wtorek, 12 maja 2015

XXX "Nawet"

Wiadomość jakoby Andrzej Falkowicz został postrzelony rozeszła się po szpitalu lotem błyskawicy. Skutkiem tego zanim jeszcze przywieźli Andrzeja do szpitala  wszyscy o tym wiedzieli. Mało tego - wszyscy domyślali się jaka jest przyczyna nieszczęśnie postrzelonego uda, pomimo tego udawali niepoinformowanych, a wiec - wszakże wiedząc jak było tworzyli własne historie i spekulowali nad domniemaną przyczyną. I tak profesor został myśliwym, postrzelonym przez grasującego po warszawskich lasach łosia. Dalej, profesor Andrzej Falkowicz był na strzelnicy; nie trafił w tarcze - kula odbiła się od ściany i ugodziła go w udo. Zmyślnie prawda? Teraz będzie najlepsze - wieść gminna niesie, że profesora postrzeliła mafia, z którą podobno Andrzej ma zatargi od kilku lat. No cóż...tak było łatwiej.
Mimo tego świadomego i zarazem dobrodusznego wyparcia ewidentnej przyczyny stanu Andrzeja, Adam nie mógł wyzbyć się wrażenia iż czekając przed salą operacyjną, każdy i to bezwzględnie każdy przechodzący patrzył na niego tak smutno i litościwie jakby los Andrzeja  za jego czyny  był już z góry przesądzony.
Wściekał się więc na każdego spoglądając spode łba tak jak spogląda lew na hienę, a właściwie odwrotnie -hiena na lwa; tym samym nie pozwalając ludziom podejść do siebie i w sposób naturalny dla innych a nieswój dla niego - przyjąć ludzką dobroć i przyjaźń jako najhojniejszy dar pociechy.
Adam nienawidził pociechy - warczał więc. Zawsze warczał gdy się denerwował.
Zadzwonił do Wiktorii. Nie odebrała. Zadzwonił ponownie. Ponownie nie odebrała.
Czując, że już nie da rady ustać na nogach, usiadł na krześle i schował twarz w dłoniach.
Rozpłakał się.
v   

Po pięciogodzinnej, udanej , bez powikłań operacji - wszelako udało się wyjąc pocisk, Andrzeja przetransportowano na OIOM. Rana postrzałowa drasnęła tętnice udową stąd według Sambora tak duże krwawienie - udało się jednak zszyć tętnice i mimo iż Andrzej stracił dużo krwi prognozy były pomyślne.
Będzie żył. Wszystko będzie dobrze - mówił do Adama Sambor - Teraz czeka go rekonwalescencja.
Tyle, że on nie chce żyć - powtarzał  do siebie Adam, gdy Sambor już odszedł zostawiając go samego przed drzwiami OIOMU - Tyle, że on nie chce żyć panie doktorze. 
Wpatrując się przez szybę  w bladą, bezsilną postać brata leżącą na jednym z łóżek do serca napłynął mu strach o dużo większy od tego gdy zobaczył  go leżącego na podłodze w swoim gabinecie; strach większy od tego gdy widział tą coraz większą kałuże krwi tworzącą się wokół Andrzeja; większy niż ten gdy uciskając udo brata i licząc każdą tak cholernie długą dla niego  sekundę - czekał na karetkę.
Teraz Andrzej przeżył a Adam bał się jeszcze bardziej. O życie. Dalsze życie.
- Co z nim?
Wiktoria podeszła do Adama i stając obok niego nieśmiało spojrzała na bezwładną, żałośnie wyglądająco postać.
Adam badawczo przyjrzał się zamglonym, lekko zaczerwienionym rysom Wiktorii.
Płakała. Wcześniej płakała - pomyślał
- Dzwoniłem do ciebie - westchnął - Kilkakrotnie
- Wiem - szepnęła - Wszystko wiem. Co z nim?
Pokręcił tylko głową:
- Kula drasnęła tętnicę udową - zaczął beznamiętnie - Stracił dużo krwi. Samborowi i Rudnickiej udało się wyjąć pocisk. Czeka go rekonwalescencja ale prognozy są pomyślne - popatrzył na nią łagodnie - Będzie żył.
 - Ale nie takie było jego pierwotne założenie prawda? - zapytała starając się panować nad własnym głosem.
Nie oczekiwała odpowiedzi. Była zła, roztrzęsiona i szukając ostatnich pokładów siły, walczyła ze sobą by się nie rozpłakać.
Adam potarł jedynie zmęczone oczy i z wyrazem braterskiej miłości i ufności spojrzał na Andrzeja.
Po chwili zwrócił się spokojnie do Wiktorii:
- Mówił, że strzelił nieumyślnie, że to był przypadek....
- Tak oczywiście! - machnęła gwałtownie ręką w powietrzu a z oczu potoczyły się pierwsze pokłady łez - Dobrze wiemy że chciał odebrać sobie życie. Przed wszystkim naokoło możemy mówić że bawił się w Robin Hooda i polował ale przed sobą wzajemnie grajmy w otwarte karty!
Gwałtownie zakryła usta dłonią starając się powstrzymać dławiący jej gardło szloch.
 Adam otoczył ją ramieniem i cicho mamrocząc coś niezrozumiałego, starał się ją uspokoić. Jej roztrzęsienie dokładało cierpień i jemu.
- On potrzebuje pomocy Wiktoria. Ma tylko nas. Najbliższe tygodnie będą ciężkie.
Pokręciła głową i ciągle tłumiąc szloch, wpatrzona w nieprzytomnego Andrzeja rzekła:
- Nienawidzę siebie.
