Wiktoria
zgodnie z niepisaną umową przeprowadziła się do Andrzeja. Właściwie poprawnym
sformułowaniem było tutaj to iż Wiktoria przy pomocy Andrzeja przez ostatni
tydzień ZACZĘŁA SIĘ do niego
przeprowadzać. Po zebraniu wszelkich szpargałów i maneli w jeden kąt pokoju-;
najpotrzebniejsze rzeczy upakowała w
walizki tytułując je jako: priorytetowe- do natychmiastowego wywiezienia i te
trzeba było przenieść w pierwszej kolejności; i rzeczy spakowane w pudełka z
nalepką: mogą zaczekać, które okazały się o ironio najpotrzebniejsze.
Consalida
kochała przeprowadzki. Była w nich dobra. Bardzo dobra.
-
Weź jeszcze to pudło - Wiktoria wskazała palcem, duże papierowe pudło stojące
przy opustoszałej już półce z książkami.
Andrzej
markotnie pokiwał głową:
-
No tak - skwitował krótko - Lepiej wziąć bo może się okazać, że znowu nie
wzięłaś czegoś tak potrzebnego i pilnego jak szczoteczka do zębów czy majtki na
kolejny dzień.
Wiktoria
łypnęła groźnie na profesora:
-
Zdarzyło mi się raz zapomnieć - wzruszyła ramionami - Wielkie rzeczy.
Nienawidzę przeprowadzek.
Andrzej
wyszczerzył się:
-
Wiesz... - zaczął flegmatycznie - Szczoteczka i majtki to mały picuś... Na
jeden wieczór i nockę możesz obyć się bez majtek...- pokręcił rozbawiony głową
- Absolutnie nie będę zniesmaczony...a co do szczoteczki...
Andrzej
podszedł bliżej i przyciągnął Wiktorie do siebie, delikatnie zniżając głos do
figlarnego szeptu.
-
Szczoteczkę zawsze mogę Ci pożyczyć moją - uśmiechnął się szeroko - W końcu co
to za różnica i tak wymieniamy się innymi płynami ustrojowymi - wydukał -
Możemy i takimi się wymieniać.
Wiktoria
odepchnęła Andrzeja, który teraz śmiał się głośno z własnego dowcipu,
zadowolony z siebie.
-
Jesteś obrzydliwy - odparła zniesmaczona - Weź to pudło i zapakuj do samochodu
zamiast myśleć o płynach ustrojowych.
Uśmiechnęła
się , jeszcze lekko zniesmaczona kręcąc głową gdy Andrzej brał ciężkie pudło i
w żółwim tempie szedł z nim przez pokój.
v
Są
dwa momenty w życiu każdego mężczyzny, w
których doświadcza on jakiegoś euforycznego i pełnego uczucia. Owe uczucie to
pewność i spokój, że droga na której się znajduje zmierza we właściwym kierunku.
Pierwsza sytuacja z pozoru błaha - gdy zaparzysz doskonałe espresso z idealnie
tłuściutką cremą i syropowatym dnem a czas parzenie będzie dokładnie wynosił 23
sekundy.
Druga
sytuacja to taka gdy trzymasz swoje dziecko na rękach. Ma ono twoje oczy, może
nos matki i ogromną wolę wkroczenia do tego niebezpiecznego świata. Ty będziesz
jego przewodnikiem.
Zaciska
małe piąstki na twoim ogromnym kciuku i łapczywie chwyta każdy oddech. Pchasz
mu te powietrze; nakierowujesz do jego małych usteczek ale tylko najczystszą
partię. Bo on musi dostać wszystko co najlepsze.
Mały
Ksawery ziewnął a Adam zaśmiał się i ucałował jego miękką, pachnącą główkę.
-
On chyba już mnie poznaje - zwrócił się do Ireny - Zobacz jak na mnie patrzy.
Irena
stanęła za fotelem i objęła Adama:
-
Myślę, że to trochę za wcześnie.
-
Zobacz jak ściska mój kciuk.
