku.....- pokręciła głową z udawanym zatroskaniem
- Też byś  była, gdyby jakiś głupi pajac nawiałby Ci z oddziału. Do tego najpewniej narajany pajac. - ze złością uderzył dłonią w ścianę -  Rozległ się delikatny trzask protestujących kości i stawów.
- Czyż bym się przesłyszała, czy szukasz głupiego, narajanego pajaca z chirurgii? -na to Adam potaknął, mimowolnie się uśmiechając. Tak, to brzmiało z lekka zabawnie. Spojrzał na Agatę by po chwili krótko wyjaśnić jej swoją zgoła patową sytuacje. Gdy zakończył, delikatnie wzruszyła ramionami. Wiedziała do czego to zmierza
- Bardzo Ci współczuję, ale właśnie skończyłam dyżur także.....
- Nie no, proszę Cię, pomóż mi. Okaż tą swoją wszechobecną dobroć, którą tak rzygasz- Na to stwierdzenie, Woźnicka tylko pobłażliwie zlustrował go wzrokiem :
- No teraz to ja Ci na pewno nie pomogę. Bye, bye - i minęła Go ruszając zatłoczonym korytarzem. Dogonił ją i złapał za łokieć tym samym zatrzymując:
- Dobrze niech będzie, odbębnię za Ciebie jutro przychodnie -  spojrzała na niego z politowaniem po czym wyrwała łokieć z jego uścisku i ruszyła przez internę.
- Pojutrze i popojutrze także. Przez cały kolejny tydzień? Miesiąc? Dobra niech będzie miesiąc - krzyknął za nią. Woźnicka zatrzymała się na środku korytarza, i kręcąc z rozbawieniem głową odparła:
- Dobra, chodź, poszukamy tego pajaca.
v   
- Może zobaczmy na dworze - rzuciła z rezygnacja Agata. Niestety ani interna, ani ginekologia nie posiadały tajemniczych  miejsc, w których mógł by się schować pan Niecki więc lekarze ruszyli w stronę wyjścia ze szpitala. Będąc już w drzwiach natknęli się na dwóch funkcjonariuszy ochronny. Wyższy, chudy jak patyk mężczyzna, po natarczywych pytaniach Adama o jakichkolwiek postępach w poszukiwaniach pana Nieckiego, począł dogłębnie wyjaśniać i tłumaczyć co w zajęło mu koło 5 minut, a w skrócie oznaczało że: wiedzą tyle ile nic. Gejzer intelektu. W czasie monologu wysokiego jego towarzysz, niski, łysy, baryłkowaty mężczyzna, stał napięty jak struna, poważnie kiwając głową. Grubasek marszczył przy tym intensywnie czoło co nadawało wrażenie iż faktycznie się nad czymś zastanawia. Po jego mimice twarzy chirurg poważnie wątpił czy ten facet potrafi sklecić przynajmniej jedno zdanie złożone.
- W takim razie może panowie pójdą z nami na zewnątrz, skoro tutaj nigdzie Go nie ma - grzecznie zasugerowała Agata. Chudy przystał niezwykle zawiłym zdanie, baryłka natomiast tylko pokiwała głową.
Lekarze wraz z funkcjonariuszami wyszli na zewnątrz i  zaczęli "przeczesywanie terenu". Agata co jakiś czas zerkając na Adama, zauważyła, z nieukrywanym rozbawieniem, iż kolega w całych tych poszukiwaniach pochyla się nieznacznie i spogląda na chodnik i trawę jakby nie szukał człowieka tylko mysz lub kreta. Cała ta sytuacja nie tyle ją martwiła co bawiła. Oczywiście przejmowała się zdrowiem pacjenta, zresztą jak każdy lekarz, ale musiała przyznać, że inaczej do takich spraw podchodzi się gdy to w istocie nie twój pacjent.
Nagle wiosenne powietrze przeciął donośny męski krzyk:
- Zemsta, zemsta na wroga, z bogiem i choćby mimo Boga - na te słowa Adam gwałtownie się odwrócił w stronę źródła dźwięku. Długo nie musiał szukać bowiem pan Niecki stał na dachu, machając rekami i żywo gestykulując do kogoś, kogo prawdopodobnie tylko on sam widział. Naraz uklęknął na skraju betonowej platformy i zaczął drżeć się w wniebogłosy - DAJCIE MI SETEK DUSZ!! DAJCIE MI SETEK DUSZ! ZEMSTA, ZEMSTA NA WROGA.
- Cholera, znalazł się kolejny wieszcz narodowy. Pieprzony idiota.
v   
W ciągu dosłownie dwóch minut znaleźli się na dachu, pędząc co sił a hamując dopiero będąc na samej górze jakby w obawie, że swoją szybkością przestraszą pana Nieckiego. Ów jegomość jednak był tak zaabsorbowany rozmową z niewidzialnym przyjacielem, że nawet jednostka specjalna marines nie byłaby w stanie zmącić jego spokojnego stanu duszy. Powoli, nie wykonując gwałtownych ruchów, zaczęli zbliżać się do niego, skradając się niczym lampart polujący na tchórzliwą gazele.