- Co - Adam wycofał swoje ramie z jej kibici i popatrzył na nią zdezorientowany - Co ty wygadujesz?
I cały troska z tych trzech miesięcy wypłynęła z Wiktorii tak szybko jak wypływa leciutki, gumowy przedmiot umieszczony  w toni wodnej. Rozpłakała się na dobre, a nie mogąc nic wyrzec ani złapać oddechu zakryła twarz dłońmi.
Po chwili opanowując się zachlipała tylko; jednak z trudnością można było ją zrozumieć:
- Nienawidzę siebie za to, że go kocham. Postaw się w mojej sytuacji: robię wszystko by mu pomóc ale tak naprawdę nigdy mu nie pomogę. I mimo tego staram się chociaż i tak wiem, że to do  niczego  nie prowadzi.
Popatrzyła smutno na nieprzytomnego Andrzeja; na jego blade, całe nabrzmiałe w żyłach ramiona; na czuprynę lekko przyprószoną paskami siwych włosów i na tą delikatną zmarszczkę na czole nadającej jego aparycji tej tak nie pasującej do niego dojrzałości. Wszystko to było teraz tak blade i zamglone jednak tak samo ukochane i z jeszcze   większą siłą upragnione.
Po chwil rzekła smutno:
- Nigdy nie będę Anną. Dopiero teraz widzę jak on ją musiał kochać. I wiem jak ona go kochała - otarła dłonią załzawione policzki - To było coś tak niezwykłego. Coś tak wyjątkowego i unikalnego, że moje uczucie do niego jest...-tu  zawahała się - Co najwyżej śmieszne.
- Wiki on jest jak...
- Ahh Adam - nie dała mu dokończyć - Czy ty nie widzisz iż czuję się jak piąte koło u wozu? Chce być przy nim, wspierać go w tej sytuacji ale on odtrąca mnie. Chce tylko Anny! Cóż mogę w tej sytuacji zrobić? Nie dam mu Anny, nie mam magicznych mocy by nagle sprowadzić ją na ziemie - tu  wyciągnęła do Adama puste dłonie -Chodź uwierz mi, gdybym je miała zrobiłabym wszystko by ją do jasnej cholery znowu tu sprowadzić!
I znów się rozpłakała.
Adam otoczył ją ramieniem i delikatnie zaczął ją uspokajać wiedząc iż teraz jakakolwiek rozmowa nie ma sensu.
- Już dobrze Wiki, jakoś się ułoży - powtarzał - Jakoś się ułoży.
Sam wszakże nie był pewny co owe "jakoś" kryło.
v   
Andrzej pozostał nieprzytomny aż do wieczora. Po obudzeniu nad swoją głową dostrzegł stado pięknych aniołków i szpetną głowę pochylającego się nad nim brata.
Adam - pomyślał czując przeraźliwą suchość w gardle - Na pewno to on
- Aniołki , piękne aniołki - jęknął Andrzej - Są aniołki ...piękne aniołki i Adam.
- Obudził się - rzekł Krajewski do kogoś w oddali. Kogoś kogo Andrzej stanowczo nie widział bądź też nie chciał zobaczyć.
- Już nic nie mów - Adam zwrócił się do niego - Wszystko jest okej. Pamiętasz co się stało?
Andrzej głośno przełknął ślinę czując, że żołądek zaczyna się buntować. Mdliło go.
- Niestety pamiętam wszystko. Ze szczegółami. Nie każesz mi mówić a zadajesz pytania.
Adam pokiwał głową i uśmiechnął się szeroko. Ujął zimną dłoń brata w swoje ciepłe ręce:
- Pieprzony egoista - westchnął - Egoista i furiat.
Andrzej skrzywił się w grymas, który miał przedstawić uśmiech.
- Gdzie Wiktoria - zapytał - Była tu?
Adam przytaknął tylko:
- Była. Poszła się trochę przespać. Długo byłeś nieprzytomny...
- Ona wie ?- zapytał przerywając mu - Wie, że...
Adam pokiwał  głową.
- Tak wie, że strzeliłeś nieumyślnie . Tak nieumyślnie, że wcześniej wszystko pieczołowicie sobie zaplanowałeś.
- Nie planowałem tego - stanowczo zaprzeczył - To był impuls.
Adam skrzywił się:
- A więc proszę Cię abyś więcej nie podlegał takim impulsom. Nie jesteś sam a takie zachowania...
- Tak wiem, wiem.
Adam wyraźnie posmutniał:
- Ja wiem, że jest Ci ciężko. Gdybyś z nami porozmawiał...
Andrzej głośno westchnął:
- Znowu zaczynasz! Co mam ci powiedzieć? Co to zmieni w mojej sytuacji? - oburzył się.
- Skoro nie chcesz rozmawiać ze mną to może z Wiktorią.
- Jeszcze gorzej - westchnął - Naprawdę uważasz, że to dobry pomysł? - poruszył się lekko na łóżku przez co udo w bolesny sposób dało odczuć swoją przynależność do reszty ciała - Mam jej opowiadać o tym jak każdego wieczoru przykładając głowę do poduszki czuję zapach włosów Anny? Jak każdy przedmiot w kuchni mi o niej przypomina? Jak nie mogę w spokoju myśli  wykąpać się w wannie bo z tą wanną wiąże się wiele moich intymnych wspomnień? Mam jej mówić jak bardzo tęsknie za jej dotykiem, za uśmiechem? Za tym by objęła mnie i ucałowała w sposób, który potrafiła tylko ona jedna?
Odwrócił wzrok od Adama. Faktycznie, nie mógł.