Ucałowała
w głowę Adama i z rozrzewnieniem pogłaskała identyczne kędziorki na główce
Ksawerego.
Z
drugiego pokoju rozległy się jakieś krzyki radosnego przekomarzania.
Po
chwili do ich uszu doszły wściekłe okrzyki rozwścieczonej Wiktorii i śmiech
ucieszonego obrotem spraw Andrzeja.
Obydwoje
czuli spokój i pewność. Pewność, że
niedługo oni się przeprowadzą do nowego domu a spokój bo od tego czasu będą od
nich oddaleni prawie o odległość całej Warszawy. Łatwiej jest kochać na
odległość.
v
Kobiety
mają to do siebie, że zawsze, absolutnie zawsze wyznaczają sobie wygórowane
cele, nie biorąc pod uwagę swoich możliwości podołania im i naturalnych
"biologicznych przystosowań". Jako jedyna płeć na świecie ( a mamy
tych płci dużo, coraz więcej) potrafią
zmieniać zdanie i cele tak szybko jak krążą neutrony w Wielkim Zderzaczu
Hadronów. Nie to, że mężczyźni nie podejmują wygórowanych celów. Co to to
nie....u kobiet jednak kształtuje się to w pewną tendencję, której wyjątki
jedynie potwierdzają regułę.
Pozwolę
sobie opisać jedną taką sytuacje: kobieta nazwijmy ją X, wybiera sobie
okazałego samca zwanego na przykład Y. Samiec o imieniu Y jest niezwykle
postawnym, silnym, o niezwykłej aparycji i pewności siebie człowiekiem; toteż
nic dziwnego, że nie może odpędzić się od takich samic X.
Samica
X, możliwe, że znajdując się tuż przed okresem, obiera sobie jako cel takiego Y
marząc jedynie o kooperacji XY. Hormony działają.
Wtedy
to taka kobieta X, oślepiona takim Y, nie dostrzegając jego wad i ewidentnie
wychodzących wprzódy z takiego samca przywar, robi wszystko, poczynia starania
aby doszło do tego XY głęboko wierząc, że w tym X*Y kryje się jej własne,
osobiste szczęście. Głupia taka samica.
A gdy już dojdzie do tego X*Y nagle jak w
lawinie, kaskadowo zaczynają uwypuklać się wszelkie rzeczy, które w samcu są
negatywne i summa summarum ostro rozjątrzają taką samice. A rzeczy negatywne
zawsze są i będą, nie oszukujmy się drogie Panie. Porozrzucane po sypialni brudne skarpetki i
majtki, puste butelki po piwie czy kawie, dziwne telefony o czwartej nad ranem
albo mroczne cienie przeszłości, co jakiś czas przypominające o swoim
istnieniu. Jest już jednak za późno. Nastąpiło zapieczętowanie więzi a wraz z nim koniec marzeń o pięknym domku z
śnieżnobiałymi oknami i werandą; koniec
marzeń o ślicznych , małych xy latających na swoich tłustych nóżkach wokół
Ciebie.; koniec marzeń bo przecież oprócz noska tatusia synek może odziedziczyć
również skłonność do alkoholizmu, córeczka może mieć w genach zakodowane
agresywność i nadpobudliwość połączoną z brakiem komunikatywności z innymi
ludźmi. Następuje koniec złudzeń a powrót do życiowej rzeczywistości. Wtenczas
samica X zaczyna się zastanawiać.
Zaczyna starać się samca zmieniać aby pasował do jej idealnego modelu.
Albo w ogóle się nie cacka i od razu zmienia cel. To od samicy zależy.
Jeżeli wprowadza program zmian to a) na
pewno jej się nie uda b) wywiąże się z tego wiele kłótni c) będzie to stanowiło
dla niej ogromne nakłady energetyczne. Jeśli wprowadza program akceptacyjny
pozwalający na wybudowanie białego domku i doczekania się xy to: a) sama popada
w alkoholizm b) ma stany depresyjne c) zdradza męża z innym napakowanym
testosteronem Y
Taka
jest nasza samica X.