Naraz pan Niecki, zaczął powolnie okręcać się wokół własnej osi bełkocząc jakieś nieznane zebranym słowa. Z każdym obrotem szybko, aczkolwiek nieświadomie zbliżał się do końca betonowej platformy. To był jednoznaczny sygnał dla baryłki i wysokiego, że zabawa dobiegła końca. Schwycili z obydwu stron mężczyznę i pociągnęli w miejsce znacznie oddalone od skraju dachu.
- Panie Niecki - Adam, zmęczony psychicznie wydarzeniami dnia dzisiejszego, nerwowo potarł skronie- Czy Panu już za przeproszeniem , szajba do głowy strzeliła? Czy Pan myśli, że ja jestem Pana opiekunką, by latać za Panem i asekurować? - z każdym zdaniem ton głosy Krajewskiego znacznie wzrastał o te kilka decybeli. Wiedział, że żadne z jego słów w tej chwili nie docierają do świadomości mężczyzny, jednak kontynuował - Wie Pan, że zażywanie narkotyków w szpitalu jest karalne prawnie. Co ja do cholery mówię....W ogóle narkotyki są karalne. CZY KTOŚ KIEDYKOLWIEK O TYM PANU MÓWIŁ? MAMA MOŻE? ALBO TATA? PAN  DO JASNEJ CHOLERY JEST TUŻ PO OPERACJI....
- Adam, przestań już, dosyć - Agata mocno schwyciła chirurga za przegub ramienia. - Uspokój się, przecież do niego i tak w tym momencie nic nie dociera - I w istocie, pan Niecki bełkotał nieustanie własne elegie, błądząc dookoła nieobecnym wzrokiem. Nagle przerwał patrząc na zebranych  jakby momentalnie włączyli mu przycisk stop na panelu sterowania. Agata szybko podeszła do mężczyzny patrząc w jego niezwykle poszerzone w tej chwili źrenice - Panie Niecki...słyszy mnie Pan...wie Pan gdzie jesteśmy? - usta mężczyzny zwęziły się w jedna cienką kreskę. Po upływie kilku sekund znowu zaczął bełkotać: - Nie mam już cukierków....cukierki....Chce cukierka - Lekarze wymownie spojrzeli na siebie. To było do przewidzenia.
Agata grzecznie poprosiła funkcjonariuszy o wyprowadzenie mężczyzny, gdy naraz pan Maciej znowu zaczął seplenić : Dajcie mi moje cukierki, chce moje cukierki
- Przykro mi panie Macieju, ale obawiam się, że wszystkie już pan zjadł - Agata rozłożyła ręce w udawanym geście bezradności.
- Chce moje cukierki....nie mam już cukierków...po co ja jej dawałem.....nie mam już cukierków.....niepotrzebnie dawałem...cukierki.....
- Coś ty powiedział? - Adam mocno schwycił mężczyznę - Dawałeś komuś te cukierki? Dzieliłeś się z kimś? gadaj no już, prędko.- Na to  mężczyzna popatrzył niewidzącym spojrzeniem po czym mruknął:
- Dawałem.....poczęstowałem, tylko dwa, albo trzy....nie pamiętam.
- Kogo tym częstowałeś? Mówże szybko - Krajewski potrzasnął nim raptownie powodując jeszcze większy wytrzeszcz gałek ocznych pana Macieja
- Kobiecie....rudej kobiecie...lekarce
- Doktor Consalidzie...rudej lekarce? - było to pytanie retoryczne, które Adam zadał automatycznie. Pan Niecki wcale nie musiał kiwać głową by utwierdzić ich w tym strasznym fakcie bowiem w Leśnej Górze żyła i pracowała tylko jedna "Ruda".
Teraz to dopiero puzzle w głowie Krajewskiego zaczęły się układać w jedną logiczną całość. Wiktoria w niezwykle dobrym humorze......Uśmiechnięta Wiktoria szukająca Falkowicza........Uśmiechnięta Wiktoria na narkotykowym haju szukająca Falkowicza....
Nie trudno dodać dwa do dwóch aby wyszło cztery i w tej właśnie chwili Agata Woźnicka dodała takowe liczby, a owe 4 rysowała się w jej głowie niezwykle krwisto:
- O cholera- zdołała wydukać
I zaraz to pędzili korytarzami rozwijając prędkość imponującą jak na wysokie szpilki Woźnickiej.
To naprawdę fascynujące, jak wraz z rozwojem przemysłu, sektor obuwniczy wprowadza nowe udogodnienia w postaci mocniejszych i stabilniejszych szpilek.
Zostawiając pana Macieja wraz z funkcjonariuszami nie byli obciążeni niepotrzebnym balastem w postaci dwóch ochroniarzy, dlatego też dosłownie w ciągu minuty znaleźli się na korytarzu oddziału chirurgicznego. Wszystko poszło by jak po maśle gdyby nagle przed nimi nie wyrósł mur w postaci dyrektora Trettera i otaczających go rezydentów.