- Nie, nie mogę z nią rozmawiać. Nie o Annie. Poczyniłoby to jeszcze większą szkodę dla mnie i jej ogromną przykrość - wyrzekł - Myślisz, że ja tego nie dostrzegam jak Wiktoria i ty staracie się być dla mnie pomocni?
Nastąpiła chwila ciszy podczas której Andrzej ze smutkiem wpatrywał się w z pozoru spokojne oblicze brata.
- Adam ja to doceniam - wychrypiał krzywiąc się z bólu - Naprawdę to doceniam. Tyle, że...- tu zawahał się - Co z tego? Ona nie żyje. Nie ma jej przy mnie. I nie będzie jej już przy mnie.  Potrafię myśleć tylko o tym co było . O rzeczach minionych i decyzjach, na które brak mi było wtedy odwagi. I widzisz ja cholernie żałuje tych niepodjętych decyzji. To mnie prześladuje, nie mogę spać, nie mogę myśleć o niczym innym.
Adam nie pytał jakich to decyzji żałuje Andrzej. Doskonale wiedział, a wiedząc nie chciał wszakże rozgrzebywać ran, które jak mniemał, nigdy nie będą całkowicie zagojone. Nie poruszał również tematu morfiny bo przy ich głębokich tematach egzystencjalnych, ten temat jak uważał, był nadto przyziemny i mogą uporają się z nim później. Ponadto Adam głęboko wierzył, że był on jedynie skutkiem, ucieczką Andrzeja przed bolącą i smutną rzeczywistością.
Wpatrywali się w ciszy ; Adam w zbolałe oblicze brata, Andrzej w sufit.
Po chwili Adam pierwszy przerwał milczenie:
- Kochasz ją - zapytał - Kochasz Wiktorię?
Andrzej uśmiechnął się blado.
- Wiktoria jest jedynym światełkiem w tym cholernym tunelu - przełknął głośno ślinę i skrzywił się z bólu - Tylko widzisz, czasem dzieje się tak, że człowiek chce żyć w ciemności, bo światło go oślepia. Z własnej świadomej decyzji chce żyć w mroku i odtrąca to światełko.
- Żałoba z czasem mija Andrzej - ścisnął mocniej zimną dłoń brata - Można trochę pożyć w mroku ale... uwierz mi, jasność jest czadowa, do światła można się przyzwyczaić a od mroku odzwyczaić, wszystko jest kwestią wprawy. Światło jest fajne - tu Adam uniósł brwi i uśmiechnął się  - Światło to życie.
v   
Andrzej przebywał w szpitalu w charakterze pacjenta trzy tygodnie. Po tym tak długim czasie bezczynnego leżenia, wszakże gdyby to tylko od niego zależało czas ten skróciłby się co najmniej o połowę, został wypisany ze szpitala i oddelegowany na przymusowy dwu- miesięczny urlop. Decyzja ta była podjęta za zgodą ogółu, omijając jednak osobę, której sprawa ta bezpośrednio dotyczyła - to jest samego Andrzeja. Za rozkazami Adama, Trettera i Sambora, Andrzej miał zakaz pojawiać się na oddziale przez najbliższe dwa miesiące a na zapytanie cóż ja takiego będę robił przez cały ten czas? Tretter tylko dobrodusznie odpowiedział: Coś Pan wykombinuje. Ja proponuje odpoczynek.
I sprawa się rzekła. Andrzej ze szpitala wrócił do domu odwieziony samochodem przez Adama. Przez całą drogę nerwowo sprawdzał telefon w nadziei iż może przyszła chociażby jedna wiadomość od Wiktorii. O nieodebranym połączeniu nawet nie śmiał marzyć. Consalida od czasu jego postrzału nie odzywała się do niego słowem.
Sprawdził : brak wiadomości.
Głośno westchnął.
- Nie pisała? - Adam uniósł brwi nie odwracając jednak wzroku z drogi - Ciągle brak wiadomości?
To właściwie było zdanie oznajmujące aniżeli pytające i gdyby Adam patrzył na Andrzeja w jego posępnym wzroku dostrzegłby potwierdzenie.
- Powinienem do niej pojechać?  Od 3 tygodni w ogóle się nie odzywa. Ani razu do mnie nie zajrzała gdy leżałem...
- Oj nie, nie. Raz była u Ciebie - stanowczo zaprzeczył - Gdy byłeś nieprzytomny.
- A więc wybrała świetny moment !Gdy nie mogę jej przeprosić a ona może mnie dobijać swoim morderczym wzrokiem! - prychnął zezłoszczony.
Adam mocniej zacisnął dłonie na kierownicy:
- Jesteś niesprawiedliwy. Ty też wybrałeś świetną metodę zranienia jej. Udało Ci się to znakomicie. Nawet nie wiesz jak ona to przeżyła. Każdy ma określony próg bólu powyżej którego nie jest już w stanie znieść tego co wokół niego. Wiktoria swój próg juz dawno przekroczyła a swoją PRÓBĄ SAMOBÓJCZĄ zdecydowanie wbiłeś ostatni gwóźdź do trumny.
Andrzej skrzywił się na słowa "próba samobójcza":
- Wiem - odparł chmurnie -  Muszę z nią porozmawiać. Wiele rzeczy wyjaśnić.
- O to to. To będzie całkiem niezły początek. A tak z innej beczki co planujesz robić przez te piękne jesienne wakacje?
Andrzej uśmiechnął się:
- Pomyślisz, że zwariowałem ale...