A
wyjątki, wyjątki jedynie potwierdzają regułę.
Wiktoria
z nieukrywaną tkliwością spoglądała na Andrzeja czułym wejrzeniem zielonych
oczu.
Była
3. 30. Wspólny dyżur nocny.
Andrzej
już od jakieś godziny smacznie drzemał na kanapie, pomimo tego, że ściśnięty i
skulony w sobie jak tylko mógł, zajmował całą jej powierzchnię skutkiem tego
Wiktorii zdawała się ona tak mała. A może on był tak duży.
Uśmiechnęła
się czule, opatulając go ciasnej kocem; przykrywając jego duże, wystające z nad wezgłowia stopy;
delikatnie zamykając jego rozdziawione usta; gładząc czule jego potarganą
czuprynę z już nieśmiałymi, drobnymi pasmami siwych włosów.
Andrzej
ziewnął, po chwili uśmiechając się, biorąc jedną rękę pod głowę i mrucząc coś
pod nosem. Coś czego Wiktoria nie mogła zrozumieć, wiedząc jednak iż Andrzej
znajduje się gdzieś w stanie pomiędzy jawą a snem szepnęła tylko łagodnie:
-
Śpij, później Cię obudzę.
Uśmiechnął
się subtelnie.
Przyglądając
się z rozrzewnieniem swojemu ukochanemu nie mogła wyzbyć się wrażenia iż jest
jak te wszystkie kobiety, które zawłaszczywszy sobie mężczyznę traktują go w
sposób przedmiotowy nadając mu tytuł mój
facet i tego też tytułu używają w rozmowach z innymi kobietami. Mówią ja i
mój facet to ja i mój partner tamto. Wiktorii wydawało się to tak głupie i
błahe, jednakże nie mogła wyprzeć się tej jasnej prawdy, która ciągle
wyprzedzała ją o kilka kroków naprzód -
Chciała by Andrzej był tylko jej. By był jej własnością i by żadna inna
kobieta nie kładła na niego swoich świerzbiących łap; by był przy niej już
zawsze.
Mimo
iż, świadomość ta napawała ją wstydem bowiem wiedziała iż Andrzej będąc przede
wszystkim człowiekiem, ma prawo do własnych decyzji i wyborów i jako mężczyzna
należy mu się odrobina niezależności, która nadaje związkowi tej pikanterii ;
to pomimo tego dobrze wiedziała, że jest jedną z takich kobiet. Nigdy wcześniej
nie była taka. Do teraz. Nigdy też tak nie kochała. Do teraz.
Patrząc
na Andrzeja; na jego zbyt duże stopy i wielkie, całe nabrzmiałe w żyłach ręce;
na drobne zmarszczki na czole i pod oczami; na te delikatne pasemka siwych
włosów na zmierzwionej czuprynie ; do wszystkich tych drobnostek odczuwała tak
silne przywiązanie, wszelkie te drobnostki akceptowała i z nieukrywanym
zdziwieniem wszelkie te cechy uważała teraz za swoje. To były JEJ stopy, JEJ
dłonie, JEJ zmarszczki.
Podeszła
i pochyliła się nad Andrzejem, składając delikatny pocałunek na jego szorstkim
policzku.
Przeciągnął
się, otwierając oczy i niemrawo spoglądając na nią:
- Gdzie śpimy dzisiejszej nocy? - zapytał
niewyraźnie - Znaczy tej nocy śpimy tutaj. Ale następnej?
Wiktoria
uśmiechnęła się tkliwie:
- Śpimy w domu.
-
Ale w czyim domu? - podparł się łokciem o wezgłowie kanapy - W moim czy w
Twoim?
Wiktoria
subtelnie złapała go za brodę i przyciągnęła do siebie składając na jego
wargach czuły pocałunek:
-
W naszym - odparła figlarnie i poszła.