- Przepraszam bardzo, gdzie Państwo tak się spieszą? To jest szpital tu nie wolno biegać. Doktorze Krajewski co się dzieje? - Tretter zlustrował badawczym spojrzeniem Adama po czym wymownie spojrzał na zdyszaną Woźnicką, która w tej właśnie chwili, z miną cierpiętnicy zdejmowała swoje beżowe szpilki. Szlag by je trafił, chrzanie to pomyślała odczuwając niewymowna ulgę gdy jej bose stopy dotknęły szpitalnej posadzki. Adam, szybko w duchu zaczął układać jedno krótkie acz treściwe zdanie złożone, które by zawierało te słowa klucze pozwalające na wnikliwe zrozumienie powagi całej sytuacji: rozhasana Wiktoria pod wpływem LSD+ Andrzej = tragedia do kwadratu. Tak to z pewnością będzie zrozumiałe. Na resztę przyjdzie czas później. Po chwili Krajewski na jednym wdechu wychrypiał ułożony uprzednio w głowie komunikat. Na te rewelacje nastała cisza, która zdecydował się przerwać on sam, odważnie mijając całą grupkę i puszczając się biegiem w kierunku gabinetu Andrzeja. Woźnicka na swoich bosych stópkach z szpilkami w rekach podążyła za nim, a dyrektor po poddaniu odpowiedniej analizie umysłowej tych słów, zdecydował się zrobić to samo. Reszcie już pozostało wykonać to samo co generał Tretter.  A więc Nina, Borys i Zapała pognali pędem zatłoczonym korytarzem oddziału chirurgicznego.
v   

Wiktoria rozsiadła sie na biurku u Falkowicza i machając nogami jak kilkuletnia dziewczynka rzeka do niego pociesznym głosem - Na operacje mnie nie bierzesz, do zespołu badawczego mnie nie bierzesz, wiesz co ja myślę ? -  pogroziła mu palcem - Ty mnie w  ogóle nie bierzesz !
Andrzej uśmiechnął sie pod nosem dostrzegając  absurd całej sytuacji. Nie dość że siedziała na jego biurku to jeszcze dodatkowo mówiła o braniu....jakkolwiek miało by to znaczyć.
Rudowłosa wstała z biurka i podeszła do profesora niebezpiecznie blisko.
-    Panie profesorze...- zamruczała -.....Andrzeju
-    Pani doktor....Wiktorio - szepnął podchwytując jej zabawę.
Lekarka zarzuciła mu ręce na szyję robiąc maślane oczy. Zaczęła rozpinać mu koszule. Nie śmiał jej przerwać, przynajmniej nie teraz, stanowczo zbyt dobrze się bawił.
-    Wie Pani doktor co ja sobie myślę?- pokręciła przecząco głowa dotykając teraz jego nagiego torsu - że jest pani troszeczkę niegrzeczna...
-    Ależ panie doktorze...
-    Myślę, że powinna Pani się położyć...przespać troszkę.
-    Przespać?- zaczęła się śmiać - Oj doktorze, za mało się znamy - przylgnęła do niego jeszcze bliżej.
Ale ona jest nawalona pomyślał przyglądając jej się z nieukrywanym rozbawieniem. Patrząc na nią odczuwał ogromna ochotę wykorzystania takiej sytuacji. Teraz to po raz pierwszy dostrzegł te detale w urodzie rudej lekarki, które uprzednio były dla niego niezauważalne. Drobne, rude piegi licznie zdobiące jej policzki , cienkie acz kształtne wargi, czy chociażby tęczówki koloru ciemnej zieleni. Te i inne  szczegóły docierały teraz do jego świadomości bez wątpienia czyniąc doktor Consalide osobą o urodzie unikatowej. Poza tym profesor Falkowicz był 100 procentowym mężczyznom i sytuacja , w której kobieta sama go rozbiera, rozpoczynając tym samym taką niewinną grę wstępną, wcale nie ułatwiał utrzymania szeroko pojętej wstrzemięźliwości fizycznej.
Nagle ku jego zdziwieniu lekarka popchnęła go na biurko, z takim impetem, że nawet gdyby chciał nie mógł by zaprotestować. Przysiadł na krańcu, a ona usiadła na nim okrakiem. W tej sytuacji profesor porzucił resztę moralnych wątpliwości i objął ją swoimi mocnymi ramionami. Zamruczała z aprobatą sprawiając, że uśmiechnął się bezwiednie. Nie ulega wątpliwości że Leśna Góra to urocza placówka.
- Widzę, że dzisiejszy asortyment jest niebywale kuszący - skwitowała wodząc opuszkiem palca po nagim torsie Andrzeja
- A dziękuję bardzo Pani doktor - w  jego oczach widniał ten ogarniający w takich sytuacjach mężczyzn dreszczyk  pożądania. Wizja seksu w miejscu pracy była dla niego niebywale kusząca i podniecająca. W takich też momentach samcowi nie przeszkadza fakt, iż samica ma z rzeczywistością utrudniony kontakt. Fizjologia  i ludzka seksualność bezapelacyjne wygrywają tu z profesjonalizmem i moralnością.