- Za późno na takie stwierdzenia - przerwał mu - Już dawno przestałem się tego wypierać jakoby ty miałbyś być zdrowy na umyśle. Dla mnie to taka sama głupota jak pić ciepłą wódkę czy jeść pierogi bez zasmażki...
- Dobrze już dobrze. A więc, pomyślisz, że zwariowałem bardziej niż myślisz...
Adam wyszczerzył się a Andrzej kontynuował.
- Mam zamiar pojechać odwiedzić Marry. Wsiąść w pierwszy najbliższy lot do Nowego Yorku i spędzić tam całe dwa miesiące. Pierwotnym moim planem było to, że zabiorę ze sobą Wiktorię ale biorąc pod uwagę fakt iż ona się do mnie nie odzywa jakby niweluje i zmienia wszystko. Może zdążę z nią porozmawiać zanim wyjadę.
Adam pokręcił głową:
- Nie. Stanowczo nie. Jedź. I Tobie i jej przyda się odpoczynek. Gdy wrócisz wypoczęty, z jasnym i czystym oglądem na rzeczywistość po zmienieniu środowiska: porozmawiasz z nią. Teraz i ona będzie pełna emocji i ty. Tylko się pokłócicie, padną niemiłe słowa, których będziecie żałowali - stwierdził - To świetny pomysł. Mam tylko pytanie: Czy Marry wie, że przyjedziesz?
Andrzej skrzywił się jakby właśnie do ust była mu dana cytryna.
- To jest kwestia, której lepiej nie poruszać - mruknął - Bo widzisz Marry jakimś dziwnym trafem wie o TYM incydencie, który miał miejsce - Andrzej wolał mówić incydent aniżeli próba samobójcza - I wolę jednak zrobić jej niespodziankę żeby nie miała czasu zaplanować bardzo bolesnego morderstwa i mieć czas by sprzątnąć szafę w celu  ukrycia ciała. Podejrzewam iż i tak zrobi mi małą awanturę... Swoją drogą ciekawe skąd ona o TYM wie.
- Nie mam pojęcia - Adam wyszczerzył się - No, jesteśmy na miejscu. Dasz mi znać jutro kiedy wyjeżdżasz? Odwiozę cie na lotnisko.
- Pewnie. Zaopiekujesz się Wiktorią? Będzie troszkę wściekła, że tak nagle daję nogę.
- Zrozumie. Lepsze to niż strzelanie sobie, oczywiście nieumyślnie, w udo- wyrzekł rezolutnie - Wszystko zrozumie. Myślę, że dobrze wam to zrobi.
I Adam pomógł wyjść bratu, odprowadził aż do drzwi gdzie się uściskali przyjaźnie.
Andrzej przez chwilę obserwując badawczo Adama zapytał z uśmiechem:
- Jeszcze miesiąc prawda?
- Jeszcze miesiąc - Adam roześmiał się i pokręcił głową - Jestem lekko przerażony.
Andrzej pokiwał głową:
- Poradzisz sobie. Skoro ja mogę być ojcem chrzestnym to ty na pewno możesz być ojcem. I to całkiem dobrym ojcem.
- To mało budujący argument.
Andrzej uśmiechnął się:
- Słusznie, stać mnie na lepsze. Posłuchasz ich jak wejdziesz do domu. Mała lufka?
 Uniósł brwi w geście zapytania.
Adam pokręcił głową:
- Ty nie możesz pić bo bierzesz  leki a ja prowadzę samochód...
Andrzej uśmiechnął się szeroko:
- No tak, mogłem się tego spodziewać. Jako przyszła głowa rodziny musisz świecić przykładem. To kawa albo herbata?
- A chcesz słuchać? - zapytał Adam -Masz na to chęci?
Andrzej roześmiał się szczerze i nic nie mówiąc wepchnął brata do domu. Chociaż działał o nadwątlonych siłach, Adam znalazł się w przedpokoju:
- Ja nie marze o niczym innym jak o tym by słuchać jak mój mały braciszek dorasta. Bardzo się raduje słysząc o twoim szczęściu - Andrzej skrzywił się lekko po czym nagle spoważniał. Zaczął mówić przyciszonym głosem - Niedługo jeszcze pożyję bo albo mnie zabije starsza siostra Schultz i schowa ciało w swojej ogromnej, pustej szafie, albo Wiki na wieść, że ją zostawiam. Albo w ogóle będą działać w koalicji. Mają sprzecznie interesy jednakowoż jeden wspólny cel...
- Dobrze, już dobrze - Adam pojął, że brat żartuje i lekko zażenowany zamknął drzwi po czym pomógł kuśtykającemu Andrzejowi zdjąć bardzo prawidłowo zawiązane buty- Napijmy się więc małej herbacianej lufki.
I rozmawiali o  Adamie i Irenie: Adamie, Irenie i mającym się narodzić dziecku .A widok rozpromienionego brata opowiadającego o trwających przygotowaniach do narodzin potomka  napawała go czystą radością, tak rzadką w jego teraźniejszym życiu.  Uświadomił sobie, że czas a wraz z nim całe życie mimo jego kilku - miesięcznej wegetacji biegnie dalej, nawet jeśli bardzo chcielibyśmy go zastopować. Gdy Adam opowiadał o tym jak montował kołyskę; malował pokój dziecięcy czy chociażby wybierał  wraz z Ireną wózek dla malca, Andrzej nie mógł odpędzić się od wizji Adama trzymającego mały tobołek z pomarszczoną twarzyczką dziecka; z małymi rączkami zaciśniętymi w piąstki i zaróżowionymi policzkami.