Andrzej
przez chwile przyglądał się jeszcze drzwiom, w którym znikła jej postać, po
czym, może ze względu na późno noc, nie rozumiejąc, które mieszkanie Wiktoria
miała na myśli, obrócił się na drugi bok i przyłożył głowę do poduszki.
v
Następne
dni przynosiły ciepło i spokój do serca i nagły przyrost masy w tali.
Wiktoria
skrzywiła się i zeszła z wagi. Ta myśl była dla niej ostatecznością a jednak
nie mogła się jej wyprzeć. Przytyła, miała mdłości a sutki jej nabrzmiały. Oto
skutki dobrego nieskrepowanego seksu.
Zagryzła
wargę i oparła się biodrami o umywalkę. Dzisiaj był jej ostatni dzień w hotelu
rezydentów. Wkraczała w nowe życie z sporym przytupem.
Irena
stanęła w progu. Ona przeciwnie do Wiktorii z każdym dniem gubiła jeden
kilogram. W przyrodzie bilans zawsze musi wyjść na zero.
-
Tak myślisz? – Wiktoria zapytała na jej badawczy wzrok.
Przyjaciółka
oglądała Wiktorię, jej postać – zagryzając wargi – patrząc skrupulatnie jak
naukowiec ogląda pod mikroskopem bakterię Escherichia Coli.
Tyle,
że tutaj obserwacja przebiegała makroskopowo.
-
Mogę poczynić pewne uwagi?
-
No.
-
Sutki ci urosły.
-
No.
Andrzej
miał przyjechać po nią za niecałe dwie godziny. Spojrzała na Irenę:
-
Myślisz, że on już wie?
Irena
popatrzyła na nią jakby właśnie poprosiła ją o rozwiązanie wielkiego równania Fermata.
-
Mężczyźni wiedzą dokładnie tyle ile im się powie. Nie mniej, nie więcej –
powiedziała spokojnie – To dobry czas Wiki.
Uśmiech
w jej oczach i spokój może wyuczone przez własne macierzyństwo utwierdziło
Wiktorię, że tak po prostu musi być. Czasem po prostu musi tak być żeby jakoś
wszystko się toczyło. Twarz Wiktorii rozjaśnił szeroki uśmiech.
Przytuliła
Irenę i wyszła by spotkać się z Andrzejem. Dokładnie wiedziała gdzie jest.
v
Cmentarz
mienił się kolorami czerwieni przechodzącej do czerni tworząc niemal kwiatowe Eldorado. Tam fiolet a
tu biel - wszystko nie pasowało do siebie jednocześnie współgrając ze sobą;
tworząc szaloną kompilację kolorów.
Było
południe jednak prawie wszędzie paliły się znicze rozświetlając jasne, mieniące
się w słońcu kamienne płyty.
Wiedziała
gdzie go znajdzie. Nie chciała mu przeszkadzać dlatego też stanęła obok niego
tak samo jak on starając się oddać cichej kontemplacji.
Od
jakiegoś czasu jednak występowała
straszna zależność – gdziekolwiek ona była i on się pojawiał – przysłaniała mu ona
cały świat , także i teraz całkowicie zaburzyła procesy kontemplacyjne.
Uśmiechnął
się delikatnie:
-
Spóźniłem się?
-
Nie, tylko chciałam ci coś powiedzieć. Uważam, że to nie może czekać.
I
popatrzyła się delikatnie a jej ręka powędrowała w kierunku swojego brzucha.
Andrzej
patrzył na tą rękę. Najpierw przez moment strach przesłonił mu twarz, później
jednak jakiś spokój, uniesienie i radość sprawiły, że uśmiechnął się szeroko.
Wiktoria
podeszła do niego i objęła go. Teraz już była całkowicie spokojna.
Dotknął jej brzucha i wybuchnął śmiechem:
-
Trzeba się tylko modlić, żeby to była dziewczynka.
-
Ja już to robię.
Należy
stwierdzić, że natura zawsze ma swój, oryginalny plan - niekoniecznie współgrający z
życzeniami ludzi.
Ola