Z pewnością też by zwyciężyły gdyby naraz do pokoju nie wparowała cała pielgrzymka lekarzy Leśnej Góry z doktor Woźnicką na czele. Internistka omiotła wzrokiem pokój spodziewając się widoku ściekającej po ścianach krwi przyjaciółki. To co zobaczyła jednakże ewidentnie odbiegało od tego co sobie wyobrażała. Niemniej jednak było to równie dziwne i zatrważające: Doktor Wiktoria Consalida siedząca okrakiem na uśmiechniętym od ucha do ucha profesorze Falkowiczu, który w dodatku nie był w całości ubrany. Nina na to ujecie tylko pogardliwie prychnęła automatycznie wydając niemy osąd jako, że w całej tej scenie to Wiktoria jest ofiarą, a Falkowicz drapieżcą. Dyrektor Tretter zdjął rogowe oprawki chwilowo preferując raczej rozmazany obraz, a Jakubek z Zapałą zdecydowali się tej sceny nie analizować albowiem było to dla nich stanowczo za dużo. Tymczasem doktor Krajewski szczerzył sie głupkowato, odczuwając męską i rodzinną solidarność z Andrzejem. Normalny człowiek w takich sytuacjach odczuwa wielkie skrepowanie i zażenowanie jednakże samego profesora do normalnych zaliczyć nie można bowiem na widok lekarzy wzniósł wymownie oczy ku niebu i rzekł:
- Moi drodzy, wam naprawdę brak kindersztuby  -oznajmił oskarżycielskim tonem - my tu z Panią Doktor doskonale sobie radzimy , prawda Pani Doktor? - Wiktoria kiwnęła uciesznie głową niczym mała dziewczynka  po czym przytuliła się do Andrzeja.
Boże, on jej do końca życia tego nie odpuści. Ludzie będą gadać pomyślała Agata wyobrażając sobie jakie męki czekają Rudą po odzyskaniu pełnej świadomości . Nastała niezręczna ciszą , którą przerwał profesor.
- A teraz ktoś łaskawie może mi wytłumaczyć czemuż to pani Wiktoria ma źrenice wielkości ogromnych spodków do herbaty? - na te słowa Ruda zaczęła chichotać po czym zawieszając się na jego  szyi dała mu soczystego całusa w policzek. Na ten gest Adam tylko całą siłą woli jeszcze utrzymujący się na nogach usiadł na stojącej w kącie czerwonej skórzanej kanapie i ryknął śmiechem .
- Myślę, że doktor Krajewski będzie Pana idealnym rozmówcom w sprawie wyjaśnień - oczy Agaty ciskały gromy w kierunku Adama. Blondynka podeszła do dwóch głównych aktorów i odciągnęła, przyklejona jak rzep do Falkowicza Wiktorie. Wtedy to wesołe ogniki w jego oczach zgasły, a szybko zastąpił je chłodny profesjonalizm. Zapiął koszule i jedna ręką przeczesał włosy. Zabawa dobiegła końca.
- Słucham uprzejmie Doktorze
-  A wiecie, że dzisiaj będzie pełnia? - rzucił Krajewski od niechcenia, uśmiechając się przy tym tak szeroko, że co uważniejszy obserwator dostrzegł by jego zęby mądrości. Zaraz jednak zauważając morderczy wzrok Agaty opanował się i począł wyjaśniać: - Cała sprawa ma swój początek w osobie Pana Nieckiego.......- i zaczęły się dogłębne wyjaśnienia, a doktor Wiktoria Manuela Consalida została rychło w czas wyprowadzona przez leśnogórski orszak by w ciszy i spokoju powrócić z narkotycznego haju do świata żywych. Bezdyskusyjnie domniemana andropauza Falkowicza przy tym wydarzeniu pójdzie w niepamięć.

Ola&Ewelina

wtorek, 1 kwietnia 2014

VI "Całe życie patologia"


Miało być przed 20 i znów jest opóźnienie, ale zapomniałam, że blogger wszystko przesuwa i musiałam to ogarnąć, żeby to miało jakoś ręce i nogi. A pewnie i tak będzie przesunięte. Może ktoś z was ma na to jakiś sposób? Jeśli tak to napiszcie w komentarzach. Jeszcze raz przepraszam was bardzo! 



Doktor Irena Niklińska bezsprzecznie była osobą nietuzinkową, bowiem jak inaczej można nazwać człowieka, który już we wczesnym dzieciństwie przejawia niepokojący pociąg do dźgania wszystkiego co w słowniku dwulatka określane jest mianem „lobal” bądź „szczul”. 
 Toteż nikogo nie zdziwił wybór specjalizacji szanownej pani doktor. Od momentu rozpoczęcia swojej przygody z medycyną, Irena już podjęła decyzję. Choć zawód to niesławny, to kobieta obrała sobie za cel pozostanie tzw. „lekarzem ostatniego kontaktu". Zatem, chcąc nie chcąc, musiała przywyknąć do przypiętej przez społeczeństwo „łatki” oraz do konsekwencji jakie miało to na jej życie towarzyskie. Tylko że Irenie to pasowało. Całe życie była typem samotnika, po części pewnie dlatego, że otaczające ją społeczeństwo nie do końca ją rozumiało, a po części dlatego, że ona sama miała ich wszystkich gdzieś. Przemierzając więc korytarze leśnogórskiego szpitala, zupełnie nie zwracała uwagi na towarzyszące jej spojrzenia pacjentów oraz personelu, które wyrażały swą gamą od lekkiego zdziwienia po niesmak. W końcu dotarła do poszukiwanych przez nią drzwi. Westchnęła cicho i zapukała delikatnie.