I uśmiechał się promiennie, pierwszy raz od wielu, wielu dni. Nawet jeśli miały to być jego ostatnie dni. Nawet jeśli cała jego radość wypływała z cudzego życia, z jego szczęścia a nie własnego.  Nawet jeśli dzisiaj stoczy najtrudniejszą z bitew stojąc wieczorem przed lustrem w łazience. Samotnie. 
Nawet jeśli miałby być smutny przez resztę życia . Teraz się uśmiechnie. Nawet radośnie.

Ola

piątek, 8 maja 2015

Nowy blog

Hej `kochanii:-*
Wprawdzie nie było wcześniej czasu by Was zapytać ale pomysł chodził po głowie od kilku miesięcy - mianowicie mam pomysł by założyć kolejnego bloga ( może za miesiąc, dwa) w związku z tym, że to opowiadanie do wakacjii pewnie dobije końca a ja nie wyobrażam sobie już swego wolnego czasu bez pisania ( po prostu sprawia mi to przyjemność) Zapaliłam się na ten projekt. I dlatego moje pytanie - Czy ktoś byłby zainteresowany czytaniem tego....tej....chyba coś jak powieści psychologicznej z elementami kryminału publikowanej rozdziałami ale jako tako spójnej. Mam jako taki fajny pomysł lecz pytam się Was, czy czytalibyście to, bo pisanie tak samo a nie dla kogoś mija się dla mnie z celem. Owszem samo pisanie jest świetne, wielu z Was to pewnie wie....ale jest jeszcze przyjemniejsze kiedy nie jest do szuflady. Nie wiem czy mam już pracować nad wyglądem nowego bloga dlatego piszcie w komentarzach czy jesteście za tym, co uważacie i czy chcielibyście coś takiego przeczytać.
Dodam - to trochę będzie powiązane z naszymi bohaterami z Leśnej Góry, bardzo luźno lecz jednak. Jeśli macie jakieś pomysły to dawajcie! Inspirujcie mnie!
Ola

poniedziałek, 4 maja 2015

XXIX "Morfina"

Zachęcam do komentowania i mam nadzieję, że będzie się wam podobać. Miłego czytania ;-)


Śmierć Anny była tym punktem w życiu Andrzeja, w którym zbiegały się wszelkie jego dążenia i marzenia - i ginęły jakoby utopione przez okrutną rzeczywistość.
Gdy wrócił do domu następnego poranka, z trudem mógł patrzeć na z pozoru normalne obrazy codziennego życia. Lodówka, ta biała lodówka z jakimiś rozpiskami Anny o kolejnych sympozjach czy chociażby notatka na różowej karteczce  z informacją o  wizycie z Louim u weterynarza, wydawała mu się tak potworna i okrutna; że gdy ją zobaczył- rozpłakał się. Na kuchni stały brudne talerze, których nie zdążył wstawić do zmywarki; na jednym z talerzy widać było przyklejony zaschnięty kawałek jajecznicy; kubek po kawie na samym wierzchu wewnętrznej części zawierał brązowy osad po napoju, a kuchenka, ta tak przyjemna kuchenka, na której co jakiś czas Anna nieudolnie starała się coś upichcić, wskazywała godzinę 10 ; wszystkie te drobnostki były wszelako dla Andrzeja zbyt straszne i dla jego psychiki druzgocące by na nie patrzeć - szybko więc odwracał wzrok.
Nawet Loui, a może tym bardziej przemiły i ukochany kot Anny, stał się czymś dla Andrzeja tak szpetnym iż tylko przez litość i świadomość przywiązania jakim Anna darzyła zwierzaka - nie cisnął czymś w niego, nie zrobił krzywdy. Zamiast tego, biorąc porcelanową wazę, która w pierwszej kolejności miała być przeznaczona dla kota, finalnie  Andrzej cisnął nią w  jedną z salonowych ścian. Kaktus z jadalni znalazł się na podłodze w łazience przełamany na pół, a sam Andrzej z 36 igłami w ręce prawej i 13 w lewej, legł na podłodze w łazience oparty o marmurową wannę.
Po jego zmęczonej, zdruzgotanej twarzy ściekały łzy, które ocierał wierzchem dłoni.
Gdzieś słyszał klakson samochodu, gdzieś ktoś zahamował z piskiem opon, jeszcze gdzie indziej karetka pogotowia jechała na sygnale.
Spojrzał na własne ręce, po których już nieśmiałymi strużkami sączyła się czerwonobrunatna krew. Zębami zaczął wyjmować igły z jednej reki by następnie zakrwawiona ręką pozbywać się igieł z drugiej reki. Gdy skończył krew leciała już obficie z jednej jak i drugiej dłoni.
Podszedł do lustra i spojrzał na własne odbicie. Kilkakrotnie mrugnął. Wyjął z małej apteczki mieszczącej się w jednej z szufladek pod umywalką - malutką fiolkę. Wysypał na blat umywalki kilka tabletek; wziął do reki dwie i ważąc ich ciężar w dłoni by zyskać na czasie przyglądał się swojemu odbiciu w lustrze.
Po chwili zażył.
v   
O 4 po południu automatyczna sekretarka w domu Andrzeja zanotowała 56 wiadomości głosowych.
5 autorstwa Wiktorii, 2 Adama i reszta od ludzi z kondolencjami. Skasował wszystko i ponownie usiadł na podłodze w łazience.
0 5 zadzwonił dzwonek do drzwi, a będąc prawie pewny iż jest to Wiktoria bądź Adam ( nikt inny bowiem nie znał kodu do furtki), wstał i ociągając się jak tylko to możliwie poszedł otworzyć.
Jakież było jego zdziwienie gdy jego oczom w drzwiach ukazała się zmęczona twarzyczka o wydatnych szczekach; o  smutnych oczach płaczących znad grubych lenonków, kościstych bladych rączkach i kruczo - czarnych loków spiętych w słynnego eleganckiego koka; to podobieństwo do Anny było tak przerażające iż w pierwszej chwili Andrzej poczuł się jak człowiek na polu z komórką w czasie burzy- i tylko prosił by ten piorun w końcu go dosięgnął.
- Andrzej - szepnęła Marry i nie mogąc wyrzec więcej zakryła usta dłonią i rozpłakała się.
Przytulił ją mocno.
v   
Marry pozostała u Andrzeja przez 3 tygodnie i jeszcze nigdy jej wizyta nie była mu tak droga.
Nie tylko ciszył się jej bliskością wszakże było mu ona teraz tak niebywale potrzebna ale by wypełnić minimum rozmów z człowiekiem jakie winien był światu - rozmawiał z nią o TYM bowiem wydawało mu się, że nie jest w stanie rozmawiać z nikim innym o Annie aniżeli z Marry - a potrzebował tego ; a ona go rozumiała.  Jak człowiek zraniony głęboko czymś ostrym i tępym - poczynając dużą ranę co jakiś czas polewa ją wodą utlenioną - Marry była jego wodą utlenioną i chociaż nie goiła rany nieznacznie ją dezynfekowała.
Tydzień po śmierci odbył się pogrzeb, na który przyjechali liczni goście pogrzebowi z Zurychu i Stanów Zjednoczonych ; była mała rodzina Anny w liczbie pięciu osób - wuj, ciotka, Marry i dwie siostry cioteczne  (rodzice Anny nie żyli) i duża szpitalna rodzina ze Szwajcarii w liczbie 113 osób.
Z Leśnej Góry zjawił się cały szpital.
2 tygodnie po pogrzebie Marry wyjechała a Andrzej jeszcze nigdy, mimo iż Wiktoria i Adam stale dotrzymywali mu towarzystwa na zmianę, nie  czuł się tak samotny. Wręcz przeciwnie odstręczał mocno od ich towarzystwa znajdując w tym ich poczynaniu coś odrażającego i litościwego; że przy każdej sposobności ranił ich słowem jak tylko mógł.
Oni pozwalali mu na to tłumacząc to jego zachowanie między sobą słowami : Potrzeba czasu. 
I tak mijały kolejne dni przechodząc w tygodnie, te z kolei w miesiące, a Andrzej jakoby obdarty z wszelkich uczuć , złamany na pół tak że nie potrafił skleić się samodzielnie; chodził do pracy, do której wrócił możliwie jak najszybciej i chyba tylko w niej znajdował pewną dozę ukojenia; gdy rano wstawał brał tabletkę morfiny, gdy kładł się wieczorem do łóżka nie mogąc zasnąć brał dwie tabletki. Na zapytanie osób postronnych, które dostrzegając obłęd  w jego oczach i ogromne worki pod oczami, ziemistą cerę jego policzków ;  którzy pytali: Wszystko w porządku profesorze? odpowiadał: W jak najlepszym.
Wiele razy chciał się zabić, jednak już znajdując się z pistoletem bądź sznurem w ręku- wynajdował sobie że  ma niezapłacone rachunki czy też w przyszłym tygodniu przyjdzie hydraulik naprawić kran w zlewie w kuchni-  a on przecież musi być wtedy w domu; zdawał sobie sprawę że po prostu brak mu odwagi. Żył więc dalej.
Wiktorie i Adama ,wszelako  z ogromnym wysiłkiem, trzymał na dystans.
v   
Wiktoria była osobą która, pomimo swojej przekorności i impulsywności w działaniu, na własnym przykładzie przekonywała się, że czas z własnej natury ma właściwości lecznicze. Trzeba tylko zrazu dać mu działać. Jest jak najlepsza morfina z bonusem w postaci dozownika, która  codziennie odmierza ci odpowiednie dawki specyfiku. A ty po pewnym czasie przekonujesz się  nie odczuwając nareszcie bólu, że już jej nie trzeba. Ona wiec wszelako zmniejsza dawki, po pewnym czasie sprawiając, że w Twojej głowie toczy się istna batalia myśli bieżących z wspomnieniami przeszłymi. I wykonujesz taki życiowy rozrachunek stawiając sobie podstawowe pytanie: Co się teraz liczy? Co jest ważne?
A gdy odpowiesz, spokój napływa do Twej duszy i już wiesz co masz czynić.
Wiktoria wiedziała.
Widok Andrzeja, który ze starego Andrzeja pozostawił sobie naprawdę nieliczne cechy, podziałał na nią jak płachta na byka - rozjątrzył lecz zarazem zmusił do, tutaj nasilonego i pozytywnego, działania. Porzuciła wszelkie myśli i wytłumaczenia jego okropnych i bezdusznym zachowań; wyparła się świadomości uczucia jakim Andrzej darzył Anne; pozostawiła za sobą wszelkie wydarzenia i wybory które ich dzieliły - teraz liczył się tylko Andrzej. Kochała go, a widok cienia jaki pozostał z ukochanego człowieka napawał ją potwornym smutkiem, żalem i lękiem. To niezależne od niej uczucie kierowało nią i motywowało do nieustannego działania; gdy obserwowała jego chmurne, posępne spojrzenie bez jakichkolwiek ambicji, jego obojętność i szorstkość w obyciu z właściwie każdym człowiekiem, brak chęci do jakiejkolwiek towarzyskiej aktywności  (wyjścia do kawiarni czy chociażby pójścia na siłownie) , przeciwnie aniżeli on pragnął  -nie zniechęcało ją.