V
-Aż żal, że mnie wtedy tam nie było. Nie mogłaś poczekać z czymś takim jak wrócę? – Adam jęczał tak odkąd tylko usłyszał o andropauzie w wykonaniu doktor Consalidy.Następnym razem jak będę sobie niszczyła karierę, to nie omieszkam cię o tym poinformować. – Wiktoria powiedziała to tonem jednoznacznie wskazującym, że ma dość gadania na ten temat, jednak na jej ustach nadal malował się delikatny uśmiech.                                                                                                                                                                                             Pomimo niezbyt dobrego, pierwszego wrażenia, kobieta naprawdę polubiła Adama. Można powiedzieć, że w pewnym sensie, stał się dla niej tym kim był Przemek zanim jeszcze się rozstali. Zapała bowiem był nie tylko kochankiem, ale i przyjacielem i właśnie tym ostatnim stał się dla niej Krajewski. Owszem, miał także wiele wad, zachowywał się jak niedojrzały nastolatek, praktycznie cały czas się wygłupiał i żartował, często też zdarzało mu się czegoś nie dopilnować lub po prostu zapomnieć, że miał coś zrobić. A mimo to pod powłoką lekkoducha krył się inny Krajewski, który był zdolnym i odpowiedzialnym lekarzem, facetem, który mimo całej otoczki „macho”, potrafił zrozumieć kobietę i zachować się w stosunku do niej jak prawdziwy gentlelman, a przede wszystkim osobą, która potrafiła zrozumieć Consalidę i w pełni zaakceptować wszystko co się nią wiązało.                                                                                                                                                                                                            Wiktoria sama była zdziwiona, że Adam stał się dla niej bliższy niż Agata czy Przemek, z którymi spędziła tyle lat. Krajewski natomiast poczuł w pewnym momencie, że Consalida stała się dla niego po części tym, czym dla Falkowicza Anna. Miał osobę z którą mógł rozmawiać o wszystkim, przed którą mógł się w końcu otworzyć.
-Nie przesadzaj. Uderzyłaś może trochę w jego ego, ale nie będzie ci tego wiecznie wypominał. Podręczy cię chwilę i da spokój. – Adam machnął lekceważąco ręką.                                                                                                                              -Mam jednak wrażenie, że nie. – Wiktoria powiedziała to na tyle cicho, żeby Adam nie usłyszał gdyż doszli już do pokoju lekarskiego. 
W pomieszczeniu zastali praktycznie wszystkich rezydentów oraz lekarzy. Co dziwniejsze był również wśród niech doktor Morozow.                                                                                                                                                                                              Adam i Wiktoria wymienili ze sobą skonfundowane spojrzenia, bowiem nigdy nie widzieli żeby Nietoperz wychodził ze swojej pracowni w leśnogórskich podziemiach. On sam z resztą nie wydawał się tym faktem zachwycony – jego twarz zastygła w grymasie niezadowolenia, a małe rozbiegane oczka świadczyły o tym, że nie czuje się w tym miejscu komfortowo.   
  -Pan Adam i Pani Wiktoria! Dobrze, że już jesteście! – na samym środku pokoju stał Tretter, a obok niego niska, chuda dziewczyna o lekko znudzonym wyrazie twarzy.                                                                                                                  -Czyżbyśmy się spóźnili? – Adam uniósł wysoko brwi, sugerując tym samym swoje zdziwienie. Wiktoria uśmiechnęła się pod nosem. To już nie pierwszy raz kiedy Adam zachowywał się jak pewien dobrze jej znany Profesor. Ta wszechobecna nonszalancja i niezachwiana pewność siebie przywodziły rudowłosej na myśl, że Adam to taki „mały Falkowicz”. Co zabawne, czasem miała wrażenie, że są do siebie podobni nie tylko charakterem, ale i aparycją. Nie mogła znaleźć jakiegoś konkretnego miejsca czy punktu odniesienia; po prostu czasem ich gesty, mimika nawet sposób wykonywania jakiś czynności przez jednego z nich, zdawały jej się być lustrzanym odbiciem ruchów drugiego. No ale skoro Falkowicz był mentorem Adama to ten musiał po prostu „podłapać” wszystko właśnie od Profesora. Bo choć Krajewski swojego humoru nie szczędził nawet na Falkowiczu, to darzył go jednak ogromnym szacunkiem i ewidentnie postawił go sobie jako autorytet. Jak widać, nie tylko w dziedzinie medycyny.   
 -Ależ skądże. Po prostu przyszliście ostatni. – Treter uśmiechnął się do nich życzliwie i przesunął swoje rogowe oprawki na czubek głowy. – Skoro jesteśmy już tutaj wszyscy, chciałbym wam przedstawić panią Irenę Niklińską..Kobieta mruknęła ciche „hej”, ale wyraz jej twarzy pozostał niewzruszony.   -Pani Irena odbędzie u nas rezydenturę, pod okiem naszego niezastąpionego doktora Morozowa. Pani Ireno, oto reszta naszego zespołu:
Całe to zbiorowe powitanie w wykonaniu Tretera miało jakiś dziwny sielski wydźwięk, który nie udzielił się jednak reszcie lekarzy. W końcu w ich skromne progi zawitał „lekarz od trupów”. No cóż, patomorfolodzy mieli swoją przyklejoną „łatkę” nawet od własnych kolegów po fachu.   