Była przy nim dalej. Zgodnie z obietnicą. Zgodnie ze sobą.
Trzy miesiące po śmierci Anny stwierdzając , że owe :  potrzeba czasu zdecydowanie sie wypaliło a sam czas is over , postanowiła już któryś z kolei raz porozmawiać z Adamem.
Złapała go na korytarzu i siłą zmusiła do  wejścia do szpitalnego kantorka.
To jej przypomniało inną, teraz tak odległą , jakby przysłoniętą gęstą i ciężką mgłą, scenę z jej życia.
- Musimy porozmawiać - zaczęła twardo - Tak już nie można....
- Ahh Wiki...- odrzekł zrezygnowany - Gdybym ja wiedział jak mu pomóc.
 Od razu zorientował się o czym będzie  prowadzona przez nich rozmowa.
Popatrzył na nią łagodnie.
- Mówiłeś, że potrzeba czasu, minęły już 3 miesiące a on jest nie do życia, jest cieniem dawnego człowieka! - w oczach Wiktorii zaczęły zbierać się łzy -  Powtarzałeś, że trzeba dać mu trochę swobody, jednocześnie pilnować tak byśmy mieli go na oku lecz aby czasem nie odczuł ,że krepujemy mu ruchów.
Otarła łzy rękawem błękitnego mankieciku.
Kontynuowała:
- Z tego nic nie wynika! Jest coraz gorzej! -odrzekła  po czym zapytała - Kiedy ostatnio u niego byłeś?
- Przedwczoraj- łypnął na nią spode łba - Nie muszę dodać, iż nie był  on ze mną zbyt rozmowny. Pogapiliśmy sie na siebie z pół godziny. Zapytał się mnie tylko kiedy jest planowany poród po czym grzecznie oznajmił mi, że idzie się wykąpać. Co znaczyło u niego kulturalnie - facet spadaj.
Wiktoria pokiwała głową. Życie mimo iż na wiele z nich zesłało cierpienia i wątpliwości, dalej toczyło się dawnym rytmem. Adam mimo iż w pewnych momentach cierpiał to w reszcie momentów się radował. I ta mieszanka cierpienia i radości nie dawała mu zmrużyć oczu. Nie wiedział, której z nich winien się podporządkować. Narodzinom swojego pierwszego dziecka czy powolnemu rozpadowi jego ukochanego brata. Za dużo uczuć w życiu to też niedobrze.
- Nie zrobiliśmy tego co powinniśmy - zaczęła z wyrzutem - Powinniśmy...
- Uwierz mi Wiki - przerwał jej - Zrobiliśmy wszystko co możliwe. Gdybym wiedział jak mu pomóc, zrobiłbym wszystko. Myślisz że mnie to nie boli? Że nie jest mi ciężko? Za miesiąc zostanę ojcem! Powinienem się w pełni cieszyć a on wraz ze mną! - rozłożył ręce w geście, który oznaczał że nie mają już nic, wszelkie wysiłki i pokłady pomysłów zostały już wyczerpane - To mój brat. Kocham go bardzo i poczyniłbym wszystko by mu się polepszyło.
Wzruszył zrezygnowany ramionami.
- Tylko, że ja patrzę na niego i dostrzegam tylko jedno...
Wiktoria smutno spojrzała na Adama a on teraz , jak z otwartej księgi, mógł wyczytać z jej twarzy tak wyraźną i krzyczącą bezsilność oraz prośbę o pomoc, iż poczuł, że nagle coś uporczywie swędzi go w klatce piersiowej.
- Brak chęci do życia - dokończył smutno -  Brak jakiegokolwiek przejawu chęci dalszego życia. Jemu po prostu przestało zależeć. - i wzruszył przygnębiony ramionami.
Wiktoria wyjęła z kieszeni swojego błękitnego mankietu malutką fiolkę i podała Adamowi.
Spojrzał zdziwiony.
- Co to jest?
- Morfina.
I rozpłakała się.
v   
Od razu po rozmowie z Wiktorią, Adam postanowił powziąć nowe, bardziej radykalne kroki, które jak jeszcze nie wiedział, summa summarum doprowadziły do felernych skutków. Odczuwał chęć, podobnie jak dentysta, który nie wiedząc który ząb pacjenta jest zepsuty, a widząc jego potworny ból - wszelako wyrywać wszystkie; tak i on pałał by kompleksowo pozbawić Andrzeja wszystkich zębów.
I z tym nastrojem, po dyżurze udał się do jego domu.
Padły nieładne słowa: debil, imbecyl, cymbał i nie wiedzieć czemu  niedojda życiowa, po których Andrzej łypnął na brata spode łba, wzruszył ramionami i odparł tylko:
- Może i tak.
Adam z furią wyszedł trzaskając drzwiami, a sam Andrzej pozostawiony sam sobie, poszedł do swojego gabinetu i z malutkiej szuflady przy swoim biurku wyjął pistolet.
Debatował nad czymś ważnym kilka sekund, które jemu wszakże zdawały się być długimi godzinami; by po chwili już podejmując decyzje zacisnąć mocnej dłoń na rękojeści pistoletu.
Czuł nagłą suchość w gardle; na głębokiej zmarszczce na czole zaczęły zatrzymywać się drobniutkie kropelki potu a wejrzenie jego nagle przybrało jakiegoś dziwnego wyrazu obłędu człowieka uciekającego- zmęczonego pościgiem  lecz jednocześnie nie mogącego się zatrzymać; myśląc jednak, że wszelkie rachunki ma zapłacone a hydraulik jakoby zaszczycił go wizytą wczoraj, drżącymi rękoma przyłożył lufę do serca.