 Po dość „wylewnym” powitaniu Irena pomaszerowała za Morozowem, prosto do jego królestwa, natomiast reszta lekarzy wróciła do swoich poprzednich zajęć. 
 -No proszę, nie spodziewałem się tu patomorfologa. Niby taki mały szpital, a tyle się dzieje… - Adam wyszczerzył się do Wiktorii.   -A ja ci powiem, że jej nawet trochę współczuję. Rezydentura u Morozowa? To nie wygląda zachęcająco.                       -No co? Widziały gały co brały. 
Krajewski i Consalida jednocześnie wybuchli śmiechem. Ich zabawę przerwała Anna:                                                        -Widzę, że świetnie się bawicie, jednak muszę panu, doktorze Krajewski, porwać doktor Consalidę. Mamy planową operację za 30 minut. – Profesor Shultz rzuciła Adamowi rozbawione spojrzenie.  
 -Ach, zatem panie wybaczą. – Adam zaserwował obu kobietom kurtuazyjny ukłon i udał się w stronę ekspresu do kawy.                                                                                                                                                                                                          -To co, zaczynamy Pani doktor? – Anna uśmiechnęła się zachęcająco. Wiktoria kiwnęła głową i obie kobiety udały się na blok.
V
Trzymanie Haków u Falkowicza stało się jedynie przelotnym wspomnieniem, w świetle operacji z doktor Shultz. Wiktoria miała tu co prawda jedynie asystować, jednak czuła się momentami jakby to ona sama kierowała całym procesem. Proszę o jeszcze jeden tutaj pani Wiktorio.
-Oczywiście. – młodsza lekarka wbiła igłę w pierścień nowej zastawki, po czym pociągnęła ją w swoją stronę. Po dwu i pół godzinnej pracy, obie lekarki były już na etapie wszywania nowej zastawki do serca pacjenta.  
  -Myślę, że tu po lewej stronie, już chyba wystarczy. – Consalida spojrzała pytająco na Annę. 
 -Tak, też tak myślę. Z zasady wolę dać więcej szwów niż mniej, ale tu mam pewność, że zastawka jest wystarczająco przymocowana. Możemy zająć się prawą stroną.   Anna odsunęła za pomocą haka część lewej komory, dając tym samym Wiktorii lepszy dostęp. Rudowłosa powróciła do pracy.
-I jak pani Wiktorio? Odpowiada pani kardiochirurgia? 
 -Czy odpowiada… ma pani na myśli czy przemyślałam sobie to co mówiła pani wczoraj?                                       -Owszem, to też.  
 -Cóż, praca z panią jest świetna, naprawdę. – Wiktoria czuła to całą sobą. Doktor Shultz okazała się profesjonalistką w każdym calu. Była gotowa służyć Wiktorii radą, ale nie narzucając jej się przy tym. Ponadto pozwalała Consalidzie rozwinąć skrzydła, nie była typem tego nauczyciela, który chce by jego uczeń przyglądał się temu co robi – zamiast tego wolała, żeby jej podopieczna sama zajęła się wszywaniem zastawki, choć przecież mogła tylko trzymać haki, co już raz przerobiła u pewnego Profesora z wybujałym ego. – A u profesora Falkowicza już raczej nic się nauczę.   -Skoro tak, to może warto spróbować jednak kardiochirurgii? – Anna spojrzała przenikliwie na młodszą kobietę. Ona natomiast nie odrywała wzroku od zastawki. Przede wszystkim chciała być chirurgiem. Ten cel już zrealizowała. A czy będzie to naczyniówka czy kardiochirurgia… obie dziedziny były ze sobą całkiem ściśle powiązane. Więc dlaczego by nie kardiochirurgia?
-Naprawdę chce się pani podjąć uczenia mnie? – Wiktoria wypowiedziała te słowa nieśmiało. 
 -Gdybym nie chciała, to nie stałaby pani tu teraz. Może i profesor Falkowicz patrzy na panią przez pryzmat swojego urażonego ego, ale ja widzę w pani całkiem zdolną lekarkę, której talent on bezczelnie marnuje. Niech mi pani wierzy, w przeciwieństwie do niego, ja myślę czasem też o innych, a nie tylko o sobie. 
-W takim razie, jeśli nie będzie to dla pani problemem… 
 -Uwierz mi nie będzie. – Anna uśmiechnęła się szeroko czego oczywiście nikt nie mógł zauważyć pod jej maseczką. Prawda jest taka, że jej intencje względem Consalidy nie do końca były takie czyste. Przede wszystkim chodziło o to żeby utrzeć nosa Andrzejowi. Jednak, można powiedzieć, że wyniknie z tego przecież korzyść obopólna. Anna dostanie swoje małe, osobiste zwycięstwo, a Wiktoria ukończy specjalizację. A zatem nie jest to wcale do końca takie złe.
V
Consalida weszła do hotelu rezydentów zmęczona po cztero godzinnej operacji. Niemniej jednak już dawno nie czuła takiej satysfakcji jak dzisiaj. 