I zaraz znów począł odczuwać to przeraźliwe rozdwojenie duszy, ból tak wielki jakby serce rwano mu na części. I znowu wraz wszystko sobie przypominał: jej kochające piękne wejrzenie zeszklonych błękitnych oczu, zapach włosów i skóry i cienką linie elektrokardiografu, która nie wiedzieć czemu nagle zrobiła się tak płaska; czuł niemal fizycznie jej dotyk i obecność, jej ciepły oddech, blade rączki o kruchych paluszkach całych w delikatne pierścioneczki; a wiedząc, że już traci wszelkie zmysły - pokręcił gwałtownie głową jakby chciał uciec gdzieś w najskrytsze, jeszcze czyste, zakamarki umysłu.
Po chwili nacisnął spust.
v   
Adam nie zdążył jeszcze wejść do samochodu , gdy usłyszał strzał. Strzał, który przeniknął jego całego, mrożąc go do szpiku kości.
- Boże jedyny - szepnął - Andrzej ! - począł krzyczeć i powtarzać co raz.
Furtka była zatrzaśnięta. Przeskoczył przez ogrodzenie i pognał do domu. Ogrodzenie było wysokie więc zanim wspiął się, życie skradło mu sporo teraz tak potrzebnego czasu.
W dużych przeskokach dopadł drzwi, które na szczęście były otwarte- Andrzej najwidoczniej w porywie własnego szaleństwa , zapomniał ich zamknąć.
Wpadł do domu, krzycząc:
- Andrzej! Andrzej! Gdzie ty jesteś?
Z gabinetu doszedł do jego uszu cichutki, ledwo dosłyszalny jęk:
- Tutaj.
Andrzej leżał na podłodze w gabinecie. skulony tak by móc dosięgnąć rękami swoje prawe udo i trzymając się za nie stękał z bólu. Wszelako w  tym stęku i jęku, później Adam dopatrzył się nie tyle bólu co szaleństwa. Rana postrzałowa z której teraz obficie skapywała na podłogę czerwonobrunatna gęsta krew, znajdowała się na wewnętrznej stronie uda, niebezpiecznie blisko pachwiny.
Gdy Andrzej zauważył brata nieznacznie podniósł głowę by móc widzieć jego postać w progu:
- Strzeliłem nieumyślnie - jęknął-  Naprawdę nieumyślnie.
- KURWA, TO NIE STRZELAJ WIĘCEJ NIEUMYŚLNIE - krzyknął  - Dobrze, już dobrze , wszystko będzie dobrze- powtarzał zdenerwowany.
Dopadł do niego i pośpiesznie zdjął swoją granatową bluzę zaciskając nią wokół uda tak by zahamować krwawienie.
- CO CI STRZELIŁO DO GŁOWY ?- zapytał krzycząc.
 Właściwie  nie oczekiwał odpowiedzi.
- Strzeliłem nieumyślnie, nieumyślnie strzeliłem - powtarzał co raz - Cóż za wstyd! Cóż za hańba! Upokorzenie! Nawet zabić się nie potrafię. Tak raz a porządnie! Ot co!
- Przestań! Zamknij się do cholery ! - warknął Adam .
Pośpiesznie wyjął  telefon komórkowy
- Zaczynasz majaczyć -westchnął - Pieprzony egoista
Wybrał numer szpitala.
- Co ty robisz ? - jęknął Andrzej i nagle, jego dotąd bystre spojrzenie zaszło mgłą, a wyraz twarzy ze zdenerwowanego grymasu bólu przeszło w jakiś bardziej odległy stan szczęśliwej obojętności.
- Andrzej! Kurwa Andrzej, zostań ze mną ! Zostań ze mną do cholery.
Klepnął go kilka razy po policzkach. Dosyć dobitnie. Musiał zrozumieć.
- Zostań ze mną!
Andrzej wytrzeszczył oczy tak, że pomijając szare tęczówki gałki przypominały teraz dwa, bardzo dobrze wypolerowane białe spodki do zastawy od herbaty.
- Jak sobie życzysz....Nie bądź zły, moralisto.
I Andrzej uśmiechnął się szeroko. 
Widząc ten wyraźny objaw szaleństwa czy raczej przykład klasycznej beznadziejności, Adam  wybałuszył oczy i warknął :
- Ty masz nie po kolei w głowie . Zostań ze mną!
Zadzwonił po karetkę co raz powtarzając zabieg klepania po policzkach. Co uderzenie zwiększał jego siłę.
- Strzeliłem nieumyślnie, nieumyślnie strzeliłem - majaczył - Cóż za wstyd....Wiktoria....Strzeliłem nieumyślnie....Wiktoria...Nie może się dowiedz...Strzeliłem nieumyślnie - powtarzał.
Zaczął zatracać się we własnej podświadomości.
Adam ujął jego twarz w swoje dłonie dopiero teraz czując napływającą do jego żołądka lodowatą gulę przerażenia. 
Na aksamitnie utkanym lnianym dywanie wokół Andrzeja zaczęła się zbierać duża kałuża krwi :
- Już dobrze, wszystko będzie dobrze - załkał przerażony Adam- Nikt się nie dowie. Już nic nie mów.
Ucisnął mocniej jego udo swoją bluzą.
On wszelako majaczył:
- Wiktoria...Nie mów jej...Strzeliłem nieumyślnie... Wiktoria- i stracił przytomność.
Po dziesięciu minutach przyjechała karetka pogotowia.


Ola