-Przepraszam, mogłabyś mi powiedzieć gdzie trzymacie kawę?                                                                                               Wiktoria podniosła zdziwiona głowę i ujrzała stojącą przed nią doktor Irenę Niklińską. Przez chwilę zdziwiła się obecnością lekarki, ale po chwili przypomniała sobie, że jako rezydentce, pewnie przyznano jej jeden z pokoi.  
 -Jasne, tylko się rozbiorę. – mruknęła i zdjęła swój płaszcz. Irena czekała na nią w kuchni. Rudowłosa podeszła do jednej z szafek i otworzyła ją.   -Cholera! Znowu?!   Irena zajrzała jej przez ramię, po czym zapytała:   -Coznowu? -Przepraszam cię, ale mój kolega, jak widać, nie zdążył jeszcze zrobić zakupów. Jeśli dasz mi chwilę to zadzwonię do niego i go opieprz.
Irena uśmiechnęła się lekko.  -Jasne. A ja w tym czasie zrobię nam herbaty na uspokojenie. 
  -Dzięki, przyda się!- zaśmiała się Consalida i wykręciła numer do Adama. Krajewski oczywiście nie odebrał co było z resztą do przewidzenia. Zrezygnowana Wiktoria odłożyła telefon i usiadła przy blacie kuchennym. 
 -Dziś musimy się niestety zadowolić herbatą.               
 -Trudno się mówi. Takie braki w zaopatrzeniu często się tu zdarzają? 
 -To zależy kto robi zakupy. – mruknęła Wiktoria. Niklińska kiwnęła głową i zaczęła wyjmować rzeczy potrzebne do przygotowania napoju. Wiktoria natomiast miała chwilę by przyjrzeć się drobnej lekarce.
Z jednej strony jej wygląd nie przyciągał zbędnej uwagi, a z drugiej wydawał się Consalidzie na tyle krzykliwy, że zwróciłaby na niego uwagę, w pierwszej kolejności. Czarne włosy dokładnie przystrzyżone, sięgały Irenie do ramion. Miały cieniowane końce, które kontrastowały z prosto obciętą grzywką, która odsłaniała czoło kobiety. W nosie dostrzegła mały kolczyk, w uszach zaś było ich już całkiem sporo. Widać, że ktoś tutaj lubi piercing. Całość tej nietypowej aparycji dopełniały ubrania w stylu „tomboy” z przeważającym czarnym kolorem. Wiktoria miała jednak wrażenie, że mimo tej dość nietypowej otoczki, Irena potrafi stać się na tyle zwyczajna by spokojnie zniknąć w tłumie ludzi. Jej wygląd był ekscentryczny, owszem, ale nie na tyle by raził w oczy.                                                                           -Wiem, że oficjalne przedstawienie już się odbyło, ale jak dla mnie było trochę za sztywno, więc… Wiktoria. – rudowłosa wyciągnęła rękę do Niklińskiej. Ta w odpowiedzi wymieniła z nią lekki uścisk.                                           
-Irena.
-Jeśli mogę zapytać, skąd akurat taki wybór specjalizacji? Coś takiego pasuje do Morozowa, ale ty nie wydajesz się typem lubującym się w tego typu rzeczach. – nie było to do końca prawdziwe, ale Consalida starała się być miła. Niklińska jakby wyczuła to podkoloryzowania, ale uśmiechnęła się tylko: 
 -Całe moje życie to jedna wielka patologia. Wolałam tego nie zmieniać.                                                                                Wiktoria wybuchła niekontrolowanym śmiechem. Coś jej mówiło, że chyba polubi tą dziewczynę.
V
Nie ulega wątpliwości iż Andrzej Falkowicz nie jest laikiem w dziedzinie kobiecej anatomii, bowiem zgłębianiem tego tematu zajął sie jeszcze przed studiowaniem medycyny. Ewidentnie także tą nauką profesor zajmuje się do dziś i tak jak medycyna sprawią mu to ogromną satysfakcje i radość. Edukacja kobiecej anatomii jest niewątpliwie sztuka dostępną tylko dla tych kilku wybranych. I do nich właśnie należał on sam.
Leżąc  na łóżku w swojej przestronnej sypialni oddawał się właśnie dogłębnemu studiowaniu kobiecych pleców. Pleców bezdyskusyjnie pięknych bo należących do nikogo innego jak do Anny Schultz.  Od jakiegoś czasu Anna i on pochłonięci byli zawziętym naukowym dyskusjom jakie zwykli prowadzić leżąc godzinami w sypialni. Poczynając od tematów czysto naukowych, kończąc na wzajemnych utarczkach i dogryzkach, Andrzej nieprzerwanie gładził opuszkami palców nagie plecy kobiety.  Teraz to deliberowali na temat nowego artykułu pani profesor, który ma się ukazać w przyszłym miesiącu w" Folia Cardiologica":
- Ja tego naprawdę nie rozumiem. Po co masz pod artykułem podpisywać Meltona jako współautora? - Andrzej podciągnął atłasową kołdrę wyżej, nakrywając nagie ciało Anny. Kobieta leżąc na brzuchu przysunęła się bliżej Falkowicza i rzekła:
- Są takie rzeczy w życiu, których ty po prostu nie pojmiesz, nie ważne jak bym Ci tego nie wyłożyła
- Tak? Na przykład jakie?
 - Uczciwość, prawość, etyczność czy chociażby ludzka przyzwoitość. Znasz te słowa?
Andrzej uśmiechnął się bezwiednie i delikatnie pocałował ją w policzek po czym odparł:
 - Faktycznie, nie znam. 
- Tak też myślałam - spojrzała na niego z politowaniem - Melton użyczył mi niezwykle pomocnych artykułów i służył mi swoim bogatym, wieloletnim doświadczeniem. Bez niego ten artykuł by nie powstał . Poza tym idąc rozumowaniem dla Ciebie bardziej przyziemnym, podpisując go teraz pod swoja pracą jako współautora, uczynię z niego swojego sojusznika i przyjaciela, co bezdyskusyjnie może być niezwykle korzystne dla mojego oddziału w Zurychu. - kąciki ust Anny wygięły się w ironicznym uśmiechu - Ten facet ma w Bostonie prywatna klinikę i za przeproszeniem rzyga forsą. Utrzymanie z nim przyjaznych stosunków leży w interesie mojego oddziału. Sądzę, że to wyjaśnienie jest dla Ciebie bardziej zrozumiałe? - podparła się na łokciach patrząc na niego swoimi dużymi błękitnymi oczami. Andrzej tylko nieznacznie sie uśmiechnął. Tak, dopiero to miało dla niego jakiś sens.
- Ale Melton to pajac. Taki troglodyta w garniturze.
- Ale bogaty troglodyta w garniturze - skwitowała kładąc sie na nagim torsie Andrzeja. Chirurg objął ja swoimi ramionami bawiąc się teraz niesfornym  kosmykiem jej blond włosów.
- A więc...chcesz mu się tak jakby podlizać?
- Tak, niech będzie. Chce mu się podlizać i już - mruknęła poirytowana aktualnie już będąc pewna, że mężczyźni są z Marsa, a kobiety z Wenus. Mars to był tępy osiłek, dla którego ogromnym umysłowym trudem było odpowiednie trzymanie topora, a Wenus no cóż... czyste piękno połączone z inteligencją. Tutaj mamy osobnika, który życzliwość pojmuje tylko w kategoriach interesu i tylko przez topór i siłę można do niego trafić.
- Wiesz co sobie myślę ? - wydukał rozbawiony
- Nie ale pewnie zaraz się ze mną tymi myślami podzielisz czyż nie?
- Owszem. Uważam, że łagodniejesz. Stałaś się podatna na presje społeczeństwa, które nakłada na Ciebie obowiązek bycia uczciwym i szlachetnym w swoich poczynaniach.
- Aha. Wiesz jak to się nazywa? Sumienie. Dla Ciebie to jest zupełnie obce i nieswoje słowo. Zachciało Ci sie bawić w jakieś głupie analizy - kobieta spochmurniała przewracając sie na plecy. Na skraju lóżka całej scenie przyglądał się Loui, który patrzył swoimi dużymi ślepiami to na swojego Pana to na Panią, co chwila miaucząc z dezaprobatą jakby łaskawie czekając kiedy to w końcu  go zauważą.
- A może ty masz menopauzę?-  wyszczerzył się szeroko  zadowolony z własnego dowcipu.
-  Mnie do menopauzy jeszcze daleko, ale z tego co pamiętam to ty już zacząłeś wchodzić w pierwszy etap andropauzy - odwzajemniła się. Po tych słowach uśmiech na twarzy Andrzeja raptownie zgasł a zastąpiła je surowość i powaga. Loui miauknął donośnie, w tym momencie już porządnie zbulwersowany brakiem zainteresowania ze strony chirurgów.
- Widzę, że niezwykle spodobał ci się głupi humor doktor Consalidy. Swoja drogą to do niej też wykazujesz ostatnio pewna dozę słabości -  spojrzał na nią podejrzliwie jakby licząc, że jego wzrok zadziała niczym promienie Roentgena. Niestety nie zadziałał
 -  Mógłbyś jej odpuścić. przecież i ja i ty dobrze wiemy, że jest 100 razy bardziej zdolna niż ten Zapała i Jakubek razem wzięci. No i doktor Rudnica - dodała z lekka dozą kpiny.
- Może i jest zdolna, ale i zarozumiała. Musi się nauczyć pewnej hierarchii panującej na oddziale.
Oho, zabrzmiało groźnie. Topory poszły w ruch.
- No tak, Twoje zoo, twoje małpy.
- Dokładnie
- Wiesz, uważam jednak że doktor Consalida to ładna i zdolna małpka- zaśmiała się melodyjnie sprawiając że profesor rozweselił sie troszeczkę. Jej śmiech zawsze poprawiał mu humor.
- Ładna, owszem , a czy zdolna to sie jeszcze okaże - przyciągnął ją do siebie i czule pocałował w obojczyk. Był to jednoznaczny sygnał, że rozmowy o doktor Consalidzie,  małpkach, czy tez o troglodytach w garniturach dobiegły końca. Po chwili zaczął obsypywać ja pocałunkami zaczynając od szyi i schodząc niżej.  Anna obejmując go wtuliła się twarzą w jego włosy, rozkoszując się tym seksownym korzennym zapachem profesora. Kto się czubi, ten się lubi.



Ola&Ewelina